czwartek, 16 kwietnia 2015

MKARZ: Szukając rzeczywistości [9-14]

Witajcie :). Mam teraz trochę napisane do przodu, nadrobione przepisywanie, piszę po trochu, więc i na bieżąco będę się starała coś wrzucić, przynajmniej raz w tygodniu. Jak poniesie mnie z pisaniem, może wrócę do publikowania częściej? Nawet nie wiecie, jak bardzo bym chciała :<
I mam nadzieję, że przestaniecie się na mnie gniewać...

W każdym razie smacznego, moi Drodzy :).

Wasza Czekoladka :)
P.S. Pewnie bym Wam pomarudziła, ale taka dwudziestoczteroletnia babcia jak ja o tej porze jest już wykończona i powoli zbiera się lulu <3 xD




9.
            Nie nacieszyłem się specjalnie z odwiedzin chłopaków. Byłem kompletnie rozbity przez informację o uszkodzeniu kręgosłupa, a poza tym ktoś poinformował policję, że się obudziłem i w związku z tym moi goście zostali wyproszeni na czas przesłuchania. Nie miałem najmniejszej ochoty na rozmowę z nimi, ale z drugiej strony doskonale wiedziałem, że to nie był wypadek i wolałem, żeby znaleźli go oni, niż mój Tom. Nie była to przyjemna dyskusja.
            - Więc został pan potrącony i twierdzi, że to była próba zabójstwa?
            - Tak.
            - Na jakiej podstawie wyciągnął pan takie wnioski?
            - To było widać. Nie stracił panowania nad kierownicą stojąc na pasach, a stały tam jeszcze dwa inne auta. Widziałem go - oznajmiłem poważnie, zaciskając dłonie w pięści.
            - A więc sprawca był jeden. Czyli potrafiłby pan go rozpoznać? Zna pan go?
            - Owszem... - mruknąłem, podając po chwili znane mi imię i nazwisko. Lucas zdążył mi już uświadomić, że osobą, którą widziałem za kierownicą nie mógł być Alex, a jego brat.
            - Jakie stosunki łączą pana z tym człowiekiem? Domyśla się pan, dlaczego miałby zrobić coś takiego? - zapytał wreszcie facet, przy czym odchrząknąłem niezręcznie i odwróciłem od niego wzrok.
            - Ja... Niecałe dwa lata temu zabiłem jego brata - powiedziałem wreszcie z trudem. Policjanci spojrzeli po sobie zaskoczeni, co dało mi do zrozumienia, że przyszli zupełnie nieprzygotowani do rozmowy ze mną, chociaż mieli moje dane już trzeci dzień. Nie planowałem tego jednak wyjaśniać. Jeden z nich przeprosił mnie na chwilę i odszedł, dzwoniąc w tylko sobie znane miejsce. Ze wszystkiego, co mówił do telefonu, zrozumiałem tylko swoje imię i nazwisko.
            - Rozumiem już, jak wygląda sytuacja. To jest poważne oskarżenie, zdaje pan sobie z tego sprawę? - zwrócił się do mnie ten sam policjant, na co pokiwałem tylko lekko głową. - Czy napastnik wie, gdzie pan się obecnie znajduje?
            - Nie mam bladego pojęcia.
            - W każdym razie wciąż grozi panu niebezpieczeństwo, nie wiemy, co było celem tego człowieka. Postaramy się go jak najprędzej znaleźć. Gdyby miał pan nam coś jeszcze do powiedzenia w tej sprawie, proszę się z nami skontaktować. Zostawiam panu numer bezpośrednio do mnie.
            Policjanci postanowili zająć się sprawą od razu i chociaż jeszcze chwilę temu byłem bojowo nastawiony i gotów zrobić wszystko, żeby tylko brat tego łajdaka, zapewne taki sam dupek, jak i on, dostał za swoje, to po usłyszeniu, że wciąż nie jestem bezpieczny, ciśnienie ze mnie opadło. Dotarło do mnie, że to prawda. To nie wyglądało, jak żarty. Co mógłbym w ogóle zrobić, gdyby znalazł mnie i chciał dokończyć, co zaczął? Mogłem stracić coś więcej niż możliwość chodzenia i nagle zrozumiałem, że to nie najgorsze, co mogło mnie spotkać.

10.
            Od chwili rozmowy z policją, minął tydzień. Brat Alexa ukrywał się na tyle skutecznie, że wciąż go nie znaleźli, ale starałem się nie wspominać nic o tym przy Tomie gotowym w pojedynkę ruszyć na poszukiwania. Bałem się, że mogłaby stać mu się krzywda albo - co bardziej prawdopodobne - że zatłukłby mojego oprawcę na śmierć, a potem wrócił tam, skąd dopiero udało mi się go wyciągnąć. Zarówno on, jak i Lucas robili wszystko, żebym tylko nie myślał o swoich bezużytecznych nogach, co nawet dobrze im wychodziło. Dopiero lekarz każdego dnia dwukrotnie sprawdzający mój stan kręcąc z niezadowoleniem głową, doprowadzał do tego, że kompletnie zamykałem się w sobie. Miałem już serdecznie dość wszelkiego czekania na cudowne ozdrowienie i napięcia związanego z moim niedoszłym mordercą.
            Wszystko się zmieniło, ale niekoniecznie tak, jak to sobie wyobrażałem.

11.
            Jak zawsze podczas powrotu ze szpitala w samochodzie panowała grobowa cisza. Żaden z nas nie palił się nawet, żeby włączyć radio. Kłóciliśmy się za każdym razem, gdy próbowaliśmy się do siebie odezwać, więc nie miało to większego sensu. Każdy z nas tkwił w świecie swoich myśli, a co irytowało mnie najbardziej - to, że odnosiłem wrażenie, że te dwa światy dość mocno nakładały się przez jedną osobę, leżącą aktualnie w szpitalu.
            - Będziesz coś jadł? - zapytał Lucas, gdy byliśmy już w mieszkaniu. Posiłki i znalezienie czegoś było jedynymi kwestiami, które mogliśmy bezpiecznie poruszać, choć i tak zwykle kończyło się złośliwościami.
            - Nie - warknąłem nieco ostrzej niż zwykle, co zwróciło uwagę chłopaka. Spojrzał na mnie przez ramię z zaciekawieniem.
            - W końcu coś innego niż ignorancja - rzucił kpiąco. - Jaki masz tym razem problem?
            - Ty - odpowiedziałem mu bez zbędnego obijania w bawełnę. Oczy otworzyły mu się szerzej i aż zostawił żarcie, które wyciągnął właśnie z lodówki, żeby odwrócić się w moją stronę i skupić na rozmowie.
            - A co tym razem zrobiłem?
            - Podkochujesz się w Billu, prawda? Wciąż - na tym urwałem swoją wypowiedź. W końcu był inteligentny, powinien zrozumieć bez dodawania z mojej strony, że nie mogę znieść tego, jak na niego patrzy, mówi do niego, skacze, jak przy jajku i w ogóle nawet, gdy oddycha tym samym powietrzem, co on. Ogólnie rzecz biorąc byłem zazdrosny, bo to on bez przerwy nawijał o czymś, nakłaniając Billa do rozmowy, podczas gdy ja siedziałem obok, ewentualnie trzymałem młodego za rękę. Nie, o karmieniu go nie wspomnę, bo szlag mnie wtedy trafiał i sam musiałem wyjść, niby po coś do jedzenia.
            - Gdybyś lepiej wykorzystywał swoją spostrzegawczość, mógłbyś daleko zajść, Kaulitz.
            Nie cierpiałem go, naprawdę. Niemożliwie mnie irytował.
            - Jesteśmy przyjaciółmi od zawsze, nie przekraczam żadnych granic, nie powinieneś się czepiać. Bill nie ma nic przeciwko. Poza tym przy kimś tak "rozgadanym" jak ty, kompletnie by się załamał. Muszę go cały czas czymś zajmować.
            - Nie powinieneś wrócić do pracy? - warknąłem, tracąc cierpliwość.
            - Wziąłem wolne.
            - Więc wreszcie się skończy - rzuciłem, jednak chłopak uśmiechnął się tylko rozbawiony.
            - Mam dużo zaległego urlopu do wzięcia - odparł, opierając ręce o biodra i robił to w sposób bardzo podobny do Billa, i to również mnie w nim denerwowało. Już na pierwszy rzut oka było widać, że tych dwóch spędziło razem wiele lat.
            - Jeśli sobie myślisz, że już zawsze będziesz się nam tak wpieprzał w życie...
            - Oszalałeś?! - przerwał mi, gdy już chciałem się wściec, nawciskać mu i najlepiej wlać, porządnie. Mimowolnie zamilkłem i znieruchomiałem niemal, patrząc na niego zaskoczony. - Za kogo ty mnie masz?!
            - Za...
            - Dobra, nie odpowiadaj! - znów mi przerwał. - Odpuść sobie, dobra? Doskonale wiem, że Bill za tobą świata nie widzi, nie próbuję się wpieprzać, po prostu się o niego martwię. A ty powinieneś skupić się raczej na tym, co zrobić, żeby mu pomóc, zamiast zastanawiać się, czy do niego nie startuję! Nie robię tego!
            Przez chwilę po prostu nie mogłem odnaleźć odpowiednich słów, żeby wydusić z siebie cokolwiek. Nie planowałem jednak pozwalać sobie zarzucać nietroszczenia się o młodego. Mógł sobie sądzić, że jest najlepszy, ale nie niech trzyma swoje przekonania na smyczy.
            - Pilnuj swojego nosa i trzymaj ręce przy sobie, a wszystko będzie dobrze - odpowiedziałem wreszcie, mrużąc z niezadowoleniem oczy. Chwilę potem zacisnąłem jeszcze ze złości zęby, widząc, jak chłopak przewraca oczami. - Lucas, ja mówię całkiem poważnie!
            - Powiedz mi, jakim cudem zakochałeś się w facecie, skoro nie ma w tobie za grosz geja? - zapytał, unosząc wyżej brew. Mimowolnie poczułem, że... rumienię się! Naprawdę coraz bardziej miałem ochotę mu trzasnąć. - Nie martw się - mruknął, odwracając się do mnie plecami, po czym wrócił do przygotowywania jedzenia. - Dopóki jest szczęśliwy dzięki temu, że ty jesteś obok, nic nie zrobię.
            Prychnąłem głośno i z pogardą.
            - Masz nadzieję, że to się zmieni, co?
            Lucas pokręcił z dezaprobatą głową.
            - Nie zastanawiałem się nad tym. W lodówce jest piwko. Weź zanieś nam do pokoju, ja zaraz podgrzeję kolację. Mam dla ciebie propozycję, ale omówimy ją w bardziej ludzkich warunkach, a nie: na stojąco, na głodniaka i o suchym pysku. I proszę cię, choć raz się nie stawiaj.

12.
            Nie bardzo wiedziałem, co tak naprawdę kryje się za intencjami kumpla Billa, ale zamierzałem być ostrożny. Przynajmniej na początku. Potem wypiłem jedno i drugie piwo, i zwyczajnie rozwinął mi się język. Nie wiem, kiedy właściwie skończyła się kolacja, a przyszło rozluźnienie i chwila spokoju. Po prostu zaczęliśmy śmiać się z jakiejś głupoty i w końcu patrzyłem na niego jak na niewinnego człowieka. Rozmawialiśmy jak ludzie.
            - Tom, ty chyba jeszcze nie załapałeś, że nie otaczają cię już winni czy skazani. Jesteś na wolności, owszem, zdarzają się kurwy, ale jest sporo osób, które wcale nie knują za twoimi plecami. Ja chcę tylko pomóc przyjacielowi przejść przez trudne chwile - oznajmił, patrząc na mnie dużymi, podpitymi oczyma. Znowu pomyślałem, że jest w jakiś sposób podobny do Billa i westchnąłem cicho, biorąc kolejny łyk piwa.
            - Do czego dążysz właściwie?
            - Nie lubisz mnie jako człowieka, czy dlatego, że łączy mnie z Billem bliska przyjaźń? - zapytał w odpowiedzi, na co skrzywiłem się znacząco. Znów nieco się irytowałem, ale postanowiłem ugasić złość kolejnym łykiem piwa. - Nieważne, ale może jednak mógłbym okazać się znośny chociaż na czas rekonwalescencji Billa?
            - Mamy się polubić?
            - A dasz radę?
            Parsknąłem, zaczynając się śmiać. Nie potrafiłem sobie wyobrazić naszego koleżeństwa i każda próba bardziej mnie tylko bawiła. To po prostu nie miało racji bytu. Bill potrafił znaleźć złoty środek i wedrzeć się do mojego świata, pozostając sobą, a to nie było łatwe. Wiedziałem o tym doskonale, szczególnie, gdy dręczyły mnie demony związane ze śmiercią mojego brata. Natomiast Lucas... Tak naprawdę niewiele o nim wiedziałem. Młody nigdy zbyt wiele o nim nie opowiadał, natomiast ja nie chciałem z nim gadać. Dla mnie od początku był tym, który pozwolił zrobić Billowi takie głupstwo, a jednak przez to się poznaliśmy i co tu dużo mówić, uratował mnie.
            - Myślę, że mogę spróbować. Ale jest jeszcze jedna sprawa - zacząłem po chwili. Lucas spojrzał na mnie pytająco. - Ten dupek, brat Alexa. Musisz mi powiedzieć wszystko, więcej niż policji. Musi być sposób, żeby go znaleźć i... Znaleźć go zanim on znajdzie Billa - dokończyłem, wpatrując się w niego uparcie, jednak on spuścił tylko łeb i pokręcił nim lekko. - Co to znaczy?
            - Nie wiem o nim zbyt wiele. Widziałem go kilka razy, ale Alex nigdy nie zabierał mnie ze sobą, gdy do niego jechał. Gdybym tylko coś wiedział już dawno... - urwał i w tej chwili zobaczyłem, jak zaciska dłonie w pięści.
            - Wciąż się obwiniasz?
            - To nieważne. Tyle tylko, że skoro nie możemy go znaleźć, to musimy być na miejscu, gdy przyjdzie. I obawiam się, że w tym wypadku nie zdam się na zbyt wiele... Z drugiej strony to nie jest normalny człowiek. Nie wiem, co może zrobić.
            - To jest dopiero nieważne. Nie możemy pozwolić, żeby zbliżył się do Billa.
            Lucas w odpowiedzi pokiwał tylko głową, po czym otworzył kolejną butelkę piwa. Nie wiem, ile wypiłem, ale za dużo, wiedziałem o tym na pewno następnego dnia, gdy obudziłem się wciąż jeszcze pijany, a po kilku kawach, ćwiczeniach i prysznicu przyszedł czas na ból głowy, gdy wreszcie wytrzeźwiałem.
            W mieszkaniu było pusto, ale to pewnie dlatego, że było już popołudnie, kiedy się obudziłem, a co dopiero zanim wytrzeźwiałem i doprowadziłem się do porządku. Zdążyłem jedynie upewnić się telefonicznie, że wszystko jest w porządku. Przekąsiłem coś, co zostawił chłopak i pobiegłem na autobus, żeby dołączyć do nich w szpitalu.

13.
            Byłem nieco zaskoczony, gdy koło południa do sali szpitalnej wszedł Lucas. A właściwie tym, że tylko on, no i tak późno. Zazwyczaj zarówno on, jaki i Tom pojawiali się, gdy tylko zaczynały się godziny odwiedzin, a bywało, że wpadali wcześniej niepowstrzymani przez nikogo. Mało tego, już na pierwszy rzut oka widać było, jak bardzo był zniszczony przez życie, a właściwie - jak się domyślałem - alkohol minionego wieczoru i po chwili doszedłem do wniosku, że to może być również powód nieobecności Kaulitza.
            - Cześć - przywitał się krótko mój przyjaciel, uśmiechając się krzywo. Chyba było nieco za jasno dla niego w tym pomieszczeniu, bo po chwili stanął plecami do słońca.
            - Obaj się upiliście?
            - Powiem ci więcej! Razem się upiliśmy! - oznajmił dumny z siebie, a ja zrobiłem głupią minę. Jakoś nie mogłem uwierzyć, że tych dwóch się pogodziło i musiałbym zobaczyć to na własne oczy, żeby chociaż spróbować. - Jestem zazdrosny, o to jak bardzo on jest zazdrosny o ciebie. To niesamowite. Nie wyobrażasz sobie, ile musiał wypić, żeby przestać się denerwować, gdy tylko wspominałem na twój temat.
            - Jesteś okropny.
            - Tak, ale i tak dumny z siebie!

14.
            Tom dołączył do nas późnym popołudniem i wyglądał, jak siedem nieszczęść, ale przywitał się ze mną i po krótkim zawahaniu również z Lucasem, na co patrzyłem szeroko otwartymi oczyma.
            - Dzięki za obiad - rzucił do niego, po czym przysiadł na łóżku, tymczasem mój kumpel szczerzył się obok jak głupi do sera. Miałem wrażenie, że sporo mnie ominęło, ale chyba cieszyłem się, że przestali na siebie warczeć. A przynajmniej tak to wyglądało.
            Jeśli obaj starali się dla mnie tak, jak mi się wydawało, to ukrywanie wzajemnej niechęci z czasem zaczęło im wychodzić idealnie, nawet podejrzewałem, że gdy pozwolili sobie zapomnieć o niesnaskach, przestali sobie tak działać na nerwy. Zaczęli się nawet wspólnie wygłupiać. Wygłupiający się Tom! Rzecz tak rzadka, że aż niespotykana! Robili wszystko, żeby oderwać moją uwagę od mojego kalectwa, choć nic się nie układało, policja wciąż nie znalazła sprawcy potrącenia, a ja po każdej próbie wykrzesania z siebie czegokolwiek zapadałem się coraz bardziej pod siebie. Jednak kiedy oni byli obok, potrafiłem się nawet śmiać. Świat nie wydawał mi się tak bardzo odległy. I za każdym razem starałem się coraz bardziej. Padła decyzja o konieczności wykonania jeszcze jednej operacji na kręgosłupie, która miała mi pomóc w odzyskaniu władzy nad nogami. Tym razem byłem przytomny i sam musiałem podjąć tę decyzję. Lucas zagonił Kaulitza, żeby ten mnie przytulił, a on zrobił to, czego się od niego oczekiwało bez najmniejszego uchybienia. Nie przestałem się przez to bać, ale lepiej czułem się w jego ramionach. Mój kumpel prysnął gdzieś na chwilę z sali.
            - Wierzę, że będziesz chodził. Zależy mi na tobie i... - Kiedy dobiegły mnie te słowa z ust Toma, zrobiło mi się gorąco. Tak dobrze było słyszeć, gdy mówi takie rzeczy tylko dla mnie, okropnie będąc przy tym zmieszanym. - Masz wiedzieć, że będzie zależało bez względu na wszystko. Rozumiesz? - W odpowiedzi pokiwałem tylko głową, bo w oczach miałem już łzy. - Wszystko będzie dobrze - dodał, po czym pocałował mnie.
            Owszem, dostałem kilka buziaków, odkąd wyszedł na wolność, ale to nie było to samo. Na chwilę zapomniałem o tym, że jestem kaleką idącym pod nóż. O całym świecie. Był tylko on i jego dłonie błądzące po moim odrętwiałym ciele.
            - Okropnie się boję - wyszeptałem chwilę później, tkwiąc w jego uścisku.
            - Wiem, dlatego ja tu jestem, żebyś ty wiedział, że wszystko będzie w porządku. Nie ruszę się stąd na krok - obiecał, po czym znów mnie pocałował, tak delikatnie, że znów walczyłem z wilgocią pod powiekami.
            Ktoś zapukał do drzwi i do środka wszedł lekarz, nieco zmieszany zastaną sytuacją, Kaulitz jednak zdawał się nic sobie z tego nie robić.
            - Czy podjął pan już decyzję? - zwrócił się do mnie facet, ignorując całkiem obecność Toma. Zamknąłem na chwilę oczy wczuwając się w ciepło bijące od ciała Kaulitza.
            - Tak, chcę tej operacji, jeśli pomoże.
            - Są duże szanse.
            - Więc tak, operacja. Kiedy?
            - Jutro z rana.
            - Och...

3 komentarze:

  1. przy samym koncu mialam ochote sie rozplynac.. <3 ALE JAK MOGLAS URWAC W TAKIM MOMENCIE :-(

    OdpowiedzUsuń
  2. aż muszę Ci napisać, dodałam dziś wszystkie Twoje blogi do spisu i muszę powiedzieć, że w ich ilości pobiłaś mnie sama, także jestem pełna podziwu! :D (zostawiam link, jakbyś chciała zajrzeć: http://historie-zyciem-pisane-ffth.blogspot.com/) Pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. no! nadrobiłam :) i jak zwykle będe oczekiwała na ciąg dalszy aż on się pojawi xD 24 to nie aż tak dużo ;)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^