wtorek, 7 sierpnia 2012

[1/15] Lokator na gapę

Witajcie! Tak, jak mówiłam, przenoszę tylko pierwszą część najnowszego opowiadania, które będę kontynuować już tutaj, nie na starym blogu. Dla przypomnienia napiszę, że jest to dość spontaniczne opowiadanie, napisane na luźno, półżartem-półserio. Bawcie się dobrze ;).


1.

            Stwierdzam, że naprawdę nie jest łatwo być mną. Ktoś, kto układał mój życiorys, musiał mieć naprawdę zły dzień, żeby w rezultacie tak mi dopieprzać na każdym kroku. Czasami nawet wydaje mi się, że już do tego przywykłem. Nie żebym lubił problemy. One po prostu uwielbiają mnie! A jak już wszystkiego mi się tak nazbiera, to kończę w różnych dziwnych sytuacjach i ryczę jak baba. To takie żenujące, że zazwyczaj chowam się gdzieś przed całym światem, ale tym razem akurat wylądowałem gdzieś w parku, siedząc na własnej walizce. Marzłem jak jasna cholera i właśnie próbowałem się uspokoić, bo łzy przymarzały mi do policzków. W sumie to zbliżała się noc, a ja nie miałem zielonego pojęcia, gdzie by się podziać. Moich oszczędności wystarczyłoby mi może na jedną noc w hotelu i jutrzejszy obiad, ale co potem? Możliwe, że znalazłoby się dla mnie jeszcze jakieś miejsce w noclegowni dla bezdomnych, ale nie jestem pewien, czy bardziej bolało mnie to, że jest tak daleko stąd, czy to może moje ego. W każdym razie nie było mowy o tym, żebym tam poszedł. O, nie. Tego tylko jeszcze mi brakowało do całkowitego upokorzenia! Nie byłem przekonany, co muszę w związku z tym zrobić i póki co wyglądało na to, że będę spał tu – między drzewami, na swojej walizce i to jeszcze w śniegu przy minus piętnastu stopniach. Nie, nie miałem termometru, ale oglądałem pogodę, zanim wyrzucili mnie z domu. Poza tym była zima, to raczej normalne o tej porze roku, prawda?
            Powtarzałem sobie: uspokój się, na pewno jakoś sobie poradzisz, znajdzie się jakieś rozwiązanie, nawet jeśli jesteś tak beznadziejnie żałosny, że żal na ciebie choćby spojrzeć i… zbierało mi się na kolejną salwę szlochów. Niech to szlag! Dlaczego zawsze ja?!
            - Czekasz na kogoś? – usłyszałem za swoimi plecami i podskoczyłem jak poparzony.
            - Ja… ja nie mam pieniędzy! Przysięgam! – wykrzyczałem, zanim jeszcze zdążyłem się obejrzeć za siebie. I się nie śmiej tak bezczelnie, przestraszyłem się! Miałem prawo się przestraszyć, sam, zaryczany, na zimnie i…  Właściwie, co za koleś? Nie miałem zbytnio pojęcia. Ale w sumie nie wyglądał na groźnego. Uśmiechał się wprawdzie pod nosem, ale jego platynowe włosy i szczupła sylwetka nie sprawiały wrażenia, jakby miał się na mnie zaraz rzucić. Powiedziałbym nawet, że wyglądał… nieźle. Nie tak dobrze jak ja (i proszę nie czepiać się tego, że jestem zmarznięty i zapłakany!), ale naprawdę nieźle.
            - Zgubiłeś się? – znowu zadał pytanie. Prychnąłem wtedy tylko. Lodowatym rękawem otarłem twarz, co zdecydowanie nie było dobrym pomysłem i spojrzałem na niego spode łba.
            - Mieszkam w tym mieście od urodzenia, jak mógłbym się zgubić?!
            - Myślałem, że potrzebujesz pomocy, ale skoro tak – wzruszył ramionami i ruszył dalej przed siebie.
            Pff! Dobre sobie! Wydaje mu się, że jak już pomyślałem, że jest niezły i w ogóle to siedzę w środku parku jak jakaś sierota na swojej walizce, to od razu potrzebuję pomocy od takich snobów, jak on…? Dobre sobie! Prychnąłem znów i założyłem ręce. Niewyobrażalne, co też ci ludzie wymyślają. Spojrzałem na swoją walizkę, a zaraz potem na oddalającą się coraz bardziej postać. No dobra. Może byłem odrobinkę niesprawiedliwy, może rzeczywiście chciał mi pomóc, a ja…
            - Pomóc? – mruknąłem do samego siebie, jakby dopiero teraz to do mnie dotarło. Nie, nie „jakby”. To naprawdę dopiero do mnie dotarło. – Ej! Ej, zaczekaj! – wykrzyczałem, chwytając szybko za uchwyt walizki. Nie wiedziałem nawet, że tak długo tam siedziałem, aż zdążyła przymarznąć. Odwróciłem się za siebie. Platynowy chłopak wychodził już z parku, a ja dalej szarpałem się z tą kupą złomu! Przynajmniej do chwili, aż urwała mi się rączka i poleciałem na cztery litery, zaraz potem o mało nie kończąc wszystkiego fikołkiem. Podniosłem się szybko ze śniegu i ze złości zacząłem kopać walizkę, klnąc przy tym głośno i siarczyście. Niedorobione gówno jedno, no! A miałem szansę, do cholery, na pomoc! Ale akurat wtedy musiało odmówić mi posłuszeństwa! Pieprzona skrzynka Pandory! Czy tam puszka…
            Mniej więcej zaraz potem zobaczyłem, jak czyjeś ręce dość sprawnie uwalniają moją walizkę od śniegu i przymocowują na powrót rączkę. Chyba troszkę mnie zamurowało, bo stałem jak jakaś rzeźba lodowa i wpatrywałem się w platynowego chłopaka, który uśmiechając się do mnie, oddawał mi moją własność swoimi czerwonymi od zimna dłońmi.
            - Chociaż tyle pomogę – stwierdził, puszczając mi oczko, po czym odwrócił się do mnie plecami i znów ruszył do wyjścia z parku.
            - Ale… Ej, zaczekaj! – zawołałem znowu, podbiegając do niego na tyle, na ile moje zdrętwiałe z zimna dolne kończyny mi na to pozwalały. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie uważnie. Nawet w tak słabym świetle jego niebieskie oczy przewiercały mnie na wskroś. Wrrr. – Znaczy… naprawdę chciałbyś mi pomóc?
            - O ile jakoś mogę, czemu nie? – odparł wesoło. Zaraz potem przetarł twarz czerwoną dłonią. Skrzywiłem się nieco i otworzyłem na chwilę swoją walizkę, wyciągając z niej zapasowe rękawiczki. To były moje ulubione! Ale… naprawdę nie chciałem spać tam na śniegu, kurczę. Podałem mu je. – O… dzięki – zaśmiał się. – Zapomniałem zabrać z domu. Teraz to już muszę ci się jakoś odwdzięczyć. Więc czego potrzebujesz?
            - No… noclegu – wydukałem, spuszczając wzrok na swoje stopy.
            - Znaczy nie masz gdzie spać? – zapytał, patrząc na mnie dziwnie. – Ale nie jesteś bezdomny?
            - A czy ja wyglądam na bezdomnego? – warknąłem na niego mimowolnie. Jak w ogóle mógł pytać?! Ja? Bezdomnym? Nie przesadzajmy! Chwilowo zostałem po prostu pozbawiony lokum, ale to nie znaczy, że jestem jakimś brudnym bezdomnym!
            - Wyglądasz trochę chudo, ale chyba nie. Więc co się stało? – zapytał, poprawiając założone na dłonie rękawiczki.
            - Wyrzucili mnie z domu… - wymruczałem tak cicho, że sam ledwie się usłyszałem, ale najwyraźniej platynowemu to wystarczało. Chwilę później spojrzałem na niego swoimi najlepiej wyćwiczonymi kocimi oczyma. Jakże mógłby mi odmówić w takiej sytuacji? Dałem mu moje rękawiczki, odrobinę wdzięczności, no! – Zabierzesz mnie do siebie? – zapytałem w końcu, na co on się tylko roześmiał.
            - No, dobrze… - odpowiedział po krótkim zawahaniu, które właściwie trwało całą wieczność, bo gdy otwierał usta słyszałem w nich podświadomie „chyba sobie stroisz żarty”. Ulżyło mi niemożliwie, więc wyszczerzyłem się do niego i ruszyłem przed siebie, zaraz potem zdając sobie sprawę, że nie wiem, dokąd mam iść. Patrzyłem na niego bezradnie, aż on sam obrał odpowiedni kierunek. – Więc jak to się stało? – zapytał, gdy już szliśmy.
            - Opowiem ci w domu, bo zimno – mruknąłem cicho, kuląc się na tyle, na ile mogłem, żeby ochronić się przed zimnem. Trzeba było założyć dodatkowy ocieplacz do płaszcza. Będę musiał pamięć, gdy ktoś kolejny raz będzie planował wyrzucić mnie na zbity pysk w środku zimy.

            Nigdy w życiu nie dałbym się tak załatwić matce. Owinięty w jakieś śmieszne sweterki, które okropnie gryzły mnie w szyję, w dwóch kocach, z podwiniętymi nogawkami moich rurek i stopami w misce z niemal gorącą wodą, myślałem, że zapadnę się pod ziemię. Oczywiście w dłoniach trzymałem jeszcze kubek z herbatą. Był gorący! I wcale nie chciało mi się jej pić, lubię tylko malinową. A to było jakieś gorzkie paskudztwo. Nie wypadało wprawdzie narzekać, skoro platynowy postanowił przyjąć mnie na noc pod dach, ale przynajmniej pośledziłem sobie za nim wzrokiem spomiędzy zmrużonych powiek. Za nim, nie za jego tyłkiem, chociaż był całkiem zgrabny i wyglądał wyjątkowo apetycznie.
            Właśnie przed chwilą wszedł do jakiegoś pokoju, żeby zaraz potem wrócić i usiąść naprzeciwko mnie. Chętnie bym obadał mieszkanko, ale ktoś kazał mi siedzieć na tyłku i się ogrzewać. No, to siedziałem. A może poszedł mi tam przygotować łóżko? W sensie to jakiś gościnny, czy coś?
            - Będziesz spał na kanapie. – Oh, nie! Dlaczego? – Właśnie rozmawiałem z współlokatorem i nie ma nic przeciwko, żebyś został. Właściwie powiedziałem mu, że jesteś moim znajomym, więc mnie nie wydaj.
            - Ale ja nawet nie wiem, jak masz na imię – stwierdziłem, patrząc na niego miną pod tytułem „masz mnie za złodzieja?”. Platynowy roześmiał się cicho i wyciągnął do mnie rękę.
            - Andreas.
            - Bill – odparłem, puszczając jedną dłoń z kubka, żeby odwzajemnić gest. Nie, żeby to była jakaś zbrodnia, ale uśmiechnęło mi się pod nosem, gdy poczułem gładką skórę, dopiero co wysmarowaną kremem do rąk. Jak miło wiedzieć, że nie jestem jedynym facetem, który o siebie dba. Ale i tak z pewnością jestem od niego przystojniejszy!
            - Więc powiesz mi teraz za co wyleciałeś z domu? – zapytał, opierając się wygodnie w fotelu.
            Skrzywiłem się nieco. Chyba nie powinienem się spowiadać z takich rzeczy nowopoznanym ludziom, prawda? Szczególnie, że o niczym nie wiedząc, platynowy, znaczy się Andreas, ugościł mnie w swoim mieszkaniu. No, ale co tam, raz się żyje, nie?
            - Ojciec dowiedział się, że jestem gejem – wymruczałem bardziej do kubka niż do niego. Ale ten błysk w jego oku na dźwięk słowa „gej” stanowczo mi się nie spodobał. Nie wiedziałem tylko jeszcze dlaczego.
            - Przyłapał cię z chłopakiem?
            - A co ty! – Prychnąłem. – Bardziej ostrożnego niż ja nie znajdziesz. Poza tym chwilowo nie mam chłopaka, właściwie… właściwie to siostra mnie przypadkiem wkopała – przyznałem, robiąc głupią minę. No, bo taka była prawda! Cholera jedna! Wystarczyło o jedno zdanie za dużo, które dotarło do uszu ojca. Nie, żebym nie wiedział, jaki jest z niego homofob. Całe życie się ukrywałem z tym, że nie interesują mnie związki z dziewczynami, a te, które mnie odwiedzały w domu, były moimi koleżankami. – W każdym razie wyrzucił mnie z domu i powiedział, że mogę wrócić do rodziny, jak znormalnieję i znajdę sobie kandydatkę na matkę jego wnuków – niemal zacytowałem, wzdychając cicho na koniec.
            Swoją drogą z tym chłopakiem to też nie było tak „chwilowo”. Miejsca typu „bary dla gejów” mnie raczej nie kręcą i stopa moja tam nie postanie, a ciężko znaleźć gdzieś jakiegoś porządnego geja. Zwykle wolę raczej unikać wpadek typu zarywanie do hetero. No i z tego wszystkiego, to ostatni raz faceta miałem może z rok temu, potem raz się sparzyłem, bo jakiś kretyn najpierw mi wmówił, że jest homo, a jak przyszło co do czego, to po pysku dostałem. Drań jeden, żartów mu się, kurczę, zachciało! Bezczelny złamał mi serce i paznokieć, byłem naprawdę wściekły i odechciało mi się szukania…
            W każdym razie Andreas rzucił tylko jakieś „rozumiem” na moje wyznanie i przyglądałby mi się, jakby mnie pierwszy raz w życiu na oczy widział… W sumie bardzo możliwe. No, ale głupio się tak czułem, gdy nie spuszczał ze mnie wzroku. Owszem, lubiłem być w centrum zainteresowania, ale to było jakieś takie niezręczne. Odchrząknąłem sobie więc troszku i rozejrzałem się po raz kolejny po pokoju, w którym się znajdowaliśmy.
            - Więc… mieszkasz tu z kimś?
            - Tak z przyjacielem – odparł z lekkim uśmiechem. – Ale raczej nie zdążysz go poznać, w środku nocy jedzie na lotnisko. Wyjeżdża do Stanów na kilka miesięcy. Wprowadziłem się z nim tutaj, gdy pokłóciłem się z ojcem o to, że nie chcę prowadzić podwójnego życia – oznajmił. Moja brew sama jakoś tak uciekła do góry, a słuch się wyostrzył. To brzmiało ciekawie.
            - Hm… znaczy… chciałbyś mi opowiedzieć? – zapytałem „ostrożnie”. Przecież nie jestem wścibski! To tylko czysta ciekawość, niewinna i te sprawy.
            - Nie jesteś trochę za wścibski?
            Kurczę.
            - Żartuję i tak miałem ci powiedzieć – dodał po chwili. Żartowniś się, kurczę, znalazł. Wrr. No, ale teraz już mów, póki słucham. Potem zatkam sobie uszy i będę śpiewał, żeby żadne słowo do mnie nie dotarło, więc korzystaj z okazji póki możesz! – Tak naprawdę niewiele jest do opowiadania. Ojciec ma firmę, jestem jedynym dziedzicem i wraz z matką wymyślili sobie, że nawet jeśli jestem gejem, mogę to ukrywać pod przykrywką żony i dzieci. Stwierdziłem, że chyba ktoś mu za mocno jaja ścisnął.
            Wiecie, ja jestem dobrym słuchaczem. Ba! Genialnym po prostu! Zawsze dobrze słucham, kiwam głową jak ten piesek z samochodu siostry i pomrukuję, jak rasowe kocisko, żeby mój rozmówca czuł się słuchany! Naprawdę, kurczę! Ale… tym razem ze wszystkiego, co powiedział dotarły do mojej mózgownicy dwa słowa: „jestem gejem”. Boże! Ulitowałeś się nade mną! Tak! Tak! TAK! Czy ja przypadkiem nie wspominałem wcześniej, że z platynowego to jest niezłe ciacho…?
            Ciii! Cicho. Skup się, Bill. I przestań się tak idiotycznie uśmiechać, to wcale nie było zabawne! Wdech, wydech, uch. Platynowy chłopak, Andreas, gej. Moje wybawienie od śnieżnej nocy i samotności! Znaczy, uhm. Ja tak tylko sobie. Ciii. Boże, muszę się uspokoić.
            - Więc… tak po prostu się wyniosłeś? – odezwałem się wreszcie, stwierdzając, że na to najwyższa pora.
            - Trochę to trwało, ojciec męczył mnie tym przez ponad rok czasu, aż wreszcie oznajmiłem, że wyprowadzę się, jeśli nie da mi spokoju. No, a Tom akurat szukał mieszkania, więc zamieszkaliśmy razem.
            A więc jego współlokator nazywa się Tom. Uznałem, że to wiadomość, którą warto zapamiętać. Chociaż, jak ma go nie być tyle czasu, to miałem to w sumie gdzieś. Po co mi wiedzieć, czy jakiś tam koleś ma na imię Tom  czy Thomas, czy może Grunwald. Pies drapał. Ale ciekawe, czy on też jest gejem…?
            - Gdybym ja tak mógł… - mruknąłem w końcu ciężko. Hm, najwidoczniej platynowy, znaczy Andreas, nie miał problemów finansowych. O ile kiedykolwiek przekonał się, że coś takiego istnieje. Po mieszkaniu i jego osobie nie było tego bynajmniej widać.
            - Jeszcze wszystko przed tobą, Bill – stwierdził, uśmiechając się nieco wymownie. Ajć, coś mi się chyba przewróciło w żołądku. A to znaczyło dokładnie tyle, że najwyraźniej chciałbym przekonać się na własnej skórze co mnie czeka. I chodziło mi o przyszłość wcale nie tak daleką, jak na przykład najbliższa doba. Co, że ja sobie nie poradzę? Już jest mój! Niech tylko jeszcze ładnie kiwnę na niego paluszkiem, o tak!
            Właśnie pokiwałem małym paluszkiem u prawej dłoni.
            - Odgrzewam kolację, zjesz ze mną? – zapytał, podnosząc się z fotela. Kiedy koło mnie przechodził, przesunął palcami po moich długich czarnych włosach. To było takie, oh!
            - Jasne! – wyrwałem z chęcią.
            I to wcale nie było tak, że mógł owinąć mnie sobie wokół palca, a ja poleciałbym na każde jego słowo i robił różne dziwne rzeczy. Nie, nie, ja po prostu chciałem mu się teraz trochę przypodobać i pokazać mu, że jestem fajny i przydatny. No, bo, kurczę, jakby nie mam gdzie mieszkać, prawda? A on jakby ma wolną kanapę. I od jutra nawet pokój. No i myślę, że wolne miejsce w jego łóżku też by się znalazło, ale to przecież jeszcze nie pora myśleć o takich rzeczach.
            Upiłem łyk herbaty. Nawet to paskudztwo teraz lepiej smakuje! Stwierdziłem, że jest mi już dość ciepło, więc pozbyłem się kocyków i sweterków, po czym w japonkach, które wyciągnąłem z torby pomaszerowałem do kuchni. Gotować i sprzątać też potrafię, a co!

3 komentarze:

  1. No masz wreszcie tutaj bloga;). Super, cieszę się, bo mogę w końcu komentować:)!!
    Ale powinnaś dać archiwum, albo linki do opowiadań, albo zrobić, linki na górę. (Bo ta lista jak dla mnie jest niezauważalna) Dobrze, że tą listę zauważyłam... Teraz..

    Notka świetna, jak zawsze.. Czekam na nową i pozdrawiam:

    Kushina w Yakuzie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bill w tym opowiadaniu jest bardzo egoistyczny. Tyle mogę wywnioskować na pierwszy rzut oka. xD Za to Andreas bardzo pewny siebie, z seksownym tyłeczkiem, który - poniekąd - właśnie sobie wyobrażam...
    No, ale wracając. ^ ^
    Tak się zastanawiam... co się stanie z Tomem? W sensie, jednak nie wyjedzie, albo Bill po pierwszym spotkaniu tak się w nim zakocha, że wskoczy do jego walizki i wyjedzie razem z nim. xD Och, taak. Wyobrażam sobie minę Toma, kiedy to otworzy swój bagaż i znajdzie nieproszonego gościa. ^ ^
    Och, odcinek świetny. Po prostu. xD Szablon, jak już Ci mówiłam, bardzo mi się spodobał...
    Te, chwilka. To blogspot jest?! Kuźwa, dopiero teraz zauważyłam. xDD Wiedziałam, że coś mi tu nie pasuje, ale nie byłam pewno co. ^^
    Dobra, trochę się rozpisałam ale, nie martw się, już kończę. xD
    Czekam na ciąg dalszy! :3

    Spiritt.

    OdpowiedzUsuń
  3. No to tak :D Zacznę od tego, że przeczytałam do końca opowiadanie SWDII. Trochę mnie "przy Tobie nie było?, z braku czasu, ale wszystko nadrobiłam pięknie :D Po tamtym opowiadaniu, na prawdę, spodziewałam się czegoś innego, a tu bach, zaskoczyłaś mnie :D No i fajnie. A to zapowiada się mega zabawnie :D Bardzo podoba mi się ta śmieszne narracja Billa :D Czekam i pozdrawiam ^^
    Jumbiena

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^