piątek, 14 września 2012

[1/1] Endless night


 Witajcie po tej drobnej przerwie ;). Miałam stresy związane z poprawką na uczelni, więc nie mogłam się skupić na pisaniu, ale wczoraj wszystko zostało zaliczone i z samego rana (tzn jakby koło południa xD) zaatakowała mnie wena ^^. Unduś <3 zbetował, a więc cała szczęśliwa oddaję Wam do oceny tę ono jednoczęściówkę. Jeśli chodzi o Lokatora na gapę, naprawdę ciężko mi powiedzieć, kiedy wrócę do tego opowiadania, ale myślę, że to w końcu zrobię... a teraz... Smacznego! I czekam na Wasze opinie ;).

Wasza Czokoladka ;).
P.S. Raz jeszcze zapraszam na forum: World Yaoi

Polecam do słuchania: Pink - Glitter In The Air


               Spotkałem go na swojej drodze dokładnie rok temu. Byłem zajęty nowopoznanym kochankiem, gdy zapukał do drzwi mojego domu. Jeden z kosmyków długich, czarnych włosów właśnie opadł mu na twarz, gdy stanąłem naprzeciw niego,  nie mając pojęcia, kim jest i dlaczego stoi tu z dwoma dużymi walizkami. Jego oczy przyglądały mi się przez chwilę niepewnie, nim zajrzał za moje plecy, w głąb korytarza. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Miał na sobie obcisłe spodnie i przydużą czerwoną koszulkę. Uśmiechnął się słabo w moim kierunku, a potem wyciągnął z kieszeni jakiś świstek i spojrzał na niego.
                – Thomas Gans? – zapytał wreszcie. – Jestem Bill, przysłała mnie pani Katarina. Przepraszam za kłopot, ja tylko na kilka nocy. Znalazłem już sobie pracę, więc to kwestia wynajęcia jakiegoś pokoju – tłumaczył mi, nie dając dojść do słowa.
                Uśmiechnąłem się rozbawiony jego zachowaniem i cofnąłem się o krok, by wpuścić go do środka. Czarnowłosy odetchnął z ulgą i wciągnął ze sobą walizki. Tymczasem blondyn, który dotąd siedział w salonie, wychylił się do nas ciekawie. Wtedy wiedziałem już, że jego jakoś nie mam ochoty dłużej tu oglądać.
                – Max, powinieneś już iść – oznajmiłem, patrząc na niego znacząco.
                – No, ale… skoro tak – wydukał, po czym zabrał jedynie swoje rzeczy i po chwili już go nie było.
                Ja zaprosiłem gościa do kuchni, zrobiłem mu herbaty z cytryną i miodem, a potem usiadłem naprzeciw niego, patrząc, jak chłopak ogrzewa dłonie o gorący kubek. Była już jesień i potrafiło chwilami zrobić się naprawdę zimno. Jedynie w oczach Billa, od chwili, gdy go ujrzałem, gościło ciepło, które w jakiś sposób rozgrzewało moje serce.
                – Dziękuję. Nie znam tu nikogo, a muszę jakoś wystartować. Rozumiesz, prawda? Pani Katarina powiedziała, że jesteś dobrym człowiekiem i na pewno mi pomożesz. Dzwoniła może do ciebie? – zapytał, przyglądając mi się uważnie w oczekiwaniu na odpowiedź.
                Miałem ochotę się zaśmiać. Jego słowa jedynie potwierdzały to, że całkowicie się mylił. Nigdy nie miałem się za dobrego człowieka. Nie byłem miły ani uprzejmy i nie lubiłem pomagać ludziom, a przynajmniej nie bez wynikających z tego korzyści.
                – Nie wiem, kim jest pani Katarina ani Thomas Gans, ale nazywam się Tom Kaulitz i jeśli chcesz, możesz zostać u mnie na tych kilka dni – oznajmiłem spokojnie, przyglądając mu się ciekawie. Chciałem wiedzieć, jak zareaguje.
                Tymczasem Bill otworzył szerzej oczy i rozchylił wargi, jakby chciał coś powiedzieć. Wyglądał raczej na przerażonego, ale po chwili na jego twarzy pojawiło się zmieszanie. Odsunął nieco swoje krzesło od stołu i zabrał dłonie od kubka.
                – Przepraszam za najście… Pani Katarina jest już starą kobietą, mogła pomylić adres, więc… Mógł mi pan powiedzieć od razu, nie sprawiałbym…
                – Przecież powiedziałem, że możesz zostać – przerwałem mu z uśmiechem. Podniósł na mnie wtedy niepewny wzrok, jakby niedowierzał temu co słyszy, ale najwyraźniej przekonał się po kilku chwilach, bo również lekko się uśmiechał.
                – Dziękuję. Może pani Katarina pomyliła się, co do osoby, ale ty z pewnością też jesteś dobrym człowiekiem.
                Na te słowa coś zakuło mnie w klatce piersiowej. Nie miałem jeszcze pojęcia, kim jest ten dziwny, skromny chłopak, ale moje serce od lat było zimne jak lód, czułem natomiast, że samo jego spojrzenie niemożliwie mnie rozgrzewa. Chciałem jego ciepła. Chciałem uwierzyć w jego słowa, że ktoś taki jak ja też może być dobrym człowiekiem. Też może oczekiwać od życia szczęścia.

                Z początku nie przejmowałem się tym wszystkim tak bardzo. Nie wiedziałem, co to prawdziwy związek i pragnienie, by ta druga osoba zawsze była obok. Dowiedziałem się, że Bill dopiero, co opuścił dom dziecka i właśnie rozpoczyna życie na własną rękę. Nie miał żadnej rodziny, tylko kilka numerów do kolegów i koleżanek z bidula. W ciągu dwóch miesięcy został zastępcą kierownika sklepu, w którym się zatrudnił i wciąż mieszkał u mnie. Zaproponowałem mu to, jako że mam wolne pokoje, a i tak mieszkam sam. Ucieszył się. Gdybyście widzieli tę radość w jego oczach i ten cudowny uśmiech, też nie chcielibyście już nigdy pozwolić mu odejść. Ja nie potrafiłem mu na to pozwolić, chociaż z każdym kolejnym dniem zaczynało do mnie docierać, jak niebezpieczne jest dla niego przebywanie ze mną, mieszkanie pod jednym dachem. Jednak przed największym zagrożeniem dla tego chłopaka, nawet ja nie potrafiłem się chronić. Był nim fakt, że z dnia na dzień coraz bardziej mi na nim zależało. Wiedziałem, że mogę być powodem jego zguby, a mimo to chciałem, by był przy mnie. By był moim szczęściem.
                Zawsze twierdził, że jeśli nie chcę, nie muszę mu o wszystkim mówić. W końcu „on tu tylko pomieszkuje”, ale ja nie chciałem, żeby sądził, że mu nie ufam. Z drugiej strony nie mogłem powiedzieć mu prawdy, więc kłamałem. Mówiłem o firmie, dla której robiłem projekty w terenie i wyjeżdżałem czasem w delegację na dwa, trzy dni, a on mi wierzył. Opowiadałem o setkach różnych sytuacji, które nigdy nie miały miejsca i narzekałem na szefa, którego nigdy nie miałem, ale radość w jego oczach była warta każdego szczegółu, który wymyślałem, by na jego ustach zobaczyć uśmiech, by w całym domu rozbrzmiewał jego śmiech.
                – Tom… Nie powinniśmy dłużej razem mieszkać – oznajmił mi któregoś razu. Z tarasu był świetny widok na obrzeża miasta, gdzie wiosna zdążyła rozgościć się na dobre. Czarnowłosy lubił spędzać tu wolne chwile, by wpatrywać się w pola i las, które otaczały miasto. Twierdził, że czuje się wolny, gdy jest w pobliżu tego miejsca. Stanąłem za jego plecami, po raz kolejny już od dłuższego czasu powstrzymując się przed objęciem go. Wciąż powtarzałem sobie, że przywłaszczyć sobie kogoś takiego jak Bill to zbrodnia i to gorsza od wszystkich, jakie już w życiu popełniłem. Chociaż moje ciało, moje serce płonęło, nie mogłem tego zrobić. Zasady. Coś, czego zawsze miałem przestrzegać, ale od poznania tego chłopaka, każda jedna stała się dla mnie górą do pokonania.
                – Dlaczego? Źle ci tu? – zapytałem, patrząc w tym samym kierunku co on.
                – Właśnie nie. Jest mi tu cudownie i nie chcę tego zniszczyć.
                – Jeśli odejdziesz, to właśnie zrobisz… – wyszeptałem cicho, próbując sobie wmówić, że to wcale nie tak, że go zatrzymuję, czego nigdy miałem nie robić. Szept prawie tak cichy, jakby nigdy nie istniał, a jednak on mnie usłyszał.
                – Po prostu jest coś… o czym nigdy ci nie powiedziałem – oznajmił poważnie, a mnie przeszły dreszcze.
                Gdybyś tylko wiedział, o ilu rzeczach sam nie wiesz… – pomyślałem z goryczą.
                – Co takiego? – zapytałem w końcu, na co on westchnął ciężko.
                – Nie chciałem, żebyś… źle o mnie myślał. Jestem gejem – wypalił, na co ja roześmiałem się otwarcie.
                – Przecież dobrze o tym wiem – odpowiedziałem wesoło, stając teraz obok niego, by móc spojrzeć chociaż na profil jego twarzy. Po chwili spojrzał na mnie przez moment, a potem znów utkwił wzrok w oddali.
                – Nie rozumiesz – stwierdził ponuro, aż coś ukuło mnie w sercu.
                Doprawdy…?
                – Więc powiem inaczej – zacząłem znów, odnajdując jego dłoń, by lekko ją uścisnąć. Widzisz, Bill? To przez ciebie wszystkie moje zasady szlag trafił. – Niczego bardziej nie pragnę, jak tego, żebyś tu został. Został ze mną – powiedziałem, przyciągając jego delikatną dłoń do swoich ust, by złożyć na niej lekkie muśnięcie. Zaraz potem miałem okazję spojrzeć mu prosto w załzawione oczy.
                Przez chwilę byłem pewien, że źle go zrozumiałem. Może poznał jakiegoś chłopaka i dlatego chciał się wynieść? A ja bezczelnie narzuciłem mu siebie. Nie, nigdy, przenigdy nie chciałem widzieć łez w jego cudownych oczach. Bill był jak naczynie, w którym przechowywałem swoją siłę, wiarę i nadzieję; swoje szczęście i marzenia. Był tym, na którego przelałem całą swoją miłość, która zrodziła się w mgnieniu oka, gdy tylko ujrzałem go po raz pierwszy.
                – Żartujesz sobie ze mnie, Tom? – zapytał wreszcie bardzo cicho. – Czasami naprawdę nie rozróżniam, kiedy mówisz poważnie, a kiedy tylko kpisz. Potrafisz opowiadać takie idiotyzmy… – stwierdził wreszcie, na co ja mimowolnie roześmiałem się z ulgą i raz jeszcze ucałowałem jego dłoń. Nic innego, jak właśnie ta chwila była dla mnie największym cudem w całym moim życiu.
                – Nigdy nie zażartowałbym sobie z ciebie w taki sposób – odpowiedziałem mu poważnie. – Nie spodziewałem się, żebyś kiedykolwiek mógł chcieć kogoś takiego… – z masą kłamstw, niedomówień, tajemnic i grzechów na sumieniu, to jednak zostawiłem dla siebie.
                – Czasami naprawdę mam cię za głupka. Na przykład teraz, zamiast wygadywać takie rzeczy… – urwał i pokręcił lekko głową. Chwilę później czułem już tylko dreszcze, gdy objął mnie za szyję i wtulił się ufnie w moje ramiona. To dopiero nazywa się wolność. Przyciągnąłem go do siebie bliżej, drżącymi rękoma oplatając jego pas. Wydawał mi się taki kruchy, cudowny i czysty, że obawiałem się zbrukać jego wspaniałość swoją osobą. Musnąłem ledwie wargami jego włosy, a i tak czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

To tylko połowa drogi do punktu, z którego nie ma odwrotu.
Wierzchołek góry lodowej, słońce przed oparzeniem,
grzmot przed błyskawicą, wdech przed kolejnym zdaniem…
Czułeś się tak kiedyś…?*

                Właśnie mijał rok, odkąd się poznaliśmy i zamieszkaliśmy razem. Otwarcie mogę przyznać, że był to najwspanialszy rok mojego życia. Znów nadeszła jesień. Na dworze wiatr hulał, jak chciał, unosząc do naszych okien liście opadające z drzew lub walające się po ziemi, a ja wspominałem. Mieliśmy w końcu dziś świętować. Obiecałem sobie ani przez moment nie pozwolić Billowi pomyśleć, że coś jest nie w porządku. Chciałem za wszelką cenę zatrzymać to szczęście, tę radość i mieć je ze sobą przez całą wieczność. Jeśli choć raz przyszłoby mi do głowy, że ostatni rok był największym błędem w moim życiu, umarłbym. Nie potrafiłbym pogodzić się z tym, co zrobiłem czarnowłosemu. Dziś był wspaniały dzień. Najlepszy do tego, by zapamiętać go już na wieki.
                Bill się zmienił. Nie był już tym samym słodkim chłopcem, którego ujrzałem w drzwiach, teraz już naszego wspólnego, domu. Znacząco przez ten rok dojrzał. Nabrał więcej pewności siebie, stał się elegancki i zorganizowany. Jednak jego oczy i radosny uśmiech wciąż sprawiały, że serce biło mi szybciej.
                – Nie wiem, dlaczego kazałeś mi się tak wystroić, ale jestem gotów – oznajmił pogodnie, okręcając się niespiesznie przed moimi oczyma. Właśnie wróciłem z delegacji. Wieczór wcześniej poprosiłem go telefonicznie, żeby tego dnia wszystko było wyjątkowe. – Dokąd się wybieramy?
                – Zjemy obiad na mieście, potem wybierzemy się do wesołego miasteczka i do kina, ale kolację zjemy w domu, jeśli pozwolisz – powiedziałem, odkładając torbę, w której moje ubrania mieszały się z niebezpiecznymi przedmiotami, które ukrywałem przed czarnowłosym przez cały rok naszej znajomości. Tym razem jednak nie przyniosłem zapłaty za projekt. Wszystko już wydałem, aby tego dnia wszystko po raz ostatni ułożyło się po mojej myśli.
                – Ale nic nie przygotowałem…
                – Nie szkodzi, ja się tym zajmę. Tylko się przebiorę, w porządku? – zapytałem, całując lekko jego wargi. Bill zamruczał cicho.
                – Tęskniłem.
                – Ja też. Zaraz wrócę – oznajmiłem z uśmiechem, udając się do łazienki.
               
                Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miałem dziesięć lat. Zgodnie z wyrokiem sądu nie była to wina ani ich, ani kierowcy drugiego samochodu, tylko śliskiej powierzchni, ale nic mnie to obchodziło. To on w nich wjechał, strącił ich do rowu i zabił. Wierzyłem, że to wszystko jego wina i od tamtego czasu zbierałem o nim wszelkie informacje, jakie tylko wpadły w moje dziecięce ręce. A byłem pojętnym dzieciakiem.  W wieku szesnastu lat uciekłem z domu ciotki i dzięki przekrętom wynająłem sobie niewielkie mieszkanie w innym mieście. Szukali mnie, ale ja byłem sprytniejszy. Pół roku później popełniłem swoje pierwsze morderstwo w życiu. Zabójstwo z premedytacją, planowane przez ponad sześć długich lat mojego życia, którego nigdy nie odkryto, ale szybko zrobiło się o nim głośno. Zarówno w mediach, jak w i światku, który bardzo doceniał umiejętności, jakimi się wykazałem. Z początku się wahałem, w końcu byłem wciąż tylko dzieciakiem… Niedługo później za każdym razem słyszałem jedynie, żebym nie znęcał się nad ciałami swoich ofiar tak, jak nad tym pierwszym. Ludzie, którzy potrzebowali takiej wiedzy byli świadomi, że ja byłem tym, który to zrobił. Nie widzieli jednak nigdy mojej twarzy, nie znali nazwiska. Właśnie przez to w pewnym momencie uwierzyłem, że mogę żyć szczęśliwie… przeliczyłem się. Złamałem jedną z najważniejszych zasad – nie mieć słabych punktów. Natomiast Bill był moją największą słabością, najbardziej odsłoniętą i narażoną na niebezpieczeństwo, dzielącą ze mną życie, dom, łóżko i marzenia. Za późno zrozumiałem, że powinienem się wycofać, póki jeszcze mam czas…
                Dotarło to do mnie dopiero, gdy było już za późno. Wykonałem o dwa zlecenia za dużo. Zabiłem ze starannością pedanta o dwie osoby za dużo. Pozbawiłem nieodpowiednią osobę ludzi na tyle bliskich i ważnych, zrujnowałem czyjś plan i czyjeś marzenia. Jednocześnie uniemożliwiając sobie kontunuowania tej miłosnej farsy, szczęścia na pół gwizdka, które było dla mnie całym światem. Moje dłonie zostały ubrudzone krwią osoby, dla której zrobiłbym wszystko.
                – Naprawdę pamiętałeś, że to już rok? – zapytał wesoło, gdy wracaliśmy spacerem z kina. Szliśmy wtuleni w siebie, rozmawiając dotąd o filmie, nieco melancholijni, jakby cały świat przestał dla nas istnieć. Zostawiłem na parkingu nawet swój samochód. I tak miał mi się już nie przydać.
                – Ciężko było mi to zapomnieć – odpowiedziałem, zerkając na niego z uśmiechem. Jego gorące oczy, topiły nawet ten lód, który zmrażał mnie na myśl o tym, co nas czeka. Jego uśmiech powodował ból, bo tak strasznie bałem się zobaczyć go po raz ostatni.
                – Ty naprawdę jesteś czubkiem – stwierdził i roześmiał się głośno. – Musimy częściej tak spędzać dni. Obiecujesz? – poprosił, zatrzymując się przede mną, przy czym zajrzał mi prosto w oczy.
                – Co tylko zechcesz, Bill. Jeśli tylko będziemy mieć wolne.
                – A może zrobimy sobie wakacje? – zaproponował, gdy ruszyliśmy dalej. – Wyjechalibyśmy gdzieś daleko… odetniemy się od wszystkich i wszystkiego, znikniemy na jakiś czas. Tylko ty i ja. Co o tym myślisz? – zapytał, wpatrując się w gwiazdy nad naszymi głowami.
                Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał… – pomyślałem gorzko, uśmiechając się jednak do niego pogodnie. Rozważałem opcję ucieczki, ale była niemożliwa. Po pierwsze musiałbym wtedy powiedzieć Billowi prawdę o sobie, a po drugie w mojej głowie wciąż brzmiał głos człowieka, który zadzwonił do mnie dzień po wykonaniu ostatniego zlecenia. Ot wczoraj, koło południa.

– Znalazłem cię… Kaulitz. Nie było łatwo, ale to wykonalne. Trzymam w rękach twoje zdjęcie. Niezłe warkoczyki – zakpił, ale ja nie odezwałem się ani słowem. Nie musiałem pytać, domyśliłem się kto dzwonił. – Nic nie powiesz?… W porządku nie musisz. I tak nie będę o nic pytał, dobrze wiem, kto cię wynajął. Chcę tylko, żebyś wiedział, że nie ominie cię kara. Skoro jesteś zakochany, powinieneś być rozważniejszy, Tom. Zmuszę cię, żebyś wreszcie pojął, jakim jesteś potworem – oznajmił jadowitym tonem. – Ale znaj moje dobre serce, dam ci czas na rachunek sumienia. Wyspowiadaj się przed nim i błagaj o wybaczenie do czasu, aż każę jednemu z obserwujących was ludzi nacisnąć na spust i zabić go z zimną krwią.

Próbowałem z nim potem rozmawiać. Przekonać, żeby zlecił mi coś w zamian, ale on jedynie roześmiał się głośno i rozłączył, powtarzając jedynie, że mam jeden dzień. I ten jeden dzień chciałem wykorzystać najlepiej, jak mogłem. Pożegnać się z Billem tak, jak tylko potrafiłem, by nigdy nie zobaczyć smutku ani zawodu na jego twarzy i nie pozwolić nikomu go skrzywdzić. Nikomu prócz mnie, bo ja zabiłem go już jakiś rok temu…

Po powrocie do domu zamówiłem kolację w najdroższej restauracji, a z barku wyciągnąłem najlepsze wino i dwie lampki. Bill był szczęśliwy. Gdy przywieźli jedzenie, nałożył wszystko na talerze, przyozdobił stół i zapalił na jego środku trzy świece. Później usiedliśmy na sofie między mnóstwem poduszek, które czarnowłosy tak uwielbiał i wtuleni w siebie, oglądaliśmy gwiazdy za oknem. Półmrok, jaki tworzyły świece sprawiał minimalną ulgę, jakby pozwalał ukryć się każdej niechcianej myśli.
                – Dziękuję… – wyszeptał nagle Bill i poczułem, że wtula się we mnie mocniej. – Za dzisiejszy dzień, był wspaniały. Za cały ten rok, za wszystko… – mówił z przymkniętymi oczyma. Sam zacisnąłem jedynie mocniej zęby, żeby nie dać po sobie poznać prawdziwych emocji, gdy zobaczyłem łzę spływającą po jego policzku. Cholerną łzę wzruszenia, łzę szczęścia. Boże, jak bardzo pragnąłem wtedy zacząć otwarcie płakać. Wrzeszczeć, lamentować, błagać… o litość… o przebaczenie… o choćby nikłą nadzieję…
                Ale nie miałem jej. Nie miałem nawet szans, żeby o niej marzyć.
                – Nie, Bill, to ja powinienem ci dziękować. Odmieniłeś moje życie – powiedziałem równie cicho, ocierając łzę z jego policzka. Poniósł się wtedy, usiadł na mnie okrakiem i sam szybko otarł policzki, żeby zaraz potem pocałować mnie z uśmiechem na ustach.
                – Widocznie obaj byliśmy sobie potrzebni – odparł wesoło. – Ah, a jutro znów do pracy…
                – To jeszcze nie koniec dnia – przerwałem mu, uśmiechając się znowu. Choć dłoń mi drżała, wyciągnąłem z kieszeni mały, przeźroczysty woreczek, w którym tkwiły dwie bladoróżowe tabletki. Dokładnie te, na które wydałem całą kasę za zlecenie. Które specjalnie przygotowane na dzisiejszy wieczór, tkwiły od wczoraj w mojej kieszeni. Czarnowłosy spojrzał na mnie wielkimi oczyma. Chyba go przestraszyłem, więc od razu pogładziłem jego policzek, żeby się uspokoił.
                – Oszalałeś, Tom?! – oburzył się. – Przecież… to narkotyki…?
                – Spokojnie – rzuciłem pogodnie, uśmiechając się z niby rozbawieniem. Nie zauważył, że coraz trudniej mi udawać. – Przecież nie przyniósłbym dla nas niczego złego, prawda?
                – Ale to mimo wszystko… wiesz, inaczej mnie wychowywano.
                – Oh, więc taka z ciebie cnotka? – uśmiechnąłem się złośliwie.
                – No, wiesz co?! Już nie raz ci pokazałem! – stwierdził, nachylając się w moją stronę, żeby chwycić lekko zębami skórę na mojej szyi. – Mam pokazać jeszcze raz?
                – W takim razie boisz się – brnąłem dalej.
                – Nie o to chodzi – mruknął, odsuwając się ode mnie. Patrzył jakoś niepewnie na ten woreczek, który właśnie otwierałem i wysypałem sobie jego zawartość na rękę.
                – Więc zaufaj mi – powiedziałem cicho, bo wiedziałem, że w każdej chwili głos może mnie zdradzić.
                – Dobrze, ale to pierwszy i ostatni raz, zrozumiano? – zarządził władczo.
                – Przysięgam.
                Kiedy sięgał po jedną z tabletek, ledwie powstrzymałem się, by nie zacisnąć dłoni w pięść albo samemu połknąć obie. W końcu na kim mieliby się mścić, gdy już mnie nie będzie? Na Billu, oczywiście, że na nim. Patrzyłem więc, jak czarnowłosy połyka swoją śmierć i popija niewielkim łykiem wina.
                Przepraszam, Bill – mówiłem w myśli, połykając własną tabletkę.  – Ja tylko nie chcę, żeby ktoś cię skrzywdził… tylko tyle… Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić…

To tylko połowa drogi do zapomnienia.
Klepsydra na stole, spacer przed biegiem,
wdech przed pocałunkiem i strach przed płomieniami.
Czy czułeś się tak kiedyś?*

                Środek odurzający szybko zaczął działać i w jednej chwili straciłem wszystkie wątpliwości. To było jedynie możliwe i właściwie rozwiązanie. Spędziliśmy jeszcze długie trzy godziny na śmiechu i wspólnej zabawie. Bill uparł się, żeby raz jeszcze udowodnić mi, że wcale nie jest z niego taka cnotka. Zapomniałem o całym świecie. Poddałem się radości, miłości, szczęściu i rozkoszy, a potem po prostu zasnęliśmy zmęczeni tym wspaniałym dniem. Spełnieni, szczęśliwi z uśmiechem na twarzy, wtuleni w swoje nagie ciała pośród walających się wokół poduszek i dopalającej się ostatniej świecy. Zasnęliśmy, żeby już nigdy więcej się nie obudzić.

* P!nk - Glitter In The Air

12 komentarzy:

  1. łał . . . nie wiem co napisać ale może powiem krótko to było wspaniałe takie ciekawe i fascynujące bardzo mi się podobało pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże kochany! Dlaczego Ty mi ich zabrałaś?! Byli idealni.! Byli...wspaniali.
    Czoko... Majestat Twojego talentu jest tak wielki,że nie da się tego opisać.!
    Ściskam Cię mocno i dziękuję. Dziękuję za każde słowo napisane przez Ciebie! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Umarlam.. :| jesteś boska,nie wiem ile jeszcze razy w zyciu to powiem.. ;'| dziękuję ;'*
    `verdammtalien

    OdpowiedzUsuń
  4. Zabiłaś mnie razem z nimi. Dlaczego, dlaczego, dlaczego?!? Mimo wszystko bardzo mi się podobało. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś czułam, że jak ładnie zaczniesz, to tak nie skończysz. Ale chyba mimo to liczyłam jednak na szczęśliwe zakończenie. Zbudowałaś między chłopakami taki ciepły, radosny, a jednocześnie spokojny nastrój. Aż szkoda było zbliżać się do końca. To było magiczne.

    OdpowiedzUsuń
  6. wow, teraz totalnie mnie zaskoczylas. ja wiem ze ty masz w glowie pelno pomyslow, ale to rzebija chyba wszystko hahaha
    w sumie z jednej strony ciesze sie ze nie powstala nowa czesc do "lokator na gape" bo wtedy nie byloby tego hihihi
    btw, szkoda ze tak smutno to sie zakonczylo ale cieszy mnie fakt ze mimo wszystko tamten rok byl dla nich najlepszy ze wszytskich...i zakonczyli go rowniez tak samo :)

    OdpowiedzUsuń
  7. eh.. brak słów..

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem pod wrażeniem. Jesteś wielka.

    OdpowiedzUsuń
  9. JAKIE PIĘKNE OPOWIADANIE.
    czytałam czytałam czytałam i nawet nie zauważyłam, że zaczęłam płakać.
    Czoko, geniuszu!

    OdpowiedzUsuń
  10. Auć... nie wiem dlaczego, ale gdy przeczytałam ostatnie zdanie nie wytrzymałam i rozpłakałam się... nie wiem czy dlatego, że cała historia jest tak wspaniała czy dlatego, że sama nie raz chciałam podjąć taką decyzję jak Tom lub znaleźć się na miejscu Billa. Ale wiesz? Cieszę się że nie byłam na miejscu ani jednego, ani drugiego, bo wtedy nie przeczytałabym tego opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
  11. Płakałam... Nie mam pojęcia jak tego dokonałaś, ale udało ci się mnie złamać. To było coś cudownego, magicznego. Nigdy nie czytałam lepszego one-shota. Mam nadzieję, że wrócisz do pisania Lokatora na gapę <3 Czekam na nexta :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Bosz, dzięki tobie wpadłam w tak mega doła, że dopiero dzisiaj dałam radę napisać komentarz. Nosz... No po prostu zarąbisty oneshotcik. Sliczny, śliczny.
    Teraz powinnaś dać coś na osłodę, otarcie łez xD coś z happy ednem dla równowagi xD

    wypalony-dziennik.blogspot.com zapraszam w razie nudy ;]
    Pozdrowienia z Marsa! ;]

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^