niedziela, 23 grudnia 2012

[1/1] Świąteczna opowieść


 Witam, witam! ^^ Przybywam do Was z obiecywanym one-shotem świątecznym! A może powinnam napisać "nieco świątecznym"? Unda, która je betowała już zdążyła je ładnie podsumować, ale musicie przekonać się sami i wybaczyć mojej spaczonej wyobraźni to, co właśnie stworzyła ;D. Co chciałabym powiedzieć...

Jutro już Wigilia, w każdym razie bez względu na to, kto jest jakiej wiary i w co wierzy tak naprawdę, chciałabym Wam wszystkich życzyć przede wszystkim, żebyście potrafili doceniać drobne radości w każdym dniu. Ludzie dużo narzekają na to, jacy są nieszczęśliwi, o ile świat byłby piękniejszy, gdyby każdy uśmiech uznać za chwilę szczęścia? Dużo ciepła w zimne dni dla Was, jak i od Was. I żebyście nigdy nie przestali dążyć do spełnienia marzeń ;).

Wasza Czokoladka ;*.

       W tym roku zima była wyjątkowo mroźna, dlatego zadanie przyozdobienia domku na święta kolorowymi światełkami trafiło się dwojgu z piątki rodzeństwa za karę. Wieczne kłótnie między nimi były na porządku dziennym, nic więc dziwnego, że zdarzało się to praktycznie co roku, od kiedy to ich ojczym uznał, że są na tyle rozgarnięci, żeby sobie z tym poradzić. To i tak zwykle nie pomagało ostudzić ich temperamentów. Kiedy więc mężczyzna o blond włosach wyszedł przed ganek, znowu zastał ich tarzających się w śniegu. Chłopcy nacierali się nim, wyrzucając pod swoim adresem niewybredne epitety. Wołanie ich po imieniu nic nie dawało, więc musiał podejść i odciągnąć ich od siebie. Jeszcze przez chwilę jeden z nich próbował się wyrwać, prowokowany przez brata, nim ojczym zdołał doprowadzić ich do porządku. Przynajmniej ozdoby zdążyły już znaleźć się na swoich miejscach.
        - W tej chwili do domu - nakazał, ciągnąc jednego i drugiego za kurtki w stronę ganku. - Max, pomożesz Sylvie w kuchni, a ty Ben pójdziesz ze mną - oznajmił im, nawet nie zwracając uwagi na
tłumaczenia, którego z nich była to wina. Ileż można było tego słuchać? Aż nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że obaj mają swoje za uszami. Znał to z doświadczenia i chociaż czasami naprawdę się na nich złościł, na boku uśmiechał się pod nosem, wspominając dawne czasy.
        Podczas gdy niższy z chłopców, Ben, zajmował się porządkowaniem kartonów na strychu, on siedział nieopodal, przeglądając album ze zdjęciami. Zaciekawiony chłopiec stanął w końcu tuż za jego plecami i próbował odnaleźć na fotografiach jakieś znajome twarze.
       - Który to ty? - zapytał wreszcie. Mężczyzna uśmiechnął się lekko do urwisa i wskazał palcem na wysokiego chłopca o ciemnych włosach. – To nie byłeś zawsze blondynem?
        - Lubiłem farbować włosy - odparł pogodnie Andreas.
        - To takie babskie - skwitował go młody, na co on tylko się roześmiał.
        - Można tak powiedzieć - rzucił wymijająco. W końcu z kim przystajesz, takim się stajesz, prawda? A on miał towarzystwo, w którym takie rzeczy były na porządku dziennym. - Skończyłeś już?
        - Pomógłbyś... - wymruczał niezadowolony, wracając do poprzedniego zajęcia, ale mężczyzna pokręcił tylko przecząco głową.
        - To za bójki z Maxem.
        - Przecież mówiłem, że...
        - Porozmawiamy o tym później, na razie to skończ, a ja pójdę pomóc na dole - oznajmił, nie pozwalając chłopcu znów zacząć się rozwodzić nad tym, dlaczego zaczęli się okładać. To i tak nie miało znaczenia. Bez żadnego powodu i tak by do tego doszło, jak zwykle. Wystarczyło jedno
krzywe spojrzenie, żeby rzucili się do siebie z zaciśniętymi pięściami. Gdy jednak dochodziło, co do czego, bronili się wzajemnie, choć żaden z nich by się do tego nie przyznał. - Pośpiesz się, musisz
się jeszcze ubrać do kolacji - stwierdził, odkładając album do odpowiedniego kartonu. Zaraz potem zostawił chłopca samego, schodząc na dół.

        Przy wspólnym stole zdawało się, że wszelkie spory między braćmi znikły. Cała piątka, on i jego żona jeszcze przed chwilą składali sobie życzenia i każdy śmiał się głośno, gdy Max z Benem życzyli sobie rózgi pod choinką i połknięcia ości. Sylvie upomniała ich oburzona, ale nikt poza nią nie brał tego na poważnie. Kiedy Andreas wychowywał się w tym domu z czwórką braci było inaczej. Dwóch z nich nigdy nie podało sobie ręki, jeśli ich przybrany ojciec, Gordon, nie stał nad nimi z groźbą. Każdy obawiał się zostawić ich choćby na chwilę samych ze świadomością, że chłopcy nienawidzą się od najmłodszych lat. Cóż, nie wszyscy muszą się lubić, prawda?
        - Andy? Mógłbyś coś z nimi zrobić, ja już nie wiem, jak z nimi rozmawiać - stwierdziła zrezygnowana kobieta. Czasami myślała, że jest za młoda i za słaba, żeby wychowywać całą piątkę tych rozrabiaków, ale jej mąż niewiele sobie z tego robił.
        - Wybacz, kochanie - mruknął, nachylając się do niej, żeby złożyć na jej policzku słodkiego całusa. Sylvia pokręciła tylko z dezaprobatą głową.
        Nawet po kolacji stół był jeszcze obciążony wieloma smakołykami. W tle przekrzykiwania się dzieciaków leciały świąteczne piosenki. Blondyn nigdzie nie czuł się tak dobrze, jak tutaj, wśród swojej
rodziny. I nie robiło mu różnicy to, że tylko jeden chłopiec z całej piątki był jego biologicznym synem. Kochał wszystkich tak samo i miał wrażenie, że rozumie ich lepiej niż ktokolwiek inny.
        - Max, Ben, siądźcie koło mnie - poprosił, siadając wygodnie na kanapie. Dwóch nastolatków dosiadło się do niego, zerkając na siebie niechętnie. Zaraz za nimi dołączyła reszta rodzeństwa. - O czymś wam opowiem - zapowiedział. - Tylko nie przerywajcie mi. To będzie dość długa historia z dawnych lat.
        - Opowiesz nam o wujkach? - zapytał najmłodszy z nich, na co mężczyzna skinął tylko głową. Andreas nigdy wcześniej nie mówił dzieciom o tym, jak się wychowywał. Te wspomnienia należały tylko do niego, a Sylvie po prostu była ich częścią. Nic więc dziwnego, że niespotykana cisza zapanowała w domu, kiedy hasło jego przeszłości zawisło w powietrzu. Tak naprawdę do dziś kontakt utrzymywał tylko z Gustavem, o reszcie nigdy nie wspominał, choć każdy widział na jego starych fotografiach pozostałą trójkę.
        - Tak, szczególnie o dwóch z nich - odpowiedział, dość wymownie czochrając włosy dwóch ze swoich synów, którzy siedzieli najbliżej i wiecznie się kłócili.

        Cała nasza piątka została adoptowana z domu dziecka, gdy mieliśmy po kilka lat. Najstarsi byli Georg i Gustav. Ja, Bill i Tom byliśmy w jednym wieku. Gordon nigdy nie ukrywał tego, że nie jest naszym biologicznym ojcem. Nie mieliśmy tak łatwo. On i jego żona, Simone, byli już starszymi ludźmi, gdy nas zabrali. Ciężko pracowali na nasze utrzymanie, a my mieliśmy za to ładny zapieprz w domu. Ojciec chciał nas wszystkich posłać do wojska. Przynajmniej zawsze tak tłumaczył przed innymi nasze surowe wychowanie, ale muszę przyznać, że niekoniecznie byliśmy z tego zadowoleni. A już najmniej Bill i Tom, którzy zawsze mieli szlabany i dostawali do zrobienia najgorszą robotę. Nie mogli się ścierpieć od kiedy tylko pamiętam i chociaż Bill był tym drobniejszym i dostawał manto od brata, zawsze potrafił mu się odpłacić w sprytny sposób. Wbrew pozorom to on w rodzeństwie był tym, któremu się nie podskakiwało, bo zwykle źle się to kończyło. W odróżnieniu od całej naszej czwórki on przynajmniej dobrze się uczył, natomiast Tom był tym, przez którego nasi przybrani rodzice byli najczęściej wzywani do szkoły. Gdy jednak to Bill dostawał lanie od chuliganów z podwórka, ten drugi stał tylko z boku i uśmiechał się bezczelnie, bo w końcu czarnowłosemu się obrywało, a on nie musiał ponosić za to konsekwencji. Właściwie nazywali nas wszystkich "pięcioraczkami". Nie było to zbyt obraźliwie, jednak dało się dojrzeć pogardę w oczach osób, które wymawiały to słowo w naszym kierunku.
        Po ukończeniu szkoły okazało się, że Gordon nie żartował i faktycznie wysłał całą naszą piątkę do wojska. Matka bardzo się o nas martwiła, ale ku rozczarowaniu naszych przełożonych radziliśmy sobie całkiem dobrze. Spędziliśmy tam rok czasu, a gdy przyszło co do czego, tylko trójka z nas postanowiła iść dalej wojskową drogą. Był to czas, gdy bardzo zżyłem się z Billem, który okazał się ulubieńcem naszych przełożonych, a przy okazji stał się moim najlepszym przyjacielem. Określenie, z którym najczęściej można było się spotkać, gdy o nim mówiono to "inteligentna bestia". Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie dodał, że zarówno słowo "inteligentna" jak i "bestia" miały dosłowne znaczenie. Byłem jedyną osobą w koszarach, którą wspierał. Cała reszta stała się tylko przysłowiowymi "trupami" na jego drodze do celu. Mimo, że często odstawał w ćwiczeniach fizycznych od reszty, był bardzo zwinny i podstępny. Jedna tylko osoba potrafiła go rozgryźć, a przy swoich umiejętnościach położyć go na łopatki, dlatego Bill często wykręcał się, gdy trzeci z nas, Tom, miał być jego przeciwnikiem. Z czasem zostałem z tyłu, podczas gdy oni wspinali się na coraz to wyższe szczeble.

        - Przecież byłeś świetnym żołnierzem - oburzył się Max, przerywając opowieść ojca, który westchnął tylko na jego słowa. Czasami brakowało mu tamtego życia. - Masz odznaczenia za walkę... - ciągnął dalej. Max zawsze był podekscytowany wojskiem, walką i brutalnością. Andreas niewiele mógł na to poradzić, starał się jedynie jakoś go naprostować, aby w przyszłości mógł dobrze to wykorzystać.
        - To prawda, ale nigdy nie miałem zdolności przywódczych, jak Tom, czy strategicznych, szpiegowskich jak Bill.
        - Bill był szpiegiem?! - wykrzyknął inny z chłopców.
        - Posłuchajcie dalej, to się dowiecie - upomniała ich Sylvie, podnosząc się ze swojego miejsca. - Zrobię wszystkim gorącej czekolady.

        Bill był znudzony wojskiem. Nie przywykł do bierności, a ciągłe ćwiczenia ani trochę go nie satysfakcjonowały. Chciał działać, więc przeniósł się dzięki znajomościom do organizacji zajmującej się
poważniejszymi przestępstwami. Miał do tego smykałkę. Potrafił rozgryźć sprawy, nad którymi pracowano od lat, wielokrotnie ryzykując własne życie, gdy wcielał się w rolę jednego z tych bandziorów. Widywaliśmy się wtedy dość rzadko, ale zawsze o wszystkim mi mówił. Któregoś razu, gdy odwiedził mnie w koszarach, jego twarz była odmieniona. Jednak na pewno nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zobaczyłem w jego oczach coś, czego nie okazywał nikomu przez całe życie: strach. Wyszliśmy wtedy poza teren wojska, żeby porozmawiać na spokojnie, bez zbędnych świadków.
        - Widziałem go - wyrzucił z siebie wreszcie, zaraz potem opróżniając do połowy kufel piwa, który przed nim stał. Wyglądał na rozdartego, a ja z początku nie miałem pojęcia, o kim mówił. Wtedy opowiedział mi o swoim aktualnym zadaniu.

        Jakiś czas wcześniej wcieliłem się w grupę przestępczą, która dotąd zajmowała się głównie narkotykami, ale zaczęli planować zamach na wysoko sytuowane osobowości, które stoją im na drodze. Nie będę podawał szczegółów, bo są tajne, ale zapowiada się gruba rozróba. Jako jedna z zaufanych osób szefa tej przeklętej szajki, udałem się razem z nim na spotkanie z kimś, kto miał im pomóc. Byłem skupiony na pracy jak zawsze, ludzie wierzyli mi jak dzieci, bo nie okazywałem skrupułów. Zabicie kogoś w celu upewnienia innych, że jestem złym człowiekiem, nie było dla mnie problemem, skoro dzięki temu mogłem wykonać swoje zadanie. Wie to każdy, kto mnie zna. Ale kiedy wszedłem do zaciemnionego pomieszczenia i zobaczyłem Toma, po prostu zdrętwiałem i nie mogłem się ruszyć. Żaden z nas nie miał problemów z rozpoznaniem drugiego. Podobno lepiej zapamiętuje się twarze ludzi, do których żywi się silne uczucia, a przecież od zawsze nienawidziłem go z całego serca. Nie mogłem uwierzyć, że mój brat, jako dowódca w wojsku, spiskował z takimi szumowinami, choć zawsze spodziewałem się po nim wszystkiego, co najgorsze. Nie miałem też pewności, czy wie o tym, czym ja się zajmuję. W jednej chwili mógł przekreślić całą długą drogę, którą przebyłem, żeby znaleźć się w tamtym miejscu i trzymać rękę na pulsie.
- Widzę, że się znacie – pierwszy odezwał się szef szajki. Zmilkłem wtedy, czekając w niekończącym się napięciu na to, co odpowie mój znienawidzony brat. Mógł mnie wydać, skazać na śmierć, ale on tylko bezczelnie się uśmiechnął.
- Można powiedzieć, że trochę nas łączy - odparł wreszcie. - To on jest twoim zaufanym człowiekiem?
- Zgadza się. Możemy przystąpić do omówienia planu?
- Jak najbardziej - oznajmił, wskazując nam miejsca siedzące.
            Nie wydał mnie albo nic nie wiedział o mojej pracy. Negocjacje przebiegły pomyślnie. Wyznaczyliśmy dwa punkty wymiany oraz stawki. Podaliśmy sobie dłonie na pożegnanie, ale cofnąłem się sprzed budynku, oznajmiając szefowi, że zapomniałem czegoś z środka. Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale skinął głową na znak, że mogę iść. Naprawdę nie cierpiałem typa, czasami miałem ochotę podejść i wbić mu nóż w plecy, gdyby nie to, że pokrzyżowałoby to moje plany wyłapania i wybicia wszystkich tych bandziorów. Do których na dodatek należał Tom.
            Kręciłem się przez chwilę po tym budynku, zanim go znalazłem. Właściwie prawie wpadliśmy na siebie w jednym z korytarzy. Najwyraźniej zbierał się już do wyjścia. Stanęliśmy naprzeciwko siebie i przez długą chwilę zastanawiałem się, czy po prostu go uderzyć, czy od razu strzelić mu w łeb z broni, na której trzymałem dłoń. Od zawsze chciałem go zabić, ale nie z poczucia obowiązku, przez swoją pracę. To miał być akt najczystszej nienawiści, którą nosiłem w sobie od zawsze. Poza tym nie mogłem się zdradzić, zbyt wiele mogłoby mnie to kosztować.
            - Jesteś zbyt pewny siebie – stwierdziłem z czystą pogardą, widząc, że bronią, do której w razie czego sięga, jest nóż. – Zdążyłbym podziurawić cię jak ser, nim wyciągnąłbyś tę swoją wykałaczkę.
            - Spróbuj szczęścia, a moja wykałaczka przebije twoje serce. Jestem w tym dobry, przecież wiesz – odparł z ohydnym uśmiechem na twarzy.
            - Co tu robisz?
            - Najwyraźniej to, co ty. Zarabiam na życie.
            - Handlujesz bronią z wojska.
            - A ty ją kupujesz.
            - Wycofaj się z tej sprawy, póki możesz. Jeśli życie ci miłe – wyrzuciłem z siebie, odwracając się na pięcie. Chciałem odejść, ale poczułem, jak łapie mnie za przedramię. Szamotaliśmy się przez chwilę, próbując się zablokować, ale żadnemu z nas się to nie udało. Ja byłem za szybki, Tom za silny. Zawsze wygrywał w walce wręcz, ostatnio jednak stałem się mistrzem uników.
            - Od kiedy się o mnie tak troszczysz? – wysyczał, gdy odpuściliśmy, stojąc jedynie naprzeciw siebie z nieco przyspieszonymi oddechami.
            - Od kiedy zdałem sobie sprawę, że cię nienawidzę – oznajmiłem, uśmiechając się równie bezczelnie, co on. – Wolałbym zabić cię osobiście, niż patrzeć, jak dostajesz kulkę w łeb, gdy przestaniesz być potrzebny swoim wspólnikom.
            - Ciekawe, co zrobiliby z tobą, gdyby teraz przyłapali cię na rozmowie ze mną? – zapytał szeptem i w tej samej chwili dało się słyszeć czyjeś kroki. Ktoś się zbliżał, ale zanim zdążyłem zareagować, brat chwycił mnie za koszulę i pociągnął za sobą. Wpadliśmy przez jakieś drzwi. Kiedy poleciałem do tyłu, w jego ręce pozostały dwa guziki, które odpadły, gdy próbowałem mu się wyszarpnąć. W półmroku łypaliśmy na siebie groźnie, nie ruszając się jednak, ani nie odzywając. Wiedzą, że się znamy, ale mimo to byliśmy po przeciwnych stronach umowy. Nasze kontakty mogłyby zostać źle odebrane, a nie mogłem sobie pozwolić, żeby odsunęli mnie od tej transakcji. W małym pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy, było strasznie duszno…

            - …trochę to potrwało zanim wyszli – mężczyzna urwał swoją wypowiedź w tym momencie, niby sięgając po coś do picia. Cała piątka siedziała cicho, jak mysz pod miotłą, pozwalając nieco odpocząć zmęczonej matce, tymczasem on przyglądał im się z zadowoleniem. Gdyby ktoś usłyszał o tym, że użył historii tej dwójki jako przypowieści z morałem, chyba by go wyśmiał, ale on wierzył w to, co mówił, co widział i w to, co wiedział.
            Nie wszystko jednak mógł opowiedzieć swoim synom. Kiedy jednak wspominał tamtą rozmowę z Billem, który o wszystkim mu mówił, nie mógłby przeoczyć momentu, w którym czarnowłosy zwyczajnie się zarumienił w żaden sposób nie przypominając niebezpiecznego, dumnego, pewnego siebie człowieka, którym był na co dzień.

{    Wtedy… wydarzyło się coś jeszcze. Gdy kroki się oddaliły, podniosłem się i wymacałem na ścianie włącznik światła. Nie mogliśmy opuścić teraz budynku, bo był jeszcze obstawiony przez ludzi, z którymi współpracował Tom, no i na zewnątrz stał mój samochód. Było mi gorąco, chociaż moja koszula została do połowy rozchylona przez brak guzików, które Tom wypuścił z dłoni na podłogę. Kiedy jednak zapaliłem wtedy to światło, on patrzył na mnie. Widziałem, jak źrenice mu się rozszerzyły i wargi zadrgały, gdy wpatrywał się w mój odsłonięty tors. Poczułem, że się denerwuję i z początku chciałem tylko zrobić mu na złość.
            - Co jest? Nie możesz znieść widoku odrobiny odsłoniętej skóry? – rzuciłem, pozwalając, by koszula zsunęła mi się z ramion. Potem zrobiłem tylko głupią minę, gdy on się oblizał. To było… Pierwszy raz naprawdę się  go przeraziłem.
            - Przekonamy się, jak pokażesz mi więcej – rzucił i szybkim ruchem rozpiął, a raczej oderwał resztę guzików od mojej koszuli. Rozsypały się po podłodze, a w ich ślad poszedł materiał. Ani drgnąłem, gdy zbliżył się do mnie i złapał jedną ręką w pół, a drugą za kark, żeby wpić się brutalnie w moje wargi. Całkiem zdezorientowany odwzajemniałem każdy pocałunek, aż poczułem, że jestem niewytłumaczalnie napalony. Napalony na Toma. Ocierałem się o niego, nawet przez dwie pary spodni czując, że jest tak samo twardy, jak ja. Myślałem, że oszaleję. Nienawidziłem go, ale w tamtej chwili jakby wszystko przestało się liczyć. Jego dłonie były wszędzie, ledwie powstrzymywałem się od jęków. W przeciwieństwie do mnie on miał na sobie koszulkę na krótki rękawek i wojskowe spodnie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z budowy jego ciała. Już nie raz byłem nim przygnieciony, ale gdy przesuwałem palcami po jego brzuchu i torsie, czułem dreszcze. Był jeszcze twardszy, a co za tym szło, przyjemniejszy w dotyku od czasu, gdy nasze drogi się rozeszły. Niemal bezwiednie sięgnąłem do jego bokserek, wystających nieco z jego spodni i wsunąłem pod nie swoje długie palce. Jęknął głucho wprost do mojego ucha, gdy przesunąłem paznokciami po jego podbrzuszu. Czułem jego wargi, język i zęby na swojej szyi, ramionach i obojczykach. Z mojego gardła o mało nie wydobył się krzyk, gdy pociągnął mnie za włosy i zmusił do opadnięcia na kolana. Zdołał wtedy wykręcić mi rękę, ale nawet się nie broniłem. W kompletnym chaosie panującym w mojej głowie, potrafiłem skupić się jedynie na rozpinaniu jedną ręką jego paska, a potem rozporka. Jęknął, widząc jak się do tego zabieram i wypuścił moją drugą rękę. Chwilę później miałem go w ustach; twardego, pulsującego i cholernie gorącego. Szybko jednak poderwał mnie do góry, dłońmi rozpiął mi spodnie, spuszczając je do kostek razem z bokserkami i pchnął na niewielki, zagracony stolik za moimi plecami. Trząsłem się jak osika z podniecenia, gdy się do mnie zbliżał. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, ale wiedziałem, że powinien był mnie wcześniej rozciągnąć. Nie zrobił tego, wszedł we mnie mocno bez żadnego słowa, a jedynym co miało nieco zmniejszyć tarcie była moja własna ślina. Choć próbowałem zagryźć wargi, wrzasnąłem głośno, czując, jak rozrywa mnie od środka. Wydawał się być wielki, jeszcze większy niż widziałem go przed chwilą.
            Na korytarzu rozległy się kroki, Tom zgasił światło, nie przestał jednak ani na chwilę mnie posuwać, a ja jęczałem, nie mogąc znieść bólu mieszającego się z nieprzyzwoitą przyjemnością, jaką odczuwałem. Ktoś w końcu otworzył drzwi i zajrzał do środka. Nie byłem w stanie zareagować. To on przyciągnął mnie do siebie i zasłonił własnym ciałem. Na dobrą sprawę to ja byłem tam rozebrany, on miał jedynie opuszczone nieco spodnie i bokserki, ale tyłek i tak zasłaniała mu długa koszulka.
            - Tom? – ktoś zdziwił się, jednak on nie zamierzał sobie przeszkadzać. Gdzieś w mojej głowie kotłowała się myśl, że powinienem go za to uderzyć, ale byłem w stanie jedynie wydawać z siebie te żenujące dźwięki. – Naprawdę nie mogłeś zaprowadzić jej do domu?
            - Nie mogłem się oprzeć – wyrzucił z siebie szybko, a ja słysząc go zacisnąłem się na nim mocniej. Jęknął i zaraz potem poczułem, że przesunął się i wchodzi we mnie głębiej. Miałem wrażenie, że jeśli nie przestanie, ja zaraz naprawdę zacznę wrzeszczeć.
            - Jest aż tak dobra? – zaśmiał się koleś w drzwiach. Nie widziałem go, ale domyślałem się, że musiał to być jego szef. – To może zostaw mi jej numer.
            - W żadnym wypadku – zareagował gwałtownie mój brat.
            - Co?
            - To… tylko moja dziwka – wydyszał, a ja zaraz potem krzyknąłem. Jego dłonie znalazły się na moich pośladkach i przypierały mnie mocno do jego bioder, sprawiając, że choć Tom się zatrzymał, uciskał mnie w środku. Nie mogłem się wyrwać. – Mógłbyś już iść?
            - Jasne. Bawcie się dobrze – rzucił jeszcze złośliwie tamten facet, po czym zatrzasnął drzwi.
Gdy tylko brat przestał mnie do siebie dociskać, uderzyłem go z rozmachem pięścią w twarz. Jego głowa poleciała na chwilę do tyłu, a na moich palcach zostało nieco jego krwi. W ciemności oczy Toma zdawały się błyszczeć i byłem przekonany, że z moich również pała czysta nienawiść. Zacisnąłem tylko zęby, gdy znów zaczął się we mnie poruszać.
- Nikt nie będzie nazywał mnie dziwką, a już na pewno nie twoją – warknąłem wściekle.
            On się nie odezwał. Przycisnął mnie do siebie tak, że byłem wtulony teraz w jego tors i po prostu kontynuowaliśmy. Spokojniej, jakby czule. Na skroni i szyi co chwilę czułem jego miękkie wargi. Nigdy jeszcze nie miałem okazji przeżyć czegoś takiego. Przez pierwszych kilka minut ledwo kontaktowałem. Potem jednak ubraliśmy się szybko i nawet na siebie nie patrząc, rozeszliśmy, każdy w swoją stronę.}

            Andreas pamiętał, że nie mógł uwierzyć w to, co powiedział mu wtedy czarnowłosy.
            - Przespałem się z nim. Co ja mówię… pieprzyliśmy się jak głupi w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Ktoś nas nakrył, ale po ciemku pomyślał, że Tom jest z jakąś dziewczyną. Nie wyobrażasz sobie, jaki byłem wkurwiony! Ale to było… Andy, to nie do końca jest tak, że jesteśmy rodziną, prawda?
            Blondyn jednak tylko odchrząknął, nie wiedząc, co powinien mu odpowiedzieć. Był w szoku. Nigdy w życiu nie podejrzewałby tych dwóch o takie ciągotki. Niemniej łatwiej było mu pojąć seks z nienawiści, niż między braćmi, po chwili więc przytaknął na jego słowa.
            Tymczasem odstawił na stół szklankę z sokiem i spojrzał po swoich zniecierpliwionych oczekiwaniem na dalszą opowieść pociechach. On przed adopcją dowiedział się o tym, że każde z nich jest z innej rodziny. Gordon swojego czasu ukrywał fakt, że Tom i Bill są bliźniakami. Nie był przekonany, czy w ogóle kiedykolwiek im o tym powiedział. Jako ich brat, który odkrył to przypadkiem, przyrzekł nigdy nie wyjawić nikomu tej prawdy, a wojsko wystarczająco dobitnie nauczyło go, że jeśli coś jest tajne, prędzej należy oddać życie, niż wyjawić dane.
            - Więc… później nastał długi okres oczekiwania. Nie wiedziałem, co się działo, nie miałem dostępu do żadnych informacji. Z Billem nie dało się skontaktować, Tom był nieobecny w jednostce i o nim też nikt nie chciał ze mną rozmawiać.
            - Ale wiesz, co się stało? – zapytał z przejęciem najmłodszy z rodzeństwa. W odpowiedzi pokiwałem twierdząco głową.
            - Teraz już wiem.

            Bill zdecydował się trzymać swojego planu bez względu na pojawienie się w całej sprawie Toma. Skontaktował się potajemnie z innymi agentami i wraz z nimi przechwycił grupę, która miała nadzorować pierwszą transakcję. Wszystko odbywało się w jednym z hoteli, które zostały po cichu oczyszczone jeszcze na tydzień przed całą sprawą. Kiedy tamci zorientowali się, że to pułapka Bill wpakował trzem przeciwnikom po kulce w głowę, reszta poddała się po krótkiej próbie ucieczki. Jeden z tych, którzy przeżyli, z lufą przy skroni musiał przekazać dalej, że transakcja przebiegła pomyślnie. Bill zaraz potem zrobił to samo. Jako, że osoby, które miały być wsparciem z szajki zostały aresztowane jeszcze przed wejściem do hotelu, kilku agentów udając tych ludzi, wybrało się z nim na następne miejsce spotkania.
            Wszystko szło zgodnie z planem, ale wtedy naprzeciw niego pojawił się Tom z kolejną walizką. Przewodził drugiej grupie, był więc głównym celem akcji. Zatrzymali się znacznie dalej od siebie, niż by wypadało podczas takiego spotkania, gdzieś na środku mostu, na którym byli umówieni. Zdziwienie ich towarzyszy zagłuszały przejeżdżające obok samochody. Bill wahał się przez chwilę. Walka z bratem nigdy nie kończyła się dobrze, ale w tej chwili Tom skupiony był na nim, a wystarczył jeden znak, by jeden strzał raz na zawsze załatwił ten problem. Nikt wtedy nie wiedział, że kiedy złożono mu propozycję handlu bronią wojskową, Tom postanowił na własną rękę rozbić tę grupę przestępczą, a on nie miał pojęcia o faktycznej pracy czarnowłosego.
            - Poddaj się. To nie są żarty – zawołał do niego wreszcie Bill, ale on tylko się roześmiał. Agenci za plecami czarnego nie mieli pojęcia, co on w ogóle wyprawia. Rujnował swój idealny plan.
            - Wybacz, braciszku. Nie mogę ci pomóc, to ty powinieneś odpuścić – rzucił złośliwie, ruszając niespiesznie w jego kierunku.
            Zbliżyli się do siebie, ale to Bill pierwszy sięgnął po walizkę trzymaną przez Toma. Była znacznie większa od tej jego. W środku znajdowała się broń i to nie tylko zwykła wojskowa. Zamówienie było poważne i mogło doprowadzić do poważnych komplikacji w kraju, dlatego przejęcie jej było takie ważne. Mężczyzna jednak cofnął rękę. Czarnowłosy zauważył, że stojący za nim agenci sięgają po broń, ale kazał im się nie wtrącać, bo to sprawa między nimi. Walizki zostały odstawione, a oni zaczęli zawzięcie ze sobą walczyć. Bill wiedział, że wystarczy jeden nierozważny ruch, żeby brat go chwycił i już nie puścił. Przez to nie mógł w żaden sposób kontrolować tego, co dzieje się poza nimi dwoma. W pewnej chwili stwierdził nawet, że to nieistotne. W końcu mogą walczyć na poważnie. W końcu będzie mógł go zabić i nie zostanie oskarżony o morderstwo. Wtedy jednak wszystko przerwał wybuch. Tak naprawdę żaden z nich nie bardzo wiedział, co się dzieje. Potem dopiero okazało się, że ktoś zdołał donieść o zdradzie i były szef szajki wydał wyrok na jedną i drugą grupę.
Tom odskoczył w ostatniej chwili, dostrzegając jedynie odjeżdżający z piskiem opon samochód i od razu nakazał swoim ludziom ich dopaść. Billa natomiast odrzuciło w stronę ulicy. Zamgliło go, zachwiał się i poleciał do tyłu. Przed oczami miał ciemność. Słyszał jedynie bicie swojego serca i krzyk. Potem uderzył o asfalt i niemal w tej samej chwili został poderwany do góry, czując, że jego włosy zahaczyły jeszcze o lusterko samochodu, który o mało nie przejechał mu po głowie. Kierowca zresztą zahamował gwałtownie. Doszło do kraksy; kilka samochodów wpadło na siebie. Jedyni zatrzymywali się, żeby zobaczyć, co się stało; inni jak najprędzej chcieli zjechać z mostu. Natomiast dwaj bracia stali naprzeciw siebie, sapiąc ciężko. Tuż obok nich w chodniku i barierce była spora wyrwa, którą spowodował wybuch granatu. Wokół leżała jedna osoba, która nie przeżyła tego ataku, dwie były ranne, a oni obaj wyglądali, jakby właśnie wrócili z wojny. Bill dopiero po kilku sekundach zorientował się, kto go uratował i stał tak, nie mogąc złapać tchu ani zdecydować się na zrobienie czegokolwiek.
            - Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał wreszcie mocno zachrypniętym głosem.
            - To proste. Nienawidzę cię. Zabiję cię któregoś dnia, nie pozwolę więc, żebyś zginął w miejscu takim jak to* – odpowiedział mu z bezczelnym uśmiechem na twarzy. Żaden z nich nawet się nie poruszył. Stali tak, trzymając się wzajemnie za przedramiona i patrząc sobie w twarz.
            Wtedy jednak znów dało się słyszeć pisk opon, na który zareagował jeden z agentów. W ostatniej chwili dojrzał wychylającego się z okna samochodu mężczyznę z bronią. Wrzasnął: „padnij”, ale jedna z kul zdołała sięgnąć Toma, który wpatrując się wciąż w swojego brata, rozchylił tylko wargi, jakby chciał coś powiedzieć.
            Potem słychać było tylko krzyk. Przerażony krzyk Billa, który usiłował utrzymać brata przechylającego się prosto w wyrwę, ale nie był wystarczająco silny. Mimo to nie zamierzał go puścić. Masa Toma ciągnęła go za sobą i nim ktokolwiek zdążył do nich dobiec, obaj runęli w dół do rzeki…

            Tu Andreas przerwał swoją opowieść, zapatrzony w przeciwległą ścianę. Nie było go tam, ale coś kuło go w klatce piersiowej, gdy tylko o tym wspominał. Ani Bill, ani Tom nigdy nie chcieliby, żeby opowiadał to swoim dzieciom, a jednak to zrobił. Westchnął cicho i wtedy cierpliwość chłopców się skończyła…
            - Czyli oni nie żyją?
            - Jak mogli się nienawidzić, skoro wzajemnie uratowali sobie życie?
            - Ale jak?
            - Nie mówiłeś o nich, bo nie żyją? Tak? Tak, tato?
            Spojrzał na nich i pokręcił z dezaprobatą głową.
            - Nie, na pewno nie – odezwał się na końcu Ben, nie dając tym samym dojść do słowa ojcu. – Skąd tata by to wszystko wiedział, gdyby zginęli? Wujek Bill żyje prawda? Przeżył i opowiedział ci wszystko? – zapytał nie kryjąc swojej ciekawości. W jego oczach błyszczał podziw.
            - Oczywiście, że żyje! – odezwała się z oburzeniem kobieta. – Obaj przeżyli.
            - A ty skąd niby to wiesz? – odezwał się Max, niezadowolony, że matka się wtrąca.
            - Mama tam była – odpowiedział spokojnie mężczyzna. – Była w zespole ratowniczym, który wyciągał ich z wody i walczył do samego końca, żeby przeżyli. Tam się poznaliśmy – dodał na koniec, uśmiechając się czule do swojej ukochanej.
            Zanim jednak dzieciaki zdążyły zadać kolejne tysiące pytań, rozdzwonił się telefon ich ojczyma, więc podniósł się po niego, a widząc, czyje imię pojawiło się na wyświetlaczu, uśmiechnął się nieco i wyszedł z pokoju, żeby odebrać w spokoju.
            - Cześć Andy, szczęśliwych świąt.
            - Cześć. Dawno nie dawałeś znaku życia.
            - A życzenia? – usłyszał rozbawiony głos w słuchawce.
            - I tak szczęściarz z ciebie, czego jeszcze mam ci życzyć?

            Podczas gdy całe rodzeństwo wraz z matką dyskutowało żywo na temat opowieści ojca, Ben podniósł się ciekawsko z kanapy i wychylił głowę przez drzwi, podsłuchując po cichu rozmowę telefoniczną. Andreas zauważył go dopiero po chwili, śmiejąc się akurat do słuchawki.
            - Uciekaj mi stąd – mruknął w jego kierunku, ale chłopak zbliżył się do niego, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma.
            - Rozmawiasz z wujkiem Billem, prawda? – zapytał ostrożnie. Ale to jedno zdanie wystarczyło, żeby zaraz potem całe rodzeństwo, jak i Sylvie, również pojawili się w drzwiach, patrząc wyczekująco na mężczyznę. Ten odchrząknął cicho i skinął potakująco głową. – Mógłbym…? – odezwał się znów Ben, wyciągając rękę po telefon. Jego ojciec zawahał się przez chwilę, ale po wszystkim, co opowiedział im o swoim bracie, nie miał serca im tego odmówić, chociaż bliźniacy zawsze zastrzegali sobie, że chcą się odciąć od przeszłości. W końcu mimo wszystko i tak do niego dzwonili, prawda?

            Kiedy Andreas na chwilę przerwał rozmowę, a później oznajmił mu, że ktoś chce z nim koniecznie porozmawiać, nie bardzo wiedział, o co mu chodzi. Szczególnie, że przez dłuższą chwilę w słuchawce słychać było tylko czyjś podenerwowany oddech. Spojrzał więc na siedzącego naprzeciwko niego Toma i wzruszył ramionami.
            - Halo? – odezwał się wreszcie głos w słuchawce.
            - Tak? – Bill odpowiedział niepewnie.
            - Tu mówi Ben. Jestem… synem twojego brata, wujku.
            - Wujku…? – czarnowłosy powtórzył to niemal mechanicznie, robiąc tak zaskoczoną minę, że jego towarzysz tylko się roześmiał. – Znaczy… rozumiem – odpowiedział wreszcie.
            - Więc… ja i moje rodzeństwo… Jest nas piątka chłopców – oznajmił. – Bardzo chcielibyśmy cię poznać. Was znaczy, bo ty masz kontakt z wujkiem Tomem, prawda?
            Bill odchrząknął niezręcznie.
            - To prawda.
            - Przyjedziecie do nas?
            - Ben! – dało się słyszeć upomnienie Andreasa, na które jego brat zaśmiał się tylko po tej stronie połączenia.
            - Wujku, proszę.
            Był w szoku. Wiedział,  że Andreas założył rodzinę, ale nigdy nie mieli ze sobą do czynienia. On nie opowiadał, oni nie pytali. Trzymali się od wszystkich raczej z daleka, ale teraz, gdy słyszał głos swojego bratanka, coś przewróciło mu się w żołądku. Może to znak, że kolejny raz powinien zmienić coś w swoim życiu? W końcu ileż można uciekać przed przeszłością?
            - Pewnie, że przyjedziemy. Tylko najpierw dogadam się na ten temat z An… z twoim tatą, w porządku?

            - Co ci nagle odbiło? – mruknął Tom, pakując się na wyjazd, który Bill wymyślił sobie już na kolejny dzień. Nawet nie omówił tego ze swoim partnerem, po prostu zamówił bilety do Niemiec i postawił go przed faktem dokonanym. Po długich latach wspólnego życia nauczył się, że to na niego najlepszy sposób. – Nie chciałeś mieć nic wspólnego z tym, co było. Nawet na pogrzeb Gordona jechałem sam, a teraz lecisz do Andreasa, bo jego dzieciak poprosił cię o spotkanie…?
            - Nas, Tom – poprawił go, zadowolony z siebie czarnowłosy. Z jego ust ani na chwilę nie schodził z uśmiech. – Fakt, mieliśmy już swoje pięć minut i chciałem wycofać się ze wszystkiego, ale… - urwał na chwilę. – Nie chodzi o to, że żałuję wyboru życia z tobą – zaczął, podchodząc do naburmuszonego mężczyzny, by pocałować go lekko. – Ale wyobraź sobie… święta z rodziną. Pamiętasz jeszcze, jak to było? – zapytał, obejmując go za kark. Tom skinął tylko głową, kładąc dłonie na jego bokach. – Andy ma żonę i pięciu synów. Czterech z nich jest adoptowanych, nie przypomina ci to czegoś? Sylvie jest jedynaczką, a odwiedza ich tylko Gustav, więc czemu nie sprawić radości tym dzieciakom?
            Brat westchnął tylko ciężko na jego słowa i pokręcił z niedowierzaniem głową, ale na jego ustach błąkał się już rozumiejący uśmiech. Bill doskonale go w nim dostrzegał, więc również uśmiechnął się szeroko. Zaraz potem odsunął się od niego i wrócił do pakowania.
            - Musimy jeszcze przed lotem zdążyć wpaść do centrum handlowego – oznajmił zadowolony.
            - Co takiego?
            - Jak to co? Prezenty!



* Naoglądałam się za dużo Gintamy ;3.

12 komentarzy:

  1. To było zdecydowanie cudowne c:
    Podobało mi się, bardzo c:
    Czekam na kolejną notkę od ciebie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale fajne ;)!
    Wesołych świąt ;)!

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż, do tej pory nie wszystko do końca rozumiem, aczkolwiek, w Twoich opowiadaniach jest coś, co sprawia, że nie liczy się styl, którego używasz, ale treść, którą przekazujesz. I to jest takie kochane <3
    Dawno już nie czytałam twincestu. I hm, chyba będę tu coraz częściej wracać :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Podobało mi się. Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
  5. jej, to było super! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeeej, świetnee <3 :3 Kurde, zawsze chcę napisać coś więcej, ale po czytaniu... mowe mi odejmuje xD

    OdpowiedzUsuń
  7. Boże... To było świetne. Ja też nie wiem co mam napisać, po prostu WOW... i jeszcze raz WOW.. Dobra, jestem głupi. xD
    Ach, wielbię Cię i więcej chcę < 3

    OdpowiedzUsuń
  8. świetne! szkoda, że skończyłaś w takim momencie, być może jednak doczekamy się kontynuacji :))?

    OdpowiedzUsuń
  9. Aj, cudne! <3
    Przeczytałam początek i już je pokochałam <3
    Masz taki talent.. Kocham KAŻDE twoje opko, są boskie.
    I prawie przy każdym ryczę, takie to piękne ;c <33

    Pozdrawiam i zapraszam do mnie :

    http://pokochaj-mnie-bxt.blogspot.com/
    http://kocham-cie-takiego-jaki-mjestes.blogspot.com/
    http://twincest-pictures-bxt.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Woow! Bardzo oryginalny pomysł! Naprawdę! A kiedy przeczytałam, jak Bill wpadł do rzeki razem z bratem to prawie oczy zrobiły mi się mokre ;) Czekam na kontynuację LNG i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^