piątek, 18 stycznia 2013

[10/15] Lokator na gapę


Witajcie! Wiem, że jestem okropna, ale naprawdę nie mam już sił, żeby w ogóle przeglądać to, co napisałam ^^'. Mam nadzieję, że wybaczycie mi w związku z tym wszelkie ewentualne błędy w tej noce, ale jestem wypompowana, a czeka mnie tak straszny tydzień, że słabo mi na samą myśl. Dlatego wolę to wrzucić teraz resztkami sił, zanim jutro wy... wyrzucę (ta) komputer przez okno wraz z wszelkimi notatkami, które na nim mam, itp.
Rzecz jasna mam teraz zajebistą wenę, ale zero czasu na pisanie <3. Przysięgłam sobie, że jeśli zaliczę ten semestr przez tydzień będę chodziła nietrzeźwa, więc trzymajcie proszę za mnie kciuki! :D Może będę potem wyżywać się na opowiadaniach xD. Już im współczuję ;P.
Tymczasem miłego czytania życzę. I liczę na Wasze opinie.

Wasza Czokoladka ;).
P.S. Wybaczcie, mam jakieś problemy techniczne, nie chce mi się teraz nad tym siedzieć... ;< I postaram się od następnego odcinka różnicować wypowiedzi poszczególnych bohaterów!



10.

            Kiedy się ocknąłem, miałem przed oczyma twarz dredziarza i szczerze mówiąc, miałem ochotę odpłynąć z powrotem. Czy ja przypadkiem nie znajdowałem się w pokoju Andreasa? Rozejrzałem się nieprzytomnie po salonie, odsuwając się od Toma jak najdalej i podniosłem się, przylegając ciasno plecami do oparcia kanapy. Co się właściwie stało? Potrzebowałem dłuższej chwili, żeby przypomnieć sobie o rozmowie z chłopakiem, ale to wystarczyło, żebym porządnie się skrzywił. Cholera. Co ten platynowy chłopiec wymyślił?! Przecież… to było niemożliwe! Spojrzałem wielkimi oczyma na jego przyjaciela i nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Miałem ochotę na niego nawrzeszczeć. Jakim prawem wygaduje takie rzeczy?! Wśród wszystkich teraz powstało tylko jedno wielkie nieporozumienie. To był pewnie głupi żart. To musiał być głupi żart, nawet wtedy w kuchni… Zwyczajnie sobie ze mnie zadrwił, a ja dałem się wciągnąć w jego grę i zdradziłem Andreasa. To nie było w porządku.
            - Jak się czujesz? Dalej ci słabo?
            - Tak, to przez to, że muszę na ciebie patrzeć.
            - No, weź. Ty też? – skrzywił się dredziarz. – Co ja ci takiego zrobiłem?
            - Gdzie Andro? – zapytałem, ignorując jego pytanie. Jeszcze potrafi zadawać tak bezczelne pytania. Co zrobił? Pojawił się w moim życiu i postawił je na głowie! Miałem poczucie, że to wystarczy na wrzucenie go do lochów na całą wieczność. Dlaczego nie mamy lochów? Może piwnica się nada?
            - Wyszedł po apteki, po jakieś sole trzeźwiące, czy coś – odparł wzruszając ramionami. – Oznajmił mi przy tym, że wcześniej wcale nie żartował i że mnie zabije, jeśli tknę cię pod jego nieobecność. Coś ty mu nagadał?
            Ja?! Co ja mu nagadałem?! Chyba na odwrót! Matko, tak się oburzyłem, że nie mogłem wydukać swojego oburzenia na głos. Patrzyłem tylko na niego, jak na bandytę i żałowałem, że nie mam pod ręką jednej z tych szklanek, którymi rzucał w niego mój chłopak. Przypomniało mi się też wtedy, że oberwał telewizor. Wychyliłem się zza Toma i spojrzałem na niego z niezadowoleniem. Będzie trzeba coś z tym zrobić. Póki co musiałem się gdzieś ewakuować, nie czułem się komfortowo w pobliżu tego człowieka, głównie dlatego, że patrzył na mnie w taki sam sposób, co ja na niego.
            - Rzecz w tym, że ja NIGDY NIC nie mówiłem mu na twój temat – wymruczałem wreszcie z niezadowoleniem. Podciągnąłem kolana pod brodę i patrzyłem na niego spod byka. Niech sobie nie myśli. – Skąd więc wytrzasnął teorię, że się we mnie podkochujesz i przez to on przechodzi celibat, to ja nie wiem – wyrzuciłem z siebie zaraz potem, nie patrząc jednak na dredziarza. Przynajmniej wprost. Kątem oka widziałem, że zdziwił się równie mocno, co ja. Chyba mi ulżyło, bo jego zachowanie świadczyło o tym, że domysły Andreasa były niewłaściwe. W końcu to tylko dupek i bandyta, który bezczelnie mnie wykorzystał. Kurczę, na dobrą sprawę sam nie wiedziałem, która wersja była dla mnie bardziej kłopotliwa.
            - Oszalał kompletnie! – oburzył się Tom, przez co spojrzałem na niego z urazą. Aha, dobrze wiedzieć, że podkochiwanie się we mnie byłoby czymś aż tak dla niego złym, czy… obciachowym. Świetnie, niech tylko teraz trzyma się ode mnie z daleka. Bandyta jeden. Jakoś tak smutno mi się zrobiło.
            - Więc wyjaśnij mu to, zanim wyrzuci cię z mieszkania – warknąłem, podnosząc się nieco gwałtownie z kanapy. Za gwałtownie. Od razu zakręciło mi się w głowie. Oh, to chyba nie był dobry pomysł. Po co w ogóle wynosili mnie do salonu?
            - Lepiej usiądź. W większym pomieszczeniu prędzej dojdziesz do siebie, jest chłodniej i w ogóle… - zasugerował z głupią miną. Prychnąłem tylko, opadając jednak z powrotem na tyłek. Cholera, nie chciałem z nim siedzieć. Dlaczego musiał dać mi tak brutalnie do zrozumienia, że po prostu mnie wtedy wykorzystał? Nie, żebym myślał, że to coś więcej, ale… Ale…
            - W sumie lepiej niech każe ci się wynieść – stwierdziłem wreszcie, patrząc na niego ostro. – Przynajmniej będzie tu bez ciebie święty spokój.
            - Tak? – mruknął, mrużąc na mnie oczy. Co? Myślisz sobie, że się przestraszę?! Niedoczekanie twoje! Giń poczwaro jedna! Również zmrużyłem oczy i patrzyłem na niego morderczo. Niech sobie nie myśli. – Ciekawe, co zrobisz, gdy Andreas po raz enty wróci całkowicie pijany do mieszkania i będzie się do ciebie dobierał.
            - I kto to mówi! – niemal wrzasnąłem. Tom wystraszył się i z tego wszystkiego, jako  że kucał przed kanapą, poleciał prosto na tyłek, wybałuszając na mnie oczy. A co, przepraszam, było w tym cholernym domku nad jeziorem? I potem w kuchni? Sam mnie obmacywał, erotoman jeden! – Wolę, żeby on to robił niż ty! – oznajmiłem mu, usiłując zabić go wzrokiem. Wciąż nie wychodziło, ale i tak wygrałem, bo odwrócił ode mnie wzrok.
            - Dobra, pogadam z nim – oznajmił wreszcie, podnosząc się z podłogi. Kierował się do swojego pokoju. – I skoro tak wam tu przeszkadzam, wyniosę się do końca tygodnia – dodał, chwilę później zamykając za sobą drzwi.
            Że co? Ej, Tom, żartujesz sobie prawda? Chyba nie żartował. Jego mina mówiła sama za siebie, że jest śmiertelnie poważny, śmiertelnie obrażony i chce mnie… znaczy nas zostawić. Wiem, że przed chwilą powiedziałem, co innego. Może i byłem na niego zły, ale to wcale nie oznaczało, że ma się wynosić, do cholery! Kto mu na to pozwolił? Siedziałem i wpatrywałem się z niedowierzaniem w drzwi, za którymi zniknął, gdy do mieszkania wpadł Andreas.
            - O, ocknąłeś się. Jak się czujesz, lepiej ci? – zapytał troskliwie, siadając obok mnie. Objął mnie czule i przyciągnął do siebie. A ja byłem…
            Zdaje się, że byłem przerażony. Przerażony wizją tego mieszkania bez Toma. Tym, że go więcej nie zobaczę. A jeśli tak to zapewne przypadkiem gdzieś na mieście. Nie chciałem tu mieszkać bez niego i gniotło mnie to gdzieś w okolicy żołądka. Albo może płuca? Cholera wie. Andreas tulił mnie, szeptał coś uspokajająco i składał na mojej szyi delikatne pocałunki, ale spojrzałem tylko na niego nieprzytomnie. Oh, tak, to naprawdę było przyjemne, a mój chłopak był niezłą sztuką. Niezłym kochankiem i partnerem, tylko jakoś… Jakoś nie potrafiłem się tym cieszyć i pragnąć go, jak jeszcze jakiś czas temu. Na dobrą sprawę nie miałem pojęcia, dlaczego jeszcze z nim w ogóle jestem. Z wdzięczności? Skrzywiłem się mimowolnie. Chłopie ogarnij się, ile ty masz lat?! Potrafisz sobie przecież poradzić sam, prawda?! Uh…
            - Bill? W porządku? W ogóle mnie nie słuchasz – zwrócił się znów do mnie, a ja spojrzałem na niego jakoś tak bez wyrazu. Pewnie nie spodobałyby mu się moje myśli. Oj, na pewno nie. I jakoś wcale nie miałem ani odwagi, ani ochoty mu o nich mówić.
            - Przed chwilą rozmawiałem z Tomem. Stwierdził, że oszalałeś, ale wypełni twoje życzenie i wyniesie się do końca tygodnia.
            -  I bardzo dobrze – odburknął cicho platynowy, choć na jego twarzy widać było raczej smutek.
            Była środa. Do końca tygodnia zostały tylko cztery dni. Dokładnie tyle miałem czasu, żeby sobie wszystko poukładać w głowie i na dobre pożegnać się z dredziarzem oraz (o ile będę miał jaja, chyba, że będę obawiał się je stracić…) Andreasem. Jaki niby był sens związku z facetem, w którego ramionach czułem się obco i nieswojo? Psia kość. Gdyby tylko Tom nie wrócił z tych swoich Stanów, może wciąż patrzyłbym na platynowego, jak na obiekt pożądania. Ale powiedzmy sobie szczerze, kto zechciałby cokolwiek innego po tym, jak skosztował kogoś takiego jak ten smakowity bandyta? Pieprzyć ich wszystkich! Do końca życia będę już cholernym singlem! I pójdę na księdza. Może przynajmniej w kościele nikt nie będzie dobierał się do mnie po pijaku. Gdybym tylko jeszcze był wierzący, a w mojej głowie od razu nie pojawiła się wizja proboszcza, który upił się winem mszalnym…
            Nie, kościół też odpada.

        Wydawało mi się, że naprawdę jestem cierpliwym człowiekiem, ale jak długo można wysłuchiwać, że to wszystko moja wina, do cholery?! Uh, ponosi mnie. Poniosło mnie szczególnie w momencie, gdy powiedziałem Billowi, że się stąd wyprowadzę, bo wcale nie miałem na to ochoty. Szczególnie, że rozliczanie się ze wszystkiego z Andreasem po tylu
latach mogłoby naprawdę być dość kłopotliwe, bo obaj wrzuciliśmy w wystrój mieszkania sporo kasy. No i miałem chęć zdzielić po łbie temu czarnemu łebkowi, który najwyraźniej próbował obrócić kota ogonem! A tak w ogóle, co w ogóle miało znaczyć, że się w nim "podkochuję", co?! Nachodziła mnie ochota wyrzucić platynowego chłopca za okno za takie
bezczelne spekulacje! Niby kto mu pozwolił wyciągać takie wnioski, hm? Na samą myśl robiłem się czerwony na twarzy. Ja zakochany i to jeszcze w facecie? Litości! To było niemożliwe. Okrutne, przerażające i... To, że Bill mnie pociąga nic jeszcze nie znaczy, prawda...? Ani to, że myślę o tamtym dniu, gdy rzuciliśmy się na siebie w kuchni (OBAJ! Więc niech mi nie mówi, że to moja wina...), że właściwie myślę tylko o nim lub ewentualnie o tym, co zrobić, żeby o nim nie myśleć. Cholera, cholera, cholera! Człowieku, wyjdź z mojej głowy!
       Nie widziałem ich już do końca dnia, ani następnego. Do mojej rzekomej wyprowadzki zostały tylko dwa. Powinienem sobie chyba szukać jakiegoś mieszkania albo lepiej pokoju do wynajęcia, ale jakoś... Jakoś nie bardzo miałem na to ochotę. Postanowiłem sobie  porozmawiać z Andreasem, ale ten cwaniak nie odbierał ode mnie telefonów. Nawet, gdy dzwoniłem ze stacjonarnego w mieszkaniu, a to już jest zmowa! Nie wiedziałem, co robić. Chodziłem z kąta w kąt i szukałem sobie jakiegoś zajęcia, a przy okazji wymówki, żeby się nie wynosić. Powiedzmy sobie wprost, że było mi tu za dobrze, żebym tak po prostu się wyprowadził. Dzięki znajomościom mieliśmy całkiem niski czynsz, we trzech rachunki nie były problemem, a do tego miał mi kto gotować – czarnowłosy wiecznie się tym zajmował. No i sprzątałem tylko w swoim pokoju. Żyć nie umierać, prawda? Nie chciałem mieszkać  sam, jak ten palec...
        Z początku nie wiedziałem, co robić. Usiadłem sobie na kanapie w salonie, bo i tak nikogo akurat nie było i gapiłem się w popękany telewizor, krzywiąc się przy tym strasznie. Nie dało się nic oglądać, naprawdę. Nie, żebym zamierzał skupiać się na tym, co działo się na
ekranie, ale to takie... przykre, że nawet to głupie pudło odmawia mi współpracy. Pomyślałem sobie wtedy, że zawsze mogę spróbować przekabacić Andreasa do tego, żeby przestał się na mnie gniewać. Inna sprawa, gdyby wiedział coś o tym, co naprawdę wydarzyło się w kuchni, ale w tym wypadku miałem chyba jeszcze szansę się wymigać. W końcu przyjaźnimy się od długich lat. Zabrałem ze sobą portfel, dokumenty... a potem i tak pojechałem taksówka, bo przecież moje auto jest w naprawie.

        Chyba powinniście się ze mną zgodzić, że każdemu czasami mogą puścić nerwy, prawda? Szukałem jakiegoś logicznego rozwiązania dla tego, co dzieje się w tym cholernym mieszkaniu: mój chłopak unika mojej bliskości, a przy okazji rozmów z moim przyjacielem, który jakby tego wszystkiego było mało, wybywa z domu, nie dając żadnego znaku życia przez kilka ciągnących się w nieskończoność dni, podczas gdy Bill chodził jak ze sraczką. Ciekawe, czy o mnie też by się tak martwił, gdybym zniknął? Jeszcze potrafił mi zemdleć, kiedy powiedziałem mu, do jakiego doszedłem wniosku i że wcale mi się on nie podoba. Rzecz jasna nie mogłem być na niego zły. W końcu to mój Billy i zamorduję nawet własnego kumpla, jeśli wyciągnie po niego swoje łapska.
       Tak naprawdę nie byłem pewien niczego. I nie byłem przekonany, co rzeczywiście miały oznaczać słowa Toma. Wiedziałem tylko tyle, że Bill zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje, ale nie chce ze mną o tym rozmawiać. Nosiło mnie za każdym razem, gdy wiedziałem, że tych dwóch ma być samych w mieszkaniu, pod moją nieobecność. Dlatego ostatnio wysyłałem czarnowłosego na różne misje do wykonania na mieście lub nawet do jego własnej matki. W końcu nie powinien całkiem odcinać się od rodziny, prawda? Jestem taki wspaniałomyślny. Obawiałem się jednak, że kiedy kolejny raz usłyszę od niego, że nie ma ochoty na to, żebym się do niego zbliżał, szlag mnie jakiś trafi. Nawet już nie pamiętałem, kiedy ostatni raz miałem okazję się z nim zabawić. Z kimkolwiek! Przecież jestem grzecznym Andreaskiem, który potrafi trzymać ręce przy sobie. No, prawie. Przynajmniej bardzo się starałem i nie zdarzyło mi się to więcej jak... tak z pięć razy może. Ale to nieważne! Ważny był Bill i to, żeby nasze kontakty znów zaczęły przypominać związek. Tęskniłem za nim. Ostatnio zrobił się jakiś taki... poważny? Właściwie nie wiedziałem sam, jak to nazwać.
        Mimo wszystko męczyła mnie nieco wyprowadzka Toma. Kupę życia spędziliśmy razem i żeby tak nagle wszystko miało się posypać? To było przykre. Wydzwaniał do mnie tego dnia od samego rana i irytował tym niesamowicie. Naprawdę uważał, że jeśli zadzwoni pięć razy ze swojego telefonu, a potem kolejne trzy ze stacjonarnego, to nie zorientuję się, że to on i odbiorę? Błagam. Poza tym nie miałem pojęcia, co miałbym mu powiedzieć, więc wolałem uniknąć ewentualnej konfrontacji, w której musiałbym używać swojego mózgu i powiedzieć mu coś, co zgadzałoby się z sytuacją i moim sumieniem. Byłem pewien, że gdybym usłyszał o tym, że się wynosi bezpośrednio od niego, próbowałbym to odkręcić, przekonać, że to nic tak poważnego, ale na szczęście Bill odebrał tę wiadomość za mnie.
        I tak wiedziałem, że wreszcie będę musiał spojrzeć mu w twarz i przyznać się do tego, że kazałem mu zniknąć z tego mieszkania i NASZEGO życia, bo uważałem czarnowłosego za jego nierozłączną część. Ani mi się śniło pozwolić sobie na stratę go, nawet kosztem Toma.
        - No, co jest, Billy? - rzuciłem cicho do telefonu, gdy tylko zaczął wibrować mi w kieszeni. Wykładowca spojrzał na mnie wymownie, więc wymknąłem się szybko z Sali.
        - Myślę, że znalazłem coś takiego, co by nam odpowiadało. Cena przystępna, więc...
        - Ceną się nie przejmuj. Zrób pierwszą wpłatę, a resztą sam się zajmę.
        - No... w porządku. Przyjedziesz tu?
        - Nie mogę na razie. Pojadę od razu po zajęciach.
        - Ok, to do zobaczenia.

        Miałem raczej niewielkie pojęcie o tym, jak załatwić sprawę z tym przeklętym  telewizorem. Andreas wymyślił sobie, że mam zapłacić część gotówką i zająć się transportem go do mieszkania, a "resztę zostawić jemu", ale jak?! Toć nie dadzą mi go na raty, chyba, że uznają kieszonkowe od mojej matki za stały dochód, ale nawet nie miałem na to papierka. Kręciłem się więc jak głupi po tym sklepie, zamiast podejść do kogoś i zapytać, bo po co, prawda? Na dodatek koleś z ochrony przyglądał mi się uważnie od dłuższego czasu. Psia kostka, to już nie można sobie pochodzić po sklepie w spokoju?! Umknąłem mu gdzieś z widoku i wlazłem w dział z telefonami komórkowymi. Rzecz jasna zaraz się tam zjawił, więc kręciłem się od jednej do drugiej póki, żeby tylko na mnie nie patrzył, bo tylko jeszcze bardziej się tym denerwowałem.
        Dał mi dopiero trochę spokoju, gdy znalazłem się w dziale z aparatami fotograficznymi. Wziąłem jeden z nich bezmyślnie do ręki i przewracałem w palcach, jakby to miało mi w czymś pomóc. O mało na zawał nie zszedłem, gdy zaraz potem tuż obok mnie znów wyrósł ochroniarz. Idiota! Tak się wystraszyłem, że zamiast odłożyć aparat na półkę, ruszyłem razem z nim przed siebie, a że był to eksponat pokazowy, to zatrzymałem się spanikowany wraz z końcem kabla, który nie zamierzał się odłączyć, za to coś zaczęło głośno wyć. Obejrzałem się za siebie i uśmiechnąłem przepraszająco do mężczyzny, który jednak nie był już tak zadowolony. Cholera, czy ja zawsze muszę pakować się w jakieś kłopoty?!
        - Mógłby pan pójść ze mną? - zwrócił się do mnie, niby to miło, ale takim tonem, że miałem chęć tylko uciekać. Oddałem mu aparat, który ktoś inny odstawił na miejsce. Wtedy zauważyłem, że wszyscy na mnie patrzą i jedynie przełknąłem nerwowo ślinę.
        - Ale nic nie zrobiłem. Tylko oglądałem ten aparat... - wydusiłem z siebie.
        - Widziałem. To samo robił pan w pozostałych działach. Proszę ze mną.
        - A... ale ja nie chcę! - oburzyłem się, zatrzymując się w miejscu, choć facet próbował mnie popchnąć dalej. Nie, no, tego mi jeszcze brakuje, żeby wezwali policję i zrobili ze mnie złodzieja! Przecież... no, mogło to dziwnie wyglądać, ale NIC nie zrobiłem! - Pan nie rozumie. Ja przyszedłem, bo muszę kupić telewizor, ale mój współlokator jest teraz na zajęciach i nie mam tyle pieniędzy, a nie zarabiam, więc...
        - Proszę się uspokoić...
        Boże, czy ja się pogrążam...?
        - Hm, przepraszam, co tu się dzieje? - rozległo się za moimi plecami.
        I wiecie co? Chyba jeszcze nigdy tak nie ucieszyłem się ze spotkania kogoś w sklepie, a szczególnie tej konkretnej osoby. Zanim zdążyłem się zorientować, pomiędzy mną a ochroniarzem stał już Tom, a ja nie myśląc wiele przykleiłem się do jego ręki.
        - Ten pan dość podejrzanie się zachowywał - oznajmił koleś z ochrony. Tom spojrzał na mnie tylko dziwnie, na co ja wzruszyłem tylko ramionami. Chyba wyglądałem teraz trochę, jak wyrośnięty dzieciak z jakimś upośledzeniem, Boże, taki wstyd, znowu... - Chciałem go tylko sprawdzić, ale zaczął się ze mną kłócić.
        - Uhm, Bill? Co ty tu robisz? - zapytał mnie w końcu bezpośrednio ten... bandyta! Weź lepiej coś powiedz temu kolesiowi, a nie mi tu spowiedź robisz!
        - Andreas przysłał mnie po telewizor - odpowiedziałem, właściwie warcząc w jego kierunku, ale ani na chwile nie puściłem jego ręki.
        - A... ok - mruknął i zaraz potem zmieszany spojrzał na ochroniarza. - Wie pan, on jest całkiem nieszkodliwy.
        Ja ci dam "nieszkodliwy"! Poczekaj, niech no wrócimy do mieszkania! Drań, bandyta! Nieszkodliwy, pff. Ciekawe, co jeszcze będziesz miał mi do powiedzenia!
        - Mimo wszystko takie procedury. Sprawdzimy go i  jeśli będzie czysty, może kontynuować zakupy - oznajmił facet i chociaż Tom kiwał ze zrozumieniem głową, ja chyba trochę się zapowietrzyłem. Jakie sprawdzimy? Chyba nie będzie mnie macał, co? Posłałem dredziarzowi spojrzeniem pod tytułem "ani mi się śni", ale nie miałem nic do gadania. Objął mnie obiema rękami wpół i zwrócił do tego kolesia:
        - Proszę prowadzić - powiedział do niego z uśmiechem i na nic zdawały się moje protesty.

        Nie bardzo wiedziałem, o co chodzi, gdy po wejściu na sklep ze sprzętem, zobaczyłem Billa, który z jakąś dziwną miną oddawał aparat fotograficzny facetowi z ochrony.  Najwyraźniej wystarczyło zostawić go na chwilę samego ze sprawami, w których się nie orientuje, żeby narobił sobie problemów, a z siebie zrobił ofiarę losu. Cholera. Andreas naprawdę powinien się cieszyć, że czasami jednak wpadam na tak genialne pomysły, jak wyjście z mieszkania, żeby mu zrobić niespodziankę. Z drugiej strony, gdybym wyszedł o innej godzinie, mielibyśmy już dwie...
        - Coś ty wyprawiał? - zapytałem go już po tym, jak ochroniarz go sprawdził, a Bill przestał mu się odgrażać, że pozwie go do sądu za molestowanie seksualne. Chyba nigdy nie nażarłem się tyle wstydu, co przez niego.
        - Nic! To przez Andreasa! Dobrze wiedział, że mam przy sobie tylko część pieniędzy na telewizor, a nie mam stałych dochodów na dokumencie, a kazał mi go kupić i zapłacić część, ale jak? No i... kręciłem się tu i tam... A potem ten facet się przyczepił. Straszny gość, nie wiem, co on sobie myśli. Powinni go stąd wyrzucić - stwierdził ze słyszalną w głosie pogardą. Miałem ochotę się roześmiać, ale pokręciłem tylko z niedowierzaniem głową.
        - Który to telewizor? - zapytałem wreszcie, gdy przestał się wkurzać.
        - No... chodź, to ci pokażę - mruknął, po czym ruszył przodem.
        Musiałem szybko go dogonić, zanim ktokolwiek zauważył, że wpatruję się w jego pośladki, ale co mogłem poradzić, że nosił takie obcisłe spodnie? Był naprawdę  niewiarygodnie seksowny i dziwiłem się tym wszystkim ludziom, że od razu tego nie zauważają. Takie stworzenia, jak on powinny chodzić z ochroną. Za każde spojrzenie ludzie powinni dostawać upomnienie, a za dotyk wysoką karę grzywny. Ja sam nie wypłaciłbym się do końca życia, ale...
        - To ten - usłyszałem, wyrwany ze swoich przemyśleń i odchrząknąłem cicho. Tak, tak, telewizor.
        - Ok, to bierzemy - oznajmiłem krótko. W końcu skoro czarnowłosy go wybrał, nie powinienem kręcić nosem. Uratowałem chłopaka Andreasa z opałów i kupiłem za niego telewizor, chyba powinien być mi wdzięczny, prawda?

        Kiedy już najgorszy stres był za mną, a tuż przed wyjściem ze sklepu z telewizorem, za który zapłacił Tom, pokazałem temu upierdliwemu ochroniarzowi fucka, od razu poczułem się lepiej. Niemniej bardziej krępujące stało się teraz to, że znów byłem sam na sam z dredziarzem, który ani myślał spuścić ze mnie wzroku choćby na chwilę. Wsiedliśmy razem do taksówki i wraz z telewizorem pojechaliśmy do mieszkania. Chwilę to potrwało, zanim przypomniałem sobie, że człowiek ten za dwa dni miał się stąd wynieść. Co to miało być? Jakieś zadośćuczynienie? W końcu to mój chłopak rozwalił telewizor, nie on. Gdy tylko karton wylądował w salonie, spojrzałem na niego podejrzliwie.
        - Co ty knujesz? - zapytałem go wreszcie, widząc, jak miota się pod moim wzrokiem. Ha! Niech wie, że nie jest tu najcwańszy!
        - Co masz na myśli?
        - Po co przyszedłeś do sklepu?
        - Bill, zdaje się, że to nie twoja sprawa. Gdyby nie ja, jeszcze odstawiliby cię gdzieś na policję i co wtedy? - odpowiedział, unikając mojego wzroku. Nagle zaczął interesować go karton, który próbował otworzyć. A więc to tak?!
        - Gdyby nie ty, żaden zboczeniec by mnie nie obmacywał!
        - Obmacywał? - Tom zerknął na mnie złośliwie, unosząc jedną brew. - Bill, on tylko sprawdził skanerem, czy czegoś im nie ukradłeś, bo zachowywałeś się, jakbyś pierwszy raz był w sklepie.
        Cholera. To nie tak. Po prostu zastanawiałem się, co robić, a ten koleś mnie peszył! Ładnie to się tak z kogoś nabijać?
        - Nigdy wcześniej nie kupowałem sam telewizora - odparłem, jakby to miało wszystko wyjaśnić. - Co nie zmienia faktu, że TY zapłaciłeś za telewizor do mieszkania, w którym niedługo nie będziesz już mieszkał – oznajmiłem, patrząc na niego uważnie. Skrzywił się na dźwięk moich słów, więc ciesząc się z tego, że dzieli nas kanapa, założyłem ręce, oczekując odpowiedzi. A  niech się tłumaczy, ja chętnie się dowiem, co wymyślił! I wszystko powiem Andreasowi!
            To znaczy tak… ja wcale nie chciałem, żeby Tom się wyprowadzał i w ogóle to zamierzałem odejść od platynowego chłopca… No, przynajmniej jeszcze poprzedniego dnia, bo przez noc nieco zacząłem się wahać nad tą decyzją, no i… No, nieważne, no! Miał mi to wyjaśnić i to już!
            - Naprawdę uważasz, że chętnie wyniosę się stąd po całym tym czasie, który tu mieszkałem? Zapominasz chyba też, że Andreas jest moim przyjacielem. To byłoby bardzo nie fair – stwierdził, co sprawiło, że to ze mnie zeszło powietrze. Tia, czyli jednak chciał go przekonać, że powinien tu zostać. Tylko nie byłem pewien, co było gorsze: to, że jeśli tu zostanie wciąż będą działy się dziwne rzeczy, czy może to, że i tak to ja powinienem stąd zniknąć.
            I to tak szybko, jak się pojawiłem. Właśnie zdałem sobie z tego sprawę i było mi całkiem głupio z tego powodu. Może też trochę przykro. W końcu gdybym się nie pojawił przypadkiem na drodze Andreasa, ci dwaj pewnie nie byliby na siebie teraz tak cięci. Ignorując całkiem obecność dredziarza, zagryzłem nerwowo wargę, odwracając się od niego. Cholera, w tej chwili już nawet nie jarało mnie to, że jesteśmy sami w mieszkaniu. Nie przeczę, że gdyby rzucił mnie na łóżko, pewnie od razu podniósłbym ręce, żeby mógł mnie szybko rozebrać, ale najzwyczajniej w świecie czułem się źle i nie chciało mi się nawet zastanawiać nad sytuacją między nami dwoma.
            - Bill? – odezwał się najwyraźniej zbity z tropu. Cholera, mógłby mi dać akurat teraz spokój! Obróciłem się do niego twarzą i z głupim uśmiechem podrapałem się po karku.
            - No, rozumiem. Wygląda na to, że i tak to ja będę musiał się stąd wynieść. – Sam nie mam zielonego pojęcia, dlaczego nagle poczułem potrzebę powiedzenia mu o tym. Z drugiej strony komu niby miałem mówić o wszystkim (i wszystkich), co mnie dręczyło…? Ajć, ale wcale nie chciałem widzieć tego wzroku zbitego psa. Mógłby dać sobie spokój z tymi ślepiami!
            - Niby dlaczego? – odezwał się wreszcie. – Przecież Andreas się załamie.
            - Ta, wiem… - mruknąłem, wzruszając ramionami. – Ale to i tak nie ma już sensu, wiesz? Za dużo tajemnic i kłamstw w tak niedługim czasie, no i… to nie jest to.
            - Znaczy… chcesz odejść od Andreasa? – wydedukował, ale jakoś wcale nie spodziewałem się dojrzeć przebłysku uśmiechu na jego twarzy. Przepraszam, co on miał niby znaczyć?! Cholerny bandyta…
            Agresor. Włączył mi się agresor.
            - A co masz ochotę na seks bez wyrzutów sumienia? – rzuciłem złośliwie, patrząc na niego spod zmrużonych powiek. – Nie licz na to – warknąłem, odwracając się od niego. Idę do kuchni. Pójdę tam, uspokoję się, znajdę w lodówce piwo i poczekam aż wróci platynowy chłopiec. Cholera, tylko po co?! Nic tylko rzucić się z okna, najlepiej prosto pod samochód…

6 komentarzy:

  1. och, cholera, niech oni będą już razem! *-*

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham to opowiadanie! Te zabawne teksty, przeczenia samemu sobie, świetne <3
    Tak, Bill, odejdź od platynowego chłopca i leć do Toma!
    Akcja w sklepie - the best xD
    Czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przezabawne :DD I nie pomyliłam się, jak zwykle wspaniały odcinek i jak zwykle czekam z utęsknieniem na nowy :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyjdzie na to, że Andreas będzie mieszkał sam, a B&T znajdą sobie mieszkanko, żeby się pieprzyć długo i szczęśliwie xD

    A tak na serio to Bill jest tutaj cudowny hahaha xD Całe to opowiadanie jest zajebiste ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. hahahaa, kocham cię, po prostu :D
    Akcja w sklepie mnie totalnie powaliła...
    Niech Tom nie pozwoli odejść Billowi. Nieeeee... Chyba, że z nim! XD

    OdpowiedzUsuń
  6. Hahaha.. Fajne:3!

    Czekam na nową notkę ;)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^