niedziela, 27 stycznia 2013

[11/15] Lokator na gapę


Witam wszystkich ;). Wprawdzie moja sesja jeszcze trwa, czekają mnie dwa egzaminy i użeranie się z kolesiem od seminarium, który zażyczył sobie dwóch rozdziałów pracy licencjackiej na zaliczenie, a ja napisałam już... pół strony! Tia... marne pocieszenie, ale to nie moja wina, że w tym mieście nie ma odpowiednich książek w żadnej z bibliotek. A przynajmniej nie takich, które mogłabym wypożyczyć do domu... No, nieważne. W każdym razie (ostatnio nadużywam tego zwrotu, wybaczcie ;<) następna część (mam już pomysł, hie hie hie xD) pojawi się, o ile uda mi się wszystko jakoś zaliczyć... Właściwie jak się nie uda też pewnie się pojawi, ale wtedy będę w bardzo złym nastroju, więc lepiej, żebym zaliczyła... No i... mam wrażenie, że ta część jest trochę mniej "lokatorowata" niż pozostałe, ale może to tylko moje wrażenia? Jestem trochę rozchwiana emocjonalnie, więc musicie mi to wybaczyć. Kocham Was wszystkich i idę umierać dalej, pozostawiając dla Was to, co ostatnio pisałam zamiast przygotowywać się do zaliczeń <3.

Trzymajcie kciuki dnia jutrzejszego, mam nadzieję jakoś to przeżyć! ;*
P.S. Nie wiem, co mi się robi z tym cholernym blogiem, pogrzebię przy tym następnym razem, obiecuję...

Wasza Czokoladka ;).



11.

            To była chyba najdziwniejsza i najtrudniejsza z moich spontanicznych decyzji, jaką kiedykolwiek podjąłem. Gdy tylko dotarłem do sypialni Andreasa, właściwie nie zastanawiałem się nad tym, co chcę zrobić, tylko wyrzuciłem z szafy wszystkie swoje rzeczy, walizkę, która na dobrą sprawę połączyła mnie z platynowym chłopcem i… zacząłem się pakować. Chyba zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo lamentował będzie mój chłopak – o ile wciąż powinienem go tak nazywać – ale czułem się tam jak intruz. Cholerny robak, który zniszczył przyjaźń między nim a Tomem, żeby na koniec zdać sobie sprawę, że z mojej strony to bardziej przyzwyczajenie i troska niż coś… głębszego. No, nie kochałem go po prostu. Nie tak, jak on by sobie tego życzył. No i nie tak, jak na to zasługiwał. Ah, wyrodny ze mnie partner. Po co więc miałem tu wciąż siedzieć i udawać, co jeszcze bardziej podzieliłoby go z Kaulitzem? Bez sensu. Musiałem wreszcie wziąć się w garść i odejść.
            Niestety, jak już wspominałem niejednokrotnie – niełatwo jest być mną, więc gdy tylko wytargałem swoją walizkę (wraz z zapakowanymi do pełna trzema podręcznymi torbami i dwoma reklamówkami) z pokoju, natknąłem się na Andreasa, który właśnie oznajmiał z entuzjazmem wszystkim mieszkańcom, że udało mu się wrócić wcześniej do domu. Zajebiście po prostu. Zdrętwiałem na jego widok, a on na widok moich bagaży.
            Cholera, jak zwykle nie w czas!
            Nie, żebym planował zwiać bez słowa, skądże. Ekchem. Zostawiłbym mu jakąś wiadomość, ale jak niby miałem powiedzieć mu o wszystkim prosto w twarz?! Przecież on mnie zabije! Od razu zrobiło mi się gorąco. A może zimo? W każdym razie miałem dreszcze, a do głowy nie przychodził mi żaden plan ewakuacji. Nawet najprostsza wymówka! Totalnie nic! Ratunku…
            - Wybierasz się gdzieś? – zapytał zdziwiony. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że tatuś w końcu zdecydował się przyjąć cię z powrotem do domu? – rzucił jakby z rozbawieniem. Miałem jednak wrażenie, że ja sam robię się fioletowy. Albo i zielony. Tak, czy siak nie czułem się zbyt dobrze. Ratunku…
            Akurat wtedy do salonu wtoczył się również Tom, wielkimi oczyma przyglądając się moim pakunkom. Nie, nie, nie! Kiedy myślałem o pomocy, to na pewno nie chodziło mi o niego!
            Nie zmieniało to jednak faktu, że zapomniałem języka w gębie. Szlag by to. Dlaczego właśnie w takiej chwili?
            - Jednak naprawdę odchodzisz? – odezwał się jakimś dziwnym głosem. Psia kość. Pisa mać. Cholera by go wzięła! Jeśli to właśnie miał być mój ratunek, to równie dobrze mogłem już paść i udawać martwego, bo ten był kiepski. Bardzo kiepski, żeby nie powiedzieć katastrofalny. Przeklęty bandyta, kto go prosił?! I po jaką cholerę w ogóle mu wtedy cokolwiek mówiłem?!
            Andreas zrobił równie wielkie oczy, co Tom przed chwilą, a do tego tak dziwną minę, że wyglądał wręcz komicznie. Rzecz w tym, że ani trochę nie było mi do śmiechu. Co robić? Co mówić?!
            - Świetnie. Wynosisz się, o czym nie mam zielonego pojęcia, za to ON wie. Jeszcze coś? Może w takim razie wyjaśnisz mi jeszcze, Tom, dlaczego to MÓJ chłopak się wyprowadza? Wydawało mi się, że to ty miałeś to zrobić – wyrzucił z siebie złośliwie, choć doskonale widziałem w jego oczach wściekłość i rozczarowanie. Całkiem odrętwiałem, błagając w duchu, żeby dredziarz nawet nie próbował odzywać się na ten temat. Nie wiem, niech odgryzie sobie język albo coś jakimś cudem uczyni go niemową!
            Ale jak powszechnie wiadomo, moje błagania rzadko zostają wysłuchiwane. Szczególnie te, które mogłyby uratować mi życie.
            Przeklęty, przeklęty bandyta!
            - Z tego, co wiem to… - urwał na moment, odwracając wzrok, żeby spojrzeć na mnie zamiast na Andreasa. Przysięgam, że gałki oczne prawie mi wypadły, tak bardzo starałem się dać mu do zrozumienia, że powinien zamknąć ten głupi dziób! – Bill nie chce po prostu dłużej sprawiać ci przykrości czy problemów, jak zwał, tak zwał.
            - Co, proszę?
            No, właśnie. Co takiego?
            - On… najwyraźniej uznał… - dukał, chyba próbując uważać na to, co mówi. I chociaż chciałem, żeby jakimś cudem zrezygnował i wrócił do siebie, gapiłem się tylko na niego z niedowierzaniem, czekając, aż dokończy. Ale to nie moja wina, że kolana mi miękły. Może mógłbym zemdleć? Nie musiałbym przynajmniej przez to przechodzić. Przynajmniej jeszcze nie w tej chwili. – Jakby to…? – zaczął znów, na co ja tylko przewróciłem oczyma. Skoro już miał mnie pogrążyć, mógłby się chociaż pospieszyć. To były istne tortury! Mówiłem, że to bandyta! Sadysta, jak się patrzy!
            - Czyli co? – rzucił wreszcie zniecierpliwiony platynowy chłopiec. Dobrze, że przynajmniej nie patrzył na mnie tylko na Toma. Jeśli któryś z nas miał umrzeć pod wpływem jego wzroku, lepiej żebym to nie był ja.
            - To po prostu się wypaliło – wyrzucił z siebie wreszcie, wsuwając ręce do kieszeni spodni, jakby chciał dać w ten sposób do zrozumienia, że jego to nie dotyczy i nie interesuje. Tia, wpatrywałem się w niego, bo bałem się choćby spojrzeć na Andreasa. – Nie chce dłużej sprawiać pozorów, że między wami nic się nie zmieniło, bo skoro już tego nie czuje, to i tak by się w końcu wydało. No i… - urwał znów na chwilę. Cholera. Dlaczego nawet Andy mu nie przewał? Na dodatek teraz obaj na mnie patrzyli, więc spuściłem wzrok na swoje stopy, zdając sobie sprawę, że boleśnie wbijam sobie paznokcie w dłonie. Świetnie, jeszcze sam zrobię sobie krzywdę, jakby tego wszystkiego było mi mało. – Myślę, że czuje się winny temu, że ja i ty przestaliśmy się dogadywać.
            Chwila, moment! Tego mu nie mówiłem! Zanim jednak zdążyłem jakoś zareagować, Andreas prychnął głośno. Ups?
            - A przepraszam, skąd niby o tym wiesz?
            Zerknąłem na niego i przełknąłem nerwowo ślinę, która zamieniła się w jakieś gluty i chciała utknąć mi w gardle. Boże, on był cały blady. I zaciskał mocno zęby i pięści. Nic dziwnego, że jego głos brzmiał raczej jak syk węża.
            - Sprzeczaliśmy się o telewizor i tak jakoś wyszło – rzucił dredziarz, wzruszając ramionami. – Przykro mi, stary, ale lepiej, żebyś dowiedział się teraz niż później. O ile w ogóle coś by ci powiedział…
            - Oh, zamknij się wreszcie! – wybuchłem wreszcie. – Nic ci do tego, Tom! – darłem się na niego, chcąc chyba w ten sposób ukryć własną panikę. TAK, CHCIAŁEM STAMTĄD UCIEC!
            Zamiast tego jednak usłyszałem teraz już nieco mniej rozwścieczony głos platynowego chłopca.
            - Bill, to prawda?
            Stanowczo jego wściekłość gdzieś wyparowała. Teraz był raczej rozgoryczony. Oh, szlag. Zawiodłem go tak bardzo, że nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy.
            - Bill, odezwij się do mnie z łaski swojej! – upomniał mnie, na co ja skrzywiłem się tylko i zmusiłem, żeby spojrzeć w kierunku jego twarzy. W końcu pokiwałem tylko twierdząco głową.
            - Przepraszam… - wydusiłem z siebie wreszcie. – Naprawdę nie chciałem, żeby to się tak skończyło… - próbowałem okazać swoją skruchę i może jakoś wyjaśnić mu całą sytuację, ale szybko okazało się, że Andreasa kompletnie to nie interesuje. Skąd to wiem? Ano stąd, że parsknął pogardliwie, jak rzadko zdarzało mi się to u niego zaobserwować, a na jego twarzy pojawił się wyraz rozgoryczenia i zawodu…? Bólu? Proszę, tylko nie to…
            - Więc jak? Znalazłeś sobie kogoś i wyprowadzasz się do niego, czy może obaj się stąd wynosicie do swojego gniazdka? – zapytał, patrząc to na mnie, to na Toma.
            Ej, bez takich. Za kogo on mnie ma?!
            - Nie, Andy! – wyrzuciłem z siebie szybko. – Wynoszę się całkiem sam i… jeszcze nawet nie wiem dokąd. Po prostu nie chcę wchodzić ci w drogę i sprawiać przykrości. Może i jestem ostatnią sierotą, ale nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić – oznajmiłem teraz już raczej bezsilnie. Co innego mi pozostało? Nic. – Tom ma rację w tym, że źle mi z tym, że przez mnie oddaliliście się od siebie. Tym bardziej, że… - nie dokończyłem, teraz dopiero spoglądając mu w oczy. Oh, czułem się jak ostatnia gnida. A bandyta tylko sobie stał i patrzył, pff. W każdym razie nie zamierzałem skończyć zdania, które zacząłem. Nie wyobrażałem sobie powiedzieć mu po tym wszystkim wprost „nie kocham cię”. Dobiłbym i siebie, i jego, a chyba żadnemu z nas nie było trzeba więcej żalu. – Nie zasłużyłem na to – stwierdziłem wreszcie. – Powinniście się pogodzić.

            Gdy usłyszałem od Billa, że chce się wynieść, jak mi się z początku wydawało, zamiast mnie, nie bardzo wiedziałem, co ta ciamajda tym razem wymyśliła. Sam do siebie miałem pretensje, gdy oznajmił mi, że tak naprawdę nie czuje już nic do Andreasa. Głównie dlatego, że nie byłem w stanie powstrzymać czegoś w rodzaju uśmiechu, który wtargnął bez zaproszenia na moją twarz. Wiem, że to było bezczelne i okrutne wobec mojego kumpla, ale, o Boże, to znaczyło, że czarny będzie wolny! To musiało oznaczać, że naprawdę postradałem zmysły, a przy okazji rozwścieczyłem tę ofermę. Myślałem, że zaraz rzuci się na mnie z pazurami i rozpieprzymy kolejny telewizor. Nie zdążyłem się zastanowić, w jakiej sytuacji tak naprawdę mnie to stawiało, ale z pewnością była to jakiegoś rodzaju ulga.
            No, ale z drugiej strony był Andy. Na dobrą sprawę mógłby próbować zwalić całą winę na mnie, a potem za to pozbawić mnie pewnej istotnej części ciała, ale chyba i tak bardziej martwił mnie fakt, że on się po prostu załamie. Przecież doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo zależy mu na tym chłopaku. Niby jak miałbym go pocieszać, jednocześnie będąc zadowolonym z tego, że nie są już dłużej razem? Cholera. Na kogo bym wyszedł, gdybym z drugiej strony zostawił go z tym samego? Oj, niedobrze, niedobrze.
            Wolałem nawet nie zastanawiać się, co by było, gdyby platynowy chłopiec dowiedział się, że po ich rozstaniu wciąż miałem do czynienia z czarnowłosym.
            Tak naprawdę nie byłem pewien, co tak naprawdę się wydarzy. Biorąc pod uwagę, że Bill to Bill, mógł przecież się rozmyślić albo nie mieć odwagi, żeby rzeczywiście to zakończyć. To chyba właśnie dlatego postanowiłem być taki wspaniałomyślny i kiedy zobaczyłem, że jednak się spakował i został przyłapany, wypowiedziałem za niego te wszystkie trudne słowa. Zresztą powinien jeszcze być mi wdzięczny, a nie na mnie wrzeszczeć. W końcu wziąłem na siebie spore ryzyko, że Andreas się wścieknie i oberwę. A ten niewdzięcznik tylko patrzył na mnie, jakbym wtykał nos w nie swoje sprawy. Jak mogłyby nie być moje?! Moje mieszkanie (częściowo), przyjaciel i… no i Bill. Jedyny facet pod słońcem, za którego pozwoliłbym platynowemu dać sobie w psyk. Sądziłem zresztą, że byłbym zdolny zrobić wiele innych głupich nawet jak dla mnie rzeczy. Kurde, ludzie naprawdę mnie nie doceniają!
            No, ale po ostatnich słowach Billa, mój przyjaciel posłał mi tylko puste spojrzenie i na odchodnym rzucił tylko „szerokiej drogi”, po czym zniknął w swoim pokoju. Rzesz cholerka. Nie spodziewałem się, że tak to będzie wyglądało, ale na dobrą sprawę nie miałem nawet pomysłu, jak mogłoby być. Jeszcze nigdy nie zaangażował się w nic tak bardzo, więc skąd mógłbym wiedzieć? Miałem już za nim pójść, kiedy jego były już chłopak zaczął zbierać swoje torby i kierować się w stronę wyjścia z mieszkania.
            Tak, wiedziałem, że się wynosi GDZIEŚ i ze względu na Andreasa nie mogłem mu zasugerować, żeby został, dopóki czegoś sobie nie znajdzie. A to oznaczało dokładnie tyle, że stracę z nim kontakt, nie mając pojęcia, gdzie się zapodział ani gdzie go szukać. Nie wspominając o jego talencie do pakowania się w tarapaty, ta oferma mogła sobie zrobić krzywdę przy pierwszej lepszej okazji. Jak miałbym go potem odnaleźć? Nie miałem nawet jego numeru telefonu, przecież nie mogłem poprosić o to kumpla.
            Cholera jasna. Byłem w kropce. Bill czy Andreas? Kumpel czy fajtłapa, która wywróciła mi życie do góry nogami?
            - Em… Andy? – odezwałem się, stojąc tuż pod drzwiami jego sypialni.
            - Odwal się!
            Brzmiał źle. Niedobrze, Tom. Bardzo niedobrze. Co zrobić? Czarny właśnie wyrzucał wszystkie swoje rzeczy do windy. Zaraz zamknie za sobą mieszkanie i więcej go nie zobaczę, ale jeśli za nim pójdę, platynowy nigdy mi nie wybaczy.
            No, w mordę, on i tak nigdy mi nie wybaczy, że dalej uganiam się za tym chłopakiem po tym, jak go zostawił!
            - Wiesz… - odezwałem się, wciąż nie ruszając się z miejsca. – Skoczę uzupełnić zapasy alkoholu i pogadamy jak ochłoniesz, w porządku?
            - Spieprzaj, rozumiesz?! – wrzasnął do mnie, a ja nie czekając ani chwili dłużej, wykonałem jego rozkaz. Tak, jest kapitanie! Już mnie tu nie ma!
            Wypadłem na korytarz jak poparzony. Tam jednak wyświetlacz nad widną oznajmił mi, że Bill już wysiadł z niej na parterze. Wprawdzie wcisnąłem guzik, ale po kilku sekundach stwierdziłem, że czekałbym na nią całą wieczność, więc rzuciłem się na schody. Zasapany jak stara kobyła wybiegłem chwilę później przed budynek, rozglądając się za czarnowłosym. Szybko wychwyciłem ledwie idącą pod ciężarem bagaży postać, chybocącą się we wszystkie strony świata. Szedł w stronę postoju taksówek. O, nie! O nie, nie, nie, nie!
            - Bill! – wrzasnąłem, ruszając za nim truchtem. Co za głucha małpa, no! – Bill! Bill, stójże! – krzyczałem dalej. Chłopak przystanął na chwilę, ale obrzucił mnie tylko przybitym spojrzeniem i ruszył dalej. Matko, czy ten chłopak ma serce z kamienia? Jestem palaczem i lada chwilę mogłem wypluć przez niego płuca! – Czekaj… - mruknąłem wreszcie, chwytając go za ramię.
            - Daj mi spokój! – zapiszczał niemal, wyrywając mi się. Następny cwaniaczek! Nie, no. Tak być, to nie będzie!
            - No, ale…
            - Nie rozumiesz, że Andreas i tak mnie teraz nienawidzi? Nie potrzebuję, żeby było jeszcze gorzej! – wykrzyczał. Em, no, ale… ta, co miałem mu niby powiedzieć? Przypomnienie mu, że Andy właściwie okropnie go kocha i teraz pewnie cierpi raczej było mało odpowiednie, skoro wcale nie chciałem, by do siebie wrócili. – Po prostu zapomnij, że się znaliśmy.
            Hahaha, jasne, jasne. Już lecę, pędzę, pff! Nie po to ryzykowałem zostawienie kumpla samego ze złamanym sercem.
            - Mógłbym cię podwieźć. Masz trochę sporo tych rzeczy, więc… - przerwałem, widząc jego minę pod tytułem „zaraz będę beczeć, więc lepiej, żebyś miał chusteczki”. – Słuchaj, Bill, to nie twoja wina, że wam nie wyszło.
            Dobra. Dlaczego tym razem zabija mnie wzrokiem? Zaczynało mnie to powoli irytować.
            - Wiesz, jakoś nie mam ochoty wysłuchiwać tego od kogoś, kto bez zawahania pieprzył chłopaka swojego przyjaciela – oznajmił, doprowadzając do tego, że zacząłem udawać rybę. Byłby ze mnie niezły karpik. Naprawdę chciałem coś powiedzieć, ale słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Musiał być naprawdę zły, tylko wtedy bywał na tyle elokwentny, żebym nie potrafił mu odpowiedzieć.
            Westchnąłem wreszcie zrezygnowany.
            - No, dobra. Więc pozwolisz mi się podwieźć, czy mam zabrać ci rzeczy, żebyś i tak musiał pójść za mną? – zapytałem wreszcie rzeczowo. Nie ma to jak postawić kogoś w sytuacji wyboru bez wyboru. Zdolny jestem, prawda? Bill skrzywił się, ale wreszcie rozejrzał wokół i skinął lekko głową.
            Świetnie! Cieszyłem się, że będę wiedział, gdzie przynajmniej tymczasowo zamierza się zatrzymać. A więc punkt dla mnie!

            No, rzeczywiście - tylko tego mi brakowało, żeby napatoczył mi się dredziarz. Ten drań powinien raczej siedzieć teraz przy Andreasie. A skoro już o tym mowa to, o Boże, naprawdę nie mogłem uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. I wcale nie czułem się lepiej z tym, że go zostawiłem, a już na pewno nie miałem ochoty wysłuchiwać pocieszeń od Toma. Jakkolwiek miałem ochotę całkowicie się rozkleić i do kogoś przytulić. Jako, że i tak nie miałem innego wyjścia, oddałem temu bandycie część swoich bagaży i poszedłem za nim na parking, żeby ten GENIUSZ na miejscu przypomniał sobie, że jego samochód jest w naprawie. Na szczęście zanim zdążyłem stracić cierpliwość – choć muszę przyznać, że rumieńce zażenowania na jego policzkach były cudne – w każdym razie zadzwonił po taksówkę i, nie wiedzieć po co, do motelu, w którym miałem się zatrzymać, pojechaliśmy razem. Wynająłem mały pokoik z łazienką i zapłaciłem za trzy dni z góry, a potem wciągnęliśmy do niego moje rzeczy. Potem jednak stanęliśmy obaj bez słowa na środku pomieszczenia i zabrzmiała między nami taka niezręczna cisza.
            - Więc… dzięki za pomoc – rzuciłem wreszcie, patrząc na niego znacząco.
            - No, tak… Nie ma sprawy. Raczej sobie poradzisz, prawda? Powinienem wracać już do Andreasa – stwierdził, na co ja skinąłem potakująco głową. Widziałem, że coś chodziło mu po głowie. Zagryzł wargę (o, matko dlaczego on mi robi takie rzeczy, w takiej chwili?!) i rozejrzał się nerwowo po pokoju. Czy on choć przez chwilę mógłby przestać knuć? – Dasz mi swój numer telefonu?
            - Co takiego? – zdziwiłem się, patrząc na niego jak na kretyna. To nie tak, że naprawdę chciałem na dobre urwać z nim kontakt (właściwie było wręcz przeciwnie, ekchem…), ale wiedziałem, że powinienem. Kurczę, no! To takie nie fair!
            Teraz była moja kolej na wymyślenie idealnej wymówki, która pozwoliłaby mi w najbliższej przyszłości skontaktować się z Tomem. Oczywiście dopiero, gdy uporam się z wyrzutami sumienia albo wygra ono z… no, z tęsknotą. Nieważne!
            - Właściwie… byłoby dobrze wiedzieć, jak trzyma się Andy… - wydedukowałem ostrożnie, po czym wyciągnąłem do niego rękę po telefon, który zdążył już wyciągnąć, żebym wystukał na nim kilka cyferek.

            Tak serio to nie chciało mi się wierzyć, że wystarczy ot tak po prostu poprosić o jego numer, żeby go dostać, ale on sprytnie to rozegrał. Na tyle sprytnie, że nie byłem pewien, czy mówi poważnie, czy to rzeczywiście tylko przykrywka. Naprawdę mógł dać mi ten numer tylko po to, żeby wiedzieć, co dzieje się z Andreasem? No, pięknie. Może wcale nie powinienem być przekonany, że ciągnęło go do mnie tak samo, jak mnie do niego? Może faceci, którzy są hetero tracą atrakcyjność w oczach gejów, gdy już ich zaliczą? Oh, cholera wie, nigdy nie byłem gejem! Wyszłoby na to, że tamto w kuchni wydarzyło się dlatego, że chciał się zabawić, a teraz po prostu będzie szukał kogoś na serio. Właściwie nie powinienem mieć pretensji, prawda? W końcu to tylko moja nietypowa zachcianka…
            Ekhem. Ostatnio coraz rzadziej wierzyłem w to, co sobie wmawiam…
            Gdy wróciłem do mieszkania, nie mając wymówki, żeby dłużej zostać z czarnowłosym, Andreas oglądał jakiś program w naszym nowym telewizorze. Nawet nie odwrócił się do mnie, gdy wszedłem, szeleszcząc reklamówką z alkoholem. Od razu przyniosłem do salonu dwie szklaneczki i jedną butelkę, po czym postawiłem to przed kumplem. Miał czerwone i nieco zapuchnięte oczy, ale wydawał się być opanowany. Jak na przyjaciela przystało zamierzałem upić się z nim tego wieczoru, a kolejnego ranka wspólnie leczyć kaca. Byłem na tyle przewidujący, że kupiłem nawet tabletki musujące na chorobę dnia wczorajszego, niech Andy wie, że o niego dbam! Tyle tylko, że stałem tam jak ten słup i nie wiedziałem, co zrobić czy powiedzieć. Jeśli Bill miał w czymś rację to w tym, że byłem najmniej odpowiednią osobą do pocieszania platynowego chłopca, nawet jeśli nie wiedział o naszej zdradzie.
            - Masz minę, jakby to ciebie rzucił facet – odezwał się niespodziewanie, jednak nie patrzył nawet w moją stronę. Tylko skąd wiedział o mojej minie? Yh, chyba się przed chwilą zamyśliłem. W końcu wzruszyłem ramionami i usiadłem obok niego na kanapie. Najwyraźniej nie zapowiadało się na to, żebym przydał się do czegoś więcej niż wysłuchiwanie tego, co ma do powiedzenia. – Od dawna wiedziałeś?
            - Nie. Dowiedziałem się tuż przed tym, jak zaczął się pakować. Też byłem zaskoczony – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Trochę obawiałem się tego zadawania przez niego pytań, bo miałem wrażenie, że będą nieco niewygodne, a wyjątkowo nie wypadało dziś powiedzieć, że to nie jego interes albo ściemniać. Chociaż lepiej, żebym tego drugiego dobrze się trzymał. Dopiero kupiłem telewizor. Byłoby kiepsko, gdyby teraz kazał mi się wynosić z mieszkania.
            Westchnął cicho, więc spojrzałem na niego uważnie. Wreszcie podniósł się, żeby nalać nam alkoholu. Ha! Wiedziałem, że będzie miał na to ochotę! Widzisz, Andy, nikt tak o ciebie nie zadba jak ja!
            - Tak to jest, Tom – stwierdził, podając mi napełnioną szklankę. – Chcieliśmy go obaj, a on po prostu zwinął manatki i zniknął. Szczerze mówiąc, prędzej spodziewałem się, że mnie z tobą zdradzi niż zostawi, ale cóż… - urwał, a ja zacząłem krztusić się alkoholem, który właśnie próbowałem przełknąć. – Widocznie się myliłem.
            Tak, ja też. Andy jak Andy, ale ja też musiałem się najpierw upić, żeby móc z nim rozmawiać. Tyle w tym dobrego, że zaczął się śmiać z mojej reakcji. Pomyślałem sobie, że mam szczęście, że platynowy chłopiec nic nie wie i nie potrafi czytać w moich myślach. Byłoby kiepsko. I będzie kiepsko, jeśli nie będę dobrze ukrywał przed nim tego, że zamierzam spotykać się z czarnowłosym. Oczywiście, o ile on będzie tego chciał…

            Rano obudziłem się z pulsującym bólem głowy, ale nie tylko z powodu kaca się za nią złapałem. Na samą myśl o wszystkim, o czym poprzedniego wieczoru i nocy rozmawiałem z Andreasem, zacząłem rozważać ucieczkę przez okno. Mój kumpel usiłował z początku skarżyć się na czarnowłosego, ale z każdym kolejnym zdaniem wysłuchiwałem tylko jaki był dla niego wspaniały i wyjątkowy. Rzygać mi się chciało i jednocześnie zakneblować go, bo… oh… nie, nie przyznam, że zazdrościłem mu tego. Ani trochę. Nie i już! Poza tym była jakaś setka pytań, które mi zadawał. Najgorsze było jednak to, że odpowiadałem mu na nie zamroczony alkoholem i rozmarzony. Co podobało mi się w nim najbardziej? Co właściwie wydarzyło się w domku nad jeziorem? Czy mi o nim opowiadał? Czy on w ogóle go kiedyś kochał? Czy uważam, że uda mu się jeszcze (platynowemu znaczy) znaleźć kogoś, kto będzie na tyle zajebisty, żeby go zastąpić? I wiele innych. W każdym razie przekonałem się, że potrafię kłamać i wymijać prawdę nawet po pijaku.
            Kiedy tak sobie o tym myślałem, leżąc na kanapie w salonie… Nie, nie miałem pojęcia, dlaczego nie poszedłem do swojego pokoju. Chyba byłem zbyt pijany. No, ale prosto z kuchni przyszedł do mnie Andreas. Zdziwiłem się, że tak wcześnie wstał, ale bałem się, że jeśli się odezwę, bomba atomowa wybuchnie pod moją czaszką. Kumpel przyniósł mi rozpuszczoną tabletkę na kaca, a sam usiadł na fotelu z kubkiem w ręce. Wyglądał okropnie, ale raczej nie tylko przez naszą libację. On naprawdę był załamany.
            - Tom? – odezwał się cicho, kilka chwil później. Skrzywiłem się na dźwięk jego głosu. I miałem jakieś złe przeczucia. Podniosłem się jednak i upiłem trochę swojej magicznej mikstury, czekając aż mnie oświeci. – Myślisz, że… - O, nie. Znowu się zaczyna. – Gdybym cię poprosił… porozmawiałbyś z nim? To strasznie nie fair, że tak odszedł, może przekonałbyś go, że powinniśmy jeszcze spróbować? Mógłbyś?
            Cholera, cholera, cholera jasna! I co ja mam mu teraz powiedzieć? I dlaczego on zmusza mój umysł do myślenia? Mało się dla niego poświęciłem poprzedniego wieczoru?! Moje cenne szare komórki umarły, żeby mógł do woli wypłakać się w ramionach wiernego… no, w każdym razie przyjaciela, a on co?! Au… denerwowanie się boli. Uspokój się, Tom i każ mu zamknąć jadaczkę. Dziś już ci wolno.
            - Andy, zrozum, że on nie wróci. Przez ostatni czas próbował już dać wam szansę, ale nic z tego nie wyszło. Jedyne co, to o mało nie pozbyłeś się mnie z mieszkania.
            - Przepraszałem cię już za to, ale… - urwał niezdecydowany. Ośle, tyle czasu nie wpadłeś na to, co się dzieje, więc choć raz mógłbyś posłuchać, co do ciebie mówię! Poza tym nawet gdyby byłaby szansa, żeby tych dwóch do siebie wróciło, nie kiwnąłbym choćby małym paluszkiem. Możecie sobie nazywać mnie draniem, ale myśl o Billu w ramionach Andreasa mnie irytowała. Przyznałem to wprost, więc cieszcie się i radujcie narody!
            I TAK. Jestem hipokrytą. Pocieszam przyjaciela po stracie faceta, którego chcę zagarnąć dla siebie. I szlag mnie jasny trafi, jeśli to się nie uda!

13 komentarzy:

  1. Uchu chuuu! Się podrobiło ;]
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. co to opowiadania, to trochę się zdziwiłam, ale odcinek fantastyczny :-D no i trzymam kciuki za ciebie. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. To mam nadzieję, że wszystko ładnie zdasz! :D
    Odcinek jak zwykle genialny, Tom wreszcie zaczyna dopinać swego xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, cieszymy się i radujemy! Teraz staraj się o względy Czarnego, nie będzie ciężko :D
    Trochę żal mi Andreasa. Pierwszy raz zaangażował się tak poważnie w związek i dupa. Na dodatek zniszczył mu go jego własny przyjaciel...
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  5. NO to się porobiło :DDD Teraz się dopiero zacznie :D

    OdpowiedzUsuń
  6. a mnie najbardziej żal jest Andreasa. czuje się zdradzony, oszukany, jakby wszystko działo się za jego plecami. Bill ucieka, stawiając go przed faktem dokonanym, w dodatku okazuje się, że Tom wiedział o zamiarach Czarnego.
    Tom znalazł się w nieciekawej sytuacji - przyjaciel albo Bill. nie wiem, jak zachowałabym się na jego miejscu. najlepiej schować się w łóżku i gnić. ale... Tom musi coś zrobić, wybrać.
    ciekawie będzie, gdy Andy dowie się o zdradzie. skreśli zupełnie Toma. i jeszcze raz powtórzę - szkoda mi go. Andreasa, oczywiście.
    chociaż Dreda w sumie trochę też.

    jeśli chodzi o paskudne tło rozdziału - w edytorze tekstu, po lewej, jest napis "Nowy post", obok niego mHHHroczny i szatański "HTML", klikasz na niego. następnie szukasz czegoś takiego - <span style="background-color: white; - "white", czy inny kolor, zamieniasz na "transparent", i tak w kółko. gdy usuniesz wszystkie "white", tekst będzie wyglądał normalnie.
    mam nadzieję, że pomogłam.

    prawie-trup pozdrawia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Ci wielkie <3 podziałało ;D
      Żyj trupku ;* nie poddawaj się! ^^

      Usuń
  7. Może i powinnam napisac dużo ,ale jakoś zmeczenie i zachwyt na raz mi nie pozwala.Po prostu wykurwiście zajebiście i tyle :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Wow, już mnie nosi na samą myśl o kolejnym odcinku. Wstawiaj jak najszybciej :*;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Super :) biedny tylko Bill ze on jest jeden a dwóch go chce

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam.
    Tyle czasu minęło kiedy ostatnio miałem styczność z czyjąś twórczością na ten temat. Pozwolę sobie użyć określenia "za moich czasów" rzadko widywało się opowiadania Tokio Hotel typu 'yaoi' (a może szukałem niewystarczająco?). Kiedyś miałem homoseksualny motyw w swoim opowiadaniu (mianowicie jako głupi piętnastolatek pisałem o gwałcie na Billu przez menedżera) i to wtedy wywołało niebywały szok wśród czytelników. Dobrze, że teraz jest taka swoboda w pisaniu lub po prostu wcześniej to ja trafiłem na takich ludzi.
    Życzę powodzenia i natchnienia.
    Max H.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki ;).
      Tak naprawdę wciąż wzbudza to oburzenie u dużej części fanów TH ;). Ale wyodrębniły się również takie osoby, którym to bardziej się spodobało ;D. Nie wiem, jak było kiedyś, ale teraz jest tego sporo. Większość tego to raczej twincest (Tom i Bill), inne paringi są różnie przyjmowane, a takiego z managerem jeszcze osobiście nie widziałam ^^.
      W każdym razie teraz jest spokojniej na tym terytorium ;).
      Również życzę powodzenia w pisaniu ;).
      Czoko.

      Usuń
  11. Naprawde zal mi Andreasa, ale...wg mnie Billy pasuje do Toma bardziej

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^