piątek, 15 lutego 2013

[12/15] Lokator na gapę


 Witajcie ;). Przepraszam, że to tak długo trwało. Ale była sesja, a po sesji wszystko ze mnie spłynęło - łącznie z weną ;<. Ale udało mi się dokończyć ten odcinek - miał być wczoraj, ale Undzia mi przeszkadzała stateczkami i spadalcem <3. No i oto jest! Nie wiem, czy odcinek sprosta Waszym oczekiwaniom, ale ja muszę się wziąć już za wymyślanie następnego, bo będzie ze mną cienszko xD!
A teraz już nie marudzę ;). Miłego czytania moi drodzy, liczę na Wasze opinie i do następnego! ^^

Wasza Czokoladka ; ).




           Dni mijały. Jak sądziłem, czarny pewnie już dawno wyniósł się z tego motelu i coraz bardziej obawiałem się, że pewnego poranka okaże się, że moja wątroba więcej tego nie zniesie. Przez ostatni tydzień wlałem w siebie tyle alkoholu, że na samą myśl o nim robiło mi się niedobrze. Andreas zdawał się za to nic sobie z tego nie robić i po raz kolejny w środku dnia wyszedł… nie, źle to określiłem. Po raz kolejny w środku dnia wytoczył się ze swojego pokoju  i przyczepił do mnie, gdy próbowałem zrobić sobie coś lekkostrawnego do jedzenia.
            - Tom…
            - Tak, tobie też zrobię – mruknąłem, próbując skupić się na tym, co właśnie majstrowałem. Było to trudne, jako, że platynowy chłopiec wtulał twarz w moje plecy, złapał mnie w pasie i ciągnął do tyłu. Naprawdę próbowałem się stąd wyrwać, ale kumpel nie dawał mi na to szans. Musiałem cały czas mieć go na oku, gdy tylko trzeźwiałem. Najdalej udało mi się dotrzeć do pobliskiego sklepu, żeby w lodówce było cokolwiek do jedzenia. Obaj coraz dotkliwiej odczuwaliśmy nieobecność Billa. Nie było komu robić zakupów, gotować, że o sprzątaniu nie wspomnę… Mieszkanie było tak zasyfione, że rozważałem zatrudnienie kogoś do ogarnięcia tego, bo sam nie miałem chęci nawet na to patrzeć. Oh, biedny ja! Dlaczego wszystko musiało teraz spaść na moją głowę?
            - Nie o to mi chodzi… - wymruczał, prostując się, jednak w żadnym wypadku nie zamierzał mnie puścić. Jasne, po co! Najwyżej pokroję sobie palce. Co tam, prawda? Jeden, czy dwa palce mniej, będę miał jeszcze osiem!
            - Andy, przeszkadzasz! – burknąłem wreszcie, próbując śliskimi łapami rozpleść jego uścisk. Co za upierdliwy, pijany pajac!
            - Jestem zdesperowany, czego się spodziewałeś?! – wyrzucił z siebie, a ja zerknąłem tylko na niego przez ramię. Że zapytam: o ch*j mu chodzi, hm? – Wiesz, jak to jest? Jesteś sobie z kimś przez długi czas, myślisz sobie: tak, to na pewno będzie on! Potem nie wiedzieć dlaczego koleś zmusza cię do celibatu, a na koniec odchodzi! – wyrzucił z siebie najwyraźniej wkurzony. Ja za to zrobiłem dziwną minę. Słowa „zdesperowany” i „celibat” w tak krótkim odstępie czasowym wcale nie brzmiały dobrze. Cholera. Odchrząknąłem więc cicho, odłożyłem nóż i odsunąłem wszystko w głąb blatu, ponawiając próbę uwolnienia się. Problem w tym, że ścierka była za daleko, zlew jeszcze dalej, a moje palce ześlizgiwały się po jego skórze.
            Spokojnie, Tom. Trzeba spróbować inaczej.
            - Przecież ustaliliśmy już, że to nie moja wina. Możesz mnie puścić? Jestem głodny – oznajmiłem, stojąc w miejscu z nadzieją, że Andreas sobie odpuści. Ale nie, po co! Znów mocniej się do mnie przycisnął. – Andy…
            - Zrób to ze mną, hm? – wymruczał mi w plecy, na co ja otworzyłem tylko szerzej oczy. O, nie, nie, nie. Nie ma mowy! Coś ci się poprzestawiało pod sufitem, koleś! Sio! Ale to już, uciekaj mi stąd!
            - Zapomniałeś, że jestem hetero? Nie powinieneś więcej pić.
            - Ale na Niego miałeś ochotę!
            - To był wyjątek, nie ma mowy. Zadzwoń do jakiegoś swojego kumpla, idź na imprezę, na pewno znajdzie się ktoś chętny – zasugerowałem mu całkiem sensownie. Uh, pomyśleć, że potrafię używać głowy w sytuacjach podbramkowych.
            - Kiedy ja wolę ciebie! Dawaj, Tom. Potraktuj to jako zabawę.
            Jasne! Zabawimy się w „zrób mi dobrze” albo lepiej „włóż mi go do dupy”! Matko, ten alkohol naprawdę krzywdzi jego szare komórki! Muszę coś z tym zrobić, koniecznie. Chyba oszalał, jeśli brał pod uwagę, że się na to zgodzę.
            - Powiem to ostatni raz: NIE MA MOWY. Puść mnie, ale to już!
            - No, Tom…
            - NIE! Jestem twoim przyjacielem, a nie seks-zabawką! – oburzyłem się teraz już nie na żarty. A co! Niech wie, że chociaż mu współczuję, mam swoje zdanie i kropka! Nie dam się wydymać! I jego jakoś też nie miałem chęci. Cholera, sam od jakiegoś czasu z nikim tego nie robiłem i jakoś mi tak mi biło na głowę, no! Wreszcie zrezygnowany odsunął się ode mnie i spojrzał głodnym wzrokiem na żarcie, które przygotowywałem.
            - Ale dostanę coś do jedzenia? Od wczoraj nie miałem nic w ustach…
            - Dostaniesz – rzuciłem rozdrażniony, choć tak naprawdę dopiero się uspokajałem. Co bym zrobił, gdyby nie odpuścił? Jeszcze by mi coś zrobił, no. Albo ja jemu, jeszcze gorzej. – Tylko nie pij więcej, rozumiesz? – pouczyłem go, ale on tylko wzruszył ramionami.
            - I tak w domu już nic praktycznie nie ma… - stwierdził zawiedziony. – Ale masz rację, wybiorę się gdzieś wieczorem – dodał zaraz potem, wychodząc z kuchni z miną zbitego psa. Świetnie, obraź się jeszcze. Tego mi tylko brakuje. Co ja poradzę, że nie mogę? A już tym bardziej, że Andreas wcale nie próbuje przestać myśleć o swoim byłym? Ja też wciąż o nim myślę, no, ale…
            Miałem dziwne poczucie, że powinienem iść na tę imprezę i go przypilnować. Ale z drugiej strony – Boże! – wreszcie wolny wieczór! A to znaczyło, że wreszcie powinienem skorzystać z numeru, który jako ostatni został dodany do mojej listy kontaktów.


            Czekałem. Czekałem i czekałem. Czekałem, czekałem i czekałem. I nic! Jaki ja byłem zły, że mając w rękach jego telefon nie puściłem sobie od razu sygnału, żeby również mieć jego numer. Pierwsze dwa dni siedziałem w tym pokoju, nawet nie wyściubiając z niego nosa. Leżałem w łóżku, gapiłem się w sufit i zagłębiałem się w myślach nad tym, jaki był ze mnie beznadziejny partner, przy czym sto razy miałem w rękach telefon, zamierzając zadzwonić do niego i przeprosić. Po trzech dniach zapłaciłem za dwa kolejne, a po ich minięciu doszedłem do wniosku, że skoro już się stamtąd wyniosłem, to pora jeszcze wziąć się za siebie, ot co. Tak więc przez Internet znalazłem sobie jakiś pokój do wynajęcia za całkiem przystępną cenę, poszedłem go obejrzeć, po czym wprowadziłem się tam ze swoimi manatkami.
            Tak właśnie. Koniec zabawy w mieszkanie z Andreasem i Tomem. W podchody, kotka i myszkę, a przy okazji zastanawiania się, czy koleś, który uprawiał ze mną seks w kuchni mojego byłego chłopaka aby przypadkiem nie ma w sobie jednak czegoś z geja. Bandyta jeden, oszust patentowany! Najpierw mydli mi oczy, doprowadza mnie do szczytu rozkoszy, wyłudza ode mnie numer telefonu, żeby na koniec okazało się, że to wszystko na nic! Byłem zły, zawiedziony i rozczarowany, kiedy siedziałem w jednym z dwóch pomieszczeń z dziewczyną, która również wynajmowała tam pokój i skarżyłem się jej na swoje życie. Fakt, śmiała się ze mnie, ale rozmawialiśmy prócz tego całkiem poważnie. Stwierdziła zresztą, że to nadawałoby się na niezłą telenowelę, gdyby ludzie chcieli oglądać filmy o homoseksualistach. No i na szczęście nie miała nic do gejów. Polubiłem ją. Właśnie mówiłem jej o tym, jak wyleciałem z domu rodzinnego, gdy rozdzwonił się mój telefon. Udawałem, że nieznany moim kontaktom numer nie robi na mnie żadnego wrażenia, ale serce tłukło mi się jak głupie, gdy odbierałem.
            - Tak, słucham?
            - No, cześć, Bill – usłyszałem JEGO głos i nogi prawie się pode mną ugięły. Musiałem usiąść z powrotem koło swojej współlokatorki na jej łóżku. Zadzwonił! Jednak zadzwonił!
            - No, cześć. Coś się stało? – zapytałem od razu. W końcu dałem mu numer w sprawie Andreasa, tak, tak, trzeba pamiętać!
            - Można tak powiedzieć. Andreas średnio sobie radzi – oznajmił, na co ja przygryzłem nerwowo wargę. Cholera, moje wyrzuty sumienia mnie zeżrą, naprawdę mnie zeżrą. Połkną mnie w całości i nawet nie wyplują kosteczek! - Mógłbym opowiedzieć ci coś więcej, ale… no, wiesz, mam w tym miesiącu potężny rachunek telefoniczny do zapłacenia, a kupiłem telewizor jak wiesz…
            Naprawdę mógłby postarać się o lepsze kłamstwo. Był w tym BE-ZNA-DZIEJ-NY!
            - Za półtora godziny w centrum? – przerwałem mu wreszcie, żeby przestał wymyślać głupie bajeczki. Ale zadzwonił!
            - To do zobaczenia.
            - Do zobaczenia – odpowiedziałem i spojrzałem z niedowierzaniem na siedzącą obok mnie dziewczynę, która właśnie się ze mnie nabijała. Pogroziła mi palcem, jakbym planował coś złego. Co jest takiego okropnego w tym, że chcę dowiedzieć się czegoś na temat tego, jak trzyma się mój były chłopak? Hm, chyba to, że zamierzam dowiedzieć się tego od jego przyjaciela, z którym go zdradziłem. O, matko. Zobaczymy się, naprawdę się zobaczymy! – No, co?
            - Dopiero mówiłeś, że nie zamierzasz się z nim spotkać nawet, jeśli będzie cię prosił – stwierdziła wymownie.
            - Naprawdę coś takiego powiedziałem? – rzuciłem z głupim uśmiechem. – Musiało mi się coś pomylić…
            - Jesteś niesłowny, Bill!
            - Jestem tylko facetem! I mam tylko godzinę, żeby przygotować się do wyjścia! – dodałem zaraz potem i tyle mnie widziała. Za mną ciągnął się jeszcze tylko jej śmiech. Naprawdę cieszyłem się, że z nią tu zamieszkałem. Dobrze jest mieć kogoś, z kim możesz pogadać o wszystkim, szczególnie, gdy ten ktoś nie próbuje tego wykorzystać, żeby ci… coś… gdzieś… wsadzić.

            Nie mogłem się nadziwić, jakich sztuczek Bill nauczył mojego przyjaciela, jeśli chodzi o doprowadzanie się do stanu używalności w ekspresowym czasie. Bardzo uważałem, żeby przypadkiem nie podsłuchał, że rozmawiałem z czarnowłosym, bo byłem pewien, że zdołałby rzucić się na mnie ze sznurkiem od bielizny, zanim zdążyłbym udać idiotę, że nie wiem, o co chodzi. W każdym razie obaj biegaliśmy po mieszkaniu, próbując się ogarnąć i za każdym razem, gdy się mijaliśmy, Andreas wyglądał coraz bardziej, jakby nic się nie wydarzyło i nie było widać po nim tygodniowej libacji. Tymczasem ja wciąż miałem wielkie wory pod oczyma. Skrzywiłem się, zatrzymując przed lustrem.
            - Wybierasz się gdzieś? – usłyszałem z drzwi łazienki, gdzie zatrzymał się platynowy chłopiec. Łykał właśnie jakieś tabletki. Przewidywałem, że właśnie wytrzeźwiał i męczył go niesamowity kac, z którym ja walczyłem z samego rana. Westchnąłem ciężko. Tak, idę spotkać się z twoim byłym, ale lepiej, żebyś tego nie wiedział.
            - Potrzebuję łyknąć trochę cywilizacji po tym chlaniu do upadłego. No i mam samochód do odebrania – wymruczałem, zaraz potem odwracając twarz w jego stronę. – Co z tym zrobić, żeby zeszło? – zapytałem, wskazując na torby podróżne pod moimi oczyma. Andy zbliżył się i pomacał mnie po twarzy.
            - Wyspać się – rzucił w końcu. – Za długo je hodowałeś, żeby zeszło dzięki kosmetykom, ale nie martw się. Jeśli powiesz dziewczynie, że pocieszałeś załamanego przyjaciela, to tylko zyskasz w jej oczach – mruczał pod nosem, grzebiąc w swojej kosmetyczce. Wyciągnął z niej jakiś krem i coś… co wyglądało jak szminka. Chciałem tylko pozbyć się worów, po co mam malować usta?! – Użyj tego.
            - Ale…
            - To jest krem pod oczy – pomachał mi niewielkim pudełeczkiem. – Wklepać i poczekać aż wsiąknie.  A to – podniósł szminkę – jest korektor.
            - Hę?
            Mój przyjaciel przewrócił oczyma. Ale czy to moja wina? Jestem facetem, nie wiem po co komu korektor do ust!
            - Korektor. Coś takiego do maskowania niedoskonałości. Jeśli lekko posmarujesz sobie tym pod oczyma i rozetrzesz, to twoje worki nie będą przynajmniej sine. Więcej ci nie pomogę – mruknął. Po jego głosie zresztą było słychać, że wszelkie rozbawienie z niego wyparowało. Zastanawiałem się właśnie dlaczego, gdy zaraz potem dodał. – Bill zna się lepiej a tych cudach, ale jak wiesz, nie ma go.
            No, to teraz już rozumiałem. Pozwoliłem kumplowi bez słowa opuścić łazienkę, a sam miałem ochotę stłuc lustro czołem. CHOLERA. Coś tak czułem, że zjedzą mnie wyrzuty sumienia. Ba! Pożrą mnie w całości! I nawet nie wyplują kosteczek. Nic jednak nie mogłem poradzić. Chęć zobaczenia się z tą fajtłapą, cudotwórcą jeśli chodzi o kosmetyki, a jednocześnie smakowitym kąskiem, była zbyt upierdliwa, żebym sobie odpuścił. Poza tym już zadzwoniłem! Byłbym niesłowny, gdybym teraz nie stawił się w umówionym miejscu. Przez chwilę bawiłem się maziajami, które podsunął mi Andreas, a potem opuściłem łazienkę. Właściwie wyglądało na to, jakby nawet trochę pomogło, ale mojego skacowanego samopoczucia ciężko było się pozbyć. Poza tym musiałem się pospieszyć. Pod blokiem złapałem pierwszą lepszą taksówkę i pojechałem do warsztatu, skąd odebrałem swój samochodzik – teraz już piękny i sprawny, po czym udałem się w umówione miejsce.
            Może jestem bezdusznym dupkiem, ale na widok czarnowłosego w tamtej kawiarence, całkiem zapomniałem o rozpaczy przyjaciela. Mój żołądek nawet nie pisnął mimo dużej ilości słodkiego kremu na ciastku, które zamówił Bill. Zresztą nie mogłem oderwać od niego wzroku. Patrząc na jego idealną twarz naprawdę docierało do mnie, że ten człowiek z kosmetykami potrafi robić cuda, ale nie to najbardziej sprawiało, że ciężko mi się oddychało. Jak dotąd nie miałem okazji oglądać go wystrojonego na jakieś wyjście z Andreasem, po prostu jakoś się nie złożyło. Natomiast miałem wrażenie, że teraz oglądam go w pełnej krasie i chociaż siedzieliśmy naprzeciw siebie, oddzieleni stolikiem, niemal widziałem te jego zgrabne pośladki, opięte smakowicie cienkim materiałem. Siedzieliśmy więc przy stole jak na dwóch kretynów przystało i żaden z nas nie mógł się zdecydować, żeby się odezwać. Postanowiłem więc, że będę odważny i skoro udało mi się do niego zadzwonić już za pierwszym razem – po dwudziestu minutach wpatrywania się w telefon – to teraz ja zacznę rozmowę.
            - Więc… widzę, że jakoś doszedłeś do siebie po tym wszystkim – rzuciłem w końcu, starając się ukryć niezręczność. Czułem się jak kretyn, tak to prawda. Cholera. Ale co miałem niby powiedzieć?
            - Jakoś. W końcu to tylko wyrzuty sumienia, gorzej z Andreasem. Co u niego? – zapytał, na co ja przełknąłem tylko ślinę. To takie nie fair. Umówiłem się z nim, a muszę z nim gadać o platynowym chłopcu, ale taka była przecież wymówka. Przecież nie powiem mu „niech to cię teraz nie interesuje, zapytaj, co u mnie, bo tęskniłem”. Fuck, to nie brzmi dobrze. Poza tym prędzej rozbiłbym sobie głowę o blat stołu, niż powiedział głośno, że za nim tęskniłem.
            - Właściwie kiepsko. Stanowczo nie potrafi przyjąć tego do wiadomości na trzeźwo – odpowiedziałem po chwili. Nie wiedziałem tylko, co tak bardzo zdziwiło czarnowłosego, że jego brew natychmiast poleciała do góry.
            - Więc to stąd masz te wory pod oczyma. Trzeźwieje czasem? Wiem, że długo tak potrafi, ale… wiesz, nie chciałbym… Wydaje mi się, że rozmowa z nim to nie najlepszy pomysł – stwierdził rzeczowo, z czym się zgodziłem.
            - Próbował mnie namówić, żebym znalazł sposób, żebyś zmienił zdanie – przyznałem wreszcie, patrząc na niego uważnie. Martwił się. No, jasne, że się martwił, ja też się martwiłem, ale… Uh, chyba zrobiłem się niecierpliwy, ale co mogłem poradzić? Wyglądał tak, jak wyglądał. Prowokował mnie. Chyba powinien zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli chciałby pójść do łazienki, to polezę za nim i nie ręczę za siebie, prawda? Hah, a dopiero mówiłem, że celibat wcale źle na mnie nie wpływa.
            - Mogę coś zrobić, żeby było lepiej? – zapytał po chwili Bill, co oderwało mnie od tępego wpatrywania się w niego.
            - Myślę, że na razie będzie lepiej, jeśli będziesz trzymał się od tego na dystans. Ja będę miał go na oku. Musi dojść do siebie.
            - A jego studia?
            - Nie wiem… - przyznałem z głupią miną. No, tak. Całkiem skupiłem się na nastrojach Andreasa i zapomniałem, że on studiuje. I nie chodził przez ostatni tydzień, bo był wiecznie pijany. Brawo, Tom! Świetny z ciebie kumpel! – Postaram się, żeby wszystko nadrobił.
            - A jak sobie radzicie? – zapytał znów, a mnie zrobiło się gorąco na widok jego lekkiego uśmiechu. Matko, dlaczego on musiał tak niesamowicie wyglądać?
            - Cóż… - zacząłem nieprzytomnie. Cholera, opanuj się. Opanuj się, człowieku! – Mamy trochę zaległości w sprzątaniu i jest kiepsko z gotowaniem obiadów, ale lodówka na szczęście nie jest pusta. Zająłem się tym – odpowiedziałem wreszcie, szczerząc się głupawo. Naprawdę czułem się, jakbym był na randce z jakąś niesamowitą laską, a nie tym mieszającym mi w głowie fajtłapą.
            Spędziliśmy w tej kawiarni dobre trzy godziny, rozmawiając niby to do Andreasie, ale tak naprawdę… Dobra, przyznam bez bicia, że byłem spięty bardziej niż kiedykolwiek na jakiejkolwiek randce, choć nawet nie mogłem tego spotkania bezpośrednio nią nazwać. I chociaż Andreasa znałem od tylu lat, całkiem inaczej wyobrażałem sobie zachowanie dwóch zainteresowanych sobą facetów. W ciągu tego czasu spędzonego w kawiarni, gdzie wszyscy na nas patrzyli przekonałem się, że Bill oprócz niesamowitego ciała i obcisłych spodni, ma również hipnotyczny i zaraźliwy śmiech. Często zwilża wargi, gdy mówi, wysuwając z ust sam czubek języka. Gdy się zawstydzi, próbuje zakładać włosy za ucho, przy czym dowiedziałem się, że kiedyś były długie. Chłonąłem informację o nim, jak gąbka i wciąż było mi mało, gdy opuszczaliśmy kawiarnię. I okazało się, że wcale nie myślałem przez cały ten czas tylko o tym, żeby wreszcie go przelecieć.
            Tom, nie wiem, co się z tobą dzieje, ale przeraża mnie to, jak bardzo chcesz poznać każdy szczegół dotyczący tego chłopaka.

            Wiem, że to nie była randka. A przynajmniej nie powinna być ze względu na Andreasa, ale… Dlaczego ja wcześniej nie wiedziałem, że ten drań potrafi być taki miły? I taki… Dobra, nie mam nawet zielonego pojęcia, jak to nazwać. To nie jest Tom, którego dotąd znałem. On tylko wciąż wygląda tak samo pociągająco, jak wcześniej, ale to nie on. I tak sobie myślę… Czy to może nie lepiej? Wciąż tak samo przystojny, ale już nie tak bardzo irytujący. Niech no mi ktoś powie, że zamieniłem siekierkę na kijek, no!
            - Gdzie teraz mieszkasz? – zapytał, gdy wychodziliśmy z centrum. W jego dłoni dzwoniły kluczki, co oznaczało, że najwyraźniej odzyskał samochód. Miałem powyżej dziurek w nosie jeżdżenia komunikacją miejską, więc wyjątkowo mnie to cieszyło. Widzicie? Nawet się do czegoś teraz przydawał.
            - Wynająłem sobie pokój na mieście – odparłem zgodnie z prawdą. – Właśnie szukam sobie jakiejś pracy. W końcu nie będę mieszkał tam w nieskończoność.
            - Racja – odpowiedział mi krótko, bawiąc się kluczykami. Gash, jedno tylko wciąż się nie zmieniło. Wciąż patrzył na mnie tak, że robiło mi się gorąco. To było nie fair z jego strony. Powiedz już, że mnie odwieziesz i będzie z głowy! – Dziękuję, że się ze mną spotkałeś.
            Oj, tego to się już po nim zupełnie nie spodziewałem. Matko, moje policzki. One płoną! Coś narobił bażancie?! Spuściłem wzrok, ale nie udało mi się ukryć uśmiechu. Pięknie, Bill, wpadłeś, jak śliwka w kompot!
            - Właściwie myślałem, że już nie zadzwonisz – wydusiłem z siebie, ale ku mojemu zdumieniu dredziarz ruszył już niespiesznym krokiem w kierunku parkingu. Od razu ruszyłem więc za nim. Spojrzał na mnie i… westchnął. O, matko i co teraz?
            - Chciałem to zrobić wcześniej, ale Andreas jest naprawdę trudny, sam pewnie dobrze wiesz. Dziś wyszedł gdzieś ze znajomymi. Znając życie wróci nad ranem pijany jak bela i będę go zbierał z podłogi.
            - Puściłeś go samego? – zdziwiłem się, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma. Toć ten geniusz upije się na śmierć! Tom skrzywił się znacząco.
            - Jest z kumplami, ktoś go przypilnuje. Przecież już chyba wszystkim się żalił, że odszedłeś. No… a ja chciałem wreszcie wyjść – wytłumaczył się, ale tak na mnie przy tym spojrzał, że poczułem się, jakby powiedział „chciałem wreszcie cię zobaczyć” i tylko przełknąłem ślinę. Chyba poruszaliśmy się po kruchym lodzie. Jeśli będę mokry to go zabiję, naprawdę.
            Wsiedliśmy do samochodu, a ja podałem mu adres, na który miał mnie zawieźć. Chwilę później zatrzymaliśmy się pod odpowiednią klatką, ale żaden z nas nie kwapił się do pożegnania. Zastanawiałem się właśnie nad następną wymówką dla naszego spotkania, gdy ten drań się odezwał.
            - Jesteś bardzo zajęty? Nie bardzo chcę wracać do mieszkania.
            Spojrzałem na niego nieco spięty. Stanowczo nie byłem przekonany do tego pomysłu.
            - Mam współlokatorkę, ale jeśli obiecasz być grzeczny, możemy wpaść jeszcze do mnie – powiedziałem wreszcie, przyglądając się, jak uśmiech rośnie na twarzy człowieka, przez którego posypał się mój ostatni związek. Wziąłem głęboki oddech. Oh, tak, doskonale wiedziałem, co odpowie.
            - Będę grzeczny, jak aniołek – oznajmił, po czym wysiedliśmy z auta.
            Moja nowa koleżanka zrobiła wielkie oczy na widok naszego gościa i – no, zgadnijcie – zarumieniła się jak dorodny pomidorek! To było oczywiste, że jej się spodoba, ale, kurczę, wara od niego, co? Nie po to tyle przechodziłem, żeby teraz jakaś – nawet bardzo miła babka – sprzątnęła mi go sprzed nosa! Chyba musiałem się nieco zdenerwować, bo mój gość tylko lekko odchrząknął. Spojrzałem na niego i – no, kurde, nie! – on też całkiem się zarumienił! Nie, dlaczego ja? No, co wam takiego zrobiłem, no…?
            - Cześć, Natti – rzucił w końcu do niej, a ja wybałuszyłem tylko na niego oczy. Nie przypominałem sobie, żebym mówił o niej przy nim po imieniu.
            - Cześć… Tom – wydukała dziewczyna i odwróciła wzrok. – To… ja będę u siebie, nie przeszkadzajcie sobie – dodała jeszcze i tyle ją widziałem. Zero wytłumaczenia. Wbiłem w dredziarza wyczekujące spojrzenie. Tak, tak, teraz będziesz się tłumaczył!
            On jednak odchrząknął jedynie i wskazał, że idzie do pokoju. No, mojego, bo innego wolnego już tu nie było. Wszedł tam i jakby nigdy nic rozsiadł się na mojej kanapie, wciąż mając na policzkach czerwone placki.
            - Znacie się? – zapytałem wreszcie wprost, na co on tylko pokiwał twierdząco głową.
            - Właściwie spotykaliśmy się zanim wyjechałem do Stanów i… przed wyjazdem rozstaliśmy się – powiedział, ale ja tylko uniosłem wyżej jedną brew. – No, dobra… zostawiłem ją po prostu. Chyba mnie już nie lubi – dodał zaraz potem z głupim uśmiechem. Ja za to miałem tylko ochotę pacnąć się w czółko. Świetnie, Bill, twoje wybory zawsze mnie zaskakiwały, bo za każdym razem prowadziły do większego bajzlu w moim życiu! Opadłem bezsilnie na kanapę.
            - Spoko… więc chcesz coś do picia?
            - Coś zimnego. Sok, cola?
            - Jasne – rzuciłem i kręcąc z niedowierzaniem głową pomaszerowałem do kuchni.
            Nie było tu luksusów, jak w mieszkaniu Andreasa, ale też czułem się tu bardzo dobrze. Teraz już bardzo niezręcznie, ale w końcu to nie moja wina, prawda? Nie zrobiłem tego nikomu na złość, nie miałem pojęcia, że się znają. Ale teraz mogę śmiało rzucić się z okna i zabić! Uciekłem z mieszkania swojego byłego, żeby zamieszkać z byłą Kaulitza. Cudownie!

            Troszeczkę się zdziwiłem na widok swojej byłej w mieszkaniu Billa, ale cóż, tak to już bywa, prawda? Zresztą sporo dziewczyn w tym mieście można było nazwać moimi byłymi. To wcale nie był cud, że na nią trafiliśmy. My. To brzmiało przerażająco. Czekając na czarnowłosego napisałem do Andreasa, żeby dowiedzieć się, co mój ulubiony pijaczek porabia. Jak się okazało, był już wystarczająco pijany, żebym odszyfrowywał jego wiadomość przez dłuższą chwilę, ale jako, że Bill się do mnie przyłączył, przynajmniej było wesoło. Żył i miał się w miarę dobrze, a przynajmniej to usiłował mi napisać. Gorzej, że ja siedziałem w odległości kilku centymetrów od jego byłego i wszystko mnie wręcz piekło, żeby tylko się do niego zbliżyć. Ale nie, bo po co, prawda? Po prostu pozwoliłem mu się zmieszać i odsunąć na bezpieczną odległość. Pięknie, Tom, nagle okazuje się, że nie masz zielonego pojęcia, jak zachowywać się wobec faceta, którym jesteś zainteresowany. Co jeśli się wścieknie? Zacznie na mnie wrzeszczeć? I jeszcze przybiegnie tu moja była? Wtedy już bym go więcej nie zobaczył, byłem pewien. Cholera, jeden zły ruch… A pomyśleć, że mieszkaliśmy razem i miałem go w każdej chwili pod ręką!
            Nie zrobiłem nic. Przez cały wieczór nie zrobiłem totalnie NIC, żeby się do niego zbliżyć. Uwaga, Tom Kaulitz obawiał się, że zostanie odrzucony przez faceta. Nie ogarniałem tego wtedy i chyba nie tylko ja, ale przynajmniej miło spędziliśmy czas. Udało nam się na siebie nie wrzeszczeć i nie wytykać błędów. A pomyśleć, że już nawet uprawialiśmy seks. Westchnąłem zrezygnowany, gdy zbierałem się już do wyjścia. Dostałem cynk od jednego z pijanych znajomych platynowego chłopca, że ten „ma już dość, ale nie chce wsiąść do taksówki”. Więc i tak musiałem po niego jechać, jakkolwiek chętnie bym został. Jeszcze trochę. Może do jutra? Ta, jasne. Natti wyrzuciłaby mnie stąd zanim bym się zorientował. I chyba obawiałem się, że jak sobie pójdę ta małpa i tak nagada mu na mnie, i… i wtedy…
            - Bill? – odezwałem się, póki miałem jeszcze odwagę. Zaraz potem ucieknę. Obiecałem to sobie, czując jak łupie mi serce. Cholera. – Umówisz się ze mną?

11 komentarzy:

  1. Nie jestem dobra w pisaniu komentarzy, więc dodam jedynie:
    KOCHAM CIĘ, CZOKO ! <3<3

    OdpowiedzUsuń
  2. no jak mogłaś przerwać w takim momencie?! :-( za to masz jak najszybciej dodawać następny odcinek! :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak, tak! Umów się z nim, umów!
    Ten rozdział był, jak dla mnie, jednym z najlepszych. Jakoś tak bardzo przypadł mi do gustu ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. NEXT proszę ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Lokator to moje ulubione opowiadanie zaraz po SWD.Odcinek strasznie mi się spodobał i już nie mogę doczekać się następnego.Zaskakujące jest to jaki słodziak się nagle z Toma zrobił :D Mam nadzieje ,ze nie będę musiała bardzo długo czekać na kolejną cześć.Pozdrawiam ,Strawberry.

    OdpowiedzUsuń
  6. Osz cholercia. Genialny rozdział, no.. I dlaczego skończyłaś w takim momencie? Okrutna jesteś, wiesz? :c xD Teraz trzeba czekać, ale mam nadzieję, że dodasz nowy rozdział jak najszybciej :D
    Życzę weny i pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Hahaha, najpierw seks, a potem randki? Tomowi się coś poprzestawiało. Ale nie powiem, to urocze. Andy ma niezłego doła i nie wiem, czy mu się polepszy, jak się dowie o spotkaniu chłopaków. Z tą byłą Toma nieźle mnie zaskoczyłaś. Rozdział bardzo mi się podobał.

    OdpowiedzUsuń
  8. Aaaaaa, Niech się z nim umówi, Niech się z nim umówi!! ; D
    Jezu, jak ja KOCHAM to opowiadanie :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak! Umów się z nim! Nie miej wyrzutów sumienia, Andreas sobie poradzi xD
    Obaj lgną do siebie i żaden nie ma odwagi tego pokazać. Ech, jak dzieci xD
    Dawaj następny rozdział, bo nie wytrzymię! xD

    OdpowiedzUsuń
  10. hahaha nie moge jak oni się bawią w kotka i myszkę.... są tacy słodcy :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Kocham to opowiadanie ! Piszesz najlepsze twincesty, wciągają mnie :D Dzięki :*

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^