poniedziałek, 25 lutego 2013

[13/15] Lokator na gapę


Witam, witam^^! Co tam słychać? Chwilę to trwało, ale ukończyłam tę część jakoś wczorajszego wieczoru. Nawet wydaje mi się dnia dzisiejszego, że nie jest taka zła. Muszę Wam jednak powiedzieć, że ostatnio bardzo chce mi się napisać coś na poważnie, ale muszę najpierw skończyć Lokatora... i przez to chyba już nie jest tak zabawnie, jak było wcześniej o_O. No, ale nic! Mam nadzieję, że mimo to się Wam spodoba ;). W ogóle to od ponad tygodnia kaszlę jak gruźlik, a gardło chwilami tak mnie boli, że nie mogę spokojnie oddychać, ale oprócz tego chyba mam się dobrze. (I mam pomysł na dłuższe opowiadanie/powieść w tematyce miłości męsko-męskiej. Nie będzie to twc, ale oh *_*. Dlaczego mam tak mało czasu na pisanie?) No i kończąc tę bezsensowną przedmowę, którą jednak piszę za każdym właściwie razem, życzę Wam SMACZNEGO i mam nadzieję, że zostawicie dla mnie swoje opinie ;).

Wasza Czokoladka ;).

P.S. A to dla osób lubiących oglądać męskie pośladki, zaspamowano mi tym ścianę na fejsie, więc się podzielę xD: TUTAJ KLIKNIJ!

13.

            Ręce jeszcze mi się trzęsły, gdy jechałem po Andreasa, dlatego właśnie droga do klubu, w którym tym razem balował, okropnie mi się wlekła i w sumie prowadziłem jak ostatnia ciota. Nie przekraczałem prędkości czterdziestu kilometrów na godzinę, a i tak nie mogłem skupić się na drodze. Czysta męczarnia. Doszedłem do siebie dopiero, gdy zobaczyłem tego pijusa. Ledwie siedział na ławce, na której przytrzymywał go jeden z kumpli. Skrzywiłem się na ten widok i pozwoliło mi to na chwilę oderwać się od myśli o tym, co wydarzyło się tego wieczoru.
            Na szczęście platynowemu chłopcu udało się nie zarzygać mi auta i jakoś wprowadziłem go do mieszkania. Gorzej, że zaraz po przekroczeniu jego progu, Andy wyrwał mi się i upadł na kolana. Spojrzałem na niego przerażony, ale zaraz potem zrobiło mi się gorąco.
            – Widzisz, jak tu pusto? – wydusił z siebie, rozglądając się po salonie. – Nikogo… nikogo tu nie ma. Bill powinien siedzieć wściekły na kanapie i nawrzeszczeć na mnie za to, że się upiłem. A jutro udawałbym, że nic nie pamiętam i byłbym dla niego tak kochany, że nie miałby serca znów mnie zgnoić. On ma takie dobre serce, Tom. Dlaczego go tu nie ma?
            Nie odpowiedziałem mu, bo nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. Nie mógłbym wydusić z siebie żadnego, nawet najżałośniejszego, słowa czy choćby westchnienia. Zdawałem sobie sprawę, że coraz trudniej będzie poinformować Andreasa o tym, że go zawiodłem. Zdradziłem. Za jakieś czterdzieści jeden godzin miałem mieć randkę z jego ukochanym Billem.

            Jeszcze długo po wyjściu dredziarza siedziałem zamknięty w swoim pokoju i cieszyłem się, że Natti nie zdecydowała się do mnie zajrzeć, bo nie potrafiłbym z nią w tej chwili rozmawiać. Wciąż czułem przyjemne ciepło rozpływające się po moim organizmie. Może i jestem ckliwą kluchą, ale to było jak totalny, nierealny i kompletnie nie mający racji bytu sen. Ale za to jak cholernie cudowny i podniecający sen.
            – Bill? Umówisz się ze mną? – Te słowa nie dotarły do mnie od razu. Najpierw chciałem palnąć się w łeb za swoją wybujałą wyobraźnię, za to, że pozwalam jej płatać mi figle w takiej chwili, gdy stałem z nim właśnie twarzą w twarz. A on zbliżył się do mnie z takim przestraszonym wzrokiem. Potem zdałem sobie sprawę z tego, że to jednak dzieje się naprawdę. – Choćby jutro, jakoś pod wieczór? – zapytał, a ja stałem tam jak tępak. Rozważałem taką możliwość, że stroi sobie żarty, ale jego oczy…
            Jego oczy mówiły prawdę.
            – Nie – rzuciłem, zaraz potem machając rękoma na oślep. Boże, co ja plotę?! – Znaczy! Jutro akurat nie mogę. Mam rozmowę o pracę, a potem umówiłem się z mamą. Ale pojutrze! Pojutrze będzie dobrze. O… jakiejś osiemnastej? – zaproponowałem, nie wierząc samemu w to, że ani razu się nie zająknąłem ani nawet nie pomyślałem, żeby zemdleć! A miałem taką ochotę po prostu odlecieć, a po przebudzeniu przekonać się, że to jednak prawda!
            – Świetnie. Więc przyjadę po ciebie o osiemnastej – odparł, uśmiechając się tak, że serce na kilka sekund po prostu przestało mi bić. Co się działo? Nie miałem pieprzonego pojęcia, ale to było raczej mało istotne, kiedy nachylił się nade mną i na kilka sekund nasze wargi złączyły się ze sobą. – To do zobaczenia – rzucił jeszcze i pobiegł…
            …ratować mojego byłego chłopaka, a jego przyjaciela z libacji alkoholowej, której byłem zapewne głównym powodem. Pieprzone życie.

            Gdy już udało mi się przełknąć gorzką pigułkę, jaką zaserwował mi pijany Andreas, opadłem bezsilnie na swoje własne łóżko i pozwalałem pożerać się wyrzutom sumienia. Szlag by to wszystko wziął i dał mi wreszcie święty spokój. Tymczasem mogłem tylko ukryć głowę pod poduszką i z nadzieją, że się nie uduszę, wytrwać do rana. Wtedy jednak okazało się, że to nie koniec moich dylematów. Pierwszy raz ucieszyłem się, że Bill nie mógł spotkać się ze mną zaraz na drugi dzień, a to dlatego, że… NIE MIAŁEM ZIELONEGO POJĘCIA, JAK POWINNA WYGLĄDAĆ RANDKA Z FACETEM. A to oznaczało, że jestem w dupie. Ciemnej dupie. Ile ja wiedziałem o czarnowłosym tak naprawdę? Niewiele. Byłem w życiu na wielu randkach, ale nie miałem pojęcia, jak mógłbym mu zaimponować. Co lubi? Czy powinienem postawić na coś romantycznego? Z drugiej strony nie chciałem oglądać min tych wszystkich ludzi, przy których dawałbym mu kwiaty, czy szeptał na ucho słodkie słówka. Co, do cholery, mogłem zrobić? Zdać się na swoją intuicję i próbować na oślep…
            – Tom? Jest jeszcze coś na kaca? – usłyszałem z uchylonych drzwi swojego pokoju i oczy mi zabłyszczały.
            Więc mogłem próbować na oślep lub… zapytać kogoś, kto znał tę fajtłapę lepiej niż mógłbym sobie tego życzyć. Problem polegał raczej na tym, jak wyciągnąć z niego te informacje.
            – Poszukam, daj mi chwilę – odparłem, wygrzebując się z pościeli. W końcu mawiają, że kto nie ryzykuje, niczego nie zyskuje. A co ryzykowałem? Hm, ewentualnie to, że jeśli Andreas połapie się, że wyciągam od niego fakty dotyczące jego byłego i domyśli, po co to robię… będę martwy. Albo przynajmniej raz na zawsze stracę przyjaciela. Fuck. I tak kiedyś się dowie. Chyba.
            Jak na dobrego kumpla przystało, podniosłem się od razu, żeby wygrzebać jakąś tabletkę przeciwbólową dla platynowego chłopca i zaraz potem zabrałem się za robienie śniadania oraz herbaty miętowej dla jego zmarnowanego żołądka. Andy uśmiechnął się do mnie lekko i przymknął zmęczone oczy. Cóż, musiał naprawdę ostro zabalować. Podałem mu więc leki i kubek z herbatą, po czym usiadłem naprzeciwko z talerzem kanapek i swoją kawą. Szukałem rozwiązania.
            – Jak się udała impreza? – zapytałem, wpychając sobie pierwszą kanapkę do ust. Cholera jasna, w jaki sposób dojść od tematu „jestem skacowany” do „co lubi Bill”? – Napatoczył się ktoś ciekawy?
            – Tak, ale… nie miałem na nikogo ochoty – wymruczał, wciąż nawet nie otwierając oczu. Uh, mało to pomocne. – Ale więcej nie piję… mam dość. Ileż można?
            – Jak dotąd myślałem, że do upadłego – mruknąłem, patrząc na niego znacząco. Dobra, jestem niecierpliwy. Ale jeśli w porę nie dowiem się czegoś pożytecznego, to moje spotkanie z czarnym może okazać się fiaskiem.
            – Gdziekolwiek wywiało tego marzyciela, na pewno nie zrobił tego po to, żebym chlał na umór. – Szybko na to wpadł, prawda? – Muszę wrócić na uczelnię… – wymruczał, spoglądając w kierunku zegarka. – Ale nie dziś – rzucił zaraz potem i podniósł się w kierunku swojej herbaty.
            – Najwyższa pora. Za jakiś czas na pewno znów zaczniesz się z kimś umawiać. Obyś tym razem lepiej trafił – powiedziałem, choć miałem ochotę prychnąć i to dość głośno. Lepiej? LEPIEJ? Nie da się lepiej, przecież sam byłem… byłem… znaczy… Znaczy sam chciałem zdobyć czarnowłosego, prawda? Więc musiało być w nim coś wyjątkowego. Coś, co koniecznie chciałem mieć.
            – Może… – mruknął bez entuzjazmu. – Zobaczy się.
            – Spójrz na to z innej strony. Jesteś wolny, możesz flirtować, balować i… chodzić na randki, ile tylko zechcesz. I nikt nie będzie się na ciebie wściekał, że porozrzucałeś po łazience brudne skarpetki.
            – Ty będziesz – platynowy z rozbawieniem odparł mój argument. Widząc to, wyszczerzyłem się mimowolnie. Jakoś tak było mi lżej, że znów się uśmiecha. Choć tak trochę.
            – W ogóle to mieszkamy razem tyle czasu, a ja nawet nie wiem… jak wyglądają gejowskie randki – rzuciłem w końcu, łapiąc się tego jak tonący za brzytwę. W końcu musiałem to z niego wyciągnąć i zdążyć przygotować wszystko na czas. I przeżuwałem tę cholerną kanapkę, udając niewinne zaciekawienie, chociaż nogi mi już wchodziły do… gdzieś tam.
            Andy spojrzał na mnie dziwie, a potem zaczął się śmiać. Cóż początek całkiem niezły, bo najwyraźniej nie wyczuł żadnego podstępu w moim pytaniu. Niemniej wolałbym, żeby przeszedł już do teorii.
            – Co w tym takiego śmiesznego? – oburzyłem się wreszcie.
            – A jak może wyglądać gejowska randka? Jak randka. To zależy od osoby. Jedli wolą pójść do klubu, upić się i tańczyć do białego rana. Inni chodzą do restauracji, czy innych lokali… – Tu umilkł na chwilę, a ja niemal czułem, jak wszystkie moje mięśnie się napinają. To wyciszenie i ten wzrok, z którego nagle ucieka błysk mógł oznaczać tylko jedno: wspomnienie. A ja byłem przekonany, że wiem, o kim. – Jeszcze inni, jak na przykład Bill, nie lubią, gdy gapią się na nich ludzie, więc wolą spotkać się w bardziej ustronnych miejscach i… – urwał znów i podniósł na mnie wzrok z głupią miną. – Co ja ci będę zresztą mówił.
            Cholera by to jasna wzięła, byłem tak blisko!
            – Wiesz, jeśli chcesz się wygadać…
            – Ostatnio i tak gadam tylko o nim – odparł, wzruszając ramionami. Zabrał się zaraz potem za swój kubek i był to najwyraźniej koniec tematu. Świetnie.
            Nie udało mi się zbyt dużo wyciągnąć z platynowego chłopca, ale nie mogłem mieć do niego pretensji. To i tak było okropne świństwo z mojej strony i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Wyrzuty sumienia skubały mnie nieustannie, ale chęć zorganizowania spotkania, po którym czarnowłosy stwierdzi, że znów chce mnie zobaczyć albo w jakiś sposób się do siebie zbliżymy, to było o wiele silniejsze. I nawet jeśli wkrótce stracę lewe ucho, za które ciągnie mnie sumienie, powtarzając „nie powinieneś tego robić Andreasowi”, miałem poczucie, że naprawdę warto. I że cholernie bym żałował, jeśli puściłbym teraz tę fajtłapę wolno.

            To straszne, gdy masz ważny dzień i nie możesz się na nim skupić, bo wydaje ci się, że wszystko w twojej głowie kręci się wokół jednego pytania: czy ja do reszty oszalałem? Tak właśnie się czułem, gdy zamiast zająć się swoim wyglądem i przygotowaniem do rozmowy kwalifikacyjnej, gapiłem się w lustro z rozdziawionymi ustami i wciąż nie mogłem uwierzyć w to, że TOM zaprosił mnie na randkę. BOŻE! To nie było normalne. To było dziwne. To było niespodziewanie wspaniałe, genialne i… oh, dlaczego to dopiero kolejnego dnia?
            Tak poza tym czułem się, jakby po mieszkaniu kręcił się duch. Natti od kiedy to zobaczyła Kaulitza, nie pokazała mi się ani razu na oczy, wciąż tylko widziałem jakieś przesunięte, przestawione przedmioty lub słyszałem dźwięki, świadczące o tym, że żyje sobie gdzieś tam za ścianą i pewnie już nigdy nie będę jej ulubionym gejem. A szkoda, zdążyłem ją polubić.
            W końcu jednak, jak na tchórzofretkę przystało, wpadłem na nią w kuchni. Usłyszałem gwizd czajnika, a byłem tak zakręcony wszystkim wokół, że ubzdurało mi się, że to ja wstawiłem wodę. Zdałem sobie sprawę z tego błędu, gdy zobaczyłem swoją współlokatorkę zalewającą kubek z herbatą. Odchrząknąłem cicho, czując, że rumienię się, jak pieprzony burak i spuściłem wzrok.
            – Hm… Jesteś na mnie zła?
            – Nie. Dlaczego? – odpowiedziała spokojnie. Uh, pierwsze koty za płoty. Spojrzałem na nią uważnie i z głupią miną zagryzłem wargę.
            – Zniknęłaś wczoraj u siebie i jakoś tak… Nie miałem pojęcia, że się znacie.
            – Więc mówisz, że powinnam ci wszystko opowiedzieć? – odpowiedziała mi pytaniem, a ja wybałuszyłem na nią oczy. Hyh, właściwie nawet nie przeszło mi to przez myśl. Po co mi wiedzieć, co ona wyprawiała wcześniej z tym draniem? Jeśli poznali się gdzieś na imprezie, kończąc na akcie królikowania się jak dzikie wiewiórki, to nie miałem najmniejszej ochoty zdawać sobie z tego sprawy. W końcu jednak ciekawość wygrała. Cholercia, w końcu jestem tylko człowiekiem! A może akurat przyda mi się któraś z tych informacji?
            Moja współlokatorka najwyraźniej nie starała się jak najbardziej obrzydzić mi Kaulitza. Właściwie… nie powiedziała mi na jego temat nic złego, prócz tego, że zwyczajnie ją rzucił, gdy okazało się, że ma wyjechać. Oznajmił jej to wprost, bez krzty żalu i wyszedł. Następny raz zobaczyła go właśnie poprzedniego dnia w drzwiach wynajmowanego przez nas mieszkania. Wcale nie dziwiłem się, że była zaskoczona.
            – Więc… umówiliście się? – zapytała, najwidoczniej nie mogąc uwierzyć w to, co jej powiedziałem. A musiałem przecież jak najprędzej pochwalić się komuś, że zostałem zaproszony na randkę! Pokiwałem więc ochoczo głową, nie mogąc się powstrzymać od szerokiego uśmiechu.
            – Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że wczoraj jak się zobaczyliśmy, to jakoś… To był całkiem inny człowiek niż ten, którego przedstawił mi Andreas. I traktował mnie inaczej.
            – Myślisz, że się w nim zakochałeś? – rzuciła wreszcie, na co nie byłem w stanie jej odpowiedzieć. Zrobiłem tylko wielkie, zaskoczone jej słowami oczy, otworzyłem usta i zastanawiałem się, czy jej do reszty odbiło, czy może to ja wpadłem po uszy? – Jeśli tak… to mam nadzieję, że nie skrzywdzi cię tak, jak wcześniej wiele innych.
            – Co masz na myśli? – wydusiłem z siebie wreszcie.
            – Myślisz, że byłam jedyną, którą ot tak po prostu rzucił? – zasugerowała mi znacząco, na co skrzywiłem się tylko i westchnąłem ciężko.
            – Przecież… na razie tylko się spotykamy. Ja nawet nie wiem, czy on sobie jakoś nie żartuje… – wydukałem z głupią miną. Mimowolnie ekscytacja kolejnym wieczorem uleciała ze mnie bezpowrotnie, pozostawiając na swoim miejscu niepewność. Szlag by to wszystko, naprawdę. Ludzie nie dadzą się człowiekowi nacieszyć!
            – W każdym razie to wszystko wydaje się całkiem niepodobne do człowieka, który mnie rzucił – dodała, poklepując mnie po nodze. Spojrzałem smutno na jej smukłe palce. Cóż, widocznie Kaulitz wybierał sobie tylko najsmaczniejsze kąski. – Nie twierdzę, że jest zły ani że to źle się skończy… Nawet jeśli znamy się od kilku dni, po prostu bądź ostrożny, Bill. A teraz lepiej się rusz, bo nie zdążysz na spotkanie – rzuciła na koniec, podnosząc się z kanapy, na której posadziliśmy wcześniej nasze tyłki. Spojrzałem na zegarek i zerwałem się do wyjścia z prędkością światła. Gdyby tak wszystko zaczęło mi się układać…


            Jako, że jedyną rzeczą, jaką udało mi się wyciągnąć od Andreasa, było to, że czarnowłosy woli randki w ustronnych miejscach, wyjście na miasto odpadało kompletnie. Nie miałem za to pojęcia, skąd wytrzasnąć „ustronne miejsce”, w którym wydarzyłoby się coś wyjątkowego. Spędziłem kilka długich godzin na zastanawianiu się nad tym, podczas gdy Andreas pakował swoje rzeczy. Z tego, co mi powiedział, wybiera się na kilka dni do domu rodzinnego, żeby poprawić sobie nastrój przy matce. Ta kobieta rozpieszczała go przez całe jego życie i doskonale wiedziałem, że wciąż będzie to robić, gdy tylko ukochany synek pojawi się w zasięgu jej rąk. Z drugiej strony należy mu się trochę, no i ja miałem mieć święty spokój. OWSZEM, przeszło mi przez myśl, że skoro nie będzie go w mieszkaniu… Ale to było zbyt niebezpieczne. W końcu nie wyjeżdżał z miasta, mógł wpaść tu w każdej chwili, poza tym… obawiałem się, że Bill nie będzie czuł się dłużej komfortowo w tym miejscu. Musiałem więc wymyślić coś innego.
            Było kilka lokali, w których można było zamknąć się przy jednym ze stolików i spędzić miło wieczór tylko we dwoje, ale z drugiej strony to również dla mnie nie było zbyt wygodne. Dobrze wiem, że sam sobie wymyśliłem, że chcę Go mieć, ale z drugiej strony ci wszyscy ludzie, którzy by się na nas gapili… To stanowczo mnie przerastało, dlatego „ustronne miejsce” było dobrym pomysłem, ale gorzej było ze znalezieniem go. I może siedziałbym tak przez resztę dnia jak kretyn, gdybym wreszcie sobie nie odpuścił. Ułożyłem się wygodnie na kanapie, udając, że oglądam TV, a później zamknąłem oczy i zacząłem sobie wspominać. Kuchnię, bo to stanowczo było moje ulubione pomieszczenie, od kiedy pożarłem tam to kruche ciało, które samo oddało mi się w całości. Zacząłem zastanawiać się, co tak naprawdę w takim razie wydarzyło się w domku nad jeziorem, gdy byliśmy pijani i… Olśnienie! Czy mogłem wymarzyć sobie bardziej ustronne miejsce? Pozostawał tylko problem, co w ogóle powinienem przygotować dla nas na ten wieczór.
            W każdym razie, gdy tylko Andreas wyszedł z mieszkania, obiecując, że będzie się odzywał, bo przecież martwię się o niego, czy czegoś głupiego nie wymyśli, spakowałem kilka drobiazgów w plecak i pobiegłem do swojego samochodu, żeby rozejrzeć się po domku i na początek tam posprzątać.
            Było już dość późno, gdy w domku nad jeziorem wszystko już lśniło, a ja siedziałem na kanapie i w ciągu dalszym zastanawiałem się, co zrobić. Do głowy przychodziły mi tak naprawdę same romantyczne bzdety, którymi zawsze zachwycały się dziewczyny i nic więcej. Nie mogłem nawet trafić na trop, za którym mógłbym podążyć. I pomyśleć, że spędziłem z nim ostatnio kilka godzin, nie pytając nawet o to, co lubi. Próbowałem wyłuskać z naszej rozmowy cokolwiek przydatnego, ale było z tym cienko. Mimo to postanowiłem się nie poddawać. Cholera, jak nie wyjdzie, to nie! Przywiążę go do kaloryfera i nie wypuszczę, szlag by to. Wziąłem więc notes i ołówek, po czym twardo zabrałem się za zapisywanie rzeczy, które muszę przygotować. Nie miałem pojęcia, czy cokolwiek z tego mu się spodoba, ale jeśli choć trochę trafię, będę zadowolony. Tak więc wszystko musiało być na tip-top!

            – Jak poszło na spotkaniu o pracę? – To była pierwsza rzecz, jaką od niego usłyszałem, gdy tylko po stu głębokich oddechach zszedłem na dół do jego samochodu. Uśmiechnąłem się trochę kwaśno. No, cóż…
            – Mają się ze mną skontaktować, wiesz jak to jest. Raczej nic z tego nie będzie – odpowiedziałem, wzruszając ramionami. Tom uśmiechnął się tylko lekko i odpalił silnik. Znów wyglądał na nieco niewyspanego, a ja miałem nadzieję, że sam nie wyglądam jak śmierć. Nie mogłem zasnąć z nerwów, a warstwa tapety, jaką nałożyłem na siebie za pierwszym razem, nawet mnie przerażała, więc ograniczyłem kosmetyki do minimum.
            Natti przed wyjściem uśmiechnęła się tylko i życzyła mi powodzenia. Miałem ochotę puknąć się w czółko. Bałem się jak cholera, choć nie byłem pewien, czego tak naprawdę.
            – A gdzie w ogóle byłeś na tej rozmowie? – zapytał znów dredziarz, a co spojrzałem na niego zdziwiony. Dopiero po chwili podałem mu nazwę firmy. Nie bardzo wiedziałem, po co pytał, skoro w odpowiedzi skinął jedynie lekko głową. W każdym razie sam miałem chyba lepsze pytanie.
            – A… dokąd jedziemy?
            Dobra, bałem się trochę, że Tom posadzi mnie w jakiejś drogiej restauracji między masą ludzi, która będzie w nas wlepiać spojrzenia, a ja nie będę mógł się tam nawet ruszyć. Cholera jasna. Mogłem mu zasugerować, że wolałbym… a tak to skąd mógł wiedzieć? Westchnąłem cicho, bo w odpowiedzi usłyszałem tylko „zobaczysz”. Więc siedziałem na miejscu pasażera i bawiłem się zmienianiem piosenek w odtwarzaczu. Potem zorientowałem się, że wyjeżdżamy z miasta.
            – T-Tom? Gdzie jedziemy? – zapytałem znów, na co on posłał mi szeroki uśmiech.
            – Nad jezioro. Pomyślałem, że to lepsze, niż siedzieć gdzieś na mieście i zmywać się stamtąd zaraz po zjedzeniu jakiejś kolacji – odparł zadowolony z siebie. – Poza tym… jakby to… No, wiesz, tam… hm – urwał wreszcie, a ja uniosłem tylko nieco jedną brew. Hę? Że co on chciał powiedzieć? Tam? Tam, co? Tam już byliśmy, to prawda. Właściwie tam się poznawaliśmy i trzeba przyznać, że działy się tam dziwne rzeczy. – No, nieważne… – mruknął zaraz potem, a ja, chociaż bardzo się starałem powstrzymać, zacząłem się śmiać. Muahahaha! Biedny Tom, jestem dla niego taki niedobry, prawda?
            – Znaczy, to miał być taki… romantyczny powrót?
            – Nie – warknął, sprawiając, że uśmiech od razu zszedł mi z twarzy. Ajć, chyba przegiąłem. – Po prostu nie znalazłem lepszego miejsca.
            – Em… spoko – rzuciłem z cichym westchnieniem. Dlaczego miałem przeczucie, że te wieczór skończy się katastrofą?
            No, bo ja to sobie tak myślałem, że skoro już naprawdę umówiliśmy się na randkę, to powinno być jakoś inaczej niż dotąd, prawda? Jakoś luźniej. I bez dystansu. Ale wyszło na to, że do końca drogi nie odezwaliśmy się do siebie, spięci jak te cholerne agrafki. Szlag by to. Przecież to nie mogło się udać, nie było najmniejszych szans. W najlepszym wypadku uda nam się nie pozabijać.

            Z zewnątrz domku wszystko wyglądało tak samo jak ostatnim razem. No, może tym razem wiedziałem, że mamy sprawny samochód. Niemniej po wejściu do środka miałem wrażenie, że dredziarz pomylił adresy. Po pierwsze wszystko było wypucowane i pachniało świeżością. W salonie wprawdzie nie znalazłem kwiatów ani ich płatków czy choćby świec, ale stolik przykryty bordową serwetą, czerwone wino w butelce, naczynia przygotowane do posiłku, zasłonięte okna, których czerwone rolety tworzyły przyjemny półmrok. Otworzyłem szeroko oczy na ten widok, szczególnie, gdy Tom od razu podszedł do kominka i rozpalił w nim ogień. Tak, było ciepło, ale ogień tylko dodawał uroku temu pomieszczeniu. Nie mogłem powstrzymać się przed uśmiechem na widok tego wszystkiego. Cholera, napracował się, przygotowując to wszystko. Dla mnie. Dla mnie!
            – Jesteś głodny? – zapytał spokojnie, przyglądając mi się uważnie.
            Głodny? Przez cały dzień nie byłem w stanie praktycznie nic przełknąć. Konia z kopytami bym pożarł. Głupie pytanie.
            – Z chęcią coś zjem – odparłem więc, nerwowo zagryzając wargę. Oj, on znowu TAK na mnie patrzył. Opanuj się, Bill. Byliśmy sami. Całkiem sami. W miłej atmosferze i bez zbędnych ciężarów w postaci naszych wcześniejszych wyborów. Matko, jeśli to się uda, będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!
            – Rozgość się, zaraz przyjdę – oznajmił, po czym wywiało go do kuchni.
            Słyszałem, jak coś tam stukało, szumiało i w ogóle, co znaczyło, że najwyraźniej podgrzewał nasze żarcie, które zaraz potem przyniósł w półmiskach, aby każdy mógł sobie nałożyć. Zjadłem dwie duże porcje, a mój żołądek i tak wołał o pomstę do nieba. Ah, ten stres. Wino dodatkowo zaostrzało mój apetyt, rzecz w tym, że nie tylko na to, co przygotował do jedzenia Kaulitz. Prawie się do siebie nie odzywaliśmy. Gdy talerze były już puste, gospodarz posprzątał ze stołu i wrócił na swoje miejsce, upijając łyk wina. Nie mam pojęcia, dlaczego milczeliśmy, skoro ostatnim razem nie mogliśmy przestać rozmawiać. Napięcie rosło i chciałem stamtąd uciec.
            Tom zerknął na zegarek i odchrząknął cicho.
            – Czekasz na kogoś? – zapytałem wreszcie, przerywając cholerną ciszę, która działała mi na nerwy. No i rozdrażnił mnie tym gestem.
            – Tak. Znaczy… znajomy z pobliskiej cukierni powinien zaraz podjechać – stwierdził, uśmiechając się nieco i, o mój Boże!, na jego policzkach pojawiły się blade rumieńce. – Pomyślałem, że chyba lubisz słodkości, więc zamówiłem dla nas deser – przyznał się wreszcie.
            Tylko skąd on wiedział, że uwielbiam słodkości? Chyba nie po tym ostatnim ciastku z ogromną ilością kremu, co? A może. Od razu poprawił mi się nastrój. Zaśmiałem się otwarcie. Może tym razem go tym nie zdenerwuję.
            – Masz niezłe wyczucie – odparłem wreszcie.
            WRESZCIE zaczęliśmy rozmawiać.

            Myślałem, że zniosę tam strusie jajo, naprawdę. Byłem tak zestresowany, że czułem się drętwy jak jakaś deska. Nie mogłem się przełamać i wszystko mnie drażniło, bo czułem, że robię z siebie kretyna. W końcu dla mnie to spora różnica tak się starać dla dziewczyny a dla faceta. Ale to był Bill. I musiałem sobie wreszcie to uprzytomnić, raz jeszcze zobaczyć ten jego niemożliwie cudowny uśmiech, żeby się uspokoić. Wprawdzie wyglądało na to, że jak na razie wszystko mu się podobało, a na wieść o deserze widocznie się ucieszył. Wydawało się więc, że idzie mi całkiem dobrze i może wiem o nim nieco więcej, niż się spodziewałem? Chociaż gdyby nie Andy, pewnie i tak zabrałbym go gdzieś do restauracji. To dopiero byłoby drętwe.
            Niedługo potem przyjechał nasz deser. Albo raczej desery, bo kupiłem z pięć różnych rodzajów słodkości, nie mogąc zdecydować się na jeden. Wyszczerz – bo ciężko byłoby nazwać to uśmiechem – na twarzy czarnowłosego sprawił, że zrobiło mi się jakoś cieplej. Ha!
            – Jak tak dalej pójdzie, to po zjedzeniu tego wszystkiego nie będę mógł się ruszyć! – stwierdził rozbawiony, na co ja sam się uśmiechnąłem. – Roztyje się przez ciebie – dodał zaraz potem, dobierając się do ciasta z największą ilością kremu, co wcale mnie nie zdziwiło.
            – W razie problemów, pomogę ci to później zrzucić – odparłem krótko, szczerząc się bezczelnie, podczas gdy Bill zaczął się krztusić. Spojrzał na mnie przez chwilę z całkowicie zarumienionymi policzkami i wrócił do jedzenia ciasta.
            Tak, na pewno obaj pomyśleliśmy o tym samym. Jednak, ku mojemu zdziwieniu, czarnowłosy odłożył widelczyk na talerzyk i pozostawiając ciasto w spokoju, podniósł na mnie wzrok. Był poważny i ani trochę mi się to nie podobało. To nie wróżyło nic dobrego dla naszego wspólnego wieczoru. Nie pozostało mi nic innego, jak odpuścić sobie żarty i usiąść obok niego.
            – Chyba nie obraziłeś się za to, co powiedziałem? – zapytałem ostrożnie i wtedy, gdy podniósł na mnie oczy, o mało nie zszedłem na zawał. Dlaczego on tak na mnie patrzy? Przecież nie zrobiłem nic złego! To tylko takie gadanie, prawda? Gadać sobie chyba mogę, do cholery?!
            – Nie, nie o to chodzi – wymruczał, po czym westchnął ciężko. Ale o coś jednak tak. Przełknąłem ślinę i czekałem, aż wreszcie mnie oświeci. – Możemy na moment odstawić słodkości, uprzejmości i szczerze porozmawiać?
            Pomyślałem, że to najwyższa pora, żeby zacząć uciekać. Ostatnia szansa, żeby się wycofać i nic nie spieprzyć, ale zamiast tego siedziałem, jak ten kołek na miejscu, wpatrując się w niego, jak w ósmy cud świata. Chyba właśnie stałem się ofiarą losu, ale nic nie mogłem poradzić na to, jak bardzo chciałem tam z nim być. W końcu nawet nie wydusiłem z siebie słowa, tylko skinąłem twierdząco głową.
            – Dlaczego… dlaczego się ze mną umówiłeś? Po co to wszystko? – zapytał, a ja tylko otworzyłem szerzej oczy.
            – Jak to?
            – No… nie jesteś gejem, prawda? Jeśli… skoro chcesz się po prostu zabawić, po co to wszystko? – mówił do mnie, nawet nie patrząc w moją stronę. A mnie coś przewracało się w żołądku. Co miałem mu, do cholery, powiedzieć? Przecież dobrze wiedziałem, że duma tej fajtłapy jest mniej więcej rozmiarów wieży Eiffla, więc musiało być mu cholernie ciężko w ten sposób ze mną rozmawiać. Ale w takim razie, co ja powinienem powiedzieć? Wzruszyć ramionami i zmienić temat? Byłoby najwygodniej, tylko jakoś się nie dało. Najgorsze w tym wszystkim było chyba to, że jego słowa brzmiały trochę jak: i bez tego poszedłby z tobą do łóżka. Tylko że – jak nagle się okazało – wcale nie o to mi chodziło. Owszem, o to też, w końcu jestem facetem! Ale ja chciałem mieć go na własność. Całego. Za… Zawsze?
            Tom, oszalałeś do reszty.
            Spuściłem wzrok na podłogę, przyglądając się panelom, jakby było w nich coś naprawdę interesującego. Musiałem mu odpowiedzieć. Tak, doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, ale ja ledwie sobie potrafiłem się przyznać do połowy ze swoich uczuć i emocji, a co dopiero powiedzieć to głośno. Widocznie jednak nie mogłem tego dłużej dusić w sobie i udawać, że to nieistotne.
            Przynajmniej tak mi się wydawało. Chyba chciałem być romantyczny, bo uniosłem jedną dłoń do jego policzka i zbliżyłem się, żeby go pocałować. Nie opierał się, chociaż mnie robiło się duszno od jego bliskości. Jakim cudem mógł tak na mnie działać? Zamiast dać mu lekkiego całusa, wpiłem się łakomie w jego miękkie i gorące wargi. Na kilka długich chwil całkowicie się w tym zatraciłem, o mało nie zapominając o tym, że miałem mu coś odpowiedzieć. Jednak gdy tylko się od niego oderwałem i otworzyłem usta, żeby wydać z siebie jakiś dźwięk, czarnowłosy położył mi palec na ustach i pokręcił przecząco głową.
            – Nieważne, ok? Nie psuj tego teraz – powiedział cicho, a ja nie zaprotestowałem. Gdy tylko zabrał palec z moich warg, przysunąłem się jeszcze bardziej i znów zacząłem go mocno całować, układając go na kanapie, na której siedzieliśmy.
            To nie do końca miało tak być, ale nie byłem w stanie się opanować. Nie, kiedy jego oczy błyszczały, wargi były mocno czerwone od pocałunku, a on dawał mi do zrozumienia, że tego chce. Chrzanić to wszystko. Całą tę szopkę, skradanie się, kolację… Napaliłem się na niego jak prawiczek na swój pierwszy raz, tylko w żadnym wypadku nie zamierzałem kończyć zbyt wcześnie.

11 komentarzy:

  1. Hah, i to mi się podoba! Tylko, że mógłby mu wyznać swoje uczucia w INNY sposób, skoro już chciał być romantyczny xD
    Genialny odcinek ♥ Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. woow :D świetne! czekam na następny:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Awwww, cudowny odcinek, oby tak dalej *.*

    OdpowiedzUsuń
  4. O rany, ale ja bym chciała, żeby dla mnie ktoś się tak starał. Urocze to było, jak Tom się zestresował. Fakt, powinien najpierw powiedzieć, co mu w duszy gra, a dopiero potem przechodzić do konkretów, ale jak zrobi to w odwrotnej kolejności, też nie będzie tragedii. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak ty to robisz ,że po każdym odcinku mam uczucie jakby był lepszy od poprzedniego?Jesteś świetna w tym co robisz!Jak czytam Twoje twincesty to nos wsadzam w ekran i szczerze się do niego jakbym z głową miała coś nie tak.Podoba mi się odcinek bardzo!:D Faktycznie nie jest tak wesoly jak poprzednie ,ale romantyczny Tom mnie rozwalił ,jest taki słodki dla Billa.Nie mogę się doczekać jego wyznania ,bo bardzooo chce to zobaczyć.Czekam na nastepny <3
    Strawberry

    OdpowiedzUsuń
  6. booooże, dlaczego w takim momencie przerwałaś?! cholercia, kocham to opowiadanie <3<3<3

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba pierwszy raz piszę komentarz xd
    Świetny odcinek i ogólnie to opowiadanie. Jestem ciekawa jak się dalej potoczy. Z Twoich opowiadań naprawdę trudno jest wybrać ulubione, bo wszystkie mają coś takiego, co sprawia, że mam ochotę przeczytać je jeszcze raz od początku. Jednak chyba nic nie zastąpi mi najukochańszego Therapy, oczywiście Twojego autorstwa ;)

    Pozdrawiam i życzę weny :)
    ~ Z.

    OdpowiedzUsuń
  8. jestes kochanie niesamowita. ja poprostu uwielbiam to czytac
    i to ze Tom sie tak staral by jego randka z Billem wyszla jak najlepiej. no cholera jak chce to i potrafi. no a ja i tak bym chciala przeczytac o tym jak Tom da czarnemu odpowiedz na jego pytanie, taka szczera odpowiedz.

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudnee *-* nie przestawaj pisać, nigdy!

    OdpowiedzUsuń
  10. Czoko! Jesteś genialna. *,* Jak czytałem ten rozdział, to aż koleżanka się ze mnie śmiała, bo oczu od ekranu oderwać nie mogłem. xD
    Straaasznie podoba mi się ten odcinek, i to nic, ze był długi. Ba! To nawet jeszcze lepiej. ^^
    Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek, wiec życzę dużo weny i wolnego czasu.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nominowałam cię do The Versatile Blogger na http://twincest-bill-i-tom.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^