Witam ^^! Myślę, że pożegnaliśmy się już wszyscy ładnie z tamtymi trzema łepkami i możemy ruszyć dalej. Tak więc wklejam dziś nowe opowiadanie, jako że mam paskudny humor i mam ochotę się powiesić :). Ale nie martwcie się, Czokuś Was kocha i przynajmniej opowiadania pisze do końca, czego nie można powiedzieć o innych rzeczach. A tak serio to... nie wiem, co Wam powiedzieć o tym opowiadaniu. Wkręciło mi się jakiś czas temu, mam już kilka części na przód i mam nadzieję, że dam radę publikować je regularnie. Najważniejsze jednak, żeby Wam się podobało, więc z niecierpliwością czekam, co też takiego ciekawego powiecie mi na ten temat ;). A teraz smacznego moi Drodzy ;).
Wasza Czokoladka ;).
P.S. Face mi umarł >.<'' Ale tu jestem: fejsbuk!
Prolog
Dobrze jest być człowiekiem
zajmującym bezpieczne biuro w firmie własnego ojca, szczególnie, że kwestią
kilku lat było dla mnie zajęcie jego miejsca. Oprócz tego, że osiągnął to
wszystko własnymi siłami, czego mnie nigdy nie chciałoby się robić, z czasem
można było zauważyć choć jedną łączącą nas cechę. Nie lubiliśmy brudzić sobie
rąk. Od zawsze byli ludzie gotowi zrobić coś za mojego ojca, a teraz wystarczyło,
żebym zaszeleścił banknotami, by mieć ten sam problem z głowy. Banał.
Takie życie było mi na rękę, choć
muszę przyznać, że człowiekowi przyzwyczajonemu do wydawania poleceń ciężko
jest potem dogadać się z kobietami, które wiecznie chcą, żeby wszystko działo
się po ich myśli. Może po prostu tak tłumaczyłem sobie to, że miałem pecha w
każdym związku, w jaki kiedykolwiek się wplątałem. Nigdy nie byłem zbyt
uprzejmy dla innych, a obelgi pod moim adresem jeszcze nigdy nie uszły nikomu
na sucho. Chyba, że do akcji wkraczał mój przyrodni brat. To właśnie po jednej
z kłótni z nim, pewnego grudniowego wieczoru, wylądowałem w środku parku
zasypanego śniegiem. Kręciło się tam mnóstwo ludzi, którzy kompletnie nie
zwracali na mnie uwagi i o to mi chodziło. Ten tłum, który nie próbował
ingerować w moje życie w pewien sposób mnie uspokajał.
Łazili z jednego końca parku na
drugi, biegali, śmiali się, ciągnęli swoje dzieci na sankach. Inni owinięci w
cały swój dobytek skamleli o ciepły posiłek. Nie czułem wyrzutów sumienia.
Firma dofinansowywała projekt, który pomagał takim ludzkim ofiarom przeżyć
zimę. Obserwowałem więc te pokraczne istoty, jak żyją, tworząc swoje własne
smutne i brudne społeczeństwo. Opiekowali się sobą. Nie byli może tak
cywilizowani jak zwykli ludzie, ale było w nich coś niezwykle ludzkiego.
Zwykle trzymali się tam w jednej
grupie, starając się wytworzyć tyle ciepła, ile tylko zdołają, zdziwiło mnie
więc, gdy jeden z nich powędrował spory kawałek dalej i owinął kogoś kocem.
Całkiem zapominając o kłótni z bratem, zmrużyłem oczy, żeby dojrzeć, co tam się
dzieje. Potrzebowałem chwili, żeby dojść do wniosku, że to musi być jakiś nowy
i pokręciłem jedynie z niedowierzaniem głową. Kolejna morda do wykarmienia,
pięknie. Na dodatek najwyraźniej nie potrafiła docenić dobrego serca
bezdomnego, bo odmówiła dołączenia do grupy. Byłem ciekaw, co to za indywiduum.
Nawet jeśli ciekawość prowadzi do piekła i tak od dawna wiedziałem, że nic
innego mnie nie czeka.
Niby to obojętnie podniosłem się z
ławki i ruszyłem niespiesznie w tamtą stronę. Zamierzałem jedynie minąć tę
osobę i pójść sobie dalej. Im bliżej jednak podchodziłem, tym mniej człowiek
ten przypominał mi obszarpańca żyjącego na ulicy. Wręcz przeciwnie, pod brudnym
kocem miał porządny płaszcz i szalik. Prócz tego jednak na jego policzkach
zamarzały łzy. Wyglądał raczej… kiepsko. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero,
gdy zatrzymałem się naprzeciwko, przyglądając się jak próbuje powstrzymać płacz.
Biedna zagubiona owieczka. Gdzie twoje stadko? Rozejrzałem się wokół, ale nikt
prócz mnie nie zwracał już uwagi na to nieszczęsne stworzenie.
- Długo tu już siedzisz? – odezwałem
się, ale on spojrzał na mnie tylko przez ułamek sekundy i odwrócił twarz,
jeszcze usilniej powstrzymując szloch. I jak tu być dobrym dla ludzi? No, jak?
Zresztą po samym wyglądzie można
było stwierdzić kilka rzeczy, jak to, że jego długie czarne włosy od kilku dni
nie widziały szczotki, a on najwyraźniej jedzenia. Był ciepło ubrany, ale i tak
trząsł się, jak galareta.
Był to pierwszy raz, kiedy naszła
mnie chęć na pomoc i miałem nadzieję, że ostatni. Niemniej nie mogłem patrzeć
na malutkie zamarznięte krople łez na jego twarzy. Wzbudzały we mnie coś na
pozór poczucia winy, chociaż naoglądałem się już ich w życiu wiele. Nie miałem
pojęcia, dlaczego akurat to te konkretne zmusiły moje nogi, żebym się zatrzymał
i pochylił nad tym nieszczęśnikiem. W końcu jeden dobry uczynek nie powinien mi
zaszkodzić, prawda? Westchnąłem ciężko i rozejrzałem się wokół, jakby ktoś miał
wybawić mnie od pomysłu zabrania stąd tego… No, właśnie. Nie wiedziałem nawet,
co za jeden.
- Możesz wstać? – odezwałem się
znów, ale odpowiedziała mi tylko cisza i para, która wypłynęła z jego
rozchylonych ust. – Słuchaj. Pytam, bo nie wyglądasz jak reszta tych
pozbawionych przyszłości brudasów. Ale jak nie chcesz pomocy, możesz marznąć tu
sobie dalej.
Chłopak wiercił się przez chwilę na
swoim miejscu, a potem podniósł się i nieco sztywnym krokiem podszedł do
człowieka, który wcześniej przyniósł mu koc. Nie słyszałem, ale chyba mu
dziękował. Chwilę później stanął przede mną ze spuszczonym wzrokiem, ale to
zawsze był jakiś postęp.
- Świetnie, więc chodź ze mną –
poleciłem mu, ruszając w kierunku, gdzie zostawiłem swój samochód. Poszedł tam
za mną, jednak kiedy otworzyłem przed nim drzwi samochodu, spojrzał mi
niepewnie w twarz. Zirytowało mnie to. Niewdzięczni ludzie. – Co? Teraz masz
mnie za porywacza albo mordercę? – warknąłem, patrząc na niego z góry. –
Słuchaj, myśl co chcesz, ale nie będę tu czekał do jutra. Wsiadasz, czy nie?
Przez chwilę przyglądał się to mi,
to samochodowi, aż wreszcie zajął miejsce pasażera obok kierowcy. Zatrzasnąłem
drzwi i po chwili zajmowałem już swoje miejsce. Od razu włączyłem ogrzewanie i
zapaliłem światło w aucie, przyglądając się swojej znajdzie. Zastanawiałem się,
co powinienem z nim zrobić. Zawieść go do noclegowni? Odwieźć do rodziny? Oddać
na policję, może go szukają?
Przecież nie zabiorę go do domu.
- Umiesz ty może mówić? – zapytałem
wymownie, co zwróciło na mnie jego wzrok. Jego blada twarz zaczynała nabierać
kolorów. Przez jakiś odruch dotknąłem jego lodowatego policzka. Naprawdę byłem
pełen podziwu, że to chuchro nie zamarzło w tym parku.
- Nazywam się Bill – powiedział
wreszcie, na co ja kiwnąłem głową.
- Więc, Bill, dlaczego marzłeś sobie
w tym parku? Chyba nie dla rozrywki?
- Bo… ja… - zawahał się i urwał. Po
tym jak odwrócił głowę, zrozumiałem, że nie odpowie. Coś było w nim dziwnego,
chociaż wtedy patrzyłem na niego z jak największym dystansem. – Dlaczego mnie
zabrałeś? I co chcesz ze mną zrobić? – zapytał chwilę później, na co ja tylko
wzruszyłem ramionami. On jakoś nie chciał mi się tłumaczyć, dlaczego więc ja
miałbym to robić?
- Jeszcze się zastanawiam. Nie
jesteś stąd? W mieście są noclegownie i można zjeść coś…
- Wiem o tym – przerwał mi.
Zerknąłem na niego wymownie.
- To dlaczego tam nie poszedłeś?
Jeszcze chwila i zamieniłbyś się w mrożonkę, zdajesz sobie z tego z sprawę? –
rzuciłem nieco poirytowany. – Co, może czujesz się lepszy od tych ludzi, którzy
chcieli ci pomóc w parku?
- Wiesz… dzięki, że mogłem się
ogrzać, ale już pójdę – wydukał cicho. Zanim jednak zdążył wcisnąć klamkę, ze
złością zablokowałem wszystkie drzwi wciśnięciem jednego guzika.
- Rozmawiamy – wycedziłem wyraźnie,
wpatrując się w jego twarz. – Skoro nie noclegownia to, co? Mam cię zawieźć do
motelu i zapłacić ci za pokój, a potem co? Znów trafisz do parku?
- Po prostu wypuść mnie z auta,
proszę – niemal wyszeptał. Coś ścisnęło mnie w gardle na dźwięk jego głosu.
Matko, co mnie podkusiło? Trzeba było zostawić go tam w tym parku i pozwolić mu
umrzeć z zimna. Dotąd tak robiłem i nikt nie miał do mnie pretensji. Ale
czułem, że sytuacja się zmieni, jeśli teraz go stąd po prostu wygonię. Już był
straszny mróz, a za kilka godzin temperatura spadanie jeszcze bardziej. Czułem,
że nie mógłbym spokojnie zasnąć ze świadomością, że on tam jest, pomimo że
każdej nocy byli tam inni.
Rozzłoszczony po prostu odpaliłem
auto i ruszyłem z parkingu. W drodze do mieszkania zatrzymałem się tylko na
chwilę przy niewielkiej restauracji, w której podawali jedzenie na wynos i zamówiłem
tam kilka dań. Przez całą drogę żaden z nas nie odezwał się choćby słowem. I
coraz bardziej byłem na siebie zły. Co chwilę powtarzałem sobie, że trzeba było
go olać, ale gdzieś tam zdawałem sobie sprawę, że jestem na to zbyt miękki.
Kolejną sprawą było to, że Bill nie
chciał wejść za mną do budynku, w którym miałem mieszkanie. Zapasowe. Na co
dzień mieszkałem w apartamencie, a o tym miejscu mało kto wiedział. Było czymś
w rodzaju mojej ucieczki przed pędzącym światem, który grał mi na nerwach,
łamiąc wszelkie zasady – tak, jak ja w tej chwili. W końcu wepchnąłem go do tej
klatki, a potem eleganckiej windy, która zawiozła nas na najwyższe piętro. Tam
od razu podkręciłem klimatyzację, żeby nagrzać w każdym kącie i wrzuciłem
kupione żarcie do mikrofalówki. Czarnowłosy, który usiadł niepewnie na jednym z
foteli w salonie, wciąż opatulony swoim płaszczem, starał się udawać, że w
całym mieszkaniu nie huczy marsz jego kiszek. Spojrzał na mnie dziwnie, gdy
postawiłem przed nim talerz. Wyglądał na zażenowanego, ale co miałem zrobić?
Pogłaskać go jeszcze po główce i nakarmić?
- Nie będziesz jadł? – odezwałem się
znów zniecierpliwiony. – Jak nie lubisz…
- Mógłbyś wyjść? – przerwał mi wpół
zdania, a ja otworzyłem ze zdziwienia oczy. – Znaczy… Głupio mi.
Stałem tak przez chwilę, wpatrując
się w niego, jak w jakąś zjawę. Może jeszcze pierogów nalepić? Czy ten chłopak
naprawdę nie dostrzega, że poświęcam się dla niego, do cholery? Z drugiej
strony ta bardziej człowiecza część mnie mówiła, że ma to coś wspólnego z
zażenowaniem na jego twarzy. Najwyraźniej musiał być tak głodny, że nie chciał,
by ktoś patrzył, jak będzie jadł. Nie, żeby to w jakiś sposób go
usprawiedliwiało, ale przewróciłem jedynie oczyma i ruszyłem do kuchni.
- Zrobię gorącej herbaty –
oznajmiłem tylko, rzeczywiście zostawiając go samego.
Po chwili dało się słyszeć, jak
pałaszuje. Wiem, że to bezczelne z mojej strony, ale zaglądałem do niego, co
chwilę, patrząc z boku, jak wpiernicza, bo jedzeniem bym tego nie nazwał.
Pochłonął dwa duże dania, które mu dałem, wytarł twarz chustką i odstawił
sztućce jak nakazywała kultura, po czym wtulił się w oparcie siedzenia. Oczy
wychodziły mi z orbit. Cóż, był z niego całkiem schludny bezdomny. W końcu
przyniosłem nam obu herbaty i usiadłem naprzeciwko, pociągając małe łyki z
parującego kubka.
- Lepiej? – odezwałem się znów.
Chciałem się czegoś dowiedzieć o tym, jak znalazł się w parku, skoro już
ściągnąłem go do własnego mieszkania. W odpowiedzi pokiwał tylko twierdząco głową
i znów spuścił wzrok. Skrzywiłem się na ten widok. Nie chciał mówić, a mnie
skręcało z ciekawości. – Powinieneś wziąć gorącą kąpiel – oznajmiłem, a on
poruszył się nerwowo, jakbym co najmniej powiedział, że śmierdzi, więc dodałem
zaraz potem: - Rozgrzejesz się i będziesz mógł ściągnąć ten płaszcz.
Wciąż milczał, więc podniosłem się z
ciężkim westchnieniem i wyciągnąłem dla niego czyste ręczniki i jakieś moje
ciepłe ubrania. Nie spodziewałem się, żeby były na niego dobre, ale zawsze
lepsze to, niż nosić coś kilka dni pod rząd. W łazience odkręciłem jeszcze wodę
o odpowiedniej temperaturze i wlałem do
wanny płyn do kąpieli, krzywiąc się przy tym wszystkim. Gdyby tak ktoś o tym
usłyszał, to byłby koniec.
Tak, należałem do ludzi, którzy
uwielbiali, gdy świat kręcił się wokół nich i raczej nigdy własnymi rękoma nie
zrobili nic dla drugiej osoby. I oto ja, cholerny egocentryk, biegam i usługuję
jakiemuś przemarzniętemu chłopaczkowi, który nawet nie jest na tyle łaskawy,
żeby powiedzieć, co mu się przytrafiło.
Kiedy jednak wyszedłem z łazienki,
oznajmiając, że kąpiel czeka, moje serce zmiękło. Jego płaszcz i szalik leżały
na fotelu, a on stał przede mną ubrany w cienka bluzkę, bluzę i dżinsy,
obejmując się ramionami. Pierwszy raz, odkąd go znalazłem, wydawało mi się, że
jego oczy zabłyszczały.
- Nie wiem, dlaczego chcesz mi
pomóc, ale… dziękuję – powiedział wreszcie i była to najszczersza,
najcieplejsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałem od drugiej osoby.
Zaraz potem podreptał do łazienki i
zamknął za sobą drzwi, na które patrzyłem jeszcze przez kilka chwil,
powtarzając sobie, że to ostatni raz, kiedy tak go obsługuję. Jeśli chce ode
mnie pomocy, będzie musiał się bardziej postarać. Mimo wszystko uśmiechałem się
pod nosem, sprzątając talerze ze stołu. Cholerny… Bill. Kim jesteś?
Omo *u*
OdpowiedzUsuńTak bardzo mi się podoba... Chcę więcej, więcej, więcej *u*
Zapowiada się kolejne cudowne opowiadanie. Tak, zdecydowanie. Więc ja czekam na kolejną notkę, postaram się w miarę cierpliwie ;;
Dziękuję za tak szybki znak życia <3
Och, zapowiada się kolejne świetne opowiadanie. :D Niewiele mogę powiedzieć, bo to dopiero prolog, ale dzięki Tobie się uśmiechnąłem, chociaż mam naprawdę beznadziejny dzień.. Z niecierpliwością będę czekać na kolejną część. ;)
OdpowiedzUsuńWeny.
Jakie słodkiee! Czekam na kolejną notkę:3
OdpowiedzUsuńMnie też się podoba. Zaczyna się nieco zagadkowo, a to w opowiadaniach czy książkach bardzo lubię :D
OdpowiedzUsuńTak więc czekam na kolejne notki :)
Niby to tylko prolog, ale już mi się spodobało :D Zaczyna się ciekawie i oby tak dalej :) Mam nadzieję, że pokocham je tak samo jak Lokatora<3 Czekam na kolejną notkę :* Twoja nowa fanka ;)
OdpowiedzUsuńzapowiada się wystrzałowe opko <3
OdpowiedzUsuńOj tak, ty wiesz, co Av lubi najbrdziej. Wiem, że to dopiero początek i właściwie nie można za wiele powiedzieć o tym opowiadaniu, ale już mi się podoba dużo bardziej, niżeli wesolutki i lekki Lokator, chociaż Lokatora oczywiście też przeczytałam całego(mam wrażenie, że nawet gdybyś pisała jak 12latka, to i tak bym Cię czytała, bo bardzo Cię kocham).
OdpowiedzUsuńCo do Shelter... Chociaż perspektywa tego, że ktoś taki jak Tom zabiera kogoś z ulicy do własnego domu wydaje się być niemożliwa... przedstawiłaś to w taki sposób, że Ci wierzę. I chcę więcej, więcej!