piątek, 12 kwietnia 2013

[2/22] Shelter


Witam, witam! :D Jako, że dziś jest wspaniały dzień, moje święto, postanowiłam zrobić Wam małą niespodziankę i wrzucić pierwszą część Shelter'a! Cieszę się, że spodobał się Wam początek, to teraz lecimy dalej ^^. Obecnie mam na dysku łącznie 28 stron tego opowiadania, więc nie powinno zabraknąć literek do opublikowania w najbliższym czasie :D. Ale co ja tu będę marudzić? Bierzcie i jedzcie to wszyscy! Mamy jeszcze trochę czasu do północy xD. Smacznego więc! I czekam na Wasze opinie :).

Wasza Czokoladka ;).


Część 1.

            Podczas, gdy mój gość się kąpał, ja usiadłem sobie przy komputerze i grzebałem trochę w sieci. Nie znalazłem jednak nigdzie żadnej wzmianki o poszukiwaniu kogoś takiego jak Bill. Kimkolwiek był ten człowiek. Zastanawiałem się, co z nim zrobię teraz, gdy już go tu przywlokłem. Próbowałem sobie wyjaśnić, skąd nagle wzięły się we mnie tak szlachetne pobudki, jednak odpowiedzi nie było. Po prostu musiał być aż tak żałosny, że nawet moje skamieniałe serce się nad nim zlitowało. Nie widziałem innego wyjścia, ale i tak raz po raz spoglądałem trochę nerwowo w stronę drzwi, za którymi się znajdował i w pewnym momencie zacząłem się nawet martwić, czy przypadkiem nie usnął tam z przemęczenia i czy nie powinienem mu zaserwować jakichś witamin albo nawet wizyty u lekarza – w końcu strasznie musiał tam przemarznąć.
            - To jakaś paranoja – powiedziałem sam do siebie, podchodząc do drzwi łazienki. Odchrząknąłem cicho, nim się odezwałem. – Bill, w porządku?
            - Tak, już wychodzę, jeśli o to chodzi – usłyszałem w odpowiedzi i pokręciłem jedynie głową. Zwariowałem. Po co mi ta przybłęda?
            - Nie musisz, grzej się – odparłem, stojąc jeszcze przez jakiś czas w tym samym miejscu, nim wróciłem do komputera i w końcu go wyłączyłem. Podskoczyłem niemal jak poparzony, gdy rozdzwonił się mój telefon. Obrzuciłem go niechętnym spojrzeniem, od razu przypominając sobie o kłótni z bratem, który właśnie znów czegoś ode mnie chciał. – Co jest? Znów masz chęć mi nawrzucać?
            - Nie wróciłeś do apartamentu – usłyszałem nieco zniecierpliwiony głos Andreasa. Przewróciłem tylko oczyma, czego nie mógł zobaczyć, ale najwyraźniej się tego domyślił. – Tom, to nie jest zabawne. Chciałem z tobą porozmawiać, a ty po prostu wyszedłeś!
            - Naprawdę nie mam ochoty cię dziś wysłuchiwać, zapytaj moją sekretarkę o najbliższy wolny termin, ale od razu mówię, że dla ciebie takowy nie istnieje. Miłego wieczoru – rzuciłem tylko, rozłączając się, nim mój brat zdążył choćby zastanowić się nad odpowiedzią. Dwie rzeczy wiedziałem na pewno: był wściekły, a ja miałem na głowie poważniejsze sprawy niż jego fochy. I tak w końcu mu przejdzie.
            Ta konkretna jedna sprawa zaraz potem faktycznie wyszła z łazienki ubrana w moje rzeczy, które wisiały na niej jak worki. Oprócz tego mogłem szczerze powiedzieć, że przynajmniej wyglądał teraz na człowieka, jakim musiał być zanim z jakiegoś powodu wylądował w parku. Przyjrzałem mu się uważnie i zanim zdążyłem się ugryźć w język, słowa same wypłynęły z moich ust:
            - Kupimy ci jeszcze ubrania w odpowiednim rozmiarze i będziesz jak nowy – powiedziałem, zaraz potem widząc na jego twarzy wyraz zdziwienia. Czułem to samo, ale gdybym mu to okazał, wyszedłbym na durnia, odchrząknąłem więc jedynie nieznacznie.
            Bill naprawdę był bardzo szczupły. Właściwie był strasznie chudy, ale bez dwóch zdań nie mógł być nigdy obdartusem. Ubrania, choć za duże, były schludnie założone, włosy uczesane; cały był czysty i pachnący. Wyglądał o niebo lepiej niż wtedy, gdy zobaczyłem go pierwszy raz. Chociaż nie jestem pewien, czy największego wrażenia nie robił na mnie delikatny uśmiech, który widniał na jego twarzy. Moje wargi mimowolnie również ułożyły się w podobny grymas.
            - Ja dziękuję, ale… nie powinienem od ciebie więcej przyjmować – stwierdził speszony. – Wypiorę swoje rzeczy, jeśli pozwolisz i…
            - Masz jakąś pracę? – zapytałem, uznając, że to o czym bredzi jest na chwilę obecną mało istotne. – Cokolwiek? Kogokolwiek? – rzucałem kolejnymi pytaniami, ale on znowu tylko odwrócił ode mnie wzrok. Wypuściłem nerwowo powietrze z płuc i podrapałem się po karku. Co ja miałem zrobić z tym milczkiem? – Dobrze, nie chcesz mówić, nie mów – mruknąłem wreszcie, podnosząc się ze swojego miejsca. Nie miałem więcej pomysłów, jak mógłbym bardziej przyczynić się dla tego człowieka, więc po prostu zebrałem swoje rzeczy i skierowałem się do wyjścia. Zdziwiłem się, gdy zaczął robić to samo. – Gdzie cię niesie? – zapytałem, unosząc lewą brew.
            - Myślałem, że skoro wychodzisz to ja też… - urwał, jeszcze bardziej zmieszany.
            - Nie, nie, nie. Zostawiam cię tu i jadę do siebie. W mieszkaniu jest wszystko, czego możesz potrzebować, mam nadzieję, że tego nie pożałuję – stwierdziłem jeszcze, patrząc mu przez dłuższą chwilę  w oczy. Najwyraźniej nie miał pojęcia, co mi odpowiedzieć, ale zmyłem się szybko bez pożegnania, zanim jeszcze zdążył się rozpłakać. Tego jeszcze by mi tylko brakowało, naprawdę. I tak działo się ze mną coś dziwnego.
            W drodze do domu zadzwoniłem jeszcze do stróża, który mieszkał na parterze, żeby miał oko na moje mieszkanie. Rzecz jasna nie wyjaśniłem dlaczego, ale obiecałem go za to wynagrodzić, a zdążył się już przekonać, że nie kłamię w tej kwestii.
Sam za to gryzłem się z myślami jeszcze przez długi czas, nim musiałem wbić się w jeden ze swoich najlepszych garniturów i wybrać do najdroższej w mieście restauracji, gdzie mój wspaniały ojciec i brat postanowili wyswatać mnie z dziedziczką jakiejś znanej firmy, o której wiedziałem tyle, że trzy lata temu usunęli jej zeza, chociaż wciąż można było go dojrzeć, gdy się zamyślała. Właśnie o to pożarłem się z Andreasem. Dobrze wiedział, że nie mam szczęścia do kobiet i nawet nie mam na nie na chwilę obecną ochoty, ale oni obaj uważali, że doskonale wiedzą, co dla mnie dobre. Tylko, że ten cwaniaczek sam jakoś nie miał ochoty żenić się dla dobra firmy, a mnie usiłował to narzucić. Rzecz w tym, że ja w przeciwieństwie do niego mogę być bezczelnym chamem, który potrafi odstraszyć od siebie dziewczynę po kilku pierwszych chwilach ewentualnej rozmowy.
            Tego dnia jednak nawet do tego nie miałem głowy. Moje myśli uciekały gdzieś w bliżej nieokreślonym kierunku i nim się spostrzegłem spotkanie przebiegło, a ja nie odezwałem się na nim praktycznie ani słowem. Ojciec obrażony pojechał do naszego domu rodzinnego, a ja wsiadając do swojego auta uśmiechałem się tylko z rozbawieniem, widząc jak pisana mi dziewczyna ślini się do Andreasa. Masz ci los. Chwilę później brat siedział już obok mnie z nietęgą miną.
            - Popisałeś się, nie ma co.
            - Wiesz, chyba jestem po prostu zmęczony – odparłem, ziewając teatralnie. – Nie podoba ci się? No, słuchaj. Skoro sama cię wybrała, może powinieneś porozmawiać o tym z ojcem. W końcu również masz udziały w firmie…
            - Mogę to zrobić, Tom – przerwał mi. Nie dokończyłem już zdania, ale posłałem mu mordercze spojrzenie. Nie cierpiałem, gdy znów zaczynał te swoje przemądrzałe gadki. – Ale zastanów się lepiej, kto wtedy zajmie miejsce ojca?
            - Grozisz mi, że zajmiesz moje miejsce? – Prychnąłem. – Nie masz na to szans, jestem jego pierworodnym. Od dnia mojego urodzenia wszystko zostało spisane i potwierdzone. Firma będzie moja.
            - To, że ojciec raz coś postanowił, nie znaczy, że nie może zmienić zdania.
            - Chrzanisz – warknąłem, odwracając się od niego. Podnosił mi ciśnienie, a ponowny wypad do parku nie wchodził w grę. Jeszcze znowu bym kogoś stamtąd przywiózł. Skrzywiłem się na tę myśl, która zaraz potem przeobraziła się w zastanowienie, co aktualnie robi Bill.
            - Czy ty w ogóle słuchasz, co mówię?! – Andreas ryknął mi niemal do ucha. – Ojciec jest wściekły!
            - A ja jestem zajęty!
            - Przez kogo niby?!
            - Przez… Billy – rzuciłem, nim zdążyłem ugryźć się w język. Mój brat wybałuszył na mnie oczy, a ja miałem ochotę się przeżegnać. Cholera, że też żadne inne imię nie chciało mi wtedy przyjść do głowy. Odwróciłem się od niego gwałtowanie. Tego już było za wiele. Zabrałem go z parku na wpół zamarzniętego, pozwoliłem się u siebie zatrzymać, nakarmiłem, a on jeszcze pakuje się w moje nieporozumienia rodzinne! I co z tego, że to nie jego wina? Na co mi to było? No, na co?!
            - Billy? – Andreas powtórzył zaskoczony. – A kim jest Billy?
            - Nie twój interes. Spieprzaj do swojego auta.
            - Przyjechałem taksówką.
            - To nią wrócisz – warknąłem.
            - W żadnym wypadku. Pojadę do ciebie, a ty opowiesz mi wszystko o tej dziewczynie. Wtedy zastanowię się, czy pomóc ci ugłaskać ojca – stwierdził, zapinając pasy na znak, że nigdzie się stąd nie rusza.
            Mi pozostawało tylko wyskoczyć po drodze pod koła jakiegoś rozpędzonego samochodu albo wymyślić jakąś dobrą bajeczkę, którą w porę odkręcę, zanim ktokolwiek zażyczy sobie przedstawienia owej Billy. Czy raczej Billa, który najpewniej… Właściwie to nie wiedziałem, co robił i przez to wkopałem się w tę idiotyczną gierkę. Tylko, co mnie to właściwie obchodziło, żeby się nad tym zastanawiać, to nie miałem pojęcia. Drań po prostu chodził mi bezczelnie po głowie.

            Czasami naprawdę miałem chęć puknąć się w czółko. Przy Andreasie zawsze zdarzało mi się rzucić jakimś nieprzemyślanym tekstem, gdy chciałem po prostu, żeby nie zawracał mi głowy, a kończyło się to tak, jak w tym przypadku. To znaczy musiałem naopowiadać mu stek bzdur, dzięki którym kryłby mnie przed ojcem. Ze złości w drodze do apartamentu dociskałem tylko co chwilę pedał gazu, a zaraz potem hamowałem ostro przy najbliższym skrzyżowaniu. Chyba miałem nadzieję, że mój brat wkurzy się za to, jak prowadzę i po prostu sobie pójdzie, ale były to tylko moje czcze nadzieje.
            W ten oto sposób Billy okazała się być dziewczyną, którą poznałem jakiś czas temu w parku, o długich czarnych włosach, brązowych oczach i… W międzyczasie zaczynałem się zastanawiać, kiedy zdążyłem zarejestrować tyle szczegółów u mojego znajdy, że teraz bez problemu przerabiałem je na wersję kobiecą. Oczywiście braciszek był zachwycony i od razu oznajmił mi, że koniecznie chce ją poznać. Rzecz jasna nie było o tym mowy.  Skrzywiłem się więc znacząco na tę propozycję. Bill był tylko moją sprawą, a tym bardziej znając ciągotki Andreasa, nie mogłem mu na to pozwolić.
            - Ale dlaczego nie? – oburzył się.
            - Daj spokój, dopiero ją poznałem. Spotykamy się raczej nieoficjalnie – rzuciłem, zerkając na niego znad swojego kubka z kawą z dodatkiem cynamonu. – Nie będę ryzykował dla twojego widzimisię – uciąłem krótko.
            - Więc spotkajmy się we czwórkę, niby przypadkiem. Na takiej podwójnej randce. Co ty na to? – zapytał z szerokim uśmiechem, a ja zrobiłem tylko głupią minę, przyłapując się na tym, że nie mam pojęcia o tym, iż mój brat znów się z kimś umawia.
            - I co? Może przyprowadzisz tę dziewczynę, z którą swatał mnie ojciec? Nie ma mowy.
            - Gdzie tam ją. Umówię się z Danielem i…
            - Chyba oszalałeś! – przerwałem mu natychmiast. – Chcesz, żeby ojciec wreszcie się dowiedział, że kręcisz z facetami?!
            - Ileż można zachwycać się kobiecymi kształtami? – mruknął, przewracając oczyma. Zaraz potem podniósł się i dolał sobie trochę whisky do szklaneczki. – Przecież nie zamierzam wyjść za niego za mąż, tylko dobrze się bawić. Ona pewnie i tak niedługo cię rzuci, jak wszystkie. Jakbym ci opowiedział…
            - Ani mi się waż – warknąłem, zamykając oczy. Nie chciałem sobie nawet wyobrażać swojego brata w łapach jakiegoś kolesia.
            - No, dobra, to przyprowadzę dziewczynę, odpowiada? – zapytał wreszcie i dopiero wtedy przypomniało mi się, że rozmawiamy o spotkaniu z Billem, a raczej z Billy. Oczy rozszerzyły mi się i prawie wylałem swoją ukochaną kawę. To jest powód, dla którego mogę łgać każdemu, ale nie Andreasowi (choć i tak wiecznie to robię) - zawsze wierci mi dziurę w brzuchu. Musiałem się uspokoić, żeby na niego nie nawrzeszczeć, bo w rezultacie wyrzuciłbym go za drzwi.
            - Nie, nie chcę ci jej jeszcze przedstawiać. Przyjdzie odpowiedni moment, zrobię to, ale póki co masz trzymać się od niej z daleka, inaczej rodzony ojciec cię nie pozna, jak cię dopadnę – oznajmiłem z szerokim uśmiechem.
            - Boże… jesteś taki nudny, Tom. Gdybyś choć raz pozwolił mi się wtrącić, może każda nie rzucałaby cię po kilku spotkaniach – marudził, dopijając alkohol. Podnosił się jednak, więc cierpliwie odchyliłem głowę do tyłu i wpatrywałem się w sufit. – To wygląda zawsze tak samo. Poznajesz kogoś, spotykasz się, a potem dziewczyna stwierdza, że za żadne pieniądze nie będzie z takim palantem…
            - Andreas, zamknij się wreszcie i spadaj do domu! – wkurzyłem się wreszcie. Mój brat jednak zatrzymał się w końcu przy wyjściu i uśmiechnął do mnie z rozbawieniem. – Wypad.
            - Jeszcze cię odwiedzę. Nie martw się, może kiedyś znajdzie się ktoś równie sztywny, co ty. Dobrej nocy! – zawołał jeszcze, a chwilę później zamknęły się za nim drzwi.
            Natomiast ja siedziałem tam ze swoją kawą, wciąż nie wiedząc, co dzieje się z moją znajdą. Dopiłem ją jednak spokojnie, przypominając sobie, jak opowiadałem o tej wymyślonej dziewczynie, której cechy, szczególnie wyglądu, bardziej dotyczyły właśnie czarnowłosego niż jakiejkolwiek dziewczyny jaką znałem. Uśmiechnąłem się z lekkim rozbawieniem. Dziwnie się czułem, gdy ten grymas pojawiał się na mojej twarzy za każdym razem, gdy pomyślałem o tym chłopaku. Co w nim takiego było, że nie potrafiłem przejść obok obojętnie? Gdy pierwszy raz go zobaczyłem, wydawał mi się całkiem bezbronny i skazany na zamarznięcie na tej ławce. Wyglądał trochę, jakby w rzeczywistości pogodził się już z tym, że nic więcej go nie czeka, a wtedy pojawiłem się ja i zrujnowałem jego plany. Kim był? I co do tego doprowadziło?
            Odstawiłem pusty już kubek na stolik i podszedłem po telefon stacjonarny, który leżał na blacie kuchennym. Wystukałem na nim numer do mieszkania, w którym go zostawiłem i… liczyłem sobie sygnały. Nie odbierał. Przez chwilę poczułem jak coś ściska mnie w żołądku, kolejna była złość. Przecież dałem mu schronienie, było tam naprawdę wszystko, czego dusza zapragnie, a on tak po prostu uciekł? Stwierdziłem, że pojadę tam i sprawdzę to, a jak go nie będzie, to zwyczajnie zacznę szukać w całym mieście, aż wreszcie go znajdę i… Zamknę w tym mieszkaniu na dobre!
            Westchnąłem poirytowany, zdając sobie sprawę, jakie głupoty przychodzą mi do głowy. Zostawiłem obcego kolesia w swoim mieszkaniu. Równie dobrze mógł po prostu uciec, wynosząc stamtąd wszystko, co tylko dałoby się dobrze sprzedać. Pożyłby z tego przez długi czas, a ja miałbym wtedy swoje rycerskie odruchy. Zakląłem siarczyście pod nosem lecz zanim wyszedłem z apartamentu, raz jeszcze wykręciłem ten numer, powtarzając sobie, że to nie moja sprawa, jeśli nie chce mojej pomocy. Znowu nie odbierał, jednak tym razem nie rozłączyłem się. Poczekałem na automatyczną sekretarkę.
            - Bill? To ja, Tom. Znaczy… w sumie nawet ci się nie przestawiłem. W każdym razie odbierz, jeśli jesteś w domu – powiedziałem, jednak nie było żadnego odzewu. Nie było go tam, a ja robiłem z siebie kretyna. Już pokazałem, że nim jestem. To naprawdę wydawało mi się niesprawiedliwie. Kiedy w końcu chciałem zrobić dla kogoś coś dobrego, ten ktoś wypinał się na moje dobre chęci. Więc niech następnym razem nikt nie ma do mnie pretensji, jeśli zwyczajnie odwrócę wzrok i pójdę dalej, nie zastanawiając się nawet, co może się stać.
            - Halo? – niespodziewanie usłyszałem cichy głos w słuchawce. Chciałem się już rozłączyć, więc zdziwiłem się. – Jesteś tam?
            - No, jestem. Czemu nie odbierasz? – zapytałem z oburzeniem. Nie miałem ochoty przyznawać się do poczucia ulgi czy uśmiechu, który znów pojawił się na mojej twarzy.
            - Wybacz, spałem. Ostatnio… chciałem odpocząć, przepraszam.
            - W porządku – odparłem i… Właściwie nie wiedziałem, co więcej powiedzieć. Wszystko, co przychodziło mi do głowy, wydawało się w ogóle nie pasować do osoby, którą byłem, a jednocześnie czułem, że chciałabym czy nawet powinienem to z siebie wydusić. Odchrząknąłem nerwowo. – Więc… lepiej ci?
            - Tak, dziękuję – odpowiedział od razu krótko, na co ja zrobiłem tylko głupią minę. Nie był zbyt rozmowny. Brzmiał za to trochę, jakby faktycznie był zaspany. Westchnąłem tylko rozdrażniony. Wkurzało mnie to, że denerwuję się rozmową z nim.
            - W takim razie nie przeszkadzam już, odpoczywaj.
            - Tom? – odezwał się jeszcze, zanim zdążyłem się pożegnać i rozłączyć. – Chciałbym ci jakoś podziękować – oznajmił trochę niepewnym głosem. – Jeśli nie masz nic przeciwko, mógłbym ugotować coś jutro na… obiad czy kolację… - Teraz to on odchrząknął nerwowo, a ja poczułem tylko, że robi mi się gorąco. Nie miałem pojęcia, na czym to polega, ale na pewno było to przyjemne uczucie, którego dawno… albo może nawet jeszcze nigdy nie czułem.
            - Jasne – odpowiedziałem wreszcie. Nie potrafiłem sobie wytłumaczyć, jakim cudem słyszałem uśmiech w swoim głosie, ani dlaczego mógłbym przysiąc, że on też się uśmiechnął. Odchrząknąłem znów nieco. – Zajrzę jutro po pracy. Jakbyś czegoś potrzebował…
            - Nie trzeba. W takim razie do jutra. Dobrej nocy, Tom – powiedział jeszcze i to on się rozłączył.
            Odłożyłem słuchawkę jak zahipnotyzowany i wpatrywałem się w nią jeszcze przez dłuższą chwilę. Co to niby miało być? Znajda zaprosiła mnie na kolację do mojego własnego mieszkania. Tylko dlaczego tak bardzo mnie to ucieszyło? Wziąłem głęboki oddech i potarłem dłonią czoło, chcąc odepchnąć od siebie natłok myśli. Bill jednak jest mi wdzięczny. Pierwszy raz poczułem, jak miło jest komuś pomóc i słyszeć wdzięczność w jego głosie. W drodze do łazienki, uśmiechałem się pod nosem, zastanawiając się, co takiego czarnowłosy może dla nas ugotować.

7 komentarzy:

  1. omo *u* fangirl na maksa, jak tylko zobaczylam nowa notke *c* wybacz nieskladnosc spazmow i brak polskich znakow, ale jestem na telefonie xD
    i... Takie awwwww *___* tak bardzo Billy xd
    mam wrazenie, ze przebierzesz go... Ja? Za dziewczyne dla Toma xD
    obiadek zrobiony lapkami Billa *o* smacznie.
    Nie wiem, co jeszcze napisac, czekam na kolejny rozdzial *o*

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzisz, Tom? Czasem warto okazać trochę serca :)
    Ciekawa jestem, co wydarzy się na tej obiado-kolacji :D Może Bill zaserwuje coś pikantnego? xDDD
    Czekam! ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. WOW, i like it :)
    ciekawe co bylo takiego w Billu ze Tom zdecydwal sie go wziasc do siebie. i to ze jeszcze Tom opowiadal Andreasowi o Billu jakos w "formie' plci zenskiej hahhahah
    hmm...moze przy Billu Tomowi jakos zmieni sie charakter bo nie mysle ze ciagle bedzie taki arogancki - chociaz on i tak w stosunku do Billa zachowuje sie jakos inaczej.
    i jak zawsze czekam na kolejna czesc :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytając Twoje opowiadanie mam ochotę udać się na mojego bloga i go usunąć. Mam nieodparte wrażenie, że przy tak dobrze i ciekawie piszących autorach, moje wypociny są zupełnie nie na miejscu haha.
    Ale Shelter ma kolejną fankę i gdyby było już więcej części, nadal mimo później pory siedziałabym i czytała, nie mogąc się oderwać. Wrzucaj szybko kolejną część :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czokuś, znowu jestem do niczego, jak chodzi o pisanie komentarzy. Ale czytam i mi się podoba ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mam slow! Chce nastepny! <3

    OdpowiedzUsuń
  7. świetne, czekam na następny :-)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^