poniedziałek, 1 kwietnia 2013

[15/15] Lokator na gapę


Witajcie! Wybaczcie, ale króliczek był nieco zarobiony i nieco się spóźnił, ale jest! Dziś w lany poniedziałek, więc będziemy nieco lać wodę, ale dziś składam Wam nieco spóźnione życzenia Smacznego Alleluja, Radosnego Zajączka i Puchatego Kurczaczka :D. Tymczasem... ostatni, jak już wiecie, odcinek Lokatora na gapę ^^. Nie jestem zbyt trzeźwa (cieszę się, że udało mi się to dokończyć, ale nie mam sił już tego sprawdzać xD), ale jestem tu, piję Wasze zdrowie i czekam ze zniecierpliwieniem na Wasze opinię odnośnie całej serii ;)! Mam nadzieję, że każdy zostawi chociaż kilka słów, moi Drodzy ;).
Pozdrawiam gorąco tej zimowej wiosny - 

Wasza Czokoladka ;).




            Można by pomyśleć, że los postanowił sobie z nas zakpić. Tak właśnie mniej więcej mi się wydawało, gdy jeszcze tego samego dnia, ale popołudniu, siedziałem na stosie poduszek, owinięty dwoma kocami, gdzieś pomiędzy udami obejmującego mnie ciasno Toma. Oglądaliśmy razem telewizję, chociaż czułem się bardziej jakby ktoś wsadził mnie w kaftan bezpieczeństwa. A wszystko dlatego, że do dredziarza nie docierało, że kilka kichnięć nie oznacza jeszcze śmierci związanej z zapaleniem płuc. Cholera.
            Po tym, jak poznałem tego chłopaka, nigdy nie pomyślałbym, że jest tak nadopiekuńczym draniem, ale to skutecznie tłumaczyło mi w jaki sposób mój bezmyślny były chłopak przetrwał tyle czasu bez mamusi. Uhm, to chyba było niemiłe.
            W każdym razie za sprawą tego jednego wypadu zmieniło się wszystko. Miałem poczucie, że pech na chwilę dał mi spokój i… no i tak jakby miałem teraz Toma. Właściwie nawet nie tak jakby, tylko TAK! Rzecz jasna mój łobuz niedobry nie chciał specjalnie obnosić się przed ludźmi z naszym ZWIĄZKIEM (czyż to nie brzmi cudownie?!), ale nie dało się ukryć, że on istniał i całkiem dobrze się miewał. Prawie tak dobrze jak ja, rozpieszczany przy każdej najdrobniejszej okazji przez Toma. Tak, chwilami naprawdę obawiałem się, że przytyję od tych ciągłych słodkości, które przynosił mi przy każdym spotkaniu, ale na szczęście moja przemiana materii doskonale wiedziała, jak poradzić sobie z tymi kaloriami, szczególnie, że całkiem sprawnie szło nam spalanie ich.
            Rzecz jasna irytowałem się, gdy gdzieś tam przy okazji zdarzyło mu się obejrzeć za jakąś dziewczyną albo gdy wychodził ze swoimi kolegami na imprezę BEZE MNIE. To było przykre, ale nie miałem innego wyjścia jak mu zaufać. No, dobra. Z początku w ogóle mu nie ufałem i wysłałem kilka razy Katti na misję zwiadowczą, żeby dowiedziała się, na czym stoję. Odpuściłem dopiero po jakimś czasie, gdy okazywało się, że jedyne, co mogłoby mi się nie spodobać to stan skupienia, w jakim dredziarz opuszczał klub.
            Życie jakoś tak stało się piękniejsze. Tom był mi wierny, znalazłem nawet pracę i coraz częściej zdarzało się, że mój ojciec przekazywał mi pozdrowienia przez matkę, namawiając mnie na odwiedziny w domu. Jak tu było się  nie cieszyć? No, nie wiem, ale nie zawsze się cieszyłem.
            Minęły już trochę ponad dwa miesiące.
            - Bill? Żyjesz tam? – usłyszałem zza drzwi. Zmulałem akurat japę nad jakimiś papierami, które kompletnie mnie nie interesowały.
            - Żyję, wejdź! – odpowiedziałem swojej współlokatorce, która zaraz potem znalazła się obok mnie, stawiając na moim biurku litrową butelkę czerwonego wina. Spojrzałem na nią dziwnie. – A to z jakiej okazji?
            - Bez okazji. Tom mi cię chyba dziś nie zabierze, co? – zapytała, a ja pokręciłem przecząco głową. – Co ci jest?
            - Tom dziś umówił się na coś z Andym, w sumie nic takiego – wymruczałem, po czym znów utkwiłem wzrok w tych beznadziejnych rubrykach, które musiałem uzupełnić.
            - Chyba nie wymyśliłeś sobie znowu, że cię zdradza? – rzuciła rozbawiona, wciskając mi się na kolana. Posłałem jej tylko znaczące spojrzenie, które mówiło mniej więcej „daj mi, babo, spokój” i oparłem się bezsilnie o oparcie obrotowego fotela. Tak, tak, kolejnym plusem było to, że dość ładnie urządziłem sobie swój pokoik. -  To może powiesz mi, o co chodzi?
            - O to, że Andreas wciąż nic nie wie – oznajmiłem wreszcie wprost. – Próbowałem o tym rozmawiać z Tomem, ale on się zawsze wymiguje. Ile jeszcze będziemy się ukrywać, do cholery, i go oszukiwać? Po prostu źle się z tym czuję.
            No, tak. Męczyło mnie to strasznie. Dredziarz uważał, że im później się dowie, tym lepiej dla niego, ale ja, że będzie jeszcze gorzej. Byłem zdania, że im prędzej się wścieknie, tym prędzej mu przejdzie i znów będą mogli się przyjaźnić, no i według mnie miał prawo wiedzieć. Nawet jeśli zostanę okrzyknięty zdrajcą roku.
            Zdziwiłem się nieco, gdy dziewczyna westchnęła i pokręciła z niedowierzaniem głową. Co ja znów takiego powiedziałem? Przecież miałem rację, prawda?
            - Więc idź i mu powiedz – rzuciła wreszcie, przez co spojrzałem na nią dziwnie. – Nie patrz się tak! Tom pewnie będzie przeciągał to w nieskończoność. Teraz masz dobrą okazję, a wino… cóż, może poczekać – stwierdziła, podnosząc się z lekkim uśmiechem z moich kolan. Ja jednak wciąż patrzyłem na nią jak na kosmitkę.
            - To czyste szaleństwo, wiesz? – zasugerowałem jej delikatnie.
            - Zdecyduj się, Bill. Albo chcesz powiedzieć mu prawdę, albo sam boisz się tego zrobić, więc siedzisz na tyłku i upijasz się ze mną winem. To jak?
            Rzecz jasna byłem bardziej skłonny zabrać się z butelkę wina, którą przyniosła, ale gdy tylko wyciągnąłem z szuflady korkociąg, jedynie cudem udało mi się uniknąć ciosu szkłem prosto w moją biedną główkę. Innymi słowy, Katti jak zwykle wzięła sprawę w swoje ręce. Osobiście wyciągnęła mi z szafy rzeczy, które miałem włożyć na wizytę u swoich byłego i obecnego chłopaka, wrzuciła mnie razem z nimi do łazienki, a potem dopilnowała, żeby taksówkarz wiedział, dokąd mnie zwieźć. Nawet nie miałem szans, żeby po drodze zmienić adres, bo przekupiła go dodatkową kwotą, żeby upewnił się, czy wszedłem do odpowiedniej klatki.
            Dobra, w sumie i tak mógłbym się wywinąć. Musiałaby osobiście ze mną pojechać, a tego nie zrobiła. Ja za to jakieś dwadzieścia minut później sterczałem jak ten kretyn pod drzwiami, za którymi znajdowało się mieszkanie znane mi na pamięć. Nie, żebym miał odwagę zapukać się i przekonać, czy aby na pewno są w środku. Właśnie zaczynałem wymyślać sobie wymówkę odnośnie tego, że nie zastałem ich w mieszkaniu, gdy dało się słyszeć głos wyklinającego na coś Andreasa. Najwyraźniej oglądali właśnie mecz i… Może nie powinienem im przeszkadzać? W tamtej chwili każda wymówka byłaby dobra. Mimo to wciąż nie ruszałem się z miejsca. Pewnie trwałoby to jeszcze przez dłuższy czas, gdyby na korytarz nie wyszedł sąsiad, przerażając mnie tym strasznie i doprowadzając do rumieńców. Przywitałem się z nim grzecznie i zaraz po tym, jak zniknął w windzie, wziąłem głęboki oddech i zapukałem. W końcu sam chciałem, żeby Andy wiedział, prawda? Niemniej bicie mojego serca odbijało się echem na całej klatce schodowej.

            Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że tak prędko przywyknę do takiej sytuacji, jaką niewątpliwie był związek z chłopakiem. Póki co jednak nie miałem zbytnio odwagi, żeby podzielić się tą nowiną z większą ilością osób. Miałem za to nadzieję, że czarnowłosy okaże się dla mnie cierpliwy i pozwoli mi poszukać jakiegoś sensownego wytłumaczenia, od kiedy to jestem gejem. Tak, wiem, że takowe nie istnieje, ale zawsze można pomarzyć, prawda? Dotychczas Bill zbytnio nie narzekał i udawało mi się przekonać go, że należy jeszcze trochę poczekać. Tymczasem mogłem się dowoli pławić w świadomości, że nikt inny nie położy na nim swoich łap, no i uwielbiałem patrzeć, jak błyszczą mu się oczy na widok łakoci. I nie tylko. To, że niemal świeciły na mój widok było wyjątkowo budujące i tym bardziej korzystałem z każdej wolnej chwili, żeby móc go trochę porozpieszczać.
            Tego wieczoru jednak wypadło na kolej Andreasa, żeby zająć mój czas. Przynajmniej miałem pewność, że nie będąc z czarnym, nie będę miał za plecami szpiegów. Nie, żebym kiedykolwiek mu to wypomniał, ale Kattie naprawdę rzucała się w oczy. Jeśli nie mnie, to zawsze któremuś z moich kumpli, którzy ostrzegali mnie, że na horyzoncie pojawiła się moja była. Cóż, czasami bywało to przydatne. Niemniej ostatnio byłem bardzo grzeczny na imprezach, co i tak trudno było wytłumaczyć moim znajomym. Póki co poprzestałem na przygotowaniu sobie gruntu na to trudne wyznanie, oznajmiając im, że kogoś mam, ale na razie nie chcę zapeszyć. Rzecz jasna to tylko dodatkowo działało na ich ciekawość…
            W każdym razie, kiedy już wytłumaczyłem Andreasowi, za kim jesteśmy i dlaczego, całkiem przyjemnie oglądało się z nim ten mecz. Już jakiś czas temu odżył i na chwilę obecną wrócił do komentowania wyglądu piłkarzy, tworzenia listy najzgrabniejszych pośladków i najbardziej kształtnych łydek. Dlatego właśnie wolałem oglądać to z nim niż z Billem, bo on ewentualnie uśmiechałby się pod nosem i wkurzał mnie. W końcu to ja tu jestem od podobania mu się i nikt inny!
            Wracając do meczu, akurat skończyła się pierwsza połowa i platynowy chłopiec ruszył w stronę kuchni, żeby przynieść nam jeszcze po piwie, gdy dało się słyszeć pukanie do drzwi. Pojęcia zielonego nie miałem, kto mógłby się tam przywlec o tej porze, więc odwróciłem się tylko w stronę drzwi, czekając aż mój przyjaciel zajmie się zbyciem gościa. Niemniej zaraz potem znieruchomieliśmy wszyscy trzej: ja, on i nasz gość również. Byłem pewien, że widzę, jak Andreas zaciska mocniej dłoń na klamce i zanim jeszcze Bill, który przylazł tam nie wiadomo, po jaką cholerę, zdążył w ogóle otworzyć usta, oznajmił:
            - Tom, do ciebie.
            Zaraz potem oddalił się od drzwi w kierunku kuchni. Na dnie żołądka miałem wtedy dosłownie głaz, a język nagle zamienił mi się w supeł. Musiałem najpierw przełknąć wiadro wody i rozplątać to cholerstwo, żeby się odezwać. Zanim jednak to zrobiłem, Andy wyszedł z kuchni z TRZEMA butelkami piwa.
            - Do mnie? – wydusiłem z siebie wreszcie, patrząc dziwnie na platynowego. – Czemu do mnie? Znaczy wiesz… no…
            - Dajcie spokój – mruknął kpiarsko chłopak, siadając niedbale na kanapie. – Wiem o was przynajmniej od miesiąca – oznajmił, jakby nigdy nic. Zaraz potem dało się słyszeć syknięcie i pyknięcie, świadczące o otworzeniu butelki. Patrzyłem na niego z szeroko otwartymi ze zdumienia oczyma, zastanawiając się nad tym, czy aby nie kłamie. Niby skąd miał wiedzieć? A poza tym to, po co ten ciołek tu przylazł?!
            - Naprawdę? – odezwał się wreszcie czarnowłosy, zbliżając się niepewnie do kanapy, na której siedzieliśmy. To dobre pytanie było, ale nie mieliśmy póki co żadnej pewności, że usłyszymy prawdziwą odpowiedź. Ale miałem lepsze. Dlaczego Andreas jest taki spokojny? – No, bo ja właśnie… pomyślałem, że skoro tu siedzicie razem, to może sobie wyjaśnimy wszystko i…
            - Co chcesz mi wyjaśnić? – warknął w jego stronę, zerkając nieprzyjemnie przez ramię na czarnego. Nawet mnie przeszły dreszcze, więc skrzywiłem się tylko, widząc, jak Bill spuszcza głowę. – Miałem wystarczająco czasu, żeby dojść do tego, że nie specjalnie zrobiliście ze mnie jelenia i pogodziłem się z tym. Póki co jeszcze nie jestem z tego powodu szczęśliwy, ale nie chce mi się o tym gadać, zgoda?
            - Ah… no… skoro… no, dobrze – wydukał nieporadnie czarny. Choć jakby nie patrzeć, to ja nie odważyłem się powiedzieć ani słowa. – W takim razie ja już…
            - Przyniosłem ci piwo – przerwał mu znów Andy. Teraz to ja spojrzałem na niego krzywo. Może trochę podejrzliwie… Ale czy ktoś może mieć do mnie pretensje, że wcale nie podoba mi się fakt, iż były mojego obecnego, zatrzymuje go, bo „przyniósł mu piwo”?!
            No, dobra. Może trochę przesadziłem. Ale czułem się nieco zmieszany. Bill czaił się przez dłuższą chwilę, nim usiadł wreszcie na fotelu. Daleko zarówno od Andreasa, jak i ode mnie. Cóż, z dwojga złego już lepsze to. Tylko dlaczego patrzył na niego cielęcymi oczyma, to nie miałem pojęcia. Otworzyłem piwo sobie i jemu, po czym podsunąłem mu jedną butelkę, czując na sobie spojrzenie przyjaciela. Cholera, czułem się nieswojo. Dopiero po kilku minutach gapienia się na siebie w ciszy i udawania, że interesuje nas, co w studiu mówią o pierwszej połowie meczu, odchrząknąłem wreszcie cicho.
            - Właściwie… skąd się dowiedziałeś? – zapytałem wreszcie, nie mogąc powstrzymać ciekawości. Może i pójdę do piekła, ale musiałem wiedzieć. W końcu starałem się nie wydać przed nikim. Wydawało mi się, że szło mi całkiem nieźle…
            Andreas jednak westchnął tylko zniecierpliwiony.
            - Ciężko było przeoczyć, że chodzisz po mieszkaniu nieprzytomny. Poza tym ostatnio w klubie zaczęły chodzić plotki, że się z kimś związałeś – stwierdził, patrząc się jednak w butelkę piwa, zamiast na któregokolwiek z nas. – Biorąc pod uwagę, że o niczym mi nie powiedziałeś, naprawdę nie było trudno się domyślić, kim jest „Mr. B” z twoich kontaktów. Naprawdę, nic banalniejszego nie mogłeś wymyślić? – zapytał z przekąsem, na co zrobiłem głupią minę.
            Okazałem się nieco kiepskim krętaczem.
            - I nie byłeś zły? – odezwał się znów ostrożnie Bill. Zerknąłem na niego uważnie.
            Tak, Billy, ślicznie dziś wyglądasz, ale miało cię tu nie być! Chyba wolałem nie wiedzieć, że on wie. Życie w niewiedzy było dotąd całkiem przyjemne. A teraz nie miałem nawet wymówki, żeby wciąż powstrzymywać się z powiedzeniem innym  prawdy.
            - Zły? Byłem wściekły. Ale Tom miał szczęście, że akurat gdzieś wybył jeszcze tego samego dnia, gdy się domyśliłem.

            Andreas na mój widok zrobił taką minę, że miałem ochotę zawrócić i zacząć uciekać, szczególnie, że dredziarzowi jakoś nie chciało się spieszyć mi z ratunkiem. Zresztą mogłem się tylko domyślić, jaki będzie naburmuszony, gdy już stamtąd wyjdziemy. Właściwie nie miałem pojęcia, dlaczego zakładałem, że Tom wyjdzie ze mną. Chyba spodziewałem się, że platynowy chłopiec zwyczajnie wyrzuci nas za drzwi.
            A tu taka niespodzianka. Najwidoczniej środki ostrożności Kaulitza były kiepskie, ale tak jak sądziłem – to nawet lepiej. Andy przynajmniej miał czas, żeby wszystko sobie przemyśleć i przestać się na nas wściekać. A przynajmniej nie robić tego już tak bardzo. Mimowolnie uśmiechałem się pod nosem. No, ludzie! W końcu spędziłem z nim trochę czasu prawda? Może to właśnie był powód, dla którego Tom zabijał mnie wzrokiem, ale jakoś mnie to bawiło.
            W każdym razie oglądaliśmy sobie tak mecz przy piwie. Potem drugim, trzecim… Na dobrą sprawę, nie wiem, ile wypiłem, ale była to wystarczająca ilość, żebyśmy zapomnieli o napięciu, jakie między nami istniało. W końcowym efekcie wyglądało to tak, że ja i Andreas pokładaliśmy się ze śmiechu, niemal przy tym płacząc, natomiast dredziarz siedział naburmuszony obok nas i z założonymi rękoma wpatrywał się w telewizor. W przeciwieństwie do nas, wcale dobrze się nie bawił i najwidoczniej nie podobało mu się to, że akurat my świetnie się dogadujemy. Rzecz jasna byłem tym faktem okropnie oburzony, co właśnie oznajmiałem swojemu byłemu, gdy poczułem jak kanapa zmienia… Nie, wróć! To ja zmieniłem położenie na kanapie i gdzieś tam śmignęła mi twarz platynowego chłopca, ale w następnej chwili zostałem już pociągnięty stamtąd przez Toma, który następnie zarzucił mnie sobie na ramię jak worek ziemniaków. Miał szczęście wielkie, że się ogarnąłem, inaczej ozdobiłbym drogę za nami zawartością mojego żołądka, jak Jaś i Małgosia okruszkami. Obawiam się jednak, że nie znalazłoby się tam żadne ptactwo, którego chciałoby to po mnie posprzątać.
            - Tom! Puść! – oburzałem się po drodze, ale on tylko potrząsnął mną niezadowolony. Pomachałem więc jeszcze tylko na pożegnanie do Andreasa i pozwoliłem wrzucić się do sypialni dredziarza. Trafiłem prosto do łóżka, uśmiechając się bezczelnie pod nosem, co chyba nie podobało się mojemu chłopakowi. – Czemu taki jesteś? – zapytałem zaraz potem z niezadowoleniem.
            - Nie drażnij się ze mną – wymruczał zły, siadając przy biurku. Podniosłem się na łokciach, co poskutkowało lekkim zawrotem głowy.
            - Jeszcze wcześnie, to było niemiłe z twojej strony. Powinieneś się cieszyć, że Andy nam odpuścił, a nie wynosić mnie na jego oczach do łóżka – stwierdziłem, opadając znów na poduszki. Przeciągnąłem się i oblizałem lekko wargi. Było mi tak jakoś lekko i bezmyślnie, że najchętniej wlałbym w siebie jeszcze jakieś jedno piwko.
            W każdym razie dredziarzowi nie podobało się to, co mówiłem. Patrzył na mnie coraz bardziej morderczym wzrokiem, a ja jak na złość w ogólnie nie potrafiłem zareagować na to w odpowiedni sposób. Jego zachowanie wydawało mi się całkiem zabawne, więc jedynie chichrałem się pod nosem. Uspokoiłem się nieco dopiero, gdy usiadł na łóżku i zawisnął nad moją twarzą.
            - Chyba coś ci się pomyliło – oznajmił poważnie, wpatrując się w moją twarz, jakbym był brudny. O co mu chodzi? Wredota jedna. Przetarłem więc oczy i policzki. Pomyliło, pomyliło… Co niby mi się miało pomylić? – Masz nie zbliżać się do Andreasa, zrozumiano? – zapytał, na co ja zrobiłem głupią minę i pokręciłem przecząco głową. – Bill!
            - Co?! – mruknąłem, kompletnie nie rozumiejąc, co też chodzi mu po głowie. – Aż tak ci przeszkadza, że też mogę się z nim kumplować?
            - Aż tak mi przeszkadza to, że on ma na ciebie ochotę, a ja nie będę się dzielił! – oznajmił mi poważnie, a ja… parsknąłem śmiechem. Dobra, może to nie było zbyt miłe z mojej strony, ale nie mogłem się powstrzymać. Serio? Serio uważał, że Andy dobierałby się do mnie na jego oczach? Bez przesady!
            Chociaż w sumie to on pchnął mnie na kanapę i… hm. Przełknąłem nerwowo ślinę, przypominając sobie tę scenkę. Coś kręciło mnie w żołądku i nie wiedziałem, czy to zażenowanie, że przeoczyłem tę sytuację, czy może coś innego. W sumie już nie raz takową widziałem, ale trzeba przyznać, że w innych okolicznościach. Zwykle nie było Toma, który ratowałby mnie z opresji, bo i to  nie była opresja i… odchrząknąłem cicho.
            - O, trzeźwiejesz? – rzucił z przekąsem dredziarz, po czym podniósł się z łóżka.
            - No, ej… przecież nic się nie stało, tak? – odezwałem się cicho.
            - Nic, oczywiście, że nic! Ale sam będziesz się tłumaczył Katti. Nie będziesz tu mieszkał, w żadnym wypadku się na to nie zgadzam! – oznajmił wściekle, na co ja zrobiłem tylko duże oczy. Jakie „mieszkał tu”?  Toć ja już miałem swoje miejsce, tak? Em… czyżbym nie pamiętał całego wieczoru? Odchrząknąłem niezręcznie, ale nie podniosłem się, bo kręciło mi się w głowie. Niemniej czułem, że tę kwestię trzeba będzie jakoś wyjaśnić…
            - Tom, ale ja… - urwałem nagle i tym razem poderwałem się z łóżka, zasłaniając sobie usta.
            - Co ty?! – oburzył się, ale nic mnie to już nie obchodziło.
            - Będę rzygał… - udało mi się jeszcze tylko wydusić, a dredziarz w tej samej chwili wystrzelił z pokoju, jak z procy.
            Spokojnie, bez stresu. Wrócił z miską na czas!

            Postanowiłem sobie, że ostatni raz znoszę tych dwóch pedałów razem i to pijanych. Szlag mnie trafiał. Andy w towarzystwie czarnowłosego i alkoholu w jakiś sposób całkiem zapomniał, że coś było między nimi nie tak, jak również o tym, że od teraz powinien trzymać ręce przy sobie. Dostawałem nerwicy, widząc jak trzyma jego dłoń, coś mu tłumacząc. Na dodatek byli tak zajęci rozmową, chociaż nie wiem, czy powinienem tak nazywać ich przekrzykiwanie się, że kompletnie nie zwracali na mnie uwagi.
            - Wiesz, Bill, na dobrą sprawę mógłbyś tu do nas wrócić. Znajdziemy dla ciebie jakieś miejsce w naszym mieszkanku, Tom na pewno się nie obrazi. Ja też nie mam nic przeciwko.
            - Mówisz poważnie? – czarny pewnie by podskoczył, gdyby ilość procentów we krwi nie zwiększyła grawitacji w pokoju. – Matko, tak mi tęskno za tym miejscem! Widzę zresztą, że średnio tu sobie radzicie. Na pewno przydałby się ktoś, kto by to ogarnął…
            - Bill… - próbowałem mu przerwać, ale rzecz jasna mnie nie słuchał. – Chyba zapomniałeś, że pracujesz i nie masz czasu…
            - Ale będę musiał najpierw porozmawiać z Katti – oznajmił, wygrzebując telefon ze swojej torby, wysypując z niej przy okazji całą zawartość. Szczerze mówiąc zrobiłem dziwną minę na widok prezerwatyw walających się po podłodze. Po cholerę mu one…? – Katti? Wiesz, jest taka sprawa… Nie, a czemu?… Późno, wiem, wybacz. Po prostu myślę, że powinienem jak najwcześniej ci powiedzieć, że chcę się wynieść… Tak, bo wracam do chłopaków, tak wyszło… Jasne, wyjaśnię ci, jak wrócę… Nie, nie dziś, ale nie martw się, będę miał gdzie spać… Ehe…
            Nie mam pojęcia, jak moja była zareagowała na jego słowa, ale miałem nadzieję, że zorientowała się, że czarnowłosy jest zalany. Andreas zaraz potem ucieszony przytulił się do niego, a ja trzasnąłem pustą butelką o blat stołu, co dopiero zwróciło na mnie ich uwagę. Nie trwało to jednak zbyt długo. Nie mogli się oprzeć, żeby streścić sobie ostatnie, prawie trzy miesiące, odkąd to Bill się wyniósł. Miarka się przebrała, gdy wygłupiając, się platynowy chłopiec pchnął moją ciamajdę na łóżko i byłem niemal pewny, że zaraz się na niego rzuci – nawet jeśli nie miał takiego zamiaru, moja wyobraźnia wiedziała lepiej. Zabrałem go wtedy do swojego pokoju, nie odzywając się ani słowem do swojego kumpla.
            Cholerne pedały, nigdy nie mają dość doprowadzania mnie do szewskiej pasji!
            Jakkolwiek bardzo starałem się uspokoić, Bill nie dawał mi na to szans, irytując mnie swoim zachowaniem, a konkretniej tym, że jest pijany i kompletnie nic do niego nie dociera. Gdybym to ja tak robił na każdej imprezie, już dawno Katti złożyłaby na mnie doniesienie. Zostałbym osądzony i skazany na wieczne potępienie. A jemu miało to niby ujść płazem? Nic z tego, moi drodzy! Koniec z łakociami! Od dziś zaczyna się szlaban!
            W każdym razie niedługo po tym, jak pozbył się zawartości żołądka, usnął na moim łóżku, kompletnie nie zdatny do niczego. Nie pozostało mi więc nic innego, jak ogarnąć go jakoś do snu i samemu się położyć, żeby następnego dnia dokonać zemsty. Ściągałem z niego ubrania jak z wielkiej kukiełki i chociaż chuchro z niego straszne, namęczyłem się przy tym porządnie. Andreas wpadł mi do pokoju akurat w momencie, gdy Bill był pozbawiany skarpetek. W pierwszej chwili wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz potem jego wzrok spoczął na ciele MOJEGO chłopaka, którego musiałem w związku z tym szybko przykryć. Rzecz jasna, żeby nie zmarzł.
            - Czego tu? – odezwałem się do trzymających się drzwi zwłok. Wyglądał, jakby sam przed chwilą kochał się z kibelkiem, ale w przeciwieństwie do czarnego trzymał się jeszcze jakoś na nogach. Cóż, był bardziej wprawiony, trzeba mu to przyznać.
            - Kłamałem – odpowiedział mi cicho, wpatrując się wciąż tempo w trupa leżącego na moim łóżku. Nie bardzo rozumiałem, o co chodzi, więc mruknąłem coś tylko niewyraźnie. – Znaczy… Dopiero kiedy przyszedł i… byłeś tak zmieszany, że dopiero wtedy poskładałem fakty. No, że ty i on… - wydukał, nawet się nie ruszając. – Tylko chciałem, żeby został. Tęsknię za nim i za cholerę nie mogę uwierzyć, że mi to zrobiliście – rzucił na końcu. Wyjątkowo w tamtej chwili cieszyłem się, że wpatruje się w czarnego, a nie we mnie. Chyba bym umarł. Matko, dlaczego ten pajac musiał przyjść mi to teraz powiedzieć?!
            - Andy, to nie było naumyślnie, to… - próbowałem coś powiedzieć, ale on westchnął tylko. Wszedł do pokoju i usiadł na skraju łóżka obok Billa. Co miałem mu, do cholery, powiedzieć? – Przepraszam, stary. Sam nie byłem na coś takiego przygotowany, a Bill…
            - Daj spokój – mruknął cicho, a mnie przeszły dreszcze, gdy widziałem, jak gładzi lekko jego odkrytą dłoń. – Akurat on nawet muchy by nie skrzywdził. Dociera to do mnie, tak po prostu wyszło – stwierdził, chwiejąc się nieco, co usilnie starałem się ignorować. – Jak wam się układa? – zapytał po chwili, a mnie coś przewróciło się w żołądku. Naprawdę miałem z nim o tym rozmawiać?
            - Hm, dobrze.
            - Zapewne go rozpieszczasz, co? Wyglądał dziś na tak szczęśliwego, że nie mogłem się napatrzeć. Też chciałem rozpieszczać go przez całe życie, szło mi to średnio, no, ale…
            - Andy…
            - Oj, no, co? – mruknął oburzony, zabierając ręce od czarnowłosego. – Domyślam się, że chciałbyś ukryć go przed całym światem, ale to nie takie łatwe. Poza tym ukrywasz przed wszystkimi, że jest coś między wami. Myślisz, że on dobrze się z tym czuje? – zarzucił mi, na co skrzywiłem się tylko.
            - Jakoś nie narzeka.
            - A co ma robić? – warknął, po raz pierwszy odrywając od niego wzrok, żeby spojrzeć  na mnie. Oczy mu błyszczały, ale nie byłem przekonany, czy to od alkoholu, czy przez łzy. Miałem nadzieję, że ta pierwsza opcja jest właściwa. – Jeśli faktycznie się w tobie zakochał, to cieszy się, że w ogóle z nim jesteś. Wiesz, jaki jest. Ja to coś innego, ale on sam nie zażąda od ciebie, żebyś powiedział wszystkim prawdę. Zastanów się nad tym, bo jeśli go zranisz, osobiście ususzę cię przez sen – oznajmił zaraz potem, podnosząc się z łóżka. Ruszył do drzwi. – Idę użalać się nad sobą. A ty opiekuj się nim – nakazał mi, po czym zniknął mi z oczu.
            Nie odpowiedziałem mu, bo i nie wiedziałem co. Zdawałem sobie dobrze sprawę, że ma rację, ale to wcale nie było takie łatwe! On od zawsze był gejem, więc mógł sobie pogadać, a co ja miałem powiedzieć? Nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić, co by się działo, gdybym nagle oznajmił wszystkim, że związałem się z chłopakiem. Zjedliby mnie żywcem! Z drugiej strony, nie było innego wyjścia. Nie zamierzałem odstąpić od Billa, więc prędzej, czy później prawda i tak musiała wyjść na jaw. Uh, dlaczego on nie może być kobietą?

            Po tamtym wieczorze miałem chyba największego kaca w życiu. I to nie tylko chorobę dnia wczorajszego, ale był to najprawdziwszy kac moralny. Nie dość, że urwał mi się film, to jeszcze kiedy zorientowałem się, co wyprawialiśmy z Andreasem na oczach dredziarza, miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Przecież wcale nie chciałem źle, no. Mówiłem już, że przechlapane jest być mną. Na szczęście Tommy uznał, że mój stan zarówno tuż przed snem, jak i samopoczucie dnia kolejnego, były za to wystarczającą karą. Mimo wszystko byłem naprawdę zadowolony, że znów mogłem dobrze dogadywać się z platynowym chłopcem, pomimo wszystkiego, co razem przeszliśmy. Katti była mniej litościwa.
            Obraziła się na mnie totalnie, nawet wtedy, gdy wyjaśniłem jej, że póki co nigdzie się nie wyprowadzam, po prostu byłem pijany i dzwoniłem do niej bezmyślnie. Przekupiłem ją jednak butelką dobrego, drogiego wina, na które polowała od dłuższego czasu.
            Miałem potem jeszcze dziwną rozmowę z Tomem. Ostatni raz był tak zmieszany i zażenowany, gdy wyznawał mi swoje uczucia. Rzecz jasna było to w pewien sposób miłe. Przynajmniej do chwili, gdy dowiedziałem się, o co chodzi. Przyznał mi, że nie ma już wymówki, żeby ukrywać nas przed innymi, ale nie potrafi powiedzieć im tak po prostu prawdy. Prosił mnie o czas na to, żeby sobie z tym jakoś poradzić. Nie powiem, żeby mnie to ucieszyło, byliśmy razem od ponad dwóch miesięcy, a wciąż musieliśmy spotykać się w tajemnicy i bawić się osobno. Obiecałem mu, że poczekam, bo – powiedzmy sobie szczerze – co innego mogłem zrobić? Wściec się na niego i obrazić, że się mnie wstydzi? Jak mówiłem ciężko jest być mną, więc nie mogłem. To i tak był cud, że taki facet jak Tom zakochał się w geju i potrafił się z tym pogodzić. Czekałem jedak wystarczająco długo, żeby nawet w końcu miec tego dość…
            Byliśmy razem już pół roku. Katti zaprzyjaźniła się z Andreasem i na powrót dogadywała się z Tomem, szczególnie, że sama zalazła sobie kogoś ciekawego. Ja zacząłem z tego wszystkiego chodzić na imprezy z Andreasem – Tom nie mógł mi tego wybić z głowy, bo sam chodził na zabawy ze swoimi znajomymi, których ja nie znałem. Wściekał się, ale docierało do niego na szczęście, że nie ma prawa się buntować. Obawiałem się nieco, że jego ego zostanie nazbyt urażone, ale przetrwaliśmy to. Mogę chyba nawet powiedzieć, że w pewien sposób sprowokowało go to do podjęcia decyzji.
            Byłem zaskoczony, gdy któregoś wieczoru dredziarz na powitanie oznajmił mi, że mnie kocha, podczas gdy dotąd usłyszałem od niego te słowa tyle razy, że mógłbym policzyć to na palcach. Potem wsiedliśmy w taksówkę i pojechaliśmy do klubu. Jego kumplom oczy wyszły z orbit, gdy nas zobaczyli. Oczywiście zignorowali to, że przyszliśmy razem. Nawet nie usłyszałem od nich żadnych obraźliwych uwag. Naśmiewałem się wraz z nimi z jakichś bzdur, gdy Tom po prostu podszedł i podając mi drinka, objął mnie ciasno w pasie i pocałował lekko w policzek. Właściwie, gdyby zrobić im zdjęcie i wysłać na jakiś konkurs, byłem pewien pierwszego miejsca. Nie byli zbyt wulgarni, co pozytywnie mnie zaskoczyło, ale ciężko było im przyjąć ten fakt zgodnie z własnymi przekonaniami. Niemniej doczekałem się takiego dnia, gdy mój drań przekazywał mi pozdrowienia od kumpli i zaproszenia na imprezy.
            Ciężko było mi pojąć, że to już się stało. Większość jego znajomych mnie zaakceptowało, inni trzymali się na dystans, ale nie robili większych problemów. Z rodzinkami postanowiliśmy poczekać jeszcze trochę, ale w tamtej chwili, nie obchodziło mnie już tak bardzo, co oni zrobią z tym faktem. Czemu by miało, skoro i tak byliśmy… szczęśliwi?
            Wtedy właśnie pomyślałem sobie, że nieważne jak ciężko jest być mną – z Nim u boku, poradzę sobie ze wszystkim i bez względu na wszystko.

            - Bill? – usłyszałem od drzwi, będąc akurat w trakcie pakowania swoich rzeczy do walizek.
            - Już? – zdziwiłem się, próbując upchać jakiś ciuch do torby. Katti wynosiła się do swojego faceta, a ja wprowadzałem się właśnie z Tomem do naszego nowego gniazdka. Miałem jednak nadgodziny w robocie i nie zdążyłem jeszcze ogarnąć bagaży. – Tom, daj mi jeszcze chwilę… - jęknąłem, upychając wszystko w torbie.
            - Spokojnie – rzucił, odciągając mnie od walizki. Przyciągnął moje plecy, do swojej klatki i poczułem jego wargi na swojej szyi. Zaraz potem do mojego zmysłu węchu dotarł cudowny zapach. – Mamy do jutra dużo czasu, wieczorem zamówię taksówkę. Ale! Do cukierni przywieźli nowe ciasno, podobno jest genialne – oznajmił, podsuwając mi pod nos spore zawiniątko. Na samą myśl się oblizałem. – Poza tym w sklepie zobaczyłem wino, które ostatnio piliśmy. Było dobre, prawda? - stwierdził, podsuwając mi również butelkę.
            - Tom… - mruknąłem, odwracając się do niego twarzą. Rzuciłem mu się na szyję i wpiłem od razu w jego wargi. To przez niego, wiecznie zapominałem, że istnieje coś takiego jak stres. To był naprawdę długi i przyjemny dzień, zanim znów musiałem zabrać się za pakowanie. Ale… było świetnie i odtąd wcale nie było już tak źle być mną.

7 komentarzy:

  1. nie nie nie nie nieee! ;( dlaczego musiało się skończyć :( Odcinek jak zawsze świetny, zresztą Lokator pozostanie długo mojej pamięci i często bd do niego wracać:) Dziękuję Ci za to!:* Cudowna historia;3 Z niecierpliwością czekam na następną :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O-ojej,,, To już koniec...?
    Naprawdę trudno jest mi się z tym pogodzić, bo... cóż, naprawdę przywiązałam się do tego opowiadania. Tak, jak.... cóż, jak do większości twoich opowiadań.
    Uwielbiam cię, po prostu uwielbiam.
    Każde twoje opowiadanie jest oryginalne, nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo potrafisz mnie podbudować w chwilach zwątpienia.
    Wracam sobie wtedy do Doktorka albo do Billa-sieroty, kochanego Lokatora.
    Szanuję cię tak bardzo , kocham to, jak piszesz.

    Lokator zdecydowanie należy do jednego z moich ulubionych opowiadań i będę często do niego wracała~
    Jeszcze raz powtórzę, że cię uwielbiam i... Wesołych Świąt c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Ah, będzie mi tego brakować... Ale zakończenie cudowne! Tak... tak pozytywne ^ ^
    Naprawde będzie mi tego brakować, bo z utęsknieniem czekałam na kolejne przygody ciapowatego Billa. Ale jakże mogłoby być inaczej, przecież cudownie piszesz, za każdym zakończonym opowiadaniem sie tęskni :*

    OdpowiedzUsuń
  4. jej, nie mogę uwierzyć, że to już koniec lokatora. :-( cholernie podobało mi się całe opowiadanie, a najbardziej zakończenie, jesteś wielka. czekam na następny twincest.

    OdpowiedzUsuń
  5. nice :) mysle ze po tej burzy co mieli, teraz powinno byc juz lepiej. nie, no serio bycie Billem to najbadziej skomplikowana rzecz na swiecie - ale od czego ma Toma hahahahha :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czoko, jak ja nie lubię takich chwil, kiedy tak cudowne opowiadania dobiegają końca.Twoja historia wielokrotnie mnie rozśmieszała, wzruszała no i te sceny ;-) Naprawdę pokochałam twój świat tej szalonej trójki. Piszesz cudownie. Dzięki za te wspólne tygodnie czytania tu i na KIL-u. Teraz mi pozostaje czekać na twoje kolejne dzieło, bo masz ogromny talent do pisania. Powodzenia ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jej, nie mogę uwierzyć, że to już koniec Lokatora na gapę. Ich historia była niesamowita - zabawna, na początku nieco zagadkowa. Nawet w niektórych momentach pełna napięcia. Super. Masz talent :)
    Tak więc dziękuję Ci za to opowiadanie i czekam na kolejne :)

    http://ty-i-ja-to-my.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^