środa, 22 maja 2013

[7/22] Shelter


Witajcie ;)! Przez kilka dni mnie nie było, różne dziwne rzeczy się działy, a teraz zamiast pisać prace (mam trzy do zrobienia na 15 ;P), stwierdziłam, że wrzucę dla Was nową część :D. Później nie będę miała czasu, a nie chcę dłużej trzymać Was w niepewności :). Mam nadzieję, że docenicie moje starania ^^. W każdym razie myślę, że zaczyna robić się ciekawie :). Tymczasem nie marudzę i biorę się za moją robotę, a Wy sobie spokojnie czytajcie ;).
Czekam na Wasze opinie! :)

Wasza Czokoladka ;).


Część 6.

            Od tamtego wieczoru chciałem jakoś wrócić do porządku dziennego: wspólnych posiłków, rozmów i tym podobnych rzeczy, ale Bill najwyraźniej nie miał na to ochoty. Robił wszystko, co do niego należało i czego sobie życzyłem, mimo to wydawał się jakby obrażony. Byłem przez to bardziej rozdrażniony, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie dziwiłem się więc, że w firmie ludzie schodzili mi z drogi i nawet mój głupi brat nie próbował ze mną pogrywać.
            W połowie kolejnego tygodnia po powrocie do mieszkania, zastałem czarnowłosego rozwieszającego na wieszakach uszyte przez siebie ubrania. Przez moment widziałem na jego twarzy uśmiech, ale gdy tylko na mnie spojrzał, znów spoważniał i naprawdę wszystkiego mi się odechciewało. Przychodzenia tu również.
            - Ukończyłem dziesięć pełnych strojów – poinformował mnie, kiwając na te wszystkie rzeczy. Każdy komplet był inny i kiedy na nie patrzyłem, trudno było mi uwierzyć, że to wszystko powstało w domowych warunkach. – Proponuję, żebyś je przejrzał, przymierzył i wybrał, co zechcesz.
            - Wezmę wszystkie – stwierdziłem od razu, co chyba nie specjalnie mu się spodobało.
            - Tom, wybacz, ale nie napracowałem się tyle po to, żebyś mi za nie zapłacił i wrzucił te rzeczy na dno szafki. Nie oddam ani jednej części z tych ubrań, dopóki ich nie przymierzysz. Jeśli nie… pozbędę się ich – oznajmił poważnie, stojąc przede mną z rękoma za plecami. A mnie coś gotowało się w żołądku. Nienawidziłem, gdy ktoś mówił do mnie rozkazującym tonem. Byłem w stanie go znieść tylko w przypadku ojca, a to i tak zwykle kończyło się kłótnią.
            - Kpisz sobie, prawda? Zamówiłem je, więc i zrobię z nimi, co ze chcę. A na chwilę obecną nie mam najmniejszej ochoty się przebierać. Jestem głodny – dodałem na koniec dosadnie, wpatrując się w niego jak w tarczę na strzelnicy. Ludzie, którzy mają ze mną do czynienia powinni wiedzieć, że tak się ze mną nie pogrywa. Wyminąłem go więc i usiadłem przy stole.
            - Świetnie. W takim razie obiad czeka w kuchni – powiedział krótko, po czym zaczął ściągać niedbale wszystkie uszyte przez siebie ubrania z wieszaków i wrzucać je do czarnego worka na śmieci. Myślałem, że mnie coś zaraz rozniesie. Cholerny znajda musiał odstawiać mi szopki po tym, jak od tygodnia osobiście doprowadza mnie do szału!
            Poderwałem się na nogi, nie pamiętając, kiedy ostatni raz tak puściły mi nerwy. Podszedłem do niego i szarpnąłem go mocno za ramię w swoją stronę. Miałem już zacząć się na niego wydzierać, gdy ujrzałem łzy w jego oczach i zdałem sobie sprawę, że jego dłoń jest pokaleczona. Drugiej nawet nie widziałem. Serce jednak stanęło mi w miejscu, a nerwy w jednej chwili puściły. Czy on naprawdę oszalał? Przez tyle czasu pracował jak głupi, robiąc sobie krzywdę i nie dosypiając, żeby teraz po prostu zniszczyć to, co stworzył? I dlaczego? Dlatego, że nie chciałem tego przymierzyć? Kretyn! Po prostu kretyn!
            Pomimo to rozluźniłem nieco uścisk na jego ramieniu, pozwalając mu odwrócić od siebie twarz. Nie, nie. Nie chciałem go poniżać. Nie chciałem na niego krzyczeć i pokazywać, że jestem tu najważniejszy. Przecież wcale nie chciałem! Tylko w żaden sposób mi to nie wychodziło, gdy nie słuchał, co się do niego mówi, nie chciał na mnie patrzeć ani ze mną rozmawiać. Może jeszcze powinienem przyprowadzić mu Andreasa, żeby poprawił mu humor?! Przeklęta znajda!
            - Zostaw je. Później przymierzę co do jednego – obiecałem o wiele łagodniejszym tonem, niż chciałem sobie na to pozwolić. Tymczasem wciąż trzymałem jego rękę, najwyraźniej obawiając się, że zaraz mi się wyrwie i ucieknie. – Obiecuję, przecież mówiłem ci, że chcę wypełnić swoją szafę twoimi ubraniami. W porządku?
            - Nie jest w porządku – mruknął w końcu, a ja bardzo starałem się zignorować fakt, że mówił przez łzy. – Powinienem odejść, prawda? Już dawno powinienem odejść – stwierdził, na co ja całkiem zdrętwiałem. Serio, tylko tego mi teraz brakowało. Nie zamierzałem mu na to pozwolić.
            - Powiedziałem ci, że możesz zostać tu tyle, ile tylko zechcesz.
            - Więc chcę odejść – powiedział, odwracając się w końcu w moją stronę. Staliśmy w odległości może pół metra od siebie i po raz kolejny poczułem, że serce staje mi w miejscu. – Pozwalasz mi zostać, ale czy pozwolisz mi odejść, jakby nigdy nic?
            - Nie rozumiem, o co ci teraz chodzi – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Mówiłem ci od początku, że gdy tylko znajdziesz pracę i jakiś kąt do zamieszkania, proszę bardzo. Dotychczas możesz zostać tu.
            - Możesz, czy musisz?
            - O co ci chodzi?! – uniosłem się znowu, wypuszczając jego rękę. Przysięgam, że doprowadzał mnie w tej chwili do stanu najwyższego okur… No, właśnie! – Czy ja ci zabraniam stąd wyjść?! Proszę bardzo, spakuj się, bierz, co sobie zechcesz i wynoś się!
            - Więc jeśli nie chcesz, żebym naprawdę to zrobił, przestań traktować mnie jak swoją własność! – wywrzeszczał tak, że nie zdziwiłbym się, gdyby słyszała go cała okolica. Zaraz potem pobiegł do łazienki i zamknął się w niej od środka, zostawiając mnie z totalnym mętlikiem w głowie. Co właściwie się stało?
            Przez kilka długich chwil kompletnie nic do mnie nie docierało, prócz tego, że na dobrą sprawę Bill naumyślnie sprowokował tę awanturę. Doskonale wiedział, co powiedzieć i musiał przewidzieć każde moje słowo. Tylko kiedy on zdołał tak dobrze mnie poznać? I skąd, do cholery, wiedział, że nie chcę, by odchodził? Dawałem mu wszystko, czego mógł zapragnąć. Spędzałem z nim czas, żeby nie siedział sam, wyciągałem go z mieszkania, gdy tylko mogłem. Starałem się być dla niego inny niż dla wszystkich, chciałem raz w życiu być dla kogoś dobry, a on mnie po prostu zrugał. Nie miałem pojęcia, co z sobą zrobić. Opadłem więc bezsilnie na fotel, załamując ręce i nic mnie nie obchodził obiad ani ubrania, które dla mnie zaprojektował i uszył. Chciałem stamtąd po prostu nawiać, ale z drugiej strony obawiałem się, że jeśli to zrobię, mogę rzeczywiście już nigdy go tam nie zastać.

            Minęła przynajmniej godzina, przez którą z łazienki nie docierał do mnie praktycznie żaden dźwięk. Przypominałem sobie, jak przyprowadziłem go tu pierwszy raz i zastanawiałem się, co od tamtego czasu się zmieniło. Bill zaufał mi na swój sposób, a ja zaufałem jemu i odsunąłem się od wszystkich, którzy mogliby to zniszczyć. Teraz natomiast siedziałem, nie mając pojęcia, co stanie się z naszą znajomością za chwilę. Z drugiej strony, co takiego w niej było, że tak obawiałem się jej stracić?
            Przekręcenie zamka w drzwiach do łazienki było niemal jak znak, że nadeszła pora, żeby to wszystko wyjaśnić. Wahałem się przez moment, ale wreszcie wstałem i podszedłem do tego pomieszczenia, nasłuchując jakichkolwiek dźwięków. W końcu jednak wszedłem do środka, nawet nie pukając. Ulubiona koszula Billa, którą miał na sobie była zniszczona. Widocznie nerwy musiały mocno go ponieść, ale nie zamierzałem tego komentować. Na jego policzkach widziałem ślady po łzach i pierwszy raz pomyślałem, że zachowałem się jak potwór i tego żałuję. Podszedłem do niego i chowając dumę do kieszeni, kucnąłem tuż przed jego spuszczoną w dół głową.
            - Nie zatrzymam cię, jeśli zechcesz odejść – powiedziałem cicho, czekając aż zareaguje, ale nawet się nie poruszył. Co miałem więc robić? Dotąd nie posuwałem się tak daleko w kontaktach towarzyskich i nie miałem pojęcia, jak powinienem się zachowywać. – Mogę znaleźć dla ciebie dobrą pracę, mogę znaleźć osobę, która w odpowiedni sposób zajmie się twoim talentem… nie musisz ze mną zostawiać, jeśli nie chcesz. Nie jesteś… moją własnością – wydukałem wreszcie, ale czarnowłosy wciąż się nie odzywał. Znów znalazłem się w ciemnym zaułku i nie mogłem odnaleźć dalszej drogi. On sam najwyraźniej nie zamierzał niczego mi ułatwiać, mimo że i tak usłyszał ode mnie słowa, jakich nigdy nie spodziewałem się wypowiedzieć. Pozostawało mi więc zadać jeszcze jedno pytanie. – Chcesz stąd odejść?
            Dopiero wtedy podniósł na mnie wzrok. Jego oczy wciąż były zapuchnięte od płaczu, ale patrzył na mnie spokojnie z odległości kilkunastu centymetrów, jakby to była najzwyczajniejsza sytuacja w jego życiu. Wydał mi się wtedy taki kruchy, że moja dłoń niemal samoistnie uniosła się, żeby pogładzić lekko jego policzek. Nie wiedziałem, dlaczego to znowu wywołało u niego łzy, ale przestraszyłem się, że zrobiłem coś nie tak i złapałem jego twarz w obie ręce, żeby nie odwracał jej ode mnie. Nie mogłem tylko za nic w świecie się wysłowić. W następnej chwili poczułem jednak jego dłonie na swoich.
            - Przygarnąłeś mnie z niczym, nie powinienem niczego od ciebie oczekiwać. Czasami nie mogę na ciebie patrzeć, ale nie chcę odchodzić – wydukał cicho, wpatrując mi się w twarz. – Tak naprawdę… chcę, żebyś mnie przy sobie zatrzymał.
            - Więc zostań – szepnąłem, ocierając kciukiem spływająca mu po policzku łzę. – To miejsce będzie twoim domem, dopóki będziesz tego chciał.
            - A jeśli zacznę pracować? Jeśli nie będę spełniał każdej twojej zachcianki, wciąż będziesz mnie tutaj chciał?
            - Po co te wszystkie pytania? Tak, chcę, żebyś tu został bez względu na te wszystkie bzdety – oznajmiłem wprost, nieco już zniecierpliwiony. Nie mogłem się nadziwić temu, co się działo, gdy się zaśmiał i zaczął ocierać mokre policzki.
            - To dlatego, że chcę tu zostać dla ciebie – powiedział zaraz potem, co nieco mnie zaskoczyło. Nim zdążyłem zrozumieć jego słowa, zbliżył się do mnie niebezpiecznie. Zdołałem tylko złapać go za ramiona i powstrzymać, zanim zrobił coś w moim mniemaniu nierozsądnego.
            - Nie powinieneś robić niczego wbrew sobie. Nie oczekuję tego od ciebie – nieco spanikowany zacząłem szybko mówić, nie potrafiąc znaleźć innego wyjścia z sytuacji. Czarnowłosy jednak uśmiechnął się tylko lekko.
            - Nie chcesz, żebym się do ciebie zbliżył?
            - Co? – nie docierało do mnie nic z tego, co mówił.
            - Mogłem źle zrozumieć to, jak na mnie patrzysz, jak pomimo wszystko o mnie dbałeś… Ale jesteś pewien, że chcesz mi odmówić? – zapytał, owiewając moje wargi gorącym powietrzem. Myślałem, że oszalałem. Nigdy w życiu nie czułem takiego głodu, takiego pragnienia, jakie w jednej chwili wypełniło całe moje ciało. Był tak blisko. Jego wargi znajdowały się kilka marnych centymetrów od moich i kusiły, jak nic nigdy przedtem. A ja się wahałem, nie rozumiejąc, dlaczego w ogóle rozważam taką sytuację. Nie miałem pojęcia, czy jestem w stanie cokolwiek z siebie wydusić, więc w końcu pokręciłem tylko lekko głową, przez dłuższą chwilę nie zdając sobie sprawy z tego, że zagryzam wargę. – Więc… - mruknął cicho, nie kończąc zdania.
            Nie rozumiałem, co się dzieje. Trzymałem jego twarz w dłoniach, a jego wargi niepewnie zetknęły się z moimi. Nie wiedziałem, co mi jest, gdy nagle zrobiło mi się gorąco, a przez kręgosłup przebiegł nieznany mi dotąd dreszcz. Nim się spostrzegłem, całowałem jego usta jak opętany, nie mogąc przestać. Wszystko, co się liczyło to żar, który właśnie między nami odkryłem, a który zdawał się ciągnąć mnie wprost w wielkie płomienie łaskoczące przyjemnie moje ciało. Po jakiejś chwili zdałem sobie sprawę, że to dłonie czarnowłosego, które wtargnęły pod moją koszulę, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca.
            Właśnie zatraciłem się w pocałunku z mężczyzną. Znajdą, którego przyciągnąłem tu niemal siłą, na wpół zamarzniętego, nie będąc pewnym, czy aby na pewno potrafi mówić. I nic z tego do mnie nie docierało. Zresztą nic się też nie liczyło. Zamierzałem po prostu wziąć od niego to, co chciał mi dać.
            Dopiero kiedy wreszcie oderwałem się od jego ust, zacząłem przytomnieć i uświadamiać sobie, co właściwie robię. Złapałem jego ręce i odsunąłem od siebie, szukając jakiegoś logicznego wytłumaczenia tego, co się stało. Jego wcześniejsze słowa od tamtej chwili brzmiały całkiem inaczej i zaczynałem rozważać możliwość, że naprawdę oszalałem. Jeszcze pięć minut przedtem całkiem inaczej rozumiałem to, że chce tu zostać ze względu na mnie. Okej, ja też wolałem, żeby został, ale wcześniej nawet nie przyszłoby mi do głowy, że mogłoby chodzić o coś więcej niż przyjaźń między nami. Zresztą mimo tego, co się stało, wciąż nie brałem tego pod uwagę. W żadnym wypadku nie mogło być takiej opcji! Nie byłem przecież taki jak on, czy mój upierdliwy braciszek. Nawet jeśli pozostawałem trudnym człowiekiem, który jakoś nie może trafić na odpowiednią kobietę, to nie oznaczało, że zaraz wezmę się za tę moją znajdę! W końcu to facet. Nie i kropka. 
            Odchrząknąłem nieco zmieszany, przyglądając mu się jeszcze przez chwilę. Na dobrą sprawę wzajemnie wpatrywaliśmy się sobie w oczy i chyba obaj czekaliśmy, aż ten drugi jakoś zareaguje, powie coś, zrobi cokolwiek. Podniosłem się więc wreszcie i rozejrzałem nerwowo po łazience, usiłując wybić sobie z głowy myśl, że jego wargi są tak przyjemnie miękkie i wręcz słodkie. Dobra, stało się, było fajnie, ale w moim mniemaniu teraz przyszedł moment, żeby się ogarnąć i wyjaśnić jakoś to zajście, jakkolwiek mocno tłukło się moje serce.
            - Słuchaj, Bill...
            - Wiem – przerwał mi. - Wiem, nie musisz mi tłumaczyć, że nie jesteś gejem - przerwał mi z cichym westchnieniem. Spojrzałem na niego zdziwiony i jakoś tak się stało, że w mojej głowie pojawiła się kompletna próżnia. Nie mogłem znaleźć w niej ani jednego sensownego słowa. Nie byłem pewien, czy był zawiedziony, czy może nie robiło to na nim większego wrażenia. Właściwie poczułem się nieco nieswojo na myśl, że mogło go to nie obchodzić. W końcu jeszcze przed chwilą wywnioskowałem, że mu na mnie jakoś zależy. Powiedziałem więc sobie, że nie powinienem się tym przejmować. Skoro rozumie, wszystko powinno być w porządku. Wzruszyłem więc ramionami i spojrzałem w stronę lustra na swoje wciąż jeszcze lekko nabrzmiałe wargi. Cholera jasna.

            Siedziałbym tam pewnie jeszcze przez dłuższy czas, gdyby nie to, że czarnowłosy podniósł się w końcu, spojrzał krytycznie na swoją koszulę i wyszedł z łazienki, mrucząc pod nosem, że musi się przebrać. Ja natomiast robiłem wszystko, żeby nie dopuścić do świadomości bałaganu, jaki nagromadził się w tym mieszkaniu. Nie miałem ochoty na zadawanie sobie pytań z serii, dlaczego to zrobiłem i dlaczego tak mi się to podobało, ale one jak na złość dobijały się do mojej głowy. Podniosłem się wreszcie i również opuściłem łazienkę, przyłapując znajdę w drodze do kuchni. Udał, że mnie nie zauważył i zabrał się za odgrzewanie wcześniej przygotowanego posiłku. Zakląłem pod nosem z niezadowoleniem. Nie rozumiałem już kompletnie nic z obecnej sytuacji. Naprawdę mógł to wszystko zaplanować, żeby teraz móc zwyczajnie ignorować moją obecność? Owszem, może byłem nieco zbyt podejrzliwy, ale ten cwaniak znalazł mój słaby punkt, a nie dało się ukryć, że na chwilę obecną był nim on sam.
            Obiad wprawdzie był odgrzewany, ale to naprawdę nie zdołało zniszczyć jego smaku. Bill zaserwował do niego moje ulubione wino, którego nieco nadużyłem. Niedługo potem dostawałem szału na myśl, że niejako obiecałem zmienić swoje zachowanie, aby został i nie mogłem nijak nakłonić go, do napicia się ze mną. Nie wspominając o tym, że w końcu zostawił mnie i poszedł spać.
            Sam nie siedziałem też wtedy zbyt długo. Wino się skończyło, w telewizji nie było nic ciekawego, a nie miałem ochoty na nic innego. Może prócz towarzystwa czarnowłosego, którego nie mogłem teraz od niego wyegzekwować. Gdy tylko podniosłem się z kanapy, poczułem, jak alkohol miesza mi  w głowie i zakląłem cicho. Tak, wino, mój kolejny słaby punkt. To był chyba pierwszy raz, kiedy czułem się naprawdę bezradny i już nie cierpiałem tego uczucia. Było strasznie irytujące.
            Spałem na kanapie. Nie mogłem zmusić się, żeby położyć się teraz obok niego. Zakodowałem sobie przy okazji, że potrzeba mi tu dodatkowego łóżka.

7 komentarzy:

  1. Łiii! Pocałowali się! Jupi! xD
    Tylko teraz będą pewnie udawać, że nic się nie stało. Ech :(
    Dawaj next :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie :) Juz nie moglam sie doczekac :)
    podoba mi sie to co zaszlo miedzy Billam i Tomem, chociaz to raczej jeszcze wiecej dalo Tomowi do myslenia albo mi sie wydaje hehe w sumie zastanawiam sie dlaczego BIll na poczaku tak omijal Toma? eh, nawet nie chce sobie wyobrazac co sie moze jeszcze miedzy nimi wydarzyc haahhaha
    czekam na kolejna czesc :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak długo na to czekałam i to było słodkie, a potem jakoś tak mi się smutno zrobiło jak się zaczęli ignorować.

    OdpowiedzUsuń
  4. stwierdzam, że za krótki odcinek ;< nie chce mi się czekać do następnej środy tym bardziej, że wszystko się idealnie rozkręca. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam to...chcialabym juz teraz nastepny :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie powinni tego w takim momemcie zostawiac...

    OdpowiedzUsuń
  7. Tom durny. Skoro tak mu sie podobal ten pocałunek, to powinien się jednak nad swoją orientacja zastanowic... :-)
    Podobalo mi sie, mialam motylki, chce więcej;-)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^