środa, 29 maja 2013

[8/22] Shelter

Witajcie. Obiecałam notkę i... jeśli mam być szczera, to pewnie by dziś nie wypaliło, gdyby nie powstał jeden wieli sajgon, przez który wróciłam do domu. Szlag by to wszystko po prostu. No, ale nic. Nie ma nic lepszego na zszargane nerwy, jak muzyka, piwko i trochę ucieczki od rzeczywistości - pora coś napisać, bo ostatnio się obijałam. A teraz do rzeczy! Nowa część... wiem, że mnie udusicie, ale i tak Was kocham ^^. Życzę miłej lektury i czekam na Wasze opinie.

Wasza Czokoladka ;).




Część 7.

            Kolejnego dnia wyszedłem z mieszkania wcześniej, żeby przed pracą skoczyć jeszcze do swojego apartamentu i o mało nie padłem na zawał, gdy przed wejściem do klatki wpadł na mnie mój ukochany braciszek. Nie zdążył nawet odezwać się słowem, gdy zepchnąłem go sobie z drogi, ruszając w kierunku parkingu.
            - Radzę ci dobrze, bez kija nie podchodź – warknąłem w jego kierunku, gdy dorównał mi kroku.
            - Czyżby Bill cię tak zdenerwował?
            - Nie, ale wystarczyło, żebym cię zobaczył. Czego chcesz?
            - Porozmawiać, spędzić razem trochę czasu. W końcu jesteśmy rodziną, a ostatnio kompletnie mnie olewasz – stwierdził, wpatrując się we mnie uparcie, co ja umyślnie ignorowałem. Cholerny pajac.
            - Przykro mi, braciszku, ale jeśli chcesz, żebym poświęcił ci czas, musisz na to najpierw zasłużyć. Albo ewentualnie znowu donieść o czymś ojcu, wtedy będziesz mógł popatrzeć, jak się z nim kłócę – oznajmiłem, po czym wsiadłem w swoje auto i nie czekając, aż dobiegnie do drugich drzwiczek, wyjechałem z parkingu z piskiem opon.
            Pomimo irytującego spotkania z bratem i tak myślałem o tym, że Bill pewnie będzie zaskoczony, że zniknąłem tak wcześnie. Nawet się nie obudził. Czy to była kolejna zagrywka, żeby wyprowadzić mnie z równowagi? Zastanawiałem się, czy w ogóle warto tego dnia do niego jechać, chociaż dopiero co wszedłem do firmy. Za to z każdą kolejną godziną byłem na siebie coraz bardziej zły, że pozwoliłem się w to wciągnąć.
            Moją misją specjalną tego dnia było unikanie towarzystwa Andreasa, który tylko pogarszał moje samopoczucie i wdeptywał znośnego, zapoznającego się z empatią mnie w ziemię. Ile razy zostaliśmy sami, tyle razy truł mi dupę o mojego znajdę, a najgorsze w tym wszystkim był fakt, że on robił to dla rozrywki. Ten człowiek w przeciwieństwie do mnie praktycznie nie pracował, a i tak był ustawiony do końca życia. Na dodatek samo wspomnienie ostatniej pogadanki z ojcem, przyprawiało mnie o irytację.
            - Jedziesz do niego? – zapytał mnie, gdy przyłapał mnie w drodze do wyjścia z budynku firmy. Zakląłem cicho pod nosem. – Tom, mogę się zabrać, proszę?
            - Czego ty właściwie chcesz? – warknąłem na niego, zatrzymując się gwałtownie. Mój braciszek zatrzymał się w porę z gracją i uśmiechnął z zadowoleniem, że wreszcie na niego patrzę.
            - Wiem, że może ci się to wydać głupie, ale on ma to coś. Odkąd go poznałem wciąż chodzi mi po głowie i…
            - Nie ma szans – przerwałem mu stanowczym, żebym nie powiedzieć apodyktycznym tonem. Naprawdę sądził, że po tym, jak próbował mnie wrobić przed ojcem, pozwolę mu na coś takiego? Po ostatnim wieczorze sam czułem się, jakbym utknął w samym środku labiryntu.
            Na chwilę udało mi się zatkać usta Andreasa zaskoczeniem, ale zaraz potem pokręcił tylko lekko głową.
            - Posłuchaj, nie będę robił nic głupiego. W końcu jest homo, więc to chyba jego wybór? Jeśli odeśle mnie z kwitkiem dam sobie spokój, daję słowo – mówił dalej, a ja wpatrywałem się w niego z niedowierzaniem.
            - Andy, porąbało cię? Podkochujesz się w chłopaku z ulicy, którego widziałeś raz w życiu na oczy? Daj sobie spokój już teraz – mruknąłem, ruszając dalej w stronę swojego auta.
            - Świetnie, ale to nie ja trzymam go jak w klatce, żeby przypadkiem nikt prócz ciebie nie mógł się do niego zbliżyć.
            - Przestań pieprzyć!
            - Więc przestań traktować go jak własność i daj mu odpocząć! Ja z chęcią zabiorę go gdzieś na miasto.
            - Wyobraź sobie, że ja też z nim wychodzę.
            - Na smyczy? – prychnął, a ja zacisnąłem dłonie w pięści.
            - Dobrze, niech będzie. Zapytam, czy ma ochotę z tobą wyjść. Jutro ci powiem – rzuciłem w jego kierunku, co najwyraźniej go usatysfakcjonowało, bo zatrzymał się, odpuszczając sobie trucht za mną.
            - Wierzę ci na słowo, braciszku! – rzucił jeszcze i tyle go widziałem.
            Zatrzasnąłem z hukiem drzwiczki samochodu i pojechałem… Ciężko powiedzieć dokąd, bo byłem wściekły i uważałem, że to za wcześnie, żeby pokazywać się w mieszkaniu. Byłem przekonany, że znowu dojdzie do awantury, a ja potem znów bym żałował, że coś poszło nie po mojej myśli. Jak na przykład to, że Andreas całkiem oszalał. W porządku, może w jakiś sposób przywiązałem się do czarnowłosego, ale żeby tak od razu bzikować na jego punkcie? Kim on był? Skrzywiłem się na to pytanie. Na dobrą sprawę nie miałem o tym pojęcia i oceniałem go wyłącznie pod kątem majątkowym, który w jego obecnej sytuacji był bardzo ostry. Tylko, że mój brat był kolejną osobą, która zarzucała mi nieodpowiednie traktowanie Billa i odbieranie mu możliwości, a z drugiej strony w głowie dudniły mi jego słowa, iż chce, żebym go przy sobie zatrzymał. Na samą myśl coś przewracało mi się w żołądku.
            Wpadłem do mieszkania jakieś pół godziny później niż zwykle, ale czarnowłosy nie wydawał się być zaskoczony. Wszędzie unosił się zapach jakiejś cudownej pieczeni, a on krzątał się po salonie w jakiejś jasnej koszuli,  którą pierwszy raz widziałem na oczy. Uśmiechnął się na mój widok i bez słowa podszedł blisko. Zanim zdążyłem na to zareagować, poczułem jego dłonie na swoich policzkach i delikatny pocałunek, który złożył na moich wargach. Przełknąłem nerwowo ślinę, gdy się ode mnie odsunął i wpatrywałem się w niego wielkimi oczyma. Nie, nie. Coś tu jest nie tak.
            - Co to było? – zapytałem nieco zachrypniętym głosem.
            - Witaj z powrotem – odparł, jakby nigdy nic. – Wcześnie dziś wyszedłeś. Wybacz, że nie wstałem, ale musiałem odespać ostatnich kilka nocy.
            - Nie, ja pytam, dlaczego mnie pocałowałeś? – uściśliłem, wpatrując się w niego może nieco uciążliwie. Och, cholera! Wszystko na mojej głowie. Dlaczego kiedy wydaje mi się, że wreszcie zaczyna dziać się coś pozytywnego, wszystko zaczyna się sypać? – Mówiłeś przecież wczoraj, że rozumiesz.
            - Rozumiem. Nie jesteś gejem i nie mogę na nic liczyć, ale wydawało mi się, że wczoraj nie protestowałeś…
            - Przestań kręcić, Bill! To, że nie jestem gejem oznacza pewne granice, których nie powinieneś przekraczać! – wykrzyczałem poirytowany. Świetnie, jestem tym niedobrym, to może od razu zrobić ze mnie jednak sponsora? – Byłbym wdzięczny za jakiś ciepły posiłek i przygotowanie ubrań, które miałem przymierzyć – dodałem zaraz potem, żeby tylko tamten temat się urwał.
            Nie dało się ukryć, że znajda wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Tkwił tak przez dłuższą chwilę, żeby zaraz potem uśmiechnąć się nieco niewyraźnie i spuścić wzrok na swoje stopy. Poczułem jakieś nieprzyjemne dreszcze na plecach, ale nic nie powiedziałem. Tak miało być lepiej. Bez zbędnych komplikacji, tłumaczenia się w razie gdyby mój brat znów zarządził śledztwo. Przede wszystkim chciałem, żeby pozostało tak, jak dotąd. Zmiany przynosiły ze sobą trudności, a ja przecież od dziecka wolałem iść na łatwiznę.
            Niedługo potem faktycznie podał mi obiad, samemu ledwie do ruszając własną porcję, zostawił ubrania, które dla mnie uszył i na dobrą sprawę tyle go widziałem. Zamknął się w pokoju i najwyraźniej nie zamierzał stamtąd wyściubiać nosa.
            Ja natomiast byłem wściekły, bo jego zachowanie kompletnie mnie zaskoczyło i nawet nie miałem chwili, żeby zastanowić się nad swoją reakcją. W końcu dzień wcześniej wszystko wydawało się zostać wyjaśnione, tymczasem siedziałem tam wciąż jak ten kretyn i nawet nie próbowałem się uspokoić. Czułem smak warg Billa na własnych i przerażało mnie to. Nie mogło przecież tak być. Chciałem, aby znajda został u mnie, ale tak jak dotąd, nie sprawiając kłopotów i robiąc to, co do niego należało. Czy nie dawałem mu dobrych warunków i wszystkiego, czego chciał? To nie moja wina, że nie było tego zbyt wiele. Ja chciałem tylko pozostać przy relacjach miedzy nami, które mnie odprężały i pozwalały rozluźnić się po całym dniu użerania się ze wszystkimi durniami w tej firmie. Dlaczego musiał to wszystko niszczyć?!
            Całkowicie odechciało mi się tego dnia siedzieć w mieszkaniu. Byłem na tyle zły, że nie miałem zamiaru czekać aż mi przejdzie i wyciągać do niego ręki na zgodę. Tak, nawrzeszczałem na niego, a niedługo po schowaniu ciuchów do szafki, zabrałem swoje podręczne rzeczy i zamierzałem pojechać do apartamentu, żeby odpocząć od wszystkich irytujących mnie istnień ludzkich. I pomyśleć, że to właśnie mieszkanie było dotąd moją ucieczką. Tymczasem odnosiłem wrażenie, że zmieniło się w zbyt ciasną dla nas dwóch klatkę zbędnych emocji i nieporozumień. Od kiedy sprowadziłem do siebie czarnowłosego, nie miałem chęci, żeby wybrać się do parku pomyśleć. Nie miałbym też teraz sił, żeby spojrzeć na tych wszystkich ludzi z myślą, że ignorowałem ich cierpienie, nie mogąc jednak znieść zamarzniętych kropli łez na twarzy tego dzieciaka. Czy to nie było naiwne? A może po prostu egoistyczne z mojej strony? Chciałem przecież, żeby był mi wdzięczny. Tymczasem straciłem wszystkie swoje kryjówki przed światem.
            Gdy jednak przekręciłem klamkę, aby stąd uciec, dało się słyszeć otwieranie drzwi wewnątrz mieszkania i już w następnej chwili miałem przed sobą zapłakaną twarz Billa, podczas gdy ja wciąż zaciskałem ze złości zęby.
            - Wychodzisz? - zapytał, jakby rzeczywiście mógł mieć co do tego jakieś wątpliwości. - Przepraszam... - szepnął cicho, spuszczając wstydliwie wzrok. - Nie chcę, żebyś czuł się niezręcznie w swoim własny mieszkaniu.
            - Świetnie - mruknąłem niemiło, jakby jego słowa nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. - W takim razie posprzątaj ten bajzel, żebym dobrze się czuł, gdy następnym razem tu przyjdę - dodałem szorstko, wychodząc już za drzwi, choć dobrze wiedziałem, że jest idealnie czysto. Nie planowałem się z nim w jakikolwiek sposób żegnać.
            - Nie przyjdziesz jutro? - zapytał cicho, jakby bał się, że uznam, że znów zachował się wobec mnie zbyt śmiało.
            - Nie wiem, czy będę miał ochotę. I czas - dodałem, chcąc już stamtąd odejść.     Kompletnie nie docierało do mnie, kiedy się taki stałem, ale zaczynałem już mięknąć. Po raz kolejny nie potrafiłem pogodzić się z tymi cholernymi łzami w jego oczach.
            - Więc może... pozwolisz mi się odwiedzić w swoim apartamencie?
            - W żadnym wypadku, Bill. Ty i moje oficjalne życie prywatne nie możecie mieć z sobą nic do czynienia - oznajmiłem tak chłodno, że nawet mnie coś przewróciło się w żołądku.- Bywaj - mruknąłem jeszcze na odchodne. 
            Był to jednak powód, dla którego siedziałem tego wieczoru samotnie w swojej prywatnej sali kinowej z pilotem i zgrzewką piw, i za nic w świecie nie mogłem powstrzymać się przed ciągłym zastanawianiem: co teraz? Bill swoje już przeszedł, wiedziałem to, choć nie znałem całej jego historii. I byłem na siebie zły, że traktuję go tak chłodno, dlatego że z jakiegoś powodu zaczął się wobec mnie inaczej zachowywać. Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej musiałem przyznać rację ojcu, który nie powiedział mi tego wprost, ale dał do zrozumienia, że ta znajomość jest dla mnie zbyt ważna. Miał w tym sporo racji. Chociaż bardzo chciałem się tego wyprzeć, potrzebowałem go. Jego wdzięczności, ostrożności, przyjmowania tego, że patrzę na niego z góry za coś normalnego i oczywistego. Najchętniej ukryłbym go przed całym światem i to musiał być mój największy błąd. W końcu czarny był tylko człowiekiem, też miał swoje potrzeby, które ignorowałem dotąd dla własnej wygody. Musiałem podjąć decyzję i pozwolić mu wyjść spod klosza. Wyjść do ludzi i spotkać kogoś, z kim poczuje się lepiej.
            Problem polegał na tym, że sama myśl o jakimś obym facecie, który miałby na niego patrzeć i pożerać to drobne ciałko wzrokiem, nie wspominając już o przejściu do praktyki, przyprawiała mnie o mdłości. Nie, nie zniósłbym, gdyby jakiś kretyn próbowałby się przy nim kręcić i posłałbym go do diabła albo nawet do szpitala. Poirytowany szukałem wyjścia z sytuacji i chociaż wcześniej nie brałem tego pod uwagę nawet jako ostateczną opcję, teraz wydawała się być jedyną dopuszczalną.
            Tak, tak. Zamierzałem pozwolić mojemu nieszczęsnemu bratu umówić się z moją znajdą. Przynajmniej miałem pewność, że wszystko będzie pod moją kontrolą.
            Dawno nie przyjechałem do pracy tak bardzo rozdrażniony. Źle spałem. Fakt, że często wracałem od Billa do apartamentu na noc, a jednak tym razem czułem się po prostu źle z tym, że na drugim końcu mojego wielkiego łóżka zionie pustką. Nie wiedzieć dlaczego od razu przypomniał mi się pierwszy raz, gdy „spaliśmy razem”. Ten jeden raz przeturlał się na drugi koniec łóżka, najwyraźniej wyczuwając tam coś ciepłego. Mnie. Cóż, to więcej się nie powtórzyło, ale za to czarnowłosy wpadł przecież teraz na genialny pomysł… Nie, nawet nie chciałem o tym myśleć.
            Najbardziej jednak tego dnia denerwowałem się swoim własnym postanowieniem. Nie byłem pewien, czy bardziej przeszkadza mi, że w ogóle muszę to zrobić, czy może sama myśl o zadowolonej minie Andreasa doprowadzała mnie do szału. Pracownicy firmy tego dnia omijali mnie szerokim łukiem, a ja tylko warczałem. Bez względu na to, czy na asystentkę, swojego ojca czy osobę, z którą aktualnie prowadziłem interesy. Wystarczyło, żeby padło w moim kierunku jedno nieodpowiednie słowo.
            Z Tomem Kaulitzem się nie zadziera, do cholery! A z Tomem Kaulitzem, który od dłuższego czasu chodzi poirytowany tym bardziej!
            W końcu zebrałem się w sobie i namierzyłem miejsce pobytu mojego brata. Nie było to trudne, bo jego głos niósł się przez całe piętro. Jak zwykle opieprzał się w kuchni przy kawce i otaczających go kobietach. Cholerny Alvaro. Już ja mu dam! Jeśli zamierza zbliżyć się w jakimkolwiek stopniu do mojej znajdy, będzie musiał odpuścić sobie wszystkich innych. Zamierzałem tego osobiście dopilnować, nawet jeśli miałbym snuć się za nim jak cień.
            Na mój widok wszyscy, wraz z Andreasem na czele, zwyczajnie zesztywnieli. Naprawdę starałem się rozluźnić i nie pokazywać, jak bardzo jestem wkurzony, ale od jakiegoś czasu nie było nikogo, kto przywołałby prosty uśmiech na moją twarz. W końcu westchnąłem głęboko i przetarłem twarz dłonią. Spokojnie. Nikogo przecież nie zamierzałem zabić, a tak właśnie się czułem.
            - Czy tak wygląda wasza praca? – rzuciłem w końcu zniecierpliwiony, jednak mój głos się mnie nie słuchał i zabrzmiało to wyjątkowo ostro. Wszyscy od razu chwycili za swoje kubki i ruszyli do biurek. O dziwo, łącznie z moim bratem, którego jednak złapałem, zanim zdążył podnieść tyłek z krzesła. – Ty zostajesz i tak wiecznie nic nie robisz – mruknąłem, mijając go, żeby zrobić sobie kawy. Nie chciałem jej pić, po prostu musiałem zająć czymś ręce.
            - Tom, no co ty? Wiesz, że istnieje coś takiego jak „przerwa”? – zapytał niby to rozbawiony, choć brzmiało to raczej jak „tylko nie mów tacie”. Naprawdę żałosne.
            - Twoje przerwy trwają od podniesienia powiek rano aż do położenia się spać – warknąłem w jego kierunku. Domyślałem się, że już zamierza mi coś odpowiedzieć, więc postanowiłem to przerwać. – Nie po to przyszedłem.
            - Och! Więc wreszcie postanowiłeś spędzić trochę czasu z rodziną?
            - Nie, Andy, nie denerwuj mnie, bo zmienię zdanie! – wykrzyknąłem, krzywiąc się przy tym. Słuchała nas zapewne połowa firmy, więc zostawiłem czajnik bezprzewodowy w spokoju i poszedłem zamknąć drzwi. Kiedy odwróciłem się przodem do brata, siedział bez słowa, wpatrując się we mnie ciekawie. Gadzina pewnie już wywęszyła, że czegoś od niego chcę. – Przemyślałem sprawę i stwierdziłem… - urwałem, zastanawiając się, czy to w ogóle przejdzie mi przez gardło. Chyba liczyłem na to, że Andreas mi teraz przerwie i będę mógł go opieprzyć, a potem powiedzieć, że odechciało mi się, a to jego wina. Oczywiście on milczał. Chyba za dobrze mnie znał, żeby popełnić taki błąd. Przynajmniej wiedział, że jak mówię, ma być cicho, to jest! Czasami… ale to zawsze coś. – Jeśli chcesz umówić się z Billem, to musisz sam do niego iść. Nie zamierzam was swatać, bo wcale mi się to nie podoba, ale nie wyrzucę cię więcej z mieszkania, jeśli twoja obecność nie będzie przeszkadzała jemu – oznajmiłem wreszcie, czując jak schodzi ze mnie powietrze.
            Przez moment obaj milczeliśmy. Chciałem w tamtej chwili, żeby powiedział, że się rozmyślił i nie jest już zainteresowany spotkaniami z czarnowłosym, ale on najwyraźniej upewniał się, że skończyłem mówić. Miałem za to ochotę przetrącić mu łeb, widząc jak zabłyszczały mu ślepia na wieść o tym, że nie zamierzam zabraniać mu się zbliżać do Billa.
            - To bardzo dobra wiadomość – odparł z szerokim uśmiechem na twarzy. – Widzę, bracie, że czasami potrafisz dojść do odpowiednich wniosków. Możesz być spokojny, włos mu z głowy nie spadnie. Biorę wszystko na siebie – oznajmił, podnosząc się z krzesła rozpromieniony, jakby miał się za bohatera. Nie podobało mi się to. Ani trochę. Zrobiłem więc krok w jego stronę i pchnąłem go z powrotem na krzesło. Andy opadł na nie zdziwiony z niemałym hukiem, o mało się przy tym nie przewracając. – Hej, co jest?! – oburzył się, a ja nachyliłem się nad nim.
            - To, że się zgadzam, nie znaczy, że mi się to podoba. Będę miał wszystko na oku i jeśli pójdziesz do niego, a potem zobaczę cię z kimś innym, to mnie popamiętasz – wysyczałem wściekle. Naprawdę nie potrafiłem logicznie wyjaśnić, dlaczego nie byłem w stanie powściągnąć emocji.
            Powracała teoria ojca, że ta znajomość stała się dla mnie zbyt ważna. Może ta osoba.
            - Spoko, rozumiem – odparł, odsuwając mnie od siebie ostrożnie. – Albo Bill, albo hulaj dusza. To jasne. Ale najpierw sprawdzę, czy w ogóle ma ochotę mnie widzieć. Dostanę numer? – zapytał ostrożnie, nie podnosząc się jednak tym razem z krzesła.

            - Nie – rzuciłem krótko i nie mówiąc już nic więcej pomaszerowałem do swojego gabinetu, odprowadzany przez oczy wszystkich zebranych na tym piętrze. Niemal paliły mnie od tego plecy, ale na dobrą sprawę byłem do tego przyzwyczajony. Nie mogłem tylko uwierzyć, że naprawdę zgodziłem się, żeby ta pijawka zbliżyła się do mojej znajdy.

10 komentarzy:

  1. Ciekawi mnie co z tego wyniknie... Jakoś nie przepadam za Andreasem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie spodiewałam się, że Tom pozwoli się zbliżyć Andreasowi do Billa...

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże, nie ogarniam znajdy xD Tak po prostu pocałował sobie Toma? XD
    A Tom... Oj, mam nadzieję, że Bill da mu popalić za ten numer z Andreasem. Bo Tom przecież ZNOWU decyduje za niego. Niby wypuszcza go z klatki, ale wciąż trzyma na cieniutkim, ale mocnym łańcuszku.
    Mam nadzieję, ze Bill nie uzna, że Tom po prostu podstawił mu zastępstwo, żeby jemu dał spokój...

    OdpowiedzUsuń
  4. yeeeey :)
    normalnie nie moge uwierzyc jak Tom mogl zrobic cos takiego albo w ogole zachowywac sie tak w stosunku do Bill kiedy on jest doslownie w niego praktycznie wpatrzony jak w obrazek hehhe cos mi sie jednak zdaje ze jak Bill zgodzi sie chocby na jedno spotkanie z Andreasem lub wspomni co o nim Tomowi to tez praktycznie wybuchnie hehe cos, moze w koncu Tom pojdzie po rozum do glowy lol
    i jeszcze bardziej nie moge sie doczekac kolejnej czesci... znow bede wchodzic codziennie i sprawdzac czy cos jest hahahah a

    OdpowiedzUsuń
  5. jej i znów jakoś tak krótko.! Czemu mam wrażenie, że Twoje odcinki są jakieś takie... minimalne. Opisujesz jedną sytuację i się kończy. Wcześniej wydawały mi się jakieś takie bardziej rozbudowane w akcji. Po każdym z nich mam wrażenie, że nie dopisałaś czegoś. No ale to może moje jakieś przywidzenia.

    Czekam z niecierpliwością na następny ciąg wydarzeń <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Dopiero dziś zaczęłam czytać 'Shelter' i szczerze przyznam, że wciągnęło mnie! Uwielbiam Twoje opowiadania, zawsze mają w sobie to 'coś', co sprawia, że z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój akcji. Świetnie. <3

    OdpowiedzUsuń
  7. "- Spoko, rozumiem – odparł, odsuwając mnie od siebie ostrożnie. – Albo Bill, albo hulaj dusza. To jasne. Ale najpierw sprawdzę, czy w ogóle ma ochotę mnie widzieć. Dostanę numer? – zapytał ostrożnie, nie podnosząc się jednak tym razem z krzesła.

    - Nie" to mnie rozwaliło xD
    Tom na pewno zaczyna coś czuć do Billa, tylko nie chce się do tego przyznać. Może zrozumie to, gdy "znajda" zacznie spotykać się z Andreasem? Byłoby fajnie :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Ech... Jaki Tom jest głupi, serio. Widać, że jego uczucia wobec Billa są silniejsze od zwykłej przyjaźni, ale nie chce do siebie dopuścić tej myśli. Naiwniak. A Andreas mnie wkurza. Tym, że tak wciska się między nimi. A Czarny pewnie mu ulegnie i gdzieś się z nim wybierze. No przecież nikt nie chce być sam i na pewno ma dość siedzenia w jednym miejscu. Pewnie dopiero wtedy Tom zrozumie, że jest zazdrosny o swoją znajdę. Czekam na to.

    A tak przy okazji; jeśli miałabyś ochotę, to zapraszam do siebie. Tydzień temu wstawiłem prolog do nowego opowiadania, więc... każda opinia, krytyka czy wskazówka mile widziana. :D
    http://over-the-rainbow-twincest-by-illusion.blogspot.com/2013/05/prolog.html

    Pozdrawiam,
    Illusion.

    OdpowiedzUsuń
  9. Kurcze, coś czuję, że to wszystko źle się dla kogoś skończy. Ten pomysł ze "swataniem"jest totalnie głupi. Teraz do kolejnej środy będę się zadręczać, co się wydarzy. Super -.-' xD

    OdpowiedzUsuń
  10. o nie o nie o nie, ZAKOCHAŁAM SIĘ...

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^