czwartek, 13 czerwca 2013

[10/22] Shelter

Witajcie! :) Minął już jakiś tydzień z hakiem (tak, wczoraj miałam wrzucić notkę, ale jestem zakręcona jak żyłka na kołowrotku), więc postanowiłam coś dla Was wrzucić. Ogólnie rzecz biorąc tylko jedno słowo: NIENAWIŚĆ. To nie mój tekst, ale obudziłam się lewym czymś-tam, więc taki cytat na dziś. Wrzucam następną część 10 i 11 już czekają na dysku, 12 jest w trakcie pisania... Nie idzie mi to tak źle. Gdybym tylko była jeszcze na tyle ambitna, żeby w podobnym tempie pisać książkę, byłoby cudownie. Tylko dlaczego ja Wam marudzę?
Bierzcie i czytajcie z tego Wszyscy, a ja postaram się zabrać za coś ambitniejszego niż kolorowanka Kubusia Puchatka i przeglądanie Internetów. Kocham Was, wiecie? Tylko tak jakoś mi smutno.

P.S. Dziś jest dobry dzień na marudzenie, więc może odwiedzę mojego drugiego bloga. Ave.

Wasza Czokoladka ;<.




Część 9.

            Kiedy budziłem się rano, czułem, że czeka mnie parszywy dzień. Wciąż jeszcze szumiało mi w głowie, a z sypialni docierały do mnie dziwne dźwięki. Potrzebowałem chwili, żeby zdać sobie sprawę, że za tymi drzwiami śpi, a przynajmniej powinien spać, Bill. Mimo świadomości, że jest jeszcze o wiele za wcześnie, żeby wstawać, jęknąłem zrezygnowany i podniosłem się z kanapy, zrzucając przy tym koc na podłogę. Jakkolwiek myśl o minionym wieczorze albo raczej nocy podnosiła mi ciśnienie, nie brzmiało to zbyt dobrze i wolałem sprawdzić, co się dzieje ze znajdą.
            Gdy otworzyłem drzwi, na pierwszy rzut oka wydawało się, że czarnowłosy śpi. Był jednak zwinięty w kulkę i trzymał się za brzuch. Kiedy podszedłem bliżej przekonałem się również, że jego powieki są zbyt mocno zaciśnięte. Przyglądałem się mu przez dłuższą chwilę, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Coś mu się śniło? Może coś się stało? Czułem się bezradny, jak mały kociak, który wdrapał się za wysoko na drzewo i nie potrafi z niego zejść. Tak, to było dość trafne porównanie w związku z przygarnięciem znajdy i naszych obecnych relacji. Niezmiernie mnie to irytowało i nawet nie próbowałem tego ukrywać.
            - Bill - szturchnąłem go nieco niedelikatnie. Pisnął cicho, a potem przewrócił się na plecy, patrząc na mnie pustymi oczyma. Dopiero po chwili zauważyłem, że miał zapuchnięte powieki. - Co się stało? - zapytałem, na co on syknął, a potem jeszcze mocniej przycisnął ręce do brzucha.
            - Nigdy więcej nie będę z tobą pił. Nigdy - wyszeptał ledwie słyszalnie, krzywiąc się przy tym okropnie z bólu. Przez chwilę stanęła mi przed oczyma nasza kłótnia, ale szybko dotarło do mnie, jaki jest rzeczywisty powód jego słów i o mało nie parsknąłem przez to  ze śmiechu. Skacowany Bill, no, faktycznie.
            Pokręciłem z cichym westchnieniem głową i bez słowa wyszedłem z sypialni w kierunku kuchni, żeby przynieść swojej znajdzie jakąś colę i tabletkę przeciwbólową. Był to najlepszy  zestaw na chorobę dnia wczorajszego, jaki znałem. Byłem jednak nieco zdziwiony zachowaniem czarnowłosego. Spodziewałem się raczej, że będzie na mnie obrażony, tymczasem sytuacja przedstawiała się dość korzystnie i wcale nie miałem na myśli jego kaca. Nim jednak zdążyłem wyjść z kuchni, znajda biegł już do łazienki, a dźwięki, jakie z niej do mnie dotarły nie były zbyt przyjemne. Zakląłem pod nosem i poszedłem za nim. Nie mogłem patrzeć, jak to drobne ciało zwisa nad muszlą klozetową targane dreszczami. Odstawiłem zabrane rzeczy i zbliżyłem się do niego ostrożnie, zbierając jego rozsypane włosy, żeby się nie ubrudziły i jedną ręką gładziłem go po plecach. Wciąż miał na sobie rzeczy z wczoraj. Widząc go takiego zmarnowanego, cała moja złość uleciała, choć miałem ochotę powiedzieć coś na temat takiego upijania się.
            Czułem się nieco idiotycznie, wisząc tak nad nim i starając się... No, dobra, na dobrą sprawę nie wiem, co chciałem osiągnąć, ale nie potrafiłem się na niego wściekać, gdy znów wyglądał jak półtora nieszczęścia. Nawet jeśli jeszcze wczoraj miałem chęć zwyczajnie go opieprzyć i najlepiej dać mu nauczkę, teraz mogłem tylko się nim zaopiekować. W końcu nie po to dałem mu dach nad głową, żeby tu cierpiał na kaca. I to jeszcze po mojej ukochanej whisky. Zamierzałem jednak w porę uświadomić tego chłopca, że najpierw trzeba coś zjeść, żeby pozwolić sobie na takie ilości alkoholu. Cóż, mogłem pomyśleć o tym minionego wieczoru, ale to i tak była już zupa po obiedzie.
            Westchnąłem tylko zniecierpliwiony, gdy żołądek znajdy po raz kolejny zrobił salto i próbował wyrzucić z siebie coś, czego w nim nie było, a potem Bill opadł bezsilnie na tyłek z  przymkniętymi oczyma. Sięgnąłem od razu po wodę i papier, żeby mógł przepłukać i otrzeć usta. Najwyraźniej był mi wdzięczny, bo jego powieki podniosły się i spojrzał na mnie zmarnowany, zaraz potem jednak znów trzymając się za brzuch i zasłaniając usta w drodze do kibelka. Matko, jakim cudem on się tak załatwił?
            - Lepiej ci? – zapytałem ostrożnie, gdy po raz kolejny osunął się na podłogę. Westchnął ciężko i pokiwał lekko głową. Cóż, wreszcie. Mimo to wyciągnąłem z szafki gumkę recepturkę i zebrałem znów jego długie już włosy, splatając je w nieco niezgrabnego warkocza. Nie miałem w tym zbytniej wprawy, a część krótszych włosów po prostu rozsypała mu się wokół twarzy, ale przynajmniej nie mogły dłużej mu przeszkadzać. Bill zresztą bez słowa sprzeciwu poddawał się temu, co robiłem. Ja sam dopiero, gdy się od niego odsunąłem, zdałem sobie sprawę, że wstrzymuję powietrze. Na jego rękach wszystkie włoski stanęły dęba, a ja wpatrywałem się w niego, starając się nie myśleć o gładkości jego skóry na karku. To było jakaś paranoja. – Chodź – rzuciłem szeptem, wyciągając do niego rękę. Chwycił ją bez słowa sprzeciwu i podniósł się, chociaż widziałem, że ledwie trzyma się na nogach.
            Nie mówiąc już nic, zaprowadziłem go z powrotem do łóżka. Nie chciałem żadnym niepotrzebnym dźwiękiem sprawiać mu bólu, więc kiedy leżał jak ta dętka na pościeli, sam zabrałem się za jego rozbieranie, zaciskając przy tym mocno zęby. Szlag by to. Powinienem mieć to daleko w poważaniu. Niech cierpi i śmierdzi! Ale, do cholery, nie potrafiłem go tak zostawić. Posłusznie podniósł się, gdy ściągałem z niego górną część ubrania, ale potem skonfundowany patrzyłem przez dłuższy czas na jego spodnie. O, nie. Do tego nikt mnie nie zmusi. Nie będę mu rozpinał spodni. Litości! Wskazałem więc nieco zniecierpliwiony ręką na jego rozporek. Doprawdy, mógłby się domyślić! Za kogo on mnie miał? Po chwili na jego kompletnie bladej dotąd twarzy pojawił się lekki rumieniec, gdy robił to, co mu zasugerowałem, a mnie serce stanęło w miejscu. Odwróciłem się od niego, gdy zsuwał materiał z tyłka, a potem przykrywał się kołdrą. Dopiero wtedy usiadłem na skraju łóżka, przyglądając mu się znów uważnie.
            - Mdli cię? – zapytałem najcichszym szeptem, jaki mógł usłyszeć.
            - Nie, już nie, ale boli – odpowiedział mi tak samo cicho, patrząc jednak na mnie… z wdzięcznością? Zastanawiałem się, co on w ogóle robi z moją głową. Westchnąłem cicho, po czym podałem mu tabletki i wodę, które on szybko łyknął, opadając potem z sykiem na poduszkę.
            - Spróbuj zasnąć, dobrze? – powiedziałem, zdając sobie sprawę, że właśnie powstrzymuję się przed dotknięciem jego policzka. Wkurzało mnie to. Dotknąłem zamiast tego jego czoła i tak, jak się spodziewałem, było rozpalone. Gorączka jednak powinna minąć razem z kacem i zatruciem żołądkowym. – Napij się później coli i najlepiej nie wychodź z łóżka.
            - A obiad?
            - Zajmę się tym – mruknąłem zniecierpliwiony. Tak, z pewnością znajdzie przydałby się dobry rosół.
            - Przepraszam…
            - Śpij – warknąłem zły, wciąż jednak starając się nie podnosić głosu. Czy przypadkiem przed położeniem się spać nie był na mnie wściekły? Otarłem nieco nerwowo twarz i posłałem mu znaczące spojrzenie, czekając, aż zrobi to, co mówię. W końcu przekręcił się na plecy, a jego powieki opadły. Najwyższa pora.
            Wyszedłem z sypialni z głupią miną. Z jednej strony wkurzało mnie to, że muszę się nim zajmować. Nigdy w życiu tego nie robiłem, starałem się jednak naśladować ludzi, którzy przez całe moje życie zajmowali się moją wygodą i wychodziło mi to chyba dość dobrze, gdyby nie to, że wciąż wydawałem czarnowłosemu rozkazy, a on bez słowa je wykonywał. I to… to naprawdę było dziwne uczucie.
            Był jeszcze taki problem, że sam najchętniej położyłbym się jeszcze spać, ale kiedy wszedłem do salonu, spojrzałem tylko krzywo na kanapę i walający się po podłodze koc. Na samą myśl o położeniu się tam, bolały mnie wszystkie kości, ale miałem do wyboru to lub położenie się obok skacowanego Billa. Zawróciłem więc od razu do sypialni. Ku mojemu zaskoczeniu znajda już spał, więc położyłem się po przeciwnej stronie łóżka pod drugą kołdrą i wreszcie odetchnąłem. „Paranoja” – to było jedyne słowo, jakie przychodziło mi do głowy, a mimo to nie mogłem powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Jakimś cudem całkiem zapomniałem o spotkaniu tego chłopaka z moim bratem i tym, że nie chce mi niczego o sobie powiedzieć. Opanował mnie spokój i po chwili sam już spałem.

            Nie poszedłem do pracy. Zadzwoniłem do swojej asystentki i kazałem jej wysyłać na moją pocztę bieżące wiadomości o sprawach, którymi muszę się zająć. Gdy wstawałem, Bill jeszcze spał. Albo raczej znowu spał, bo zauważyłem, że butelka coli, którą mu przyniosłem nie była już pełna. Właściwie zdziwiłem się, że nie obudziło mnie jego wiercenie się, czy syk uciekającego gazu, ale przestałem się nad tym zastanawiać, gdy zobaczyłem rozluźnioną twarz czarnowłosego. Widocznie już było mu lepiej.
            Sam powrzucałem brudne naczynia do zmywarki i usiadłem w salonie przed laptopem, żeby trochę popracować. Mógłbym się nawet do tego przyzwyczaić – do pracy w domu, ale wiedziałem, że spotkania w interesach mi na to nie pozwolą. Obecnie większością z nich zajmował się mój ojciec, ale moim obowiązkiem było zwykle mu towarzyszyć. W końcu to wszystko miało wreszcie spaść na moją głowę. Tego dnia jednak nie było mnie dla nikogo. Tym samym skrzywiłem się mocno, gdy koło jedenastej rozdzwonił się mój telefon. Nie byłby tak źle, gdybym na wyświetlaczu nie zobaczył imienia swojego brata.
            - Czego chcesz? – warknąłem od razu do słuchawki, zerkając w stronę sypialni.
            - Dowiedziałem się, że zrobiłeś sobie wolne. Gdzie się podziewasz, braciszku? Czyżbyś się rozchorował? – zapytał, na co się skrzywiłem. W sumie nie ja się rozchorowałem.
            - Czuję się całkiem dobrze, miło, że się martwisz – rzuciłem chłodno, odchylając się na oparcie fotela. – Chcesz ode mnie czegoś konkretnego, czy jak zwykle zamierzasz zawracać mi głowę dla rozrywki?
            - No, wiesz? Nie bądź taki – oburzył się teatralnie, a ja tylko przewróciłem oczyma. – Więc? Nie odpowiedziałeś mi, gdzie jesteś.
            - Bo to nie twój interes.
            - Przyjechałem wczoraj do twojego apartamentu, ale cię tam nie było – oznajmił znacząco.
            - Przykro mi. Mam napięty grafik.
            - Jesteś u Billa?
            - Nie, jestem w swoim mieszkaniu. To nie twoja sprawa i przestań do mnie wydzwaniać! – poirytowany starałem się nie mówić zbyt głośno, ale Andreas wyprowadzał mnie jak zwykle z równowagi.
            - Chyba mnie polubił, wiesz? Spędziliśmy bardzo miłe popołudnie i wieczór, ale to pewnie już ci powiedział. Dasz mi z nim porozmawiać?
            - Śpi – syknąłem, mając ochotę wyrzucić telefon przez okno.
            - Och, jeszcze? Nie sądziłem, że taki z niego śpioch.
            Westchnąłem ciężko, żeby się uspokoić. Tak, tak, Andy dzwonił tylko po to, żeby zepsuć mi humor. A ja mu na to pozwalałem. Wcale nie podobało mi się to, że był taki pewny tego, że to na mnie działa. A działało. Jak przysłowiowa czerwona płachta na byka. Irytujący palant. Zamierzałem kiedyś go zabić. Albo przynajmniej spuścić mu takie manto, żeby więcej nie miał odwagi się do mnie odezwać. Naprawdę powinienem był zrobić to już dawno temu.
            - Jeszcze coś? – rzuciłem, cierpliwie trzymając telefon przy uchu.
            - Kiedy się obudzi, przekaż mu proszę, że już nie mogę doczekać się kolejnego spotkania. Mam dla niego niespodziankę. Nie mów mu, ale chcę zabrać go na weekend do…
            - Wykluczone! – przerwałem mu nieco zbyt głośno, zaciskając mocno dłoń na komórce. Co za dużo to nie zdrowo! Mogłem zgodzić się na jakiś wieczorny wypad, ale żadnych wyjazdów! Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Poza tym weekendy były moje.
            Wkurzało mnie to, że miałem przecież niczego mu nie zabraniać. Miał robić, co zechce, a ja jak zwykle stawałem mu na drodze. Starałem się jedynie wmówić sobie, że zabraniam tego swojemu bratu, a nie jemu. Tak, tak. To Andreasowi nie wolno nigdzie zabierać Billa. Myślenie o tym w ten sposób było stanowczo wygodniejsze.
            - Tom, przecież wiesz, że ciebie to nie dotyczy – stwierdził rozbawiony. – Nie pozwolisz mu pojechać, nawet jeśli będzie chciał?
            Cholera.
            - Skąd pewność, że będzie chciał? – warknąłem znów.
            - A kto by nie chciał, gdyby wreszcie miał możliwość wyrwać się z więzienia? Och, wybacz. Mam drugi telefon, muszę kończyć. W każdym razie pozdrów go ode mnie i dodaj, że tęsknię. Miłego dnia – powiedział jeszcze i rozłączył się, a ja o mało nie zgniotłem aparatu w ręce.
            Tak, pozwolenie Andreasowi na spotkanie się z moją znajdą było błędem. Ale co innego miałem zrobić? Casting? Jasne. Zakląłem szpetnie pod nosem i wygrzebałem w telefonie numer do restauracji, żeby zamówić obiad dla siebie i czarnego. Rosół. I coś delikatnego. Najlepiej croissanty o smaku maślanym. Zamknąłem zaraz potem laptopa i odłożyłem na bok wyciszony telefon. Żadnych więcej irytujących rozmów. I tak miałem już ochotę kogoś zamordować.
            Na chwilę przed dwunastą przyjechał dostawca. Kazałem mu wszystko postawić na stole, a kiedy już poszedł, zamknąłem za nim drzwi na klucz i pomaszerowałem do sypialni. Starając się nie myśleć o niedawnej rozmowie z bratem, którego słowa sprawiały, że przez kilka pierwszych sekund patrzyłem karcąco na śpiącego w moim łóżku chłopaka, usiadłem na skraju. Wyglądał naprawdę spokojnie, a na jego ustach błąkał się nawet lekki uśmiech. Nie potrafiłem go za nic winić. Pokręciłem z niedowierzaniem głową i kładąc mu rękę na odkrytym ramieniu, ostrożnie go obudziłem.
            Przeszły mnie dreszcze, gdy zamruczał cicho, kładąc dłoń na mojej. Dopiero po chwili obrócił się na plecy i spojrzał na mnie zaspany. Czując, że się denerwuję, zabrałem rękę i odchrząknąłem cicho.
             - Dość spania. Jak się czujesz? – zapytałem wciąż jeszcze niezbyt głośno na wypadek, gdyby dalej bolała go głowa.
            - Dziękuję, już lepiej – odpowiedział normalnie, co musiało oznaczać, że tabletka zadziałała. Widocznie zmieszany podniósł się na łokciach i rozejrzał po pomieszczeniu. – Tylko kręci mnie w żołądku… i jakby… szumi mi w głowie.
            - Przejdzie – rzuciłem krótko, podnosząc się od razu. – Szybki prysznic i do stołu. Musisz coś zjeść, wtedy poczujesz się lepiej – oznajmiłem poważnie i wyszedłem stamtąd, nie chcąc przyglądać się jego prawie nagiemu ciału.
            Granice. Tym, co musiałem zrobić, było postawienie między nami wyraźnych granic, do których żaden z nas by się nie zbliżał, ale tak, żeby potem nikt nie miał pretensji. Tyle, że obaj musielibyśmy wyrazić na to zgodę…

            Piętnaście minut później siedzieliśmy już przy stole, jedząc nieco wczesny obiad. Bill pochłonął pełny talerz rosołu i dwa rogaliki, zaraz potem opierając się leniwie o kanapę. Wyglądał na najedzonego i zadowolonego, chociaż wciąż był nieco blady. Ja natomiast starałem się nie odrywać wzroku od ekranu komputera i skupić się na pracy, co wcale nie było takie proste. Jego obecność i wcześniejsza rozmowa z Andreasem wciąż tłukły mi się po głowie i niemożliwie mnie rozpraszały. Robiłem tyle błędów, że w końcu zacząłem się zastanawiać nad sensem jakiekolwiek pracy tego dnia. W końcu zamknąłem laptopa i mruknąłem z niezadowoleniem. Wykonałem kilka telefonów, które odkładałem na później, a potem usiadłem z powrotem na fotelu, wbijając wzrok w Billa, który oglądał telewizję niemal bez dźwięku. Po chwili wyczuł moje spojrzenie i obrócił się w moją stronę. Nie mogłem pozwolić, żeby pojechał z Andreasem na weekend. Nieważne gdzie. Daleko ode mnie, więc to na pewno nie był dobry pomysł. Skąd miałem wiedzieć, co może odbić mojemu bratu?
            - Coś nie tak? – zapytał nieco zmieszany, a ja wciąż tylko patrzyłem bez słowa. Co miałem mu powiedzieć? Jeśli Andy zaproponuje ci wyjazd, odmów mu? Nim zdążyłem cokolwiek wymyślić, jego policzki zalały się rumieńcem, a ja czułem, że powinienem się odwrócić. – Wybacz, że się tak upiłem. Andy postawił mi kilka drinków, potem to whisky… - urwał na moment, przyglądając mi się ze skruchą. Coś mi nie pasowało. Naprawdę nie jest zły? A może…?
            - Gdybyś coś przy tym zjadł, nie byłoby tak źle. Bill, czy tobie przypadkiem nie urwał się wczoraj film? – zapytałem wprost, a jego oczy rozszerzyły się z przerażeniem. Nie sądziłem, żeby musiał się tego tak bać, ale przynajmniej byłem już pewien odpowiedzi.
            - W sumie… nie pamiętam, jak kładłem się spać – wymruczał po chwili.
            - Aha, a co pamiętasz ostatnie?
            - Hm… - zastanowił się przez chwilę. – Rozmawialiśmy o czymś, o… - zawahał się przez chwilę. – Coś o twojej pracy. Tak, opowiadałeś mi o firmie.
            - Rozumiem – odparłem, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Z jednej strony byłem rozbawiony, że ma taką dziurę w pamięci, a z drugiej cieszył mnie fakt, że trafiła ona akurat na ten fragment nocy, który nam nie wyszedł. To wiele ułatwiało. – Następnym razem zadbam o to, żebyś jadł – stwierdziłem, kręcąc z niedowierzaniem głową, na co on nieśmiało się uśmiechnął. Boże, to powinno być karalne. Przełknąłem nerwowo ślinę. – Dzwonił mój brat, gdy spałeś – rzuciłem w końcu. – Kazał cię pozdrowić i… wspomniał coś o tym, że mam ci nie mówić, ale chce zabrać cię gdzieś na weekend – powiedziałem spokojnie, przyglądając się jego reakcji.
            Chciałem wyczuć, jak czarny się do tego odnosi. Nie mogłem mu zabronić. Andy mnie nie posłucha, szczególnie jeśli znajda będzie chciał z nim jechać. W każdym razie chciałem wiedzieć o tym wcześniej. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, a chwilę potem zaśmiał się cicho pod nosem. Nie rozumiałem, co widział w tym śmiesznego, przez co tylko się skrzywiłem. Myślałem, że powie lub zrobi coś, dzięki czemu będę jasno wiedział, jakie jest jego nastawienie do propozycji Andreasa, ale nic takiego nie byłem w stanie zaobserwować.
            - Dlaczego mi to mówisz, skoro miałeś tego nie robić? – zapytał rozbawiony. Podenerwowany wzruszyłem tylko ramionami. Co miałem mu powiedzieć? „Sprawdzam cię”? To nie wchodziło w grę. – Trochę… za krótko go znam, żeby się na to zgodzić. Poza tym… bez pieniędzy źle bym się czuł, gdyby wciąż za mnie płacił – stwierdził najwyraźniej szczerze. Dobra, mogłem przełknąć takie wyjaśnienie i stanowczo odpowiadało mi, że nie chce z nim jechać. Była jednak jedna rzecz w tym, co powiedział, która mi się nie spodobała.
            - Mnie w ogóle nie znałeś, a jednak zgodziłeś się tu przyjechać i zamieszkać – zauważyłem głośno, a on tylko westchnął. Znowu coś mu nie odpowiadało? Przecież tylko rozmawialiśmy, nie wyciągałem z niego informacji i nie próbowałem decydować za niego. Głównie dlatego, że podjął dobrą decyzję, ale to zawsze coś.
            - Tom, zdecyduj się, proszę. Nie chcesz, żebym z nim jechał, czy próbujesz mnie przekonać, żebym to zrobił? – rzucił w końcu, patrząc na mnie z głupią miną. – Twoje zachowanie jest bardzo mylące. Poza tym… dobrze wiesz, że nie miałem wtedy wielkiego wyboru, no i… - zawahał się przez chwilę, a ja spiąłem się, czekając na jego słowa, jakbym bał się usłyszeć, co zaraz powie. – Kiedy wtedy do mnie podszedłeś… byłeś nieco nieprzyjemny, ale pomyślałem z jakiegoś powodu, że… mógłbym ci zaufać.
            - Więc Andreasowi nie ufasz? – wypaliłem od razu bez zastanowienia.
            - Tom! – oburzył się, choć po jego minie mógłbym prędzej stwierdzić, że jest kompletnie bezradny. Wobec mnie. Czy ja naprawdę tak bardzo go kontrolowałem?
            - Ja mu nie ufam – odparłem od razu szczerze. – I masz rację, wolałbym, żebyś nie jechał – przyznałem się, nie spuszczając z niego wzroku. Swoją drogą, skąd wcześniej o tym wiedział? Pokręcił z uśmiechem głową.
            - Więc nie pojadę – oznajmił w końcu i wtedy ja również się uśmiechnąłem.
            Tak, po tym mogłem już spokojnie wrócić do pracy.

            Do wieczora Bill całkiem doszedł do siebie i nim jeszcze skończyłem swoją robotę, pobiegł do kuchni, zrobić nam kolację. Gdzieś w międzyczasie jej konsumowania przypomniało mu się dopiero, że jest środek tygodnia, a ja nie pojechałem do firmy, co nieco mnie rozbawiło. Właściwie to ogólnie był wyjątkowo pozytywny dzień, gdyby nie liczyć jego porannego kaca. Jeśli mój brat planował go zepsuć tamtym telefonem, to stanowczo mu nie wyszło i cieszyło mnie to. Pierwszy raz od dłuższego czasu mogłem się odprężyć.
            - Muszę kupić drugie łóżko – stwierdziłem z westchnieniem. Było już dość późno i obaj mieliśmy kłaść się już spać. Czarnowłosy spojrzał na mnie zdziwiony i zmarszczył brwi. Najwyraźniej nie podobał mu się ten pomysł, a mnie korciło, żeby zapytać dlaczego.
            - Będzie tu wtedy bardzo mało miejsca – stwierdził ostrożnie. – Za bardzo się rozpycham? – zapytał po chwili, patrząc z niezrozumieniem na moje wielkie łóżko.

            Fakt. Nawet gdyby położył się na samym środku, spokojnie zmieściłbym się obok tego chuchra. Ale  jakoś nie potrafiłem powiedzieć mu wprost, że wolałbym, żebyśmy nie spali w jednym łóżku. Nie przeszkadzało mi to tak bardzo, ale mimo wszystko wolałem nie kusić losu. On był homoseksualistą, a ja nie – nie wyglądało to najlepiej. Gdyby ktoś się dowiedział… Skrzywiłem się na samą myśl. Od kiedy to tak przejmuję się tym, że ktoś źle o mnie pomyśli? Mnóstwo osób to robi. Ludzie raczej za mną nie przepadają i dotąd było mi to bardzo na rękę. Nie było powodu, żeby coś zmieniać i naprawdę nie miałem ochoty wynajdywać kolejnych wymówek, żeby nabrać do tego człowieka trochę dystansu, który mimo moich starań topniał z dnia na dzień; z uśmiechu na uśmiech. W końcu machnąłem tylko ręką i skierowałem się do swojej połowy łóżka.

8 komentarzy:

  1. Kiedy Tom sobie w końcu uświadomi, ze Bill mu się podoba ? :>
    Świetne jest to twoje opowiadanie! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. wow. Tom w roli opiekuna sprawil sie bardzo dobrze. on rzeczywiscie nie umie miec zlego humory kiedy jest nieopodal Billa. w ogole Bill liczy sie z jego zdaniem - NIE zawsze aleczasem sie zdarza hahah ehh...mam nadziejej ze w koncu Tom przestanie sie tak gburowato zachowywac i przyzna sam przed soba ze zalezy mu na Billu bardziej niz mysli

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest okej, ale chcę akcji BillxTom :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałabym mieć takiego opiekuna jak Tom :D Kurde, jest zazdrosny, a sam tego nie widzi :/ Niech go ktoś trzepnie w łeb, to może oprzytomnieje xD

    OdpowiedzUsuń
  5. teraz czekam tylko na coś między nimi xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Już myślałam że po tej kłótni Bill obrazi się na dobre ale na szczęście nic nie pamiętał. :) Czekam na więcej! :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, jaki Tomasz się zrobił opiekuńczy zrobił (:.
    Uwielbiam to Twoje opowiadanie, i w ogóle wszystkie, nawet nie wiesz ile razy je czytałam <3

    Ale mam jedną prośbę.. proszę włącz w blogu tą opcje mobilną by sie dało na fonie czytać, to przecież Ci w niczym nie przeszkadza a innym ułatwi czytanie (:.
    Z góry dziękuję <3

    Pozdrawiam Vergessen.

    OdpowiedzUsuń
  8. Eh, kiedy do Toma dotrze, że nie do końca jest hetero? xD Mam nadzieję, że Bill nie polubi bardziej Andyego i w końcu coś będzie między B&T :D

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^