środa, 28 sierpnia 2013

[17/22] Shelter

Witajcie :). Trochę wczoraj Was zmyliłam z FACE, bo serio myślałam, że wrzucę Wam dziś jednoczęściówkę, ale po pierwsze: nie skończyłam jej (kwestia czasu ;3), po drugie: przypomniało mi się, że ukończyłam już następną część Shelter'a, więc po co z tym zwlekać? ^^
Znowu wyszła mi długaśna notka. Trochę ją sobie przejrzałam, mam nadzieję, że jest technicznie jakoś ogarnięta. W każdym razie idę obierać pomidory na spaghetti (om nom nom nom ;3),  a potem chyba dokończę partówkę z Marsami ^^. Kto wie? Jak będziecie mili, ewentualnie natrętni, wrzucę ją może wieczorem albo jutro? ;>
A, właśnie. Tym razem nie udało mi się dostać do Antologii Opowiadań Yuri, więc mam na kompie takowe opowiadanie, które jeszcze nie było nigdzie publikowane. Chcecie je może tutaj? Dajcie mnie jakoś znać :).
Póki co - życzę smacznego i czekam na Wasze opinie :).

Wasza Czokoladka ;).


Część 16.

            Mój największy problem w tamtej chwili zdawał się polegać na tym, że nie mogłem zniknąć na zawsze z tego świata. Czy byłem aż tak paskudnym człowiekiem, żeby los postanowił sobie ze mnie zakpić? Jakim potworem musiałby być w takim razie Bill, który tyle przeszedł? Nie mogłem uciekać. Nie było drogi, dzięki której mógłbym uniknąć tego szaleństwa. W jednym bezsprzecznie zgadzałem się z ojcem. Znajda nie mógł się nigdy dowiedzieć o tym, że łączą nas więzy krwi. Nie zasłużył na nic, przez co musiał przejść i jeśli była choć odrobina bólu, który mógłbym mu odebrać, chciałem przyjąć go na siebie. Do końca życia iść z przeświadczeniem, że nigdy w życiu nikogo nie pragnąłem tak chronić i… kochać, jak jego. Ta myśl sprawiła, że poczułem, jak do moich oczu zlewają się łzy. Łzy. Kiedy ostatni raz płakałem? Ten człowiek dał mi z siebie wszystko, a ja jak mu się odpłacałem?
            Miałem wrażenie, że jestem już martwy w środku, gdy wreszcie zmusiłem się, żeby zejść na dół. Nie miałem odwagi choćby spojrzeć na czarnowłosego ani nawet na Andreasa, gdy opieprzał mnie, że tak zwlekałem. Czułem na sobie palący wzrok znajdy i pragnąłem coś zniszczyć, najlepiej wszelkie wspomnienia związane z dzisiejszą rozmową z ojcem. Albo wspomnienia o nim. Tym, który zdawał się rozbudzić mnie z wiecznego odrętwienia. W końcu ryknąłem tylko na Andreasa, żeby się zamknął. Dojechaliśmy na cmentarz w milczeniu. Widziałem na twarzy czarnowłosego wciąż ten sam ból i smutek, co wcześniej, ale obawiałem się choćby go tknąć, żeby nie bezcześcić go dłużej swoimi chorymi pragnieniami, pomimo świadomości kim tak naprawdę dla siebie jesteśmy.
            Po wyjściu z samochodu włożyłem ciemne okulary i otuliłem się szalem, żeby nie było mnie zbyt dobrze widać i chociaż nie bez trudności, zbliżyłem się do znajdy i objąłem go lekko. Cała uroczystość miała być kameralna. Wokół trumny nie stało zbyt wiele osób, jednak, ku własnemu rozgoryczeniu, wśród nich dostrzegałem z daleka naszego ojca. Oczywiście nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Nikt nie wiedział kim jest. Po chwili jednak okazało się, że nie tylko ja zauważyłem kogoś niespodziewanego. Poczułem, że Bill drgnął, a kiedy podążyłem wzrokiem w kierunku, gdzie patrzył, zobaczyłem młodego mężczyznę. Spoglądał przez chwilę w naszą stronę, jakby się zastanawiał, czy powinien podejść, nim zdecydował się ruszyć. Całkowicie zdrętwiałem, gdy zatrzymał się tuż przed znajdą, a ten odsunął się nieco ode mnie.
            - Michael – ledwie wydusił z siebie czarnowłosy, a w jego głosie słychać było wstrzymywane łzy. Jego znajomy skinął prawie niezauważalnie głową, a już w następnej chwili miał go w ramionach, łkającego jak małe dziecko.
            - Bill. Boże, tak bardzo się o ciebie bałem. Co się z tobą działo? Kiedy usłyszałem, o twojej mamie… - urwał nagle, a ja poczułem się trochę, jakby ktoś wrzucił mi do żołądka worek z kostkami lodu. Wszystkie moje organy skurczyły się boleśnie, a coś okrutnie zimnego wbiło się w sam środek mojego skołatanego serca. Nie znałem nigdy dotąd tego uczucia, ale wiedziałem już, że nie chciałem nigdy więcej mieć z nim do czynienia.
            Wydawało mi się, że przy mnie ten chłopak naprawdę był sobą, ale kiedy patrzyłem na nich, zrozumiałem, że to czyste brednie. Czułem, że mógłbym znienawidzić tego nieznajomego mi człowieka tylko za to, jak teraz trzymał w ramionach wszystko, co mnie uratowało i wszystko, co właśnie okazało się głównie powoli mnie zabijać. Patrząc, jak wymieniają się krótkimi zdaniami, które zdawały się do mnie kompletnie nie docierać, jak dotykają swoich dłoni i ramion, patrząc sobie w oczy, jakby nic wokół nie istniało. Czy naprawdę można było być z kimś aż tak blisko? Czy po tych kilku miesiącach, które spędziliśmy razem i nielicznych opowieściach o sobie czarnowłosego miałem prawo stwierdzić, że znam całą prawdę o nim? Byłem tylko przystankiem, który mógł wszystko zniszczyć, ale w chwili skruchy pragnie naprawić swoje błędy równie mocno, jak umrzeć za ich popełnienie i pragnienie, by je wszystkie popełnić ponownie.
            I kiedy, do cholery, zrobiły się ze mnie takie ciepłe kluchy?! Próbowałem ze wszystkich sił oderwać od nich wzrok, ale nie dałem rady. Znów jednak poczułem tę jedną emocję, która była przy mnie niemal w każdej minucie życia, prócz tych dni, którymi zawładnął znajda. Złość. Bo ten człowiek, będący częścią bolesnej przeszłości Billa, nie miał prawa stawać nam na drodze. Może nawet uwierzyłbym w te brednie, gdybym nie wiedział, że i tak mieliśmy któregoś dnia się rozstać. Gdyby tylko ojciec nie uświadomił mi, że płynie w nas ta sama krew. Nasze pożegnanie stało się realne i bardzo bliskie, a ja patrzyłem w tamtej chwili na kolejny powód, dla którego to wszystko powinno skończyć się, jak najprędzej.
            Ledwie wróciłem do rzeczywistości, gdy Bill znów znalazł się blisko mnie. Mimowolnie posłałem mu tylko chłodne spojrzenie, jakkolwiek wewnątrz mnie wręcz wrzało. Miałem chęć kazać odejść temu drugiemu. Zmusić go. Albo wykorzystać wpływy, żeby ktoś go zmusił. Zmiótł z powierzchni ziemi. A jednocześnie przychodziło mi do głowy, że jego ponowne pojawienie się w tej historii, powinno być bardzo pomocne w tym momencie, skoro zamierzałem odsunąć się od znajdy.
            - To jest właśnie… człowiek, który mi pomógł. Tom – zwrócił się do mnie. – To jest Michael, wspominałem ci o nim – oznajmił, a na jego policzkach pojawiły się rumieńce. Nie mogłem uwierzyć, że widzę słaby uśmiech na jego twarzy. Aż tak bardzo cieszył się z tego spotkania?
            - Miło mi cię poznać – odezwał się od razu, wyciągając do mnie rękę. – Szkoda, że w takich okolicznościach.
            - Tom Kaulitz – zaznaczyłem głośno swoje nazwisko, żeby przypadkiem nie miał wątpliwości, co do tego, kim jestem. – Ja również tego żałuję – odparłem w końcu, nie mogąc zmusić się do takiego kłamstwa, jak zadowolenie z jego spotkania. – Rozumiem, że jesteś zaufanym człowiekiem i zostawisz to dla siebie – dodałem po chwili, przyglądając się zaraz potem, jak młodzik zerka niepewnie na znajdę, który tylko spuścił wzrok.
            - Jasne, rozumiem – rzucił tylko niezręcznie, po czym dopiero wypuściłem jego dłoń. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, że złapałem ją tak mocno, dopóki nie zobaczyłem, jak chłopak ją rozciera. Szybko jednak zwrócił się do czarnowłosego. – Daj mi na siebie jakiś namiar. To może nieodpowiedni czas, ale chciałbym cię czasem spotkać – stwierdził ostrożnie, ale wtedy to Bill spojrzał na mnie, jakby pytając, czy może to zrobić. Ja jednak zacisnąłem tylko zęby, powtarzając sobie: NIE MOŻESZ MU ZABRONIĆ, NIE MASZ DO TEGO PRAWA. Tylko, że Tom Kaulitz, który istniał przed poznaniem znajdy, nie miał pojęcia, co tak naprawdę oznacza, nie mieć do czegoś prawa. Miał zbyt wiele pieniędzy i wpływów, żeby się o tym przekonać.
            - To może… ty daj mi swoje? – zaproponował wreszcie, patrząc nieco speszony na Michaela. – Na pewno w końcu się odezwę i tak niedługo się przenoszę – dodał na koniec, przez co serce o mało nie stanęło mi na zawsze. Co takiego? Dlaczego? Wiedział coś? Kto mógłby mu powiedzieć, skoro nawet jego matka nigdy nie wiedziała tak naprawdę, kim był ojciec jej dziecka? Czy to może nie to? Stwierdziłem, że właściwie nie powinienem się dziwić. W końcu Bill również wiedział, że kiedyś się rozstaniemy. Po co czekać na ten moment w obawie, skoro można go przybliżyć i odejść ze świadomością, że jest się kochanym? Tak, to cholernie mnie drażniło, ale nie potrafiłem wymyślić innego wytłumaczenia dla tego, jak na niego patrzył.
            - Już – odparł bez zastanowienia chłopak, wyciągając z kieszeni jakiś papierek i mały ołówek. Naskrobał coś na nim i podał go czarnowłosemu, samym wzrokiem przepraszając go za wygląd swojej wizytówki. Prostak. Naprawdę tak łatwo znienawidzić obcego człowieka?
            Nie rozmawiali już zbyt długo, ja nie odezwałem się ani słowem. Zaczął się pogrzeb.

            Nie zliczyłbym wylanych przez Billa łez, ani też każdego razu, gdy ten cały Michael czaił się, żeby się do niego zbliżyć, pocieszyć. Czułem się jak potwór, gdy za każdym razem odstraszałem go lodowatym spojrzeniem i lekkim objęciem chłopaka. Byłem pieprzonym psem ogrodnika. Z tą różnicą, że ja go pragnąłem, tylko nie mogłem mieć.
            Po wszystkim znajdę otoczyło kilka zebranych osób. Każdy składał mu kondolencje. Mówił coś o jego matce, a potem zapewniał, że zawsze może liczyć na jego pomoc. Bzdury. Dlaczego w takim razie nikt nie pomógł mu, gdy najbardziej tego potrzebował? Jak na złość on cieszył się z obecności osoby, która ze strachu odwróciła się od niego w najtrudniejszym momencie. Mimo to stałem z boku, patrząc na tę szopkę wraz ze swoim bratem i starając się ignorować obecność Michaela kilka metrów dalej.
            - Hm, co za koleś? – zapytał mnie cicho Andy, a mnie coś przewróciło się w żołądku. Mimo to, odpowiedziałem.
            - Ostatnia miłość Billa – rzuciłem chłodno, kątem oka zauważając uniesioną brew brata.
            - Wygląda na to, że jednak trochę ci on nie w smak. Nie złość się, ale jesteś drętwy, jakby ktoś ci tam kij wsadził – stwierdził, ale na jego twarzy nie było rozbawionego uśmieszku. Choć raz pokazał, że potrafi utrzymać powagę, gdy trzeba.
            - Po prostu wiem trochę więcej niż ty.
            - Ale pewnie o wiele mniej niż on, co?
            - Od kiedy jesteś taki bystry? – warknąłem cicho, nie mogąc się powtrzymać.
            - Zwyczajnie nigdy mnie nie doceniałeś – odparł krótko, po czym jakby nigdy nic zbliżył się do przyjaciela znajdy. – Jestem Andreas, a ty?
            - Em… - zająknął się tamten, wpatrując się z niedowierzaniem w mojego brata. – Michael.
            - A więc, Michaelu. Jesteś gejem?
            - Słucham…? – młodzik kompletnie zdrętwiał.
            - Widzisz, bo człowiek, dla którego tu przyszedłeś… nie, nie mówię o tej nieszczęsnej kobiecie, tylko o jej synu… on jest. A ty właśnie wpier…
            - Andy – odezwałem się wreszcie jeszcze bardziej lodowatym głosem niż wcześniej, na co on momentalnie znieruchomiał. – Jesteś niemiły.
            - Doprawdy?
            - To nie miejsce ani pora na takie rozmowy, które ciebie nie dotyczą i o których nie masz pojęcia, więc bądź łaskaw i sprawdź, czy samochód stoi na parkingu, zaraz dołączymy razem z Billem – oznajmiłem surowo, patrząc na niego wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu. Zrobiłbym pewnie jeszcze większe zamieszanie niż on, gdyby mnie nie posłuchał. Wyciągnąłem więc w jego stronę rękę z kluczykami i poczekałem kilka sekund, nim je zabrał, po czym odszedł. – Zapomnij o tym, co przed chwilą miało miejsce, ale jeśli chcesz zbliżyć się znów do Billa… - urwałem na moment, mając nadzieję, że nic nie zdradzi chęci mordu, którą odczuwałem. – Nie polubię cię za to, jak go odtrąciłeś poprzednim razem, ale wiesz, kim ja jestem, więc proszę, nie bądź na tyle głupi, aby znów go skrzywdzić.
            - Ty… wiesz?
            - Wszy… - urwałem, zdając sobie sprawę, jakim niedopowiedzeniem byłoby to słowo, które o mało nie wytoczyło się z moich ust. – Wystarczająco dużo.
            - Rozumiem – rzucił w końcu krótko, ale nie powiedział już nic więcej, bo zbliżał się do nas właśnie znajda. Był przybity i ocierał właśnie ostatnie łzy, gdy zatrzymał się między nami. Po raz pierwszy jednak od kilku dni na jego twarzy pojawiło się coś na pozór spokoju. Pożegnaliśmy się i zabrałem go ze sobą do samochodu.

            Tamtego dnia wszystko się zmieniło, ale Bill przez długi czas niczego nie zauważał. Po kilku dniach wróciłem do pracy, bo uznałem za bezsensowne przesiadywanie w mieszkaniu, podczas gdy nie mogłem nawet na niego patrzeć. Aż za dobrze wiedziałem, co muszę zrobić i podjąłem decyzję. Długo nie mogłem się przełamać, ale dałem wreszcie za wygraną, gdy któregoś razu przyłapałem czarnowłosego na tym, że rozmawiał przez Internet z Michaelem, ciesząc się do monitora. Bill mocno się zdenerwował, gdy zorientował się, że stoję tuż obok.
            - Muszę kończyć – oznajmił niemal natychmiast. Rozmówił się z nim krótko i wyłączył program, a potem komputer. Nie patrzył na mnie nawet, gdy mówił o obiedzie, kierując się w stronę kuchni. Potem wrócił, ale żaden z nas nawet nie tknął posiłku.
            - Co u twojego… przyjaciela? – zapytałem wreszcie, podnosząc wzrok znad talerza. Znajda przez chwilę się kręcił, ale wreszcie i on na mnie spojrzał.
            - Nie podałem mu żadnego adresu. Tylko rozmawiamy, bo dawno się nie widzieliśmy. W końcu kiedyś spędzaliśmy razem mnóstwo czasu i po prostu…
            - Dlaczego mi się tłumaczysz? – przerwałem gorzko, nie mogąc dłużej go słuchać. – Uważasz, że to zabawne?
            - Wybacz – odparł krótko, spuszczając wzrok.
            - To bez znaczenia – powiedziałem chłodno i podniosłem się od stołu, kierując się prosto do łazienki. Nie zdołałem jednak zamknąć za sobą drzwi, gdy pojawił się w nich znajda. Wszedł za mną do środka i bez żadnego słowa wytłumaczenia przytulił się do mnie. Ból ulgi, jaki wtedy poczułem, uświadomił mi, jak dawno go nie dotykałem. I chociaż to było zaledwie kilka dni, czułem się, jakby minęły całe lata.
            Romeo, czemuś ty jest Romeo? – przyszło mi na myśl i aż skrzywiłem się na kilka krótkich centymetrów przed jego twarzą. Patrzyłem, jak jego oczy otwierają się szerzej z zaskoczenia. Chyba nie spodziewał się po mnie takiego grymasu.
            - Czy ktoś… zdenerwował cię dziś w pracy? – zapytał cicho, a coś wewnątrz mnie prychnęło. Ludzie znów zaczęli się przekonywać, że lepiej trzymać się ode mnie z daleka. Teraz również mój ojciec zaczął uskuteczniać tę metodę przetrwania.
            - Nie. Było wyjątkowo spokojnie – odpowiedziałem mu beznamiętnym głosem. Ignorując to, sięgnął wargami do moich, jednak napotkał na swojej drodze tylko mój dwudniowy zarost. Odwróciłem od niego twarz i przeciągnąłem dłonią po policzku, stwierdzając nagle, że powinienem się ogolić, zamiast tak z nim tam stać. Coś innego jednak ściskało moją klatkę piersiową, jakby chciało połamać mi wszystkie żebra.
            - Więc nie rozumiem – przyznał, odsuwając się ode mnie powoli.
            - To nie ma sensu – oznajmiłem krótko, samemu odchodząc o krok. – Nie chce mi się tego dłużej ciągnąć, wiedząc, że zaraz się skończy. Przynajmniej znów zaczynasz się uśmiechać, no i nie jesteś taki samotny, jak ci się wydawało.
            - O czym ty mówisz? Przecież obiecałeś… - zaczął spanikowany, ale nie dałem mu dokończyć.
            - Nie, to ty próbowałeś wymusić ode mnie tę obietnicę – warknąłem ostro, doskonale pamiętając, o czym mówi. – A teraz opuść, proszę, łazienkę. Porozmawiamy o tym, gdy wyjdę.
            - Obiecałeś! – uniósł się rozpaczliwie, doprowadzając moje serce do szybszego bicia. – Trzykrotnie, nawet przez sen obiecywałeś mi, że nigdy nie zostawisz mnie samego, bez względu na wszystko.
            - To był tylko sen – mruknąłem, choć gula ściskała mi gardło. – My żyjemy w rzeczywistości. – A ja nie zostawiam cię samego, w końcu jest jeszcze Andy i Michael. Pomyślałem, jednak nie mógłbym powiedzieć tego głośno.
            Nie miałem też siły, żeby osobiście wypchnąć go z łazienki, więc tylko patrzyłem i czekałem, aż sam odwróci się i wyjdzie. Wpatrywałem się w jego plecy, gdy wychodził i cały drżałem. Chciałem go przeprosić, ale taki tchórz jak ja nie mógłby się na to zdobyć w żadnym wcieleniu. Zawsze czułbym się jak mrówka, którą bez problemu mógłby zdeptać i pozbawić wszelkiej nadziei. To był bardzo zimny prysznic, spod którego wyszedłem cały czerwony, na dodatek piekł mnie każdy fragment ciała. Zrobiło się nieprzyjemnie. Nie chciałem wychodzić z tej łazienki, bo wiedziałem, że on tam czeka, że znajdzie tysiące argumentów, dla których nie powinienem podejmować takiej decyzji. Nie myliłem się. Na stole czekała na mnie gorąca czekolada. Odsunąłem ją sobie jednak sprzed nosa i spojrzałem prosto na czarnowłosego, próbował się uśmiechać.
            - To naprawdę już?
            - Znudziła mnie już ta sytuacja, szczególnie, że nigdy nie poszlibyśmy dalej.
            - Znudziła cię…? Naprawdę tak nisko sobie mnie cenisz? – zapytał, zaciskając zęby.
            - Doskonale wiedziałeś, że to tymczasowe, kto rozsądny chciałby się angażować? – odpowiedziałem od razu, siląc się na chłodny ton. Czułem tylko, jak lodowy sopel wżyna mi się głębiej w serce.
            - Nie wierzę ci. Mój Tom nigdy by tak nie powiedział – wyszeptał. – Posłuchaj, wiem, że sprawiłem ci ostatnio sporo kłopotów, ale… - urwał na chwilę, wciągając gwałtownie powietrze w płuca, jakby starał się nie rozpłakać. – Już jest dobrze. Chciałbym wrócić do normalnego życia, im prędzej, tym lepiej. Wiesz, wcześniej stworzyłem już kilka projektów…
            - Bill – przerwałem mu, kładąc ostrożnie dłoń na jego nadgarstku. – To koniec. Nie zmuszaj mnie, żebym musiał ci to wytłumaczyć dosadniej.
            - Dlaczego? Co się wydarzyło przez ostatnie dni? Byłem… byłem załamany, wiem, że to był dla ciebie problem, nie poszedłeś przeze mnie do pracy, więc…
            - Przestań się obwiniać! – warknąłem wreszcie. – Nie ma w tym żadnej twojej winy, rozumiesz? Jesteś czysty. Masz talent i czeka cię piękna przyszłość, ale nie ze mną i nie tutaj. Wyjedziesz.
            - C-co? – wydukał przestraszony. Ja tylko pochyliłem się nieco w jego stronę. Ciężko było mi oddychać.
            - Wyniesiesz się do Francji. Dostałeś propozycję współpracy z jednym z projektantów. Ukończysz tam studia i zdobędziesz wszystko to, o czym zawsze marzyłeś.
            - Ale ja już to mam! – wykrzyczał na cały głos, aż zapiszczało mi w uszach. Odsunąłem się od niego machinalnie i wyprostowałem. – Mam tu ciebie. Mogę poświęcać czas na tworzenie, nie interesuje mnie rozgłos. Nie chcę znów zaczynać od zera, kiedy mam już wszystko… - wyszeptał na koniec i tym razem to on uścisnął moją dłoń. Nim się zorientowałem, nachylał się już nad nią, by dotknąć mojej skóry swoimi miękkimi ustami. Były mokre i zapewne słone od jego łez. – Jeszcze nie teraz. Odejdę, gdy będę musiał, gdy nie będziesz miał innego wyboru. Ale pozwól mi jeszcze zostać. Nawet… - urwał, starając się stłumić szloch, który pojawił się nie wiadomo kiedy. – Nawet jeśli ci się znudziłem, nawet jeśli już nigdy nie będziesz chciał mnie tknąć, czy choćby mnie słuchać… Nie każ mi odchodzić, Tom. Nie rób mi tego – niemal błagał, a ja czułem, że mimowolnie łzy chcą już spłynąć mi do oczu. Musiałem zamknąć je na chwilę, żeby się uspokoić.
            Bolało. To musiał być powód, dla którego nigdy wcześniej nie chciałem pozwolić sobie na takie emocje.
            - Wszystkie papierkowe sprawy zostały już załatwione. Jeśli zechcesz, możesz zmienić swoje nazwisko, wszystko już zostało przygotowane – powiedziałem, ruszając po torbę, z której wyciągnąłem teczkę. Dostarczyła mi ją sekretarka ojca. Ja natomiast rzuciłem ją czarnowłosemu przed nos. – Wszystkie dokumenty, które będą ci potrzebne, pieniądze, kluczyki do nowego mieszkania, do samochodu, przede wszystkim bilet do Paryża zabukowany na jutro. Na rano zamówię ci taksówkę, chyba że sam mam cię odwieźć na lotnisko – powiedziałem to wszystko jednym tchem, więc na koniec znów byłem na bezdechu i brałem się nabrać powietrza w płuc, bo byłem przekonany, że ból rozpłynie się wtedy po całym moim ciele. – Chciałbyś dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat? – zapytałem w końcu o wiele słabszym już głosem.
            - Więc jednak nigdy nie byłem dla ciebie dość dobry – bardziej stwierdził niż zapytał, a ze mnie mimowolnie wyrwał się niemy protest. Był wszystkim. Był moim bratem. Cholernym bratem!
            - To nie dotyczy twojego wyjazdu – zmusiłem się do chłodnego tonu.
            - Chcę wiedzieć!
            Nie mogłem. Boże, Bill, gdybyś tylko był mi kimś obcym. Gdyby ojciec nigdy nie powiedział mi prawdy. Nigdy nie pozwoliłbym ci odejść. Nigdy. Choćbym miał wyrzec się firmy i wszystkiego, co z nią związane, zacząłbym pracować jak zwykły śmiertelnik, żeby tylko móc zawsze cię wesprzeć, ale nie teraz. Nie w takiej sytuacji.
            - Dobrze gotujesz, jesteś pracowity, seks też był świetny, nie powiem, ale widocznie nie jesteś mi niezbędny do życia. Niemniej twoje uczucia są dla mnie komplementem, więc chciałbym również dać ci coś specjalnego. Przyszłość bez trosk.
            - Dlaczego nie zostawiłeś mnie wtedy w parku? – zapytał szeptem, wywołując kolejny przewrót w moim żołądku. Bolesny. – Dlaczego nie pozwoliłeś mi tam po prostu umrzeć? – ciągnął dalej, uśmiechając się do mnie smutno przez łzy. Podniósł się ze swojego miejsca, ocierając twarz z łez. Jego oczy były zapuchnięte i mokre. Podszedł do mnie i zwinnie usiadł mi okrakiem na kolanach, od razu przysuwając się do mnie ciasno. – Więc seks ci się podobał, tak? Więc może to powtórzymy, zanim wyjadę? – zapytał twardo, patrząc na mnie tak prowokującym wzrokiem, że chciałem umrzeć.
            - Nie, Bill. Nigdy więcej. Wracam na noc do apartamentu.
            - Uważasz, że ci pozwolę?
            - Uważasz, że masz coś do powiedzenia na ten temat?
            - Mam – oznajmił, szybkim ruchem pozbywając się koszulki. Rozsunął swój, a potem mój rozporek, a ja siedziałem sparaliżowany, rozbity pomiędzy pożądaniem i nienawiścią do samego siebie. Kurwa, nie wolno ci! – wrzeszczało moje sumienie, ale jeszcze przez długą chwilę nie potrafiłem się ruszyć.
            - Przestań – powiedziałem cicho, gdy jego wargi przywarły do zagłębienia mojej szyi, a dłonie wsuwały się już niespiesznie pod bokserki. Ledwie byłem w stanie nad sobą zapanować. Złapałem go za ręce i odsunąłem od siebie niedelikatnie. Nie mogłem być tak samolubny, żeby pozwolić mu to zrobić po tym, czego się dowiedziałem. Bill rozpłakał się na dobre i uciekł do sypialni.
            Szczęka bolała mnie od zaciskania zębów, a po mojej twarzy wreszcie potoczyły się łzy, których w tamtej chwili potrzebowałem, jak niczego innego. Nienawidziłem się. Nienawidziłem swojego ojca. Nienawidziłem przyszłości, która mnie czekała, bo aż za dobrze wiedziałem, że nie będzie w niej znajdy. Całym sobą pragnąłem, aby ktoś oczyścił mnie z tego bólu.
            Nie pojechałem do apartamentu. Tłumaczyłem się przed sobą, że boję się zostawić znajdę teraz samego. Była to jednak marna wymówka. Nie potrafiłem uwierzyć, że czarnowłosy mógłby zrobić coś głupiego po wszystkim, co dotąd dzielnie przetrwał. W mieszkaniu panowała idealna cisza, a mimo to w mojej głowie dudnił jego szloch. Wiedziałem, że kolejnego dnia po wejściu do pustej sypialni przekonam się, jak wiele milczących łez wylał na poduszkę. Sam nie zmrużyłem oczu ani na chwilę. Gdy słońce znów było już wysoko na niebie, przypomniałem sobie, że miałem iść do pracy. Zamiast tego jednak poszedłem do kuchni, żeby przygotować śniadanie dla dwóch osób. Postawiłem jedną porcję na miejscu, w którym zazwyczaj siedział czarnowłosy i gapiłem się na nie przez dłuższą chwilę, nim zabrałem się za jedzenie. Nie miałem odwagi go zawołać.
            Dopiero, gdy po pół godziny zjadłem ledwie połowę swojej porcji, otworzyły się drzwi do sypialni. Mimowolnie od razu utkwiłem w nich wzrok i znieruchomiałem, gdy pojawił się w nich Bill. Jego twarz była wciąż zapuchnięta od łez, ale niezmiennie piękna. Coś ścisnęło mnie znowu w żołądku, więc podniosłem się z krzesła i wyniosłem swój talerz do kuchni, żeby dłużej na niego nie patrzeć. Nie zdradzić się z tym, jak bardzo pragnąłem, aby mógł ze mną zostać. Po powrocie do salonu zauważyłem, że wziął się za śniadanie. Korzystałem z każdej sekundy, gdy nie patrzył w moją stronę, żeby nasycić się jego widokiem. Czas tak szybko uciekał, od kiedy wyznaczono godzinę naszego rozstania.
            - Została ci godzina, żeby się spakować – odezwałem się wreszcie. Było mnie stać jedynie na pozornie spokojny głos. Gorycz i pragnienia, które wyrywały się z mojego serca, wypędziły cały chłód, którym mógłbym go poczęstować.
            - Jest coś, co mógłbym zrobić, żebyś jeszcze zmienił zdanie? – zapytał, podnosząc na mnie proszący wzrok, na którego widok zacisnąłem tylko zęby i nieco zbyt gwałtownie wciągnąłem powietrze do płuc. Po tym wszystkim wciąż chciał mnie prosić, żebym pozwolił mu zostać. Czy on naprawdę nie miał ani krzty dumy?
            - Możesz spakować się w moje torby. Zabierz stąd, co tylko zechcesz.
            - Chcę ciebie.
            - Przestań wreszcie! – wrzasnąłem, nie mogąc dłużej tego znieść. Odwróciłem się od niego i wróciłem do kuchni.
            Zacisnąłem mocno powieki i znów zacisnąłem zęby, żeby tylko się nie rozbeczeć. Miałem już serdecznie dość tego, jaki stałem się miękki przez tego chłopaka. Dlaczego nie mogłem jak zwykle patrzeć na wszystko z góry z przeświadczeniem, że nie muszę przejmować się żadnymi nieszczęściami tego świata, bo zwyczajnie nie są moim problemem. Wyrzucać krocie na cele charytatywne, cieszyć się dzięki temu dobrą opinią, mieć jeszcze więcej pieniędzy i wpływów, a przy okazji święty spokój. Przecież tego pragnąłem. Jak to się stało, że jedna osoba tak łatwo to ze mnie wypleniła?
            W końcu wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem po Andreasa. Kazałem mu przyjechać, nic nawet nie tłumacząc i czekałem. Kiedy wreszcie mój brat wpadł do mieszkania, pytając od progu, co się stało, wychyliłem się z kuchni. Bill wisiał mu już na szyi, łkając cicho, a on przytulał go do siebie zdezorientowany.
            - Ale na co? – zapytał głośno i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że znajda musiał mu coś przed chwilą cicho powiedzieć. Wziąłem głęboki oddech i upewniłem się, że czarnowłosy się spakował. Wszystkie jego rzeczy zmieściły się do mojej dużej torby. Wszystkie prócz jego ulubionego kubka, poduszki z naszytym szczeniakiem leżącej na kanapie i prawdopodobnie parunastu innych drobiazgów, które pojawiły się w tym mieszkaniu za jego sprawą, ale najwyraźniej był zbyt rozbity, żeby o nich pomyśleć. Dotąd kompletnie nie zwracałem uwagi na to, jak wiele jego rzeczy wala się w każdym pomieszczeniu. Dlaczego akurat teraz musiały tak bardzo razić mnie w oczy? – Tom, co tu się dzieje?
            - Zawieziesz go na lotnisko – powiedziałem cicho, starając się nie patrzeć na wtuloną w Andreasa postać, tylko jego własną twarz.
            - Ale…
            - Jeśli dowiem się, że nie dotarł na miejsce i jest to twoja wina, będziesz miał poważne kłopoty, Andy. Ojciec załatwiał mu to miejsce we Francji – oznajmiłem mu poważnie, nie zamierzając pozwolić na żadne protesty. Wiedziałem, że mój brat nie odważy się mi sprzeciwić, jeśli mam za plecami naszego rodziciela.
            - Ale co ci odbiło? – wydukał wreszcie, starając się uspokoić jakoś czarnowłosego. – Czym on mógł ci zawinić?
            - To nie twój zasrany interes – wysyczałem wściekle. – Zabieraj jego i jego rzeczy, i natychmiast się stąd wynoście!
            Minąłem ich obu i wyszedłem z mieszkania tak, jak stałem, łapiąc po drodze jedynie swoja torbę. Pierwszy raz zdarzyło mi się przyjść do pracy  w nieoficjalnym stroju. Szare spodnie i granatowa bluzka na długi rękaw, w której o mało nie zamarzłem, były raczej mało eleganckie. Spojrzenia wszystkich mijanych ludzi jedynie jeszcze bardziej mnie drażniły. Zamknąłem się więc w swoim biurze, każąc sekretarce przynieść sobie kawy. Mogłem teraz dowoli umierać w samotności nad dokumentami, podczas spotkań biznesowych, mając pewność, że nigdy więcej go nie spotkam, choć nie odważyłem się nawet powiedzieć „żegnaj”, gdy wychodziłem.
            - Mogę wejść? – usłyszałem niespodziewanie głos ojca, gdy usiłowałem skupić się na pracy i odgonić żal, który wiercił tunele w moim ciele. Podniosłem na niego wzrok, który w stu procentach mówił, że nie chcę widzieć go na oczy, jednak sam sobie pozwolił. Zamknął drzwi i usiadł naprzeciw mnie. – Wyjechał? – zapytał, a ja spojrzałem na zegarek. Samolot powinien wystartować dwadzieścia minut temu.
            - Raczej tak.
            - Raczej?
            - Wysłałem z nim Andreasa. Masz dla mnie jakieś zadanie, czy przyszedłeś upewnić się, że naprawiłem to, co zdążyłeś spieprzyć? – rzuciłem w jego kierunku, ani trochę nie kryjąc się z tym, że ciężko znoszę skutki prawdy, którą mi przekazał.
            - Chciałem tylko powiedzieć… O preferencjach Andreasa wiem od dawna, właściwie nie spodziewałem się, że ty również… Muszę przyznać, że jestem zaskoczony, iż wszyscy moi trzej synowie są innej orientacji. Nie spodziewałem się, że dojdzie do tego między tobą a Billem, inaczej skończyłbym to zanim się zaczęło.
            - Aż tak bardzo potrzebujesz mojego rozgrzeszenia? – mruknąłem, odwracając od niego wzrok, żeby utkwić go w rzędzie literek, które i tak nic mi nie mówiły.
            - Nigdy nie chciałem, żeby którykolwiek z was mnie nienawidził. Powinieneś wiedzieć, że gdyby Bill nie był moim synem, najpewniej dałbym wam wolną rękę. Sam nie mogłem uwierzyć, że przechadzasz się po firmie rozmawiając z pracownikami z uśmiechem na twarzy. To było tak nie podobne do ciebie…
            - Nie chcę tego słuchać – warknąłem, przerywając mu.
            - Dobrze – odparł zaraz potem, podnosząc się, więc spojrzałem znów w jego kierunku. Był poważny i musiałem przyznać, że widząc przygnębienie i zmartwienie malujące się na jego twarzy, sam czułem się jeszcze gorzej. Kogo jednak miałem za to wszystko obwiniać, jeśli nie jego? – Po prostu wiedz, że możesz zrobić ze swoim życiem, co zechcesz. Ja również nigdy nie byłem święty. Wiesz, jakie są zasady. Nieważne, co mówią na twój temat, ważne, że mówią. Jedyne czego od ciebie oczekuję, to wnuk. I nie obchodzi mnie w jaki sposób zostanie poczęty. W jego żyłach ma płynąć nasza krew, synu – powiedział oficjalnie i w tej samej chwili coś zadzwoniło. Wyciągnął z kieszeni telefon, a ja tylko wpatrywałem się w niego bez słowa, doskonale zdając sobie sprawę, że jego przemówienie w tej chwili nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia ani nie miało żadnego znaczenia. Czułem tylko żal. – Wybacz, muszę wracać do swojego gabinetu. Muszę wysłuchać jeszcze jednego syna, który będzie oskarżał mnie o naumyślne krzywdzenie ludzi – rzucił, uśmiechając się nieco krzywo.
            To oznaczało dokładnie tyle, że Andreas wrócił właśnie z lotniska. To, że obwiniał ojca, a nie mnie, było jakimś plusem całej tej sytuacji, niemniej bałem się, że w jego oczach zobaczę, jak bardzo skrzywdziłem czarnowłosego. Bill rzeczywiście był w drodze do Francji. Już nigdy go nie zobaczę, nie usłyszę, nie dotknę… Jest moim bratem. Niech to szlag.
            - Nie mów o niczym Andreasowi – odezwałem się, zanim jeszcze wyszedł. W odpowiedzi skinął jedynie lekko głową. Niech przyjmie na siebie chociaż jego gniew.


            Gdy wróciłem wieczorem do pustego mieszkania, znów mnie zemdliło. Otaczała mnie cisza i dreszcze. Zamiast uśmiechnąć się pod wpływem zapachów z kuchni, skrzywiłem się i rzuciłem torbę na kanapę. Nie miałem pojęcia, po jaką cholerę w ogóle tam wracałem. Zastanawiałem się, co powinienem zrobić z tym miejscem, ale za nic w świecie nie potrafiłem zmusić się do choćby myśli o sprzedaniu go. Tyle wspomnień. Bolesnych, ale jak pięknych i radosnych jednocześnie. Dzięki czarnowłosemu nauczyłem się tu, czym jest szczęście, prawdziwe życie, troska, ciepło… ale wcale nie chciałem o tym pamiętać, bo to wszystko i tak nagle wyleciało mi z rąk. Wytargałem z szafy karton i markerem napisałem na nim dużymi literami jego imię, po czym przez pół godziny chodziłem po mieszkaniu, żeby zebrać wszystkie jego rzeczy i ukryć je daleko na dnie tego pudła, jakby było moim sercem, które opustoszało po jego wyjeździe. Kolejnego dnia zawiozłem je do firmy, aby Andy coś z nimi zrobił. Nawet jeśli nie zamierzałem więcej wracać do tamtych czterech ścian, musiałem się ich pozbyć. Musiałem znaleźć jakiś sposób na to, żeby zapomnieć i żyć.


________________
I to jest koniec...



Nie, no :D. Żartuję sobie ;>
Kolejny odcinek - uwaga, spojluję! - Będzie z perspektywy Billa. Nie mam 100% pewności, ale na wszelki wypadek przygotujcie sobie chusteczki ;3.
<3

11 komentarzy:

  1. Tom, który zawsze dostaje to, co chce i ma generalnie wszystkie zasady tego świata w głębokim poważaniu, przejmuję się czymś takim jak moralność? Nie wieże! Czoko proszę cię, tylko mi ich tu nie rozdzielaj, bo będę musiała zaopatrzyć się przez Ciebie w całą ciężarówkę chusteczek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie możesz! *no dobra, wiem,że możesz* Nie możesz! JEj jak mogłaś! Och!
    Zła, zła, zła Czoko!

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz dopiero mówisz mi o chusteczkach?!
    Ostatni raz chyba się tak poryczałam i usmarkałam na "Akademii Pragnień".
    Nienawidzę Cię Czoko... jak Boga kocham, nienawidzę Cię!


    Proszę Cię Czokuś... zrób coś ze swoją obsesją do krzywdzenia bliźniaków bo ja mam potem traumę...

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie czoko.. nie krzywdź ich.. zakoncz chodź jedno opko szczęśliwie ;cc
    A nie.. ja rycze przy każdym...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choć jedno?! Halo! Większość moich opowiadań w końcu i tak dobrze się kończy! Większość!
      A to, że po drodze dzieją się dziwne rzeczy to inna kwestia ^.^'
      Dobra, nie marudzę <3
      Też Was wszystkich kocham <3

      Usuń
  5. DOBRE!
    -na więcej mnie nie stać xd
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. lekko to powiem ale jestes WREDNA ze tak uprzykszylas im zycie ale za to LUBIE ten caly dreszcz, emocje i zblizajace sie do oczu zly przy tej calej historii znajdy.
    damn....to ze Tom byl zazdrosny - rozumiem, ale te jego zimno w kierunku Billa...ehh....teraz "i'm dying" zeby wiedziec co bedzie dalej i ja na prawde nie wiem jak ja wytrzymam te dni, tygodnie niewiedzy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Poryczałam się.. Ale chcę więcej!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Mamy przygotowywać sobie chusteczki? To będzie jeszcze gorzej, niż jest? o,O XDDD Suuper. To ja już boję się, co będzie potem. Jednak i tak mam ogromną nadzieję, że jakoś to się wszystko ułoży. Weny.

    Pozdrawiam,
    Illusion.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nienawidzę Cię...
    Zawsze czytam Twoje opowiadania, nawet jeśli nie zawsze mam czas ich komentować. Zapomniałam już o tym, że masz zdolność trafiania do mojego serca i odcinek czytałam zalana łzami. Boże, najgrosze jest to, ze ja nie widzę tutaj zadnego rozwiązania.

    OdpowiedzUsuń
  10. Czym ja sobie zasłużyłam dzisiaj na tyle wylanych łez?
    Nie dość, że chodzę przybita od wczoraj, marzę jedynie o śnie, który nie nadchodzi, to na dodatek postać, którą wprost uwielbiam znowu niewyobrażalnie cierpi.
    Obie moje ukochane postaci.
    Przeraża mnie fakt, jak bardzo ostatnio jestem emocjonalną kupą. Przedwczoraj potraktowałabym to jedynie smutnym uśmiechem, skomplementowała i nie pozostawiła komentarza, a dzisiaj? Rozpisuję się, kompletnie niepotrzebnie.
    Czekam po prostu na kolejną część.
    Amen.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^