niedziela, 1 września 2013

[18/22] Shelter

Hallo ;). Nie napisałam jeszcze w prawdzie tej drugiej części, ale ogólnie rzecz biorąc stanęło na tym, że będą dwie części, więc postanowiłam nie kazać Wam dłużej czekać ;). Cóż mogę powiedzieć. Chyba jednak nie wyszła tak płaczliwa, jak sądziłam wcześniej. Ale w sumie przy poprzedniej nawet się nie zorientowałam, jaki miała w sobie ładunek emocjonalny, więc może lepiej nie będę się wypowiadała ^^.
Dziękuję za wszystkie Wasze opinie, dawno już tak wiele osób nie wyznało mi nienawiści :D. Kocham Was <3

Wasza najbardziej znienawidzona autorka <3.
Czokuś.

Jeśli mogę coś zasugerować:
Jason Walker - Echo
albo


Część 17.

            Jestem pewien, że do końca życia będę pamiętał moment, w którym poznałem Toma. Może to śmieszne, ale pojawił się tam jak anioł, choć z początku sprawiał raczej wrażenie demona. Znalazł mnie w chwili, gdy już na niczym mi nie zależało i właściwie pragnąłem, żeby tylko to wszystko wreszcie się skończyło. Marzyłem, że mróz pozwoli mi zamknąć oczy raz na zawsze i przestać szukać wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji, bo nie wiedziałem, jak inaczej mógłbym nazwać swoje dotychczasowe życie. Gdy zabrał mnie ze sobą do mieszkania, to wydawało się być snem. Jakimś odepchniętym w niepamięć pragnieniem, które ziściło się w krainie Morfeusza, abym przed odejściem z tego świata mógł zaznać choć odrobinę czyjejś bezinteresownej dobroci i troski. Nawet jeśli trudno byłoby nazwać tego człowieka miłym i troskliwym, uratował mnie. To, jak zezłościł się, gdy nie potrafiłem przyjąć jego pomocy i jego mina, gdy jeszcze tego samego dnia pierwszy raz mu podziękowałem – wciąż to widzę, gdy zamykam oczy. Żaden z nas nie zdawał sobie z tego sprawy, ale wydaje mi się, że już wtedy podbił moje serce. Może to, co wydarzyło się później, nie było rezygnacją ani obawą, że jednak mnie wyrzuci. Może naprawdę już wtedy chciałem oddać mu całego siebie. Nie wiem, nie potrafię powiedzieć, jak było naprawdę, ale nie jestem również w stanie przestać się uśmiechać, gdy wspominam czas, w którym dopiero się poznawaliśmy. Gdy po wielu jego niemiłych słowach i chłodnym zachowaniu zrozumiałem wreszcie, iż nie chodzi o to, że robię coś źle. Zdałem sobie sprawę, jak trudnym człowiekiem jest mój wybawca i zapragnąłem poznać go na wylot. Tak, żeby już nigdy żadnemu z nas nie było przykro, że nie jesteśmy w stanie się dogadać. Jednak im bardziej otwierałem dla niego swoje serce, tym głębiej się w nim zakorzeniał. Nim się obejrzałem, nie było już możliwości odwrotu. Pokochałem ten chłód i dziwactwa całym sobą, krok po kroku odnajdując drogę do jego uśmiechu i ciepła. Byłem tak pewien swojego, chociaż nigdy nie powiedział, że coś do mnie czuje… Może powinienem był uwierzyć Andreasowi, gdy od naszego pierwszego spotkania proponował mi, że to on zajmie się moją przyszłością, bo przy jego bracie to i tak zawsze kończy się rozczarowaniem i łzami.



Seems like just yesterday, you were a part of me.*
I used to stand so tall, I used to be so strong.
Your arms around me tight, everything it felt so right.
Unbreakable, like nothing could go wrong…

[Wydaje się, jakbyś jeszcze wczoraj był częścią mnie.
Zazwyczaj stałem taki dumny, zazwyczaj byłem silny.
Twoje ramiona obejmowały mnie ciasno, wszystko wyglądało dobrze.
Niezniszczalni, jakby nic nie mogło pójść źle.]



            No i skończyło się. Wygnał mnie ze swojego życia, jak zwierzę. Wyrzucił, jak zabawkę, którą się znudził. Znudził. Tak, nawet użył tego słowa, gdy próbowałem go przekonać, żeby przestał. Od początku właściwie mu usługiwałem, a tego dnia byłem gotów nawet paść na kolana i błagać, ale to i tak nic by nie dało. Tom postanowił się mnie pozbyć, może rzeczywiście byłem dla niego większym ciężarem, niż mi się wydawało. Możliwe, że to wszystko było zwykłą litością, zupełnie jak wtedy, gdy zabrał mnie z parku. Trzymał mnie przy sobie, bo było mu mnie żal. Pieprzył się ze mną, bo było mu mnie żal. Byłem wściekły na samego siebie, że rozpaczam po tym jak się mnie pozbył, zapominając niemal o pogrzebie mojej matki, który odbył się zaledwie ponad tydzień temu. Widocznie to był dla niego już zbyt duży problem. Widocznie miał mnie już dość. Tylko dlaczego nie chciał mi uwierzyć, kiedy byłem w stanie przysiąc, że już nigdy nie będzie musiał mnie pocieszać i przejmować się moimi porażkami? Czy naprawdę jest tak okropną osobą, że nie potrafił zrozumieć, jak wielkim ciosem była dla mnie ta śmierć? Myślałem, że wszystko odzyskałem, a potem straciłem wszystko w ciągu niespełna kilku dni.
            - Tak mi przykro, Bill. Naprawdę nic nie mogę zrobić – niemal jęczał, obejmujący mnie mocno Andreas, gdy czekaliśmy na samolot, który miał przetransportować mnie do Francji. – Jestem pewien, że doskonale tam sobie poradzisz…
            - Ale… dlaczego, Andy? – wydusiłem z siebie, starając się nie wybuchnąć znów szlochem. Moja twarz i tak była nabrzmiała od ciągłego płaczu. Gardło bolało mnie, bo wrzeszczałem z bólu jak głupi, gdy tylko Tom wybiegł z mieszkania, zostawiając nas tam samych. Nie dbałem o to, jak wyglądam. Właściwie wydawało mi się, że nie mam już żadnego powodu, by dbać o cokolwiek. – Dlaczego już mnie nie chce? Było tak wspaniale



Why don’t you love me?**
Tell me, baby, why don’t you love me,
when I make me so damn easy to love?
And why don’t you need me?
Tell me, baby, why don’t you need me,
when I make me so damn easy to need?



            Andreas był wściekły. Nie potrafił mi odpowiedzieć, więc tylko mnie do siebie przytulał i obiecywał, że nie zostanę sam. Przyrzekał, że na pewno niedługo odwiedzi mnie w Paryżu, gdzie zapewne i tak będę już miał wielu przyjaciół i adoratorów. „W końcu to miasto miłości” – mówił. Właśnie. Miasto zakochanych, nie sierot ze złamanym sercem. Widziałem, że niechętnie, ale wspomniał również o Michaelu i o tym, że mógłby załatwić mu odwiedziny u mnie raz na jakiś czas, gdyby brakowało mu pieniędzy, po czym roześmiał się sztucznie, stwierdzając, że patrząc na rzeczy, które szyłem jego bratu, sam niedługo będę mógł pozwolić sobie na takie wydatki. Potem zrozumiał, co powiedział i odwrócił ode mnie speszony twarz. Wszystko toczyło się wokół Toma. Wszystko. Jak miałem więc pojechać i zacząć nowe życie, skoro i tak było to jego zasługą? Nagrodą pocieszenia za złamanie mojej wiary i nadziei. Wcale nie chciałem niczego od niego dostawać. Niczego! Nie chciałem niczego, prócz jego serca…



Funny how the heart can be deceiving***
more than just a couple times.
Why do we fall in love so easy,
even when it’s not right?

[Zabawne, jak serce może zostać oszukane
więcej niż kilka razy.
Dlaczego zakochujemy się tak łatwo,
nawet jeśli to nie w porządku?]



            Gdy doleciałem na miejsce, nie miałem już sił, żeby dłużej płakać i rozpaczać. Przynajmniej nie tego dnia. Byłem zwyczajnie przerażony. Nawet jeśli uczyłem się francuskiego w szkole i na studiach, wszystkie słowa wokół mnie zlewały się w zwykły jazgot, który doprowadzał mnie do szału. Znów zostałem sam. Tym razem daleko od miejsca, w którym ktokolwiek zrozumiałby mnie, gdy prosiłbym o pomoc. Dlaczego musiałem tak kurczowo trzymać się życia, skoro nie było nikogo, kto naprawdę by mnie chciał? Nie mogłem po prostu uwierzyć w to, że Tom był na tyle perfidny, żeby wysłać mnie do innego kraju, aby tylko mieć ode mnie święty spokój. Tyle razy powtarzał, że chce mnie lepiej poznać, a gdy już poznał prawdę…



I told you everything, opened up and let you in*.
You made me feel alright, for ones in my life.
Now all that’s left of me, is what I pretend to be…
…so together, but so broken up inside.

[Powiedziałem ci wszystko, otworzyłem ci i pozwoliłem wejść.
Sprawiłeś, że czułem się szczęśliwy, po raz pierwszy w moim życiu.
Teraz wszystko, co ze mnie zostało, jest udawaniem siebie…
…w całości, ale rozdarty od wewnątrz.]



            - Przepraszam. Czy nazywa się pan może Bill Trumper? – dotarło do moich uszu, o dziwo, w moim ojczystym języku, gdy błądziłem bez celu po lotnisku. Mężczyzna, który do mnie podszedł, trzymał w dłoni dużą kartę z moim imieniem i nazwiskiem. – Wszędzie pana szukałem. Czy wszystko w porządku? – zapytał i w tej samej chwili nie byłem w stanie już powstrzymać kolejnych łez. Uśmiechnąłem się do niego smutno i pokiwałem twierdząco głową. – Mówią mi Adrien. Zostałem wynajęty przez pana Kaulitza, aby się panem zająć, póki nie będzie pan mógł radzić sobie samodzielnie. Bardzo mi miło. Czy ma pan jakieś specjalne życzenia?
            - A zna pan jakiś sposób, żeby wymazać sobie pamięć i zacząć wszystko od nowa?
            - Niestety, nie – odparł zmieszany, wyciągając do mnie dłoń z chusteczkami higienicznymi. – Mogę jednak pokazać panu miejsca i rzeczy, które sprawią, że przeszłość przestanie się liczyć. Za to mi płacą – dodał, puszczając mi oczko. Nie zaśmiałem się. Odwróciłem jedynie wzrok zarówno od niego, jak i od jego chusteczek. Właściwie nie chciałem już więcej płakać. Gdybym tylko potrafił zdusić ten żal i żyć tak, jak życzył sobie tego Tom. Myślałem o tym w ten sposób, że nie chciałem go znać za to, jak mnie potraktował, ale rzuciłbym mu się w ramiona, gdybym tylko go ujrzał i na kolanach błagałbym, by przyjął mnie do siebie na powrót. Tylko jeden z nas mógł wyjść z tego z dumą, której ja i tak nigdy nie znałem. Znów opuściłem powieki, po raz kolejny spoglądając w te otwarte nieco szerzej z zaskoczenia oczy, które patrzyły tylko na mnie i delikatny uśmiech pojawiający się niespodziewanie, ale zawsze wywołujący gorąc w moim sercu. Dlaczego musiał być dla mnie tak okrutny? Dlaczego wspomnienia musiały tak boleć? W końcu… jak mógłbym nienawidzić człowieka, który podarował mi nowe życie?
            - Dziękuję – rzuciłem krótko, przyjmując w końcu chusteczki od tego mężczyzny.



For hating you I blame myself.*
Seeing you, it’s killing me now.
No, I don’t cry any outside anymore!

[Za nienawiść do ciebie, obwiniam siebie.
Widzenie cię, zabija mnie.
Nie, nigdy więcej już otwarcie nie zapłaczę.]



            Z początku nie potrafiłem odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Miałem mieć tu swoje miejsce na ziemi, którego nikt nie mógł mi odebrać. Własne przestronne mieszkanie, sprzęt, pieniądze, ludzi… ale czułem się brudny i pusty. Nie pasowałem tam. Albo nie chciałem pasować. Wielokrotnie dostawałem telefony, wiadomości, wezwania do studia projektanta, o którym słyszałem jeszcze od Toma, ale nie chciałem tam iść. Nie byłem w stanie zmusić się, żeby zrobić choć jedną z tych rzeczy, które umożliwiły mi wpływy Kaulitza. Siedziałem w zamknięciu, jedynie Adrienowi pozwalając wchodzić do mieszkania. Nawet jeśli za to właśnie mu płacono, wciąż złościłem się, że stara się mną opiekować. Przynosił mi zakupy, a czasem nawet gotował, gdy wydawało mu się, że od jakiegoś czasu nic nie jadłem. Cóż. O ile to w ogóle było możliwe, jeszcze bardziej wyszczuplałem. Minął już miesiąc, a ja wciąż tkwiłem w przeszłości, w ciepłym miejscu pełnym radości i bólu, do którego miałem już nie wracać. Andreas dzwonił niemal codziennie, z Michaelem rozmawiałem kilka razy przez Internet, o ile coś takiego można było nazwać rozmową. Było mu przykro zarówno z powodu mojego stanu, jak i tego, że nie traktowałem go już tak, jak kiedyś. Czuł się winny. A mnie kompletnie to nie obchodziło. Powiedziałem mu, że jeśli jest mu trudno utrzymywać ze mną kontakt, powinien przestać się zmuszać. Próbował się oburzyć, ale ja zatrzasnąłem tylko laptopa i wyszedłem z mieszkania. Ani razu nie dałem wyciągnąć się w żadne z miejsc, o których mówił Adrien, ale kiedy wychodziłem sam, żeby szlajać się uliczkami Paryża, czułem ulgę przez łzy. To miejsce wyciskało je ze mnie do cna. Tak, że kiedy wracałem do mieszkania, byłem już kompletnie suchy. Wchodziłem więc do wanny pełnej ciepłej wody i zamykałem oczy, wyobrażając sobie, że On jest tu ze mną.



Ever wonder about what he’s doing,***
how it all turned to lies.
Sometimes I think that it’s better
To never ask: why?

[Czy kiedykolwiek zastanawiasz się, co on robi,
Jak to wszystko obróciło się w kłamstwa.
Czasami myślę, że jest lepiej
nigdy nie pytać: dlaczego?]



            Dzwonek do drzwi wyrwał mnie z zamyślenia, gdy siedziałem w samym szlafroku, gapiąc się w telewizor. Wciąż rozpamiętywałem, jak robiłem to wiele razy będąc w mieszkaniu Toma, gdy on był zajęty pracą, a ja po prostu chciałem przy nim być. Tym razem nie było w tym nic przyjemnego, ale nie przestawałem tego robić, jakby to pozwalało mi łatwiej cofnąć się w czasie. Byłem poirytowany, że ktoś mi przeszkadza. Adrien dotąd nie krępował się przed otwieraniem drzwi tuż po zapukaniu i pomyślałem, że zdrowo go opieprzę, jeśli właśnie stroi sobie ze mnie żarty.
            - Otwarte! – zawołałem, nie ruszając się z miejsca. Dzwonek jednak znów zaczął dudnić mi w uszach. Rozeźlony podniosłem się z fotela, w którym kuliłem się całymi dniami i podszedłem do drzwi, otwierając je z rozmachem. – Mówiłem, że otwar… - urwałem wpół słowa, wpatrując się tępo w stojącego przede mną mężczyznę.
            Miał na sobie granatowy garnitur o idealnym kroju, którego na pewno pozazdrościłbym projektantowi. Ale nie to wstrząsnęło mną najbardziej. Jego przyjemnie opalona skóra, kolczyk w wardze i długie czarne warkocze, przepasane czarną bandamą. Przez krótką chwilę serce po prostu stanęło mi w miejscu.
            - Dzień dobry. Nazywam się Lucien Durand, jestem asystentem twojego… przyszłego pracodawcy. Nie odpowiadałeś na moje wiadomości, więc postanowiłem przyjechać osobiście. Czy mogę zająć ci chwilkę? Znaczy… - speszył się. – Panu. Proszę mi wybaczyć tę poufałość.
            Nie byłem w stanie się odezwać, póki nie zobaczyłem za jego plecami Adriena, który wyszczerzył się na widok mojego gościa.
            - Lucien! Kopę lat! – zawołał od razu, witając się z… właśnie. Kim on, do cholery, był? I dlaczego tak bardzo przypominał Toma? – Bill, hej, w porządku? – doszedłem do siebie, gdy mężczyzna zaczął machać mi dłonią przed oczyma.
            - T-tak, proszę, wejdźcie – wydusiłem z siebie cicho, cofając się, by zrobić im przejście. Próbowałem pozbyć się swoich wymysłów. W końcu Jego styl nie był taki niepowtarzalny. Poza tym On nigdy nie połączyłby bandamy z garniturem. Wściekłem się na myśl, że ich do siebie porównuję.
            - Jadłeś coś? – zapytał podejrzliwie Adrien, rozglądając się po mieszkaniu.
            - Byłem na mieście. Odpuść sobie – mruknąłem do niego, nie mogąc jednak oderwać oczu od swojego gościa. – Znacie się? – szepnąłem konspiracyjnie, gdy ten cały „asystent” rozgościł się w moim salonie.
            - Tak. Poprzednio pracowałem dla twojego przyszłego szefa. Ten koleś zwykle nie odstępuje go na krok. Jeśli wiesz, co mam na myśli – dodał, puszczając mi oczko, a ja niemal poczułem, jak się rumienię. Nie rozumiałem tego, co chodziło mi po głowie. Przecież doskonale wiedziałem, że nikt nie zastąpi mi tego przeklętego Kaulitza. Dlaczego więc poczułem zawód po tym, co usłyszałem od Adriena?
            - Rozumiem – urwałem krótko, zaraz potem kierując się do gościa. Usiadłem w fotelu i utkwiłem w nim wzrok. – Więc jaką ma pan do mnie sprawę? – zapytałem powoli, uważnie mu się przyglądając.
            - Proszę mówić mi po imieniu – powiedział najpierw, uśmiechając się do mnie promiennie. Mimowolnie skrzywiłem się na ten widok. Był taki różny od Niego. – W każdym razie, sądzę, iż ze wszystkich wiadomości, które panu przesłałem, choć jedna musiała dotrzeć. Proszę się nie martwić, nie zamierzam zadawać niewygodnych pytań. Przyjechałem porozmawiać o nowych faktach – oznajmił, a mnie dopiero teraz olśniło, że mówi do mnie po niemiecku. Zamrugałem kilkukrotnie powiekami, zanim zdołałem przyswoić sobie jego słowa. – Czy powiedziałem coś nie tak? – zapytał zaskoczony, na co ja odchrząknąłem niezręcznie.
            - Nie, nie. Po prostu zdałem sobie sprawę… Jesteś stąd?
            - Tak. Urodziłem się w Paryżu i tu mieszkam. Rozumiem, że chodzi ci o mój niemiecki. Cóż, w mojej pracy potrzebne są języki obce. Oprócz francuskiego, niemiecki i angielski mam gdzieś w tym małym palcu – stwierdził wesoło, podnosząc do góry ów palec. Zazdrościłem mu tej radości.
            - Ah…
            - Ale dość o mnie. Bill… mogę tak do ciebie mówić? – upewnił się, na co ja skinąłem tylko głową. – Podjąłem się zadania uświadomienia ci, że wiele osób poświęciłoby wszystko, żeby zająć stanowisko, które na ciebie czeka. Dlatego wysłuchaj mnie, proszę, zanim cokolwiek powiesz. Mój szef raczej nie jest wyrozumiały, a ty odrzucasz jego propozycję już od ponad miesiąca. Zostałeś polecony i rozumiem, że możesz się czuć, jakbyś nie osiągnął tego własnymi siłami, ale to nie prawda.
            - Słucham? – zdziwiłem się, nie rozumiejąc, co do mnie mówi. Wyraźnie oznajmiono mi, iż posadę tę załatwił mi Tom, więc dlaczego teraz ktoś miałby próbować się z tego wykręcić?
            - Victor Benoit nie przyjąłby kogoś tylko dlatego, że go o to poproszono. Pan Kaulitz jedynie zasugerował przyjrzeniu się bliżej twojej osobie. Dostaliśmy pełną dokumentację z czasów twoich studiów, mnóstwo twoich projektów i to właśnie dzięki temu postanowiliśmy nawiązać z tobą współpracę. Pan Benoit uznał, że chciałby mieć u boku kogoś takiego, jak ty – oznajmił mi i, ku mojemu zaskoczeniu, zarumienił się. Chciałem zapytać, co tu się dzieje, ale nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Wyobraziłem sobie, że to On. Mój Tom, siedzi tu przede mną zawstydzony, wpatrując się w papiery, żeby tylko nie spojrzeć mi w twarz i przełknąłem nerwowo ślinę. – Ponawiam więc propozycję, abyś zdecydował się do nas dołączyć. Przyniosłem ze sobą umowę, abyś zapoznał się z jej warunkami. Oczywiście wszystko jest do przedyskutowania. Dlatego też nalegam, żebyś ponownie przemyślał tę ofertę. To prawdopodobnie ostatnia taka okazja w twoim życiu.
            - W moim życiu… - powtórzyłem niemal nieświadomie. Mieszało mi się w głowie. – Więc twierdzisz… że jednej z największych projektantów od ponad miesiąca nalega na to, żebym zgodził się do niego dołączyć?
            - Owszem. Victor… znaczy pan Benoit zastanawiał się nawet, czy aby ktoś go już nie uprzedził. Swoją drogą, to całkiem niegrzeczne nie dawać żadnej odpowiedzi, nawet jeśli nie chciałeś się zgodzić – stwierdził na końcu, posyłając mi wymowne spojrzenie. Jego oczy były zielone. I tak daleko było im do głębi, którą znałem.
            - W takim razie, kiedy mogę zacząć? – zapytałem, wpatrując się w niego bez przerwy.
            - Mam przez to rozumieć, że przyjmujesz ofertę? – odpowiedział mi pytaniem, wyraźnie zadowolony. – Proszę przejrzeć dokumenty, a jutro z samego rana Adrien przywiezie cię do biura. Słyszałeś? – rzucił zaraz potem wesoło w stronę mężczyzny, który właśnie niósł do salonu tacę z obiadem.
            - Co do słowa. Cieszę się – powiedział szczerze, stawiając przede mną posiłek ze znaczącą miną. – Wreszcie przestaniesz się obijać. I może łaskawie zaczniesz o siebie dbać, hm?
            - Za działanie mi na nerwy też ci płacą? – zapytałem bezczelnie, unosząc wyżej jedną brew, na co ci dwaj tylko się roześmiali. – To chyba ja powinienem się cieszyć…
            - Ten cwaniak – wskazał na Luciena – doskonale wie, że dostanie za to niezłą nagrodę, co? – rzucił, szczerząc się, a mój gość jeszcze tylko bardziej się zarumienił.
            - T-tak. Mam nadzieję na podwyżkę – mruknął, po czym podniósł się ze swojego miejsca i wyciągnął do mnie dłoń. Przez chwilę się wahałem, ale w końcu uścisnąłem ją niepewnie. Dziwnie było po tak długim czasie dotknąć innego człowieka. – Liczę na owocną współpracę, Bill. A teraz muszę już lecieć. Mam masę spraw na głowie. Do zobaczenia jutro – rzucił jeszcze, po czym opuścił moje mieszkanie.
            - Jest tylko jedna zła wiadomość – stwierdził Adrien, wzdychając ciężko. – Dzień pracy tego maniaka mody zaczyna się o szóstej rano, a stąd do biura mamy pół godziny drogi, więc… – urwał wymownie i poklepał mnie lekko po plecach. Resztę sam zrozumiałem. Musieliśmy wyjechać tuż po piątej, czyli żeby wyrobić się ze wszystkim na czas i zrobić w miarę dobre wrażenie, miałem wstać koło czwartej nad ranem.
            - O, nie… - jęknąłem bezsilnie, opadając na oparcie fotela.
            - A właśnie! Dostałem cynk, że jutro popołudniu masz mieć gościa – oznajmił, zbierając swoje rzeczy. Najwyraźniej gdzieś się jeszcze spieszył.
            - Gościa?
            - Tak jest! Niejaki Michael przylatuje jutro do Paryża, żeby się z tobą zobaczyć. Daj więc z siebie wszystko i pokaż mu, że wziąłeś się w garść. Chyba nie chcesz, żeby wszyscy jeszcze bardziej się o ciebie martwili?
            - Jacy wszyscy? – zapytałem oniemiały.
            - Chcesz mi powiedzieć, że wciąż nie odebrałeś żadnej z wiadomości, jakie przychodzą do ciebie od kilku tygodni? Pan Andreas, Michael, kilka osób z kliniki w Berlinie, no i jeszcze…
            - Mówisz poważnie? – przerwałem mu, nieco nerwowo przecierając oczy, gdy poczułem, że zlewa się do nich wilgoć.
            - Nie, zgrywam się! – oburzył się, przewracając oczyma. – Jestem tu po ciebie jutro dokładnie o piątej dwadzieścia, jak nie będziesz ogarnięty i gotowy do wyjazdu, to wrzucę cię do auta tak, jak cię zastanę. Czy dotarło?
            - Jasne… - wydusiłem z siebie, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje.
            Adrien pożegnał się ze mną i wyszedł, a ja przez długie minuty, nie mogłem choćby się ruszyć. Wszyscy się o mnie martwią? Jak głupi zerwałem się do komputera i sterty kopert, które leżały na stoliku w sypialni. Zrobił się tam straszny syf, ale nie zamierzałem zaprzątać sobie tym teraz głowy. To była prawda. Każdy pytał, jak się trzymam, jak idzie mi nowa praca, o której słyszeli, czy dobrze mnie tam traktują i czy dbam o siebie. Wszyscy zapewniali, że już nie mogą się doczekać, aż usłyszą o moim sukcesie i wreszcie ich odwiedzę. Oczywiście nie było żadnej wiadomości od Toma. Nie zastanawiając się zbyt długo, zerwałem się do telefonu i wykręciłem numer do naszego mieszkania, ale dowiedziałem się jedynie, że „nie ma takiego numeru”. Nie miałem odwagi zadzwonić na komórkę, bo od razu zorientowałby się, kto dzwoni. Dlaczego wciąż tak bardzo chciałem choćby go usłyszeć? Dlaczego nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że odciął się ode mnie, bo nie chce mnie dłużej znać? Wykopałem z dna szuflady telefon komórkowy i drżącymi dłońmi zastrzegłem swój numer, po czym dodałem nowy kontakt. Z nerwów rozbolał mnie brzuch, gdy usłyszałem pierwszy sygnał. Tego numeru się nie pozbył. Zapewne byłoby to zbyt problematyczne. Po trzecim sygnale ktoś odebrał.
            - Tu asystentka pana Kaulitza. W czym mogę pomóc? – usłyszałem zaraz potem i gorycz rozlała się znów w moim żołądku. Po co w ogóle do niego dzwoniłem? – Halo?
            - Czy… pan Kaulitz jest obecnie w biurze?
            - Tak, ale jest zajęty i kazał mi odbierać wszystkie telefony. Czy powinnam coś przekazać?
            - Proszę… Proszę mu przekazać, że przyjąłem ofertę – wydukałem wreszcie niezdecydowany.
            - Mógłby pan sprecyzować jaką ofertę? Prosiłabym również o podanie pana godności.
            - Ja… Nie, zmieniłem zdanie. Proszę mu nic nie mówić – rzuciłem w końcu i rozłączyłem się, zaciskając zaraz potem mocno zęby.
            We wspomnieniach znów siedziałem z nim przy tym stole i brakowało mi powietrza. Chciałem jakoś zatkać uszy, żeby nie usłyszeć tych słów. Mimo to wciąż musiałem widzieć i słyszeć. Po ponad miesiącu czasu po raz kolejny zacząłem zadawać sobie pytania. Skoro byłem dla niego takim ciężarem, skoro tak bardzo miał mnie dość i potraktował, jak nic nie wartą, zużytą zabawkę, dlaczego tak dokładnie zadbał o każdy szczegół mojej przyszłości? Dlaczego jego oczy były smutne, gdy mówił, że to koniec, że mam wyjechać, że się mną znudził? Dlaczego nie mógł dłużej znieść mojego dotyku? Brzydził się mną…? I po raz pierwszy: czy może to coś innego?



Here I am, once again.*
I’m torn into pieces, can’t deny it, can’t pretend,
just thought you were the one.
Broken up, deep inside,
but you won’t get to see the tears I cry.

[Oto ja, jeszcze raz.
Rozdarty na kawałki, nie mogę zaprzeczyć, nie mogę udawać,
po prostu sądziłem, że jesteś tym jedynym.
Rozbity głęboko od wewnątrz,
ale ty nie ujrzysz łez, które wypłakuję.]



Co tak naprawdę się wydarzyło, Tom? Czy kiedyś się dowiem?

            - Halo? Proszę pana? – usłyszałem zdziwiony głos swojej sekretarki, gdy akurat wychodziłem z gabinetu z dokumentami. Patrzyłem na nią przez chwilę, gdy wpatrywała się z głupią miną w mój telefon, którym kazałem jej się zaopiekować. Zauważyła mnie po chwili i odchrząknęła niezręcznie. – Dzwonił jakiś… młody pan z zastrzeżonego numeru – wydukała.
            - I co w związku z tym? – zapytałem ze swoim zwykłym chłodnym spokojem.
            - Prosił, żeby panu przekazać, że przyjął jakąś ofertę.
            - Jaką ofertę?
            - Nie wiem. Znaczy… kiedy poprosiłam, żeby się przedstawił i zapytałam o szczegóły tej oferty, stwierdził, że zmienił zdanie i rozłączył się – wyjaśniła mi, mimowolnie się rumieniąc. Moje oczy otworzyły się wtedy szerzej, choć wcale nie z jej powodu. Całe moje ciało przeszły dreszcze, gdy tylko o nim pomyślałem. Minęło już tak wiele czasu… Miałem wrażenie, że cała wieczność. Nie spodziewałem się, że odważy się zadzwonić na mój telefon służbowy. Niby nie mogłem mieć pewności, ale coś mówiło mi, że się nie mylę.
            Bill.

            Czyżbyś wreszcie postanowił ruszyć dalej?
_____________________________________________
* Kelly Clarkson - Behind these hazel eyes
** Beyonce - Why don't you love me
*** P!ink - Try

8 komentarzy:

  1. Czokuś... Nie mam pojęcia, co będzie dalej. Nie mam nawet jednego pomysłu. Nie lubię tak.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem, że marudze, ale okropnie źle czyta mi się w tym szablonie. Te literki białe zlewają mi się z tym szarym wzorkiem na szablonie i wszystko mi skacze i okropnie się męczę, ughghghg.

    Co do samej notki - mam nadzieję, że jakoś się pogodzą, ale nie wiem, jak, bo tego nie da się odwrócić...

    OdpowiedzUsuń
  3. Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek. I nie wiem, jak to zrobisz, ale oni muszą do siebie wrócić!
    + Mnie również ciężko się czyta przez ten szablon... :-(

    OdpowiedzUsuń
  4. Umarłam.


    Ale jakoś tak troszkę pod koniec rozdziału zrodziła się we mnie iskierka nadziei, że może będzie dobrze... Bill się zastanawia co tak naprawdę się stało i daje mały sygnał Tomowi...


    Ale i tak umarłam.

    OdpowiedzUsuń
  5. zrób coś, cokolwiek, żeby byli razem. ;-(

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękne, piękne, piękne.. Uwielbiam te momenty, kiedy przestaje być kolorowo i zaczynają się ich problemy. Tak sobie myślę, czy może jakimś cudem Bill będzie sobie troszkę bliżej z Lucienem? ;> To byby było fajne. Ale szkoda mi teraz Toma. Biedny, samotny i jeszcze do tego zakochany.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^