poniedziałek, 16 września 2013

[19/22] Shelter

Witajcie, moi Drodzy ^^'. Wiem, że tydzień spóźnienia to sporo, ale przysięgam, że nie miałam wcześniej siły zabrać się za tę notkę, ale oto i jest. Jeszcze dziś rano miała 3,5 strony, ale dziś dokonałam cudownego rozmnożenia i oto zrobiło się tego 6,5! Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu ;>. Chyba nie będę za dużo marudzić, bo ostatnio nie mam czasu zupełnie na nic, a muszę jeszcze ugotować obiad -___-''. W takim więc razie czekam na Wasze opinie i do zobaczenia przy kolejnej części (albo na FACEBOOKU, bo pewnie tam prędzej się pojawię, żeby pomarudzić).

Wasza Czokoladka ;).

Polecam:


Część 18.

            Tego dnia coś się we mnie przełamało. Naprawdę przestałem płakać i błądzić bez celu po ulicach Paryża. Wreszcie wyszedłem do ludzi i zacząłem żyć. Wstawałem o nieludzkich porach, a wieczorem padałem jak mucha, czasami nie mając nawet siły, żeby porządnie się umyć czy coś zjeść. Natomiast mój nowy szef, Victor Benoit, rzeczywiście okazał się być dokładnym zobrazowaniem tego, co nazywają ekscentryzmem. Nie zmieniało to jednak faktu, że już od pierwszego dnia, gdy nieco się poznaliśmy, polubiłem tego człowieka i podziwiałem go. Podczas studiów poznałem wielu uzdolnionych ludzi, którzy wskazywali mi drogę, którą powinienem iść, jednak przy nim czułem, że żaden z nich nie dorasta mu do pięt. Właściwie na początku ciężko było mi w to uwierzyć, ale on naprawdę mocno mnie doceniał. Liczył się z moim zdaniem, brał pod uwagę moje poprawki i często spędzaliśmy przy wspólnej pracy całe dnie. Potem jednak, gdy robiło się już późno, ktoś cichutko pukał do drzwi, za którymi udoskonalaliśmy nasze projekty i do środka wsuwał się Lucien. Jak zawsze w pobliżu Vicotra był okrutnie zmieszany, a jego policzki rumieniły się słodko. Był naprawdę dobry w tym, co robił i zawsze troskliwie zajmował się swoimi szefem. Nikt nie mówił o tym głośno, ale wszyscy zawsze uśmiechali się wymownie, gdy tych dwóch wychodziło razem. Nie raz mu tego zazdrościłem i przy każdej okazji starałem się ignorować to, jak bardzo przypominał mi Toma. Bardzo możliwie, że miał mi to nieco za złe, ale unikałem go jak mogłem.
            - Panowie - mówił zawsze, gdy do nas podchodził, po czym lekkim skinieniem głowy witał się z każdym z nas. - Jestem przekonany, że cały dzień ciężko pracowaliście. Pora na odpoczynek. Adrien czeka już przy samochodzie.
            - Oh, już tak późno? - Victor zawsze był tym zaskoczony. - Dziękuję. Bez ciebie kiedyś zapracowałbym się na śmierć!
            Oczywiście kilkukrotnie odwiedził mnie Michael. Z jakiegoś powodu nigdy nawet nie musiałem mówić mu o mnie o Tomie. Rozumiał mnie i zawsze potrafiliśmy znaleźć wspólny język. Pokazywałem mu swoją pracę, jak i oprowadzałem po mieście, często ze wsparciem Adriena, który zawsze miał w zanadrzu parę ciekawych historyjek do opowiedzenia. Wreszcie pozwoliłem sobie uwierzyć, że mam prawdziwych przyjaciół, którzy martwią się o mnie i wspierają każdą podjętą przeze mnie decyzję. Dzięki tym kilku osobom mogłem ruszyć dalej i odnaleźć drogę do sukcesu, która okazała się czekać na mnie od dawna, ukryta gdzieś pomiędzy samotnością i brakiem wiary we własne możliwości. Te dwa potwory ukrywające się od początku pod moim łóżkiem, wreszcie odeszły, nawet jeśli wciąż nie potrafiłem odegnać od siebie tęsknoty.
            Z kolei Andreas, który już od mojego wyjazdu do Francji odzywał się do mnie niemal codziennie, odwiedził mnie jednak dopiero w dniu wypuszczenia mojej pierwszej indywidualnej kolekcji, która wzbudziła spore zainteresowanie moją osobą w świecie projektantów mody. To był dla mnie ważny moment w życiu i byłem mu niewymownie wdzięczny za to, że był wtedy ze mną. Nigdy też nie miałem mu za złe, że wcześniej się nie pokazywał. Obaj dobrze zdawaliśmy sobie sprawę, że łatwiej jest unikać tematu jego brata na odległość, gdy wymienialiśmy się mailami lub rozmawialiśmy kilka krótkich chwil przez telefon. Gdy jednak przyleciał do Paryża, musiał wreszcie nadejść taki moment, w którym żaden z nas nie będzie mógł znaleźć wymówki, by uciec od tej sprawy. Andy był dzielny do samego końca, aż nie mogłem patrzeć, jak się z tym męczy. W jego oczach co jakiś czas pojawiało się coś na pozór złości i współczucia. Ja sam niejednokrotnie szukałem jakiegoś zajęcia, żeby tylko powstrzymać się przed tą rozmową, ale wreszcie nie wytrzymałem.
            - Więc... co tam u Toma? Minęło już sporo czasu odkąd wyjechałem.
            - Bill... Wiesz, może chciałbyś dziś...
            - Daj spokój, nie jesteśmy dziećmi - przerwałem mu, uśmiechając się lekko. - Jakby nie patrzeć znalazłem się tutaj dzięki niemu. Czy on... znalazł sobie kogoś?
            - To ja powinienem zapytać, czy kogoś masz - obruszył się ku mojemu zaskoczeniu. - Wszyscy tutaj patrzą na ciebie takim wzrokiem... Ale nikt się do ciebie nie kleił, odkąd przyleciałem. Kogoś muszą się tak bać, hm? To chyba nie ten cały Victor, co? A może jego asystent? - zapytał podejrzliwie, na co ja mimowolnie się roześmiałem. Był całkiem niezły w unikaniu odpowiedzi.
            - Cóż, obawiam się, że jestem zbyt pochłonięty pracą, żeby zwrócić na kogoś uwagę - odparłem spokojnie, wzdychając cicho. – Zresztą… poznałeś już Luciena. On jest zainteresowany kimś innym, a ja na szczęście rzadko przebywam w jego towarzystwie. Jedyną osobą, z którą czasami siedzę sam na sam, jest Adrien, a on… cóż – rzuciłem na koniec, uśmiechając się z rozbawieniem.
            - Oh? Więc może tym razem będę miał jakieś szanse? - rzucił, szczerząc się przy tym wymownie, na co ja tylko przewróciłem oczyma.
            - On w ogóle wie, że tu ze mną jesteś? - zapytałem, udając, że tego nie słyszałem. Z twarzy mojego gościa niemal natychmiast ulotnił się uśmiech. Nie chciałem tego. Nawet jeśli nie wymawiałem jego imienia i tak czułem ucisk na żołądku. Zdaje się, że nam obu na twarzy malowały się wszystkie towarzyszące nam emocje.
            - Nie. Drań wiecznie utrudniał mi dotarcie tutaj, ale akurat wyjechał gdzieś służbowo, więc wziąłem urlop na żądanie i oto jestem!
            Andreas nie potrafił kłamać. Nie pasowała do niego postawa osoby, która trzyma język za zębami, nawet jeśli wyraźnie widziałem, że ma coś do powiedzenia. Sam jednak wcale nie chciałem okazywać, że i tak zabolał mnie fakt, iż Tom starał się utrzymać dystans między nami. Nie rozumiałem dlaczego to robił i z tego powodu jeszcze bardziej zapragnąłem wyciągnąć wszelkie możliwe informacje z jego brata. To wszystko było zbyt pogmatwane i za nic nie chciało dać mi spokoju.
            Możliwie, że byłem za bardzo naiwny, ale od kiedy przyszła mi do głowy myśl, że mogło chodzić o coś więcej,  niż fakt, że mu się znudziłem, nie potrafiłem odeprzeć od siebie wrażenia, iż to odpowiedni trop, a mnie nie powiedziano czegoś bardzo istotnego. Nawet jeśli wydawało się to nieco naciągane, chciałem się upewnić. A jakby nie patrzeć, Andy był jedynym, od którego mogłem dowiedzieć się czegokolwiek. Nie miałem jednak pojęcia, co powinienem zrobić, żeby znaleźć wszystkie potrzebne odpowiedzi.
            - Naprawdę nie musisz aż tak bardzo mi okazywać, że wolałbyś jego odwiedziny od moich? - wymruczał niezadowolony Andy, a ja dopiero wtedy zdałem sobie sprawę ze swojego zamyślenia.
            - To nie to, wybacz. Ja tylko... Andy, teraz na pewno już wiesz, co naprawdę się wydarzyło, prawda? - zasugerowałem, przyglądając się, jak jego oczy otwierają się szerzej. - Wciąż szukałem sensu w tym, co zrobił, ale nie było go ani krzty w jego zachowaniu. Nikt nie byłby w stanie oszukiwać tak długo. Jestem pewien, że Tom był sobą, kiedy mieszkaliśmy razem, a tamtego dnia wcale nie wyglądał, jakby chciał, żebym odchodził. Andy, on był smutny. Proszę, powiedz mi prawdę, nawet jeśli ci zabronił, ja... Nic nie zrobię, przysięgam - wydukałem na koniec, zaciskając dłonie w pięści na swoich kolanach.
            - Przepraszam - szepnął w końcu mój gość, spuszczając głowę. Przez kilka długich chwil trwaliśmy w ciężkim, niezręcznym milczeniu. Nie bardzo rozumiałem, za co mnie przeprasza. Na myśl, że mimo tego, jak go prosiłem, nic mi nie powie, poczułem złość. Prychnąłem cicho i nerwowo podniosłem się ze swojego miejsca, mając szczerą chęć oznajmić mu, że powinniśmy się już pożegnać, nawet jeśli to byłoby wobec niego nie fair. Był dla mnie ważnym przyjacielem, jednak Tom to jego rodzina i powinienem był to zrozumieć.
            - To ja przepraszam, nie powinienem...
            - Aj! - przerwał mi głośno. - Oczywiście, że powinieneś! On powinien tu przylecieć i osobiście przeprosić cię za to wszystko! Na kolanach!
            - Oh, Tom na kolanach? - powtórzyłem, nie wiedząc jakim cudem mogło mnie to rozbawić w takim momencie. Nie spodziewałem się już jednak niczego więcej dowiedzieć, więc nawet nie pytałem. Irytacja Andreasa naprawdę mnie zaskoczyła.
            - Od początku miał bzika na twoim punkcie. Nie wiem, jak mógł wymyślić tak beznadzieją bzdurę! - wykrzyknął. - Ojciec mu kazał. Tom nie spodziewał się, że to stanie się tak szybko. Tego dnia był pogrzeb twojej mamy. Nie wiem, komu ten samolub próbował zaoszczędzić cierpień, ale wszystko schrzanił. Nie rozumiem! Jak mógł sobie wmówić, że mógłbyś go znienawidzić za kilka bolesnych kłamstw...? - oburzył się, zasłaniając twarz dłońmi. - Ojciec zdecydował się wcześniej przejść na emeryturę. To wszystko jego wina. Tom już niemal mieszka w firmie. Nawet widziałem listę... jakichś obcych kobiet, którą niosła mu sekretarka... Kretyn! Ale oczywiście ja mam siedzieć cicho i się nie wtrącać! Nie mogę nic zrobić, Bill. Chociaż chciałbym. Czasami nienawidzę tego dupka, ale to mój brat. Przez te wszystkie lata tylko ty dałeś mu odrobinę wolności, a on tak po prostu pozwolił to sobie odebrać. To naprawdę idiotyczne…


Ever worry that it might be ruined?**
Does it make you wanna cry?
When you're out there doing what you're doing,
are you just getting by?
Tell me, are you just getting by?

[Czy kiedykolwiek martwiłeś się, że to może runąć?
Czy to sprawia, że chciałeś płakać?
Kiedy jesteś tam, robiąc to, co robisz,
czy dzięki temu to osiągniesz?
Powiedz mi, czy dzięki temu to osiągniesz?]


            Po tym, jak Andreas opowiedział mi, jak jego ojciec postanowił zrzucić wszystko na głowę Toma i zostać jedynie jego doradcą nic już nie mówiłem. Wpatrywałem się w niego, jakby kompletnie nic do mnie nie docierało i błagałem w myślach, żeby moje serce przestało drżeć, bo biciem nie można było tego nazwać. Mogłem się jedynie domyślać, jak bardzo Tom był zapracowany. Wyobrażałem sobie, jak wraca do swojego pustego apartamentu i kładzie się spać, nie mając nikogo, kto przygotowałby mu kąpiel czy kolację. A przecież wciąż mogłem być przy nim. Nawet jeśli awansował, byłbym dla niego wsparciem. Zrobiłbym wszystko, żeby było mu lżej. Wyglądało na to, że dostrzegałem w jego decyzji jeszcze mniej sensu niż Andy. Czym ojciec musiał go zaszantażować, że tak łatwo zdecydował się mnie pozbyć?
            Nie mogłem zasnąć spokojnie po tej rozmowie. Kilkukrotnie budziłem się w nocy, będąc przekonanym, że otworzę oczy w sypialni Toma, a on za chwilę pokręci z dezaprobatą głową, oznajmiając mi, że miałem jakiś głupi sen, a potem pogoni mnie do kuchni, żeby zdążyć na czas do firmy. Znajdowałem się jednak w swojej przytulnej sypialni, w której pachniało czystością i... tylko czystością. Nigdzie nie było już ani cząsteczki tego uspokajającego mnie zapachu, który wiecznie pozostawał na jego ubraniach i pościeli. Na dobrą sprawę Andy nie powiedział mi niczego, czego bym się wcześniej w jakiś sposób nie domyślał. Zaskoczyło mnie raczej to, jak bardzo był rozczarowany postępowaniem brata. On też tego nie pojmował, a więc coś musiało w tym być. Wszystko skupiało się na tym, że ich ojciec podjął decyzję, której jego najstarszy syn musiał się podporządkować. Wychodziło na to, że to właśnie ten mężczyzna jest kluczem do rozwiązania tej zagadki. Tom nie zrobiłby czegoś takiego bez powodu, nie mógłby. On również musiał okropnie cierpieć, podczas gdy ja obwiniałem go za to wszystko.


Barely a breath like our one last say,*
tell me that was you saying goodbye.
There are times I feel the shiver and cold.
It only happens when I'm on my own.
In my head I see your baby blues,
I hear your voice and I brak in two
and now there's one of me with you.

[Słabo oddychając,  jakby to były nasze ostatnie słowa,
powiedz mi, że to byłeś ty, żegnałeś się ze mną.
Są chwile, gdy czuję dreszcze i chłód.
Jest tak tylko wtedy, gdy jestem sam.
W mojej głowie widzę twoje przygnębienie.
Słyszę twój głos i rozpadam się.
Teraz część mnie jest z tobą.]


            Do wyjazdu Andreasa śniłem jedynie koszmary, ale nie wracaliśmy już więcej do tematu jego brata, nawet jeśli czasami zdarzało mi się odpłynąć myślami gdzieś daleko. Po chwili miałem już przed oczyma smutny uśmiech mojego gościa, który namawiał mnie na małe zakupy w przerwie lub odwiedzenie jakiegoś ciekawego miejsca. Mimo, że świetnie bawiłem się w jego towarzystwie i nawet udało mi się kilka razy zdrowo upić, czekałem na moment, gdy wszyscy zostawią mnie na chwilę w moim mieszkaniu, żebym mógł spokojnie pomyśleć i poszukać wyjścia z tej sytuacji. Wiedziałem już na pewno, że Andy powiedział mi wszystko, co wiedział, pozostawały więc tylko dwie osoby, które musiały znać całą prawdę. Nazbyt jednak nasłuchałem się jeszcze w Niemczech o tym, jakim człowiekiem jest jedna z nich. Nawet jeśli dla wielu osób Tom zdawał się być jeszcze większym potworem, to tylko z nim mogłem jeszcze spróbować porozmawiać. Niemniej wybierając już drugi raz od przyjazdu do Francji jego numer, czułem się nieco, jakbym dzwonił do niego z żądaniem okupu, a nie prośbą o wyjaśnienie mi całej sytuacji. Czy wierzyłem w to, że coś mi zdradzi...? Nie. Ale chciałem zachować nadzieję albo chociaż znów usłyszeć jego głos.
            Rozzłościłem się nieco, gdy jego telefon znowu odebrała sekretarka.
            - Czy mogłaby pani przekazać telefon Tomowi? - poprosiłem, starając się ignorować szaleńcze bicie serca i drżenie ręki, w której trzymałem komórkę.
            - Em, przepraszam, ale pan Kaulitz jest teraz zajęty.
            - Proszę wybaczyć, wiem, że zawsze jest zajęty, jednak to bardzo ważne.
            - No... w porządku, zobaczę, co da się zrobić. Jak pan się nazywa?- zapytała, a po dochodzących mnie dźwiękach, stwierdziłem, że właśnie podnosi się od biurka. Na to pytanie jednak po raz kolejny zamarłem. Uznałem, że nie powinienem przedstawiać się z nazwiska w jego firmie, na wypadek, gdyby miał mieć później przez to jakieś problemy.
            - Bill - rzuciłem w końcu krótko. Byłem za bardzo zdenerwowany, żeby zmyślić jakieś nazwisko na poczekaniu. Jeszcze go nawet nie usłyszałem, a już plątał mi się język.
            - A nazwisko?
            - Po prostu: Bill. On będzie wiedział - dodałem, zbierając się w sobie.
            - Rozumiem... - odparła zmieszana kobieta. - Przepraszam, że przeszkadzam. Jest telefon do pana, podobno to bardzo ważne.
            - Kto? - do moich uszu dotarł jego szorstki głos.
            - Bill. Tak się przedstawił, podobno pan powinien wie...
            - Nie mam czasu - przerwał jej.
            - Ale...
            - Powiedziałem, że nie mam czasu! - uniósł się, a mnie coś przewróciło się w żołądku. Krótkie ukłucie w klatce piersiowej było w tamtej chwili wyjątkowo nieprzyjemnie. Przymknąłem więc jedynie powieki, nie rozłączając się chyba tylko dlatego, że chciałem jeszcze przez chwilę posłuchać jego głosu. - Przekaż, proszę, temu panu, że nie zamierzam z nim rozmawiać, więc powinien przestać do mnie dzwonić - oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
            - Zrozumiałam, przepraszam - kobieta natychmiast wycofała się z rozmowy. - Niestety, pan Kaulitz... nie chce z panem rozmawiać - powiedziała chwilę później do telefonu.
            - Rozumiem. Dziękuję - odparłem tylko cicho i rozłączyłem się, unosząc od razu wzrok ku sufitowi, aby wilgoć w moich oczach się rozeszła, a nie spływała znowu po moich policzkach.
            Chciałem prawdy. Skoro już spakował mnie i wysłał tak daleko od siebie, skoro zacząłem tu nowe życie, od którego wcale nie chciałem uciekać i nie obawiałem się jutra, pragnąłem po prostu zrozumieć, dlaczego to się stało. Co było tak ważne, że Tom zdecydował się zawalczyć o to moim kosztem? Przecież nie zamierzałem zajmować mu całego dnia. Gdybym tylko mógł tam pojechać, spojrzeć mu w twarz i być pewnym, że nie mnie spławi, zanim nie wyjaśni mi, co takiego przeważyło szalę jego uczuć...


Beam me up!*
Give me a minute,
I don't know what I'd say in it.
Probably just stare,
happy just to be there holding your face.
Let me be lighter,
I'm tired of being a fighter.
I think a minutes enough,
 just beam me up...

[Oświeć mnie!
Daj mi minutę,
nie wiem co wtedy powiem.
Prawdopodobnie będę tylko patrzył,
szczęśliwy, że tu jestem, dotykając twojej twarzy.
Pozwól mi odetchnąć,
jestem zmęczony tą walką.
Myślę, że minuta wystarczy,
Więc oświeć mnie…]


            Gdy chwilę po telefonie wyszedłem ze swojego biura byłem po prostu wściekły, a moja sekretarka od bardzo dawna nie zgarnęła ode mnie takiej bury. Chciałem jednak mieć pewność, że nigdy więcej nie będzie łączyła mnie z nikim, kto przedstawi się jako "Bill". Nie chciałem nawet wiedzieć, że dzwonił. Kiedyś nigdy bym się do tego przed sobą nie przyznał, ale bałem się konfrontacji z nim. Na samą myśl o jego smutnych oczach pełnych żalu czułem, jak lodowate palce winy zaciskają się na moim sercu i niewiele brakowało, żeby wyrwały mi je z klatki piersiowej.  Prawdopodobnie postradałbym zmysły, gdybym tylko usłyszał jego głos. To mnie przerażało i byłem w stanie zrobić wszystko, żeby tylko od tego uciec. Wcale nie podobało mi się to, że wciąż dzwonił. Szczególnie po tym, jak z plotek dowiedziałem się, że mój przeklęty braciszek mimo moich wymownych gróźb poleciał pod moją nieobecność do Paryża. Zgodnie z wnioskiem urlopowym miał wrócić do pracy kolejnego dnia, mogłem się więc jedynie domyślać, że wypaplał czarnowłosemu wszystko, co tylko wiedział i cieszyłem się, że nigdy nie poznał prawdy. Nie chciałem, żeby ktokolwiek próbował grzebać w tej sprawie i zamierzałem okazać mu po powrocie, jak bardzo byłem rozczarowany jego postępowaniem. Jak miałem zapomnieć, gdy wszystkie te uczucia ciągnęły się za mną dzień w dzień? Poddałem się i dałem do zrozumienia SWOIM BRACIOM, że nie ma powrotu. Chciałem tylko w świętym spokoju móc oddać całe swoje życie firmie. Tylko tam byłem w czymś naprawdę dobry, czego nie można było powiedzieć o moim życiu prywatnym. To była naprawdę niezła wymówka, żeby nie wahać się przy podejmowaniu decyzji.
            - Mam dziś jeszcze jakieś spotkania? – zapytałem już spokojniej, gdy wreszcie udało mi się dojść z sobą do ładu. Spojrzałem na swoją sekretarkę, która wyglądała na podłamaną, jednak szybko zajrzała do kalendarza.
            - Tylko kolację z córką jednego z klientów. Nazywa się…
            - Nieważne – przerwałem jej. – Prześlij mi jej dane na telefon, teraz wychodzę – oznajmiłem, krzywiąc się mimowolnie.
            Ojciec wcale nie nalegał, abym się pospieszył z ożenkiem. To była moja decyzja. Nie żebym liczył na to, że któraś z tych bogatych panienek okaże się być moją wymarzoną wybranką, nie będzie wiecznie zawracać mi głowy bzdurami czy zajmować się domem pod moją nieobecność, nie wspominając już o gotowaniu albo przygotowaniu głupiej kąpieli. Andy wyśmiał mnie, twierdząc, że zamiast żony, powinienem znaleźć sobie służącą, ale warknąłem wtedy tylko na niego, po czym szybko przypomniało mu się, że musi wyjść. Zostawił mnie więc z mętlikiem w głowie, choć wydawało mi się, że zdołałem już tam sobie wszystko poukładać. Czy naprawdę tak traktowałem Billa? On robił dla mnie to wszystko i najwyraźniej sprawiało mu to przyjemność, dlaczego więc ktoś inny również nie mógłby tego robić, będąc dla mnie jednocześnie kimś ważnym? Pewnie dlatego, że nie ma dwóch takich samych osób. Jak wiele bym dał, aby spotkać na swojej drodze jego sobowtóra, który nie byłby moim przyrodnim bratem. Wściekły wsiadłem do windy i pozwoliłem jej ruszyć w dół, zanim kobieta z kilkoma wielkimi, nieporęcznymi teczkami zdążyła do niej dobiec, po czym zamknąłem oczy i oparłem się o lustrzaną ścianę. Cholerna znajda. Kiedy wreszcie ulotnisz się z mojej głowy?

            Kiedy moja iskierka nadziei zgasła, zacisnąłem zęby ze złości. Mężczyzna, którego głos słyszałem przez telefon, nie był moim Tomem. Brakowało mu serca, rozsądku i przede wszystkim mnie. Nawet jeśli nie chciał powiedzieć mi prawdy, nie zamierzałem tego tak zostawić. Tamtego dnia postanowiłem poszukiwać odpowiedzi do momentu, gdy wszystko stanie się jasne. Nie miało znaczenia, ile będzie mnie to kosztować, jeśli istniały choćby najmniejsze szanse, żeby odwrócić bieg wydarzeń, musiałem je poznać i zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby każdy z nas mógł jeszcze być kiedyś szczęśliwy.

Where there is desire, there is gonna be a flame.**
Where there is a flame, someone's bound to get burned.
But just because it burnes, doesn't mean you're gonna die.
You gotta get up and try, try, try...

[Tam gdzie jest namiętność, tam będzie i płomień.
Tam gdzie jest płomień, tam ktoś musi się poparzyć.
Tyko dlatego, że to parzy, nie znaczy, że umrzesz.
Musisz wstać i próbować, próbować, próbować…]

            - Bill, wszystko u ciebie w porządku? – zapytał mnie któregoś dnia Victor, gdy po raz kolejny zastygłem na dłuższą chwilę w bezruchu nad swoim nowym projektem, któremu jeszcze daleko było do perfekcji. Spojrzałem na niego nieco nieprzytomnie, po czym uśmiechnąłem się przepraszająco.
            - Tak, wybacz. Zamyśliłem się. Możesz powtórzyć, co mówiłeś?
            - Nic nie mówiłem – odparł, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Więc, co się stało?
            - Och… znaczy…
            Dostałem tego dnia raport od kolejnego detektywa, którego wynająłem, aby dowiedział się czegoś więcej o głowie rodziny Kaulitzów. Łącznie zleciłem to zadanie już ośmiu różnym agencjom detektywistycznym, z czego dwie w ogóle nawet nie chciały podjąć się tego zadania, a pozostałe nie dostarczyły mi żadnych pomocnych informacji. Moje fundusze wcale nie były takie nieograniczone i na dodatek nic nie wskazywało na to, żeby ten sposób poszukiwania prawdy miał przynieść jakieś efekty. Po ostatniej porażce zaczynałem się zastanawiać, co jeszcze mogę zrobić.
            - Śmiało, możesz mi powiedzieć – stwierdził pogodnie mężczyzna, poklepując mnie po ramieniu. Odsunął ode mnie projekty i utkwił swoje spojrzenie w moich oczach, jakby chciał się upewnić, że nie będę zmyślał.
            - Zdaje się, że potrzebuję pomocy, ale… to bardzo delikatna sprawa. I nikt nie może się dowiedzieć, że mnie to interesuje – zaznaczyłem na początku, na co mój przełożony skinął tylko głową na znak, że rozumie. Z jakiegoś powodu nawet nie próbowałem wymusić na nim obietnicy. Dotąd nie zdawałem sobie sprawy, że zdążyłem mu tak zaufać. – Zanim tu przyjechałem, poznałem Toma Kaulitza. Bardzo mi pomógł i przez jakiś czas nawet u niego mieszkałem. Chodzi o to, że coś się stało i z tego powodu Tom odesłał mnie tutaj. Nie bądź zły, proszę, ale przecież równie dobrze mógł znaleźć mi pracę u jakiegoś projektanta w Berlinie, prawda? On chciał, żebym znalazł się jak najdalej i wiem też, że to nie była jego własna decyzja. Właściwie wszystko skupia się na jego ojcu, Gordonie Kaulitz. Za wszelką cenę po prostu muszę się dowiedzieć, o co tak naprawdę w tym chodzi, ale wciąż trafiam na ślepe zaułki. Nie mogę tego tak zostawić, więc cały czas zastanawiam się, co jeszcze mógłbym zrobić i to okropnie mnie rozprasza – wyznałem mu.
            Victor przez dłuższą chwilę po prostu mi się przyglądał, mrużąc podejrzliwie oczy.  Czułem niemal jak jego wzrok przewierca mnie nie wylot, a on sam bez problemu odczytuje moje myśli. W końcu zacząłem się wahać, czy powinienem mu o tym mówić…
            - Znałem Gordona – oznajmił w końcu, jakby to było coś oczywistego. – To on przysłał mi zresztą twoje papiery. Myślę, że mogę ci pomóc, ale najpierw odpowiesz mi na jedno pytanie – stwierdził, najwyraźniej nie przyjmując sprzeciwu. Było to jednak tak różne od żądającego tonu Toma, że niemal się uśmiechnąłem.
            - Tak?
            - Jakie relacje łączą cię z jego synem? – zapytał wreszcie podejrzliwie, a ja przełknąłem nerwowo ślinę. Miałem wrażenie, że w jakiś sposób było to dla niego oczywiste i potrzebował tylko mojego przytaknięcia.
            - Ja… - zawahałem się przez chwilę, czując, że moje oczy są mimowolnie zalewane przez łzy. – Kocham go i chcę poznać powód, dla którego mnie odtrącił, bo chyba nikt nie wierzy w brednie, które próbował mi wcisnąć.
            - Rozumiem! – mężczyzna niespodziewanie uśmiechnął się szeroko i przyklasnął w dłonie. – To bardzo ciekawe, co mówisz i chciałbym, żebyś później opowiedział mi całą waszą historię, ale na razie wróćmy do jego ojca – stwierdził, opierając się wygodnie o swój fotel. – Cóż, więc Gordon… poznałem go, gdy był mniej więcej w twoim wieku, a ja dopiero studiowałem. Uwierz mi na słowo: drugiego takiego kobieciarza nigdy nie poznałem! Jednak trzeba mu przyznać, że chociaż jego firma w tamtym okresie właśnie wspięła się na sam szczyt swojej działalności, nigdy nie wykorzystywał tego, żeby złowić jakąś śliczną syrenkę. Może ciężko będzie ci w to uwierzyć, ale za tamtych czasów jego urok osobisty robił swoje. Nawet ja nie mogłem oderwać od niego oczu i dąsałem się, że nie interesują go mężczyźni!…


You gotta get up and try, and try, and try…**
_______________________________________
* P!nk - Beam me up
** P!nk - Try

11 komentarzy:

  1. OMG... Kiedy będzie następna cześć? Akcja nabiera tempa, Czyżby Bill miał się dowiedzieć, że Gordon jest jego ojcem... Będzie w szoku, a jeszcze większym jak poskłada sobie kim dla niego jest Tom, ciekawe co zrobi? Ale narobiłaś, no nie doczekam się następnego odcinka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że Victor powie Billowi coś ISTOTNEGO w tej sprawie ^^
    Ogólnie rozdział cud, miód, malina jak zawsze.
    Boli mnie serducho kiedy czytam o tym co przeżywa zarówno Bill jak i Tom. Straszne. A ta poczwara Andy nawet teraz nie mógł sobie darować podrywania Znajdy? Ech.

    Cóż w każdym razie czekam na rozwój wydarzeń :)
    Weny kochana :3

    OdpowiedzUsuń
  3. WOW....juz sie nie moge doczekac kolejnej czesci.
    Bill dobrze kombinuje o co chodzi w tej calej zagadce i moze jakims cudem uda mu sie czegos wiecej dowiedziec
    Andreas tez jakos nie moze sie w tymmwszystkim polapac, ale nie dziwie mu sie.
    ehh...jak ja bym chciala juz jutro wiedziec co dalej

    OdpowiedzUsuń
  4. Czoko, wiem ze jeśli chodzi o szablon mobilny. Ale są po prostu problemy.należę do takich osób,które przed snem czytają twoje opowiadania z fona. I na początku nie było w ogóle włączonego szablonu mobilnego a teraz tekst jest na białym tle xd biały tekst nA białym tle xd i moja prośba jest taka byś jeśli możesz pisała na,szaro.
    A notka jak zwykle zajebista.. Chodź smutna :(
    Pozdrawiam i weeeeeeeny życzę *:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem ze narzekam*

      _wybacz za błąd na fonie się ciężko pisze.

      Usuń
    2. Zazwyczaj tekst tam jest czarny, to wszystko przez to, że coś mi się poprzestawiało w Wordzie z kolorami i teraz wszystko wychodzi nie tak, jak powinno... -.-'
      Ale postaram się z tym później coś zrobić...

      Usuń
    3. Dobrze czoko dziękuję :*

      Usuń
  5. Jeeeej... Nie czytałam trzech ostatnich odcinków i teraz nadrobiłam i jestem załamana! Załamana postawą Toma i tokiem wydarzeń, to wszystko wydaje się być wielkim koszmarem zarówno dla Znajdy, jak i Toma. I musiałaś urwać w takim momencie! Jestem nieziemsko ciekawa, co będzie dalej! Podziwiam Twoje pomysły i sposób, w jaki wszystko opisujesz. Odcinek genialny, ale urwany w takim momencie, że wszystko się w środku gotuje! Chcę znać już ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Czuję dziwny niedosyt. :-( Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek! + Szablon jest zdecydowanie lepszy, przyjemniej się czyta.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo dobrze, że Bill wziął sprawy w swoje ręce, a nie się załamał! Strasznie szkoda mi Toma, bo tak naprawdę to chyba on bardziej cierpi :<
    Czekam na kolejną część ;)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^