Witajcie,
moi Drodzy ^^'. Wiem, że tydzień spóźnienia to sporo, ale przysięgam, że nie
miałam wcześniej siły zabrać się za tę notkę, ale oto i jest. Jeszcze dziś rano
miała 3,5 strony, ale dziś dokonałam cudownego rozmnożenia i oto zrobiło się
tego 6,5! Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu ;>. Chyba nie będę za
dużo marudzić, bo ostatnio nie mam czasu zupełnie na nic, a muszę jeszcze
ugotować obiad -___-''. W takim więc razie czekam na Wasze opinie i do
zobaczenia przy kolejnej części (albo na FACEBOOKU,
bo pewnie tam prędzej się pojawię, żeby pomarudzić).
Wasza Czokoladka ;).
Polecam:
Część 18.
Tego dnia coś się we mnie przełamało. Naprawdę przestałem płakać i błądzić bez
celu po ulicach Paryża. Wreszcie wyszedłem do ludzi i zacząłem żyć. Wstawałem o
nieludzkich porach, a wieczorem padałem jak mucha, czasami nie mając nawet
siły, żeby porządnie się umyć czy coś zjeść. Natomiast mój nowy szef, Victor
Benoit, rzeczywiście okazał się być dokładnym zobrazowaniem tego, co nazywają
ekscentryzmem. Nie zmieniało to jednak faktu, że już od pierwszego dnia, gdy
nieco się poznaliśmy, polubiłem tego człowieka i podziwiałem go. Podczas
studiów poznałem wielu uzdolnionych ludzi, którzy wskazywali mi drogę, którą
powinienem iść, jednak przy nim czułem, że żaden z nich nie dorasta mu do pięt.
Właściwie na początku ciężko było mi w to uwierzyć, ale on naprawdę mocno mnie
doceniał. Liczył się z moim zdaniem, brał pod uwagę moje poprawki i często
spędzaliśmy przy wspólnej pracy całe dnie. Potem jednak, gdy robiło się już
późno, ktoś cichutko pukał do drzwi, za którymi udoskonalaliśmy nasze projekty
i do środka wsuwał się Lucien. Jak zawsze w pobliżu Vicotra był okrutnie
zmieszany, a jego policzki rumieniły się słodko. Był naprawdę dobry w tym, co
robił i zawsze troskliwie zajmował się swoimi szefem. Nikt nie mówił o tym
głośno, ale wszyscy zawsze uśmiechali się wymownie, gdy tych dwóch wychodziło
razem. Nie raz mu tego zazdrościłem i przy każdej okazji starałem się ignorować
to, jak bardzo przypominał mi Toma. Bardzo możliwie, że miał mi to nieco za
złe, ale unikałem go jak mogłem.
- Panowie - mówił zawsze, gdy do nas podchodził, po czym lekkim skinieniem
głowy witał się z każdym z nas. - Jestem przekonany, że cały dzień ciężko
pracowaliście. Pora na odpoczynek. Adrien czeka już przy samochodzie.
- Oh, już tak późno? - Victor zawsze był tym zaskoczony. - Dziękuję. Bez ciebie
kiedyś zapracowałbym się na śmierć!
Oczywiście kilkukrotnie odwiedził mnie Michael. Z jakiegoś powodu nigdy nawet
nie musiałem mówić mu o mnie o Tomie. Rozumiał mnie i zawsze potrafiliśmy znaleźć
wspólny język. Pokazywałem mu swoją pracę, jak i oprowadzałem po mieście,
często ze wsparciem Adriena, który zawsze miał w zanadrzu parę ciekawych
historyjek do opowiedzenia. Wreszcie pozwoliłem sobie uwierzyć, że mam
prawdziwych przyjaciół, którzy martwią się o mnie i wspierają każdą podjętą
przeze mnie decyzję. Dzięki tym kilku osobom mogłem ruszyć dalej i odnaleźć
drogę do sukcesu, która okazała się czekać na mnie od dawna, ukryta gdzieś
pomiędzy samotnością i brakiem wiary we własne możliwości. Te dwa potwory
ukrywające się od początku pod moim łóżkiem, wreszcie odeszły, nawet jeśli
wciąż nie potrafiłem odegnać od siebie tęsknoty.
Z kolei Andreas, który już od mojego wyjazdu do Francji odzywał się do mnie
niemal codziennie, odwiedził mnie jednak dopiero w dniu wypuszczenia mojej
pierwszej indywidualnej kolekcji, która wzbudziła spore zainteresowanie moją
osobą w świecie projektantów mody. To był dla mnie ważny moment w życiu i byłem
mu niewymownie wdzięczny za to, że był wtedy ze mną. Nigdy też nie miałem mu za
złe, że wcześniej się nie pokazywał. Obaj dobrze zdawaliśmy sobie sprawę, że
łatwiej jest unikać tematu jego brata na odległość, gdy wymienialiśmy się
mailami lub rozmawialiśmy kilka krótkich chwil przez telefon. Gdy jednak przyleciał
do Paryża, musiał wreszcie nadejść taki moment, w którym żaden z nas nie będzie
mógł znaleźć wymówki, by uciec od tej sprawy. Andy był dzielny do samego końca,
aż nie mogłem patrzeć, jak się z tym męczy. W jego oczach co jakiś czas
pojawiało się coś na pozór złości i współczucia. Ja sam niejednokrotnie
szukałem jakiegoś zajęcia, żeby tylko powstrzymać się przed tą rozmową, ale
wreszcie nie wytrzymałem.
- Więc... co tam u Toma? Minęło już sporo czasu odkąd wyjechałem.
- Bill... Wiesz, może chciałbyś dziś...
- Daj spokój, nie jesteśmy dziećmi - przerwałem mu, uśmiechając się lekko. -
Jakby nie patrzeć znalazłem się tutaj dzięki niemu. Czy on... znalazł sobie
kogoś?
- To ja powinienem zapytać, czy kogoś masz - obruszył się ku mojemu
zaskoczeniu. - Wszyscy tutaj patrzą na ciebie takim wzrokiem... Ale nikt się do
ciebie nie kleił, odkąd przyleciałem. Kogoś muszą się tak bać, hm? To chyba nie
ten cały Victor, co? A może jego asystent? - zapytał podejrzliwie, na co ja
mimowolnie się roześmiałem. Był całkiem niezły w unikaniu odpowiedzi.
- Cóż, obawiam się, że jestem zbyt pochłonięty pracą, żeby zwrócić na kogoś
uwagę - odparłem spokojnie, wzdychając cicho. – Zresztą… poznałeś już Luciena.
On jest zainteresowany kimś innym, a ja na szczęście rzadko przebywam w jego
towarzystwie. Jedyną osobą, z którą czasami siedzę sam na sam, jest Adrien, a
on… cóż – rzuciłem na koniec, uśmiechając się z rozbawieniem.
- Oh? Więc może tym razem będę miał jakieś szanse? - rzucił, szczerząc się przy
tym wymownie, na co ja tylko przewróciłem oczyma.
- On w ogóle wie, że tu ze mną jesteś? - zapytałem, udając, że tego nie
słyszałem. Z twarzy mojego gościa niemal natychmiast ulotnił się uśmiech. Nie
chciałem tego. Nawet jeśli nie wymawiałem jego imienia i tak czułem ucisk na
żołądku. Zdaje się, że nam obu na twarzy malowały się wszystkie towarzyszące
nam emocje.
- Nie. Drań wiecznie utrudniał mi dotarcie tutaj, ale akurat wyjechał gdzieś
służbowo, więc wziąłem urlop na żądanie i oto jestem!
Andreas nie potrafił kłamać. Nie pasowała do niego postawa osoby, która trzyma
język za zębami, nawet jeśli wyraźnie widziałem, że ma coś do powiedzenia. Sam
jednak wcale nie chciałem okazywać, że i tak zabolał mnie fakt, iż Tom starał
się utrzymać dystans między nami. Nie rozumiałem dlaczego to robił i z tego
powodu jeszcze bardziej zapragnąłem wyciągnąć wszelkie możliwe informacje z
jego brata. To wszystko było zbyt pogmatwane i za nic nie chciało dać mi
spokoju.
Możliwie, że byłem za bardzo naiwny, ale od kiedy przyszła mi do głowy myśl, że
mogło chodzić o coś więcej, niż fakt, że mu się znudziłem, nie potrafiłem
odeprzeć od siebie wrażenia, iż to odpowiedni trop, a mnie nie powiedziano
czegoś bardzo istotnego. Nawet jeśli wydawało się to nieco naciągane, chciałem
się upewnić. A jakby nie patrzeć, Andy był jedynym, od którego mogłem
dowiedzieć się czegokolwiek. Nie miałem jednak pojęcia, co powinienem zrobić,
żeby znaleźć wszystkie potrzebne odpowiedzi.
- Naprawdę nie musisz aż tak bardzo mi okazywać, że wolałbyś jego odwiedziny od
moich? - wymruczał niezadowolony Andy, a ja dopiero wtedy zdałem sobie sprawę
ze swojego zamyślenia.
- To nie to, wybacz. Ja tylko... Andy, teraz na pewno już wiesz, co naprawdę
się wydarzyło, prawda? - zasugerowałem, przyglądając się, jak jego oczy
otwierają się szerzej. - Wciąż szukałem sensu w tym, co zrobił, ale nie było go
ani krzty w jego zachowaniu. Nikt nie byłby w stanie oszukiwać tak długo.
Jestem pewien, że Tom był sobą, kiedy mieszkaliśmy razem, a tamtego dnia wcale
nie wyglądał, jakby chciał, żebym odchodził. Andy, on był smutny. Proszę,
powiedz mi prawdę, nawet jeśli ci zabronił, ja... Nic nie zrobię, przysięgam -
wydukałem na koniec, zaciskając dłonie w pięści na swoich kolanach.
- Przepraszam - szepnął w końcu mój gość, spuszczając głowę. Przez kilka
długich chwil trwaliśmy w ciężkim, niezręcznym milczeniu. Nie bardzo
rozumiałem, za co mnie przeprasza. Na myśl, że mimo tego, jak go prosiłem, nic
mi nie powie, poczułem złość. Prychnąłem cicho i nerwowo podniosłem się ze
swojego miejsca, mając szczerą chęć oznajmić mu, że powinniśmy się już
pożegnać, nawet jeśli to byłoby wobec niego nie fair. Był dla mnie ważnym przyjacielem,
jednak Tom to jego rodzina i powinienem był to zrozumieć.
- To ja przepraszam, nie powinienem...
- Aj! - przerwał mi głośno. - Oczywiście, że powinieneś! On powinien tu
przylecieć i osobiście przeprosić cię za to wszystko! Na kolanach!
- Oh, Tom na kolanach? - powtórzyłem, nie wiedząc jakim cudem mogło mnie to
rozbawić w takim momencie. Nie spodziewałem się już jednak niczego więcej
dowiedzieć, więc nawet nie pytałem. Irytacja Andreasa naprawdę mnie zaskoczyła.
- Od początku miał bzika na twoim punkcie. Nie wiem, jak mógł wymyślić tak
beznadzieją bzdurę! - wykrzyknął. - Ojciec mu kazał. Tom nie spodziewał się, że
to stanie się tak szybko. Tego dnia był pogrzeb twojej mamy. Nie wiem, komu ten
samolub próbował zaoszczędzić cierpień, ale wszystko schrzanił. Nie rozumiem!
Jak mógł sobie wmówić, że mógłbyś go znienawidzić za kilka bolesnych
kłamstw...? - oburzył się, zasłaniając twarz dłońmi. - Ojciec zdecydował się
wcześniej przejść na emeryturę. To wszystko jego wina. Tom już niemal mieszka w
firmie. Nawet widziałem listę... jakichś obcych kobiet, którą niosła mu
sekretarka... Kretyn! Ale oczywiście ja mam siedzieć cicho i się nie wtrącać!
Nie mogę nic zrobić, Bill. Chociaż chciałbym. Czasami nienawidzę tego dupka, ale
to mój brat. Przez te wszystkie lata tylko ty dałeś mu odrobinę wolności, a on
tak po prostu pozwolił to sobie odebrać. To naprawdę
idiotyczne…
Ever worry that
it might be ruined?**
Does it make you
wanna cry?
When you're out
there doing what you're doing,
are you just
getting by?
Tell me, are you
just getting by?
[Czy kiedykolwiek martwiłeś się, że to może runąć?
Czy to sprawia, że chciałeś płakać?
Kiedy jesteś tam, robiąc to, co robisz,
czy dzięki temu to osiągniesz?
Powiedz mi, czy dzięki temu to osiągniesz?]
Po tym, jak Andreas opowiedział mi, jak jego ojciec postanowił zrzucić wszystko
na głowę Toma i zostać jedynie jego doradcą nic już nie mówiłem. Wpatrywałem
się w niego, jakby kompletnie nic do mnie nie docierało i błagałem w myślach,
żeby moje serce przestało drżeć, bo biciem nie można było tego nazwać. Mogłem
się jedynie domyślać, jak bardzo Tom był zapracowany. Wyobrażałem sobie, jak
wraca do swojego pustego apartamentu i kładzie się spać, nie mając nikogo, kto
przygotowałby mu kąpiel czy kolację. A przecież wciąż mogłem być przy nim.
Nawet jeśli awansował, byłbym dla niego wsparciem. Zrobiłbym wszystko, żeby
było mu lżej. Wyglądało na to, że dostrzegałem w jego decyzji jeszcze mniej
sensu niż Andy. Czym ojciec musiał go zaszantażować, że tak łatwo zdecydował
się mnie pozbyć?
Nie mogłem zasnąć spokojnie po tej rozmowie. Kilkukrotnie budziłem się w nocy,
będąc przekonanym, że otworzę oczy w sypialni Toma, a on za chwilę pokręci z
dezaprobatą głową, oznajmiając mi, że miałem jakiś głupi sen, a potem pogoni
mnie do kuchni, żeby zdążyć na czas do firmy. Znajdowałem się jednak w swojej
przytulnej sypialni, w której pachniało czystością i... tylko czystością.
Nigdzie nie było już ani cząsteczki tego uspokajającego mnie zapachu, który
wiecznie pozostawał na jego ubraniach i pościeli. Na dobrą sprawę Andy nie
powiedział mi niczego, czego bym się wcześniej w jakiś sposób nie domyślał.
Zaskoczyło mnie raczej to, jak bardzo był rozczarowany postępowaniem brata. On
też tego nie pojmował, a więc coś musiało w tym być. Wszystko skupiało się na
tym, że ich ojciec podjął decyzję, której jego najstarszy syn musiał się
podporządkować. Wychodziło na to, że to właśnie ten mężczyzna jest kluczem do
rozwiązania tej zagadki. Tom nie zrobiłby czegoś takiego bez powodu, nie
mógłby. On również musiał okropnie cierpieć, podczas gdy ja obwiniałem go za to
wszystko.
Barely a breath
like our one last say,*
tell me that was
you saying goodbye.
There are times I
feel the shiver and cold.
It only happens
when I'm on my own.
In my head I see
your baby blues,
I hear your voice
and I brak in two
and now there's
one of me with you.
[Słabo oddychając, jakby to były nasze ostatnie słowa,
powiedz mi, że to byłeś ty, żegnałeś się ze mną.
Są chwile, gdy czuję dreszcze i chłód.
Jest tak tylko wtedy, gdy jestem sam.
W mojej głowie widzę twoje przygnębienie.
Słyszę twój głos i rozpadam się.
Teraz część mnie jest z tobą.]
Do wyjazdu Andreasa śniłem jedynie koszmary, ale nie wracaliśmy już więcej do
tematu jego brata, nawet jeśli czasami zdarzało mi się odpłynąć myślami gdzieś
daleko. Po chwili miałem już przed oczyma smutny uśmiech mojego gościa, który
namawiał mnie na małe zakupy w przerwie lub odwiedzenie jakiegoś ciekawego miejsca.
Mimo, że świetnie bawiłem się w jego towarzystwie i nawet udało mi się kilka
razy zdrowo upić, czekałem na moment, gdy wszyscy zostawią mnie na chwilę w
moim mieszkaniu, żebym mógł spokojnie pomyśleć i poszukać wyjścia z tej
sytuacji. Wiedziałem już na pewno, że Andy powiedział mi wszystko, co wiedział,
pozostawały więc tylko dwie osoby, które musiały znać całą prawdę. Nazbyt
jednak nasłuchałem się jeszcze w Niemczech o tym, jakim człowiekiem jest
jedna z nich. Nawet jeśli dla wielu osób Tom zdawał się być jeszcze większym
potworem, to tylko z nim mogłem jeszcze spróbować porozmawiać. Niemniej
wybierając już drugi raz od przyjazdu do Francji jego numer, czułem się nieco,
jakbym dzwonił do niego z żądaniem okupu, a nie prośbą o wyjaśnienie mi całej
sytuacji. Czy wierzyłem w to, że coś mi zdradzi...? Nie. Ale chciałem zachować
nadzieję albo chociaż znów usłyszeć jego głos.
Rozzłościłem się nieco, gdy jego telefon znowu odebrała sekretarka.
- Czy mogłaby pani przekazać telefon Tomowi? - poprosiłem, starając się
ignorować szaleńcze bicie serca i drżenie ręki, w której trzymałem komórkę.
- Em, przepraszam, ale pan Kaulitz jest teraz zajęty.
- Proszę wybaczyć, wiem, że zawsze jest zajęty, jednak to bardzo ważne.
- No... w porządku, zobaczę, co da się zrobić. Jak pan się nazywa?- zapytała, a
po dochodzących mnie dźwiękach, stwierdziłem, że właśnie podnosi się od biurka.
Na to pytanie jednak po raz kolejny zamarłem. Uznałem, że nie powinienem
przedstawiać się z nazwiska w jego firmie, na wypadek, gdyby miał mieć później
przez to jakieś problemy.
- Bill - rzuciłem w końcu krótko. Byłem za bardzo zdenerwowany, żeby zmyślić
jakieś nazwisko na poczekaniu. Jeszcze go nawet nie usłyszałem, a już plątał mi
się język.
- A nazwisko?
- Po prostu: Bill. On będzie wiedział - dodałem, zbierając się w sobie.
- Rozumiem... - odparła zmieszana kobieta. - Przepraszam, że przeszkadzam. Jest
telefon do pana, podobno to bardzo ważne.
- Kto? - do moich uszu dotarł jego szorstki głos.
- Bill. Tak się przedstawił, podobno pan powinien wie...
- Nie mam czasu - przerwał jej.
- Ale...
- Powiedziałem, że nie mam czasu! - uniósł się, a mnie coś przewróciło się w
żołądku. Krótkie ukłucie w klatce piersiowej było w tamtej chwili wyjątkowo
nieprzyjemnie. Przymknąłem więc jedynie powieki, nie rozłączając się chyba
tylko dlatego, że chciałem jeszcze przez chwilę posłuchać jego głosu. -
Przekaż, proszę, temu panu, że nie zamierzam z nim rozmawiać, więc powinien
przestać do mnie dzwonić - oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Zrozumiałam, przepraszam - kobieta natychmiast wycofała się z rozmowy. -
Niestety, pan Kaulitz... nie chce z panem rozmawiać - powiedziała chwilę
później do telefonu.
- Rozumiem. Dziękuję - odparłem tylko cicho i rozłączyłem się, unosząc od razu
wzrok ku sufitowi, aby wilgoć w moich oczach się rozeszła, a nie spływała znowu
po moich policzkach.
Chciałem prawdy. Skoro już spakował mnie i wysłał tak daleko od siebie, skoro
zacząłem tu nowe życie, od którego wcale nie chciałem uciekać i nie obawiałem
się jutra, pragnąłem po prostu zrozumieć, dlaczego to się stało. Co było tak
ważne, że Tom zdecydował się zawalczyć o to moim kosztem? Przecież nie zamierzałem
zajmować mu całego dnia. Gdybym tylko mógł tam pojechać, spojrzeć mu w twarz i
być pewnym, że nie mnie spławi, zanim nie wyjaśni mi, co takiego przeważyło
szalę jego uczuć...
Beam me up!*
Give me a minute,
I don't know what
I'd say in it.
Probably just
stare,
happy just to be
there holding your face.
Let me be lighter,
I'm tired of
being a fighter.
I think a minutes
enough,
just beam
me up...
[Oświeć mnie!
Daj mi minutę,
nie wiem co wtedy powiem.
Prawdopodobnie będę tylko patrzył,
szczęśliwy, że tu jestem, dotykając twojej twarzy.
Pozwól mi odetchnąć,
jestem zmęczony tą walką.
Myślę, że minuta wystarczy,
Więc oświeć mnie…]
Gdy chwilę po telefonie wyszedłem ze swojego biura byłem po prostu wściekły, a
moja sekretarka od bardzo dawna nie zgarnęła ode mnie takiej bury. Chciałem
jednak mieć pewność, że nigdy więcej nie będzie łączyła mnie z nikim, kto
przedstawi się jako "Bill". Nie chciałem nawet wiedzieć, że dzwonił.
Kiedyś nigdy bym się do tego przed sobą nie przyznał, ale bałem się
konfrontacji z nim. Na samą myśl o jego smutnych oczach pełnych żalu czułem,
jak lodowate palce winy zaciskają się na moim sercu i niewiele brakowało, żeby
wyrwały mi je z klatki piersiowej. Prawdopodobnie postradałbym zmysły,
gdybym tylko usłyszał jego głos. To mnie przerażało i byłem w stanie zrobić
wszystko, żeby tylko od tego uciec. Wcale nie podobało mi się to, że wciąż
dzwonił. Szczególnie po tym, jak z plotek dowiedziałem się, że mój przeklęty
braciszek mimo moich wymownych gróźb poleciał pod moją nieobecność do Paryża.
Zgodnie z wnioskiem urlopowym miał wrócić do pracy kolejnego dnia, mogłem się
więc jedynie domyślać, że wypaplał czarnowłosemu wszystko, co tylko wiedział i
cieszyłem się, że nigdy nie poznał prawdy. Nie chciałem, żeby ktokolwiek próbował
grzebać w tej sprawie i zamierzałem okazać mu po powrocie, jak bardzo byłem
rozczarowany jego postępowaniem. Jak miałem zapomnieć, gdy wszystkie te uczucia
ciągnęły się za mną dzień w dzień? Poddałem się i dałem do zrozumienia SWOIM
BRACIOM, że nie ma powrotu. Chciałem tylko w świętym spokoju móc oddać całe
swoje życie firmie. Tylko tam byłem w czymś naprawdę dobry, czego nie można
było powiedzieć o moim życiu prywatnym. To była naprawdę niezła wymówka, żeby
nie wahać się przy podejmowaniu decyzji.
- Mam dziś jeszcze jakieś spotkania? – zapytałem już spokojniej, gdy wreszcie
udało mi się dojść z sobą do ładu. Spojrzałem na swoją sekretarkę, która
wyglądała na podłamaną, jednak szybko zajrzała do kalendarza.
- Tylko kolację z córką jednego z klientów. Nazywa się…
- Nieważne – przerwałem jej. – Prześlij mi jej dane na telefon, teraz wychodzę
– oznajmiłem, krzywiąc się mimowolnie.
Ojciec wcale nie nalegał, abym się pospieszył z ożenkiem. To była moja decyzja.
Nie żebym liczył na to, że któraś z tych bogatych panienek okaże się być moją
wymarzoną wybranką, nie będzie wiecznie zawracać mi głowy bzdurami czy zajmować
się domem pod moją nieobecność, nie wspominając już o gotowaniu albo
przygotowaniu głupiej kąpieli. Andy wyśmiał mnie, twierdząc, że zamiast żony,
powinienem znaleźć sobie służącą, ale warknąłem wtedy tylko na niego, po czym
szybko przypomniało mu się, że musi wyjść. Zostawił mnie więc z mętlikiem w
głowie, choć wydawało mi się, że zdołałem już tam sobie wszystko poukładać. Czy
naprawdę tak traktowałem Billa? On robił dla mnie to wszystko i najwyraźniej
sprawiało mu to przyjemność, dlaczego więc ktoś inny również nie mógłby tego
robić, będąc dla mnie jednocześnie kimś ważnym? Pewnie dlatego, że nie ma dwóch
takich samych osób. Jak wiele bym dał, aby spotkać na swojej drodze jego
sobowtóra, który nie byłby moim przyrodnim bratem. Wściekły wsiadłem do windy i
pozwoliłem jej ruszyć w dół, zanim kobieta z kilkoma wielkimi, nieporęcznymi
teczkami zdążyła do niej dobiec, po czym zamknąłem oczy i oparłem się o
lustrzaną ścianę. Cholerna znajda. Kiedy wreszcie ulotnisz się z mojej głowy?
Kiedy moja iskierka nadziei zgasła, zacisnąłem zęby ze złości. Mężczyzna,
którego głos słyszałem przez telefon, nie był moim Tomem. Brakowało mu serca,
rozsądku i przede wszystkim mnie. Nawet jeśli nie chciał powiedzieć mi prawdy,
nie zamierzałem tego tak zostawić. Tamtego dnia postanowiłem poszukiwać
odpowiedzi do momentu, gdy wszystko stanie się jasne. Nie miało znaczenia, ile
będzie mnie to kosztować, jeśli istniały choćby najmniejsze szanse, żeby
odwrócić bieg wydarzeń, musiałem je poznać i zrobić wszystko, co w mojej mocy,
aby każdy z nas mógł jeszcze być kiedyś szczęśliwy.
Where there is
desire, there is gonna be a flame.**
Where there is a
flame, someone's bound to get burned.
But just because
it burnes, doesn't mean you're gonna die.
You gotta get up
and try, try, try...
[Tam gdzie jest namiętność, tam będzie i płomień.
Tam gdzie jest płomień, tam ktoś musi się poparzyć.
Tyko dlatego, że to parzy, nie znaczy, że umrzesz.
Musisz wstać i próbować, próbować, próbować…]
- Bill, wszystko u ciebie w porządku? – zapytał mnie któregoś dnia Victor, gdy
po raz kolejny zastygłem na dłuższą chwilę w bezruchu nad swoim nowym
projektem, któremu jeszcze daleko było do perfekcji. Spojrzałem na niego nieco
nieprzytomnie, po czym uśmiechnąłem się przepraszająco.
- Tak, wybacz. Zamyśliłem się. Możesz powtórzyć, co mówiłeś?
- Nic nie mówiłem – odparł, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Więc, co się
stało?
- Och… znaczy…
Dostałem tego dnia raport od kolejnego detektywa, którego wynająłem, aby
dowiedział się czegoś więcej o głowie rodziny Kaulitzów. Łącznie zleciłem to
zadanie już ośmiu różnym agencjom detektywistycznym, z czego dwie w ogóle nawet
nie chciały podjąć się tego zadania, a pozostałe nie dostarczyły mi żadnych
pomocnych informacji. Moje fundusze wcale nie były takie nieograniczone i na
dodatek nic nie wskazywało na to, żeby ten sposób poszukiwania prawdy miał
przynieść jakieś efekty. Po ostatniej porażce zaczynałem się zastanawiać, co
jeszcze mogę zrobić.
- Śmiało, możesz mi powiedzieć – stwierdził pogodnie mężczyzna, poklepując mnie
po ramieniu. Odsunął ode mnie projekty i utkwił swoje spojrzenie w moich
oczach, jakby chciał się upewnić, że nie będę zmyślał.
- Zdaje się, że potrzebuję pomocy, ale… to bardzo delikatna sprawa. I nikt nie
może się dowiedzieć, że mnie to interesuje – zaznaczyłem na początku, na co mój
przełożony skinął tylko głową na znak, że rozumie. Z jakiegoś powodu nawet nie
próbowałem wymusić na nim obietnicy. Dotąd nie zdawałem sobie sprawy, że
zdążyłem mu tak zaufać. – Zanim tu przyjechałem, poznałem Toma Kaulitza. Bardzo
mi pomógł i przez jakiś czas nawet u niego mieszkałem. Chodzi o to, że coś się
stało i z tego powodu Tom odesłał mnie tutaj. Nie bądź zły, proszę, ale
przecież równie dobrze mógł znaleźć mi pracę u jakiegoś projektanta w Berlinie,
prawda? On chciał, żebym znalazł się jak najdalej i wiem też, że to nie była
jego własna decyzja. Właściwie wszystko skupia się na jego ojcu, Gordonie
Kaulitz. Za wszelką cenę po prostu muszę się dowiedzieć, o co tak naprawdę w
tym chodzi, ale wciąż trafiam na ślepe zaułki. Nie mogę tego tak zostawić, więc
cały czas zastanawiam się, co jeszcze mógłbym zrobić i to okropnie mnie
rozprasza – wyznałem mu.
Victor przez dłuższą chwilę po prostu mi się przyglądał, mrużąc podejrzliwie
oczy. Czułem niemal jak jego wzrok przewierca mnie nie wylot, a on sam
bez problemu odczytuje moje myśli. W końcu zacząłem się wahać, czy powinienem
mu o tym mówić…
- Znałem Gordona – oznajmił w końcu, jakby to było coś oczywistego. – To on
przysłał mi zresztą twoje papiery. Myślę, że mogę ci pomóc, ale najpierw
odpowiesz mi na jedno pytanie – stwierdził, najwyraźniej nie przyjmując
sprzeciwu. Było to jednak tak różne od żądającego tonu Toma, że niemal się
uśmiechnąłem.
- Tak?
- Jakie relacje łączą cię z jego synem? – zapytał wreszcie podejrzliwie, a ja
przełknąłem nerwowo ślinę. Miałem wrażenie, że w jakiś sposób było to dla niego
oczywiste i potrzebował tylko mojego przytaknięcia.
- Ja… - zawahałem się przez chwilę, czując, że moje oczy są mimowolnie zalewane
przez łzy. – Kocham go i chcę poznać powód, dla którego mnie odtrącił, bo chyba
nikt nie wierzy w brednie, które próbował mi wcisnąć.
- Rozumiem! – mężczyzna niespodziewanie uśmiechnął się szeroko i przyklasnął w
dłonie. – To bardzo ciekawe, co mówisz i chciałbym, żebyś później opowiedział
mi całą waszą historię, ale na razie wróćmy do jego ojca – stwierdził,
opierając się wygodnie o swój fotel. – Cóż, więc Gordon… poznałem go, gdy był
mniej więcej w twoim wieku, a ja dopiero studiowałem. Uwierz mi na słowo:
drugiego takiego kobieciarza nigdy nie poznałem! Jednak trzeba mu przyznać, że
chociaż jego firma w tamtym okresie właśnie wspięła się na sam szczyt swojej
działalności, nigdy nie wykorzystywał tego, żeby złowić jakąś śliczną syrenkę.
Może ciężko będzie ci w to uwierzyć, ale za tamtych czasów jego urok osobisty
robił swoje. Nawet ja nie mogłem oderwać od niego oczu i dąsałem się, że nie
interesują go mężczyźni!…
You
gotta get up and try, and try, and try…**
_______________________________________
* P!nk - Beam me up
** P!nk - Try
OMG... Kiedy będzie następna cześć? Akcja nabiera tempa, Czyżby Bill miał się dowiedzieć, że Gordon jest jego ojcem... Będzie w szoku, a jeszcze większym jak poskłada sobie kim dla niego jest Tom, ciekawe co zrobi? Ale narobiłaś, no nie doczekam się następnego odcinka!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Victor powie Billowi coś ISTOTNEGO w tej sprawie ^^
OdpowiedzUsuńOgólnie rozdział cud, miód, malina jak zawsze.
Boli mnie serducho kiedy czytam o tym co przeżywa zarówno Bill jak i Tom. Straszne. A ta poczwara Andy nawet teraz nie mógł sobie darować podrywania Znajdy? Ech.
Cóż w każdym razie czekam na rozwój wydarzeń :)
Weny kochana :3
WOW....juz sie nie moge doczekac kolejnej czesci.
OdpowiedzUsuńBill dobrze kombinuje o co chodzi w tej calej zagadce i moze jakims cudem uda mu sie czegos wiecej dowiedziec
Andreas tez jakos nie moze sie w tymmwszystkim polapac, ale nie dziwie mu sie.
ehh...jak ja bym chciala juz jutro wiedziec co dalej
Czoko, wiem ze jeśli chodzi o szablon mobilny. Ale są po prostu problemy.należę do takich osób,które przed snem czytają twoje opowiadania z fona. I na początku nie było w ogóle włączonego szablonu mobilnego a teraz tekst jest na białym tle xd biały tekst nA białym tle xd i moja prośba jest taka byś jeśli możesz pisała na,szaro.
OdpowiedzUsuńA notka jak zwykle zajebista.. Chodź smutna :(
Pozdrawiam i weeeeeeeny życzę *:
Wiem ze narzekam*
Usuń_wybacz za błąd na fonie się ciężko pisze.
Zazwyczaj tekst tam jest czarny, to wszystko przez to, że coś mi się poprzestawiało w Wordzie z kolorami i teraz wszystko wychodzi nie tak, jak powinno... -.-'
UsuńAle postaram się z tym później coś zrobić...
Dobrze czoko dziękuję :*
UsuńJeeeej... Nie czytałam trzech ostatnich odcinków i teraz nadrobiłam i jestem załamana! Załamana postawą Toma i tokiem wydarzeń, to wszystko wydaje się być wielkim koszmarem zarówno dla Znajdy, jak i Toma. I musiałaś urwać w takim momencie! Jestem nieziemsko ciekawa, co będzie dalej! Podziwiam Twoje pomysły i sposób, w jaki wszystko opisujesz. Odcinek genialny, ale urwany w takim momencie, że wszystko się w środku gotuje! Chcę znać już ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńSuper, super, super :>
OdpowiedzUsuńCzuję dziwny niedosyt. :-( Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek! + Szablon jest zdecydowanie lepszy, przyjemniej się czyta.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, że Bill wziął sprawy w swoje ręce, a nie się załamał! Strasznie szkoda mi Toma, bo tak naprawdę to chyba on bardziej cierpi :<
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejną część ;)