sobota, 28 września 2013

[20/22] Shelter

Hallo ;D. Ostatnio trochę się obijałam i znowu mam zaległości - we wszystkim, uhm. No, ale wzięłam się trochę do roboty. Mam miesiąc na napisanie dwóch opowiadań na konkursy yaoi (dwa różne), nie mogę się za to wziąć jakoś, a jeszcze Shelter mnie męczy, bo chcę wreszcie zakończyć to opowiadanie tak, jak należy. Nie wiem, jak to zrobię, ale jeśli się za to nie wezmę, to się z lekka zdenerwuję. Nomć.
Ale wracając do bieżącego tematu poniżej, chociaż lenie nie chciały ze mną za bardzo współpracować, choć byłam tak baaaardzo bardzo ciekawa, co też może przyjść Wam do głowy... w każdym razie oto jest kontynuacja :D! Nie będę już dłużej ględzić (przynajmniej nie tu, patrz: FACEBOOK), więc życzę Wam smacznego, moi Drodzy i cóż, bierzcie i czytajcie z tego wszyscy, a potem poproszę kilka słów na temat tego, co siedzi Wam wszystkim w główkach :).

Wasza Czokoladka ;).


Część 19.

            - Chyba kompletnie oszalałeś! Ogłupiałeś! Ocipiałeś po prostu! Nie wiem, uderzyłeś się w głowę, czy ktoś cię szantażuje?
            Mojemu bratu od dłuższego czasu nie zamykały się usta. Łaził za mną, nawet jeśli mu groziłem, a raz nawet oberwał ode mnie w łeb. Nie dało się go uciszyć w żaden znany mi sposób, a moja głowa odliczała już ostatnie sekundy do wybuchu. Ale oczywiście mogłem winić tylko siebie, bo raz w życiu uwierzyłem, że Andy może okazać się użyteczny i zrobić coś za mnie. Potrzebowałem pierścionka zaręczynowego, a jakoś nie miałem ochoty na wycieczki po sklepach jubilerskich. Zapytałem więc, czy nie zrobiłby tego zamiast mnie. Co dziwne, nie przeszkadzało mu, że nie chcę tak „ważnej” sprawy załatwić osobiście. Powodem była osoba, dla której potrzebowałem tej efektownej błyskotki.
            - Wyżarło ci kompletnie mózg, skoro uważasz, że pozwolę na to, żeby ta zołza weszła do naszej rodziny!
            - Jest ładna – mruknąłem, zamykając za swoimi plecami drzwi do firmowej kuchni. Wystarczy, że każdy mógł usłyszeć, jak Andreas ubliżał mi po drodze tutaj.
            - Jest głupią blondynką! – oburzył się, na co ja tylko odchrząknąłem. Mógł sobie gadać, co tylko ślina mu na język przyniesie. Wszystkie kandydatki, które brałem pod uwagę, zostały przeze mnie sprawdzone i na podstawie własnych obserwacji z całego tłumu wybrałem właśnie Rose. Uznałem ją za najmniejsze możliwe zło, a przy oświadczynach zamierzałem wyjaśnić jej, jakie mam wobec niej oczekiwania. A więc: nie wchodzić mi w drogę, dobrze się prezentować i urodzić mi dziecko, najlepiej syna. Ot, nic niewykonalnego. W zamian należał jej się odpowiedni status społeczny, całkiem sporo kasy, z której będzie mogła do woli korzystać, święty spokój z mojej strony i wolna ręka. Właściwie nie zależało mi, żeby była mi wierna. Musiała po prostu mieć świadomość, że nie dostanie później ode mnie rozwodu – w naszej rodzinie nigdy nie było rozwodów. A właśnie Rose zdawała się być kobietą, która bez zmrużenia oka powinna się na to zgodzić.
            - Nie mów tak. Nie jest głupa, skoro była w stanie ukończyć studia ekonomiczne z najlepszymi wynikami. Nawet orientuje się sporo w sprawach firmy jej ojca. Dokładnie tej, którą zamierzam przejąć.
            - Czy ty jesteś tępy?! Matka się wścieknie, jeśli będzie musiała znosić jej fochy i zadufanie w sobie. Nikt z rodziny ci tego nie wybaczy!
            - I tu się mylisz – rzuciłem krótko, czekając aż zagotuje mi się woda na kawę. – Ojciec stwierdził, że to świetny moment, aby wziąć ją razem z firmą jej starego ojca w posagu. Mam pomysł, jak zrobić z tego porządny interes, a przy okazji ty nie będziesz musiał dłużej dla mnie pracować, bo…
            - Już, od razu! – przerwał mi krzykiem. – Jeszcze mi mów, że robisz to dla mnie! Chcesz, żebym się zabił z rozpaczy? Nie żeń się z nią, na co ci to? – wiercił mi uparcie dziurę w brzuchu, aż tylko przewróciłem oczyma. – Mnie się tu naprawdę dobrze pracuje. Po co mi mieć całą firmę na głowie?
            - Jesteś leniwy, ale też cwany. Mógłbyś się rozwinąć i stworzyć coś naprawdę dobrego. A skoro moja przyszła żona tak bardzo cię drażni, postaram się, żebyś nie miał z nią zbyt często do czynienia. Odpowiada?
            - Nie. Ani trochę. Ta wiedźma przyniesie tylko nam wszystkim pecha, zobaczysz.
            - Przestań mi wreszcie zawracać głowę takimi głupotami! – warknąłem w końcu w jego stronę, tracąc swoją dotychczasową cierpliwość. – Ojciec chce wnuka, a ona jest płodną kobietą: ładną, inteligentną i pewną siebie. Nie interesuje mnie jej charakter, bo i tak każde z nas będzie żyło własnym życiem.
            - Więc zrób jej to dziecko, ale się z nią nie żeń! Weź przykład z ojczulka i zabierz dzieciaka. On mógł, to dlaczego ty miałbyś się krępować? – rzucił, krzywiąc się przy tym.
            Nie zamierzałem już dłużej się z nim kłócić. On i tak nie miał pojęcia, ile nasz ojciec ma za uszami. Uważałem, że to nie fair wobec Billa, że tylko jego Gordon nie przyjął do naszej rodziny, chociaż również był jego synem i potrzebował go dużo bardziej niż my. Andy naprawdę nie powinien mądrować się na ten temat. Szczególnie, że nie zamierzałem powiedzieć mu prawy, dopóki nie będę miał pewności, że nie wyklepie wszystkiego od razu czarnowłosemu.
            Zalałem sobie kawę i razem z kubkiem ruszyłem bez słowa do wyjścia z kuchni, żeby zamknąć się w swoim biurze i zamówić pierścionek przez Internet, korzystając z przerwy jaką sobie zrobiłem.
            Bill.
            Wydawało mi się wtedy, że do końca życia będzie męczyła mnie myśl, że skrzywdziłem własnego brata. Bywało, że w nocy śniłem, że on o wszystkim wie, a ja mimo to zmuszam go, by był ze mną. On płacze, a ja każę zapomnieć mu, że mamy wspólnego ojca i zabraniam mu wychodzić z mieszkania. Później budzę się w apartamencie, w pustym łóżku i gulą w gardle. Czyżbym był potworem z wyrzutami sumienia?
            Mimo, że minęło już sporo czasu, wciąż wracał do mojej głowy. Jego nieobecność w moim życiu przeszkadzała mi bardziej niż on kiedykolwiek mieszkając ze mną. Jeśli tylko odrywałem myśli od pracy, pojawiał się tam i uśmiechał rozbawiony tym, że nie potrafię się pozbierać. Chociaż upłynęło już kilka długich miesięcy, odkąd ostatni raz próbował się do mnie dodzwonić, podczas przeglądania nieodebranych połączeń mimowolnie wypatrywałem kierunkowego +33. Jak na ironię, jedyną osobą, która wiedziała, co naprawdę się u mnie dzieje, był mój ojciec. Kilkukrotnie próbował o tym ze mną porozmawiać lub widziałem, jak obserwuje mnie niby ukradkiem. Zawsze jednak odsyłałem go z kwitkiem i sugerowałem, żeby wziął się do roboty albo najlepiej wrócił do domu. Twierdził, że niepotrzebnie się zadręczam, zamiast jak najprędzej zapomnieć o tej sprawie, ale jak można zapomnieć kogoś takiego jak znajda?
            Zadowolony z tego, że wreszcie będę miał trochę spokoju od brata, rozsiadłem się za biurkiem i wybrałem stronę internetową jednego z droższych sklepów jubilerskich. Gapiłem się na kolejne zdjęcia bez większego entuzjazmu, jednocześnie zaganiając swoje skupienie do rozbudowania pomysłów na firmę mojej przyszłej żonki. W końcu zdawałem sobie sprawę, że jej zachcianki będą mnie sporo kosztowały. No i miał pojawić się mój dziedzic. Obiecałem sobie, że jeśli faktycznie będę miał dziecko, jego życie będzie spokojniejsze od mojego.


            W mieszkaniu było całkiem ciemno. I zimo. Tkwiąc od kilku godzin w niemal kompletnym bezruchu, moje kończyny były odrętwiałe i obolałe. Piekły mnie oczy i skóra wokół nich, zapewne od ocierania słonych łez. Leżałem tam niemal martwy. Dokładnie od chwili, gdy całe sprawozdanie, jakie dostałem, wypadło mi z rąk i rozsypało się wokół, gdy ja upadłem na kolana. Pośród całego chaosu, który wokół mnie wirował, zastanawiałem się, czy porażki w moim życiu mają jakiś koniec.
            Victor nie powiedział mi na temat Gordona Kaulitza nic pomocnego, ale po tym jak streścił mi ich znajomość, dołączył do nas Lucien. Jak się okazało, to właśnie on miał kontakty, których potrzebowałem. Nie było to zbyt legalne, ale za odpowiednio dużą sumę, którą obiecałem swojemu szefowi kiedyś spłacić, mogłem dogrzebać się do wszystkich postępków ojca Toma, szczególnie tych, o które tak dbał, aby nie wyszły na jaw. Problem polegał jedynie na sporych wpływach tego człowieka i ogólnej obawie ludzi przed grzebaniem w jego życiu. Mężczyzna, z którym mnie skontaktowano był hakerem, choć sam nazywał się wyszukiwaczem. Powiedział, że to zrobi, ale potrzebuje pieniędzy na realizację zadania, a więc sporą zaliczkę i tyle czasu, ile tylko będzie trzeba, aby zakończyć śledztwo z powodzeniem. Musiałem zdradzić mu część szczegółów całej sytuacji, czego nie robiłem w wypadku poprzednich detektywów. Nawet jeśli byłem tym nieco zawstydzony, jemu nawet nie drgnęła powieka. Wyjaśnił mi jedynie, że teraz będzie mu łatwiej szukać, a przy okazji dowiedział się, że nie mam złych zamiarów – w innym wypadku najpewniej nie podjąłby się tego zlecenia za żadną cenę.
            Po ponad trzech miesiącach dostałem paczkę z Niemiec. Przez chwilę myślałem, że to Andy lub Michael, ale w środku znalazłem drugą teczkę z papierami i list. Wyciągnąłem go więc na początek z koperty, oczekując jakiegoś wyjaśnienia. Już od pierwszego zdania zrozumiałem, że to ten cały wyszukiwacz. Napisał coś o tym, że tak długo to trwało, ponieważ człowiek, który stanowił główny cel poszukiwań, stale zacierał po sobie ślady, tymczasem on grzebał w jego przeszłości i teraźniejszości do chwili, aż znalazł odpowiedź na moje pytanie. W jednej z teczek znajdowały się ogólne informacje na temat Gordona, jego interesów i życia prywatnego. Natomiast druga była podpisana „ODPOWIEDŹ” i z jakiegoś powodu w liście dostałem ostrzeżenie, iż powinienem zastanowić się, czy aby na pewno chcę znać tę prawdę, a jeśli tak – odczytać ją na spokojnie.
            Bez cienia zawahania rzuciłem się do tych informacji. Znalazłem tam bilans jakiegoś konta bankowego. Przez moment myślałem, że to dawne konto moje i mamy, bo poznałem jego numer, którego wielokrotnie używałem, ale potem kapnąłem się, że znajduje się w rubryce wskazującej numer konta, na które przelewane były pieniądze. Pierwszy przelew miał miejsce w roku moich urodzin, a ostatni sprzed ponad roku, gdy umarła mama. Według raportu na komputerze osobistym Gordona znaleziono moje zdjęcia w różnym wieku, często robione z zaskoczenia. W teczce były też testy DNA z pozytywnym wynikiem, kopia mojego aktu urodzenia, rachunki za pogrzeb mamy i jeszcze kilka drobiazgów, które przyprawiały mnie o mdłości. Na końcu był jeszcze jeden krótki liścik od wyszukiwacza:
            „Odkąd wpadłem na ten trop, okazało się, że ten człowiek bardzo się tobą interesował. Zanim dowiedział się, że zamieszkałeś u jego syna, wynajmował też kogoś, żeby Cię odnalazł. Zgodnie z przedstawionymi dowodami, Gordon Kaulitz jest Twoim biologicznym ojcem. Myślę, że to właśnie odpowiedź, której poszukiwałeś.”
            - To niemożliwe… - wydukałem, ściskając w rękach ostatnią z kartek.
            Bo jeśli ten człowiek jest moim biologicznym ojcem, to by oznaczało, że Tom…
            Potem upadłem i na długi czas kompletnie straciłem świadomość. Ktoś dzwonił na mój telefon, a potem dobijał się do drzwi. Jak przez mgłę docierał do mnie denerwujący dźwięk dzwonka, aż wreszcie czyjeś ręce złapały mnie za ramiona, potrząsając mną stanowczo, aż zmusiły mnie tym do otworzenia oczu. Nawet po przylocie z Niemiec nie czułem takiego żalu. Do Gordona, do całego świata.
            To dlatego byłeś taki smutny, Tom. Już wiem. To dlatego zapragnąłeś, żebym znalazł się jak najdalej.
            - Bill! Bill, nic ci nie jest?! – Adrien był przerażony, gdy pomagał mi podnieść się z podłogi, a ja bez słowa ukryłem się w jego ramionach, pozwalając łzom spływać po moich policzkach. – Co się stało? Nie było cię popołudniu w pracy, Victor i Lucien od kilku godzin próbują cię namierzyć. Martwili się o ciebie.
            - Przepraszam… - wydusiłem z siebie cicho, zaraz potem wybuchając szlochem.
            Potrzebowałem jeszcze trochę czasu, żeby jakoś się uspokoić. Nie chciałem nikomu nic mówić. Wystarczała mi myśl, że Tom najprawdopodobniej brzydzi się teraz nawet dźwiękiem mojego imienia. Nie bez powodu jego, a właściwie to nasz ojciec, trzymał to wszystko w tajemnicy. Nie zniósłbym zniesmaczonych spojrzeń nikogo więcej, szeptów za plecami, że jestem wynaturzeniem, które uwiodło własnego brata. Nawet ja sam nie chciałem zaglądać w lustro. To było zbyt wiele.
            - Na pewno wszystko w porządku? – zapytał po jakimś czasie Adrien, gdy ja zbierałem porozrzucane po podłodze papiery. Odpowiedziałem mu tylko krótkim skinieniem głowy i zamkniętą teczkę schowałem do paczki, w której przyszła, starając się znowu nie rozpłakać. – Victor mówił…
            - Już dobrze – przerwałem mu ze stanowczością, której dotąd w sobie nie znałem. – Chciałem tylko pobyć trochę sam, odpocząć. Zadzwonią do niego i jutro wracam do pracy. Możesz zostawić mnie już samego.
            - Jesteś tego pewien? Mogę jeszcze zostać. – Mężczyzna zdawał się nie być przekonany do moich słów.
            - Jest już późno – stwierdziłem, zerkając za zegarek, którego wskazówki nieubłaganie zbliżały się do północy. – Rodzina na pewno na ciebie czeka. Ja też chcę iść już spać.
            - Nie obraź się, ale naprawdę nie wyglądasz najlepiej. Nie chciałbym, żeby coś złego wydarzyło się pod moją nieobecność.
            - Nie mam piętnastu lat, Adrien – warknąłem mimowolnie w jego kierunku, zauważając od razu jego skrzywienie się. – Miałem zły dzień. Muszę odpocząć i wrócić jutro do projektów, ty też powinieneś to zrobić. Więc proszę cię, idź już.
            - W porządku – mruknął, dając wreszcie za wygraną, po czym ruszył powoli w stronę wyjścia. – Ale pamiętaj, że w razie czego możesz na mnie liczyć. Nie jesteś tu sam, Bill. Może nie zdajesz sobie sprawy, ilu otacza cię każdego dnia przyjaciół.
            - Dziękuję – rzuciłem krótko, starając się uśmiechnąć z nadzieją, że da już sobie spokój. Nie chciałem teraz przyjaciół. Ani jednego. Tylko pustego mieszkania, które nie patrzyłoby na mnie z góry czy z politowaniem.
            - W takim razie trzymaj się, do jutra – rzucił jeszcze na wychodnym i wreszcie zostałem sam.
            Możliwe, że nie miałem racji. Gdyby Adrien tu nie przyszedł, może wciąż leżałbym na podłodze w ciemnym pokoju, wpatrując się tępo w sufit. A tak zrobiłem sobie kubek gorącej czekolady i opatulony kocem, obserwowałem obrazy w telewizji, nic nie rozumiejąc z wypowiadanych przez aktorów słów, ale przynajmniej wypłakałem swoje. Po całym tym czasie, który spędziłem we Francji, jakoś łatwiej było mi zdusić w sobie ból. Rozumiałem już, dlaczego się tu znalazłem i dlaczego Tom tak skrupulatnie zadbał o moją przyszłość. W rzeczywistości nie było w tym winy żadnego z nas. Tylko głupi zbieg okoliczności sprawił, że stanęliśmy sobie tamtego dnia na drodze życia i popełniliśmy błąd, zbliżając się do siebie w nieodpowiedni sposób. Zapewne obaj moglibyśmy obwiniać się za to, co się stało, ale wina leżała po stronie kogoś innego i w jakiś sposób byłem przekonany, że on też zdaje sobie z tego sprawę. Uśmiechnąłem się smutno na myśl, że Andy również jest moim bratem. W mojej głowie zabrzmiały słowa Victora: „drugiego takiego kobieciarza nigdy nie poznałem” i skrzywiłem się mimowolnie. Czy ten człowiek nie wiedział, co to antykoncepcja? Może wtedy nigdy nie przyszedłbym na ten świat.
            Następnego dnia byłem już od rana w pracy, choć wciąż wymigiwałem się przed Victorem jakimiś ważnymi sprawami, przez które nie mogłem przyjść do jego pokoju, żeby porozmawiać. Wiedział, że jestem już w trakcie przygotowywania nowej kolekcji, więc mimo wszystko nie chciał mi przeszkadzać. Miałem już własnych współpracowników i roboty po łokcie. Było mi to na rękę. Przynajmniej do momentu aż zadzwonił do mnie Andreas.
            - Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam! – wykrzyczał na powitanie do telefonu, na co otworzyłem tylko nieco szerzej oczy i wyszedłem na korytarz, żeby móc spokojnie rozmawiać.
            - Co się stało? – zapytałem, starając się nie okazywać swojego prawdziwego nastroju.
            - Bill, ja wiem, że nie mam prawa cię o to prosić, ale błagam, pomóż – powiedział szybko, aż zmarszczyłem czoło. Andreas prosi mnie o pomoc? Nie bardzo rozumiałem, w jaki sposób mógłbym być dla niego przydatny, ale zgodziłem się w ciemno. – Chodzi o Toma. On już do reszty ogłupiał – oznajmił, a ja poczułem nieprzyjemne mdłości. – Chce hajtać się z taką jedną wredną jedzą z przerośniętym ego, choć sam jej nie cierpi. Właściwie od kiedy wyjechałeś, do wszystkich jest wrogo nastawiony, a do siebie chyba najbardziej. Myślę, że on musi mocno winić się z tamto… Wiem, że okrutnie cię potraktował, ale… widzę, jak tego żałuje. Nie chcę, żeby do reszty się znienawidził…
            - A-ale… Co ja mogę zrobić? – zapytałem kompletnie zbity z tropu. Mogłem co najwyżej wywołać u niego mdłości. – On nawet nie chce ze mną rozmawiać. Próbowałem już do niego dzwonić – wyznałem mu zmieszany, choć jego słowa zaciskały mi się właśnie na sercu. Miałem wrażenie, że za chwilę przestanie bić i zakończy w ten sposób moje męczarnie. Dlaczego to musiało tak wyglądać? Przecież to wszystko było ewidentnie winą Gordona. Byłem pewien, że on to rozumie.
            - Błagam, przyleć do Berlina. Jesteś ostatnią osobą, która może przemówić mu do rozumu. On potrzebuje rozgrzeszenia, Bill, błagam. Ja zorganizuję wam to spotkanie, tylko musimy się pospieszyć.
            - Ale… - urwałem, czując, że cały drżę. Sam dopiero poznałem prawdę, a on męczył się z tym od dłuższego czasu. Zakląłem w myślach, nie wiedząc, co robić. – Muszę się nad tym zastanowić. Daj mi… kilka dni. Zadzwonię do ciebie.
            - Wiem, że to trochę nie w porę… - zaczął znów po krótkiej chwili milczenia, zupełnie, jakby niespecjalnie chciał mi to powiedzieć. – Myślę, że on sam boi się do tego przyznać, ale on najwyraźniej coś do ciebie czuje i nie potrafi się teraz odnaleźć. To trochę szalone, ale… może jeszcze nie wszystko stracone? Przemyśl to sobie dobrze, okey?
            To było tak ironiczne i bolesne, że musiałem wziąć kilka głębokich oddechów, żeby trochę ostudzić swoje emocje. Andy o niczym nie wiedział i tak miało pozostać. Jednak zrobiłbym wszystko, gdyby to, co powiedział na koniec było choć odrobinę bardziej realne.


            Pamiętam, jak ojciec mówił mi kiedyś, że jest zmęczony życiem i że każdego czeka taka chwila, w której zdamy sobie sprawę, że wszystko czego oczekiwaliśmy od losu, obraca się przeciw nam. Wierzyłem mu, jak we wszystko, co mi tłumaczył, ale teraz dodatkowo doskonale rozumiałem, co miał na myśli. Kupiłem ten przeklęty pierścionek i nawet mi się podobał. Miałem dzisiaj zaprosić Rose na uroczystą kolację, podczas której zaproponowałbym jej małżeństwo. Andy wciąż usiłował wybić mi to z głowy, a ja zastanawiałem się, czy rzeczywiście moja przyszłość może potoczyć się gorzej niż dotychczas. Właściwie to było dość zabawne, że mój upierdliwy brat, który od zawsze robił wszystko, żeby wyprowadzić mnie z równowagi, martwił się o mnie i był jedyną osobą, której pozwalałem przebywać w swoim towarzystwie bez konkretnego powodu. To było dość zaskakujące, szczególnie, że czasami sam szukałem jego obecności. Niby nie wiedział wszystkiego, ale czułem, że mnie rozumie, a to było w tamtej chwili cenniejsze niż cisza i spokój, które mogłem osiągnąć jedynie w samotności.
            Mimowolnie stwierdziłem rano, że jestem podenerwowany tymi całymi zaręczynami. Obudziłem się bardzo wcześnie i zrobiłem sobie kubek gorącej czekolady. Wciąż ciężko było mi wyplenić niektóre zwyczajnie, które przejąłem od znajdy, nawet jeśli jego brak całkowicie uniemożliwiał ich działanie. Tym samym nie byłem zaskoczony, że nie uspokoiłem się ani nie poprawił mi się nastrój. Nie miewałem dobrego humoru od jego wyjazdu.
            Podszedłem do szafy, żeby wybrać na ten dzień najlepszy garnitur i wyciągnąłem komplet uszyty dla mnie przez czarnowłosego. Po szybkim prysznicu włożyłem go na siebie i po zajrzeniu w lustro skrzywiłem się na myśl, że idealnie na mnie leży. Gdy już upewniłem się, że mam wszystko, co będzie mi potrzebne, łącznie z pierścionkiem zaręczynowym, opuściłem swój apartament i udałem się do samochodu. Większość z codziennych czynności wykonywałem mechanicznie, nawet się nad nimi nie zastanawiając. Należało do nich również śniadanie w małej restauracyjce niedaleko firmy. W drodze do windy zadzwoniłem do jednej z najdroższych restauracji, upewniając się, że wieczorem o wybranej godzinie stolik będzie już na mnie czekał. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. No, może prócz zaproszenia Rose, ale jej nie wolno było mi odmówić, niemal jak mnie pozostać bezdzietnym. Zdziwiłem się, gdy pod windą dojrzałem koczującą na mnie sekretarkę. Była czymś mocno przejęta i wyglądała trochę, jakby coś przeskrobała.
            - Dzień dobry, panie Kaulitz – odezwała się pierwsza, niemal do mnie podbiegając. Przyjrzałem się jej uważnie, wywołując tym samym rumieńce na twarzy kobiety. Gdyby moja ewentualna żona zachowywała się jak ona, myślę, że mógłbym to jakoś przetrwać, jednak z Rose zapowiadało się osobne miejsce zamieszkania.
            - Dzień dobry. Co się stało? – zapytałem od razu, a na jej twarzy wymalowało się przerażenie.
            - Ma pan gościa w swoim biurze – stwierdziła, najwyraźniej starając się nie patrzeć mi w oczy. – Ale nie wiem, kto to jest, ponieważ pana brat zaprosił tę osobę osobiście i zabronił komukolwiek tam wchodzić. To podobno jakiś bardzo ważny klient, ale nie wiem nic więcej, przepraszam – wyrzuciła z siebie z prędkością światła, czekając na moją odpowiedź, jak na wyrok. W końcu westchnąłem tylko poirytowany.
            - Przekaż mojemu bratu, że powinien jak najprędzej się u mnie pojawić – powiedziałem chłodno, ruszając z miejsca, jednak sekretarka od razu dorównała mi kroku.
            - Pana Andreasa nie ma aktualnie na terenie firmy.
            - Świetnie – warknąłem. – W takim razie sam go później znajdę. Możesz wrócić do swoich obowiązków – oznajmiłem ze złością i ruszyłem do swojego biura.
            Bardzo nie lubiłem, gdy ktoś się tam kręcił. Zawsze przyjmowałem klientów i innych gości w sali konferencyjnej, więc pomyślałem, że dla dobra Andreasa byłoby lepiej, gdyby to naprawdę okazał się ktoś bardzo ważny. Otworzyłem drzwi z rozmachem, zamykając je od razu za swoimi plecami. Przez kilka chwil kompletnie nie kojarzyłem wysokiej, smukłej sylwetki stojącej przy oknie. Słońce zza szyby sprawiało, że osoba ta przypomniała mi bardziej czarną plamę. Sądziłem, że od razu się do mnie odwróci, ale ten ktoś stał nieruchomo, aż wreszcie sam poczułem się nieco niezręcznie. Zrobiłem kilka kroków przed siebie i tym razem to ja zdrętwiałem. Stojący przede mną chłopak miał krótkie włosy stylizowane na irokeza zamiast długich, przeplatanych białymi pasemkami, ale to nie mógł być nikt inny. Nie mogły zmylić mnie jego ubrania, fryzura czy nawet makijaż. Doskonale wiedziałem, kto przede mną stoi i na kilka krótkich chwil zapomniałem, jak się oddycha. Zdążyłem jedynie zorientować się jak szybko i radośnie bije mi serce, zanim przypomniałem sobie, dlaczego tak długo odmawiałem sobie tego widoku, a moja twarz natychmiast zamieniła się w lodową maskę. Miałem już nigdy więcej go nie zobaczyć. Jak to się stało, że pozwoliłem, by znalazł się tutaj, w tym pomieszczeniu, doprowadzając do tego, że czułem się zupełnie bezbronny?
            - Co tu robisz? – zapytałem ostro, ale on wciąż nawet nie drgnął. Przyglądał się czemuś, co było widać przez okno i ignorował moje niezadowolenie. – Bill.
            - Oh… - wreszcie wydał z siebie jakiś dźwięk. – Prawie zapomniałem tego tonu, gdy coś nie idzie po twojej myśli – stwierdził, śmiejąc się pod nosem. Zaraz potem obrócił się do mnie przodem i uśmiechnął się. Nogi o mało się pode mną nie ugięły, gdy mogłem teraz przyjrzeć mu się z naprzeciwka. Był jeszcze piękniejszy niż wtedy, gdy ze mną mieszkał, jego wzrok sprawiał, że pociły mi się dłonie, a lekki uśmiech wzburzał krew w moich żyłach, choć tak boleśnie zdawałem sobie sprawę, że nie wolno mi nawet o nim myśleć. – Jesteś bardzo zły, że przyleciałem?
            - Zapytam raz jeszcze: co tu robisz? – warknąłem, zaciskając dłonie w pięści.
            - Zrobiłem sobie małą przerwę w pracy nad jesienną kolekcją – odpowiedział, jakby nigdy nic. – Słyszałem, że chcesz się ożenić – dodał po chwili, odwracając się do mnie tyłem, żeby wyjrzeć znów przez okno.
            - Andy ma za długi język – syknąłem cicho, ale on to olał. Westchnął cicho i bez cienia zmieszania otworzył jedno z okien, żeby wyjrzeć na zewnątrz.
            - Masz stąd niezły widok na miasto. Wiesz, zamierzam odwiedzić z moją kolekcją Berlin. Będę musiał zorganizować tu akcję promocyjną i będę potrzebował do tego twojej pomocy. Chciałbym, żeby udało nam się dostać jeden z tych wielkich telebimów. Victor twierdzi, że to ja powinienem znajdować się na głównym planie, a nie modele. Będziemy mieli kilka kwestii do omówienia – stwierdził w końcu, a ja wreszcie ruszyłem się z miejsca. Podszedłem w stronę okna, żeby zobaczyć o czym mówi i zatrzymałem się w bezpiecznej odległości od niego. Tak naprawdę nie miałem pojęcia, jak się zachowywać.
            - Przekażę twój projekt jednemu z moich ludzi. Zajmuję się tylko dużymi zleceniami, więc jeśli to wszystko…
            - Naprawdę uważasz, że po to przyleciałem? – przerwał mi, a jego głos nie brzmiał już tak beztrosko jak przed chwilą. Był stanowczy i pewny. Takiego Billa ledwo, co znałem i na samą myśl coś przewróciło mi się w żołądku. Dodatkowo, gdy stałem tak blisko niego, jego zapach mącił mi w głowie. Nawet jeśli używał innych perfum, wciąż potrafiłem odróżnić tę drobną nutkę, która charakteryzowała tylko jego. Krótkie włosy odsłaniały kark, na którym niegdyś zostawiałem dziesiątki pocałunków, a teraz drżałem, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Moja dłoń unosiła się raz po raz, niby bez mojej kontroli, próbując po niego sięgnąć, ale wciąż jeszcze nad sobą panowałem. – Nie bój się mnie dotknąć, nie gryzę – odezwał się znów po chwili, jakby przez cały czas uważnie mnie obserwował, ale ja prychnąłem tylko w odpowiedzi. Zaraz potem znów stał do mnie przodem i patrzył mi prosto w oczy.
            - Nie ma już powodu, dla którego miałbym tego chcieć – odparłem chłodno, ale on westchnął jedynie cicho.
            - A jeśli powiedziałbym ci, że znam prawdę?
            - Niby jaką prawdę? – warknąłem, choć oczy rozszerzyły mi się z zaskoczenia. Byłem pewien, że nie mógł się tego dowiedzieć. Uspokajając się więc, powtarzałem sobie, że to tylko blef. – Nie mydl mi oczu. Po prostu daj mi już spokój, wydawało mi się, że ostatnio ci to wyjaśniłem.
            - Wiem, że Gordon jest moim ojcem – oznajmił wprost, odsuwając na bok wszelkie niedomówienia. – Więc teraz… jeśli się mną zbytnio nie brzydzisz, możemy porozmawiać?
            Słysząc te słowa automatycznie cofnąłem się o kilka kroków, ledwie mogąc złapać oddech. Dowiedział się. Ale jak? W tamtej chwili byłem dosłownie przerażony i praktycznie sparaliżowany. Serce zaczęło łomotać mi jak szalone, a jedyną rzeczą, na którą miałem ochotę, była ucieczka. Na co było to wszystko? Udawanie, odpychanie go od siebie, skoro i tak poznał prawdę? Na dodatek nie miałem zielonego pojęcia, co też musi sobie teraz o mnie myśleć i chyba nawet nie chciałem się tego dowiedzieć. Nie miałem pojęcia, co z sobą zrobić, odwróciłem więc z zażenowaniem twarz i przełknąłem nerwowo ślinę. Cóż, musiał naprawdę mocno nienawidzić mnie za tamten czas, skoro jeszcze mnie podpuszczał. Prychnąłem dość głośno, chcąc nieco wyładować zalewającą mnie frustrację.
            - Raczej nie mamy o czym rozmawiać. Chyba, że życzysz sobie jeszcze jakiegoś zadośćuczynienia za poniesione szkody moralne – rzuciłem w jego kierunku oficjalnym tonem, ale kątem oka zauważyłem, że pokręcił tylko przecząco głową.
            - Dowiedziałem się tydzień temu. Od tamtego czasu nie mogę przestać o tym myśleć. Byłem strasznie wściekły na twojego… naszego ojca, ale z drugiej strony to nie była nasza wina. Znaczy… - zawahał się przez chwilę, nieustannie przyglądając się mojej twarzy. – Na dobrą sprawę mamy inne matki, wychowywaliśmy się osobno, gdy się poznaliśmy, byliśmy sobie obcymi ludźmi… - mówił ostrożnie. – Wszystko, co się między nami działo, było prawdziwe. Nie licząc Gordona, nikt nie wie, że łączy nas coś jeszcze, więc…
            - Ogłupiałeś? – przerwałem mu lodowato, co było raczej wynikiem mojej paniki, niż chęcią sprawienia mu przykrości. Po prostu zdałem sobie sprawę, że czarnowłosy zbliżył się do mnie, a ja nie umiałem broić się inaczej niż atakując. Przez chwilę obawiałem się, że jedynie uśmiechnie się pobłażliwie, jak niegdyś, ale jego twarz natychmiast spochmurniała. Patrzyłem więc tylko, jak ulatuje z niego nadzieja, dłonie zaciskają się w pięści, a jego wzrok zsuwa się na podłogę. Właśnie zadałem mu kolejny cios, chociaż tylko chciałem go chronić. Gordon nigdy nie dopuściłby do tego, żebyśmy znów się do siebie zbliżyli. Byłem tego przekonany. Albo po prostu zbyt bałem się zawodu. Mimo wszystko byliśmy przyrodnimi braćmi. Jak miałem niby o tym zapomnieć? – Tłumaczyłem ci to już, zanim poleciałeś do Francji. Obaj wiedzieliśmy, że to tymczasowe, więc nie było sensu się w to angażować…
            - Daruj sobie te bzdury – przerwał mi, niespodziewanie dotykając otwartą dłonią mojego policzka. Pamiętałem, że kiedyś już czułem coś takiego. Tamtego dnia, gdy pierwszy raz opowiadałem mu te wszystkie kłamstwa. Minęło wtedy zaledwie kilka dni, odkąd miałem okazję go dotkać, ale tamta ulga była już bolesna. Tym razem to prawie półtora roku, kiedy nie słyszałem nawet jego głosu, nie widziałem go nawet z daleka, ale gdy tylko dotknął mojej twarzy, miałem wrażenie, że właśnie rozpadam się na kawałki. Nie byłem w stanie tego znieść, więc po chwili odepchnąłem jego dłoń. Dusiłem się. Nie mogłem zatrzymać powietrza w płucach, a jego smutne oczy sprawiały, że spalałem się od środka. Dlaczego mnie po prostu nie znienawidził? Na świecie znalazłoby się tak wiele osób, które chciałyby dać mu szczęście, więc dlaczego zawracał sobie głowę kimś takim jak ja? – Bałem się, że będziesz brzydził się moim dotykiem, ale teraz widzę, że nic się nie zmieniło. Wobec tego tym, kto stoi nam na drodze musi być Gordon, mam rację? – zapytał, ale nie odpowiedziałem mu. Sam już nie wiedziałem, co robić. – W porządku, zajmę się tym. Myślę, że on wciąż nie chce, by ktoś jeszcze się dowiedział.
            - Nie waż się – odezwałem się, nim zdążyłem się zastanowić. Bill był już w drodze do wyjścia z mojego biura, ale zatrzymał się gwałtowanie. Jego oczy były szeroko otwarte z zaskoczenia, a w moim żołądku miały miejsce istne rewolucje.
            - Słucham?
            - Jeśli moja matka dowie się przez ciebie czegokolwiek, przysięgam, że osobiście poślę cię na dno wraz z twoją kwitnącą karierą. Nie zadzieraj ze mną – ostrzegłem go, po czym ruszyłem się sztywno, żeby usiąść za biurkiem, jednocześnie próbując zrozumieć, co ja w ogóle wyprawiam.
            Zerknąłem na niego tylko przez krótką chwilę, starając się sprawiać wrażenie, że jestem już kompletnie opanowany i zajęty czymś innym, chociaż cały drżałem, a w głowie miałem jeden wielki chaos. On również wyglądał, jakby za chwilę miał rozpaść się na części. Nie spodziewałem się, że jestem w stanie po raz kolejny wyrządzić mu taką krzywdę, sprawić ból i wytrącić z rąk wszystkie argumenty, choć przecież robiłem to z każdym, kto znajdował się na mojej drodze. To on przecież zawsze sprawiał, że traciłem zmysły. Wydawało mi się to śmieszne, ale chyba naprawdę zaczynałem się coraz bardziej nienawidzić. Bill nie odezwał się już ani słowem. Wyszedł.


            „On tylko chce być w porządku wobec swoich ideałów, nie rozumie, że nie da się wszystkiego pogodzić. W rezultacie krzywdzi wszystkich wokół, a siebie najbardziej. Uważa, że jedyne, na co zasługuje to samotność i święty spokój. Bez względu na to, jak bardzo mnie wkurwia, nie mogę pozwolić, żeby do reszty znienawidził swoje życie, ale tylko ty możesz mu pomóc” – takie słowa usłyszałem od Andreasa, gdy tylko przyleciałem z samego rana do Berlina. Chyba nie do końca je rozumiałem, dopóki nie opuściłem biura Toma z przeświadczeniem, że nigdy więcej nie chcę oglądać go na oczy. Obiecałem mu, że wszystko naprawdę, a on w zamian zagroził, że wszystko mi odbierze. Zrobił to w taki sposób, że nawet nie miałem ochoty tłumaczyć mu, że przecież wcale nie chcę, żeby ktokolwiek więcej dowiedział się, kto jest moim ojcem. W innym wypadku to wszystko nie miałoby sensu. Teraz jednak nie wiedziałem już, co robić. Kiedy stałem blisko niego, wydawało mi się, że to wszystko naprawdę będzie można jeszcze naprawić, ale w tej chwili nie widziałem już kompletnie żadnej przyszłości dla naszej znajomości. Nie chciał? Nie zależało mu? Czy może naprawdę tak bardzo przeszkadzało mu, że mamy tego samego ojca? Może zbyt przerażało go to, co było między nami, żeby pozostać choćby tymi przeklętymi braćmi?
            - I jak poszło? – Andy odebrał telefon podenerwowany.
            - Nie wiem – wydusiłem z siebie z trudem, wychodząc przed budynek firmy. Zacząłem rozglądać się za jakąś taksówką.
            - Nie wiesz?
            - Chyba jest za późno… - powiedziałem cicho. – On się poddał. Groził mi, rozumiesz? Ani na moment nie zdjął maski…
            - Groził? – powtórzył po mnie zaskoczony. – Ale dlaczego?
            - To… - urwałem, nie wiedząc właściwie, co mu powiedzieć. – Chodzi o to, że przygotowałem się na ten przyjazd. Dowiedziałem się paru rzeczy o przeszłości waszego ojca, ale wtedy Tom zagroził mi, że jeśli jego matka czegoś się dowie…
            - O, Boże… - jęknął do słuchawki, przerywając mi tym samym. Nie przejąłem się tym jednak specjalnie. Chciałem już jechać na lotnisko i wracać do Paryża. Usilnie starałem się nie dopuszczać do siebie bólu, który póki co przypominał raczej mdłości, ale z każdą chwilą czułem, jak przesuwa się ku mojej klatce piersiowej, chcąc znaleźć dla siebie miły kącik w moim sercu już na stałe. – Nie wiesz, że matka jest jego piętą achillesową? Kiedyś jak byliśmy mali rozpowiadał nawet, że tak naprawdę nie jestem synem kochanki, tylko adoptowano mnie z domu dziecka, żeby tylko tej kobiecie nie było przykro słuchać plotek na ten temat. Pewnie udało ci się dowiedzieć, że Gordon ma trzeciego syna, co? – zapytał, wprawiając mnie tym samym w osłupienie.
            - Skąd ty…?
            - Kiedyś coś podsłuchałem, ale nieważne. Jeśli powiedziałeś to Tomowi, to nie dziwię się, że tak zareagował. Słuchaj, jeszcze nie wszystko stracone. Musisz szybko do mnie przyjechać.
            - Ale gdzie ty jesteś?

            - W domu, przecież pomieszkuję sobie u rodziców. Musimy porozmawiać z moim tatuśkiem…

___________________________________
A teraz tak serio: co zrobi szanowny pan G. Kaulitz? ;>

8 komentarzy:

  1. Nie mam pojęcia, co zrobi Gordon... Ale o ile jeszcze niedawno było mi go szkoda, tak teraz mam ochotę po prostu krzyczeć: zabijcie go! niech ktoś go zabije, skoro tylko on wie, ze Bill jest bratem Toma.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam ogromną nadzieję, że szanowny pan G się po prostu odpieprzy. :D Jak zawsze świetne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odcinek super, a co do pytania:
    Nie mam pojęcia O.o

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie mam słów Czoko. Nie wiem co napisać.
    Zabiję Toma za to, że nie słucha do końca i za to, że jest taką cholerną bryłą lodu.
    Gordona też zabiję, cóż za świnia.
    Andy kiedyś mnie denerwował... teraz na wszystkich świętych niech pomoże Billowi bo oszaleję tu przed tym komputerem!
    A Znajda... niech się nie poddaje, maleństwo kochane. Bo jak on tego nie uratuje, to nic z tego nie będzie.


    Co zrobi Gordon?
    Tak mi się pomyślało, że nie zaakceptuje tego. Ale pozwoli Tomowi i Znajdzie odejść w spokoju i żyć własnym życiem. Urwie się ich kontakt. On nikomu nie powie i oni też. Nikt się nie dowie, a chłopcy będą szczęśliwi.

    Z resztą cokolwiek dziad zrobi... oby skończyło się szczęśliwie.
    Inaczej Czoko powiadam Ci... umrę będziesz mieć na sumieniu jedno istnienie!

    Weny :)
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Taa.. Raczej zakładam, że ojciec będzie średnio zadowolony, hm?:)

    Pozdrawiam Cię cieplutko :)..
    Kushina..

    OdpowiedzUsuń
  6. jak cholera robi sie ciekawie. W sumie nie dziwie sie zachowaniu Toma no ale moglby czasem byc odrobine milszy. hell, dla Billa to wciaz szok i przyznajac,ze wczesniej nei bardzo bylam za Anfreasem, teraz jak najwyrazniej on jest jedyna osoba ktora chce to zakonczyc do konca i z pozytywnym skutkiem

    OdpowiedzUsuń
  7. No kurczaczek - jestem ciekawa, cóż takiego Gordon uczyni...

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja myślę, że nasz wierny ojczulek zacznie szantażować Toma. Przecież coś się musi pokomplikować :) Na pewno zagrozi Tomowi, że pójdzie z torbami, wywali go z firmy albo coś takiego. Wtedy Bill weźmie Toma do siebie. Ponieważ nasz projektant ma talent, Gordon dużo mu nie zaszkodzi. Dopiero gdzieś pod koniec opowiadania się z tym pogodzi (G) i chłopaki zostaną we Francji ;)

    Tita

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^