piątek, 11 października 2013

[21/22] Shelter

Witam :). Nie wiem, czy sobie zasłużyliście, bo wydaje mi się, że czyta Was  moje opowiadania więcej niż te dziesięć osób i cóż, jest mi przykro, że nie chcecie mi dawać znać o swoim istnieniu i zostawić kilku słów pod notką. Ale co poradzić? ;<
Od razu mówię, że jest to przedostatnia część. Po tej czeka Was tak naprawdę już tylko epilog, który, owszem, mam już napisany, ale nie wiem, kiedy Wam go wrzucę. Właściwie powinnam być bezczelna i poczekać, aż każdy grzecznie wyrzuci z siebie nieco emocji odnośnie tego, co przeczytał - poczekamy, zobaczymy.
Tymczasem, smacznego, moi Drodzy!

Wasza Czekoladka ;).



Część 20.

            Gdy już zostałem sam w biurze, usiadłem na swoim fotelu i oparłem się mocno, mając ochotę wcisnąć się w niego i zamienić w mebel. Chciałem przestać istnieć. Byłem wściekły na siebie, zły na czarnowłosego i rozczarowany… Rozczarowany, że okazałem się być większą ofiarą losu, niż on, choć tak bardzo współczułem mu przez to, co przeszedł. Nie miałem pojęcia, skąd ten człowiek czerpie siłę, ale zazdrościłem mu tego, nienawidząc jednocześnie swojej słabości. Mimo że wiedziałem o nim już tak wiele, wciąż na myśl cisnęło mi się pytanie: kim on jest? Kim jest, że od kiedy trafił do mojego życia, zwyczajnie opanował je do tego stopnia, iż wszystko kręciło się wokół niego – wokół tego, że jest lub tego, że go nie ma. Na dodatek wydawało się, że zrobił to bez krzty wysiłku z tym swoim lekkim uśmiechem, który wiecznie miałem przed oczyma. Nie spodziewałem się, że zdarzy mi się przekląć dzień, w którym się poznaliśmy.
            Niemal podskoczyłem w fotelu, gdy ktoś zapukał do drzwi.
            - Dzwonią z restauracji, żeby potwierdzić wybór menu na dzisiejszy wieczór – oznajmiła mi rzeczowo asystentka. Dokładnie tak, jak ją tego nauczyłem. Skinąłem tylko lekko głową i sięgnąłem po telefon, żeby odebrać osobiście. Jeszcze tylko trochę. Kilka godzin, kilka tygodni i ożenię się z Rose tak, jak to sobie zaplanowałem. Wydawało mi się to jedyną możliwą ucieczką przed marzeniami o spokojnym, szczęśliwym życiu, w którym nie musiałbym być samotnym, żeby całkiem nie zwariować. Cele – to właśnie musiałem postawić na najwyższym szczeblu hierarchii, o takiej myśleć przyszłości.

            Uznałem, że Andreasowi po prostu odbiło, gdy kazał mi przyjechać na konfrontację z Gordonem. Jak miałem mu patrzeć w twarz po tym, czego się dowiedziałem? Nagle okazało się, że jest moim ojcem, a ja – zamiast ucieszyć się, że mam jednak rodzinę, która mimo wszystko przez cały czas miała mnie na oku, rozwścieczyłem się tylko, że ten człowiek miał czelność stać się powodem wszystkich moich niepowodzeń. Wcale nie chciałem mieć ojca. Chciałem być przy tym zamkniętym w sobie młodym mężczyźnie, który mnie uratował i otworzył się dla mnie, na krótką chwilę dając mi cały swój świat. Pragnąłem go z powrotem i udałoby się to, gdyby nasz ojczulek nie postanowił deptać mi po piętach przez całe życie, przepełnione kłodami, które wciąż spadały mi pod nogi. Nie było szans, żeby nie zauważył nienawiści w moich oczach.
            Nie wiem, jakie siły przyciągnęły mnie pod posiadłość rodziny Kaulitz. Szczęka bolała mnie już od zaciskania zębów z nerwów. Stojąc pod bramą na wszelki wypadek zadzwoniłem do Andreasa, żeby osobiście po mnie wyszedł. Po niespełna minucie stał już przede mną, widocznie również zdenerwowany. Zdążyłem poznać go na tyle dobrze, że nie mógł zmylić mnie jego szeroki uśmiech i wesoła gadka.
            - Gotów? – zapytał niemal od razu.
            - Ani trochę. Jak ty to sobie wyobrażasz? Co mam mu powiedzieć?
            - Pamiętaj, że to mój ojciec, z nim nie da się ułożyć scenariusza. Najważniejsze to wiedzieć, czego się chce i dążyć do tego celu bez zawahania. To jedna z zasad biznesowych naszej rodziny. Jeśli tego nie doceni, weźmiemy go pod włos.
            - Co masz na myśli? – wydusiłem, drętwiejąc nieco.
            - A jak myślisz? Powiedziałeś przecież Tomowi, że wiesz o jego przeszłości. Ktoś musi zawalczyć o dobry finał. A ja, cóż… - Westchnął ciężko. – Będę musiał obejść się smakiem – stwierdził zawiedziony, lustrując mnie od stóp do głów, na co przewróciłem tylko oczyma. Mimo to musiałem przyznać, że doskonale wiedział, jak rozluźnić atmosferę.
            - Dobrze. Chodźmy tam, zanim stwierdzę, że to naprawdę fatalny pomysł – zasugerowałem, chociaż wszystko we mnie wołało, żebym obrócił się na pięcie i uciekł stamtąd jak najprędzej.
            Andy natychmiast przystał na moją propozycję, złapał mnie za rękę i prawie truchtem ruszył w stronę domu. Chwilę później byliśmy już w środku. Byłem zbyt przejęty, żeby dobrze wszystkiemu się przyjrzeć, ale od środka budynek wydawał się być jeszcze większy niż z zewnątrz. Był urządzony raczej staromodnie, choć wszystko było nowe, luksusowe i nie brakowało tam najnowszej technologii, jeśli chodzi o sprzęty. Pomyślałem sobie, że nawet jeśli rzeczywiście zrobiłbym karierę w projektowaniu, nigdy nie byłoby mnie stać na coś takiego. Stanąłem dęba dopiero, gdy zdałem sobie sprawę, że właśnie mamy wejść do pokoju, w którym znajdował się Gordon. Pociągnąłem Andreasa, zanim zdążył złapać za klamkę i spojrzałem mu niepewnie w oczy.
            - Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – wyszeptałem, gotów w każdej chwili zawrócić, choć do głowy nie przychodziło mi żadne inne wyjście z obecnej sytuacji. Jeśli chciałem dostać szansę, musiałem o nią zawalczyć, ale tak okropnie bałem się spotkać tego człowieka, że moje pragnienia zdawały się oddalać ode mnie z prędkością światła.
            - To jedyne wyjście – odpowiedział pewnie, ale tym razem się nie uśmiechał. Nie było innego sposobu. Wyjdę z tego pomieszczenia wygrany lub poniżony. – Witaj, tatku – rzucił od wejścia Andy, a w jego głosie znów można było usłyszeć to rozluźnienie, co wcześniej. – Możemy ci przeszkodzić? – zapytał, choć obaj staliśmy już w środku za zamkniętymi drzwiami. Mężczyzna z początku nawet nie spojrzał w naszą stronę, jakby był już przyzwyczajony do takiego zachowania swojego syna. Dopiero, kiedy podniósł wzrok, jego oczy się rozszerzyły i zobaczyłem w nich zaskoczenie, a może nawet cień jakiejś obawy.
            - Dzień dobry – odezwał się mimo to spokojnie. Nie musiałem zgadywać, od kogo Tom nauczył się tego opanowania. – Co was do mnie sprowadza?
            Zanim nasz ojciec skończył zadawać pytanie, Andy siedział już w fotelu naprzeciwko niego, mnie wskazując ten drugi. Nieco zmieszany zająłem miejsce, starając się za wszelką cenę unikać wzroku Gordona.
            - Przyszliśmy, żeby ci uświadomić, że unieszczęśliwiasz swojego syna – oznajmił z pewnością chłopak, zerkając na mnie, jakby oczekiwał, że przytaknę jego słowom. Ja jednak zerknąłem tylko na niego przez chwilę, uśmiechając się słabo. Zastanawiałem się już, jak długo jeszcze będę musiał tam być.
            - Oh, ale którego? – odpowiedział z teatralnym rozbawieniem mężczyzna, a ja poczułem, jak zimne dreszcze przebiegają mi wzdłuż kręgosłupa. To nie zabrzmiało dobrze.
            - Tato, nie żartuj sobie. To poważna sprawa – stwierdził znów, tym razem nie okazując śladu poczucia humoru. – Doskonale wiesz, kim jest nasz gość oraz kto wysłał go do Francji, żeby odsunąć go od Toma. A Tom, jakbyś chciał wiedzieć, planuje ożenić się z pewną chciwą pijawką, która wszystkich doprowadza do szału. Czy nie mówiłeś ostatnio, że chcesz dla nas jak najlepiej? – podsunął mu wymownie, ale on oparł się tylko wygodnie o swój wielki fotel, a brązowa skóra zaskrzypiała pod jego ciężarem.
            - Nie rozumiem. Tom powiedział mi, że sam tego chce i to dla niego żaden problem. Sam przedstawił mi tę propozycję i swoje plany odnośnie tego małżeństwa. Mam nadzieję, że nie wygadałeś się mamie?
            - Nie, ponieważ nie ma powodu, żeby kiedykolwiek musiała docierać do niej tak przykra wiadomość.
            - Chyba nie oczekujesz ode mnie, że zmuszę Toma, żeby zrezygnował ze swoich planów? Nie wszyscy muszą za sobą przepadać – odparł, jakby w ogóle nie przejmował się tą sprawą. Ja czułem tylko rosnącą we mnie wściekłość na tego człowieka. Jak on mógł być taki nieczuły na los swoich dzieci? Kątem oka widziałem, że Andreasa również to złości.
            - Ależ skąd! – rzucił w końcu. – Masz mu tylko powiedzieć, że wycofujesz wszystkie zakazy odnoszące się do obecnego tu Billa. Pozwolisz mu zdecydować bez presji i będzie po sprawie.
            - Doprawy? – mruknął Gordon, wbijając we mnie wzrok. To niemal bolało, więc wreszcie nie wytrzymałem i spojrzałem mu w twarz. – Tego właśnie chcesz, Bill? – zwrócił się do mnie, ale ja nie byłem w stanie wydusić z siebie choćby jednego dźwięku. Bałem się nawet otworzyć usta.
            - Głupio pytasz! Myślisz, że po co przyleciał tu taki kawał z Paryża? – Prychnął oburzony Andy.
            - Mylisz się, to bardzo ważne pytanie – warknął lodowato mężczyzna, sprawiając tym samym, że nawet mój przyrodni brat zamilkł na dłuższą chwilę.
            - Słuchaj, nikt nie chce załatwiać tego w ten sposób. Ale liczba osób, która wie o twoim trzecim synu się zwiększyła i chyba nie chcesz, żeby dowiedział się ktoś jeszcze? – powiedział dość niemiło. Ojciec łypnął na niego groźnie, jednak po chwili pokręcił lekko głową.
            - Chcesz dla takiej głupoty zranić matkę i narazić się bratu? - zapytał z niedowierzaniem, jednocześnie spoglądając na mnie badawczo. – Myślisz, że taki szantaż na mnie podziała? Powinieneś raczej…
            - Znam całą prawdę, proszę pana – odważyłem się wreszcie odezwać, przerywając te bezowocne sprzeczki. Musiałem włożyć w to całą swoją silną wolę i dziękowałem sobie w myśli za to, że mój głos nie zadrżał. Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony i przyglądał mi się przez chwilę uważnie, nic nie mówiąc.
            - Robi się coraz ciekawiej – stwierdził. – Coraz ciekawiej. Więc twierdzisz, że znasz TĘ prawdę i mimo to wciąż chcesz, żebym pozwolił ci wrócić do Toma.
            - Jeśli nie chcesz, żeby ktoś poznał tę prawdę, powinieneś…
            - Powinieneś przestać przeszkadzać i wyjść – przerwał Andreasowi tonem nieznoszącym sprzeciwu, który tak doskonale znałem w wykonaniu Toma. Wykapany tatuś. Mój towarzysz zacisnął tylko zęby i zmrużył groźnie oczy. – Powiedziałem, że powinieneś wyjść, Andy. Chcę porozmawiać z Billem na osobności, w końcu ta sprawa ciebie nie dotyczy.
            - Mam go zostawić na pastwę losu? Nie ma mowy.
            - Powiedziałem, że masz…
            - Andy… - wszedłem mu znów wpół zdania. – Poradzę sobie.
            - Nie wiesz, co mówisz.
            - Dziękuję, że tu ze mną przyszedłeś. Bardzo mi pomogłeś, ale to naprawdę rozmowa, przy której nie powinno być osób trzecich, wybacz – powiedziałem cicho w jego kierunku.
            Chłopak przez chwilę patrzył na mnie z niedowierzaniem, kompletnie niezdecydowany, co powinien zrobić. Wreszcie jednak wstał, posłał ojcu wymowne spojrzenie i poczochrał nieco moje włosy, po czym zostawił nas samych. Musiałem mieć możliwość mówienia wprost, a on nie mógł tego usłyszeć. Miałem więc jeszcze tylko kilka krótkich sekund, żeby przygotować się psychicznie na to, co miało za chwilę się wydarzyć.
            - Muszę przyznać, że zaskoczyły mnie twoje odwiedziny – odezwał się pierwszy, wpatrując we mnie z niedowierzaniem. – Ale chyba nie zamierzasz mi grozić, co? Powinieneś rozumieć, że wyjawienie prawdy komukolwiek, o ile faktycznie ją znasz, całkowicie skreśli to, o co tak bardzo się starasz.
            - Zdaję sobie sprawę z sytuacji w jakiej się znajduję, ale proszę chociaż spróbować zrozumieć, że nie mam innego wyjścia, jak próbować – odpowiedziałem powoli, starając się jak najbardziej uważać na słowa.
            - Jak oficjalnie – mruknął cicho facet, odrywając plecy od oparcia fotela.
            - Proszę wybaczyć, ale nie mam ochoty zwracać się do pana per „tato” – rzuciłem od razu chłodno, uświadamiając sobie nagle, że naśladuję minę Toma, gdy mówi w podobny sposób. Widocznie to podziałało i dałem mu w ten sposób do zrozumienia, że rzeczywiście wiem o wszystkim.
            - Cóż, naprawdę żałuję, że spotykamy się w takich okolicznościach. Zawsze myślałem, że pewnego dnia będę mógł osobiście powiedzieć ci kim jestem i przedstawić sprawę z mojej perspektywy. Jednak widzę, że już na to za późno – stwierdził, a ja skrzywiłem się niedowierzając w to co słyszę. Czy naprawdę był tak dobrym aktorem, że potrafił odegrać każdą emocję na tyle wiarygodnie, żeby zrobiło mi się go żal? Wziąłem głęboki oddech, aby wziąć się w garść i nie dać się podejść. Czułem się, jakby od tej rozmowy zależało całe moje życie. – W każdym razie, pominę część, w której powinienem wyjaśnić ci, jak niepoważne i nieodpowiednie jest twoje żądanie, i od razu odmówię jakiejkolwiek współpracy. Ale jeśli chcesz, możemy trochę porozmawiać o innych sprawach. Synku – dodał na koniec, uśmiechając się z zadowoleniem.
            - Skoro PAN tak nalega – odpowiedziałem twardo ani na chwilę nie spuszczając z niego wzroku. Miałem wrażenie, że jeśli nie wytrzymam jego spojrzenia, zdepcze mnie jak karalucha. – Więc chciałbym wiedzieć, dlaczego nie dał pan sobie spokoju z nieślubnym bękartem. Chyba, że powinienem rozumieć, że podobało się panu obserwowanie, jak moja matka się stacza, a ja wpadam z każdym krokiem z deszczu pod rynnę.
            - To przykre, że tak to widzisz – odparł i znów zabolało mnie, że jego słowa brzmią tak szczerze. Nic dziwnego, że był z niego taki Casanova. Zapewne manipulował wszystkimi bez minimum wysiłku. – Mam w zwyczaju brać odpowiedzialność za swoje czyny. Może mi nie uwierzysz, ale tamtego czasu naprawdę kochałem twoją matkę, w przeciwieństwie do mojej żony. Wszystko przychodzi z czasem. Miałem swoje powody, dla których nie mogłem cię uznać, ale nie chciałem też zostawiać was z niczym. Nie spodziewałem się, że ona tak skończy. Starałem się pomóc, ale na odległość niewiele mogłem zrobić. Naprawdę jest mi z tym źle, jeśli chcesz wiedzieć, jednak nie zwykłem płakać nad rozlanym mlekiem. Wiem, że było ci ciężko, ale w mojej pamięci twoja matka zawsze będzie najwspanialszą kobietą, jaką poznałem.
            - Nie wstyd panu tak łgać w żywe oczy? – zapytałem po dłuższej chwili milczenia. Z każdym jego słowem jeszcze bardziej nienawidziłem go za to, że kiedykolwiek stanął na drodze mojej matki. Wolałbym nie istnieć, niż pozwolić, żeby ktoś musiał przez coś takiego przechodzić.
            - Nie spodziewałem się, że mi uwierzysz, więc nie będę się z tobą spierał. Masz do mnie jeszcze jakieś pytanie?
            - Uważam, że należy mi się coś od życia za wszystkie nieszczęścia, które wywołał pan w naszym życiu. Nie interesuje mnie firma ani żadne bogactwa. Chcę tylko, żeby Tom mógł być szczęśliwy.
            - Przy tobie, oczywiście – dopowiedział za mnie, gdy ja próbowałem uspokoić bicie swojego serca, które niemal zagłuszało moje myśli.
            - Skoro właśnie to pozwoli mu być szczęśliwym, nie widzę przeciwskazań – oznajmiłem, na co on parsknął głośno, uderzając zaraz potem ręką w blat stołu. Przerażony poruszyłem się niespokojnie na swoim miejscu i przełknąłem nerwowo ślinę. Czułem, że nie mam szans z nim wygrać.
            - Owszem – zaczął powoli, jednak niezbyt przyjemnie. – Zauważyłem zmianę Toma w czasie, gdy mieszkaliście razem i chcę dla niego najlepiej, ale właśnie dlatego pod żadnym pozorem nie zgodzę się na coś takiego. Musiałeś naprawdę dużo przejść, skoro coś tak chorego nie wydaje ci się być przeszkodą. Jesteście braćmi, Bill. BRAĆMI. Wiesz, co oznacza to słowo?
            - Jesteśmy tylko przyrodnimi braćmi – poprawiłem go. – Tak naprawdę nie łączy nas nic prócz pana niepohamowanego popędu seksualnego. Mamy różne matki, wychowaliśmy się osobno, nie mam powodu, żeby nazywać go bratem. Zupełnie, jak pana swoim ojcem. To tylko kilka genów, które nikomu nie zrobią różnicy, nikt nawet o tym nie wie.
            - Właśnie. Jestem ciekaw, jak się tego wszystkiego dowiedziałeś? – zapytał, kompletnie ignorując moje wcześniejsze argumenty.
            - Ważniejsze jest to, że skazuje pan Toma na samotność.
            - To minie. Ja też musiałem zapomnieć o swojej wielkiej miłości i całkiem dobrze na tym wyszedłem. Zresztą nawet mówienie o możliwości, że połączyło was takie uczucie, przyprawia mnie o mdłości. Dobrze ci radzę, abyś wrócił jak najprędzej do Paryża i zajął się swoją karierą. Mógłbyś również pozdrowić ode mnie Victora, nie widziałem go od lat. W każdym razie nigdy się na to nie zgodzę.
            - A co jeśli zignoruję ten fakt?
            - Ależ Bill, ja nigdy nie zakazałem Tomowi żyć z tobą. Powiedziałem mu tylko, że jest twoim bratem i podałem mu pomocną dłoń, gdy był zbyt zszokowany tą wiadomością, żeby osobiście zająć się przygotowaniem twojego dostatniego życia daleko stąd – oznajmił mi uprzejmie. Słuchając go, czułem się, jakby ktoś uderzył mnie z całych sił w splot słoneczny. Nie mogłem oddychać. Naprawdę miałem uwierzyć, że to Tom? Przez jego manipulacje, nie byłem w stanie skupić się na tym, co już przecież dobrze rozumiałem. – To on zdecydował się przyjąć moją sugestię i nie przekonasz go do zmiany zdania.
            - To się jeszcze okaże – warknąłem, podnosząc się gwałtownie z fotela, co najwyraźniej zaskoczyło Gordona, bo również poderwał się, na moment ukazując swoje zdezorientowanie.
            - Obaj będziecie tylko niepotrzebnie się męczyć przez te brednie! – uniósł się. – Tom jeszcze nigdy mi się nie sprzeciwił!
            - Doprawdy? – dotarło do mnie niespodziewanie zza pleców i w jednej chwili kompletnie znieruchomiałem. Wpatrywałem się wielkimi oczyma w stojącego przede mną mężczyznę, ale wcale go nie widziałem. Umierałem pod wpływem świadomości tego, kto właśnie wszedł do pomieszczenia. Byłem przerażony, chociaż nie potrafiłem sobie logicznie wyjaśnić, czego tak bardzo się boję. Przecież to był Tom. Mój Tom. Bez względu na to, co wygadywał ten facet. Nasz ojciec. Bardzo powoli odwróciłem się w jego stronę, mrugając powiekami, żeby wyostrzyć sobie wzrok. Do oczu napłynęły mi łzy. – Ja pamiętam wiele sytuacji, w których podejmowałem własne decyzje, ignorując twoje oczekiwania.
            - Więc będziemy się teraz o to targować? – rzucił z udawanym rozbawieniem mężczyzna, choć tym razem doskonale słyszałem, że nie jest mu do śmiechu. Na widok swojego pierworodnego zaczął się zachowywać, jakby tracił kontrolę nad sytuacją.
            - Nie. Przyszedłem ci powiedzieć, że Rose nie zgodziła się na moją propozycję. Właściwie… dowiedziałem się przed chwilą, że jest od wczoraj zaręczona z kimś innym – powiedział spokojnie, najwyraźniej niespecjalnie się tym przejmując. Wciąż jednak spoglądał to na mnie, to na swojego ojca. Wyglądał na rozdrażnionego sytuacją, jaką tu zastał. – Wydało mi się jednak podejrzane, że Andreas siedzi naburmuszony w salonie, nie przejmuje się tym, że jestem na niego wściekły i zachęca mnie, żebym jak najprędzej do ciebie poszedł. Wszystko w porządku? – zapytał na koniec i ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że mówił do mnie. Ja jednak nie odpowiedziałem mu, a jedynie spuściłem wzrok. – Nie tak się umawialiśmy, ojcze – syknął zaraz potem, mijając mnie o krok.
            - Nie możesz mieć mi za złe, że to on do mnie przyszedł. Starałem się być uprzejmy.
            - To dziwne, że zdołałem usłyszeć jak na niego wrzeszczysz, bezczelnie przy tym kłamiąc. I poza tym, co ty tu robisz, do cholery? – znów odwrócił się do mnie i poczułem, jak łapie mnie za ramiona. Mimowolnie podniosłem na niego wzrok i zadrżałem. Był zły, ale nie byłem pewien, na kogo i za co konkretnie. – Zabroniłem ci. Dlaczego nigdy nie słuchasz, co do ciebie mówię?
            - Bo cię kocham – wydusiłem z siebie z trudem i to tak cicho, że sam ledwie zrozumiałem ten zlepek dźwięków. Oczy Toma jednak rozszerzyły się w zaskoczeniu i wiedziałem już, że to usłyszał. Przełknąłem ślinę i postanowiłem raz jeszcze spróbować. – Kocham cię i nawet zostałbym w tej Francji, gdybym tylko wiedział, że będziesz szczęśliwy, ale… nie jesteś. Więc po prostu… pozwól mi to zmienić. Znowu.
            Chyba wszyscy trzej, ze mną włącznie, byliśmy zaskoczeni słowami, które padły z moich ust. Miałem wrażenie, że powstały samoistnie, spowodowane jedynie impulsem po zaskakującym zachowaniu Toma, który… najwyraźniej się o mnie troszczył. Był zły na ojca, teraz to widziałem. Widocznie nie chciał, żeby Gordon wtrącał się w nasze sprawy. Nawet teraz uciszył go jednym lodowatym spojrzeniem, gdy tylko ten próbował się odezwać. Złapał się jedynie za głowę, a potem otarł dłonią twarz, przymykając na moment oczy. Nie spojrzał na mnie ponownie, ale nie patrzył również na stojącego nieopodal mężczyznę.
            - Kompletnie ogłupiałeś w tej Francji. Zostaw proszę mnie i Gordona samych. Andy już na ciebie czeka, za chwilę do was dołączę – oznajmił, a ja chyba nie miałem na tyle silnej woli, żeby znów mu się postawić, skoro i tak pragnąłem stamtąd jak najprędzej uciec. Uśmiechnąłem się jedynie nieśmiało i nawet nie żegnając się ze swoim ojcem, opuściłem to pomieszczenie.


            Chyba wreszcie dotarło do mnie, że ludzie są nieprzewidywalni. Uważałem Rose za osobę wyrachowaną do szpiku kości, która zrobi wszystko, żeby pomnożyć ilość zer na swoim koncie, zwiększyć zbiór drogiej biżuterii, nadążać za modą i co rusz wyjeżdżać na zakupy nowymi samochodami. Dzwoniłem więc do niej przekonany, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Ona jednak nie miała najmniejszych skrupułów, żeby uświadomić mi, że nie ma ochoty się ze mną spotykać, szczególnie, że jej ojciec w końcu uznał jej zaręczyny z facetem, na którym jej zależy. Właściwie to na początku byłem wściekły, że tak bezczelnie pokrzyżowała mi plany, poza tym jak takiej zadufanej w sobie, wrednej istocie może na kimkolwiek zależeć? To już zrobiłaby przysługę światu, gdyby ożeniła się ze mną i nie próbowała nikomu zawracać głowy swoją wyniosłością. Zaraz po tych myślach skrzywiłem się z niedowierzaniem, bo kim byłem, żeby tak mówić? Sam byłem niewiele lepszy od niej, a przecież zależało mi… i to bez względu na to, czy chciałem sobie na to pozwolić, czy nie. Byłem zwyczajnym potworem w oczach niemal każdego, kto mnie znał.
            Chciałem jak najprędzej odsunąć od siebie te myśli. Po odwiedzinach czarnowłosego to był najgorszy moment, żeby się nad tym zastanawiać. Od razu przypomniało mi się, kto jest sprawcą tego spotkania i wściekły zacząłem szukać Andreasa. Gdy wreszcie dowiedziałem się, że jest w domu, pojechałem tam bez zastanowienia. To była idealna okazja, żeby wyrzucić z siebie wystarczająco negatywnych emocji, aby przetrwać jakoś ten dzień, a potem szukać zapomnienia. Byłem mocno rozczarowany, gdy Andy po prostu przewracał oczyma, nic sobie nie robiąc z tego, że wściekam się na niego i wyzywam od najgorszych. Nawet nie próbował mnie drażnić, na jego twarzy nie było cienia rozbawienia, za to upierał się przy tym, że ojciec czeka na mnie w swoim pokoju i powinienem tam jak najprędzej pójść. Z każdym razem, gdy to powtarzał, nabierałem złych przeczuć i w końcu przestałem się na niego drzeć. Zdałem sobie sprawę, że niemal prosi mnie o to, żebym tam wreszcie poszedł i w końcu dotarło do mnie, o co mu chodzi.
            Ruszyłem do ojca bez cienia wahania, będąc pewnym, kogo tam zastanę. Nie zastanawiałem się ani chwili przed otworzeniem drzwi i aż coś się we mnie zagotowało, gdy usłyszałem, jak Gordon na niego krzyczy. Właściwie to było coś nowego. Rzadko kiedy komukolwiek udawało się wytrącić go z równowagi, a co dopiero doprowadzić do unoszenia głosu. Widocznie nie był zadowolony z tego, że pojawiłem się i przerwałem ich spotkanie. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na przerażoną twarz Billa, jego oczy pełne łez, żeby coś we mnie pękło. I pomyśleć, że ojciec miał czelność wciskać mi, że zależy mu na każdym z jego dzieci. Nawet jeśli wcześniej sam byłem zły na znajdę, jakiś piekielny ogień zalał moje serce, gdy zobaczyłem, że ktoś śmiał go skrzywdzić.
            Przysięgam, że prawie umarłem, gdy usłyszałem od niego słowa, których od zawsze bałem się jak diabeł wody świeconej. Nie mogłem więcej pozwolić, żeby działa mu się krzywda. Po prostu nie mogłem.
            - Nie mieści mi się w głowie, jakie bzdury wygaduje ten dzieciak. On jest chory, Tom, powinieneś go wysłać do terapeuty.
            - Nigdy więcej nawet nie próbuj się do niego zbliżyć. Nawet nie myśl o tym, że kiedykolwiek miałeś z nim coś wspólnego, rozumiesz?
            - Słucham? – Gordon wydawał się być zniesmaczony moimi słowami.
            - Masz dla niego przestać istnieć. Przestać się nim interesować, przestać wpieprzać się w jego i moje życie. Wbrew temu, co ci się wydaje, to JA, podejmuję decyzję.
            - Synku, chyba coś ci się pomyliło. To ja jestem…
            - TO JA JESTEM TERAZ WŁAŚCICIELEM TEJ FIRMY I JEŚLI TEGO WŁAŚNIE ZECHCĘ, DOPROWADZĘ JĄ DO UPADKU W JEDEN TYDZIEŃ, WIĘC JEŚLI JESZCZE KIEDYKOLWIEK BILL BĘDZIE PRZEZ CIEBIE PŁAKAŁ, ZNISZCZĘ WSZYSTKO, CO DLA CIEBIE WAŻNE. CZY TERAZ ROZUMIESZ?! – wywrzeszczałem, nawet nie próbując nad sobą panować. Ojciec wpatrywał się we mnie kompletnie zdezorientowany i przestraszony, a ja czułem chorą satysfakcję, która rozlewała się po moim organizmie z okrutną ulgą. Zupełnie, jakbym już od dawna pragnął mu wszystko wygarnąć. – Nie mam pojęcia, jak możesz wciąż patrzeć  lustro po wszystkim, co ten chłopak musiał przejść, ponieważ ty bałeś się o swoją reputację…
            - A to przypadkiem nie ty robiłeś wszystko, żeby twoja matka nigdy o niczym się nie dowiedziała? – syknął w moim kierunku, na co tylko zmrużyłem oczy.
            - Masz rację. Żałuję, że przez całe życie kryłem cię przed mamą. Powinna od początku wiedzieć, z kim się związała i dać ci popalić.
            - Będziesz jeszcze żałował tych słów – oznajmił lodowatym tonem, ale ja jednie uśmiechnąłem się z politowaniem. Patrząc na niego dokładnie tak, jak robił mi to Bill, gdy wściekałem się, bo coś szło nie po mojej myśli.
            - Nie, nie. To ty będziesz do końca życia pokutował za to, że byłeś takim nieczułym śmieciem. Mogłeś mieć trzech synów, ale rozczaruję cię, bo chyba właśnie nie został ci żaden – stwierdziłem, zaraz potem ruszając w stronę wyjścia z tego pomieszczenia. Zanim jednak otworzyłem drzwi, raz jeszcze spojrzałem w jego kierunku. – Aha. Możesz więcej nie pojawiać się w firmie. Zamierzam dokładnie sprawdzić cały personel i pozbyć się osób, które pracują jako ozdobne meble. Jesteś pierwszą osobą, której wyślę wypowiedzenie. Twoje pojęcie o interesach jest przestarzałe i kompletnie nic nie wnosi. Niczego mnie już nie nauczysz. Żegnam – warknąłem na koniec, po czym wyszedłem, zamykając za sobą cicho drzwi.
            Zatrzymałem się za nimi, biorąc głęboki oddech,  żeby się uspokoić. Właśnie zwolniłem ojca z jego własnej firmy. Wreszcie dałem mu do zrozumienia, jak bardzo nienawidziłem jego wiecznej kontroli i – przynajmniej miałem taką nadzieję – pozbyłem się jej raz na zawsze. Wprost nie mogłem uwierzyć, jak lekko zrobiło mi się na duchu. Mimowolnie na mojej twarzy wymalował się uśmiech. Kto by pomyślał, że to mogło być tak proste? Przede mną stało jednak jeszcze jedno ważne zadanie, ruszyłem więc szybko do salonu, gdzie czekali na mnie… moi bracia. W tym właśnie tkwił problem i zamierzałem od razu go rozwiązać, mówiąc Andreasowi prawdę o tym, kim jest znajda.
            - I co? – Andy zerwał się jako pierwszy z kanapy, niemal na mnie wpadając. Wziąłem głęboki oddech i pokręciłem głową. – To znaczy?
            - Nieważne.
            - Jak nieważne?! Słyszałem, że się darłeś! – oburzył się, jednak mój wzrok utkwił gdzieś w niespokojnej twarzy czarnowłosego.
            - Tym zajmiemy się po powrocie do firmy, bo będę potrzebował nowego wspólnika – wymruczałem cicho w odpowiedzi, wciąż przyglądając się Billowi.
            - Co takiego? – Andy zdawał się nie rozumieć, co do niego mówię.
            - Otóż Gordon nie pracuje już zawodowo w firmie, zwalniam go również ze stanowiska mojego asystenta – wyjaśniłem mu po krótce. – W ogóle byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś się stąd wyprowadził.
            - Co? Ale… Ja nie chcę mieszkać sam… - mruknął cicho, jednak zaraz potem pacnął się w czoło, jakby przypomniał sobie, że znajdujemy się tu w innym celu. – Co powiedział ojciec?
            - Zapomnij już o ojcu, to nie ma znaczenia – warknąłem do niego nieco ostrzej niż powinienem. - Muszę powiedzieć ci coś ważniejszego. Skoro Bill i tak…
            - Nie! – przerwał mi gwałtownie czarnowłosy, podrywając się z kanapy. Oddychał ciężko i nawet jeśli to tylko moja wyobraźnia, wydawało mi się, że słyszę szybkie bicie jego serca. Może to było moje własne. Doskonale wiedział, co chciałem zrobić. Zacisnąłem przez chwilę zęby, ignorując zdziwienie Andreasa. – Zostawmy to tak jak jest, proszę. Tom?
            Przez długą chwilę obaj milczeliśmy, po prostu na siebie patrząc. Tylko Andy upominał się o wyjaśnienie i klął pod nosem, gdy żaden z nas się nie odzywał. W głowie dudniły mi jego słowa, które wypowiedział jeszcze przy naszym ojcu. Nie rozumiał. Nie chciał zrozumieć, że wcale nie chciałem ich słyszeć. Ani teraz, ani nigdy.
            - Cholera, dobrze. Nieważne – warknąłem wreszcie. – Andy, musisz teraz pojechać do firmy, za jakiś czas do ciebie przyjadę. Musimy podjąć kilka istotnych decyzji. Ja tymczasem odwiozę Billa do hotelu.
            - Ja mam akurat dzisiaj wolne – stwierdził z niezadowoleniem i przysunął się do czarnowłosego. – Poza tym przyjechał do mnie z daleka gość i nie zamierzam…
            - Andy… - odezwał się cicho znajda, spoglądając na niego przepraszająco. Mój brat przewrócił tylko oczyma i wreszcie się poddał.
            - Dobra, jasne, rozumiem. Nie moja sprawa. Szkoda tylko, że gdyby nie ja… A zresztą – warknął na koniec, mijając nas obu w drodze do wyjścia. Przez dłuższą chwilę obaj patrzyliśmy na jego plecy, gdy się od nas oddalał, po czym spojrzeliśmy na siebie, wciąż nic nie mówiąc.
            Dopiero po chwili sami wybraliśmy się w stronę wyjścia. Żaden z nas nie zdecydował się na jakiekolwiek słowa. Kiedyś nie potrafiłem tego zauważyć, ale tego dnia wyraźnie widziałem w jego oczach nadzieję mieszającą się ze strachem. Nic nie mówiąc, wsiedliśmy do mojego auta i wyjechaliśmy z posesji. Im dłużej tam zostawaliśmy, tym większe było prawdopodobieństwo, że ojciec wreszcie wyszedłby od siebie i wywołał kolejną kłótnię. Sam bywałem nieprzewidywalny, gdy byłem wściekły, więc zbyt dobrze zdawałem sobie sprawę, że Bill nie powinien być w pobliżu podczas wybuchu jego gniewu. Miałem przyjąć ten ciężar na siebie i nikim się z nim nie dzielić. W końcu jasno postawiłem sprawę, że to ja jestem tym podejmującym decyzje, musiałem więc brać za nie odpowiedzialność. Po drodze zapytałem tylko, w którym hotelu zatrzymał się znajda, odwiozłem go tam i odprowadziłem do recepcji, gdzie odebrał swój klucz.
            - W takim razie – odezwałem się wreszcie nieco zmieszany – jutro koło dziesiątej umówię ci spotkanie z człowiekiem, który zajmuje się promocją, a na popołudnie zabukuję bilet do Francji.
            - Mam tydzień urlopu – odpowiedział mi krótko Bill, na co ja westchnąłem tylko ciężko. – Przestań przede mną uciekać.
            - Nie, to ty powinieneś przestać za mną gonić. Muszę zająć się firmą, Andreasem i ojcem. Nie mam teraz czasu, żeby zastanawiać się, kim dla siebie jesteśmy – oznajmiłem, zauważając jak jego twarz rozchmurzyła się niespodziewanie. – Niemniej z chęcią przyjmę zaproszenie na pokaz twojej kolekcji w Berlinie – dodałem po chwili, nie mogąc się powstrzymać. Spodziewałem się ujrzeć uśmiech na jego twarzy i znajda jak zwykle mnie nie zawiódł.
            - Więc niedługo znów się zobaczymy? – zapytał ostrożnie, na co ja odwróciłem tylko wzrok. – Tom, dziś u twojego ojca… mówiłem szczerze.
            - Niepotrzebnie. Wcale nie chciałem czegoś takiego od ciebie usłyszeć. Może ci się to nie podobać, ale jesteśmy rodziną.
            - Przestań…
            - Nie, to koniec tego tematu. Czekam na zaproszenie. Do zobaczenia – rzuciłem tylko, odwracając się i ruszając w stronę wyjścia. Słyszałem jak mnie wołał. Łzy w jego głosie, błaganie, ale nie odwróciłem się. Nie mogłem. Nie w tej chwili. Musiałem zacząć wszystko od nowa, stać się nowym sobą i to bez niczyjej pomocy.

            Trzymaj się, Bill. Wierzę w ciebie, nie zawiedź mnie.

18 komentarzy:

  1. Nie lubię Cię ;c
    Zawsze musisz kończyć opowiadania smutno. ZAWSZE! ;c
    Domyślam się, że nic się nie zmieni w ostatniej notce. Także dzięki, że znów mnie dobiłaś, zamiast uszczęśliwić..
    Czekam na kolejną część. Ale gdzieś w głębi serca mam nadzieję, że może cokolwiek szczęśliwego będzie, a ty przełamiesz Toma..

    KiroBilla..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że tak to ostro pojechałam. Ale ja kocham Twoje opowiadania, a jest mi jednak smutno, że każde kończy sie smutno :c

      Wierzę w Ciebie i życzę dużo weny <3
      A poza tym, miłego wieczora Czoko

      Usuń
  2. No... fajnie że to opowiadanie nie kończy się jak:
    -KOCHAM CIĘ!
    -JA CIEBIE TEŻ!

    Coś innego... xd
    Pozdrawiam<3

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na epilog, a potem napiszę coś dłuższego, obiecuję.
    Póki co, jedyne co przychodzi mi do głowy: CHOLERNY, UPARTY TOM!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie nie nie nie nie nie nie nie :c Przedostatni rozdział ?! Jak możesz !!!!!!! Nienawidzę Cię, wiesz?! Jak epilog nie będzie Happy Endem to Cię zabiję :c

    OdpowiedzUsuń
  5. ja juz sama nie wiem co z toba zrobic. zabic nie moge - bo nie przeczytam epilogu i zapewne jakiejs nowej historii, ich tez nie...wiec jedynie co to wchodzic co drugi dzien a nawet i codziennie by w koncu zobaczyc epilog i dowiedziec sie czy sa razem czy tez osobno.
    musze stwierdzic ze to, ze Andreas z Billem rzucili sie na Gordona bylo wrecz przewidziane, ale jeszcze Tom...och, to bylo prawdziwe mistrzostwo hehe aczkolwiek myslalam,ze Tom przestanie po raz kolejny byc arogantem i bez serca by zostawic rozzalonego Billa samego przy recepcji. Ten idiota po prostu dziala mi czasem na nerwy hahah
    well, ja chyba gdzies tam mam nadzieje,ze pojdzie po rozum do glowy i zrobi cos by byc szczesliwy...hmm...z Billem, bo po tym co uslyszal i co przezyl gdy wyjechal...ehh, crazy as it sounds but i can't fuck*ing wait for the end hahhaha

    OdpowiedzUsuń
  6. Musi byc happy end! Cala historia byla w sumie smutna: arogancki, nieczuly Tom, odsuwajacy od siebie brata, potem skryty i zraniony Bill, nawzajem sobie pomagali, Tom bardziel liczyl sie z ludzmi, natomiast Bill odzyskiwal wiare w siebie, po czym katastrofa - sa bracmi. Znow cierpienie, skorupa Toma... Zakonczenie tez bedzie bolesne? Nie mozesz, Czokus!
    Czekam z niecierpliwoscia. Ale nie pozostaje mi nic innego jak wchodzenie i sprawdzanie, zapewne po trzy razy dziennie ;)
    Pozdrawiam goraco!

    OdpowiedzUsuń
  7. To się może skończyć źle. Niech oni w końcu będą szczęśliwi. Czekam na następny odc! Niech będzie jak najszybciej. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. jejku no jak mogłaś, przecież tak bardzo potrzebują siebie.. przysięgam, że ukatrupie cie, jesli bedzie smutne zakonczenie :c

    OdpowiedzUsuń
  9. Już żeśmy ochłonęli , DAWAJ TEN CHOLERNY EPILOG bo nie wytrzymam :c

    OdpowiedzUsuń
  10. Muszę przyznać, że nie mam czasu na komentowanie notek, za co muszę przeprosić. Dzisiaj mam troszeczkę wolniejszy wieczór, więc postanowiłam pozostawić po sobie ślad.
    Uparty Tom, załamany Bill, pokonany (a może jednak nie?) tatuś i Andreas, którego jest mi w sumie troszeczkę szkoda. Podoba mi się ta mieszanka, tak w sumie.
    Mam delikatny mętlik w głowie i nie za bardzo umiem sobie wyobrazić, co będzie w epilogu, więc zakończę tę bezsensowną paplaninę słowami "Dobra robota".

    OdpowiedzUsuń
  11. Jest mi tak strasznie smutno, kiedy to czytam... Czoko, to musi się wszystko jakoś ułożyć. Nie pozwól im tak cierpieć i jakoś ich do siebie zbliż, proszę?:(

    OdpowiedzUsuń
  12. Doskonale rozumiem zachowanie Toma, choć ani trochę go nie popieram. Mam nadzieję, że epilog obróci całą tą sytuację o 360° i bracia będą w końcu szczęśliwi. Razem oczywiście :) Ogólnie kocham twoje smutne opowiadania, ale akurat w tym po prostu nie mogę sobie wyobrazić, żeby nie było happy endu! :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Ech trochę się zdołowałam treścią tej notki, nie mniej jednak opowiadanie nadal kocham. Shelter jest jakiś taki strasznie dla mnie wyjątkowy. Strasznie, żałuję że pozostał już tylko epilog.
    Kończę z nadzieją na szczęśliwe zakończenie.
    Buziaki dla Ciebie Czokuś ^^

    OdpowiedzUsuń
  14. Przeczuwam tu brak happy endu co bardzo mi się nie podoba... Czekam na kolejną notkę z nadzieją że jednak nie mam racji i wszystko się dobrze ułoży :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Jejku :( Ja chcę szczęśliwe zakończenie :(

    OdpowiedzUsuń
  16. Kiedy nowy rozdział? Ten był świetny ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. No co za idiota... No brak słów... ;___; Wszystko się wyjaśniło, a ten kretyn musi jeszcze wszystko przemyśleć. Nosz kur*... I nie wiem, co mógłbym sensownego napisać. Szkoda mi Billa. On naprawdę kocha Toma i aż czułem jego ból. Łeh... I znowu koniec.
    Hm... Liczę szybko na ciąg dalszy. Może wtedy coś więcej napiszę...

    Pozdrawiam,
    pan K.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^