poniedziałek, 10 marca 2014

Między kratami a rzeczywistością [I-VI]

Witajcie :). Dawno mnie tu nie było, ale ogarnęłam wreszcie nieco ten test wrzucany na facebooka i zamierzam go teraz na raty powrzucać dla osób, które nie czytały, bądź chciałyby poczytać raz jeszcze tym razem bez szukania wszystkiego w tamtym chaosie ^^. Oczywiście wzięłam się również za kończenie tego opowiadania, choć przypadkiem je trochę wydłużyłam, ale chyba nie macie mi tego za złe? ;>
W każdym razie miłego czytania :).

Wasza Czokoladka ;).

P.S. Pytałam Was wcześniej o propozycje tytułu dla tego opowiadania na facebooku. Wprawdzie nie zdecydowałam się na żadną z dwóch propozycji, które padły, ale dały mi one trochę do myślenia i w końcu wybrałam tytuł taki, jak powyżej. Mam nadzieję, że będzie Wam odpowiadał :).





I.
            Budząc się kolejnego dnia, doskonale wiedziałem, co zobaczę po otworzeniu oczu. Trzy ściany bez okien, słabo świecąca żarówka przy samym suficie i kilka podniszczonych łóżek polowych. Gdy się poruszę,  jedno z nich – to na którym śpię - zaskrzypi nieprzyjemnie, przypominając mi, że moja głowa od poprzedniego dnia wcale nie przestała boleć, a kiedy do niej sięgnę, wyczuję pod palcami nieprzyjemną skorupę zakrzepłej krwi. Oczywiście nie mógłbym zapomnieć o kratach zastępujących czwartą ścianę, za którymi ciągnął się korytarz. Gdzieś tam siedział strażnik. I nie myliłem się.
            Niedługo potem przekonałem się, że właśnie popijał poranną kawę, przepuszczając do środka jakiegoś człowieka, który przyniósł śniadanie dla więźnia. Dla mnie. W areszcie nie było już nikogo innego, odkąd wywieźli pozostałych. Nie wiedziałem dokąd, nie interesowało mnie to. Nie zamierzałem mieć z nimi nic wspólnego, bez względu na to, jak wszystko się skończy. Starałem się nie myśleć o strachu.
            - Twój ostatni posiłek - odezwał się do mnie z głupim uśmieszkiem facet, który otwierał akurat celę. Spojrzałem na niego nierozumiejącym wzrokiem, nie mając odwagi odpowiedzieć. - Zabierają cię dzisiaj. Niedługo ma przyjść jakiś adwokat - wyjaśnił, przyglądając mi się krytycznie. Nie byłem pewien, ale miał minę, jakby było mu mnie żal.
            - To chyba dobrze? - odezwałem się niepewnie.
            - Nie wiem - mruknął, odwracając ode mnie wzrok. - Trzymaj się - rzucił jeszcze krótko, po czym zamknął na powrót kratę, zostawiając mnie sam na sam z moim ostatnim posiłkiem w tym miejscu.
            Czy adwokat mógł mi jakoś pomóc? Może nieco obniżyć karę. Może. A może dostanę dożywocie, gdy tylko otwarcie się przyznam.
            Tak - zabiłem człowieka i ani trochę tego nie żałuję. Zasłużył sobie na taką śmierć.


II.
            Wizyta adwokata była bardzo dziwna. Chaotyczna. A może tylko mi się tak wydawało, bo nigdy wcześniej przez taką nie przechodziłem. Był to mężczyzna w średnim wieku, wysoki blondyn, który wchodząc do mojej celi, uśmiechał się, będąc pewnym tego, że moja sprawa nie przysporzy mu zbyt wiele problemów. Na zmianę mówił o świadkach, którzy zgodnie twierdzą, że wprawdzie nic nie wiedzą o tej sprawie, ale w ich mniemaniu jestem bardzo spokojną osobą, a przy tym zupełnie niegroźną oraz o tym, jak łatwo będzie odeprzeć zarzuty. W końcu ktoś taki jak ja nie mógłby skrzywdzić muchy, a co dopiero powalić kilka lat starszego i o wiele silniejszego faceta. Nie znaleziono przecież nawet narzędzia zbrodni, a to, że ktoś widział w międzyczasie osobę łudząco do mnie podobną i jestem najlepszym przyjacielem chłopaka, którego ofiara źle traktowała, o niczym jeszcze nie świadczy.
            - Dobrze, ale teraz przede wszystkim opowiedz mi swoją wersję wydarzeń. Nie chcemy przecież nieporozumień - stwierdził, przyglądając mi się z uśmiechem.
            - Alex był... chłopakiem Lucasa - zacząłem po chwili, z cichym westchnieniem wracając do wspomnień. - Od początku tego nie rozumiałem. Kompletnie do niego nie pasował. Wielokrotnie skarżył mi się na niego podczas trwania ich związku, często miał posiniaczone nadgarstki... Wracali do siebie kilka razy...
            - Bill, mogę cię prosić, żebyś przeszedł do dnia tego zabójstwa? Co wtedy robiłeś? - przerwał mi, najwyraźniej nie chcąc słuchać tej części historii. Wzruszyłem więc w końcu ramionami, zastanawiając się od czego powinienem zacząć.
            - Więc... tamtego dnia nie poszedłem na uczelnię, twierdząc, że źle się czuję. Wiedziałem, że Alex będzie u Lucasa. Zawsze się tam zatrzymywał, gdy przyjeżdżał, a mój przyjaciel oczywiście poszedł na wykłady. I wtedy... poszedłem do niego...
            - Słucham? - znów przerwał mi zaskoczony, ale postanowiłem tym razem kontynuować.
            - Nigdy nie zamykał drzwi, więc wszedłem niezauważony, gdy słuchał muzyki przy śniadaniu. Miałem ze sobą nóż mojego ojca, tak naprawdę liczyłem na to, że będzie jeszcze spał. Dźgnąłem go raz z zaskoczenia, ale był tak wściekły, że rzucił się na mnie. Uderzył mnie czymś twardym w głowę... - urwałem na chwilę, raz jeszcze sięgając do strupa. - Machałem nożem na oślep, bo krew zalewała mi oczy, aż w końcu trafiłem w brzuch. Gdy tylko udało mi się od niego uwolnić, uciekłem - skończyłem wreszcie, przyglądając się szeroko otwartym oczom mężczyzny, który najwyraźniej nie potrafił uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. - Czy powinienem powiedzieć, co zrobiłem z nożem? - zapytałem po chwili, ale on pokręcił tylko przecząco głową.
            - T-to zamierzałeś powiedzieć przed sądem...? - wydusił z siebie z szokiem wymalowanym na twarzy. - Boże, ty... To naprawdę ty go tak urządziłeś?
            - Tak, jak powiedziałem. Nie zamierzam się migać. Ale jeśli... znalazłby pan jakieś okoliczności łagodzące, byłbym bardzo wdzięczny. Nie chciałbym mimo wszystko siedzieć w więzieniu do końca życia. Sam areszt jest okropny, a co dopiero tam... - wymruczałem na koniec, spuszczając wzrok na podłogę.
            Mężczyzna przestał się odzywać. Przez dłuższy czas po prostu gapił się w papiery i coś notował, widocznie zdenerwowany. Kiedy podniósł na mnie wzrok, odniosłem wrażenie, że jest już kolejnym z ludzi, który mi współczuje. Nie do końca to zresztą rozumiałem. We mnie nie było choćby krzty litości, gdy szedłem do tego mieszkania z zamiarem pozbycia się raz na zawsze Alexa. Nie czułem żalu ani nie byłem skruszony - wszystko przez to, co zrobił. Według prawa byłem mordercą i powinienem poddać się karze, dlatego wcale nie protestowałem, gdy przyszli po mnie jeszcze tego samego wieczoru.
            - We wcześniejszych zeznaniach nie powiedziałeś tego wszystkiego. Z raportu wynika, że byłeś przerażony i niemal zmuszono cię do przyznania się do winy. Sądziłem... - urwał w końcu. - W porządku. Bill, jeśli chcesz stąd wyjść, nie możesz mówić szczerze o tym, co zrobiłeś... - zaczął znów po chwili, teraz już opanowany. - Będziemy trzymać się wersji, o której mówiłem na początku...
            - Proszę wybaczyć, ale to przeze mnie Alex umarł na stole operacyjnym, więc to właśnie powiem. Chciałem tylko...
            - Młody człowieku! - uciszył mnie oburzonym tonem. - Jeśli nie chcesz mojej pomocy, mogę cię tu po prostu zostawić i powiedzieć, że nie potrzebujesz adwokata. Skoro sumienie tak cię gryzie, że chcesz się przyznać, w porządku, ale żadnego noża ojca ani dźgania z zaskoczenia. Poszedłeś z nim porozmawiać, ale rzucił się na ciebie, próbowałeś się bronić, potem uciekłeś razem z narzędziem zbrodni, którego się pozbyłeś. Inaczej nie ma możliwości, żebyś jeszcze wrócił na wolność. Czy to dla ciebie jasne?
            Przez dłuższą chwilę nie odpowiadałem. Kazał mi kłamać, chociaż od początku planowałem się przyznać. Prawdopodobnie odmówiłbym, gdybym tak nie bał się więzienia. Spędzenie tam choćby roku miało być dla mnie tragedią, a co dopiero, gdyby okazało się, że mam tam zostać na resztę życia.
            - Dlaczego pan to robi? - zapytałem wreszcie ostrożnie. - Przecież powiedziałem prawdę. Z premedytacją doprowadziłem do śmierci tego człowieka. Cieszyłem się, że wykrwawi się na śmierć, zanim ktokolwiek zdoła mu pomóc...
            - Więzienie to piekło, Bill. Nawet jeśli zabiłeś jakiegoś ćpuna i zwyrodnialca, żeby pomóc przyjacielowi, ktoś musi jeszcze uratować ciebie przed znacznie gorszym losem. Mam nadzieję, że nie będę tego żałował - dodał na koniec bardziej do siebie, niż do mnie.
            Umówiliśmy się na jeszcze jedno spotkanie przed rozprawą, która miała odbyć się za dwa dni.
Nigdy nie potrafiłem do końca pojąć ludzkiego rozumowania, ale skoro znajdował się ktoś, kto bezinteresownie nie chciał pozwolić, bym zgnił za kratami, zamierzałem kłamać.


III.
            Rozprawa okazała się przebiegać nieco inaczej, niż to sobie planowaliśmy. Chociaż ustalaliśmy wraz z adwokatem to, co mam mówić i nawet powiedziałem to wszystko podczas swojego zeznania przed sądem, oznajmiając, że wcześniej zostałem zastraszony przez policjanta, który mnie przesłuchiwał, ta wersja wydarzeń nie została utrzymana do końca. Mężczyzna, który mnie bronił, usiłował zatrzymać mnie w miejscu, ale nie wytrzymywałem już, gdy robili z Alexa świętoszka. Wcześniej wiedziałem już, że go nienawidzę. Tego dnia dowiedziałem się jednak, że nienawidzę go dużo bardziej niż się tego po sobie spodziewałem. Byłem w stanie przyznać się do tego, co zrobiłem i pójść siedzieć, pomimo usilnych starań mojego adwokata. Poza tym oznajmiłem wszystkim tam zebranym, że idąc do mieszkania tego człowieka, naprawdę miałem ochotę go zabić za wszystko, co robił Lucasowi, nawet jeśli mój przyjaciel tylko milczał. Nie bronił go ani nie próbował mnie pogrążyć, choć wystarczyłoby, żeby powiedział, że od dawna nie mogłem znieść obecności Alexa w jego życiu. Wyrwało mi się o kilka słów za dużo o tym, jaki był i na co sobie zasługiwał, nie wspominając o tym, że w żaden sposób nie mogłem się zmusić do udawania skruchy. Mój adwokat był na mnie zły i ja sam też skrzywiłem się później, gdy pojawili się inni świadkowie, którzy nie wnosili do sprawy nic prócz tego, że mój przyjaciel nie był pierwszą osobą traktowaną tak przez tego dupka. Tak czy siak wydawałoby się, że kolesiowi należał się wyrok, a ja mógłbym uniknąć kary. Ale nie wyszło.
            Tym razem jednak sąd nie bardzo mi uwierzył. Dostałem trzy lata więzienia za zabójstwo uprzywilejowane ze względu na prowokację ofiary, jak i powód, dla którego pragnąłem się jej pozbyć i chociaż do ostatniej chwili czekałem, aż sędzia doda coś o zawieszeniu odsiadki, nie doczekałem się tego. Westchnąłem tylko cicho, spoglądając tęsknie w stronę siedzącego nieopodal Lucasa.
            - Odwołamy się od tego wyroku - odezwał się do mnie cicho adwokat, przyciągając tym samym moją uwagę. - Tylko następnym razem trzymaj dziób na kłódkę. W końcu różne rzeczy mówi się pod wpływem emocji...
            - Nie. Nie trzeba - mruknąłem mu w odpowiedzi, śledząc wzrokiem za opuszczającym salę rozpraw chłopakiem. Zaraz potem ktoś podszedł, żeby odprowadzić mnie do tymczasowego aresztu, skąd mieli zawieźć mnie do więzienia. - To tylko trzy lata. Zapewne wyjdę najpóźniej w połowie tego czasu.
            - Uważasz, że tyle wytrzymasz? - Mężczyzna uśmiechnął się kwaśno. Był wściekły, że zniszczyłem jego plan, choć to chyba ja powinienem się bardziej martwić.
            Problem polegał na tym, że chociaż bałem się tego, co tam zastanę, jeszcze bardziej przerażała mnie w tamtej chwili konieczność stawienia czoła rzeczywistości. Z jakiegoś powodu Lucas miał mi za złe to, co zrobiłem. To złoty chłopak - myślałem więc czasem, że po prostu uparł się odmienić tego człowieka, na co ja mu nie pozwoliłem. Natomiast myśl, że naprawdę czuł do niego coś głębszego była dla mnie nie do przyjęcia. Nie mógł przecież być tak głupi. I tak ślepy. W końcu ja zawsze byłem u jego boku, a jednak nigdy nie dał mi szansy. 
            - Jak chcesz - mruknął w końcu adwokat, zabierając swoje dokumenty. - W każdym razie trzymaj się, Bill. I gdybyś potrzebował pomocy... poproś, by mnie wezwano - rzucił jeszcze, zanim wyprowadzono mnie z ławy oskarżonych.


IV.
            To była druga najdłuższa noc w moim życiu. Pierwszą była ta przed zabójstwem Alexa, bo z nerwów nie mogłem zmrużyć oka, wciąż wyobrażając sobie, jak to będzie wyglądało. Tak naprawdę, prócz jednego, moje oczekiwania się nie sprawdziły. Ale przede wszystkim ten człowiek zniknął z tego świata i nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi, a już na pewno nie Lucasa. Tym razem jednak wiedziałem, że kolejnego dnia wywiozą mnie do więzienia, gdzie od pozostałych trzymanych tam morderców będę różnił się głównie posturą i tym, że jedynym sposobem na przetrwanie tego czasu, będzie nie rzucanie się w oczy, co będzie bardzo trudne.
            Nie spałem ani przez chwilę, więc kiedy o szóstej rano strażnik przyszedł wyprowadzić mnie z celi, nie spałem. Dostałem jedynie jakieś marne śniadanie i wsadzono mnie do wozu, który miał dostarczyć mnie na miejsce odsiedzenia kary, jak prezent dla tych wszystkich zwyrodnialców, marzących tylko, żeby się na kimś wyżyć. Przed wsadzeniem mnie do celi, poznałem swoje prawa jako więzień, z żalem stwierdzając, że nie będzie nawet komu mnie odwiedzać. Od rodziny odszedłem, gdy tylko ukończyłem szkołę i nawet nie zamierzałem ich o niczym powiadamiać, a jako, że mieszkali dość daleko, nikt nawet nie próbował ich ściągać. A pomimo cichego pragnienia nie wierzyłem, żeby Lucas przyszedł ze mną porozmawiać. Pozostawało mi jedynie się z tym pogodzić i wierzyć, że następnym razem znajdzie sobie porządniejszy obiekt uczuć. 
            Tego dnia wszyscy patrzyli na mnie jak na ofiarę. Jedyni ze współczuciem, inni z żądzą mordu lub innych rzeczy, o których wolałem nie myśleć. Błagałem w duchu, żeby stać się dla nich wszystkich tylko cieniem. Dopiero jednak, gdy miałem stawić się na posiłku, poczułem, co do strach. Już po drodze ludzie zauważali, że jestem nowy, wskazywali palcami i szeptali do siebie, nie wspominając o kilku klapsach w tyłek, które starałem się ignorować dla świętego spokoju. To był najwyższy czas, żeby ukryć dumę głęboko w kieszeni i zrobić wszystko, żeby nie stać się ofiarą czy - sam nie wiem, co gorsze - rozrywką dla tych wilków w ludzkiej skórze.
            Odebrałem swoją obiadową papkę i wtedy zaczął się problem - gdzie usiąść? Dość szybko udało mi się namierzyć stoliki, przy których siedzieli mężczyźni bliżsi mojej posturze. Część z nich zachowywała się swobodnie, więc pomyślałem, że mógłbym z nimi porozmawiać, poznać zasady, dzięki którym mógłbym trzymać się z daleka od kłopotów, ale szybko się przekonałem, że nie chcą mnie w swoim gronie. W końcu trafiłem do stolika wśród ludzi zahukanych, cichych, którzy udawali, że nie istnieją i odwracali ode mnie wzrok, gdy tylko próbowałem nawiązać jakiś kontakt. Zapowiadało się kiepsko i już po posiłku przekonałem się, że mam rację.
            Gdy tylko opuściłem stołówkę, ktoś złapał mnie za szmaty i zaciągnął w ciemny kąt korytarza. Pomiędzy ludźmi, którzy kierowali się do swoich cel, nikt nie zwrócił na to uwagi, a ja całkowicie znieruchomiałem, gdy tylko moje plecy uderzyły o twardą, zimną ścianę.
            - Kociak, jak miło. Widziałem, że dołączyłeś do ofiar. Co więc masz do zaoferowania w zamian za swoje życie? - zapytał, mrużąc na mnie groźnie oczy. Zadrżałem wewnętrznie, zdając sobie sprawę, że nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa. - Co jest? Jesteś niemową? Z taką twarzyczką trochę żal, żebym nie mógł słyszeć twoich krzyków.
            - Cam? - rozległo się nagle za plecami trzymającego mnie w szachu człowieka. - Wyjaśnij mi, co wyprawiasz.
            - Wdrażam nowego w jego rolę w tym więzieniu. Popatrz tylko jaki śliczny! Chcę go wziąć, zanim ktoś inny to zrobi.
            - Wciąż zapominasz o własnej roli - syknął w jego stronę ten sam osobnik i poczułem, że zostałem uwolniony. Nim ktokolwiek inny zdążył się mną zainteresować, przeciskałem się już korytarzem do swojej celi. Miałem szczęście - póki co byłem w niej sam, więc uznawałem ją za jedyny azyl, jaki mogłem tam znaleźć. Bynajmniej nie interesowało mnie to, czy ktoś inny pokłóci się o to, że uciekłem. Ja naprawdę chciałem żyć. Uważałem, że mimo wszystko na to zasługuję. A gdy tylko uwaliłem się na swoim skrzypiącym łóżku, starałem się nie myśleć o tym, jak bardzo bałem się już pierwszego dnia. Przecież miałem zostać tam o wiele dłużej.


V.
            Nie odważyłem się wyjść na kolację. Dostałem za to burę od strażników, ale wykręciłem się, twierdząc, że po ostatnim posiłku strasznie boli mnie brzuch i nie jestem w związku z tym głodny. Wreszcie zostawili mnie w spokoju, a ja ukryłem się pod kocem, mając ochotę zasnąć tam przynajmniej na rok czasu.
            Boże, w co ja się wpakowałem?
            Kolejnego dnia przed śniadaniem zostałem zaprowadzony do łazienek wraz z kilkoma innymi więźniami. Ku mojej uldze żaden z nich nie patrzył na mnie podejrzanie. Właściwie każdy z nich udawał, że wcale go tam nie ma. Doskonale słyszałem jednak, że po drugiej stronie ściany wcale nie jest tak kolorowo. To chyba był mój najszybszy prysznic w życiu. Wcale nie miałem ochoty rozkoszować się ciepłą wodą w towarzystwie tych wszystkich facetów i straży. Ledwie udawało mi się ukryć drżenie rąk i nie mogłem przestać myśleć o tym, że za chwilę znów czeka mnie stołówka. Poprzedniego dnia niewiele przełknąłem na obiad i od tamtego czasu zdążyłem już niemiłosiernie zgłodnieć.
            Podczas śniadania udało mi się zająć jakieś miejsce bez stołu niedaleko drzwi i strażników. Miałem zamiar pochłonąć posiłek jak najprędzej i uciec czym prędzej do swojej celi. Nie interesowały mnie żadne świetlice czy spacerniaki. Wolałem tam leżeć bezczynnie, gapiąc się w sufit z nadzieją, że przetrwam jakoś od jednego do drugiego wyjścia z tej klatki, za którą, o ironio, wyjątkowo byłem wdzięczny.
            Kolejnego dnia wychodziłem już spod prysznicu ostatni. Pomieszczenie to nie było zbyt rozległe, miałem każdego na oku i w pobliżu byli strażnicy. Zdałem sobie sprawę, że to naprawdę chwila, kiedy mógłbym choć na chwilę się rozluźnić. Szybko jednak wpuszczono do środka kolejną grupę, której przyglądałem się z niepokojem, ubierając się przy jednej z niewielkich szafeczek. Wyglądali raczej nieprzyjemnie, od czasu do czasu rzucając mi pojedyncze ciekawe spojrzenia i uśmieszki. Rozmawiali między sobą i śmiali się. Tylko jeden z nich nie odzywał się do nikogo ani słowem. Jego twarz okalał kilkudniowy zarost i właśnie zdałem sobie sprawę, że idzie w moim kierunku, podczas gdy ja wpatrywałem się w niego bezczelnie. Spuściłem wzrok, a on minął mnie jedynie, wyciągnął coś z szafki nieopodal i... podszedł do lustra. Zwyczajnie mnie zignorował i zaczął nakładać sobie na twarz piankę. Zaczął się golić, a ja wciąż stałem tam jak sparaliżowany.
            - Nie goliłeś się nigdy? - odezwał się niespodziewanie, a mi wszystko ścisnęło się w żołądku. Cieszyłem się, że to jeszcze przed śniadaniem.
            - Goliłem - mruknąłem cicho w odpowiedzi, odwracając znów spojrzenie na swoją szafkę. Wyciągnąłem z niej górną część stroju i wciągnąłem na siebie, zamierzając wyjść stąd jak najprędzej.
Dopiero po chwili, gdy spojrzałem za siebie, zdałem sobie sprawę, że chyba chciał ze mną porozmawiać, ale nie cofnąłem się. Nie chciałem mieć zbyt wiele do czynienia z tymi ludźmi.


VI.
            Po ponad tygodniu czasu miałem już stanowczo dość tego miejsca. Czasami w środku nocy dostawałem ataku paniki, zrywałem się z poduszki i ściskając mocno koc, próbowałem wcisnąć się w ścianę. Potwornie się bałem. O to, że tam zgniję, umrę, uschnę albo zwyczajnie zwariuję przez jakąś nerwicę.
            Nieprzyjemne sytuacje zaczynały przytrafiać mi się coraz częściej, nawet jeśli bardzo starałem się ich wszystkich unikać. Wciąż ktoś mnie zaczepiał, próbował odciągnąć w jakiś ciemny kąt, poklepywał mnie czy popychał. Naprawdę stałem się ofiarą, chociaż mogłem się jedynie domyślać, jak wiele dotąd miałem szczęścia. Tacy jak ja prędko żegnają się z niewinnością w takich miejscach jak to. Miałem cichą nadzieję, że uda mi się przetrwać z chociaż resztką honoru.
            Gdy jednak po ponad dwóch tygodniach strażnicy po prysznicu mojej grupy poszli po następną, trzech typów wyprowadziło mnie stamtąd, nim zdążyłem dotrzeć do swojej szafki. Oznajmiono mi, że nie warto hałasować, bo może to się dla mnie źle skończyć, a potem znaleźliśmy się w nieoświetlonej sali prysznicowej kawałek dalej. Drżałem na całym ciele i próbowałem się jakoś wyrwać, ale gdy wreszcie mnie puścili, uderzyłem prosto w lodowate kafelki na ścianie.
            - Bądź grzeczny, chłopczyku i będzie po krzyku. Nikt więcej cię nie tknie, będziesz pod naszą ochroną - oznajmił mi jeden z nich. Ja jednak i tak przełknąłem tylko nerwowo ślinę, próbując odnaleźć jakąś drogę ucieczki. Może jednak powinienem zawołać strażników? Tylko, co później się ze mną stanie, jeśli teraz to zrobię? - Więc? Jak ci na imię?
            - Bill - rzuciłem krótko, napierając plecami o zimną powierzchnię ściany. Odsunąłem się od niej i chciałem przecisnąć się między nimi, żeby ruszyć w stronę wyjścia, ale zamiast tego poczułem jedynie, że ktoś chwyta mnie boleśnie na kark.
            - Czegoś nie zrozumiałeś? - zapytał mnie ten sam facet, przyciągając mnie blisko swojej twarzy. - Chcemy się trochę zabawić. To twój jedyny obowiązek w tej ciupie, żebyś nie musiał później chodzić przerażony jak cień - warknął do mnie nieprzyjemnie.
            Nie byłem w stanie się odezwać. Bałem się odmówić, ale nie potrafiłem zgodzić się na coś takiego. Dlaczego tak musi być, że jeśli człowiek chce uwolnić kogoś od nieszczęścia, sam się w nie pakuje? Nawet nie wiedziałem, kiedy łzy stanęły mi w oczach. Chciałem móc zniknąć z tego świata, zanim to wszystko się zacznie.
            Niespodziewanie od strony wejścia dobiegł nas dziwny huk. Nikogo nie było widać, ale to na tyle rozproszyło moich wrogów, że wyrwałem się i ruszyłem biegiem w tamtym kierunku. Nie interesowało mnie w tej chwili wracanie do szafki po ubrania. Chciałem odejść stąd jak najdalej. Wystarczyło jednak, że zakręciłem już za drzwiami, żebym wpadł na... kogoś. Zdecydowanie kogoś. Jego ciało było ciepłe i lekko wilgotne, ramiona bezsprzecznie silne, a skóra pachniała lekko żelem pod prysznic. Musiał dopiero wyjść z łazienki. Znieruchomiałem, gdy złapał mnie w pasie jedną ręką.
            - Co...?
            - Dopadniemy cię, gnojku! Czekaj! - rozległ się wrzask za moimi plecami, gdy tamta trójka wybiegła z ciemnego pomieszczenia. Trzymający mnie człowiek cofnął się o krok i zatrzymał, a zaraz potem tuż przed tym moi oprawcy. Ku mojemu zdziwieniu wyglądali na przestraszonych i z każdą chwilą zastanawiałem się, dlaczego wciąż nie spróbowałem wyrwać się temu kolesiowi.
            - Jakiś problem? - odezwał się mężczyzna, który mnie trzymał.
            - Skąd, Tom. Ten nowy próbuje nam uciekać, chociaż zaproponowaliśmy mu ochronę i dobre warunki. Wiesz jak jest. Musimy go tylko przekonać, więc...
            - Dość tego - przerwał mu. - Ten chłopak nie potrzebuje waszej ochrony, odkąd jest pod moją. Jazda stąd zanim zawołam strażników.
            - Byliśmy pierwsi - rzucił wreszcie kolejny z nich, gdy jego kolega zamilkł. - Grasz nie fair. Nie takie są zasady.
            - Ależ skąd, niedawno rozmawialiśmy o tym przy szafkach, prawda?
            Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że on mówi do mnie. W tym świetle kompletnie go nie widziałem, ale doskonale czułem jego silną sylwetkę. Nieśmiało podniosłem dłoń, żeby dotknąć jego twarzy. Nie miał brody, ale włoski powoli przebijały się przez jego skórę. Musiał niedawno się golić. Tylko dlaczego mi pomagał? Nie znając wciąż odpowiedzi, pokiwałem tylko twierdząco głową.
            - Świętnie, więc teraz idź się ubierz, a potem pójdziesz ze mną - oznajmił, popychając mnie w stronę szatni. - Macie jeszcze jakieś wątpliwości?
            - Kiedyś tego pożałujesz, Tom - warknął do niego jeden z nich, gdy ja się już oddalałem. - Twoje rządzenie się wreszcie się skończy.
            - Zobaczymy.
            Korzystając z okazji, wybiegłem szybko po swoje ubrania, naciągnąłem je na siebie i szukałem sposobu, żeby w korytarzu lub na stołówce nie natknąć się na żadnego z tych czterech facetów. Nie zdołałem jednak nawet odebrać swojego śniadania, gdy w kolejce za mną stanął ten, który wcześniej mi pomógł. Mimo wszystko poczułem się nieco niepewnie w jego obecności.
            - Miałeś pójść ze mną - odezwał się chłodno, nawet na mnie nie patrząc. Wziął dla siebie tackę i minął mnie w drodze po jedzenie. Nikt nie podchodził do nas bliżej, wszyscy obserwowali i czułem się tam, jak małpa w cyrku. - Bież żarcie i usiądź koło mnie - zasugerował mi stanowczo zaraz potem, czekając, aż zrobię to, o czym mówił.
            Byłem zdenerwowany, widelec na tacce, którą niosłem, robił dużo hałasu, bo trzęsły mi się ręce, a jednak wreszcie usiadłem przy stoliku, przy którym nigdy nie odważyłbym się usiąść z własnej woli. Siedzący przy nim mężczyźni nie wyglądali zbyt uprzejmie. Właściwie gdybym miał wybrać najgroźniej wyglądających ludzi w stołówce, czołówka znajdowałaby się tuż obok mnie. Choć sam nie byłem pewien, czy przypadkiem najgorszy z nich wszystkich nie zajmował miejsca obok.
            - Wybrałeś sobie wreszcie jakąś maskotkę, Tom? Co się stało? - zakpił ktoś, jednak wystarczyło, żeby mój wybawiciel podniósł na niego wzrok, żeby zrobiło się cicho. - To jest Bill. Jest pod moją opieką. Jeśli ktoś choćby go przestraszy, będzie miał ze mną do czynienia - oznajmił poważnie, aż przeszły mnie ciarki. - To samo tyczy się tych, którzy zauważą coś podejrzanego i nie zareagują. Znajdę winnego i zabiję - dodał na koniec takim tonem, jakby zauważył właśnie, że przesolili nam twarożek. Patrzyłem na niego w tamtej chwili, bojąc się, że serce zaraz wyskoczy mi z klatki i umrę na miejscu. - Nie martw się. I tak mam dożywocie - stwierdził nieco ciszej w moim kierunku i wtedy pierwszy raz zobaczyłem uśmiech na jego twarzy. Moje oczy otworzyły się szerzej i zrobiło mi się gorąco. Nie miałem pojęcia, kim jest ten człowiek, ale zadziwiał mnie. Naprawdę mnie zadziwiał.

4 komentarze:

  1. Czoko kochana, w końcu jesteś <3 Czekałam na to opowiadanie, już się martwiłam, że je zostawisz ;< Z moim ''szczęściem'' jest tak, że jak zacznę czytać opowiadanie, które mi się spodoba, to ono nagle jest zawieszane ;c Czekam niecierpliwie na kontynuację! :* I nie, nie mam za złe tego, że opko jeszcze troszkę potrwa :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cholernie mu się podoba. Jeszcze nigdy nie czytałam opowiadania o takiej tematyce. Jestem strasznie ciekawa co będzie dalej. I oczywiście więcej szczegółów na temat Toma. Ciesze się że wreszcie się odezwałaś i mam nadzieję że będziesz teraz dodawać częściej. :) Czekam i pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. jejku Czokuś tak strasznie za tobą tęskniłam i za twoimi opowiadaniami! Wracaj tutaj i pisz dla nas, jesteś cudowna :-* a co do opowiadania, zapowiada się na prawdę bardzo dobrze i ciekawie, czekam z niecierpliwością na następną część. no i ten Tom z Billem, niech już coś się dzieje :-D tak więc czekam z niecierpliwością :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. OMG pisz następny rozdział !! :D tak mnie to wciągneło , że już nie mogę wytrzymać :)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^