wtorek, 11 marca 2014

Między kratami a rzeczywistością [VII-XI]

Witajcie :). Dziś wrzucam już kolejne części. Mam tego sporo i staram się to skończyć... (zamiast napisać tak, jak planowałam dodałam jedną akcję i trochę zapędziłam się w kozi róg... ale wybrnę z tego xD serio, muszę tylko coś wymyślić ciekawego xD), ale póki co będę Wam wrzucać zaległe odcinki :). Cieszę się, że przypadło Wam to opowiadanie do gustu :D. Było pisane całkiem inaczej niż wszystkie inne, więc to taki jakby eksperyment xD. W każdym razie smacznego, moi Drodzy :). Liczę na Wasze opinie!

Wasza Czokoladka ;).


VII.

            Po śniadaniu dotarłem bezpiecznie do swojej celi, odprowadzony przez niejakiego Toma. Nie powiedział nic, tylko rozejrzał się po otaczających nas ludziach, jakby chciał, żeby widziano mnie w jego towarzystwie, po czym po prostu mnie tak zostawił. Ukryłem się więc pod kołdrą i zaciskałem mocno oczy, mają nadzieję, że usnę. Może udałoby mi się przespać choć jeden dzień.
            Rzeczywiście dopiero kolejnego dnia nieco się uspokoiłem. Gdy nieśmiało wytknąłem nos z celi, ludzie wciąż patrzyli na mnie w nieprzyjemny sposób, ale nikt nie próbował mnie zaczepiać. Kręciłem się po korytarzu, wziąłem spokojnie prysznic i zjadłem śniadanie. A tuż po obiedzie nieśmiało ruszyłem rozejrzeć się po pomieszczeniach rekreacyjnych. Na świetlicy było jednak zbyt wiele osób, nie miałem ochoty na siłownię, czy gry, więc wreszcie trafiłem do niewielkiej biblioteki, gdzie starsza pani siedziała za biurkiem, uzupełniając ręcznie jakieś dokumenty.
            Udało mi się założyć kartę i znaleźć książkę, która mogłaby mnie zainteresować, zaraz potem jednak umknąłem prędko do swojej celi, nie chcąc rzucać się w oczy. Byłem zaskoczony, gdy zastałem w środku mojego wybawcę. Tym razem zarost wyraźnie przebijał się przez jego skórę i przypomniałem sobie, jak wpatrywałem się w niego, gdy wtedy zaczął się przy mnie golić.
            - Nie zdążyliśmy tego wcześniej omówić, ale wygląda na to, że zgodziłeś się na układ ze mną - odezwał się, nie czekając nawet aż wejdę do środka. Dopiero po chwili zrobiłem krok do przodu, zaciskając nerwowo palce na okładce książki. Na samo wspomnienie tego, jaki układ proponowało mi tamtych trzech, robiło mi się słabo. - Nie zamierzam do niczego cię zmuszać, ale powinieneś częściej przebywać w moim towarzystwie, dzięki temu będziesz bezpieczny. Nikt nie może wiedzieć, że robisz tu sobie, co chcesz. I tak zapewne niedługo stąd wyjdziesz. Nie wiem, kto cię wrobił, ale nie wierzę, żeby sędziowie w coś takiego uwierzyli...
            - A jednak - odezwałem się niemal szeptem, a mimo to on przerwał. Patrzył na mnie pytająco, nieco zaskoczony. - Nie trafiłem tu przez pomyłkę. Nie chciałem słuchać adwokata, który próbował mnie wyratować i przyznałem się - wyznałem cicho, rzucając książkę na niewielki stolik i niepewnie podszedłem do łóżka, żeby usiąść na jego skraju. - Nikt nie wierzył, że mógłbym coś takiego zrobić, ale zrobiłem to, zabiłem.
            - Masz tak potworne wyrzuty sumienia, że idzie się w nich utopić - rzucił, jakby rozbawiony, co nieco zbiło mnie z tropu.
            - Nie żałuję tego.
            - Doprawdy? - uśmiechnął się złośliwie. - Czyżbyś ani razu po trafieniu tu nie pomyślał, że gdybyś wiedział, jak tu będzie, nigdy byś nie zrobił czegoś takiego? I co? Było warto? Dostałeś to, co chciałeś? - zapytał, a ja odwróciłem od niego jedynie wzrok.
            Czy dostałem? Nie. Wręcz przeciwnie. Lucas nie chciał ze mną rozmawiać. Możliwe, że znienawidził mnie za to, co zrobiłem. Ale nie było mi wolno żałować tego, co zrobiłem. Dałem mu wolność. W końcu sam musiał przyznać przed sądem, że Alex był agresywny i często bił go, gdy czegoś mu się odmawiało. Nie wspominając o piciu alkoholu i ściąganiu z niego pieniędzy. Znikał, gdy tylko się kończyły i przenosił się wtedy do innej swojej ofiary. Ale już więcej tego nie zrobi.
            - Było warto - odparłem po chwili zastanowienia, co najwyraźniej zaskoczyło mojego rozmówcę.
            - To nie wszystko - rzucił zaraz potem. - Nie jesteś gotów, by być w tym miejscu. Nie odnajdziesz się tu nawet, gdybyś siedział tu wiele lat i znalazł wielu obrońców. Jesteś jednym z tych, którzy mają serce i sumienie, a ich tępi się w tym miejscu. Więc będzie najlepiej, jeśli zrobisz wszystko, żeby wydostać się stąd jak najprędzej i znikniesz, żeby nie sprawiać mi kłopotów. Do tego czasu będziesz odgrywał rolę mojego pupilka i jeśli powiem, że masz coś zrobić, masz to zrobić. A jeśli każę ci zejść mi z oczu, znikasz. Czy to jasne? - zapytał chłodno, aż przeszły mnie dreszcze.
            - Jak słońce - odpowiedziałem krótko, odwracając od niego wzrok, gdy wychodził.
            To nie była przyjemna perspektywa. Ale ten człowiek był moją szansą, której musiałem się trzymać, nawet za cenę kolejnego rąbka mojej godności. Najwidoczniej był najbardziej w porządku wśród wszystkich tych drani.
            Zastanawiałem się.... Lucas? Czy kiedyś mi podziękujesz? Czy choćby pozwolisz, żeby było jak dawniej?


VIII.

            Miałem nadzieję, że teraz naprawdę zrobi się nieco spokojniej. Chociaż w żadnym wypadku nie ufałem osobie Toma, dał mi nieco nadziei na to, że przetrwam tu bez szwanku. Niemniej stanie się pupilkiem najbardziej rozpoznawalnego człowieka w więzieniu było stanowczo uciążliwe. Im częściej zauważałem, że inni więźniowie patrzą na mnie już nie tyle z groźbą, co z zawiścią, a inni z zazdrością, całkiem przestałem pojmować ich systemu wartości. Byłem za to coraz bardziej ciekawy, kim tak naprawdę jest mój ochroniarz. Nie wyglądał na chuchro, ale w porównaniu do niektórych z siłaczy, którzy się tu kręcili, był naprawdę skromny. Przyciągał wzrok, budził zazdrość i z jakiegoś powodu strach. Czasami nie byłem pewien, czy dobrze zrobiłem, zgadzając się do niego dołączyć, nawet jeśli wydawał się mieć całkiem niezłe kontakty ze strażnikami.
            Spotykałem go każdego dnia. Rano wchodził do łazienki, gdy ja szedłem się przebrać. Często spędzał kilkanaście minut przed lustrem na goleniu, prosząc, bym poczekał i poszedł z nim na śniadanie. Potem siadaliśmy razem przy stole wśród innych więźniów, którzy byli najwyraźniej jego zwolennikami i jedliśmy śniadanie, praktycznie się do siebie nie odzywając. Później był jeszcze obiad i kolacja. Gdyby nie złośliwe zaczepki, których po jakimś czasie jednak przestałem się obawiać, było wyjątkowo spokojnie. Pomyślałem nawet przez chwilę, że mógłbym się do tego przyzwyczaić.
Po pierwszym miesiącu przywykłem do takiego trybu życia. Miałem dużo czasu na rzeczy, na które zawsze miałem ochotę. Oczywiście nie wszystkie, a jedynie te, na które pozwalały mi warunki. Od czasu do czasu spędzałem również czas z Tomem, który wprawdzie nie był specjalnie rozmowny, ale w jego towarzystwie nie czułem się jak w klatce. Któregoś dnia zapytał mnie nawet, czy nie chciałbym czegoś z zewnątrz i załatwił dla mnie małe zakupy. Zaskoczył mnie, gdy któregoś wieczoru został przyprowadzony przez strażnika do mojej celi, umawiając się z nim po ciuchu, a kiedy drzwi zamknęły się za jego plecami, wyciągnął do mnie dłoń z puszką piwa.
            - Skąd to masz? - zapytałem zaskoczony, na co on uśmiechnął się tylko bezczelnie i usiadł naprzeciwko mnie, stawiając jedną z puszek na stoliku. Zaraz potem rozległ się charakterystyczny syk otwieranego napoju gazowanego.
            - Jak człowiek pogodzi się z tym, że ma spędzić tu resztę życia, zaczyna się zastanawiać, jak najlepiej się urządzić, żeby jakoś znośnie spędzić ten czas - odparł jakby nigdy nic. - Ty to co innego. Przyszedłeś tu z myślą, że musisz tylko grzecznie odsiedzieć połowę swojego wyroku, nie wchodząc nikomu w drogę. To byłoby nawet rozsądne, gdyby więzienia bardziej przypominały świat poza murami.
            - Jesteś dziś jakiś... wygadany - zauważyłem, rozważając jego słowa. Miałem wrażenie, że w jakiś sposób poznał bliżej sprawę, za którą mnie skazano.
            - No, tak... - zaśmiał się i wziął łyk z puszki. - Wiesz, to dziś któreś z kolei piwo. Nie piję zbyt często, wolę raz na jakiś czas po prostu się nabzdryngolić. Mam pewne wtyki między strażnikami i na zewnątrz. Pomyślałem, że może chciałbyś się do mnie przyłączyć.
            - Wiesz... - mruknąłem. - Niespecjalnie przepadam za piwem.
            - Nie szkodzi, mogę wypić je sam, ale towarzystwa nie możesz mi odmówić.
            - Właściwie jestem trochę zmęczony... - wydukałem zaraz potem, szukając sposobu, żeby jakoś się z tego wykręcić. Miałem dziwnie złe przeczucia co do tych jego niespodziewanych odwiedzin tuż po zamknięciu cel. W końcu podniosłem się, chowając porozkładane rzeczy do niewielkiej szafeczki, jakbym faktycznie szykował się do snu. - Niedługo gaszą światła.
            - To dobrze - odpowiedział cichym, niskim tonem, aż przeszły mnie dreszcze. - Będziemy mogli odpocząć, może wtedy będzie nam łatwiej porozmawiać. Jeśli mam nadstawiać za ciebie karku, chcę się przekonać, czy warto - oznajmił, przyciągając tym moją uwagę. Znieruchomiałem na moment, żeby zaraz potem wbić w niego pytający wzrok.
            - Co takiego?
            - A nie. Nic takiego. W każdym razie, jak już powiedziałem nie możesz mi odmówić, więc piję twoje zdrowie. Billy.


IX.

            Tak, jak powiedział Tom - nie mogłem mu odmówić. A przede wszystkim on nie zamierzał wyjść. Siedział naprzeciw mnie, popijając swoje piwo, jednak nic nie mówił. Czułem tylko jak mnie obserwuje, a im więcej pił, tym bardziej drażniło mnie to, jak patrzył. Nie miałem w tamtej chwili pojęcia, o czym powinienem z nim rozmawiać, choć zwykle przychodziło nam to bez żadnych trudności. Mój gość zdawał się być nieco rozczarowany, a ja nawet przez chwilę liczyłem na to, że się znudzi i wyjdzie, ale nic z tego. Nadeszła "cisza nocna", zgaszono światła i od tej chwili siedzieliśmy naprzeciwko siebie w ciemności.
            - Ten chłopak, dla którego to zrobiłeś... - odezwał się wreszcie, a mnie przeszły jedynie lodowate dreszcze. - Domyślam się, że znaczy dla ciebie więcej niż przyjaciel. Jest teraz szczęśliwszy? - zapytał. Przez dłuższą chwilę zaciskałem tylko zęby, nie bardzo mając ochotę odpowiadać.
            - Nie wiem - rzuciłem wreszcie krótko, czując jak ulatuje ze mnie wszelka energia. - Od kiedy to się wydarzyło, nie odzywa się do mnie.
            - Rozumiem. Cóż... przykro mi - odpowiedział zaraz potem, a w tle usłyszałem otwieranie kolejnej puszki.
            - Naprawdę mi się tu upijesz - zwróciłem mu uwagę, chcąc prędko zmienić temat. Nie widziałem z tej odległości zbyt dobrze jego twarzy, ale mimowolnie odnosiłem wrażenie, że właśnie się uśmiechnął. - Nie chcę cię posądzać o jakiś dziwne rzeczy, ale... jak za dużo wypijesz, może urwać ci się film albo jeszcze wpadnie ci do głowy jakiś dziwny pomysł.
            - Już na kilka takich wpadłem. Jednym z nich było wykradnięcie cię z rąk tamtych palantów, którzy tylko marzą, żeby wyładować się na jakimś zgrabnym ciele - stwierdził, doprowadzając mnie tym do pieczenia policzków. Nie mogłem uwierzyć, że jest wobec mnie tak bezpośredni i cieszyłem się, że jest ciemno. Wolałem tego jednak nie komentować. - To wroga grupa, która ciągle sprawia problemy. Tylko dlatego, że trzymam ich w ryzach strażnicy wciąż przymykają oczy na wiele rzeczy, na które sobie pozwalam - przyznał się. Musiałem przyznać, że byłem zaskoczony. Nie sądziłem, że jego wtyki działały na tej zasadzie. - Kolejnym dziwnym pomysłem było upicie się w twoim towarzystwie, ale nie mogłem się powstrzymać. Jesteś tak różny od ludzi, którzy tworzą moją codzienność. Chcę przez to powiedzieć... w porównaniu do nich naprawdę jesteś niewinny, Bill. Byłaby szkoda, gdyby stała ci się krzywda - stwierdził na koniec, po czym usłyszałem ciche skrzypnięcie łóżka naprzeciwko, a potem tego mojego. Usiadł blisko, a mnie przeszły dreszcze. Zajeżdżało od niego całym piwem, które wypił.
            Teraz, gdy miałem go na wyciągnięcie ręki, mogłem wyraźniej zobaczyć jego twarz. Miał przymknięte oczy i lekko opuszczoną głowę, a jego rysy były spokojne. Gdyby ktoś zapytał mnie, czy tak wygląda morderca, bez zastanowienia odpowiedziałbym, że nie ma takiej możliwości. A jednak ludzie mieli do niego respekt o wiele większy niż do strażników czy innych osiłków wśród więźniów.
            - Tom, powiedz mi... Kim jesteś? Dlaczego tu jesteś? - zapytałem ostrożnie, licząc się z tym, że mnie wyśmieje i nie odpowie.
            - Ważniejsze jest to, dlaczego ci pomagam - odparł spokojnie, a ja zamieniłem się w słuch. - Z początku mówiłem sobie, że to zwykła zachcianka. Sądziłem zresztą, że zostaniesz tu maksymalnie kilka miesięcy. Prawda jest jednak taka... że miałem kiedyś brata - stwierdził, uśmiechając się smutno pod nosem. - Miał na imię William. Will. Willy. Kochałem go ponad wszystko i zabiłem go. A ty... jesteś do niego tak nieprzyzwoicie podobny, jednocześnie będąc tak różną od niego osobą... - urwał w końcu, zaraz potem zaczynając się śmiać. - Chyba naprawdę jestem pijany, skoro ci o tym mówię - uznał, nachylając się nade mną niebezpiecznie blisko. Nasze twarze dzieliły marne centymetry i czułem na sobie jego gorący, piwny oddech, pod którego wpływem miałem ochotę odwrócić twarz. - Zamierzam trzymać się naszego układu i wstawić się za tobą, więc postaraj się być nieco wdzięczny i trzymaj kciuki - wyszeptał cicho, po czym, ku mojemu zaskoczeniu, skradł mi małego buziaka. Zaraz potem odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość, podczas gdy ja przeżywałem zawał.
            Nie miałem pojęcia, co miał na myśli, mówiąc o wstawianiu się za mnie, ale po tym, co zrobił, zacząłem się obawiać o to, co nazywał wdzięcznością. Nie miałem odwagi zapytać, więc tylko wpatrywałem się w niego oszołomiony, obserwując jak rozbawienie znika z jego twarzy. Nie wątpiłem, że wciąż jest tak samo pijany, jednak znów stał się tym poważnym i przerażającym facetem, którego przypadkiem poznałem w łazience. Podczas, gdy mi mieszało się w głowie od jego wyznań, on wstał, zastukał w drzwi, po czym te otworzyły się i strażnik wypuścił go z mojej celi.
            - Śpij dobrze, Bill. Może mnie nie być przez jakiś czas, więc uważaj na siebie - oznajmił mi, dokładając do mojej dezorientacji jeszcze przerażenie.
            Tak właściwie kompletnie nie rozumiałem, co miałoby znaczyć, że go nie będzie. Albo ile to jest "przez jakiś czas". Dopiero, gdy zamknęły się za nim drzwi, zdałem sobie sprawę, jak bardzo na nim polegałem i mimowolnie zaufałem, że póki jest w pobliżu, nic mi tu nie grozi. A teraz byłem niemal sparaliżowany na myśl, że mam zostać sam w tym piekle. Kto inny mógłby ochronić mnie przed tym miejscem i moją własną karą?
            Lucas. Proszę, powiedz, że było warto. Powiedz, że teraz jesteś szczęśliwszy.


X.

            Mijał trzeci dzień, jak go nie widziałem. Ostatni raz miałem ku temu okazję, gdy kolejnego ranka po jego wizycie ubierałem się po prysznicu. Spojrzał wtedy na mnie tylko bez słowa i poszedł dalej. Atmosfera wśród więźniów stanowczo się pogorszyła i teraz bardzo wyraźnie dało się dostrzec, jak są pogrupowani. Z początku nie wiedziałem, co robić, ale jeden z kumpli Toma kazał mi siadać podczas posiłków z nimi i widziałem nawet, że od czasu do czasu któryś z nich kręcił się w moim pobliżu. Mimo wszystko nikt mi nic nie mówił i z każdym dniem byłem coraz bardziej zdenerwowany. Poza tym... zaczynałem się martwić i przez to nie miałem na nic ochoty. Tego dnia przy kolacji wreszcie nie wytrzymałem tej niewiedzy.
            - Przepraszam... - odezwałem się niepewnie, przerywając tym samym żywą dyskusję mężczyzn siedzących wokół stolika. - Właściwie... gdzie jest teraz Tom? - zapytałem, gdy wszyscy zwrócili na mnie oczy.
            - To ty nic nie wiesz? - rzucił z głupią miną ten siedzący najbliżej mnie. - No, trzymajcie mnie, bo mu zdzielę! - oburzył się, podnosząc ze swojego miejsca, jednak jeden z kumpli pociągnął go z powrotem.
            - Nie rób scen, bo sam skończysz w izolatce!
            - W... izolatce? - wydukałem niepewnie. - To znaczy, że Tom tam jest? Co się stało?
            - Kretynie. To przez ciebie tam trafił, nie rób z siebie niewiniątka! - warknął w moim kierunku ten pierwszy. - Postawił się szefowi innej grupy, który zażądał, żeby mu cię odstąpił. Pech chciał, że było ich tylko trzech i Kaulitz dość dotkliwie ich pobił. Nie było mnie przy tym, ale podobno we wszystkich łazienkach było ich słychać, szczególnie, jak na nich wyklinał - dodał na koniec z zadowolonym błyskiem w oku.
            W walce trzech na jednego pobił ich wszystkich? Nie potrafiłem sobie tego jakoś wyobrazić, ale zrobiło mi się zimno na myśl o tym, że to mogła być moja wina. O to musiało mu chodzić, gdy tamtego wieczoru oznajmił, że zamierza się za mną wstawić. Mimowolnie zdałem sobie sprawę z przyspieszonego pulsu i zaczynałem panikować. Dlaczego zrobił coś takiego? Równie dobrze mógł sobie odpuścić i pozwolić im mnie zabrać. Nie miał powodu, żeby się dla mnie poświęcać.
            - Jak długo ma tam zostać?
            - A jak myślisz? Wysłał ich wszystkich trzech do szpitala, jeśli wyjdzie po tygodniu, to tylko dlatego, że wszyscy doskonale wiedzą, że tylko on jest w stanie utrzymać tu spokój - wyjaśniał mi inny. Było dziwnie rozumieć nagle, co do mnie mówią, podczas gdy zwykle porozumiewali się takim językiem, że nie szło tego rozszyfrować, nie wspominając o masie przekleństw. Czy naprawdę byłem tego wart? Siedem dni w izolatce. W samotności. Cisza naprawdę potrafi doprowadzić człowieka do szaleństwa, czy po tym będzie traktował mnie tak samo?
            - Nie musisz się o niego martwić - odezwał się do mnie ktoś jeszcze. Spojrzałem na siedzącego naprzeciwko mężczyznę i zamrugałem kilka razy oczyma. - To nie pierwszy raz, gdy tam trafił, poradzi sobie. Powinieneś teraz bardziej przejmować się tym, że jesteś celem naszych wrogów. To, że minęły trzy dni, a oni wciąż nic nie zrobili oznacza tylko tyle, że coś knują.
            - To bez sensu - wydusiłem z siebie bezsilnie. - Dlaczego mam być powodem tego wszystkiego? To głupie!
            - To nie jest życie, jakie znasz z przeszłości, młody. Tutaj wszystko rządzi się innymi prawami. Byle głupota staje się pretekstem do walki i pokazania wszystkim, kto tak naprawdę tu rządzi. Dopóki Tom nie wróci, nie możemy dać im się pokonać. Jesteś tu kluczową osobą, więc trzymaj się nas. Strasznie mnie wkurza, że tak się z tobą cacka i uwierz, że żaden z nas by tego nie robił. Przyjmujemy takich jak ty tylko w jednym celu - oznajmił mi, a ja jedynie przełknąłem nerwowo ślinę.
            Jakoś całkiem odechciało mi się jeść, jednak nie miałem dłużej odwagi, żeby choćby patrzeć na tych ludzi. Widocznie miałem rację, sądząc, że jest jedynym z nich, któremu jako tako można ufać. Mimo wszystko nie protestowałem, gdy zawsze ktoś z nich był w moim pobliżu. Oprócz tego kompletnie mnie ignorowali, choć gdy po tygodniu dowiedziałem się, że Tom jeszcze nie wraca, zwyczajnie mnie zemdliło. Niektórzy z jego kumpli coraz bardziej się złościli, dochodziło do kłótni między grupami, a ja zostałem niemal uwięziony w swojej celi. Nie miałem nic do powiedzenia. Nie miałem co ze sobą zrobić ani do kogo otworzyć ust. Czułem się, jakbym sam trafił do tej izolatki. Chciałem, żeby już wrócił. Żeby spojrzał na mnie głupio i zapytał, jak leci. Chciałem dowiedzieć się więcej o nim, o tym, dlaczego tu trafił i nie próbuje nawet znaleźć sposobu na uwolnienie się od tego piekła. 
            Sprawa komplikowała się, gdy myślałem o tym, co mi powiedział. O jego bracie i tym, że jestem do niego podobny. Skoro dostał wyrok za zabicie brata, dlaczego teraz mnie bronił? Czyżby żałował tego, co zrobił? I dlaczego zabił go, skoro tak bardzo go kochał...? Nic z tego nie rozumiałem, a jedyną osobą, która mogła mi to wyjaśnić był właśnie on sam.
            To był dziesiąty dzień nieobecności mojego wybawiciela i okazało się, że miał być tym najbardziej znaczącym. Tuż po śniadaniu doszło do bójki na korytarzu. Bójki o mnie, przy czym ja zostałem odepchnięty jak najdalej od całego wydarzenia. Kolejne dwie osoby od nas zostały zabrane do izolatki na moich oczach. Żaden z nich nie bronił się tym, kto zaczął i nie powiedział ani słowa, o co poszło, a mną nikt się nawet nie zainteresował.
            - Jak długo go jeszcze nie będzie? - zapytałem cicho stojącego obok mnie mężczyznę.
            - Boisz się, że w końcu cię dopadną, co? - zaśmiał się w odpowiedzi, na co ja spuściłem tylko wzrok. - Nie pozwolimy na to. Mamy taką zasadę, jeśli ktoś może stąd wyjść za dobre sprawowanie, trzeba go w tym wspierać. Więc nie martw się. Tom wróci, gdy tylko będzie mógł.
            Podobne wydarzenia miały miejsce codziennie od tamtej pory. Z przerażeniem stwierdzałem, że zostawało coraz mniej osób, które w razie kłopotów mogłyby mi pomóc. Gdy jednak którymś razem na korytarzu wybuchło zamieszanie, zostało stłumione jednym wyraźnym krzykiem. Od razu poznałem ten głos, choć był nieco zachrypnięty. Minęły dokładnie dwa tygodnie odkąd go zabrali, a teraz ludzie rozstępowali się przed nim, jakby zobaczyli ducha.
            - Wydawało mi się, że wyraźnie zaznaczyłem, że nie życzę sobie rozrób. Zdaje się, że tamci panowie jeszcze nie wrócili ze skrzydła szpitalnego - powiedział lodowatym tonem, mierząc wzrokiem każdego kogo mijał. - Znikać mi stąd!
            Jeszcze przez kilka sekund brzmiała nieprzyjemna cisza. Ktoś prychnął, ktoś inny zaklął i mężczyźni wreszcie zaczęli się rozchodzić. Na samym końcu na korytarzu zostałem ja, Tom, jeden z jego ludzi i strażnicy, którzy przybiegli za późno, żeby zająć się zamieszaniem. Kaulitz kiwnął jedynie do nich głową i niespiesznie ruszyliśmy w kierunku cel.
            - Jak wygląda sytuacja? - zapytał wreszcie cicho, na co jego towarzysz westchnął rozzłoszczony.
            - Zaczęli wszczynać bójki dopiero dziesiątego dnia, ale i tak trzech naszych jest w szpitalnym, a trzy razy tyle trafiło do izolatek. Udało nam się jednak trzymać młodego z dala od wszystkiego.
            - To świetnie - mruknął krótko w odpowiedzi.
            - Wszystko z tobą w porządku? Zwykle nie trzymali cię tak długo - zauważył mężczyzna, na co Tom skinął jedynie lekko głową. - Może chciałbyś...
            - Wybieram się do świetlicy. Ani słowa na temat izolatek - warknął na niego, nie dając mu dokończyć.
            Był mocno zdenerwowany. Do tego stopnia, że kiedy doszliśmy do mojej celi, nie powiedziałem nic, tylko wszedłem od razu do środka. Nie wiedziałem nawet, jak miałbym spojrzeć mu w oczy po tym, co dla mnie zrobił, a co dopiero jak z nim rozmawiać. On zresztą szedł prosto przed siebie i nawet się za mną nie obejrzał. Może żałował, że zdecydował się mi pomóc. Może powinienem przy najbliższej okazji powiedzieć mu, żeby przestał, bo nie warto. Niemniej za bardzo obawiałem się zostać w tym miejscu całkiem sam. Miałem jedynie cichą nadzieję, że kiedy dojdzie do siebie po karze, jaką musiał przejść, znów będę mógł z nim porozmawiać. I podziękować.


XI.
TOM

            Jeśli było coś, do czego nie potrafiłem przywyknąć w więzieniu, to zapewne właśnie czas, który musiałem spędzić w izolatce. Dlatego, gdy dowiedziałem się o zamiarach grupy, która wcześniej o mało nie sprzątnęła mi młodego sprzed nosa, wahałem się nad podjęciem decyzji. Na dobrą sprawę wciąż nie byłem pewien, co sprawiło, że jednak się na to zdecydowałem. Nie potrafiłem jednak biernie patrzeć, jak ludziom dzieje się krzywda. Szczególnie tym, którzy - tak jak Bill - sami nie potrafią się obronić. Prawdopodobnie, gdybym pozwolił im dopaść jego, wielu innych miało by równie duże kłopoty. Zdawałem sobie jednak sprawę, że to skończy się bójką, a jeśli za karę trafię do izolatki, zagrożeni będą moi ludzie. I wcale się nie myliłem. Nie wiedziałem tylko, że tak bardzo się wścieknę w momencie, gdy z ust tych trzech kretynów zaczęły dobiegać mnie słowa o tym, co najchętniej zrobiliby z moim podopiecznym i co już dawno powinno zostać zrobione. Wydaje mi się, że na kilka chwil przestałem nad sobą panować i to wystarczyło, żebym załatwił sobie dłuższą odsiadkę w samotności. Zwykle trafiałem tam na trzy do pięciu dni, ale dwa tygodnie, to było jednak zbyt wiele jak na moje siły.
            Nie powiedzieli mi od razu, ile tam zostanę. Strażnicy, z którymi układałem się w więzieniu, robili tylko bezradne miny, gdy odprowadzali mnie do mojej klatki. Pomieszczenie było naprawdę niewielkie i znajdowało się w nim tylko łóżko oraz ubikacja. Z początku byłem spokojny. Leżałem, po prostu gapiąc się na sufit i z jakiegoś powodu wracałem myślami do moich odwiedzin w celi Billa. Byłem stanowczo zbyt pijany i powiedziałem za dużo, a on tak bardzo zmieszany tą sytuacją, że w pewien sposób mnie to bawiło. 
            Podczas podawania posiłku strażnik poinformował mnie przy okazji, że tamtych trzech spędzi sporo czasu w skrzydle szpitalnym i nieźle wkurzyłem tym dyrektora placówki. Zacisnąłem więc jedynie zęby ze złości na własną głupotę i pożegnałem się w myśli ze wszystkimi udogodnieniami, które mógłbym sobie prawdopodobnie załatwić w najbliższym czasie.
            Po trzech dniach nudy, wciąż nie było informacji o tym, kiedy mnie stąd wypuszczą, a ja nie miałem już ochoty czytać trzeci raz tej samej gazety. Nie mogłem dostać nowej, bo nie wolno było mi robić zakupów, a odmówiono mi wycieczki do biblioteki po książki.
            Po pierwszym tygodniu czasu miałem tego już naprawdę dość. Wypuścili mnie na chwilę, żebym wreszcie mógł się umyć i chociaż drażniący smród potu zniknął, patrzyłem na swoje śniadanie jak na wroga i miałem ochotę coś roztrzaskać. Tym samym już po pół godzinie ćwiczeń fizycznych, na które pozwalał mi rozmiar izolatki, znów byłem cały zgrzany i okrutnie nieświeży.
            Zadawałem sobie pytanie, czy było warto i powtarzałem, że musiałem to zrobić, jako lider grupy. Nie było innego wyjścia, jak się postawić i pokazać im różnicę w sile czy temperamencie. W końcu, co komuś takiemu jak ja, mogłoby zaszkodzić kilka dni w odosobnieniu? Przecież potrafię nad sobą panować. Zająć czymś swoje myśli, żeby nie odchodzić od zmysłów i nie dostawać napadów paniki.
            Co jeśli tym razem naprawdę przegiąłem? Jeśli zostanę tu na stałe, żeby nie sprawiać więcej kłopotów?
            Przecież nigdy tak naprawdę nie chciałem być liderem grupy więziennej. Od małego interesowały mnie sztuki walki, dlatego zamiast na normalne studia, poszedłem w tym właśnie kierunku, robiąc przy okazji szkołę ochroniarską. Oprócz tego i zawodów, myślałem też o otworzeniu własnej szkółki dla dzieciaków. Byłem tak bardzo zapatrzony w tę wizję, kiedy trafiłem do więzienia, że ciężko było mi się pozbierać. Ku swojemu zaskoczeniu, dostałem wtedy list od swojego trenera, który dopiero nieco poukładał mi w głowie. Pisał w nim o tym, że skoro spadłem ze ścieżki, którą sobie wyznaczyłem, powinienem skupić się na zmianie tego, na co mam wpływ, zamiast użalać się nad tym, że na coś go nie mam. Z początku nie wiedziałem, jak się za to zabrać, ale więźniowie sami mi pomagali. Wprawdzie ich głównym zajęciem były próby zrobienia ze mnie kolejnego pionka, ale potrafiłem im udowodnić, że w żadnym wypadku się nim nie stanę i z czasem coraz więcej ludzi stawało za mną i moimi zasadami, które sobie ustaliłem. Przywykłem do tego. Ale nie do pustych ścian, samotności, ciszy i braku wszystkiego, czego normalny człowiek potrzebuje do przetrwania.
Gdy zaczynał się drugi tydzień, przestałem odliczać spędzony tam czas. Nie mogłem już dłużej tego znieść. Od chodzenia w tę i z powrotem po małej powierzchni, kręciło mi się w głowie i dostawałem mdłości, a przed oczyma wszystko się rozmazywało i miało paskudy kolor otaczających mnie ścian. Nawet jedzenie smakowało, jakbym próbował wcisnąć w siebie kawałek tektury. Kiedy zobaczył mnie jeden ze strażników, z którym dość dobrze się dogadywałem, był chyba przerażony moim nieobecnym zachowaniem. I chyba tylko on uratował mnie od szaleństwa. Jeszcze tego samego dnia ktoś wsunął mi pod drzwiami zeszyt i długopis, kolejnego dotarło do mnie kilka świeżych gazet i nawet wyprowadzono mnie znowu do łazienki. Słabo się czułem. Na tyle słabo, że musiałem użyć całej swojej silnej woli, żeby nie upaść tam kolanami na mokre kafelki. Nie wolno mi było dać się pokonać. Ani więźniom, ani karom, które otrzymywałem za to, że chciałem utrzymywać porządek w tym miejscu.
            - Wypuszczą mnie wreszcie? - zapytałem wtedy, gdy nieco świeższy wracałem znów do izolatki. Zamiast odpowiedzi dostałem do rąk książkę i trzy jabłka, po czym mój świat znowu się skurczył.
            W moim stanie trudno było już skupić się na czymkolwiek, jednak starałem się wciąż zajmować gryzmoleniem po kartkach lub czytaniem. Z zachwytem odkrywałem na nowo smak jabłek i innych rzeczy, które zostawały mi przemycane prócz standardowych posiłków. Kiedy usłyszałem, że dostałem trzy tygodnie, ale dyrektor się zlitował i wracam do swojej celi już następnego dnia, byłem najszczęśliwszym więźniem w placówce, ale jednocześnie najgroźniejszym. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli nagle trafię między ludzi, będę jak bomba zegarowa i jeśli nie będę się pilnował, wrócę tu.
           Odbierał mnie ten sam strażnik, który mi pomógł, więc starałem się po drodze mu podziękować i zapytać, czego chce w zamian, ale on pokręcił tylko głową i przemilczał tę sprawę. Najprawdopodobniej zostało w to zamieszanych jeszcze kilka osób, którym najwyraźniej wystarczała sama moja wdzięczność. Ku irytacji innych grup, pracownicy więzienia byli po mojej stronie i często szli mi na rękę, gdy o coś prosiłem. Ostatniego dnia wprawdzie jadłem obiad sam, ale spędziłem ten czas w jadalni, gdzie z głośników leciała muzyka z radia i uciąłem sobie krótką pogawędkę z kucharką. Potem znów trafiłem do łazienki i na badania, po których uznano, że wszystko ze mną w porządku i mogę wrócić między ludzi.
            Moja irytacja przybrała na sile, gdy pierwszą rzeczą, jaką zastałem, była awantura na korytarzu. Szybko jednak zostawiłem to za sobą, tak samo jak wszystkich tych ludzi i Billa, któremu wprawdzie nic się nie stało, ale wiele osób, które były po mojej stronie, ucierpiało pod moją nieobecność. Tylko dlatego, że próbowałem ochronić jednego chłopaka, który możliwe, że nigdy sobie na to nie zasłużył. To zaskakujące jak dwa tygodnie izolacji potrafią zmienić tok myślenia człowieka.
Udało mi się dowiedzieć, że moi ludzie nie zostali zbyt surowo ukarani i wszystko powinno niedługo wrócić na swoje miejsce. Ucieszyło mnie to, więc zająłem się nadrabianiem ostatnich przeklętych czternastu dni. Nie bardzo potrafiłem się przestawić, żeby rozmawiać z ludźmi, ale z chęcią siedziałem w ich towarzystwie, słuchałem, co mówią, oglądałem telewizję i grałem z nimi na boisku. Musiałem doprowadzić swoje zszargane nerwy do porządku, a nie znałem na to innego sposobu.
            Unikałem za to swojego "pupilka". Podczas posiłków odsuwałem go jak najdalej od siebie i nie zbliżałem się do niego. Powoli przypominałem sobie, dlaczego tak bardzo chciałem mu pomóc, gdy mogłem od czasu do czasu spojrzeć na niego kątem oka. Nie zdołałem obronić swojego brata, ale Bill miał jeszcze szansę i nie potrafiłem mu jej odmówić. Nie potrafiłem odmówić sobie tego małego rozgrzeszenia i możliwości patrzenia na jego twarz, jakby był kimś innym.

3 komentarze:

  1. Miło mnie zaskoczyłaś tym szybkim dodaniem tekstu. Jest świetny, jak wszystko co piszesz. Mam nadzieje na next jak najszybciej!! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. hej, mam pytanie, mianowicie dlaczego na fb nie wyświetlają się wszystkie twoje posty?


    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, sama chciałabym to wiedzieć :D.
      Musiałam korzystać z dziennika jakiegoś tam, żeby wszystkie części tego opowiadania pozbierać ^^
      Pogrzebię tam jeszcze, może jakaś jest opcja, żeby to zmienić :)

      Usuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^