środa, 12 marca 2014

Między kratami a rzeczywistością [XII-XVIII]

Witam :). Dziś kolejne części. Tak, wiem, że często, ale nie przyzwyczajajcie się tak - to tylko do momentu, gdy umieszczę tu wszystkie części, które wcześniej publikowałam na tablicy facebook'a ;). Później będziecie musieli trochę dłużej poczekać na kolejne odcinki :D. Póki co życzę Wam smacznego i liczę na opinie osób, które wcześniej nie miały okazji się wypowiedzieć ^^.

Wasza Czokoladka ;).




XII.
Od powrotu z izolatki, Tom zwyczajnie mnie unikał. Nie chciał ze mną rozmawiać, siedzieć przy mnie, czy choćby na mnie spojrzeć. Było mi przykro z tego powodu, jakkolwiek beznadziejnie to brzmi. Im dłużej to trwało, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że nie mogę przestać o tym myśleć. Po tych strasznych dwóch tygodniach, gdy go nie było, w więzieniu wszystko się uspokoiło i jeśli to w ogóle możliwe, było luźniej niż kiedykolwiek. Podczas posiłku podsłuchałem nawet rozmowę dwóch osób z grupy, które wspominały coś o przeniesieniu liderów grup do innej placówki, takiej z zaostrzonym rygorem. I w tamtej chwili byłem niemal przekonany, że znam już powód, dla którego mój wybawca nie chciał mnie dłużej znać.
Nie wiedziałem, czy jest mi bardziej wstyd za to, że z mojej winy go przenoszą, czy może tak bardzo obawiałem się tego, co będzie się tu działo, gdy już go nie będzie. Wprawdzie nawiązałem kilka kontaktów z innymi więźniami i odsiadywanie kary stało się nieco lżejsze, ale każdego ranka po prysznicu z obawą spoglądałem na następną grupę, czy aby na pewno Tom pojawi się wśród nich. Zacząłem prowadzić dziennik i chociaż nie przytrafiało mi się tu zbyt wiele ciekawych historii, czasami wystarczało mi, że wciąż mogłem wpisać to jedno zdanie: "Wciąż tu jest".
Gdy jednak któregoś dnia podczas wolnego czasu zobaczyłem, jak strażnik prowadzi go spiętego korytarzem, coś przewróciło mi się w żołądku. Z jakiegoś powodu zaczęły piec mnie oczy, a kiedy nimi zamrugałem, były w nich już łzy. Ku mojemu zaskoczeniu Tom spojrzał na mnie w tej chwili wyraźnie zaskoczony moim zachowaniem. Chciałem wykrzyczeć, że nie jestem wart tego, żeby przeze mnie musiał znowu cierpieć, ale nie odważyłem się.
- Bill, co z tobą? - mruknął do mnie nowy znajomy. Siedzenie w świetlicy nie było już dla mnie tak kłopotliwe jak na początku. Ludzie przywykli do mojej obecności i nie byłem już na tyle interesujący, żeby wiecznie śledzić moje poczynania. W końcu podniosłem wzrok na swojego towarzysza, nie przejmując się tym, że moja twarz jest cała czerwona.
- Zabrali go. Widziałem, jak strażnik go wyprowadzał - odpowiedziałem cicho, zaciskając mocno powieki. - To moja wina. Gdyby nie próbował mnie wtedy ochronić...
- O kim ty mówisz?
- O Tomie! Słyszałem, co gadali ludzie. Mieli go wysłać do placówki o zaostrzonym rygorze. I to... to już dziś - wydusiłem z siebie z trudem, kompletnie nie rozumiejąc, dlaczego siedzący obok mężczyzna zaczął się głośno śmiać. Znów przez chwilę wszystkie wzrok spoczęły na nas.
- Żeby tak martwić się o tego drania - rzucił rozbawiony Mikel i pociągnął mnie za ramię ku wyjściu ze świetlicy. Strażnicy spojrzeli na nas uważnie, ale pozwolili nam wyjść. Chwilę później znaleźliśmy się już w jego celi. - Więc chcesz mi coś powiedzieć na jego temat? - zapytał, przyglądając mi się uważnie. Ja jednak przełknąłem tylko nerwowo ślinę. Co niby mógłbym powiedzieć?
- Tom mi pomógł, gdy tu trafiłem. Potem przeze mnie trafił do izolatki, zmienił się, a teraz...
- Więc może po prostu mu się odwdzięcz? - mężczyzna spojrzał na mnie nieco z góry, aż się skrzywiłem.
- Ale jak? - mruknąłem, spuszczając wzrok na swoje ręce. - W tym więzieniu jestem tylko tchó...
Nim zdążyłem dokończyć Mikel palnął mnie dość boleśnie w głowę. Rzuciłem mu rozdrażnione spojrzenie, choć doskonale wiedziałem, że gdyby doszło między nami do bójki, nie miałbym z nim najmniejszych szans. Mimo to zamierzałem się właśnie do niego rzucić z pretensjami, gdy znów się odezwał.
- Kretynie. Kaulitz nigdzie się stąd nie wybiera. Dyrektor tego więzienia ma z nim za dobrze. Jak już podsłuchujesz, przynajmniej słuchaj uważniej!
- Co?
- Liderzy pozostałych grup zostają przeniesieni, a o ile się nie mylę, Tom właśnie wyszedł na widzenie, więc weź się w garść! - opieprzył mnie. - Nawet gdyby miał odejść i tak już nikt by cię tu nie skrzywdził. Takie mamy zasady, a ty dołączyłeś do naszej grupy, więc przydaj się wreszcie na coś!
Wpatrywałem się w niego, nic nie rozumiejąc z tego, co do mnie mówi. Widząc jednak, że zajął się czymś innym i zaczął zupełnie mnie ignorować, wyszedłem z jego celi, niespiesznie człapiąc się do siebie.
Tak ja mówił, niedługo później widziałem, jak znów prowadzą Kaulitza, rozpinając mu kajdanki tuż przed jego celą. Mikel miał trochę racji. Powinienem wreszcie na coś się przydać. Ale co ja mogłem zrobić dla kogoś takiego jak Tom?


XIII.
Zastanawiałem się nad słowami Mikela przez resztę dnia, przy kolacji po raz kolejny mając okazję przekonać się, jak bardzo stara się trzymać mnie od siebie z daleka mój wybawca. Postanowiłem sobie, że z nim porozmawiam, ale to nie było takie łatwe. W łazience zawsze unikał mojego towarzystwa, a później wiecznie kręciło się wokół niego kilku mężczyzn. Zastanawiałem się nawet, jakim cudem wcześniej znajdywał czas, żeby jeszcze mnie odnaleźć i zająć mnie krótką rozmową, czy po prostu swoją obecnością. Nigdzie nie bywał sam. Czy to w celi, na stołówce, świetlicy czy siłowni. Nie wiedziałem, co robić, ale w końcu... wciąż nazywano mnie jego pupilkiem.
Nie było łatwo, ale przełamałem się wreszcie któregoś dnia. Zastałem go w świetlicy oglądającego film z kilkoma osobami. Po pierwszych krokach w głąb tego pomieszczenia, o mało nie zawróciłem biegiem do swojej celi, ale byłem zdeterminowany, żeby wreszcie postawić na swoim. Wszedłem więc między dwa rzędy krzeseł, ignorując to, że właśnie przeciskam się z tyłkiem obok czyjejś twarzy. Tom z początku nie zareagował, gdy pojawiały się oburzenia i protesty innych więźniów. Dopiero, gdy zatrzymałem się za jego plecami i położyłem drżące dłonie na jego ramionach, poczułem, że jest strasznie spięty. Niespiesznie więc zacząłem je rozmasowywać, choć on nawet nie drgnął.
- Ej, młody! Nie jesteś przeźroczysty!
- Serio, masz niezły ten tyłek, ale zabieraj mi go stąd! Robisz tylko ludziom smaka! - stwierdził ktoś za mną, sprawiając, że zaczęły piec mnie policzki i na chwile zwątpiłem w to, co chciałem zrobić.
- Co tu robisz? - odezwał się wreszcie chłodno główny zainteresowany, aż przeszły mnie dreszcze.
- Rozmasowuję ci ramiona. W końcu jestem twoim pupilkiem, prawda? - rzuciłem nieco niepewnie, ciesząc się, że chociaż głos mi nie zadrżał. Kaulitz jednak prychnął tylko głośno.
- Wynoś się.
- Stary, znaczy nie chcesz go już? - odezwał się jego kumpel. - Mnie na przykład strasznie boli kark...
- Powiedziałem, że masz się stąd wynosić - powtórzył znów lodowato, ignorując zaczepkę. - Głuchy jesteś?
- Chcę z tobą wreszcie porozmawiać! - wybuchłem wreszcie nieco spanikowany. - Unikasz mnie, odkąd wróciłeś z izolatki.
- Więc słucham.
- Ale... nie przy wszystkich... Moglibyśmy wyjść…
- Niech wszyscy wyjdą! - przerwał mi krzykiem, podnosząc się gwałtownie ze swojego krzesła. Mężczyźni patrzyli na niego, nic nie rozumiejąc z tego, co się dzieje, a strażnicy najwyraźniej byli już gotowi, żeby zająć się ewentualnymi sporami. - Natychmiast, spieprzać stąd! - wrzasnął znów i tym razem każdy podniósł się, ruszając w stronę wyjścia.
Widziałem tylko, jak strażnik kontaktuje się z innymi, dając im znać, że spora grupa więźniów opuszcza świetlicę, a wokół brzmiały głosy niezadowolenia i przekleństwa. Przełknąłem tylko nerwowo ślinę. Czy ja aby na pewno zdawałem sobie sprawę z tego, co robię? W końcu wiedziałem o tym człowieku tyle, że miał brata podobnego do mnie, którego zabił i jest bardzo niebezpieczny. Przestraszony wpatrywałem się w strażników, jakby oni też mieli zaraz stąd zniknąć.
- Ich nie mogę wygonić - rzucił do mnie pretensjonalnie i dopiero wtedy odważyłem się spojrzeć w jego twarz. - Więc czego jeszcze ode mnie chcesz?


XIV.
Jeszcze przez chwilę naprawdę się go bałem i myślałem, że to był błąd przychodzić tak do niego. W końcu jednak wziąłem głęboki oddech i usiadłem na krześle obok. Patrzył na mnie z góry, ale w tym spojrzeniu nie było choćby cienia agresji. Z jakiegoś powodu doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, nie zagrażał mi.
- Chciałem powiedzieć... Nie wiedziałem o czym mówisz, gdy wtedy przyszedłeś do mnie wieczorem. Dopiero później dowiedziałem się, co się stało i... W związku z tym chcę cię przeprosić, Tom. Pomagałeś mi od samego początku, gdybym tylko wiedział, że czeka cię tak długa odsiadka w izolatce... - urwałem na moment, zaciskając wargi. - Chciałbym powiedzieć, że starałbym się przekonać cię, żebyś tego nie robił. Prawda jest jednak taka, że nie miałbym odwagi odmówić pomocy. Dlatego dziękuję ci, że zrobiłeś to bez względu na skutki. Myślę, że potrafię zaakceptować to, że w związku z tym nie chcesz mieć ze mną nic do czynienia, ale gdybyś... Gdybym mógł w jakiś sposób być pomocy, daj mi znać. To wszystko - oznajmiłem na koniec, podnosząc się z krzesła. Poczułem jednak, jak Tom ciągnie mnie z powrotem na siedzenie, więc opadłem na nie i spojrzałem na niego zaskoczony. Dziwnie się czułem, mogąc przyglądać się w końcu jego twarzy z bliska. Patrzył na mnie.
- Ty to nazywasz rozmową? - warknął na mnie, aż cofnąłem się instynktownie. - Głupia z ciebie zwierzyna. Ratowałem ci dupę, odkąd się tu pojawiłeś, a ty dalej widzisz we mnie zagrożenie?
- To nie tak...
- Co nie tak? Coś musi być z tobą nie tak, skoro do ciebie nic nie dociera. Myślisz, że o niczym nie wiem? Wiedziałeś, że jestem silny, a jednak martwiłeś się o mnie. Ostatnio ponoć nawet się rozpłakałeś - dodał, uśmiechając się bezczelnie.
- Mikel... - wydusiłem z siebie, czując rosnącą chęć mordu.
- Im bardziej próbuję od ciebie uciec, tym bardziej stajesz się namolny. Czy z początku to ty nie chciałeś mieć ze mną nic wspólnego? Nie potrzebuję twojej wdzięczności. Musiałem zaznaczyć, kto tu rządzi i dzięki tobie miałem ku temu idealną wymówkę. Poza tym nie powinieneś szukać przyjaciół wśród ludzi, których za jakiś czas raz na zawsze tu zostawisz, bo jeśli choćby spróbujesz tu kiedyś wrócić, gorzko tego pożałujesz - dodał poważnie, patrząc na mnie, jak na jakiegoś robala.
- Potrafisz być przekonujący...
- Mogę dopiero ci pokazać, jak bardzo bywam przekonujący - stwierdził teraz już spokojnie, podnosząc się z krzesła. Bez ostrzeżenia ruszył od razu do wyjścia ze świetlicy. - Odwiedź mnie w celi po kolacji.
- Słucham...? - mruknąłem zaskoczony. - Przecież nie wolno...
- Przecież sam upomniałeś się, że jesteś moim pupilkiem. Jeśli masz dość odwagi, przyjdź. Załatwię ci pozwolenie - oznajmił, zostawiając mnie samego z jeszcze większym mętlikiem w głowie, niż ten, z którym tu przyszedłem.
Lucas. Sądziłem, że jesteś jedyną osobą, dla której mógłbym rzucić się w ogień. Trafiłem tu właśnie z tego powodu. Ale nie ma cię już tak długo, a jego oczy...
Jego oczy prosiły, bym go nie zawiódł, więc nie mogę tego zrobić. Wybaczysz mi, przyjacielu?


XV.
Nie mogłem mieć pewności, czego Tom będzie ode mnie oczekiwał, ale aż za dobrze wiedziałem, co tak naprawdę znaczy być czyimś pupilkiem. Mikel opowiadał mi, że Kaulitz nigdy nie robił takich rzeczy, a mimo to zamierzałem być przygotowany na każdą ewentualność. W każdym razie zamierzałem odmówić, jeśli faktycznie właśnie TEGO się po mnie spodziewał.
Po kolacji wróciłem do swojej celi, a gdy korytarze były już puste, przyszedł po mnie strażnik, który zaprowadził mnie do jego celi. Zdziwiłem się nieco, widząc w niej innych więźniów i zdałem sobie sprawę, że on przecież nie pomieszkuje tam sam. Ja póki co miałem co do tego szczęście.
- Tom, twój pupilek przyszedł - oznajmił od razu jeden z facetów.
- Wiem.
Jego głos dochodził z góry piętrowego łóżka, na którym musiał leżeć, bo nie bardzo było go widać. Zdenerwowany wsunąłem dłonie w kieszenie spodni i rozejrzałem się nerwowo po celi, starając się zająć myśli tym, które z tych wszystkich rzeczy mogą należeć do tego, który mnie tu zaprosił.
- Serio, mogłeś iść do niego. On ma pustą celę. Nie zamierzasz chyba robić tego przy nas? - rzucił złośliwie jeden z jego kumpli.
- Bynajmniej. Zaprosiłem go dla was - odpowiedział spokojnie, wprawiając w zaskoczenie swoich współlokatorów, przy czym ja o mało nie dostałem zawału. - W końcu jest mój. Mogę zrobić, co zechcę. Prawda, Bill? - zwrócił się do mnie, a ja cofnąłem się nerwowo do drzwi.
- Nie, to nie jest prawda - odparłem wreszcie, zaciskając dłonie w pięści.
- Powiedziałeś, że chcesz być pomocny, więc zajmij się nimi dobrze.
- Chyba ogłupiałeś! - warknąłem do niego, nie panując już nad emocjami. - Pomocny a wykorzystywany, to dwie zupełnie różne rzeczy! Wychodzę stąd - oznajmiłem, odwracając się do drzwi. Miałem już w nie zapukać, gdy poczułem ręce chwytające mnie za ramiona.
- Mówiłeś poważnie, że możemy się z nim zabawić? - zapytał, trzymający mnie mocno facet, przez co przebiegło przeze mnie stado dreszczy. Odwróciłem niepewnie głowę przez ramię, mając nadzieję, że Tom zaraz zaprzeczy. On jednak podniósł się wprawdzie na łóżku i wpatrywał się we mnie intensywnie, ale w końcu wzruszył tylko ramionami i znów się położył.
- Mówiłem całkowicie poważnie - odparł, dobijając tym samym ostatni gwóźdź do mojej trumny.
Głupi, Bill. Jak mogłeś zaufać mordercy?


XVI.
Tak - spodziewałem się, że Tom będzie usiłował nakłonić mnie do seksu, ale nigdy nie pomyślałbym, że odda mnie w brudne łapy swoich kolesi. Nie sądziłem, że naprawdę jestem dla niego tylko robakiem, który na zbyt wiele sobie pozwolił i teraz miał dostać nauczkę. Zacząłem się wyrywać, chcąc narobić hałasu, ale mężczyzna chwycił mnie mocno i zatkał usta dłonią. Nie poskutkowała nawet próba ugryzienia. Widocznie nie raz to już przerabiał. Byłem załamany, przerażony i żałowałem, że choć przez chwilę pomyślałem dobrze o kimkolwiek z tego więzienia.
- To świetnie się składa, że masz dla nas trochę czasu, młody - oznajmił, unieruchamiający mnie mężczyzna. - Mam nadzieję, że trochę się na tym znasz?
- Nie... - jęknąłem, nie będąc w stanie wykrzesać z siebie wołania o pomoc. - Ja nigdy... Nie, proszę...
- Masz ci los - inny z lokatorów tej celi przewrócił oczyma. - Tom, dlaczego przysłałeś do nas dzieciaka, który nawet nie umie grać w pokera?
- To go nauczcie! Przynajmniej będę miał od was święty spokój - mruknął, jakby nigdy nic.
Ja natomiast zamrugałem tylko kilkukrotnie powiekami. Grać w pokera? Co tu się, do cholery, działo?! Moje przerażenie zmieniło się w dezorientację, a gdy tylko zostałem uwolniony spojrzałem tylko pytająco na każdego z mężczyzn, którzy właśnie zwijali się ze śmiechu na swoich łóżkach.
- Naprawdę jesteś okrutny - stwierdził jeden z nich, kierując swoje słowa do Toma, który właśnie patrzył na mnie z rozbawieniem, wychylając się ze swojego łóżka.
- Tak, prawie umarł ze strachu - rzucił kolejny, a ja zacisnąłem wreszcie tylko zęby i bez zastanowienia zamachnąłem się w kierunku twarzy Kaulitza. Oczywiście zrobił sprawny unik i zaczął się śmiać.
- Chcę stąd natychmiast wyjść! - wrzasnąłem wreszcie wściekle, tym samym uciszając wszystkie krzyki. Strażnik zajrzał przez okienko do środka, upewniając się, że nic złego się nie dzieje, ale zanim zdążyłem zareagować, Tom skinął na niego i ten zniknął.
- Nie bądź taki, zagraj z nami - zwrócił się do mnie ten sam facet, który mnie trzymał. W jednej ręce trzymał karty, a drugą wyciągnął w moją stronę. - Mówią mi Vipe, a to są Greg i Sam. Żaden z nas nie jest taki straszny, jak się wydaje. A ten, który kryje się na górze jest najłagodniejszy z nas wszystkich i jest strasznym nudziarzem, więc mam nadzieję, że nie jesteście do siebie zbyt podobni, co?
Sam byłem zaskoczony, ale wreszcie tam zostałem. Znałem tę trójkę już wcześniej z widzenia, ale nigdy nie spodziewałbym się po nich, że okażą się... zupełnie niegroźnymi ludźmi, którzy jednak uwielbiają hazard. Gdy już panika znikła, zacząłem się do nich przekonywać i byłem w naprawdę wielkim szoku. Już po kilku pierwszych rozgrywkach w pokera, w którego oczywiście potrafiłem grać, zapomniałem całkiem o całej szopce, jaką mi zgotowali. Okazało się, że są świetnymi kompanami do zabawy, choć nie miało to zbyt wiele wspólnego z rozrywką, jaką uskuteczniałem w towarzystwie Lucasa. Żadnego alkoholu czy innych używek, ot gra w karty i nim zdążyłem się zorientować, zacząłem się przy nich otwarcie śmiać. Gdzieś w międzyczasie wyczułem na sobie czyjś wzrok i podniosłem głowę. Tom patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, jakby właśnie taki obrót sytuacji miał w planie, a ja - o, dziwo - odwzajemniłem ten uśmiech. Kto by pomyślał...? W końcu i on zszedł na dół, i przy wszystkich musnął lekko wargami moje czoło.
- Nie martw się niczym, mój pupilku. Przy mnie nie zginiesz - stwierdził rozbawiony, a pozostała trójka patrzyła tylko na nas dziwnie.
Spędziłem tam sporo czasu. Wróciłem do własnej celi dopiero, gdy zgasły światła, a posługiwanie się latarką było zbyt uciążliwe, żeby dalej grać. Stwierdziłem jednak, że stanowczo powinienem częściej grać w pokera. Wprawdzie nie miałem ze sobą pieniędzy, ale Tom pożyczył mi kilka banknotów, co skończyło się tym, że dwóch z trzech jego kolegów ograłem do zera. Przed wyjściem zamierzałem oddać im te pieniądze, ale wtedy pojawił się właśnie mój wybawca, który wyszczerzył się złośliwie i zgarnął całą pulę.
- No, co? Grałeś moimi pieniędzmi, prawda? A skoro nie chcesz tej kasy, ja się nią zaopiekuję - stwierdził, wsuwając plik do tylnej kieszeni spodni. Kumple patrzyli jednak na niego z mordem w oczach, choć teraz wiedziałem już, że w tej celi mało co dzieje się na poważnie. - Jakiś problem, panowie?
- Niech cię szlag, Tom! To całe moje oszczędności! Za co mam kupić sobie nowe świerszczyki?!


XVII.
Już kolejnego dnia przekonałem się, że prawda o poniektórych osobach była tu sekretem ich cel i najbliższych towarzyszy. Nawet z lekkim uśmiechem podchodziłem do Vipe, który odbierał właśnie swoje śniadanie, gdy ten spojrzał na mnie z góry lodowatym wzrokiem i wyminął mnie, jak jakieś krzesło. Nie było to może najprzyjemniejsze, jednak przy stole Greg puścił do mnie po kryjomu oczko, co nieco mnie zaskoczyło. Tego dnia znowu siedziałem u boku Toma. Nawet jeśli miał swoją zwykłą opanowaną minę, nie mógł ukryć uśmiechu, który co jakiś czas wkradał się na jego usta. Sam również czułem się o wiele lżejszy po minionym wieczorze, nawet jeśli tak okrutnie mnie nastraszył. Właściwie może trochę mi się należało?
Po obiedzie przed moją celą pojawił się znikąd Sam i bez słowa kiwnął na mnie głową. Właściwie już wcześniej zauważyłem, że jest raczej małomówny. Bez pytania wrzuciłem wszystko, co miałem w rękach do szufladki i poszedłem za nim na boisko. Zaraz po wejściu w oczy rzuciło mi się dziesięciu młodych mężczyzn w samych spodenkach, spoconych i większości nieźle ukształtowanych. Oczywiście ten, który zatrzymał mój wzrok na dłużej, miał piłkę i biegł przez boisko, minął dwóch zawodników i wykonał rzut. Rzecz jasna był to Tom i wcale mnie to nie dziwiło. Zwyczajnie nie mogłem oderwać od niego wzroku.
- Polubiłeś go, co? - usłyszałem nagle od stojącego po mojej prawej Sam'a. Spojrzałem na niego zaskoczony, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. - Nie masz się czegoś wstydzić, to człowiek, wobec którego nie da się być obojętnym.
- Wiesz... - zacząłem kulawo. - On akurat bardzo zasłużył sobie na moją sympatię.
- To prawda, ale z jakiegoś powodu on również polubił ciebie. Zostało ci jeszcze trochę czasu, nim nas opuścisz, więc chciałbym, żebyś lepiej go poznał.
- Co masz na myśli? - zapytałem zmieszany, on jednak uśmiechnął się tylko lekko. Nie było to złośliwe, to był zwykły, miły uśmiech.
- Pamiętasz, jak powiedział, że ma dożywocie? - W odpowiedzi pokiwałem lekko głową. - To prawda, ale w tej sprawie jest coś o czym nie chce mówić. Wydaje mi się, że możesz być kimś, przed kim się otworzy. Nie chcę, żebyś mi to zdradzał, gdy już się dowiesz. Myślę, że sam podejmiesz odpowiednią decyzję, gdy poznasz prawdę - stwierdził, odwracając ode mnie wzrok, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że to wszystko, co ma mi do powiedzenia.
- Odnoszę wrażenie, że coś wiesz - zasugerowałem ostrożnie, nie spuszczając z niego wzroku.
- Po tym, jak go przyprowadzili, trafił do mojej celi. Przez jakiś czas mieszkaliśmy sami, rozmawialiśmy wiele razy, on był na początku inny i... Mówił mi o wielu bolesnych rzeczach, ale to nie było wszystko. Przychodził moment, gdy zadawałem pytania, a on nie chciał ze mną dłużej gadać.
- Czy... chodzi o jego brata? - wydusiłem z siebie, czując, że trafiłem w sedno i z jakiegoś powodu zacząłem obawiać się tej sprawy. - O jego śmierć?
- Tak. Dowiedz się prawdy. Wiem, że jesteś do niego podobny. Widziałem zdjęcia, mówił mi. Dba o wszystkich, zasłużył, żeby o niego również zadbać - oznajmił poważnie, zaraz potem robiąc kilka kroków do przodu. - Ej, zmiana! Też chcę pograć! Tom!


XVIII.
Byłem nieco zaskoczony słowami Sam'a. Z drugiej strony mogłem się domyślić, że przyjacielem Toma będzie jakiś milczek. Nie wiedziałem za bardzo, co powinienem zrobić z tym, o czym usłyszałem. W końcu nie byłem nikim specjalnym, żeby wtrącać się w jego prywatne sprawy. Z drugiej strony, nie dało się ukryć, że zaciekawiło mnie to, że jest coś, co ten silny człowiek ukrywa przed wszystkimi. Nie byłem przekonany, czy mój wygląd faktycznie może coś pomóc (bo sądziłem, że właśnie o to chodziło Sam'owi) w wyciągnięciu od niego tej informacji, ale jeśli faktycznie mogłem coś dla niego zrobić, zamierzałem podjąć to ryzyko.
Tom nie zszedł od razu z boiska. Dokończył akcję, zrobił jeszcze jedną i bez problemu zdobył kolejne punkty. Zdawało się, że gra dla zasady, bo najwyraźniej był w tym dobry i pozostałym ciężko było nadążyć za jego tempem. Gdy w końcu wpuścił swojego kumpla na boisko, zaczęły się tam dziać dantejskie sceny, ale on, nie przejmując się tym - jakby był do tego przyzwyczajony - podszedł do ławki po swoją koszulkę, którą tylko otwarł twarz. Niewiele to dało, bo całe jego ciało błyszczało od potu, a jednak wcale nie zrażało mnie to do podejścia do niego, może ewentualnie byłem nieco zmieszany. W pobliżu stała zgrzewka wody niegazowanej, więc wziąłem jedną z nich i podałem mu, starając się nie przyglądać się zbyt przesadnie jego ciału.
- Dzięki - rzucił krótko, przejmując ode mnie butelkę. - Chcesz zagrać? - zapytał mnie po chwili, kiwając na biegających facetów, na co ja tylko się skrzywiłem.
- Wolę popatrzeć.
- Na grę, czy na nich? - zapytał z rozbawieniem błąkającym się po twarzy, mimo że zasłaniał ją nieco butelką. Zmrużyłem nieco oczy, robiąc głupią minę.
- Śmieszne, doprawdy - mruknąłem.
- Nie śmieję się, potwierdzam informacje - odparł jakby nigdy nic, odstawiając wodę na ławkę, na której zaraz potem usiadł, a ja poszedłem w jego ślady.
- Naprawdę wiesz wszystko o wszystkich tutaj? - rzuciłem ciekawie, rozglądając się wokół.
- Prawie. Na pewno wiem sporo. Skoro zamierzałem cię przygarnąć, musiałem się czegoś dowiedzieć, chyba rozumiesz? - zasugerował, patrząc teraz na mnie pytająco. Spojrzałem trochę niepewnie w jego twarz i nim się zorientowałem, odkryłem, że po lewej stronie przy ustach ma małą dziurkę. Przez to całkiem wyleciało mi z głowy, co miałem mu odpowiedzieć.
- Miałeś... kolczyk? - wyrzuciłem z siebie zamiast tego. Zaraz po wypowiedzeniu tych słów, poczułem, że zaczynają piec mnie policzki. Nie mogłem uwierzyć, że mnie tak zawstydzał, na dodatek wygadałem się, że przyglądałem się jego wargom, które właśnie ułożyły się w lekki uśmiech.
- Miałem - odparł pogodnie. - Musiałem go ściągnąć. Tu często dochodzi do bójek, a nie chciałbym, żeby rozerwali mi wargę - stwierdził, dotykając palcem tego miejsca. - Ty możesz sobie pozwolić na zatrzymanie tego - stwierdził, po czym poczułem jego dotyk na swojej brwi.
Cóż, miałem więcej kolczyków, ale jakoś nie miałem ochoty go wtedy o tym uświadamiać. Zresztą, to nic ważnego. Odchrząknąłem nieco niezręcznie.
- Tak właściwie... - zawahałem się przez chwilę. - Nigdy nie zapytałem, jak długo tu już jesteś.
- Mam wrażenie, że całą wieczność - stwierdził z cichym westchnieniem. - Będzie już... koło trzech lat. To trochę mało wobec całego życia, które mam tu spędzić - dodał po chwili, a jego twarz znów przybrała chłodny wyraz.
- Wiesz... wtedy wieczorem powiedziałeś mi coś o swoim bracie i zastanawiam się...
- Nie - przerwał mi stanowczo. - Nie ma potrzeby, żeby o tym rozmawiać. Byłem nieco pijany, nie powinienem był wygadywać tych wszystkich rzeczy.
- Rozumiem - odparłem krótko.
Jeśli faktycznie miałem móc się tego dowiedzieć, musiałem chyba trochę bardziej się postarać. W końcu nie od razu Rzym zbudowano. Uśmiechnąłem się lekko w jego kierunku. Mam jeszcze trochę czasu, Tom, pomogę ci. Tylko pozwól mi na to.

6 komentarzy:

  1. Bosko, czekam na więcej... Dalej takiej weny życzę! *______________*

    OdpowiedzUsuń
  2. To. Było.EXTRA!!! Daj nam więcej *--* plisssss

    OdpowiedzUsuń
  3. Próbowałam czytać trochę na fb ale jakoś te odcinki trochę inaczej wyglądają i kilka mi się po drodze zgubiło. Jakoś nie mogłam tego ogarnąć. Więc cieszę się że wstawiasz to tu i mam nadzieję że jutro też się cis pojawi. Ładnie proszeee. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. z tej sytuacji w celi Toma chciało mi się śmiać choć Bill taki biedny haha :-D ale czekam aż wydarzy się coś więcej, mam nadzieję, że już niedługo. No i mam nadzieję, że jeszcze dziś będzie nowy odcinek :-( buziaki Czokuś, kocham cie :*

    OdpowiedzUsuń
  5. ostatnim razem jak tu by;am nie bylo nic nowego wiec po troche dlugiej przerwie wpadlam i....jeeej, nowe opowiadanie :) ty wiesz ze ja tesknilam za twaja tworczascia. tak, ze bez chwili przerwy przeczytalam wszystkie czesc i juz sie nie moge doczekac na kolejna czesc.
    podoba mi sie ta innosc - wiezienie, inne scenerio i w ogole caly klimat. super.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeej, Czoko.. jak to możliwe, że nie przestajesz mnie zaskakiwać. Jakby tego było mało, pozytywnie zaskakiwać. Cholernie pozytywnie.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^