poniedziałek, 31 marca 2014

Między kratami a rzeczywistością [XL-XLIII]

Witam :).
Tak się miło upominaliście, że postanowiłam coś Wam wrzucić, szczególnie, że sporo dziś napisałam znów :D. Robi się coraz ciekawiej, moi Drodzy xD. Przynajmniej mnie się tak wydaje ^^.
A co Wy o tym sądzicie? ;>

Smacznego!

Wasza Czokoladka ;).








XL.
            Wieść o nowych bandytach, jak sam nazwałem ich w myśli, rozniosła się po więzieniu wyjątkowo szybko i podczas kolacji wszyscy byli już przygotowani na ich pojawienie się. Ludzie Toma z nim włącznie byli poważni i skupieni, choć widziałem grupki osób, które najwyraźniej cieszyły się z pojawienia się tych nowych i coraz mniej mi się to podobało. Kaulitz był spięty, warczał, rozdawał rozkazy i znów wszyscy traktowali go jak wielkiego pana, a mnie jak powietrze. Zdawałem sobie sprawę, że to pokazówka, ale jak długo mogło to potrwać? Przecież tamci mieli tu zostać dłużej niż kilka dni. Nie wyobrażałem sobie, jak to wszystko będzie wyglądało, gdy znowu każdy będzie musiał uważać na to, co robi i mówi.
            Gdy czwórka nowych została wprowadzona na stołówkę, pojawili się ludzie, którzy od razu ruszyli w ich kierunku i zostali oni zagarnięci do jednego ze stołów. Widząc to, Tom zaklął tylko pod nosem. Widocznie nie miał apetytu, bo niewiele zjadł ze swojej porcji. Niedługo potem podniósł się ze swojego miejsca, a że chciałem pójść za nim, jeden z jego kumpli złapał mnie za rękę i posadził z powrotem na ławce. Kaulitz nawet nie obejrzał się w moim kierunku, tylko podszedł do strażnika i widziałem przez chwilę, jak rozmawiają, po czym wyszedł. Mnie natomiast nie wypuścili od stolika, dopóki ze stołówki nie wyszła ostatnia osoba, chociaż wyraźnie słyszałem zamieszanie dobiegające do mnie z korytarza.
            - Co tam się dzieje? – zapytałem wreszcie zniecierpliwiony, ale nikt mi nie odpowiedział. Przy stole nie było żadnego z współlokatorów Toma, więc nie miałem tak naprawdę do kogo się zwrócić, a on sam kazał mi trzymać się od tego wszystkiego z daleka.
            Dopiero kolejnego dnia poczułem, że Kaulitz wlazł za mną pod prysznic. Poczułem jego nagie ciało przylegające do moich pleców i odetchnąłem cicho.
            - Nikt się do ciebie nie zbliżał? – usłyszałem przy prawym uchu i pokręciłem w odpowiedzi przecząco głową. – To dobrze…
            - A co z tobą?
            - Nie martwię się o siebie, Bill – syknął cicho. Najwyraźniej ani trochę nie uspokoił się od chwili prośby jego wujka. – Każdy chociaż trochę orientuje się, że coś między nami jest. Ci, którym nigdy nie podobało się to, że pilnuję tu porządku zdążyli już przyłączyć do siebie nowych. Będą próbowali cię dopaść, rozumiesz? Nie jesteś teraz bezpieczny.
            Jego słowa sprawiły, że nie byłem w stanie wydusić już z siebie choćby słowa. O, matko. Naprawdę nie przyszło mi to wcześniej do głowy. I nie podobało mi się to. Przez moment stałem tam, jak sparaliżowany, nim mężczyzna odwrócił mnie do siebie przodem. Chciałem dowiedzieć się, jak w takim razie mam się zachowywać i jak to wszystko będzie wyglądało, ale Tom nie dał mi nic powiedzieć. Wpił się w moje wargi, jakby sam sobie próbował dodać odwagi, a potem zniknął mi z oczu. Prócz posiłków zresztą nie widziałem go przez resztę dnia. Podczas wolnego czasu dostałem informację, że powinienem spędzać go na świetlicy wśród pewnych ludzi. Dopiero kolejnego dnia znalazł dla mnie trochę czasu. Tuż po kolacji pojawił się w mojej celi z cieniami pod oczyma, co świadczyło głównie o tym, że był niewyspany. Nie mówiąc nic, zerknąłem w stronę Olivera, który zaszył się z książką na górnym łóżku naprzeciwko, więc pociągnąłem Toma do siebie na dół.
            - Nikt nie chce mi mówić, co się dzieje – pożaliłem się szeptem, na co on pocałował mnie tylko lekko w czoło. – Proszę cię, nie każ mi czekać w niepewności.
            - Połączyli się w grupę, ale na razie nie działo się nic konkretnego. Kilka sprzeczek, przepychanek. Znam jednego z nich. Wyszedł stąd przed dwoma laty i najwyraźniej nie pała do mnie sympatią, bo wtedy zająłem jego miejsce. Pomyślałem, że… mógłbym trochę spokojniej zasnąć, gdybyś był obok – dodał na koniec, co najwyraźniej nieco go peszyło.
            Rozmawialiśmy szeptem, żeby nie zwracać za bardzo na siebie uwagi mojego współlokatora, ale jeśli liczyłem na to, że wreszcie będę miał okazję spróbować przekonać Kaulitza do próby wyjścia na wolność, to trochę się przeliczyłem. Tak jak mówił, położył się za moimi plecami i wtulił we mnie ufnie, zamierzając iść już spać. A ja naprawdę nie miałem serca teraz go męczyć. Wyjątkowo szybko zasnął, ale jego sen długo był niespokojny. Dopiero po dłużej chwili, gdy zacząłem gładzić jego obejmującą mnie rękę, uspokoił się w końcu i przestał mruczeć pod nosem, czy wiercić się. Oliver nic właściwie nie mówił. Dopiero kolejnego dnia uśmiechnął się tylko do mnie lekko, gdy zobaczył śpiącego przy mnie mężczyznę.
            - Ma dużo na głowie, prawda? Pomyśleć, że nawet tu niektórzy muszą ciężko pracować – stwierdził cicho, siadając naprzeciwko mnie. Nie spałem już, ale spodziewałem się, że Tom obudziłby się, gdybym tylko spróbował mu się wymsknąć, a naprawdę chciałem, żeby odpoczął. – Z początku go nie cierpiałem, ale dobry z niego gość…
            - To prawda – odparłem, uśmiechając się również do niego. Nie miałem mu nic więcej do powiedzenia. A przynajmniej nic, co powinien wiedzieć, więc po prostu przymknąłem oczy i zamierzałem poleżeć tak, dopóki strażnicy nie przyjdą zaprowadzić nas pod prysznic. Obudziły mnie jednak wargi Toma na moim karku.
            - Musimy już iść – oznajmił krótko, po czym obaj wstaliśmy, szykując się do wyjścia.
            Do obiadu było w miarę spokojnie. Po nim Tom nawet zabrał mnie ze sobą na boisko, ale zostałem szybko zagarnięty na tyły obecnych tam jego ludzi, gdy spora grupa weszła do pomieszczenia. Drażniło mnie to, że w takich chwilach nie potrafił na mnie nawet spojrzeć, ale grzecznie stanąłem z boku, obserwując to, co się działo. Wszyscy przybyli kotłowali się wokół jednego z nowych, więc domyśliłem się, że to o nim mówił mi Kaulitz. Zarówno on, jak i jego przeciwnik wyszli na przód grup, żeby porozmawiać – a przynajmniej miałem nadzieję, że o to właśnie chodzi.
            - Boisko jest teraz zajęte – oznajmił bez wahania nasz lider, wbijając lodowate spojrzenie w tamtego faceta.
            - Było, teraz my chcielibyśmy z niego skorzystać – odparł, jednak Tom nie okazał ani odrobiny zniecierpliwienia.
            - Skoro tak się upieracie, możemy zagrać razem. Drużyna na drużynę – stwierdził niewzruszony, na co jego przeciwnik prychnął tylko głośno.
            - Nie rozumiesz, Kaulitz, nie będziesz dłużej stawiał warunków. Moim chłopcom nie podobają się twoje zasady i pedalskie zapędy. Jeśli chcesz trochę pożyć, lepiej się wycofaj, bo tym razem ja też dostałem dożywocie i teraz to będzie MOJE więzienie i MOI ludzie. Jeśli mówię, że macie się stąd zmyć to albo pójdziecie po dobroci, albo będą musieli was stąd wynosić. Wtedy na nic zda się smycz dla twojego pupilka, bo osobiście uwiążę mu nową – powiedział, patrząc na niego prowokacyjnie.
            Naprawdę błagałem w myśli, żeby Kaulitz wciąż nad sobą panował, jak i nad sytuacją. Wolałem już schować się do celi, niż pozwolić, żeby ta to dalej toczyło się w tym samym kierunku.
            - Jeśli masz do mnie jakiś problem, możemy załatwić to jeden na jednego – warknął wreszcie w odpowiedzi Tom, a ja jęknąłem bezsilnie. Tylko nie to.
            - Jakiś ty bohaterski! – Parsknął śmiechem tamten. – Nie ma mowy. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Albo jesteście z nami, albo przeciwko nam.
            - Ja to powinienem powiedzieć – odparł twardo, występując jeszcze o krok przed pierwszy szereg. – Wyprowadźcie Billa – zawyrokował, a mnie serce stanęło w miejscu.
            - Nie wypuszczajcie nikogo – skontrował tamten i już widziałem, że mężczyzna chciał rzucić się w jego stronę, więc w ostatniej chwili wyrwałem się spomiędzy swoich „ochroniarzy” i wpadłem pomiędzy tę dwójkę, która szykowała się już do bójki.


XLI.
            - Tom, nie rób tego, nie daj się sprowokować – mówiłem cicho, podchodząc do niego bliżej. – Wyobrażasz sobie, co tu będzie się działo, jeśli trafisz do izolatki? – wyszeptałem jeszcze ciszej, żeby tylko on mógł mnie usłyszeć. On jednak odepchnął mnie sobie z drogi.
            - Sam, zabierz go! – wrzasnął do kumpla i nim zdążyłem się zorientować, z której strony po mnie przyjdzie, ten trzymał mnie już mocno i odciągał znów na bok.
            - Puść mnie! – krzyknąłem, a zaraz potem rozległ się śmiech tego nowego.
            - Jakie to słodkie. Aż się mogę się doczekać, gdy przy mnie będzie tak skakał. Dużo ci jeszcze zostało odsiadki, ciotko? – zwrócił się do mnie, na co tylko zacisnąłem zęby, posyłając mordercze spojrzenie jednak nie jemu tylko Samowi, który w tej chwili zostawił mnie w rękach innych, żeby wrócić do Toma.
            Nie zamierzałem jednak pozwolić na to, żeby doszło do zamieszek, więc zacząłem krzyczeć na cały głos. Brzmiało to trochę, jakby ktoś usiłował obedrzeć mnie ze skóry, ale tym lepiej. Strażnicy, który dotąd stali sobie spokojnie przy drzwiach, nie zwracając na nic uwagi, wpadli do środka, odszukując mnie i wyciągając spomiędzy pilnujących mnie ludzi, a potem zaczęli rozganiać towarzystwo. Ledwie zostałem odstawiony do celi, jak wpadł tam wściekły Kaulitz.
            - Kurwa, Bill! Mówiłem ci, żebyś się nie wtrącał! – opieprzył mnie, ignorując upominającego go spod drzwi strażnika.
            - A ja prosiłem, żebyś był ostrożniejszy. Przecież mało brakowało, a wszyscy rzucilibyście się na siebie! – warknąłem oburzony, nic sobie nie robiąc z jego złości.
            - Do tego musi dojść, nie rozumiesz?! Inaczej nigdy nie będzie tu spokoju. Będą robili kłopoty, próbowali wyłapywać nas pojedynczo. Nie po to tyle pracowałem na spokój w tym miejscu…
            - A ja nie po to dowiadywałem się prawdy o tobie, żebyś musiał tu zostać! – przerwałem mu. – Musi być inny sposób! Zostało niewiele czasu, ale możemy wyjść stąd obaj. Nie powinieneś teraz…
            - Skończ z tym, Bill – przerwał mi chłodno. – Powiedziałem ci prawdę i naprawdę cieszę się, że mogłem to zrobić. Jest mi teraz o wiele lżej, ale mówiłem ci już, że nie zamierzam stąd wychodzić. To miejsce mnie potrzebuje, w przeciwieństwie do całego świata na zewnątrz.
            - A ja? – wydusiłem z siebie z gulą w gardle. – Ja już się nie liczę? Mam po prostu stąd wyjść i tęsknić za tobą do końca życia, bo postanowiłeś sobie być wybawcą uciśnionych? Naprawdę ani przez chwilę nie pomyślałeś, że możemy być szczęśliwi daleko do tego miejsca? To niesprawiedliwe, Tom, a my nie jesteśmy męczennikami. Jeśli nie zdecydujesz się chociaż spróbować wyjść stąd dla mnie, to ja też będę musiał zostać tu na zawsze. Już ci mówiłem… I to moje ostatnie słowo – oznajmiłem poważnie, wpatrując się prosto w jego zaskoczone oczy.
            Po chwili jednak powróciły do nich iskry złości, a Tom trzasnął ręką w ścianę. Był wyprowadzony z równowagi i wyglądał trochę, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić. Chyba spodziewał się, że naprawdę mogę zrobić coś, przez co sam zarobiłbym dożywocie.
            - Porozmawiamy o tym innym…
            - Nie – nie dałem mu dokończyć. – Już powiedziałem ci, co postanowiłem. Możemy ewentualnie omówić kwestie zorganizowania dla ciebie rozprawy, w której wyjaśniłoby się, że jesteś niewinny.
            Nie odpowiedział. Odwrócił ode mnie wzrok i wyszedł. Nie było go na kolacji. Nie pojawił się również później w mojej celi, choć jeszcze rano twierdził, że znów przyjdzie do mnie na noc. Nie spotkałem go też kolejnego dnia w łazience, a przy śniadaniu sam strażnik oznajmił mi, że Kaulitz dostał cztery dni w izolatce za pobicie dwóch więźniów, gdy jeden z naszych trafił do skrzydła szpitalnego po tym, jak połamali mu palce u rąk. Biały jak ściana siadałem do stołu. Wszyscy na mnie patrzyli, gdy ja sam po prostu drżałem z przerażenia.
            - Może źle go zrozumieliśmy? – dotarł do mnie głos jednego z siedzących naprzeciwko mężczyzn.
            - Nie, jestem pewien, że tak właśnie powiedział…
            - Ale co on może zdziałać?!
            - Nie wiem, ale szef powiedział, że oberwiemy, jeśli nie będziemy się go słuchać. To idiotyczne…
            - Bill? – dotarło do mnie niespodziewanie zza pleców, aż podskoczyłem. Zaraz potem jednak utkwiłem wzrok w stojącym za mnie Samie. – Wiesz już o Tomie?
            - Co tam się stało? – zapytałem, patrząc na niego błagalnie. – To znów przeze mnie?
            - Natknął się na nich, jak we trzech znęcali się nad Gregiem… Jeden uciekł, ale pozostali dwaj zdrowo oberwali, zanim strażnicy ich rozdzielili.
            - Greg? O, mój Boże… - jęknąłem, czując w głębi duszy, że to jednak moja wina. Może gdybym wtedy pozwolił mu załatwić wszystko tak, jak to planował, nie doszłoby do tego. – Co z nim?
            - Jest w szpitalnym. Dopiero poskładali i zagipsowali mu ręce – wymruczał, siadając obok mnie. – Tom wyznaczył cię jako swojego zastępcę – dodał zaraz potem, patrząc na mnie niepewnie, gdy ja o mało nie spadłem ze swojego miejsca.
            - Słucham?
            - Powiedział, że wszystkim się zajmiesz, więc mamy się ciebie słuchać – oznajmił, przyglądając mi się, jakby wahał się, czy jestem na to w jakikolwiek sposób przygotowany.
            Nie byłem. Za to czułem, że za chwilę osunę się na ziemię, bo zrobiło mi się strasznie słabo, pod wpływem tych wszystkich wyczekujących spojrzeń. Och, tak, wiedziałem, że to miała być kara, ale dlaczego wciągnął w to ich wszystkich? W tamtej chwili straciłem jakoś apetyt…

XLII.
            Podczas gdy wszyscy jedli, ja grzebałem widelcem w talerzu. Sytuacja nie była zbyt pozytywna. Tom był w izolatce, natomiast ten, który do tego doprowadził, cieszył się właśnie wraz z kumplami, że teraz będą mogli zrobić, co tylko będzie się im podobało. Zdawałem sobie sprawę, że wszyscy znaleźliśmy się w poważnych tarapatach i chyba nikt nie rozumiał, dlaczego w takiej chwili postanowił zrobić ze mnie pośmiewisko. Do niego ludzie mieli respekt i nawet jeśli wróg planował doprowadzić do konfrontacji, Kaulitz był osobą, która trzymała tych bandziorów na dystans. Ale kto bałby się mnie? Jak mógł tak po prostu narazić wszystkich na niebezpieczeństwo? Wciąż próbowałem doszukać się większego sensu w tym, co zrobił, bo – powiedzmy sobie wprost – każdy, kto siedział ze mną przy jednym stole, byłby lepiej zorientowany w tym, co zrobić.
            Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że wszyscy na mnie czekają. Wzroki kilkudziesięciu osób spoczęły na mnie wyczekująco i to właśnie wyrwało mnie z zamyślenia. Skrzywiłem się nieco, widząc to i najwyraźniej nie zrobiłem tym na nich zbyt dobrego wrażenia.
            - To bez sensu! On nie ma pojęcia, co robić – zauważył ktoś na głos, na co ja westchnąłem cicho.
            - To prawda, jestem zaskoczony pomysłem Toma – przyznałem się od razu, ignorując Sama, który najwyraźniej nie chciał, żebym mówił coś takiego. – Ale pomyślcie. Przecież nie narażałby nas wszystkich, prawda? Jestem pewien, że tym razem też musi chodzić o coś więcej… - urwałem w porę, jedynie w myśli dodając: „niż zrobienie mi na złość”.
            - Na przykład? – zapytał siedzący dziś naprzeciwko mnie Vipe. – W każdym razie, jeśli ktoś ma pomysł, jak mamy wrócić do cel bez awantury z tamtymi, niech mówi.
            - Po prostu spuścimy im łomot i będzie po sprawie – rzucił ktoś z boku.
            - Nie ma mowy – mruknąłem, na co przy stoliku rozległy się głosy niezadowolenia.
            - Musimy się im postawić!
            - Kaulitz pomógłby się nam z nimi rozprawić.
            - Ale jego tu nie ma! – warknąłem wreszcie zniecierpliwiony. Naprawdę zaskakiwałem sam siebie, jeszcze nie tak dawno temu nie miałbym odwagi choćby odezwać się do któregokolwiek z nich. – Zdaje się, że to ja mam wziąć za wszystko odpowiedzialność dopóki nie wróci.
            - Cudownie, więc wymyśl coś!
            Nie trzeba było dwa razy mi powtarzać. Mój umysł postawiony pod ścianą wreszcie zaczął odpowiednio analizować sytuację. Byłem pewien, że sobie poradzę. Albo raczej sobie poradzimy. Nie trzeba było geniusza, żeby zauważyć, że jest nas znacznie więcej niż naszych przeciwników. Więźniowie nie byli z tego zadowoleni, ale kazałem im po prostu ignorować wszelkie zaczepki. Wszyscy jednak spodziewali się podobnej akcji, jak ta na boisku. Kazałem im więc dobrać się w kilkuosobowe grupy, które w razie czego będą odpowiedzialne za odparcie ataku. Chwilę to trwało, nim wytłumaczyłem im, że wcale nie muszą się z nimi tłuc. Dopiero, gdy wspomniałem coś o ćwiczeniach z samoobrony, które prowadził Tom, pogodzili się z tym, że mają po prostu dać im do zrozumienia, że nie interesują nas ich brutalne sposoby wprowadzania chaosu do tej placówki. Sam i Vipe stanęli za mną murem, przypominając każdemu buntującemu się facetowi, że to Kaulitz kazał im się mnie słuchać, więc wreszcie ruszyli się z miejsca.
            Do celi wróciliśmy spokojnie. Wydawało się, że szef tamtych chciał wybadać, czy wszystko układa się po jego myśli. Nie trzymaliśmy się w zwartej grupie jak ostatnim razem, gdy Tom był w izolatce przez długi czas. Nikt jednak nie zostawał sam i każdy mógł liczyć na pomoc od innych.
            Prawdę mówiąc, miałem chęć zostać na wszelki wypadek w celi, ale rozumiałem tyle, że jestem odpowiedzialny za wszystko, co się wydarzy. Musiałem więc być gdzieś w pobliżu pozostałych. Dopiero, gdy wychodziłem z nimi na spacerniak, dotarła do mnie myśl, że podczas gdy ja zmusiłem wszystkich do zmiany zwykłego dla nich postępowania, Kaulitz mógł po prostu chcieć zapewnić mi bezpieczeństwo. W końcu zostałem zastępcą ich lidera. Mimo wszystko nie zamierzałem zmieniać swojego postanowienia.


XLIII.
            Gdy jednak doszło, co do czego, byłem kompletnie spanikowany sytuacją. Tym razem to Sam stanął na czele naszych, kiedy ja kazałem wycofać się wszystkim, którzy nie chcą się w to mieszać, bądź nie potrafią dobrze się bronić. Uważałem, że ja też nie mam o tym zbyt wielkiego pojęcia, a oczywistym było, że będą chcieli mnie dopaść, dlatego najbliżsi Tomowi więźniowie próbowali ukryć mnie za swoimi plecami. Słysząc jednak, jak ten bydlak obraża nas wszystkich i kpi sobie z Toma, przypomniałem im, że teraz powinni słuchać, co do nich mówię i pomimo protestów dołączyłem do Sama, który spojrzał na mnie z przerażeniem. Nikt jednak nie zareagował, gdy kazał im mnie zabrać. Gdy natomiast próbował sam zapewnić mi bezpieczeństwo, sprawny unik wszystko załatwił.
            - Och, Kaulitz nie będzie zły, że wyciągasz łapska po jego własność? – zwrócił się do niego nasz wróg. Skrzywiłem się więc i posłałem mu chłodne spojrzenie. Zebrałem się w sobie na odwagę i odezwałem się wreszcie do niego.
            - Nie masz innych problemów niż cudze sprawy? – zapytałem, unosząc lekceważąco brew, co widocznie zirytowało tego człowieka.
            - Wydawało mi się, że pupilki nie mają prawa głosu.
            - Zależy, co nazywasz pupilkiem. Jak wiesz, zwierzęta raczej nie mówią. No, nie licząc ciebie. Musisz być wyjątkiem potwierdzającym regułę. Poza tym raczej nie wolno ich tu trzymać. Właściwie zastanawia mnie, co tu robisz? Wściekłe i agresywne psy po prostu się usypia z tego, co wiem – rzuciłem na koniec, doprowadzając do tego, że jego właśni ludzie zaczęli się podśmiechiwać. Naprawdę niewiele brakowało, żeby z psyka zaczęła mu się toczyć piana.
            - Pożałujesz tych słów – wycedził przez zęby, kiwając na kogoś ze swojej grupy. Ja również od razu wyczułem kogoś za swoimi plecami. Musiałem przyznać, że dodało mi to nieco odwagi. Tak naprawdę improwizowałem, grałem na czas, wiedząc, że strażnicy wtrącą się, jeśli takie zbiegowisko zbyt długo się nie rozchodzi.
            - Naprawdę tylko na tyle cię stać? Masz w ogóle w tej swojej głowie coś więcej prócz megalomanii, skoro nie potrafisz odpowiedzieć na głupią zaczepkę?
            - Bill, prowokujesz go – rzucił do mnie cicho Sam, ale przecież doskonale o tym wiedziałem.
            Chciałem spojrzeć w stronę współlokatora Toma, ale przed tym powstrzymał mnie gwałtowny ruch wroga. Mężczyzna ruszył w moim kierunku i zamachnął się, ale tym razem też wystarczył szybki unik, szczególnie, że jego pięść zatrzymała się na dłoni Vipe’a, który złapał ją i odepchnął od nas przeciwnika. Dobrze, że to był akurat on. W myśli obiecałem sobie, że nigdy więcej nie upomnę go, że niszczy karty. Czasem warto było skorzystać z siły, jaką miał w rękach.
            - Odpuście sobie! – wykrzyknąłem, widząc poruszenie wśród stojących mi naprzeciw ludzi. – Kaulitz wyznaczył mnie na swoje zastępstwo pod swoją nieobecność, więc wyobraźcie sobie, jak „bardzo” musiał się obawiać, co się tu wydarzy – ciągnąłem, obserwując klnącego wściekle faceta.
            - Na co czekacie?! Brać ich! Złapać mi tego gównojada! – wrzasnął, ale jego ludzie popatrzyli tylko po sobie z głupimi minami. – Ruszcie się! W końcu sami chcieliście, żebym zrobił porządek z Kaulitzem i jego przydupasami! Macie okazję spuścić im manto!
            Naprawdę szeroko się uśmiechnąłem, gdy żaden z nich nawet nie drgnął z miejsca. Strażnicy byli w pogotowiu. Już niczego się nie obawiałem.
            - Tak wam się nie podobają rządy Toma, ale wszyscy korzystaliście ze spokoju, który tu zapanował. To śmieszne – odezwałem się znowu, chcąc załatwić to raz a dobrze. – Nikt nie będzie się z wami tłukł, żeby urozmaicić wam odsiadkę. Bez względu na to, czy Tom tu jest, czy nie, chcemy odsiedzieć swoje bez użerania się z kimkolwiek. Nikt tu nie boi się ani was, ani nikogo innego. Radziłbym przemyśleć raz jeszcze tę kwestię i zastanowić się, czy warto. W innym wypadku nie będzie nikogo, żeby wstawić się za wami, gdy przyjdzie, co do czego. Proszę bardzo, róbcie co chcecie – rzuciłem na koniec, mając nadzieję, że żaden z nich nie widział tego, jak trzęsą mi się założone na klatce ręce.
            Zanim jednak którykolwiek z nich zdążył się ruszyć, strażnicy zaczęli rozganiać towarzystwo, grożąc, że jeśli zaraz się nie rozejdą, wszyscy wrócą natychmiast do cel. Najpierw zaczęli odchodzić nasi przeciwnicy, potem widziałem już jak i każdy z naszych idzie w swoją stronę. Oczywiście wciąż trzymali się grupkami, o których mówiłem. Nie mogłem po prostu uwierzyć, że Kaulitz tak dobrze ich sobie wyszkolił. Przede mną wciąż jednak stał ten facet, ich lider. Chociaż nawet wtedy uśmiechnąłem się w myśli, że przy Tomie jest nikim.
            - Zapłacicie mi za to. Ty i ten twój Kaulitz. Przysięgam – rzucił warkliwie w moim kierunku, po czym sam również odszedł.
            Na spacerniaku znów zapanował spokój. Ciekaw byłem, czy nasz lider byłby dumny ze swojego zastępcy?

4 komentarze:

  1. Super ;) jakoś taka cicha nadzieje miałam ze coś sie dziś pojawi ;)
    To miło ze Tom sie martwi o Billa (i o to co sie dzieje dookoła w więzieniu) ale to ze mianował go swoim zastępca i mimo zaskoczenie Bill dał sobie radę ;)
    I niech ci wena sprzyja bo już sie nie moe doczekać kolejnych części

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam, gdy przed snem mogę przeczytać coś Twojego. :)
    Pierwsze, co zawsze rzuca mi się w oczy w tym opowiadaniu, to dialogi między więźniami. Nie wiem, czy byłabym w stanie napisać coś wulgarnego (choć obecnie muszę wysilać mózg, bo w moim nowym opowiadaniu przewija się wątek łobuza), a Twoje dialogi wyglądają naturalnie, jakbyś sama tam była i podsłuchała haha :D
    Poza tym, co do tej części, sądziłam, że Bill dostanie jakieś lanie i wpakuje się w tarapaty. To znaczy, pewnie się w nie wpakował tymi swoimi tekstami, ale i tak nie skończyło się to tak źle, jak się obawiałam. Tom zapewne wiedział, co robi, powierzając Billowi opiekę nad swoją grupą, choć wyglądało groźnie... :) Coś czuję, że konflikt między grupami nie rozwiąże się zbyt szybko, a Bill jeszcze nieraz wpakuje się w jakiś problem... Oby tylko zawsze wychodził z niego cało.
    Dziękuję za ten odcinek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bill zaszalał. :) Ciekawa jestem jak to się dla niego skończy. Mam nadzieję że nic mu się nie stanie bo przeczuwam zemstę tego kolesia. Pisz jak najszybciej next. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bill, mistrzu! szczerze mówiąc, to myślałam, że polegnie po całości a tutaj takie zaskoczenie...nie spodziewałam się :) mam nadzieję, że następne odcinki dodasz w miarę szybko i że Tom już wróci, nie męcz go tyle tą izolatką :P Pozdrawiam i życzę weny :*
    Sekretna

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^