wtorek, 1 kwietnia 2014

Między kratami a rzeczywistością [XLIV-XLVI]

Witam :D.
Dzisiaj notka niespodzianka albo raczej wynagrodzenie za mój niewinny żarcik odnośnie mojego komputera i jego zawartości. A więc wszystko ma się bardzo dobrze, a to był tylko mały psikus na Prima Aprilis, o którym i tak pewnie nie każdy wiedział, a wielu pewnie się zorientowało, że to jednak kwestia dzisiejszej daty ^^.
Tak więc - smacznego, moi Drodzy!
Skoro Czokuś zaczął dziś już mącić, zamąćmy raz jeszcze...
Miłego czytania ;>...

Wasza Czokoladka ;).






XLIV.
Kolejnego dnia, gdy wracaliśmy ze spacerniaka, Vipe przerzucił mnie sobie przez ramię i szczerząc się do strażnika, który nie bardzo rozumiał, co wyprawiamy, zaniósł mnie do ich celi. Zdziwiłem się, gdy nikt nie zaprotestował i zostałem zamknięty razem z nimi, ale najwyraźniej Kaulitz zadbał o to już wcześniej. Usiadłem więc na jednym z wolnych krzeseł, gdy tylko odstawiono mnie na ziemię i spojrzałem z pytającą miną po tej dwójce.
- Bill. Zdajesz sobie sprawę, że jesteś cudotwórcą? – zapytał mnie Sam, na co ja uniosłem tylko wyżej jedną brew.
- Tak? A co za cuda?
- Nie zgrywaj się. Pozbyłeś się problemu bez choćby jednej bójki. A myśmy cię mieli za kogoś, kto wiecznie chowa się za Kaulitzem.
- Zauważ, że dotąd wszyscy się tylko za nim chowali – mruknąłem z głupią miną. – Nie miałem innego wyjścia, zrobiłem jedyną rzecz, którą byłem w stanie zrobić, jako jego „zastępca”…
- No, właśnie! – wtrącił się Vipe. – Przeciągnąłeś ich na naszą stronę!
- Słucham? – zdziwiłem się.
- Uderzyłeś z ich najsłabszy punkt. Oni sobie wzajemnie nie ufają. Oni zrozumieli, że jeśli będą po naszej stronie, zawsze znajdzie się ktoś kto ich wyratuje z opresji – wyjaśnił mi Sam. Zaśmiałem się tylko niezręcznie.
- To… chyba dobrze? W końcu tak jest…
- Nie do końca. Przynajmniej nie było. Ale zwróciłeś uwagę, że wszyscy posłuchali twojej rady i nikt już nie kręci się sam? Nie tworzą grup, które patrzą na siebie wrogo, tylko pilnują wzajemnie innych. W ten sposób wszelkie rozróby zostaną zduszone, zanim strażnicy zdążą zareagować. Tamci przychodzą do nas i opowiadają się otwarcie po naszej stronie. Naprawdę masz chyba lepsze gadane niż Tom.
- To oczywiste! – Prychnąłem z rozbawieniem malującym się na twarzy. – Jego ulubionym argumentem była siła. Ja jej nie mam, więc muszę nadrabiać czymś innym, prawda?
- Nic dziwnego, że tylko ty zdołałeś mu się postawić. Czuję, że Tom nie ma przy tobie nic do gadania.
- Powiedzmy, że dochodzimy zwykle do porozumienia – rzuciłem nieco zmieszany. Właściwie doskonale zdawałem sobie sprawę, że zazwyczaj przekonywałem Kaulitza do tego, żeby odpuścił w nieco inny sposób niż słownie, ale póki działało, nie przeszkadzało mi to specjalnie. Poza tym chyba tylko druga tak uparta osoba jak on mogła zrozumieć, jak bardzo ten człowiek lubi stawiać na swoim. – Były od niego jakieś wieści?
- Nie. Z tego, co wiem, jest wściekły i nie chce nawet współpracować ze strażnikami – odpowiedział mi natychmiast Vipe, na co Sam posłał mu tylko lodowate spojrzenie. Chyba miałem o tym nie słyszeć.
- Nie przejmuj się.
- Jest wściekły na mnie? Mimo tego, co wydarzyło się wczoraj?
- Nie martw się – powtórzył się jego dotąd najbliższy przyjaciel z celi. – Jak wyjdzie i zobaczy, jak to wygląda, na pewno mu przejdzie.
- Boże. A mnie się wydawało, że będzie zadowolony. – Westchnąłem ciężko. – A co z Gregiem?
- Jutro do nas wraca, czuje się już lepiej. Byłem dziś u pielęgniarki, więc mi powiedziała.
- To dobrze – odparłem krótko, uśmiechając się lekko.
Złe przeczucia jednak nie opuszczały mnie od chwili, gdy Tom oznajmił nam, że pojawią się nowi, groźni więźniowie. Wcale nie cieszyłem się tak bardzo z osiągniętego sukcesu i jakoś nie mogłem uwierzyć, że już jest po sprawie. Każdy doskonale widział, jak tych trzech jest wymijanych przez całą resztę. Oni nie byli po naszej stronie, za to byli naszym największym problemem.
- To jak? Poker?
- Czemu nie? – rzuciłem spokojnie na tę propozycję.
Chciałem zostać tu na noc. Położyć się w łóżku Kaulitza, wdychać jego zapach i rano obudzić się z przekonaniem, że on zaraz do mnie wróci, porozmawiamy i obaj będziemy mogli zabrać się za składanie papierów. Ja o wcześniejsze zwolnienie, a on o ponowne rozpatrzenie jego sprawy.

XLV.
Kolejnego dnia podnosiłem się  z łóżka z myślą, że najchętniej przespałbym cały, żeby tylko móc już zobaczyć Toma. Strażnicy na moje pytania wzruszali jedynie ramionami, twierdząc, że muszę poczekać, aż Kaulitz wyjdzie i sam mi wszystko powie, ponieważ odsiaduje karę w izolatce. Szlajałem się więc w każdej wolnej chwili w pobliżu Sama i Vipe’a. Wieczorem wrócił do nas również Greg, jednak po kolacji musiałem już wracać do swojej celi. Chciałem już położyć się spać, gdy dotarł do mnie podenerwowany głos Olivera.
- Bill, sądzisz, że już jest po wszystkim? Jak Kaulitz wróci, to tym bardziej nie odważą się niczego zrobić, prawda? – zapytał mnie, nie dając mi przez to nawet przymknąć oczu. Podniosłem się, a moje łóżko zaskrzypiało nieprzyjemnie.
- Dlaczego miałoby się coś dziać? Przecież jest spokojnie.
- No, tak, ale… wiesz… Tych trzech chodzi do łazienek z moją grupą i… Oni są przerażający.
Uniosłem nieco brew. Naprawdę ktoś przerażał go bardziej niż wkurzony Tom? Widział go takiego już nie raz, gdy tu wpadał z chęcią mordu na mojej osobie i Oli zawsze wtedy zwiewał lub chował się na górnym łóżku. Westchnąłem cicho.
- Nie martw się, będzie dobrze – odparłem, opadając z powrotem na poduszkę. Szczerze mówiąc sam średnio w to wierzyłem, ale jakie miałem inne wyjście, prócz zaufania temu, co mówili Sam i Vipe? Mogłem tylko czekać na to, co przyniesie kolejny dzień.
A przyniósł mi Toma wprost z izolatki do mojej celi. Miał widocznie rozwaloną wargę, ale rana zdawała się już goić. Tylko jego strój był nieco poszarpany. Uniosłem wyżej brew na jego widok. Jeszcze nie była pora na prysznic ani śniadanie. W końcu jednak wstałem cicho, nie chcąc budzić Olivera i podszedłem do niego, żeby się przywitać. On jednak zrobił krok do tyłu, a mnie zrobiło się chłodno.
- Słyszałeś? Poradziłem sobie z nimi – powiedziałem szeptem, uśmiechając się do niego lekko.
- Tak. Słyszałem już od swoich ludzi, że doskonale sobie radzą i nie jestem im już potrzebny – odpowiedział jakby niby nic głośno, lodowatym tonem. Mój współlokator od razu się przebudził i spojrzał na nas z przerażeniem. Posłałem mu więc uspokajający uśmiech.
- Nie o to chodzi, Tom. Przecież to nieważne, kto jest liderem. Mają szansę, żeby każdy mógł osobiście dbać o to, żeby był tu spokój. Teraz, kiedy każdy z nich odpowiada za to, co tu będzie się działo, wreszcie będziesz mógł odpocząć.
- Zwariowałeś, tak? – Prychnął. – Myślisz, że sobie poradzą?! To są złodzieje i mordercy!
- Są ludźmi! I już sobie poradzili, gdy ciebie nie było – uświadomiłem mu.
- Ale ja przez to stracę swoją pozycję i przywileje, które utrzymywałem tylko dzięki temu! Skończy się granie z chłopakami do późna, sypianie, gdzie się chce, przysmaki i alkohole. Wszystko się skończy. Będziemy tak, jak każdy z tych żyjących trupów, którzy mają godzinę czasu w ciągu dnia, żeby wyjść z klatki i nie zwariować! Chyba naprawdę ci odbiło, jeśli to tak zostawię – warknął, a ja stałem przed nim, jak sparaliżowany, nic nie rozumiejąc.
Nie musiał przecież już dłużej pilnować spokoju w tym miejscu. Mógł poświęcić czas mnie, wydostaniu się stąd, przecież był niewinny. Mógł być wolny. Miałem wrażenie, że nie znam kompletnie człowieka, który przede mną stał. Przełknąłem nerwowo ślinę i wziąłem głęboki oddech. Przymknąłem powieki i wróciłem do swojego łóżka.
- Nie ignoruj mnie! – warknął.
- A co mam zrobić? – tym razem to mój głos był lodowaty. – Chcesz mnie wyprowadzić przed wszystkich i spuścić mi lanie, żeby nikt nie odważył się ci sprzeciwić? Czy patrzeć, jak wychodzisz i niszczysz to, o co się tak postarałem? Ty kazałeś mi się zastąpić.
- Chciałem, żebyś był bezpieczny, a nie rozpieprzał wszystko, co…
- A ja myślałem, że dobrze cię poznałem, Tom – przerwałem mu, czując, że dławią mnie łzy. – Ale rok to za krótko. Te wszystkie dni i noce to za mało, żeby zależało ci na mnie bardziej niż trzeba, prawda?
- Co ty chrzanisz? Wiesz, gdzie jesteśmy…?
- Wiem. To tobie to miejsce myli się z przytułkiem dla zagubionych we własnym życiu. Chciałbym się jeszcze zdrzemnąć, więc idź już – zażądałem, z trudem powstrzymując się od łez.
Byłem wściekły. Może załamany. Chciałem się obudzić raz jeszcze i po prostu rzucić mu się w ramiona, gdy tylko się pojawi, a potem oznajmić, że już nie musi się martwić o ludzi, których tu zostawi. Może być wolny razem ze mną. Tylko, że on wcale tego nie chciał. Nie chciał. Naprawdę nie brał tego nawet pod uwagę.

XLVI.
Następny ranek był trudny. Nie miałem sił ani najmniejszej chęci, żeby w ogóle wychodzić z celi. Wcale się nie zdziwiłem, że Tom nie stawił się w łazience. Moje miejsce przy śniadaniu czekało puste, ale spojrzałem jedynie przez chwilę w tamtym kierunku i zaraz potem skierowałem się do stoliku Olivera. Czułem na sobie zdziwione spojrzenia, łącznie z tym najbardziej palącym, które nie odwracało się, gdy i ja patrzyłem w jego stronę. Ale nie znałem tego człowieka. To nie był Kaulitz, którego znałem przez cały miniony rok. Nie ten, którego pokochałem. Nie mogło być mowy, żeby to był on.
- Bill? Czy wy…? Wiesz… Zerwaliście?
- Niby co? – rzuciłem chłodno. – Niczego nie było. Jestem jego pupilkiem, chronił mnie – dodałem z przekąsem, nachylając się niechętnie nad swoim talerzem. Nie byłem głodny. Ani trochę.
Nie ruszyłem się z celi podczas czasu, który mógłbym spędzić na spacerniaku lub w innym, przyjemniejszym miejscu, jednak nie miałem ochoty widzieć na oczy tych wszystkich ludzi. To naprawdę nie był mój świat. Nie rozumiałem tego. Warknąłem pod nosem przekleństwo, gdy zobaczyłem wchodzącego do mojej celi Sama.
- Bill, chyba powinniśmy porozmawiać…
- Nie ma o czym – uciąłem krótko, nawet nie odwracając się w jego stronę.
Spodziewałem się, że po prostu stąd wyjdzie. Kaulitz zawsze tak robił. Niemal podskoczyłem, gdy poczułem jego dłoń na swoim ramieniu. Najpierw zrobiło mi się gorąco, a potem łzy same bezprawnie wypłynęły spod moich powiek. Nie chciałem płakać. Przecież nie było o co, to tylko koszmar. Koszmar, z którego musiałem  się jak najprędzej się wyrwać.
- Bill, uspokój się. Tom, on… Nie wiem, co mu odbiło. Nigdy… po prostu nie wierzę, że on mówi poważnie. Tobie też nie wolno w to uwierzyć. Znasz go teraz lepiej niż ja…
- To bez znaczenia, Sam – stwierdziłem, wyciągając z szuflady papiery, które niegdyś przygotował dla mnie ten… On. Wziąłem głęboki oddech, przeczytałem je i zajrzałem do kalendarza, żeby sprawdzić dzisiejszą datę. Wpisałem ją w odpowiednim miejscu, wpisałem swoje dane i złożyłem podpis. Zaraz potem włożyłem to w zaadresowaną kopertę i zakleiłem, przez chwilę szukając znaczka w szufladzie. Nie wiem, czy mężczyzna widział, jak bardzo drżały mi ręce, ale zabrał mi ten papier i podarł go na strzępy, zanim zdążyłem zareagować.
- To właśnie jest bez znaczenia – oznajmił poważnym, pouczającym głosem. – Oczywiście, możesz przygotować drugi wniosek. Ale drugiej szansy na wyciągnięcie go z tego bagna nie dostaniesz. Zastanów się nad tym, chłopie. Nie chcę, żebyś żałował, bo jesteś jego jedyną szansą. On zrobi dla ciebie wszystko. Musisz tylko o to poprosić.
- Nie wiesz o czym mówisz, Sam! Aż tak źle go znasz? Sądziłem, że jesteście kumplami.
- Przekonywałeś go za każdym razem. Nie daj się spławić, gdy nie wyszło za pierwszym razem.
Utkwiłem w nim spojrzenie mokrych oczu, nie wiedząc, co powinienem z sobą zrobić. Gdy udało mi się odgonić na chwilę z myśli Kaulitza wrzeszczącego, że traci przeze mnie władzę nad tym miejscem, przypomniał mi się cały żal, który wylał z siebie przede mną tamtego dnia, gdy byliśmy razem w izolatce. Mogłem tylko sobie wyobrazić, jak wiele emocji przelało się przez jego zagubiony umysł. Jak bardzo musiał cierpieć za każdym razem, gdy wspominał tamte wydarzenia. Ale to nie był ten sam człowiek, który za nic miał sobie moje uczucia. Jego ciepło, które otaczało mnie ze wszystkich stron, bliskość, namiętność. W jaki sposób ten facet potrafi w jednej chwili ukryć to wszystko za taflą lodu? Czy zdawał sobie sprawę, jaki sprawia ból? Patrzyłem na jego przyjaciela z myślą, że nie mam siły, że nawet nie mam pojęcia, jak z nim rozmawiać. Ale on tylko poklepał mnie lekko po plecach i wyszedł.
Przez kilka ciągnących się w nieskończoność chwil siedziałem tam praktycznie nieruchomo, wpatrując się w uchylone drzwi, ale zaraz potem zerwałem się ze swojego miejsca i pobiegłem w kierunku, gdzie i on zdawał się pójść. Chciałem prosić Sama o pomoc. Żeby porozmawiał z nim pierwszy, jakoś przemówił mu do rozumu, po prostu cokolwiek. Cokolwiek, żebym mógł znów w niego uwierzyć, ale zanim zdążyłem odnaleźć tego mężczyznę, wpadłem na osobę wracającą ze spacerniaka. Nie zdążyłem się odsunąć, a już wiedziałem, kim jest. Podenerwowany podniosłem wzrok i utkwiłem go w oczach Kaulitza, który patrzył na mnie tym swoim groźnym spojrzeniem. Nie miałem odwagi się odezwać. Odwróciłem więc od niego głowę i chciałem się cofnąć, żeby po prostu zrobić mu przejście – zawsze, gdy był zły, zwyczajnie mnie ignorował, więc wydawało mi się to oczywiste. Przynajmniej do momentu, gdy poczułem, jak chwyta mnie za ramię i odciąga na bok.
- To chyba ja powinienem się na ciebie obrażać, nie na odwrót – zauważył, na co ja prychnąłem jedynie z goryczą.
- Za co? Za to, że przerwałem twoją grę? Nie wyjaśniłeś mi w porę jej zasad, Tom, nic nie poradzę na to, co do ciebie czuję. Albo raczej… do tego, za kogo mi się podawałeś.
- Bill, naprawdę nie rozumiesz, że to przez ciebie mam kłopoty? Ludzie nie chcą się mnie słuchać. Mówią, że znaleźliście wspólnie sposób, jak sobie radzić i nie trzeba im więcej mojej ochrony. Co ja tu będę robił przez resztę życia?
- No, właśnie – podłapałem. – Nie masz po co dłużej tu siedzieć, więc może pogódź się z rzeczywistością i wyjdź na wolność.
- Tyle razy ci to powtarzałem. Nie wyjdę stąd. Mam dożywocie…
- Więc powiedzmy sobie wprost, że póki nie przestaniesz udawać, że tamta prawda, którą mi wyjawiłeś, nie istnieje, nie masz czego szukać w moim towarzystwie, Tom – oznajmiłem, zaraz potem mijając go w drodze na spacerniak, chociaż z trudem hamowałem kolejny potok łez. Czułem się tak okrutnie oszukany i naprawdę potrzebowałem pomocy. Jakiejkolwiek, bo nie wiedziałem już, co z sobą zrobić.
- Czy to znaczy, że złożysz papiery o skrócenie wyroku?! – zawołał do mnie od drzwi.
Wiedziałem, że jeszcze chwilę temu naprawdę byłem gotów to zrobić. Podpisać, wysłać i uciec stąd jak najprędzej. Teraz jednak zatrzymałem się tylko i zacisnąłem mocno zęby.
- Nie ma mowy – warknąłem, odwracając się na moment w jego kierunku. – Zabiłem człowieka, Tom, należy mi się kara i może teraz, gdy wreszcie przestaniesz mydlić mi oczy, wreszcie zacznę żałować za swoje grzechy – powiedziałem jeszcze szybko, po czym rzuciłem się biegiem w stronę, gdzie widziałem Sam’a, Vipe’a i Grega. Byli moim ostatnim ratunkiem.
Przynajmniej tak mi się wydawało.

10 komentarzy:

  1. Zrobiło mi się strasznie smutno po przeczytaniu tych więziennych części. Wierzę, że Tom i Bill dojdą do kompromisu, ale... przykro mi, że Bill tak się starał, a teraz jest niedoceniony przez osobę, na której zdaniu najbardziej mu zależało. Ta oschłość jest gorsza niż najgorsze bluźnierstwa. Łzy stanęły mi w oczach na samą myśl, że mogliby się rozstać, skoro tak wiele razem przeszli.

    OdpowiedzUsuń
  2. co tu się w ogóle dzieje... liczę, a raczej mam ogromną nadzieję, że oni się pogodzą i że Tom w końcu zrobi to, co do niego należy. Zyczę duużo weny, bo jest wtedy na prawdę ciekawie (jak dziś :-D) no i czekam na następny odcinek, dodawaj szybko Czokuś! :-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet nie wiesz, jaką miłą niespodziankę mi zrobiłaś tymi odcinkami, chociaż smutno mi teraz... ;( mam nadzieję, że mimo wszystko chłopaki się jakoś pogodzą, bo nie wyobrażam sobie, że mogliby się rozstać... czekam z niecierpliwością na kolejne odcinki, mam nadzieję, że wymyślisz coś równie ciekawego :)
    Sekretna

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczęłam czytać nie dawno, mam zaledwie zaliczone dwa najnowsze odcinki, ale mniej więcej jestem w temacie :) Nadrobię to niebawem :) Podoba mi się taki Bill. Mam nadzieję, że Tom przestanie się zachowywać jak pizda i ogarnie się. Odcinek super, aż łzy mi same leciały gdy czytałam niektóre momenty. Mega. Super grafika :) Ogólnie to ona mnie zachęciła do przeczytania. I cholera dobrze, że to zrobiłam :) Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że dodaje Cię do grona moich ulubionych blogerek, które piszą Twincesty. ( Na ogół ich nie czytam).
    Życzę dużo wypasionej weny, na to cudeńko. Mam nadzieję, że niedługo się pojawi nowy odcinek :) Na który wpadnę z miłą chęcią :)) .
    Zapraszam do mnie ( http://lovestorytorg.blogspot.com/ ) .

    Pozdrawiam RE :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Szkoda mi Billa, mam nadzieję że się nie podda i namówi Toma do złożenia wniosku o ponowne rozpatrzenie sprawy a potem sąd się do niego przychyli i będą razem żyli długo i szczęśliwie. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To bylo super. W sumie troche nie dziwne ze Tom jest zly na Billa no ale cholera jasna, jego tez moglby zrozumiec.

    OdpowiedzUsuń
  7. Smutno mi, że tak między nimi wyszło, ale jestem prawie pewna, że jeszcze się pogodzą, inaczej nie może być. Czekam na next. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ohm. Trudno mi się wczuć w tą postać Billa, aż dziw, ale łatwiej w Toma. Chociaż zachowania obaj są tak nieprzewidywalne, że.. oh. Jakoś dzisiaj brak mi słów, za co przepraszam, przy okazji bijąc się w pierś, bo nie skomentowałam poprzedniego. Borze szumiący, kontrasty w tym opowiadaniu są takie cudowne, tym zachwycam się najbardziej! Czasem się zacierają, a czasem są takie ostre, że czuję się tak, jakby ktoś przykładał mi je do gardła w postaci noża. Nic kreatywnego nie wymyślę, więc po prostu: czekam na dalszy rozwój zdarzeń i wielkie buzi ;3

    / L.

    OdpowiedzUsuń
  9. Prośba o dodanie odcinka dzisiaj, kochamy Cię Czoko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie! Dołączam się! bardzo prosimy, ja już umieram z tęsknoty za chłopakami!!! :*
      Sekretna

      Usuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^