czwartek, 20 marca 2014

Między kratami a rzeczywistością [XXV-XXVIII]

Hallo! :) Nie martwcie się, nie zapomniałam o publikowaniu opowiadania o więziennej miłości i takie tam :D. W każdym razie jeszcze go nie ukończyłam, ale jak wena będzie mi dopisywać jak przez ostatnie kilka dni, powinno być dobrze.
Cieszę się, że podoba się Wam to opowiadanie :D. Lubię zmyślać, zaskakiwać i kiedy piszecie mi, że udało mi się napisać coś ciekawego :D. Więc mam nadzieję, że tak będzie do końca ^^.

I jeszcze tutaj zostawię Wam informację :).
Pamięta ktoś jeszcze "Let it fly"? Ostatnio zrobiłam małe poprawki (literówki itp.) w dotychczasowych trzynastu odcinkach. Założyłam specjalnie bloga na blogspocie i przeniosłam je tam, żeby nie walczyć dłużej z Onetem. Kolejna, 14. już część pojawiła się na tymże blogu i jestem w trakcie pisania 15. :). Tak więc zapraszam wszystkich, którzy pamiętają tę historię i tych którzy mają ochotę zapoznać się z pisaną przeze mnie historią :).


Wasza Czokoladka ;).
_________________________________________________________


XXV.
            Odkąd trafiłem do więzienia, zwykle nie miałem problemów z wstawaniem z łóżka. Zresztą strażnicy byli na tyle uprzejmi, żeby z rana zawsze robić dużo hałasu przy poganianiu więźniów do łazienek. Tym razem jednak otwierałem oczy z tak wielką niechęcią, że sam byłem tym zaskoczony. Tak naprawdę rozbudziłem się dopiero, gdy na swojej twarzy poczułem czyjeś wargi. Właściwie konkretne usta, które sprawiły, że pomyślałem, iż tak mógłby zaczynać się każdy mój dzień. Gdyby tylko jeszcze każdemu mojemu ruchowi nie towarzyszyło paskudne skrzypnięcie, byłbym naprawdę szczęśliwy.
            - Pora wstawać - zawyrokował znajomy mi głos i wtedy dopiero obróciłem się w jego stronę, przecierając zaspane oczy.
            - Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze spałem - wyznałem cicho, jednak Tom uśmiechnął się tylko i pocałował mnie tym razem w usta. W celi nikogo nie było, najwyraźniej wszyscy poszli już pod prysznic, więc śmiało zawiesiłem ręce na szyi swojego towarzysza, żeby jeszcze trochę przedłużyć chwilę naszego słodkiego lenistwa. Wreszcie jednak zniecierpliwiony strażnik wszedł do celi.
            - Ruszcie się, nikt nie będzie na was dłużej czekał - warknął, rzucając mi nieprzychylne spojrzenie, po czym wyszedł.
            - Chyba nie bardzo im się podobało, że tu zostałem - wymamrotałem cicho, schodząc z łóżka.
            - Mówiłem ci, że musiałem się natrudzić, ale nie martw się, zgodę wyraził sam dyrektor placówki - odparł spokojnie Tom, zeskakując jak zwykle na dół. Patrzyłem na niego wtedy jak na małpkę i miałem chęć skomentować to, co wyprawia, ale wreszcie pokręciłem tylko z dezaprobatą głową i przeciągnąłem się, opuszczając celę.
            Idąc korytarzem, byłem święcie przekonany, że wszyscy się na mnie gapią, jakby doskonale zdawali sobie sprawę, gdzie spędziłem noc i niemal słyszałem te ich szepty na temat tego, że właśnie wyszedłem z łóżka Kaulitza. Cóż, taka była prawda, nie było co się oszukiwać, ale prawdą było również to, że nikt z więźniów, prócz Olivera i współlokatorów celi Toma nie miał o tym pojęcia. Mimo to byłem spięty. Pobudka była miła, ale miałem złe przeczucia, co do tego dnia.
            Aż do obiadu wszystko układało się zgodnie z planem. Jadłem wspólnie z Oliverem, a Kaulitz posyłał mi tylko wymowne spojrzenia i uśmiechy, które sprawiały, że się rumieniłem. Prawda była taka, że ani na chwilę nie zapomniałem o jego propozycji i wciąż zastanawiałem się, czy powinienem się na to zgodzić. Niemniej równie bardzo kusiła mnie ta perspektywa, co wywoływała pewnie obawy. Chciałem tego, ale nie byłem w stanie nikogo zapewnić, że nie spanikuję i nie wycofam się ze wszystkiego w ostatniej chwili.
            Byłem strasznie podekscytowany, gdy wracałem z obiadu ze swoim współwięźniem jako pierwszy i ledwie się zorientowałem, że ktoś coś do mnie mówi. Zrozumiałem dopiero, gdy strażnik założył mi kajdanki i zaczął popychać korytarzem do wyjścia z tego skrzydła. Miałem gościa, prowadzili mnie na widzenie. Nie miałem pojęcia kto to, a do głowy przychodziła mi tylko myśl, że Tom będzie zły, gdy mnie nie zastanie w celi. Właściwie mógłby to być mój adwokat, choć ostatnio się z nim nie kontaktowałem, ale kto wie? Może miał do mnie jakąś sprawę?
            Gdy jednak wprowadzono mnie do odpowiedniego pomieszczenia całkowicie zdrętwiałem i nie potrafiłem się ruszyć nawet, gdy strażnik szturchnął mnie, żebym zrobił jeszcze kilka kroków i usiadł. Zrobiłem to wreszcie, ale kompletnie nieprzytomnie, nie mając zielonego pojęcia, co się wokół mnie dzieje. Opadłem bezsilnie na krzesło i gapiłem się przed siebie, jak kretyn. Potem zostawiono nas samych, choć przez cały czas obserwowano nas z zewnątrz.
            - Hej... - dotarł do mnie jego słaby głos i coś przewróciło mi się w żołądku. Starałem się głęboko oddychać, żeby łzy nie napływały mi do oczu, ale to nic nie pomagało. Nie spodziewałem się go tutaj. Nie spodziewałem się jeszcze kiedykolwiek z nim spotkać i rozmawiać, a teraz przyszedł do mnie i siedział właśnie naprzeciwko z miną, jakby to on był skazańcem, nie ja. - Minęło sporo czasu... Właściwie wyglądasz chyba nawet lepiej niż wcześniej, to zaskakujące - mówił ostrożnie, nie mając jednak odwagi spojrzeć mi w oczy.
            - Co tu robisz? - odezwałem się wreszcie, samemu nie mogąc nadziwić się twardości w tonie swojego głosu. Brzmiałem jak Tom, gdy nie miał humoru lub gdy zbliżał się do niego ktoś niemile widziany.
            - Przyszedłem przeprosić... za wszystko - wydukał wstydliwie. - Za to, że nie chciałem cię słuchać, że byłem taki ślepy, że pozwoliłem, żeby to wszystko się wydarzyło i że musisz tu teraz przeze mnie być. Miałeś rację... - wydusił z siebie i niespodziewanie zaczął płakać. Mój zawsze uśmiechnięty Lucas. Zawsze. Nawet, gdy widziałem u niego siniaki i piszczał z bólu, czy zmęczenia, na jego twarzy zawsze malował się uśmiech, który podnosił mnie na duchu. Teraz nie było po nim najmniejszego śladu. - Alex był potworem... ale nie powinieneś był tego robić, Bill. To ja powinienem cię posłuchać, zostawić go, pójść na policję... A pozwoliłem, żebyś trafił tu, gdzie takich zwyrodnialców jest pewnie cała masa...
            - Radzę sobie - odparłem krótko, choć mój głos stanowczo złagodniał. - Znalazłem tu... dobrych ludzi. Pomogli mi - wyjaśniłem mu, nie będąc w stanie jednak powiedzieć niczego dokładniej. Powtarzałem sobie, że to nie jego sprawa.
            - Wybacz mi, proszę. To, że nie rozumiałem, że przyszedłem dopiero teraz... Tak bardzo się o ciebie bałem, tak bardzo tęskniłem. Nawet nie chcę myśleć, jak to wszystko idiotycznie brzmi z perspektywy czasu... ale proszę... Wyjdź stąd dla mnie cały i zdrowy. Zamieszkamy razem, będziemy... będziemy mogli wspólnie żyć i dbać o siebie, razem się bawić i śmiać, więc proszę... Zrób wszystko, żeby jak najprędzej stąd wyjść, dobrze?
            - Lucas, ja... - chciałem coś powiedzieć, ale prócz łez, które i tak spływały mi już po policzkach, podczas gdy ja nieudolnie starałem się je otrzeć, kolejna ich fala zwyczajnie zdusiła we mnie głos. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Czułem ból gdzieś głęboko w sobie i nie potrafiłem nic z tym zrobić.
            - Będę przychodził cię zobaczyć tak często, jak to będzie możliwe - obiecał mi. - I będę czekał tak długo, jak będzie trzeba, żebyśmy mogli wszystko naprawić. Chcę być przy tobie, Bill. Chcę dbać o ciebie tak, jak zawsze ty o mnie dbałeś. Jest mi wstyd, że potrzeba było tych wszystkich wydarzeń, żebym to zrozumiał. Kocham cię. Naprawdę cię kocham - powiedział wreszcie, a jego palce splotły się z moimi na stoliku, który nas dzielił. Nie byłem w stanie się wysłowić, czy choćby poruszyć wargami. Po prostu wpatrywałem się w niego z niedowierzaniem, płacząc, jak dziecko. Właśnie spełniały się moje najskrytsze marzenia, a ja zamiast radości czułem pustkę i przejmujący ból. Co miałem, do cholery, zrobić?


XXVI.
            Wracając do celi byłem jeszcze bardziej nieprzytomny, niż wcześniej. Trzymałem w ręku kilka rzeczy, które przyniósł dla mnie Lucas. Między innymi książkę i nasze wspólne zdjęcie zamiast zakładki. Byłem w tej chwili tak zagubiony, że ledwie dostrzegłem obecność Toma w swojej celi. Patrzył na mnie tym swoim niezadowolonym wzrokiem z rękoma założonymi na piersi.
            - Nie rób teraz miny niewiniątka, miałeś nie wychodzić - rzucił oburzony, wyciągając zza pleców butelkę czerwonego wina. Nawet nie zamierzałem pytać, skąd je wziął. Nawet się nie zdziwiłem ani nie ucieszyłem. Patrzyłem na nią beznamiętnie, bo nie potrafiłem w tej chwili patrzeć na niego.
            Nie rozumiał sytuacji, więc zignorował to, odstawił butelkę i podszedł, żeby mnie objąć. Jego ciepło, którego ostatnimi czasy tak łaknąłem, wydało mi się obce, więc zacisnąłem jedynie zęby, nic nie mówiąc. Gdy wciąż nie podniosłem na niego wzroku, jego wargi odnalazły moją szyję, a dłonie wślizgiwały się niespieszenie pod koszulkę. Nie czułem podniecenia, tylko przerażenie. Chciałem uciec. Zniknąć. Przez ostatnich kilkadziesiąt minut stałem się najnieszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi i nie potrafiłem się pozbierać. W końcu jednak zebrałem się na odwagę i odsunąłem od siebie Toma, który spojrzał na mnie ni to zaskoczony, ni zawiedziony. Nie rozumiał, co się działo.
            - Powinieneś zapytać, gdzie byłem - oznajmiłem mu cicho, niepewnie podnosząc na niego wzrok.
            - W porządku. Więc, gdzie byłeś?
            - Zaraz po obiedzie strażnik zgarnął mnie na widzenie... miałem gościa - wydukałem i wtedy, jakby na potwierdzenie moich słów, z książki, którą trzymałem wciąż w ręce wysunęła się fotografia. Zdjęcie spadło na podłogę, a Tomowi wystarczyło jedno spojrzenie, żeby mina kompletnie mu zrzedła. Przez długą chwilę patrzył mi w oczy, jakby szukał dla siebie, jakiejś odpowiedzi, ale wreszcie zrobił tylko poważną minę, a jego wzrok zjechał gdzieś w bok. - Ja...
            - Nic nie mów - przerwał mi, sięgając po butelkę z winem. Zawahał się przez chwilę, a potem wcisnął mi ją w ręce. - Masz, możesz to wypić z Oliverem, na pewno się ucieszy - oznajmił, wymijając mnie.
            Nie zatrzymałem go. Nie byłem w stanie się ruszyć. Przez dłuższą chwilę nie pamiętałem nawet, jak się oddycha, a potem zebrało mi się na szloch, który niósł się echem wzdłuż korytarza jeszcze przez długi czas.


            Tego dnia nie zobaczyłem go już ani razu. Nie przechodził w pobliżu podczas wolnego czasu, nie było go też na kolacji i z jakiegoś powodu to mi wszyscy zadawali pytanie: co się stało? Widocznie musiał być wściekły. Gdy Tom jest wściekły, NIKT nie ma odwagi z nim rozmawiać. Dotąd - nikt prócz mnie, ale ja też nie potrafiłbym teraz spojrzeć mu w oczy. Nie wiedziałem, co zrobić z sobą, a co dopiero z nim czy Lucasem. To było stanowczo zbyt wiele, jak na moje skołatane serce.
            Nie wyjaśniłem Oliverowi, co w naszej celi robi butelka z czerwonym winem. Powiedziałem tylko, że może ją sobie wziąć, a kiedy odmówił, zwyczajnie ją schowałem. Mógł jeszcze nadejść taki dzień, którego bez alkoholu bym nie zdzierżył, a wino nie miało prawa stracić na wartości przez czekanie. Zamknąłem się więc w swoim świecie, nie chcąc z nikim gadać. Musiałem jakoś doprowadzić się do porządku, coś ustalić, coś zrozumieć i znaleźć odpowiednią drogę. Nie mogłem jednak na niczym się skupić, odkąd odkryłem, że Tom znów mnie unika. Kolejnego dnia nie dał mi szansy do siebie podejść w łazience, czy szatni, podczas śniadania i obiadu zajął takie miejsce, żebym nie miał szans choćby spojrzeć mu w twarz, a podczas wolnego grał z innymi w kosza, nie schodząc z boiska choćby na chwilę. Miałem w ręce przepustkę na siłownię i wreszcie poszedłem tam sam, żeby wyładować trochę frustracji na ćwiczeniach fizycznych.
            Po kilku dniach widziałem, że Kaulitz się uspokoił, jednak wciąż nie chciał na mnie nawet patrzeć. A ja nie mogłem tego znieść. Nie byłem pewien, co sobie pomyślał, ale chciałem mu to jakoś wytłumaczyć i chociaż przeprosić. Niestety, nie dawał mi ku temu okazji. Tylko przez czysty przypadek trafiłem na niego, gdy samotnie ćwiczył na siłowni. Na mój widok znieruchomiał i wyglądał nieco, jakby rozważał ewakuację, ale w końcu wrócił do wcześniejszego zajęcia. Z początku ja również zabrałem się za ćwiczenia, które sam kiedyś kazał mi wykonywać, zdziwiłem się, gdy w pewnym momencie sam do mnie podszedł.
            - Znowu źle to robisz - upomniał mnie, pokazując, jak dokładnie powinienem się poruszać. Jeszcze przez kilka minut po tym każdy z nas robił swoje w milczeniu.
            - Możemy porozmawiać? - zapytałem wreszcie, patrząc otwarcie w jego kierunku. Ignorował mnie. - Chodzi o to...
            - Ja doskonale wiem, o co chodzi - przerwał mi. - Kiedy ma się do wyboru kogoś z dożywociem tu i kogoś, kto będzie przy tobie cały czas, gdy tylko stąd wyjdziesz, wybór jest oczywisty. Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. Powinieneś tylko pamiętać, że on już raz cię zawiódł, więc nie pozwól mu na to znowu. Powinieneś zacząć już pisać o skrócenie kary za dobre sprawowanie, może wyjdziesz stąd prędzej niż sądziłeś.
            - Mówisz o tym, jakby to było banalnie proste, a nie jest - powiedziałem w końcu, patrząc na niego bezradnie. Tęsknie. Widocznie nie mógł tego znieść, bo odwrócił ode mnie twarz. - Wcześniej podjąłem decyzję, że on zniknie z mojego życia, a teraz nagle pojawił się i zaczął mówić te wszystkie rzeczy... Mam kompletny mętlik w głowie, ale... ale to nie znaczy... Nie możesz traktować mnie jak powietrze z tego powodu. Chyba nie ma nic złego w tym, że w tamtej chwili nie miałem ochoty na jakąkolwiek bliskość, byłem zagubiony.
            Tak naprawdę sam nie wiedziałem, czego od niego w tamtej chwili oczekuję i wyglądało na to, że zdawał sobie z tego sprawę lepiej niż ja, bo przez dłuższą chwilę po prostu wykonywał kolejne ćwiczenia. Jego oddech był spokojny, zsynchronizowany z jego ruchami, był pewny wszystkiego, co robił. Zupełnie, jakby z jakiegoś tajemniczego źródła doskonale wiedział, jak powinno toczyć się życie.
            - Nie ma powodu, dla którego powinieneś dalej tak kurczowo się mnie trzymać. W placówce jest wyjątkowo spokojnie, masz tu teraz wielu sprzymierzeńców i znajomych, masz współlokatora w celi, swoje rzeczy i kontakt ze światem zewnętrznym, który czeka na ciebie z otwartymi ramionami. Nie zniszcz tego tylko dlatego, że jest ci mnie żal. Ja sobie tu doskonale radzę, dobrze o tym wiesz. Po prostu zniknij jak najprędzej - powiedział, podnosząc się ze swojego miejsca. Zaraz potem otarł twarz ręcznikiem i ruszył do wyjścia. Na jego miejsce przyszedł inny więzień, ale ja też nie chciałem już dłużej tam być. Sądziłem, że Tom wybierze się teraz do łazienek, ale nie zastałem go tam. Dostałem tylko upomnienie od strażnika za to, że się kręcę i zostałem odesłany do celi. Leżąc na łóżku nad moim, gapiłem się w sufit, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. I sercu.
            Właściwie Kaulitz nigdy nie powiedział, że coś do mnie czuje. Zwyczajnie byliśmy blisko, bo mieliśmy na to ochotę. Chciał się zabawić. Rzucał propozycje, z których obaj chętnie korzystaliśmy. W tej chwili zrozumiałem, że to bez znaczenia, co czuję i czego pragnę - to więzienie, nie koncert życzeń. To on był liderem i to on zdecydował już, że nic więcej nie powinno nas łączyć. Wybrał dla mnie drogę, którą uznał za odpowiednią, chciał, żebym był szczęśliwy. Chciał mieć czyste sumienie. Nie widziałem innej możliwości, prócz zrobienia tego, co zwykle. Wystarczyło się podporządkować i pozwolić, aby poukładano wszystkie moje problemy za mnie.


XXVII.
            Zarówno Tom jak i Lucas trzymali się swoich postanowień. Ten pierwszy traktował mnie jak powietrze, a gdy musiał, patrzył na mnie tylko przy wszystkich i to z góry, natomiast ten drugi wykorzystywał każdy mój dzień widzenia i spędzał ze mną każdą chwilę, dopóki strażnicy nie zaczynali irytować się przeciąganiem wyznaczonego czasu. Oprócz tego przynosił mi różne pyszności i ciekawe rzeczy, dzięki którym mogłem zabijać godziny nudy w celi. Dużo rozmawiałem z Oliverem i Mikelem, któremu wybaczyłem jego kablowanie, ale na ten przykład Vipe, Greg i Sam raczej nie zwracali na mnie większej uwagi, czasami posyłając mi tylko bezradne spojrzenia. Było jeszcze kilka osób, z którymi trzymałem się mniej lub bardziej, ale odkąd nie było wśród nich Toma, każda sekunda trwała godzinę, a godzina przynajmniej rok świetlny. Miałem szczerze dość tej odsiadki i wypominałem sobie własną głupotę, gdy już po pierwszym zbliżeniu się do Kaulitza na spacerniaku wiedziałem, że to nie może skończyć się dobrze, a jednak dałem się ponieść. Byłem za to na siebie zły. A jeszcze bardziej na to, że wciąż myślę o nim, zapominając na całe dnie o Lucasie, który robił wszystko, żeby wynagrodzić mi wszystkie swoje winy. Oczywiście, gdy przychodził, starałem się uśmiechać, być miły, odpowiadać na jego pytania i prowadzić rozmowy na temat różnych wydarzeń zza więziennych murów, nie mających dla mnie w tamtej chwili żadnego znaczenia. Z początku myślałem, że właściwie cieszy mnie to, że wreszcie zauważył mnie w ten sposób, moje serce biło szybciej, gdy powtarzał te ważne słowa, ale zbyt prędko o nich zapominałem. Wszystko w tej placówce przypominało mi, że jest tu ktoś, kto bardziej zasłużył sobie na moją pamięć i uwagę.
            Minęło półtora miesiąca. Mnóstwo czasu, po którym czułem się tak wyobcowany wobec całego świata, a nawet swoich towarzyszy odsiadki, że kompletnie nic mi się nie chciało. Lucas znowu siedział naprzeciwko mnie. Podczas, gdy ja jadłem jakieś słodkości, on opowiadał mi o nowo otwartej cukierni na jego ulicy. Wynajmował teraz inne mieszkanie i wcześniej obiecywał mi, że gdy tylko wyjdę z pewnością urządzimy je tak, aby nam obu wszystko odpowiadało. Niestety, musiałem wreszcie przyznać przed sobą, że nic mnie to wszystko nie obchodziło. Ciasto z kremem było pyszne, ale paplanina Lucasa irytowała mnie, jak nigdy dotąd.
            - Ja też muszę ci o czymś powiedzieć - odezwałem się wreszcie, przerywając mu wpół zdania. Mój przyjaciel wyglądał na zaskoczonego, ale mimo to uśmiechnął się, jakby ucieszył się, że wreszcie ktoś przejmie pałeczkę i nie będzie musiał tyle się produkować, żeby jego odwiedziny nie okazały się bezsensowne. - Kiedy trafiłem do tego więzienia, byłem przerażony. Były tu wtedy różne grupy, które ze sobą rywalizowały, dochodziło do bójek, a część z więźniów było wykorzystywanych. Teraz wygląda to całkiem inaczej, a wszystko to jest zasługą człowieka, który uratował mnie już w pierwsze dni, a niedługo potem wziął na siebie ciężar spędzenia długiego czasu w izolatce, żeby władze więzienia mogły przenieść niektórych więźniów do bardziej odpowiadających im placówek. Dzięki niemu czas upływał mi tu naprawdę przyjemnie, nauczył mnie kilku ciekawych rzeczy i był taki moment, kiedy stwierdziłem, że cieszę się, iż tu trafiłem choćby tylko dlatego, że mogłem go poznać. Więc... - urwałem na chwilę. - Nie przepraszaj mnie więcej za to, że tu trafiłem. Nie żałuję tego, co zrobiłem i liczę na to, że będziesz szczęśliwy. Dlatego też muszę ci się przyznać, że... zakochałem się. Zakochałem się w tym człowieku, o którym chwilę wcześniej ci mówiłem - oznajmiłem mu wreszcie, nie mając pojęcia, skąd wzięła się we mnie ta siła, by spojrzeć mu pewnie w twarz. - Wybacz, Lucas. Bardzo cię potrzebowałem, gdy tu trafiłem, ale teraz wygląda to trochę inaczej. Zawsze będziesz moim najlepszym przyjacielem i liczę na to, że jednak wciąż będziesz mnie odwiedzał, ale to bez sensu, żebyś czekał na mnie w sposób, o którym mówisz.
            Przez niekończącą się, nieprzyjemną chwilę mój gość po prostu milczał. W końcu spuścił głowę i niespodziewanie pociągnął nosem. Instynktownie chwyciłem jego dłoń leżącą na stoliku, kajdanki zadzwoniły nieprzyjemnie o blat i poczułem, że on również ściska moje palce. Zaśmiał się niezręcznie i zaraz potem otarł wierzchem drugiej ręki łzy. Sprawiłem mu ból, wiedziałem to, ale widocznie zrozumiał. I wciąż się uśmiechał, to było dla mnie jakieś pocieszenie.
            - Przedstawisz mi go kiedyś mam nadzieję? Nie spodziewałem się... - urwał na chwilę i westchnął cicho. Ja zresztą też się nie odezwałem. Nie wiedziałem nawet, czy Tom jeszcze kiedykolwiek spojrzy na mnie, jak wcześniej. No i on miał dożywocie. - Jakby mi ktoś kiedyś powiedział, że zakochasz się w kryminaliście, to chyba popłakałbym się ze śmiechu.
            Ledwie skończył mówić, a strażnik dał nam znać, że pora kończyć. Westchnąłem tylko i podniosłem się. Lucas zrobił to samo i tym razem z czystym sumieniem mogłem przytulić go na pożegnanie.
            - Wpadniesz jeszcze? - zapytałem cicho.
            - Jasne, przy najbliższej okazji. Musisz mi więcej opowiedzieć o... jak mu na imię?
            - Tom.
            - Właśnie. Do zobaczenia - rzucił jeszcze, gdy mnie już wyprowadzano.
            Nie miałem zielonego pojęcia, co teraz zrobić. Z sobą. Z tym, co czułem - bo wreszcie się do tego przyznałem. A szczególnie z postanowieniem Toma i jego dożywociem. Ale nie zamierzałem się poddawać. Jeszcze na to za wcześnie.


XXVIII.


            Przez najbliższe dwa dni próbowałem różnych rzeczy, żeby porozmawiać z Tomem, ale nic nie skutkowało. Był okropnie uparty i wydawało mi się, że naprawdę nie mam już możliwości, żeby cokolwiek z tym zrobić. Pomysł wpadł mi do głowy wieczorem, gdy po kolacji leżałem w łóżku z książką, a tuż obok Oliver pisał list. Wtedy pomyślałem, że to może być moja szansa. Mimo że dotąd z nikim nie korespondowałem, miałem wszystko, co jest potrzebne do pisania i wysłania listów, musiałem jedynie zastanowić się, co powinienem napisać, żeby przekonać Kaulitza do odczytania całej wiadomości, nim odłoży go ze świadomością, że to właśnie ja znów próbuję do niego dotrzeć.
Pisałem go kilka razy. Z początku były to długie tasiemce, które po dwóch stronach darłem i wyrzucałem. Za każdym razem starałem się ująć wszystko w jak najkrótszych słowach, aż w końcu poprzestałem na krótkim komunikacie:

Witaj Tom,
Powiedziałem Lucasowi, że nic do niego nie czuję, z Tobą też chciałbym poważnie porozmawiać. Proszę.
Bill 

            Włożyłem kartkę w kopertę, na której napisałem adres więzienia oraz odpowiednie imię i nazwisko. Nie było sensu pisać mu wszystkiego, bo pewnie nawet by tego nie przeczytał. Uznałem, że zostawienie najważniejszego faktu w liście będzie najrozsądniejsze. Przekazałem list do wysłania i czekałem.
            Widziałem doskonale chwilę, w której Kaulitz dostał list ode mnie, ale jakby nigdy nic wszedłem do swojej celi. Właśnie byliśmy po obiedzie i za chwilę mieliśmy zostać wypuszczeni na spacerniak. Tak naprawdę nie zdążyłem nawet na chwilę usiąść, gdy drzwi celi zatrzęsły się i Tom wpadł do środka, mordując mnie wzrokiem.
            - Czy ty sobie ze mnie kpisz?! - warknął ostro, zaciskając dłonie w pięści. Oliver aż podskoczył przestraszony, patrząc to na mnie, to na niego, ale ja naprawdę się tego spodziewałem. Mimowolnie na mojej twarzy wykwitł lekki uśmiech.
            - Oli, idź się już przewietrzyć - zasugerowałem współlokatorowi, który z wielką chęcią zostawił nas samych.
            - O, nie. Nie - wyrzucił z siebie Kaulitz i również ruszył do wyjścia. Nie mogłem na to pozwolić.
            - Tom! Zaczekaj! - zawołałem za nim, ignorując stojącego w pobliżu strażnika, który nadzorował grupę wybierającą się na spacerniak. Podbiegłem kawałek za swoim uciekinierem i nie mając innego pomysłu, jak go zatrzymać, założyłem mu na rękę jedną z dźwigni, których mnie nauczył. Oczywiście bez problemu się z niej wykręcił i niemal trzasnął mną o pobliską ścianę. Wokół nas było już trzech strażników, którzy kazali nam się od siebie odsunąć, ale zamiast tego to ja mu się wysmyknąłem i zarzucając mu ręce na szyję, bez choćby jednego słowa, wpiłem się w jego wargi. Chciał mnie odepchnąć, ale to była tylko i wyłącznie jego wina, że nabrałem trochę siły, odkąd tu trafiłem. Musiałby zrobić mi krzywdę, żebym go puścił, a wiedziałem, że tego nie zrobi. Mimo to poczułem, jak ktoś łapie nie za tył bluzki i odciąga od niego.
            - Tak bardzo kusi was izolatka? - rzucił do mnie trzymający mnie strażnik. Jednak zdołałem jedynie spojrzeć na niego przestraszony.
            - Nie! Zostawcie go - odezwał się znów w mojej obronie Tom. Patrzył na mnie nieco speszony, jakby sam nie wiedział aktualnie, co z sobą zrobić. Miałem ochotę mu to wtedy powiedzieć. To, co wcześniej wyjaśniłem Lucasowi, to co do niego czułem, ale byłem w stanie tylko patrzeć w jego zdezorientowane oczy.
            - Świetnie, więc za karę obaj wracacie do cel - oznajmił strażnik, popychając mnie od razu w stronę mojej klatki. Raz jeszcze spojrzałem tęsknie za Kaulitzem. Gdy znów trafiłem do swojego łóżka, błagałem w myślach, żebym kolejnego dnia znów nie trafił do punktu wyjściowego, gdzie nie było sposobu, żeby się do niego zbliżyć.
            I tak, byłem gotów trafić do izolatki, jeśli to da mi później możliwość rozmowy z nim. Musiałem mu powiedzieć prawdę, choćby nie wiem, co. Nie chciałem tracić kolejnych dni, które mogłem spędzić w jego towarzystwie. Kiedy trafiłem do tej placówki myślałem, że trzy lata, czy półtora roku to mnóstwo czasu, teraz jednak widziałem, jak dni uciekają mi przez palce, podczas gdy ja pragnąłem, aby każda nasza wspólna godzina trwała rok świetlny. Nie wiedziałem, co zrobię, gdy wrócę na wolność, ale teraz chciałem być jak najbliżej niego.

11 komentarzy:

  1. na początku myślałam, że cię normalnie zamorduję za tego Lucasa. Spoko, fajny gość, ale Bill ma być z Tomem i koniec! :) No i chyba moje modły zostały wysłuchane :D Chyba nie muszę mówic, ze uwielbiam to, co piszesz i z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki, które mam nadzieję, że dodasz jak najszybciej :D Pozdrawiam :)
    Sekretna

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubię takich ciotowatych charakterów jak Lucas i mam nadzieję, że jego czas w tym opowiadaniu się skończył :D zawsze podziwiałam Cię za sprytne prowadzenie akcji w sposób rozbudowany, ale nie nudny, tak samo jest tutaj. To niezwykłe, że niezmiennie od tych kilku lat trzymasz fason i genialny poziom. No a jeśli chodzi o owe opowiadanie to najlepszą recenzją jest to, że wchodzę kilka razy dziennie, by sprawdzić czy są nowe rozdziały. Buziaczki :3

    OdpowiedzUsuń
  3. ps. jaram się wznowieniem Let it Fly. jak pochodnia.

    OdpowiedzUsuń
  4. jeeeeeeej, a ja wczoraj tu bylam i sprawdzalam czy jest to cos nowego - i jest a na nastepna juz nie moge sie doczekac :)
    w sumie ciesze sie ze Bill i Lucas sobie wszystko wyjasnili, no ale ta cala sytuacja z Tomem nie wyglada zbyt ciekawie. w sumie moze teraz bedzie lepiej...w koncu Bill dal takie przedstawienie przed straznikami ze ooojjj.... hahahah

    OdpowiedzUsuń
  5. Podobało mi się jak Bill się tak na niego rzucił, wcale bym się nie obraziła jakby trafili razem do tego karceru. :) W opowiadaniu wszystko można. :p A tak spr to czekam na to co będzie dalej. Nie daj się nam za długo męczyć. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. ja szczerze mowiac tez mam nadzieje ze czas Lucasa sie juz tutaj skonczyl haha :D jej, niech oni juz sie pogodza i niech dojdzie w koncu do czegos ostrzejszego :D jestes swietna i z niecierpliowscia czekam na nowa czesc, mam nadzieje, ze pojawi sie niebawem! nie kaz nam czekac :*

    OdpowiedzUsuń
  7. po przeczytaniu tego odcinka chciałam się zabrać za jakieś stare opowiadania ze starego bloga, ale nie da rady tego włączyc, da się to naprawić Czokus? błagam, zrób coś z tym :( czekam na nową notkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, dlaczego nie chcą Ci się włączać odcinki... Sprawdzałam przed chwilą w spisie opowiadań i u mnie wszystko działa normalnie... Spróbuj za jakiś czas albo może zresetuj sobie przeglądarkę/kompa. Może to coś pomoże :)

      Usuń
  8. Czekoladko dodawaj już proszę :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też proszę. :)

      Usuń
    2. dołączam do poprzedniczek, ja chcę następne odcinki!!! :*

      Usuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^