wtorek, 8 kwietnia 2014

Między kratami a rzeczywistością [LII-LVI]

Elo! :D Obiecałam kolejną część i oto ona. Mam nadzieję, że po tym będziecie usatysfakcjonowani, bo ja z przerażeniem dojrzałam, że zostały mi jeszcze dwie strony kontynuacji i muszę jakoś zmotywować się do pisania... Albo może Wy spróbujecie mnie zmotywować? Pogoda za oknem raczej nie pomaga w żaden sposób (ciemne chmury, przed chwilą padało ;<, a mówiłam im wczoraj "Zabijcie pająka i tak będzie padać!", a tak to ohydztwo dalej chodzi po świecie, a na dworze i tak jest mokro i zimno, ble).
A tak poza więzienną historią, wczoraj zamiast pisać to lub chociaż LIF, zaczęłam pisać nowe opowiadanie xD. Serio. Ale w zeszycie. Nie wiem nawet, co to mi odbiło, żeby się za to brać, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać xD. ZNOWU.
Dobrze, moi Drodzy :). Uciekam z bloga, życzę Wam smacznego i liczę na Wasze opinie! :*

Wasza Czokoladka ;).




LII.

TOM
Było mi zimno. Jak przez mgłę czułem tępy ból w głowie, piersi i lewym boku. Przez dłuższą chwilę miałem problem nawet z podniesieniem powiek, ale wreszcie rozlepiły się z ogłuszającym trzaskiem.
Boże, co się ze mną dzieje…?
Byłem okrutnie obolały i nie mogłem się ruszyć. Było ciemno. Pachniało chemią, lekami. Szpital? Skrzydło szpitalne. Więzienie. Siłownia. Bill. Bill? Skąd w moich wspomnieniach wziął się znowu ten przeklęty sobowtór mojego brata?! Zdałem sobie sprawę, że odzyskuję władzę nad ciałem, gdy poczułem, że zagryzłem zbyt mocno dolną wargę. Musiała już wcześniej być pęknięta, a teraz czułem, jak ciepła ciecz leje mi się po brodzie, częściowo wpływając mi też do ust. Zamlaskałem z cichym westchnieniem. Nawet nie chciało mi się przypominać tych wszystkich butów, jakie zaliczyłem. Był środek nocy i nie rozumiałem, dlaczego musiałem obudzić się akurat teraz, gdy byłem całkiem sam. Właściwie wciąż byłem całkiem sam. Właściwie… Dlaczego w ogóle się obudziłem? Dlaczego te patałachy nawet nie potrafiły nawet pobić mnie na śmierć?! Przecież leżąc na podłodze, już prawie się nie broniłem. Pobili mnie do nieprzytomności i zostawili, i Bill…
Nie rozumiałem siebie, ale z jakiegoś powodu wydawało mi się, że on też tam był. Może dlatego, że niemal cały czas starałem się o nim nie myśleć, ale to staranie się mi nie wychodziło. Może po prostu za bardzo chciałem, żeby akurat on mógł być przy mnie. Cholera. Wiedziałem, że sam powiedziałem mu, że jeśli zostanie, nie będziemy dłużej spędzać wspólnie czasu, ale nie spodziewałem się, że to tak będzie bolało. Zapewne byłoby łatwiej, gdyby go nie było w pobliżu. Albo gdyby chociaż nie kręcił się ciągle z tym przeklętym Oliverem, który niemal ślinił się na jego widok. Szlag mnie trafiał, gdy widziałem, jak bezczelnie kładzie na nim swoje łapska. Świerzbiło mnie na samą myśl, że ten padalec zajął moje miejsce. To już prędzej przeżyłbym, gdyby wyszedł i wrócił do swojego przyjaciela. Miałem przeświadczenie, że ten człowiek nie jest w stanie mieć normalnych znajomych, patrząc na cały ten skład.
Nie bardzo wiedziałem, kiedy znów zasnąłem, ale rano nie byłem już okablowany, a jedynie pozaklejany i zabandażowany. Wciąż jednak nawet nie miałem ochoty choćby podnosić powiek, chociaż docierało do mnie wyraźnie światło słoneczne. Usłyszałem wtedy czyjś głos. Domyślałem się, że to lekarz mówi coś niezbyt głośno na temat stanu mojego zdrowia, ale nie chciało mi się go słuchać. Dopiero następna osoba, która się odezwała, sprawiła, że gwałtownie otworzyłem oczy.
Był tu. Bill siedział przy moim łóżku. Miał zabandażowany nos.
- Co, do…?
- Tom! – przerwał mi z ulgą, malującą mu się na twarzy. Z tego wszystkiego momentalnie odechciało mi się wściekać. – Jak dobrze, że doszedłeś do siebie. Myślałem, że umrę, jak zobaczyłem cię tam w tej siłowni. To było straszne…
- Co z twoim nosem? – zapytałem, gdy wreszcie dał mi dojść do słowa. Od razu złapał się za niego.
- Och… To nic, serio – odparł, rumieniąc się nieco.
Naprawdę mógł się z kimś bić? Zrobiło mi się duszno na myśl, że ten chłopak mógłby przerwać tym kretynom kopanie leżącego i stanąć z nimi czterech na jednego. Szybko jednak wpadłem na to, że zaraz za nim wszystko musieli zobaczyć strażnicy. Westchnąłem cicho.
- Nic ci nie zrobili – bardziej stwierdziłem, niż zapytałem, na co on pokręcił przecząco głową.
- Miałem… małą scysję z… Cam’em? – wydusił z siebie, najwyraźniej niepewny imienia, na co uniosłem wyżej brew. Ten kutas ich przyprowadził, byłem zaskoczony, że go nie zgarnęli. – W sumie dwie – rzucił jeszcze, uśmiechając się jakby niezręcznie. Co to niby miało znaczyć?

LIII.
Obudziłem się w naprawdę parszywym nastroju. Oliver nie zdawał się być obrażony, ale obchodził się ze mną raczej ostrożnie i znów był tym samym grzecznym kolegą z celi, z tą różnicą, że teraz wiedziałem o nim już nieco więcej. Szczególnie, gdy zaraz za celą czekał na niego Mikel. Posłałem obu mordercze spojrzenie i udałem się ze swoją grupą do łazienek. Aż za dobrze wiedziałem, kogo zobaczę na miejscu i wszystko się we mnie gotowało na tę myśl. Dodatkowo okrutnie bolał mnie nos. Był cały napuchnięty i trudniej mi się oddychało, a w rezultacie byłem tak rozdrażniony, że wystarczył mi jeden cierpki uśmiech tego pajaca, żebym wybuchł.
- Zobaczymy, kto będzie śmiał się ostatni – warknąłem w jego kierunku, gdy mijałem go w drodze pod prysznic. Usłyszałem jego prychnięcie. Próbował złapać mnie za włosy, ale umknąłem mu. Z korytarza dotarła już do nas uwaga od strażników, więc Cam cofnął się. – Lepiej zejdź mi z oczu – syknąłem, na co poirytowany już widocznie facet zacisnął dłonie w pięści. Zrobiłem krok w tył, otwierając szerzej nieco przestraszone oczy. Byłem czujny.
Nie, nigdy nie potrafiłem się bić. Nigdy nie miałem na to dość siły. Ale od jakiegoś czasu dobrze szło mi bronienie się. Może dlatego uznałem to za najlepszą radę dla pozostałych współwięźniów. Staliśmy tak jeszcze przez chwilę, aż strażnicy krzyknęli na nas, żebyśmy wzięli się za mycie, bo nie dostaniemy śniadania.
Niewiele to jednak zmieniło. Tylko miejsce, kilka minut później, gdy ja stałem przy szafce, a on miał się golić. Gdyby nie lusterko na drzwiczkach, najpewniej dostałbym puszką piany do golenia w głowę. A tak byłem tylko przez chwilę ogłuszony przez huk metalu. Szybko jednak zauważyłem, wyciągającego po mnie łapy Cam’a. Za pierwszym razem udało mi się uniknąć ciosu, ale zaraz potem złapał mnie tak, że nie byłem w stanie się wyrwać , przy czym zawyłem dość głośno z bólu. Ten chory pomyleniec po raz kolejny zdzielił mnie po nosie. Otrzeźwił mnie mój własny wrzask. Facet aż odsunął się ode mnie, ale zaraz znowu sięgał po mnie ręką. Byłem oszołomiony i cierpiałem katusze, do ust napływała mi krew z nosa. Teraz już musiał być złamany! Nie zamierzałem jednak dać się stłuc. Tym razem zareagowałem. Wyczułem jego ruch i udało mi się zablokować zarówno jego cios, jak i ramię. Tom z pewnością byłby ze mnie dumny, a już tym bardziej z tego, jak zaraz potem wyrżnąłem mu łokciem w głowę i kolanem w krocze. Pewny siebie Cam złożył się w chińskie zet, a w następnej chwili w pomieszczeniu znaleźli się strażnicy.
- Cofnijcie się od siebie, ręce na kark!
Grzecznie zrobiłem, co mi kazano i pozwoliłem im, żeby pomogli facetowi podnieść się z podłogi.
- Co tu się dzieje?! – warknął na mnie jeden z nich, ale ten drugi szturchnął go lekko w ramię. Tamten był dość poirytowany, ale odstąpił ode mnie, żeby przyczepić się do Cam’a. Zadał to samo pytanie.
- Nie widać? Rzucił się na mnie – wydusił, wciąż trzymając się z cierpieniem wymalowanym na twarzy za klejnoty. Wcale nie było mi go żal.
- Z was dwóch, to on wygląda, jakby ktoś się na niego rzucił – podsumował ten sam, który wcześniej zabrał ode mnie swojego kolegę. – Jesteś Bill, zgadza się?
- T-tak…? – odpowiedziałem niepewnie, moje zadowolenie z siebie gdzieś uleciało. Oddychałem ustami, bo nosa bałem się użyć.
- W porządku. Wygląda na to, że muszę odprowadzić go do skrzydła szpitalnego – wyjaśnił krótko, wyciągając kajdanki w moją stronę. Z nietęgą miną dałem się skuć.
- Dyrektor się wścieknie – wtrącił drugi strażnik.
- Dyrektor nie musi o tym wiedzieć.
- Mamy nagranie.
- I tak ich nie przegląda, daj spokój – uciszył go, po czym pociągnął mnie za sobą.
Miałem ochotę rzucić za plecy, że ktoś wreszcie pozbierał śmieci z ziemi, ale uznałem, że nie skończyłoby się to dla mnie niczym dobrym, więc wolałem sobie odpuścić. Wystarczało mi, że i tak uratowano mi skórę, bo po dotarciu tej informacji do dyrektora, mógłbym potem mieć problemy z ewentualnym wyjściem stąd przed terminem. Poza tym facet robił mi też wielką przysługę. Nie spodziewałem się, że tak łatwo będzie mi dostać się do skrzydła szpitalnego.
Mój nos na szczęście nie był nawet pęknięty, chociaż nie byłem w stanie wyobrazić sobie jeszcze większego bólu, ale kiedy znieczulenie zaczęło działać, nagle poczułem się przeszczęśliwy. Nie spodziewałem się, że może mi tak ulżyć po tym, jak udało mi się załatwić Cam’a, ale przede wszystkim chciałem zobaczyć się z Tomem. Od pielęgniarki wiedziałem już, że doszedł do siebie w nocy, ale jeszcze śpi. Nie zamierzałem go budzić. Obecnie byłem pacjentem, więc nie spieszyło mi się. Usiadłem przy jego łóżku i wpatrywałem się w jego twarz. Pomimo, że okropnie blady i posiniaczony, to była ulga – widzieć, jak spokojnie śpi, a jego klatka piersiowa unosi się w rytm jego oddechu.
Odpoczywaj, Tom. Jestem tu dla ciebie.

LIV.
- Chyba mi nie powiesz, że się z nim biłeś…? – wydusił z siebie zaskoczony Tom, najwyraźniej nie bardzo mi wierząc.
- Przecież wiesz, że nie potrafię się bić. Rzucił się na mnie w szatni i jakoś… sprytnie udało mi się  tego wybrnąć? – wyjaśniłem mu nieco niejasno, na co on westchnął tylko cicho.
- I dlatego masz zabandażowany nos?
- Oberwałem w niego dwa razy. Wczoraj wieczorem i dzisiaj, byłem już pewien, że jest złamany – poskarżyłem się, dotykając ostrożnie opatrunku. Na szczęście znieczulenie wciąż dobrze trzymało.
Kaulitz pokręcił tylko głową i odwrócił się ode mnie. Nie potrafiłem ot tak zachowywać się, jak zwykle po tym wszystkim. On chyba też nie.
- Więc… byłeś wtedy tam w siłowni? – zapytał niespodziewanie, na co uniosłem tylko wyżej brew.
- Minąłem się z tymi dupkami w drzwiach. Gdybym przyszedł wcześniej może byś tu nie wylądował… - mruknąłem smętnie, na co on prychnął cicho.
- Skąd mogłeś wiedzieć, co się stanie? Albo że tam jestem? – Wzruszył ramionami, a ja skrzywiłem się wymownie. Dobrze, że akurat na mnie nie patrzył. Doskonale wiedziałem, że tam będzie. Aż za dobrze, ale miałem mu o tym nie mówić. Wściekłby się, więc po prostu to przemilczałem.
- Jak się czujesz? – zapytałem po chwili nieco ciszej, co przyciągnęło wreszcie do mnie jego spojrzenie.
- Jakby ktoś spuścił mi porządny łomot. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatni raz mi się to zdarzyło. A tobie jak się układa? Widziałem, że znalazłeś sobie kogoś na pocieszenie – rzucił złośliwie, na co ja zrobiłem głupią minę.
- Dałbyś spokój. To ty powiedziałeś, że jeśli nie złożę papierów, to będzie koniec. A gdybyś tak posłuchał siebie po tym, jak wyszedłeś z izolatki…
- Mimo wszystko nie spodziewałem się po tobie czegoś takiego, szczególnie… - urwał w końcu, jakby nie był pewien, czy chce mówić głośno o tym, o czym pomyślał. Ciekawość spalała mnie od środka, ale nie zapytałem. Nie dał mi szans. – Byłoby lepiej, gdybyś mnie posłuchał i poszukał sobie kogoś na zewnątrz…
- Byłoby lepiej, gdybyś przestał wreszcie układać innym życie, skoro ze swoim nie potrafisz sobie poradzić – odparowałem od razu niecierpliwiony. – Oli sam się przypałętał. Po tym jak mówiłeś…
- Bill, doskonale wiesz, że ja zawsze dużo mówię, a ja wiem doskonale, że i tak robisz swoje, prawda? – warknął niezadowolony. – Tak, wściekłem się po tym, jak mnie załatwiłeś, ale to ty mnie wystawiłeś do wiatru.
- Stop, stop, stop! – mruknąłem, mrużąc z niezadowoleniem oczy. Jak on to robił, że zawsze potrafił obrócić kota ogonem? – Zacznijmy od tego, że chciałeś, żebym odszedł jak najprędzej. Więc skoro moja obecność jest ci obojętna, nie powinno robić ci to problemu. Poza tym, jak niby cię załatwiłem? Zagrałem trochę na nerwach temu idiocie, ci którzy z nim byli zawahali się i przeszli na naszą stronę. Dałem im trochę poczucia bezpieczeństwa, to wszystko. Sądziłem zresztą, że chcesz zostać w więzieniu ze względu na nich, bo chcesz ich chronić, ale po tym, co usłyszałem… Chyba mi się nie dziwisz, że odechciało mi się być przy tobie?
- Więc po prostu ci się odechciało.
- Tom! – oburzyłem się, aż z nerwów podniosłem się z krzesła. – Ty naprawdę potrafisz sobie wszystko wmówić – warknąłem, chociaż czułem, że do oczu pchają mi się łzy. – Wściekłeś się na mnie, bo co? Bo będziesz musiał być jak inni? Bo nie będziesz miał kim rządzić? Nie za takiego miałem cię człowieka.
- Więc tym bardziej szkoda, że dowiedziałeś się w taki sposób. Może miałbym cię trochę dłużej – stwierdził z jakby rozbawieniem, a we mnie coś się zagotowało. Zanim zdążyłem się zastanowić, strzeliłem mu w twarz. Z ust Kaulitza wydobył się jęk bólu, co wcale mnie nie dziwiło, widząc, jak miał posiniaczoną twarz. Tym razem łzy stały mi już w oczach. Wystarczyło mrugnąć, żeby wypłynęły na policzki.
- Wiesz, naprawdę martwiłem się, że stało ci się coś poważnego. Ale teraz myślę, że ci się należało – oznajmiłem półszeptem, po czym odwróciłem się od niego, ruszając powoli do wyjścia. – Nie zbliżaj się do mnie więcej.
- Bill, zaczekaj! – zawołał za mną, ale ja właśnie zatrzasnąłem za sobą drzwi sali.

LV.

TOM
Cholera wie, co mnie tak naprawdę wzięło. Przyszedł przecież do mnie, chciał ze mną rozmawiać. Właściwie nie wiedziałem, czy interesowało go coś prócz mojego samopoczucia, ale nie potrafiłem powstrzymać się przed złośliwościami. Powinienem był wytłumaczyć mu się ze swojego zachowania tamtego dnia po wyjściu z izolatki, zamiast okazywać się jeszcze większym idiotą, niż sam się tego po sobie spodziewałem. To lanie, które spuścili mi ci kretyni (gdybym tylko nie był tak daleko myślami i nie dał się zaskoczyć…), z jednej strony naprawdę mi się należało, a z drugiej chyba jeszcze bardziej poprzewracało mi w głowie. Zanim jednak zdążyłem zastanowić się, jak bardzo głupie jest to, co robię, zerwałem się z łóżka i ignorując ból w różnych częściach ciała, które zostało nieco skatowane, pognałem na korytarz za tym chłopakiem.
- Bill! Stój! Słyszysz?! – wołałem za nim, ciągnąc się za nim korytarzem. W końcu zniknął w jednym z pokoi, ale nie dane było mi do niego dołączyć. Na drodze stał mi strażnik, z którym dość dobrze się znałem, a który pomagał mi od samego początku, gdy znalazłem się w pace. – Co jest? – warknąłem zniecierpliwiony.
- Uspokój się, Tom. Z tego, co wiem, miałeś leżeć w łóżku – upomniał mnie, na co tylko przewróciłem oczyma. Tego mi teraz brakowało, tej cholernej niańki, którą przydzielił mi wuj. – Wiesz, że ten chłoptaś poradził sobie z Cam’em? Wprawdzie nie wyszedł z tego bez szkód, ale miło było patrzeć jak ten cwaniak zwija się z bólu – dodał z zadowolonym uśmiechem. – To zapewne twoja sprawka, co? Podszkoliłeś go trochę.
- To nie twoja sprawa. Chcę z nim porozmawiać.
- Wciąż jesteś w skrzydle szpitalnym więzienia, Tom. Sam najlepiej wiesz, co w tym miejscu oznacza słowo „chcę”.
- Mam pisać podanie do dyrektora, żebym mógł zajrzeć do sali chłopaka, któremu o mało nie połamali nosa, bo najpewniej wstawił się za mną? Chyba sobie żarty stroisz. Daj mi ten jeden raz spokój, dobrze?
- Masz dwadzieścia minut do obchodu lekarza i ani minuty więcej.
- Wystarczy – mruknąłem, mijając go z nieprzyjemnym grymasem.
Wszystko mnie bolało. Miałem nadzieję, że nie przeniosą tych padalców do innej placówki, zanim dojdę do siebie, bo chciałem im wszystkim trzem obić mordy. Zapewne zrobiłbym to już wtedy w siłowni, gdybym za pierwszym razem nie oberwał tak mocno z zaskoczenia.
Widzisz, Bill. To jednak była twoja wina. Byłem tak cholernie zazdrosny o Olivera, że dałem się pobić do nieprzytomności. Chyba w jakiś sposób używałem tego jako okoliczności usprawiedliwiające moje zachowanie.
Wciąż jednak nie potrafiłem sobie wyobrazić w jaki sposób to chuchro powaliło Cam’a. Uczyłem go wprawdzie i nawet nieźle sobie radził, ale to wciąż były tylko ćwiczenia. Ani razu nie walczyłem z nim na poważnie, a tu taka niespodzianka. Mimowolnie chyba byłem z niego dumny, że potrafił wykorzystać to, co mu pokazałem - w praktyce.
Serce jednak stanęło mi w miejscu, gdy zastałem go w tamtej sali kompletnie rozbitego i zapłakanego. Wczołgałem się do środka i chociaż nie starałem się być cicho, nie zareagował, dopóki nie usiadłem za nim na łóżku. Objąłem go wtedy tą mniej poobijaną ręką w pasie i przyciągnąłem do siebie, całując lekko jego włosy.
- Przepraszam, Bill. Zachowałem się jak palant. Dziś. I wtedy po wyjściu z izolatki też. Mógłbyś… mi odpuścić? Jeszcze raz? – zapytałem szeptem, nie mogąc zdobyć się na takie słowa wypowiedziane głośno i otwarcie. – Tęskniłem za tobą…
Przez niekończącą się chwilę milczał. Uspokajał się, a jego ciałem przestał targać tłumiony szloch. Oparł się o mnie dość swobodnie i po chwili dotarło do mnie jego ciche westchnienie.
- A co z twoimi przywilejami? Z władzą?
- Poradzę sobie i bez tego. Ci ludzie i tak doskonale wiedzą, że gdyby twój plan nie wypalił jestem jeszcze ja – odpowiedziałem mu spokojnie. Zaraz potem dotarł do mnie jego rozgoryczony śmiech. Coś przewróciło mi się w żołądku, ale nie odezwałem się nawet, gdy podniósł się i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Nie ma na to szans, Tom. Czy kimkolwiek jesteś. Nie chcę cię, jeśli naprawdę nie chcesz mi się oddać – oznajmił mi dość chłodno. Na wpół świadomie zacisnąłem dłonie w pięści. Ten cholerny…
- Świetnie, ale u Olivera nie przeszkadza ci, że on tu zostanie, tak?
- On przynajmniej stara się dowieść swojej niewinności. Nie kłamie i nie zachowuje się, jakby nie istniał inny świat za tymi murami, w których stworzył sobie swoje królestwo i nie prowadzi w nim walki z wiatrakami. Problem nie tkwi w tym, że nie pasuję do więzienia. Ja nie pasuję do świata, który sobie wymyśliłeś, żeby odciąć się od rzeczywistości. Przyznaj, Tom, jestem zbyt realny, prawda? Zbyt niedostępny dla ciebie w tym świecie na dłuższy dystans, a więc niebezpieczny dla jego istnienia – przerwał na chwilę, a ja zdałem sobie sprawę, że od dłuższej chwili wstrzymuję powietrze. Serce waliło mi jak głupie. Czułem… stra… Nie, wściekłość. Czystą złość, że ten gówniarz nie mając pojęcia o moim życiu, ma czelność wygadywać takie rzeczy. Tak boleśnie prawdziwe rzeczy. – Trzy lata to bardzo długo, gdy niesie się w bagażu tak wielki żal – ciągnął po chwili dalej. - Chyba potrafię to zrozumieć. Ale nie jesteś w stanie pogodzić tego świata ze swoimi uczuciami. Jedno z dwóch będzie musiało zniknąć z twojego życia, a ja nie chcę dłużej ryzykować, że to będę ja… - Nie dokończył tego zdania, bo w ostatnich słowach znów zabrzmiała płaczliwa nuta. Bolało mnie, gdy ją słyszałem. Ale byłem tak wściekły, że miałem ochotę kazać mu zniknąć stąd jak najprędzej. Precz z moich oczu. Ale siedziałem jedynie, starając się nawet nie drgnąć, żeby nie okazać swoich skrajnych emocji. – Wolę odejść teraz, kiedy widzę w twoich oczach, że chcesz mnie mieć przy sobie. Umarłbym, gdybym kiedyś spojrzał w twoją twarz i tego nie dojrzał.

LVI.

Nie wiem, skąd wzięły się tamte słowa w moich ustach albo skąd miałem siłę, żeby jeszcze je wypowiedzieć. Całe moje ciało drżało pod wpływem szlochu, który ponownie wyrwał się z mojej klatki piersiowej. Zasłoniłem sobie usta dłonią i odwróciłem się do Toma plecami. Kazałem mu wyjść. Nie wiem, czy zrozumiał to zawodzenie, ale po chwili i tak poczułem, jak materac podnosi się powoli, łóżko cicho skrzypnęło, a potem dało się słyszeć jego kroki w kierunku drzwi. Nie miałem odwagi po prostu mieć nadzieję, że wysłucha mnie i zrozumie, co powinien zrobić. Za bardzo spodziewałem się tego, że wyjdzie bez słowa i miałem rację. Odkąd zdałem sobie sprawę, że Tom nie zamknął się w więzieniu, tylko w stworzonym przez siebie samego świecie, widziałem już, że taki chłopak jak ja, nie ma szans z całym tym światem.
Miałem zostać w skrzydle szpitalnym do kolejnego dnia i dopiero rano udać się pod prysznic i na śniadanie ze wszystkimi. Świadomość, że on jest tak niedaleko, że mógłbym w każdej chwili do niego pójść i po prostu wyciągnąć po niego ręce, dręczyła mnie przez resztę dnia, którą przecież moglibyśmy spędzić razem. Byłem niemal pewien, że przyjąłby mnie bez słowa sprzeciwu, ale co z tego? Męczyłem się przy Oliverze przez zbyt wiele dni i nieważne, że był zazdrosny, może naprawdę cierpiał, patrząc jedynie na nas z daleka, ale Sam stanowczo się przeliczył, sądząc, że Kaulitz zmięknie. Widziałem już jednak, że mur, którym się otoczył, był stanowczo za gruby, żebym zdołał się przez niego przebić.
Nie bardzo wiedziałem, co z sobą zrobić po tym, jak odprowadzono mnie na stołówkę. Rozejrzałem się wokół i wreszcie po odebraniu swojej porcji, usiadłem na swoim zwykłym miejscu z chłopakami z celi Kaulitza. Cała trójka patrzyła na mnie wyczekująco, ale długo nikt nie odzywał się w moim kierunku.
- Rozmawialiście? – zapytał mnie wreszcie Sam, na co spojrzałem na niego obojętnym wzrokiem i pokiwałem twierdząco głową. – I?
- I nic. Nic się nie zmieniło. Zazdrość nie pomogła – odpowiedziałem zwięźle. Dzięki tym wydarzeniom zrozumiałem jedynie, co tak naprawdę kieruje tym człowiekiem.
- Żadnego skutku? Nic? – niedowierzał Greg.
- Stwierdził, że zachował się jak palant. A potem, że więźniowie i tak jeszcze przyjdą do niego po pomoc, wystarczy poczekać.
- Ja pierdolę… - jęknął z boku Vipe, najwyraźniej zniesmaczony postawą dotychczasowego lidera. – Czy jemu naprawdę odbiło? Może powinni zamknąć go w domu wariatów, a nie tu?! – wyrzucił z siebie poirytowany, na co ja się skrzywiłem.
- Bardzo możliwe, że masz rację… - dodałem już ciszej, jednak widziałem, że Sam doskonale zrozumiał moje słowa, bo jego oczy otworzyły się nieco szerzej. Był zaciekawiony tym, co powiedziałem, jakby jako jedyny dostrzegał w tych słowach coś więcej niż przytaknięcie nie znającemu żadnych szczegółów Vipe’owi.
Nie zdziwiłem się, gdy podczas wolnego czasu, który spędzałem na spacerniaku z Oliverem i Mikelem, mężczyzna podszedł i kiwnął na mnie, żebym odszedł z nim na bok. Pozostali dwaj spojrzeli na mnie pytająco, ale ja bez słowa wytłumaczenia poszedłem na kumplem Kaulitza. Zatrzymaliśmy się w jakimś w miarę ustronnym miejscu i… po prostu milczeliśmy. Sam patrzył na mnie wyczekująco, ale naprawdę nie potrafiłem odnaleźć słów, żeby cokolwiek mu wyjaśnić.
- Stało się coś więcej, prawda? – zapytał w końcu niecierpliwiony. – Słyszałem o tym, że załatwiłeś Cam’a, ale to ty trafiłeś do skrzydła szpitalnego. Mam wrażenie, że czegoś nie chciałeś mówić przy stole.
- Nie wiem, jak mam ci to wyjaśnić, nie zdradzając tajemnicy Toma… - stwierdziłem, wzdychając zaraz potem ciężko. Kompletnie nie miałem nastroju, ale przynajmniej przestałem zanosić się co chwilę płaczem. Zawsze to jakiś sukces. – Po tym, co stało się z jego bratem… - urwałem, szukając odpowiednich słów. – Nie jestem psychologiem, Sam, nie powiem ci, co mu jest. Ale jestem niemal pewien, że to nie jest normalne. Wczoraj zdałem sobie sprawę, że wcale nie chodzi o to, że stracił swoją pozycję lidera. To tak, jakby chodziło o kontrolę nad światem, który sobie wymyślił, żeby odciąć się od rzeczywistości. Odrzuca wszystko, co w jakiś sposób mu zagraża. Obecnie ja jestem jego największym zagrożeniem.
- Aha… - wydusił z siebie z zaskoczeniem mężczyzna, najwyraźniej nie spodziewając się z mojej strony takiego wytłumaczenia. – I co teraz zrobisz?
- A co mogę zrobić…? Przecież nie wyślę go do psychologa. Nie posłuchałby mnie.
Sam pokręcił z dezaprobatą głową.
- Musisz z tym wygrać. Poproś go, mówiłem ci.
Naprawdę nie rozumiałem, dlaczego się tak uparł. Wcale nie chciałem. Nie miałem ochoty na kolejne rozczarowanie.

9 komentarzy:

  1. Aż nie wiem, co napisać. Im dalej zagłębiam się w to opowiadanie, tym więcej się dzieje i jest coraz smutniej. Czytając między wierszami wyczułam, że Tom chce być blisko Billa, ale boi się do tego przyznac, żeby nie okazywać słabości - w końcu jest silnym i niezależnym facetem. A może po prostu boi się, że Bill - jako że jest tak podobny do brata Toma - skrzywdzi go równie mocno?
    Smutno się czyta, gdy opisujesz ich kryzys. Wciąż jednak wierzę, że zakończy się to dobrze, że Bill wyciągnie go z tego bagna i razem pokonają wspomnienia, pokonają ten dziwny dystans między sobą, by móc być szczęśliwymi ludźmi. Bill to inteligentny chłopak, który na pewno coś wymysli i nie pozwoli, żeby facet, którego kocha, męczył się i cierpiał, gnijąc w więzieniu. Tom na to nie zasłużył, jest dobrym człowiekiem, ale bardzo samotnym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem w takim szoku, że aż nie wiem, od czego zacząć komentowanie. Po prostu ten odcinek zaparł mi powietrze w piersiach. To było coś niezwykłego. Coraz to bardziej wchodzę w tą fabułę opowieści i musze powiedzieć, że jestem coraz to bardziej zaskoczona. To jest coś rewelacyjnego. Muszę przyznać, że nie pokoi mnie ten jak to można wywnioskować „ świat” Toma, który sobie tworzy.
    Bill…Biedak. Chce mu pomóc, a on tutaj takie szopki odstraja. No nie. Tak dalej nie może być.
    Wierzę, że Bill ogarnie tego przechlasta, bo obiecuję, że jak mu się nie uda to ja ruszę do akcji.
    Z drugiej strony Tom przeżył wiele i zasłużył na kogoś takiego jak Bill u boku. Mam na myśli, że jest mu potrzebny ktoś, kto by odbudował jego psychikę. Mam nadzieję, że to właśnie Billowi się uda.
    Jest twardym chłopakiem, co pokazał nie tylko w tym odcinku, ale też poprzednich. Więc ja wierzę, że wszystko zakończy się dobrze. Bo jak na razie to Tom tylko wszystkich odrzuca... Bill wierze w ciebie.

    pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. To bylo zajebiste ;) I jeszcze to ze zaczelas tworzyć nowe opowiadanie ;)
    W sumie sama nie wiem co mam myślec o tym co sie miedzy nimi dzieje. Bill już zdaje sie trochę tym wszystkim albo raczej ciagle uciekającym Tomem i obwiniajacego go o wszystko. Właściwie myślałam ze kiedy Tom za nim szlapal wszystko by wróciło na lepsza drogę ale jak zwykle sie spieprzylo:/
    Dobrze ze chociaż Bill moze z Samem pogadać chociaż i rak pewnie jeszcze długa droga zanim coś sie w Tomie obudzi i przestanie przed wszystko uciekać i "otworzy" swój świat dla Billa.

    OdpowiedzUsuń
  4. jeszcze TYLKO dwie strony kontynuacji.....? zaraz to chyba ja będę się zanosić płaczem, bo nie dość, że jest między nimi jeszcze gorzej, to jeszcze opowiadanie dobiega końca. nie wiem, co masz w planach, jak chcesz to zakończyć, ale jeśli oni będą razem, poradzą sobie to będę całować twoje stopy, przysięgam. i smutno mi Czokuś, tak, przez Ciebie. ;-( czekam z niecierpliwością na kolejną część. a co do nowego opowiadania no i jak tego, życzę dużo weny! :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, nie, nie, nie! To pomyłka :D.
      Dwie strony mam napisane na przód tylko, to jeszcze stanowczo nie koniec tej historii :D!

      Usuń
    2. w takim razie z tych emocji źle zrozumiałam, wybacz! :-)

      Usuń
  5. Nie, nie, nie, Bill nie może z niego zrezygnować. Jakoś ro się jeszcze wszystko musi ułożyć między nimi.
    Ja Ci życzę dużo weny żebyś te odcinki nadrobiła, bo ja tu się nie mogę doczekać następnych a przez te tylko dwie strony do przodu to ja się ich za szybko nie doczekam. XD pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Dooobra. W końcu zebrałam swoje szacowne cztery litery i piszę komentarz!
    Właściwie nie napiszę nic mądrego, ani ciekawego, postanowiłam tylko się przywitać xD
    Czytałam Terapię na KIL-u i jeszcze kiedyś gdzieś znalazłam Akademię pragnień ( o ile nic nie pokręciłam ), zakochałam się w Twoich opowiadaniach, a potem zgubiłam Cię gdzieś w internecie, aż wreszcie przestałam czytać TWC. Ostatnio odkryłam tego bloga i od razu wzięłam sie do czytania, przeczytałam Sheltera i zabrałam się za historię więzienną. Teraz jak wszyscy czekam na ciąg dalszy i właściwie sądzę, że Bill wyjdzie z więzienia przed Tomem. Chociaż taka wizja mi się nie podoba oO
    A teraz mogę z czystym sumieniem wrócić do czytania lokatora na gapę :D
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy coś nowego?;c

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^