niedziela, 13 kwietnia 2014

Między kratami a rzeczywistością [LVII-LXII]

Hallo, hallo, witam! :)
Dopisałam już trochę i postanowiłam nie męczyć Was dłużej, tylko opublikować następne fragmenty. Planowałam urwać dziś dokładnie na LIX(59), ale w końcu zmieniłam zdanie i wrzuciłam aż do LXII(62). Także dostaliście aż o trzy fragmenty więcej niż z początku chciałam wrzucić :D.
Teraz jednak musicie czekać, aż powstanie kolejne kilka stron, żebym mogła znowu opublikować kontynuację ^.^'
A jutro do pracy... I już czuję, jak bardzo mi się nie chce.
Pocieszcie mnie jakoś :(.
Póki co jednak smacznego i liczę na Wasze opinie, moi Drodzy :). Postarajcie się z okazji moich urodzin i dnia czekolady :D. Oba te święta już minęły, ale mnie to tam wcale nie przeszkadza :D.


Wasza Czokoladka ;).




LVII.

            W ciągu kolejnych dni mogłem się przekonać, że Oliver jest naprawdę dobrym kumplem, pomimo tego, że wcześniej wydawał się być okropnie na mnie napalony, gdy miał pomóc nam przekonać Kaulitza, że zostawiłem go na dobre i znalazłem pocieszenie u innego. Zagadywał do mnie niemal cały czas, gdy siedzieliśmy w celi. Musiał widzieć, że jestem w fatalnym nastroju, ale ani razu nie zapytał mnie o Toma. Podczas czasu wolnego również zabierał mnie ze sobą. Połączenie towarzystwa jego i Mikela potrafiło na tych kilka chwil wytrącić z mojej głowy myśli o Kaulitzu i zająć mnie czymś innym. Ja sam jednak zdawałem sobie sprawę, że to nie potrwa zbyt długo. Miałem czas do powrotu Toma ze skrzydła szpitalnego, żeby dojść do siebie i zdecydować, co właściwie zamierzam dalej zrobić z tym człowiekiem. Nie byłem pewien, czy jestem gotów po raz kolejny stawić czoła jego problemom i stworzonemu przez niego murowi. Spodziewałem się, że przebijanie się przez niego głową może być wyjątkowo bolesne.
            - Bill, proszę cię. Nie mogę już patrzeć, jak się zamartwiasz. Zrób coś z sobą. Nie wiem, dogadajcie się jakoś albo złóż już te papiery i uciekaj do domu – wyrzucił w końcu z siebie Oliver, zaskakując mnie tym nieco. Niewiele wiedział o sytuacji, a i tak zdawało się, że doskonale wie, jakie mam możliwości. Zdawałem sobie jednak sprawę, że i tak będę musiał zostać tu jeszcze kilka miesięcy i miałem do wyboru spędzić je bezczynie w swojej celi lub wziąć się w garść i spróbować odzyskać tego dupka.
            Nie mogłem uwierzyć, że tak łatwo podjąć decyzję, gdy tylko spojrzałem na to z tej perspektywy.
            - Wiesz… Chyba masz rację – mruknąłem. – Muszę coś z tym zrobić. Ileż można siedzieć na tyłku, nie? – rzuciłem jeszcze, starając się do niego uśmiechnąć.
            Od tego momentu byłem jednak jeszcze bardziej nieobecny. Przede wszystkim zastanawiałem się, co zrobić po tym wszystkim, co i tak już powiedziałem Tomowi. Owszem mogłem mu oznajmić, że coś nie tak jest z jego głową i poprosić go, żeby mnie posłuchał i złożył papiery o ponowne rozpatrzenie sprawy, gdyby nie to, że Kaulitz najpewniej by mnie wyśmiał albo po prostu zostawiłby mnie samego, kręcąc z niedowierzaniem głową.
            Nie wiedziałem, kiedy wróci, więc byłem zaskoczony, gdy akurat pochłaniałem swoją porcję obiadu, a on dosiadł się do stolika, właściwie zajmując swoje stałe miejsce. Na chwilę wszyscy przestali jeść i patrzyli na niego. Nie podniósł wzroku na żadnego z nas. Część jego twarzy wciąż była sina, resztę mogłem sobie tylko wyobrazić po tym, co widziałem w skrzydle szpitalnym. Nawet pomimo ubrania, widać było bandaże i plastry, które miał na sobie. Zrobiło mi się zimno, gdy pomyślałem, że wszyscy patrzą na niego jak na ofiarę. Przełknąłem nerwowo ślinę, próbując zmusić się, żeby się do niego odezwać. Powiedzieć cokolwiek.
            - Część, Tom. Dobrze, że już jesteś – odezwałem się w końcu, wymuszając na sobie lekki uśmiech. Kaulitz znieruchomiał na chwilę, ale potem podniósł na mnie zdziwione spojrzenie. Musiał się spodziewać, że nie będę chciał z nim rozmawiać i wcale się nie dziwiłem.
            - Wciąż to widzisz, Bill? – zapytał mnie szeptem i tym razem to mi serce stanęło w miejscu. Jego oczy były smutne i mówiły mi, że przez cały ten czas myślał o tym, co powiedziałem mu o nich tamtego dnia. W odpowiedzi pokiwałem tylko twierdząco głową, a na jego twarzy wymalował się uśmiech. To rzadko zdarzało się przy tak dużej publiczności, więc byłem zaskoczony. – Chciałbym porozmawiać – oznajmił zaraz potem, na co skinąłem znów na znak, że się zgadzam.
            - Zostanę w swojej celi, jeśli chcesz – rzuciłem jeszcze, z czego wydawał się być stanowczo zadowolony.
            Czułem w tamtej chwili coś więcej niż mur. Dystans między dwiema obcymi osobami, które jednak znają się zbyt dobrze, żeby zwracać na to uwagę. To było naprawdę dziwne, ale nie zamierzałem się poddawać. Pozostało mi zbyt wiele czasu do końca nawet skróconej odsiadki, żebym miał siedzieć bezczynnie i rozpamiętywać dobre chwile. Skoro nie miałem innego wyboru, zamierzałem próbować dalej. Do skutku.


LVIII.
            - Co to znaczy „wypieprzaj na spacerniak”? – zapytał z niedowierzaniem Oliver, gdy zaczął się czas wolny, a ja starałem się pozbyć go z naszej celi. – Jak chcesz posiedzieć sam, to idź się gdzieś zaszyj albo schowaj pod kocem. Brzuch mnie boli, nigdzie nie idę – stwierdził uparcie, kuląc się bardziej na swoim łóżku. Skrzywiłem się na ten widok.
            - Umówiłem się z Tomem, chcemy porozmawiać w cztery oczy – oznajmiłem mu dobitnie, uśmiechając się wymownie. Raczej złośliwie. – Idź połóż się u Mikela, czy coś – mruknąłem, zaglądając do swojej szuflady w poszukiwaniu jakiś tabletek na żołądek, które po chwili mu podałem. – Sio.
            Chłopak westchnął głośno i podniósł się, biorąc ode mnie listek z tabletkami. Miał minę cierpiętnika.
            - I pomyśleć, że sam cię namawiałem, żebyś coś z sobą zrobił… Trzeba było siedzieć cicho – marudził, kierując się w stronę wyjścia.
            Nieco się zmieszał, gdy w drzwiach niemal wpadł na Kualitza. Wymruczał ciche „sorry” i zmył się, zanim którykolwiek z nas zdążył cokolwiek zrobić lub powiedzieć. Jak na złość byłem zbyt zestresowany, żeby choćby się ruszyć. Stałem więc i gapiłem się na Toma, który wydawał się być równie skonsternowany, co ja.
            - Zaproponowałbym ci coś do picia, ale mam tylko wodę. Może wejdziesz po prostu? – zasugerowałem wreszcie, nie mogąc znieść tego napięcia. Usiadłem więc na swoim łóżku, po chwili widząc, jak dotychczasowy lider grupy siada obok mnie.
            - Oliver nie będzie zazdrosny? – zapytał, unosząc wyżej jedną brew, na co przewróciłem oczyma. Miałem ochotę powiedzieć mu prawdę, ale wtedy Kaulitz pozabijałby nas wszystkich, a jego pierwszego.
            - Nie jesteśmy razem. My tylko… on…
            - Tylko dobierał się do ciebie? – podsunął mi z głupią miną, na co westchnąłem cicho.
            - O tym chciałeś rozmawiać?
            - Nie, Bill… - szepnął, chwytając lekko palcami moją brodę, żebym spojrzał mu w twarz. Dosłownie zadrżałem pod wpływem jego czułego dotyku. Nie byłem w stanie zaprotestować, gdy nachylił się nade mną, żeby delikatnie pocałować moje usta. Wszelkie wątpliwości odnośnie tego, że warto próbować po raz kolejny, natychmiast uleciały z mojego umysłu. Kiedy odsunął się ode mnie, niemal kręciło mi się w głowie z radości. – Zastanawiałem się nad tym, co mi powiedziałeś. Nie wszystko potrafiłem zrozumieć, ale… Chyba miałeś rację w tym, że jesteś dla mnie zbyt realny w tym miejscu. Spędziłeś tu już ponad rok czasu, a… nadal jesteś taki sam. Zresztą… ja wcale nie chcę, żebyś się zmieniał, dlatego chciałem, żebyś wrócił na wolność, bo ja…
            - Nie mówmy dziś o tym, Tom, proszę – odezwałem się wreszcie, przerywając mu. Czułem, że jeśli powie, że jemu to już nie robi różnicy lub cokolwiek co oznaczałoby, że zamierza tu zostać do końca życia, chyba znowu bym się rozpłakał. Był zaskoczony, ale skinął potwierdzająco głową. – Dziękuję – mruknąłem cicho, po czym sam wpiłem się w jego wargi.
            Chrzanić rozmowy. A przynajmniej tamtego dnia. Chciałem znów poczuć, że jest mój. Poczuć, że mamy szansę.



LIX.
            Czas wolny minął nam nie wiadomo kiedy. Po powrocie Olivera, który przyglądał nam się z niepewną miną, wychyliłem się przez drzwi za wychodzącym Tomem. Ten zatrzymał się przy strażniku, który jeszcze nie tak dawno zabierał mnie do skrzydła szpitalnego po tym, jak Cam rozkwasił mi nos – swoją drogą wciąż okrutnie bolał. Słyszałem, jak prosił go, żeby mógł na noc zamienić się celami z Oliverem. Mężczyzna nie chciał się zgodzić, powtarzając mu, że to nie koncert życzeń, ale potem Kaulitz zauważył jak wychylam się zza drzwi i zaraz za jego spojrzeniem, obrócił się również niewzruszony dotąd strażnik. Widząc mnie jednak, uśmiechnął się lekko i westchnął głośno.
            - Chcesz, żebym się na to zgodził? – zapytał mnie, na co ja z głupią miną pokiwałem tylko twierdząco. Facet roześmiał się, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Dobra. Dawać mi tu tego drugiego, zaprowadzę go…
            - Oli – odezwałem się od razu do siedzącego na swoim łóżku chłopaka. Ten spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem. – Nie chciałbyś połupać z chłopakami w pokera?
            - No, a… Kaulitz? – zapytał ściszonym głosem, ale w ten samej chwili Tom wrócił już do celi, a on skrzywił się jakoś tak wymownie. Wyglądało na to, że mojemu gościowi niespecjalnie się to spodobało, ale bez słowa chwyciłem go za ramię. Czułem jak rozluźnił się pod wpływem mojego dotyku.
            - Idziesz, czy chciałbyś najpierw O CZYMŚ porozmawiać? – zapytał mimo to zmieszanego Olivera, za co szturchnąłem go znacząco.
            - Daj mu spokój – syknąłem cicho, po czym znów utkwiłem wzrok w zbierającym kilka rzeczy chłopaku.
            - Właściwie… wolałbym iść do Mikela – odezwał się nieśmiało w moim kierunku, choć spodziewałem się, do kogo kierowana była ta prośba. Westchnąłem cicho i uśmiechnąłem się szeroko do Toma, który przewrócił tylko oczyma. Zaraz potem wyszedł przed celę, zamienić jeszcze kilka słów ze strażnikiem.
            Chwilę później on i Oli natknęli się na siebie w drzwiach, aż sam na moment wstrzymałem oddech. W końcu nigdy nie można było być pewnym, co wpadnie do głowy Kaulitzowi. On jednak skinął tylko głową na znak, że sprawa została załatwiona, na co mój współlokator podziękował mu wesoło i opuścił naszą celę. Gdy tylko drzwi zostały zamknięte, podszedłem do Toma i uwiesiłem mu się na szyi.
            - Żałuję, że straciliśmy niepotrzebnie tak dużo czasu – przyznał cicho i tym razem to ja pokiwałem głową na znak, że uważam tak samo.
            Tego dnia nie chciałem się już przejmować.  Ani tym, że bolał mnie nos, a twarz Toma wygląda trochę, jakby robił za czyjś worek treningowy, ani tym, że najwyraźniej miał ochotę skrzywdzić mojego współlokatora, którego przecież sam prosiłem z chłopakami o pomoc. A już na pewno nie tym, że osoba, którą kocham nie chce wyjść ze mną z więzienia, chociaż ma taką możliwość. Liczyło się tylko słodkie lenistwo u jego boku.
            Było już bardzo późno albo bardzo wcześnie, zależy kto jak nazywa godzinę między trzecią a czwartą nad ranem, gdy przyjemnie zmęczeni i zadowoleni mieliśmy iść już spać. Problem polegał na tym, że najwyraźniej żaden z nas nie mógł zmrużyć oka. W końcu zniecierpliwiony odwróciłem się przodem do Toma i spojrzałem mu prosto w oczy. Było kompletnie ciemno, ale już dawno zdążyłem się do tego przyzwyczaić, więc dość dobrze widziałem jego niespokojną twarz.
            - Nie śpisz? – odezwał się cicho, na co westchnąłem tylko cicho.
            - Jak widać. A ty dlaczego nie śpisz? – zapytałem zaraz potem, przyglądając mu się uważnie. Na jego twarzy rozkwitł lekki uśmiech. Zdziwiony uniosłem tylko wyżej jedną brew.
            - A co jeśli mi znikniesz, gdy zamknę oczy?
            - Sam chciałeś, żebym odszedł, pamiętasz? – odpowiedziałem mu, jeszcze cichszym szeptem, spuszczając wzrok gdzieś na jego tors. – Skoro tak ma być dla ciebie lepiej…
            - Boję się tego dnia – wyznał mi niespodziewanie, co sprawiło, że wlepiłem spojrzenie w twarz mężczyzny.
            - Słucham…?
            - To dla mnie trudne, Bill…
            - Ale co…?
            - Naprawdę zmusisz mnie, żebym to dziś powiedział?
            - Tom! – oburzyłem się, podnosząc zaraz potem na rękach. – Sam zacząłeś, więc chciałbym wiedzieć, o co ci chodzi.
            - To pewnie nic takiego, ale… - zawahał się. – Dla mnie to najbardziej popieprzona sprawa, jaka przydarzyła mi się w pace – przyznał, na co ja zmarszczyłem tylko czoło, nic z tego nie pojmując.
            - A konkretnie? – dopytywałem się z mocno bijącym sercem.
            - Myślę… że cię kocham. Nie, wróć – odchrząknął lekko, również podnosząc się nieco, żeby oprzeć się na łokciu, a drugą ręką objąć mnie w pasie i przyciągnąć blisko siebie. Byłem tak skołowany jego słowami i tym, że zaraz potem im zaprzeczył, iż właściwie nie potrafiłem zareagować. – Myślę, że kocham cię do szaleństwa. Albo bardziej niż moje szaleństwo. Bo uważasz, że jestem szalony, prawda? To właśnie chciałeś mi powiedzieć wtedy w skrzydle szpitalnym, mam rację? – dopytywał się, przyglądając mi się z takiego bliska, że mogliśmy sobie wzajemnie wykradać powietrze z ust. Rozchyliłem wargi, żeby coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden głos.
            O. Mój. Boże.
            Powiedział to. Naprawdę to wszystko powiedział.
            - Ja też ciebie kocham, Tom – odpowiedziałem wreszcie, uwieszając się na jego szyi. – Błagam… - wyszeptałem zaraz potem prosto w szyję zaskoczonego mężczyzny. – Błagam, odejdź stąd razem ze mną. Proszę… Jeśli wyjdę stąd sam, będę jeszcze bardziej beznadziejnie zakochany, niż kiedy tu trafiłem… - wydusiłem z siebie, nie odsuwając się od niego ani na milimetr.
            On jednak się nie odzywał. Czułem jego dłonie na swoich plecach, dociskające mnie do jego ciała i gładzące spokojnie moją skórę. Trwaliśmy tak przez bliżej nieokreślony czas. W jego ramionach powoli się uspokajałem i odpływałem w sen, wciąż czując na sobie jego czujny uścisk.
            A więc Kaulitz jednak mnie kocha. Kocha mnie bardziej niż swoje szaleństwo.
            Czyżbym jednak miał jakieś szanse wygrać z tym murem?


LX.
            Rozłączyliśmy się dopiero po śniadaniu, gdy to Tom musiał wracać już do swojej celi. Szedł przodem, rozmawiając z Gregiem na temat jego nieszczęsnych palców, podczas gdy do mnie dołączył się Sam. Kiwnął na Kaulitza i uniósł pytająco brew, przyglądając mi się, na co wzruszyłem tylko ramionami.
            - Rozmawialiście?
            - Trochę – odparłem krótko.
            Nie zamierzałem dłużej pozwalać, żeby ktokolwiek się wtrącał.
            - Coś się stało? – zapytał, zatrzymując mnie. Tom jednak szybko zauważył moją nieobecność w swoim pobliżu, bo obejrzał się za siebie i stanął, przyglądając mi się z lekkim uśmiechem.
            - Wręcz przeciwnie, Sam. Nie potrzebuję dłużej pomocy – oznajmiłem, chyba nieco zbyt stanowczo. Przynajmniej wiedziałem, że zrozumiał. Zaraz potem rozchmurzyłem się nieco, a na moich ustach również pojawił się uśmiech. Posłałem mu krótkie spojrzenie, a potem dołączyłem do Kaulitza. Czekał na mnie, żeby chwycić mnie za dłoń i wciągnąć na chwilę do mojej celi, póki nie było w niej nikogo prócz nas.
            - Nie dogadujesz się z Samem…? – zasugerował nieco niepewnie, na co od razu pokręciłem przecząco głową. – Powiedz mi, gdybyś miał jakiś problem, dobrze?
            - W obecnym stanie powinieneś martwić się raczej o własny tyłek – stwierdziłem znacząco, kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową. Zbliżyłem się do niego, domyślając się, że lada chwila wpadnie tu Oliver i pocałowałem krótko, wypychając go zaraz potem z celi. – Widzimy się na obiedzie – rzuciłem jeszcze, widząc jego zaskoczoną minę. Zaraz potem rzeczywiście dołączył do mnie mój współlokator.
            - Dziś też zamierzasz się mnie stąd pozbyć?
            - Przynajmniej na czas wolny – odparłem, ignorując jego przewracanie oczyma.
            - Dlaczego nie załatwi od razu przeniesienia się do tej celi, zamiast tak kombinować? – mruknął, wywalając się na swoje łóżko.
            Ja tylko patrzyłem na niego, jak na nadprzyrodzone zjawisko. Właśnie. Dlaczego żaden z nas wcześniej nie spróbował czegoś takiego? Biorąc pod uwagę, że wuj Toma był dyrektorem tego miejsca, to mogło się udać.


LXI.

            Gdy tylko po obiedzie schowaliśmy się do mojej celi, Tom dojrzał moją minę, jak to nazwał - pod tytułem: mam sprawę. No, więc po krótce opisałem mu pomysł jaki wpadł do głowy Oliverowi i uśmiechnąłem się przy tym prosząco. O ile łatwiej byłoby mi go urobić, gdyby się zgodził!
            - Ale niby jak ja mam to załatwić? Strażnicy nam nie pozwolą.
            - Napisz z prośbą do… dyrektora – powiedziałem po namyśle, spodziewając się, że na hasło „wujek” mógłby się wkurzyć. – Mogę również podpisać się w tym liście do niego. Albo jeśli chcesz, to ja do niego napiszę.
            - Nie jestem przekonany… - mruknął, ale ja wyciągałem już blok z kartkami i długopis.
            - No, dalej. Nie chciałbyś być ze mną cały czas? Wcale nie mamy go dużo – zaznaczyłem, spoglądając na niego wymownie. Skrzywił się na te słowa i westchnął cicho.
            - Dobrze, daj mi to – rzucił w końcu, zabierając się za pisanie.
            Sprawnie stworzyliśmy oficjalne pismo do dyrektora placówki, podpisane naszymi nazwiskami. Nie bardzo wiedziałem z początku, czego moglibyśmy użyć jako argumentu za tym, żeby go przekonać, ale Tom szybko wybrnął z tego problemu. Po przepisaniu tego na czysto wygrzebałem jeszcze kopertę i schowaliśmy list do środka. Zgodnie uznaliśmy, że będzie lepiej, jeśli Kaulitz się nim zajmie. Na wszelki wypadek, żeby nie zginął. Oznajmił mi jednak, że w takim razie musi wyjść już teraz. Pocałował mnie więc przelotnie i zostawił samego.
            Podekscytowany nie mogłem sobie znaleźć miejsca do samego wieczora, gdy to wyszedłem na kolację, zacząłem się jednak martwić, gdy nie zastałem na stołówce Kaulitza. Nawet Sam nie miał pojęcia, gdzie on się podziewa. Nie widział go podobno od momentu, gdy zniknął w mojej celi podczas czasu wolnego. Żaden ze strażników nie słyszał nic o żadnej rozróbie z jego udziałem, a tego, po którym spodziewałem się, że będzie coś wiedział, jak na złość nie było. Nie pozostawało mi więc już nic prócz czekania na jakiekolwiek wieści od tego człowieka.
            Po kolacji Oliver wrócił do celi nieźle ubawiony i najwyraźniej usiłował zarazić mnie swoim dobrym nastrojem, co średnio mu wychodziło, biorąc pod uwagę, że myślami byłem gdzie indziej.
            - Znowu się pokłóciliście? – zapytał wreszcie, patrząc na mnie z politowaniem, na co pokręciłem przecząco głową. – Więc co jest z tobą?
            - Namawiałem go, żeby spróbował przenieść się do naszej celi. Niby się zgodził, wszystko przygotowaliśmy, ale potem zniknął.
            - Może właśnie to poszedł załatwić?
            - I dlatego nikt go nie widział, odkąd ode mnie wyszedł? Nie było go na stołówce, nikt nie wie, co się z nim stało, nawet strażnicy. Chociaż nie wyglądali na specjalnie przejętych jego nieobecnością – mruknąłem, spoglądając na książkę, która leżała na moim stoliku. Już wcześniej próbowałem ją czytać, ale nie mogłem skupić się choćby na jednym zdaniu. To prawda, że nie licząc jego nieobecności, nie miałem większych powodów, żeby sądzić, iż wydarzyło się coś złego. Może trochę panikowałem, ale w końcu w tym miejscu naprawdę wszystko mogło się wydarzyć. Serce stanęło mi w miejscu na myśl, że mogliby go na przykład wywieźć do innej placówki.
            - Może dyrektor się nie zgodził i Kaulitz postanowił spuścić komuś manto? To całkiem w jego stylu – rzucił, jakby nigdy nic Oli, na co ja tylko się skrzywiłem.
            Nie zamierzałem tego komentować. Wbrew temu, co wszystkim się wydawało, ja wiedziałem, że Tom taki nie jest. Owszem załatwiał dużo spraw między więźniami siłą, ale głównie wtedy, gdy nie było innego wyjścia. Wiedziałby, że coś takiego w niczym nam nie pomoże, a wręcz przeciwnie. Poza tym w jego obecnym stanie, na pewno byłoby mu ciężko tego dokonać. Uwaliłem się więc na swoim łóżku, z nadzieją, że prześpię ten wieczór, kolejną noc i rano czegoś wreszcie się dowiem.


LXII.

            Wchodząc do łazienek, stanąłem na wryty, gdy Tom minął mnie, klepiąc jedynie zaczepnie w pośladek, po czym wyszedł razem ze strażnikami i wcześniejszą grupą więźniów. Spojrzałem za nim zaskoczony, ale nie miałem szans z nim teraz porozmawiać. Za to, gdy tylko dotarłem ze swoim śniadaniem do stołu, wbiłem w niego pytający wzrok, pełen poirytowania, że tak długo kazał mi się o siebie martwić.
            - Więc gdzie byłeś? – zapytałem w końcu, gdy nie zamierzał się do mnie odezwać, a jedynie dyskutował wciąż o czymś z Gregiem. Przeniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się lekko.
            - Załatwiałem to, o co mnie poprosiłeś, Bill – oznajmił, na co Sam zrobił wielkie oczy, ale ja jedynie pokręciłem głową, dając mu znak, że to nie to, co sobie pomyślał. Wprawdzie już prosiłem Kaulitza o to, żeby stąd ze mną wyszedł, ale nie doczekałem się żadnej konkretnej odpowiedzi. Natomiast podczas innych rozmów wychodziło na to, że wciąż nie zmienił zdania i chce tu zostać. Nawet jeśli było to czymś kompletnie odwrotnym do tego, co powiedział mi przecież tak niedawno. Niemniej naprawdę uwielbiałem przypominać sobie te słowa, bo dodawały mi otuchy i wiary, że jednak go stąd wyciągnę.
            „Kocham cię bardziej niż swoje szaleństwo” – w kółko wyobrażałem sobie, jak wyglądała jego twarz, gdy to mówił.
            Gdy wracaliśmy ze śniadania, okazało się, że mówił prawdę. Oczywiście odnośnie tego, że był załatwić sobie przeniesienie. Jego rzeczy były już w mojej celi, a mina Olivera bezbłędna. Szczególnie, gdy Kaulitz uświadomił go o części swojego pomysłu, którego ze mną do końca nie omówił.
            - Ale ja nie mam najmniejszego zamiaru się stąd ruszać – oburzył się Oli, patrząc na mnie błagalnie. – Bill, powiedz mu coś. Przecież nie będę wam tu przeszkadzał. Podczas wolnego i tak wychodzę.
            - Nie przyszedłem z tobą dyskutować. Sam, Greg i Vipe na pewno ucieszą się, że będą mieszkać z kimś, kto chętnie pogra z nimi w karty – oznajmił jeszcze w miarę miło Tom, przez co uśmiechnąłem się do niego wymownie.
            Cała cela tylko dla nas. Na niemal całe dnie, ale za to na pewno całe noce. Na samą myśl robiło mi się cieplej.
            - Oli… Proszę? – odezwałem się do niego, robiąc przy tym kocie oczy. Chłopak zaklął szpetnie pod nosem.
            - Nie wypłacisz mi się za przysługi do końca życia – stwierdził z głośnym westchnieniem, na co Kaulitz uniósł nieco brew do góry, a ja kompletnie spąsowiałem.
            - Jakie przysługi?
            - A przypominasz sobie, ile razy już go stąd wyprosiłem, żebyśmy mogli zostać sami? – wtrąciłem się na wszelki wypadek, nie chcąc, żeby mój dotychczasowy współlokator sypnął się z czymś niepotrzebnie.
            Zaraz potem podszedł więc do swojego łóżka, wyrzucił wszystko ze swojej szafki na pościel, po czym zwinął cały swój dobytek w prześcieradło i kołdrę i ruszył do wyjścia z celi, gdzie czekał już na niego strażnik. Po pozostałe rzeczy miał się zgłosić podczas czasu wolnego. Tom za to zaczął rozgaszczać się na jego łóżku. Siedziałem po przeciwnej stronie zamkniętej celi i obserwowałem każdy jego ruch z lekkim uśmiechem na ustach. A więc naprawdę będzie nas tylko dwóch na całym świecie – pomyślałem, a to sprawiło, że do głowy przyszło mi coś jeszcze. W końcu ta cela to będzie NASZ ŚWIAT, a nie już tylko ten jego, który sobie stworzył. Zamierzałem się postarać, żeby nie stracić tej szansy i sprawić, aby to właśnie Nasz Świat stanął teraz na pierwszym miejscu.
            - Rozumiem, że zamierzasz spać w tamtym łóżku? – zaczepiłem go w końcu, patrząc na niego nieco prowokująco. Błysk w jego oku powiedział mi, że doskonale zrozumiał moją aluzję.
            - Nie, Bill. Tej nocy uwijemy sobie gniazdko na podłodze. W innym wypadku całe więzienie będzie jutro wyklinać na dyrektora za to, że zgodził się, żebyśmy mieszkali w jednej celi.
            Jego słowa sprawiły, że zalały mnie dreszcze i fala gorąca, która ulokowała się gdzieś w górnych partiach moich ud. Jak nigdy pragnąłem, żeby ten dzień się już skończył, chociaż…
            - Właściwie na co czekamy? – zapytałem, mierząc go uważnie wzrokiem.
            Nie musiałem powtarzać dwa razy. Tom rzucił wszystko, czym się właśnie zajmował i ruszył w moim kierunku z głodnym, pożądliwym spojrzeniem, jakby dotąd tylko czekał na taką sugestię. Do obiadu mieliśmy jeszcze sporo czasu…

11 komentarzy:

  1. Jaki przyjemny odcinek ; ) szczegolnie po tych ostatnich.
    Mam nadzieję, ze Billowi uda sie przekonać Toma do wyjscia.
    Juz bym chciala kolejny odcinek ;p
    Zycze weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. mam wrażenie, że Tom po tym, że dostał po kościach bardzo się zmienił. jakoś bardziej zwraca uwagę na Billa i nawet powiedział mu, że go kocha! jejku, cudownie!!! życzę weny i czekam na nowy odcinek, mam nadzieję, że JAK NAJSZYBCIEJ. :-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Juz od dwoch dni non stop zagladalam po cos nowego i w koncu JEST!!!!!
    Nawet nie masz pojecia jak sie ciesze ze Tom w koncu powiedzial Billowi ze go kocha. Troche mu to zeszlo ale zawsze lepiej pozniej niz w cale. Z reszta teraz jak razem w ceil beda to w koncu wyjasnia sobie to I owo.
    Zastanawiam sie czy Tom sie kiedys sobie co tak na prawde "przysluga" prze Olivera znaczyla.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czoko, niech to się skończy dobrze. :-( Cudowne części.

    OdpowiedzUsuń
  5. kiedy coś nowego? ;c

    OdpowiedzUsuń
  6. Normalnie uwielbiam te opowiadanie! I proszę, nie daj nam już dłużej czekac! Chcemy więcej! A Przynajmniej ja chce i to bardzo!
    Joll

    OdpowiedzUsuń
  7. A może mały prezent świąteczy? Czokuuuuś, no nie daj się prosić :-(

    OdpowiedzUsuń
  8. Czekus ja tu czekam czekam a tu nic :( kiedy cos wrzucisz

    OdpowiedzUsuń
  9. Ach w końcu zabrałam się za to opowiadanie i jest cudowne! Kocham je! Cos czuję że Billowi jednak z Tomem tak łatwo nie pójdzie :< Tylko proszę o szczęśliwe zakończenie! <3333 I szybciutko nowy rozdział, wszyscy Cię bardzo prosimy :*

    OdpowiedzUsuń
  10. nadal nic........

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^