wtorek, 8 lipca 2014

Między kratami a rzeczywistością [LXXVII-LXXXI]

Witajcie :).
Tak, wiem. Znowu nie było mnie kupę czasu, ale naprawdę nie mogę nic na to poradzić. Albo nie mam weny, albo czasu. Niestety, może życie wygląda teraz inaczej niż jeszcze rok, półtora temu, gdy miałam mniej obowiązków, a przy tym pisałam dużo w szkole czy na uczelni. Swoją drogą w opowiadaniu mam akurat do opisania rzeczy, które idą mi najwolniej, więc muszę się z tym trochę pomęczyć - mniej więcej do momentu wyjścia Billa za dobre sprawowanie. Później powinno mi to pójść sprawniej ^^. Oczywiście się postaram się, ale nie będę niczego obiecywać, bo potem mi się oberwie :P.
Póki co życzę Wam przyjemnego czytania i biorę się za coś tam :D.

Wasza Czokoladka :).



LXXVII.
W tamtej chwili był jak dziecko. Nie krył przede mną łez, które zaraz po zaszkleniu się jego oczu spływały mu po policzkach. Raczej nie musiał już nic mówić. Czułem się, jak ostatni drań, szczególnie, że złapał mnie na knuciu, ale nie mogłem powstrzymać radości na myśl, że zrozumiał. Naprawdę zrozumiał.
Siedzieliśmy tak przez dłuższy czas. Tom opierał głowę o mój tors, powoli się uspokajając, jednak  ani na chwilę nie przestał ściskać mojej koszulki. Drażniły mnie kajdanki na jego nadgarstkach, ale jeszcze przez dłuższy czas nie chciałem się od niego oddalać. Myślę, że obaj potrzebowaliśmy wtedy chwili spokoju w swoich objęciach.
Minął jakiś czas, nim zsunąłem się z kolan zaskoczonego tym Toma, któremu moja koszulka wyśliznęła się z rąk. Chciałem zawołać właśnie strażnika, problem w tym, że nie pamiętałem, jak się nazywa.
- Hallo! – krzyknąłem. Raz, potem drugi. W końcu mogłem zobaczyć, że ktoś zagląda do środka. Później drzwi otworzyły się niezbyt szeroko. Ten sam strażnik co wcześniej był widocznie spięty.
- Co jest? – zapytał niezbyt głośno.
- Zdejmij mu kajdanki. Proszę – dodałem, widząc jego niezadowoloną minę.
Mężczyzna spojrzał z powątpiewaniem na siedzącego niemal w bezruchu Toma. Przyglądał się nam bez słowa, czekając na to, co się wydarzy.
- Świetnie, ale robię to tylko dlatego, że dyrektor nie może dziś dojechać i powiedział, że mam ci pomagać – powiedział ściszonym tonem, żebym tylko ja to usłyszał, na co ja skinąłem ledwie zauważalnie głową. – No, dalej, Kaulitz. Dawaj te łapy – mruknął i podszedł do niego, żeby go rozkuć.
- Kiedy wracam go celi? – odezwał się wreszcie więzień, na co nawet ja uniosłem wyżej brew w zaskoczeniu.
- Nie wiem, ale nie w najbliższym czasie. Pobiłeś kilku strażników, masz przesrane jak nigdy – rzucił za siebie strażnik, wychodząc z izolatki. Zamknął ją zaraz za swoimi plecami.
Dopiero, gdy zbliżyłem się do posłania, zauważyłem, że Tom na mnie nie patrzy. Nie bardzo wiedziałem, jak mam to zrozumieć, jednak usiadłem wreszcie przy nim, odnajdując jego dłoń. Splotłem nasze palce ze sobą i zajrzałem mu w twarz.
- Bardzo nie lubisz kajdanek, prawda? – odezwał się pierwszy przyciszonym tonem.
- Owszem. Chyba nie powiesz, że ci nie przeszkadzały?
- Właściwie to bez znaczenia, czy miałbym je, czy nie… - wymruczał dopiero po chwili odwracając znów ode mnie wzrok.
- Jak to?
- Bill, ja… Zdałem sobie sprawę, że nawet nie pamiętam, jak rzuciłem się na tych strażników ani jak udało im się mnie tu przywlec – wyznał mi cicho przerażonym głosem.
Ja też musiałem chwilę odczekać, bo otworzyłem usta i nie byłem w stanie wydobyć z siebie żadnego głosu. Czy on sobie ze mnie żartuje?

LXXVIII.
Nie bardzo chciałem przyjąć do wiadomości to, co mówił do mnie Kaulitz. Jak to nie pamięta? Jak mógł nie pamiętać, skoro kilku dorosłych facetów zostało tak obitych, że potrzebowali pomocy medycznej. Jest niebezpieczny. Tak? Chciał, żebym właśnie tak to zrozumiał? Czy to kolejna cholerna gierka, żeby tylko uznać, że jednak musi zostać w tym pieprzonym więzieniu?!
- Byłeś wściekły. Może… Pod wpływem stresu po prostu wyleciało ci to z pamięci. Uspokoisz się i będzie dobrze – zasugerowałem, ale on nawet nie drgnął. Chyba obawiałem się momentu, w którym znów się do mnie odezwie.
- To nie pierwszy raz. Ostatnio… Zwykle wiedziałem, za co trafiam do izolatki, ale… Potem okazywało się, że narobiłem większych szkód, niż się spodziewałem i za każdym razem moja odsiadka była dłuższa niż się spodziewałem. Bill, może ja…
- Nie! – przerwałem mu, niemal wychodząc z siebie. Tom spojrzał na mnie, nie wiedząc najwyraźniej, co z sobą począć.
- A jeśli kiedyś zrobię ci krzywdę?
- Nie zrobisz. Dotąd nie zrobiłeś.
- A jeśli jednak?
- Przestań… - jęknąłem, czując, że nie mam dłużej siły z nim walczyć. – Czy obaj nie przeszliśmy wystarczająco, żebyś wreszcie pogodził się z myślą, że to więzienie nie jest miejscem ani dla ciebie, ani dla mnie? Nie potrzebujesz go! Jeśli już czegoś potrzebujesz to dobrego psychologa!
- Słucham?! – oburzył się, robiąc wściekłą minę, ale ja nawet nie drgnąłem. Szlag by to! Nie mogłem przecież bać się osoby, którą kocham. Która kocha mnie.
- Nie przedrzeźniam się z tobą. Sam przed chwilą powiedziałeś, że boisz się, że jesteś nieobliczalny. Tom, zgódź się, to ci pomoże. Nam pomoże – dodałem na koniec, patrząc na niego proszącym wzrokiem. Wahał się, więc zbliżyłem się i wdrapałem mu się na kolana. – Ja nie mogę ci pomóc. Sam widzisz, do czego doprowadzają moje pomysły. Jeśli chcesz… pójdziemy razem.
- A niby kto nam pozwoli?
- Oh… Choćby dyrektor placówki.
- Już nie mogę korzystać z jego pomocy – odparł chłodno.
- Jeśli go poprosisz i wyjaśnisz, że naprawdę tego potrzebujesz, na pewno nie zostawi cię z tym samego – odparłem pewnie. Widząc jednak jego minę pod tytułem „nie będę go o nic prosił”, westchnąłem tylko ciężko. – Dobrze, w takim razie ja to załatwię.
- Ty?
- Uważasz, że nie dam rady?
- No…
- Musisz bardziej we mnie wierzyć – stwierdziłem wreszcie, po czym zwyczajnie się w niego wtuliłem.
Cóż. I tak musieliśmy przesiedzieć tu czas do powrotu jego wujka. Znaczy dyrektora. Zamierzałem poprosić o rozmowę z nim. Niech się uda. Proszę, proszę, proszę. Niech się wreszcie uda!

LXXIX.
Rozmowa z dyrektorem placówki miała miejsce z samego rana, gdy tylko pojawił się w swoim biurze. Nie zdążyłem nawet zjeść śniadania, gdy po mnie przyszli. Poprosiłem Toma, żeby spokojnie na mnie zaczekał i chociaż posłał strażnikowi groźne spojrzenie, nie ruszył się nawet z miejsca. Dopiero dzisiaj zobaczyłem naprawdę, jak wszyscy się go boją i patrzą na mnie z niedowierzaniem, że ot tak po prostu się przy nim kręcę i niczego nie obawiam. Niemniej, gdy tylko wspomniałem o psychologu, wujek Kaulitza sięgnął po telefon. Nawet nie próbował ze mną dyskutować. Był raczej zaskoczony, że udało mi się namówić na coś takiego tego gałgana.
Zresztą również Tom patrzył na mnie podejrzliwie, gdy oznajmiłem mu, że wszystko jest załatwione.
- Więc jednak on też był w to wmieszany – rzucił, jakby dotarło do niego, że musiałem wcześniej układać się z jego wujkiem. – Co ci powiedział? Co ty mu właściwie powiedziałeś? – zaczął wypytywać, widocznie zdenerwowany. – Nie chcę, żeby mama się dowiedziała… znaczy… Wiesz, może jednak da się to inaczej załatwić? Psycholog… W końcu zrozumiałem, tak? Chyba możemy poradzić z tym sobie… sami?
Zaskoczył mnie swoimi słowami, ale czułem, że nie powinienem mu ulec. Co jeśli naprawdę był chory? Tak czy siak potrzebował pomocy. I po raz kolejny próbował się od niej wywinąć.
- Nie poradzimy sobie sami – zaprzeczyłem. – Obaj tego potrzebujemy. Wszystko już załatwione, za trzy dni mamy pierwsze spotkanie. Wolisz rozmawiać z kobietą czy mężczyzną…? – zapytałem jeszcze na koniec z niego głupią miną. Nie chciałem jakichkolwiek problemów.
- Sam wybierz – odparł krótko, odwracając ode mnie twarz. Najwyraźniej nie chciał o tym nawet myśleć i chyba potrafiłem to uszanować.

LXXX.

Od tej chwili wszystko zdawało się układać zgodnie z moimi cichymi nadziejami. Tom jeszcze kilkukrotnie próbował się wywinąć od spotkania z psychologiem, jednak zwykle udawało mi się znaleźć odpowiedni sposób, żeby przestał się tym martwić i zajął czymś innym. Mną choćby na ten przykład. Nikomu o niczym nie mówiłem, wiedząc doskonale, że gdyby Kaulitz usłyszał choć słowo od kogoś z więzienia na temat tego, że ma spotkać się z psychologiem, zapewne zaparłby się i nigdzie nie poszedł. Tymczasem na trzeci dzień obaj zostaliśmy skuci kajdankami i zaprowadzeni do odpowiedniego pomieszczenia, gdzie czekał już na nas pewien mężczyzna. Miał dziwną minę, gdy nas zobaczył, ale nie potrafiłem zrozumieć, co go tak zaskoczyło. Okazał się jednak miłym człowiekiem i PRÓBOWAŁ rozmawiać z nami tak, żeby wyczuć, jak daleko może się posunąć w zadawaniu pytań. Pomyślałem, że uznał Toma za trudnego pacjenta, bo nie zadał praktycznie żadnego pytania odnośnie najważniejszej sprawy aż do końca spotkania.
- Panie Kaulitz, proszę mi powiedzieć. Lubi pan to miejsce? – zwrócił się wreszcie do niego, czekając cierpliwie na odpowiedź. Tom jednak wyglądał, jakby nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Przywykłem do niego. Nie wiem, czy można lubić więzienie.
- W takim razie chciałbym przy następnej okazji porozmawiać z panem trochę więcej na temat tego miejsca. W cztery oczy. Oczywiście z panem Billem spotkam się osobno. Czy zgadzają się panowie na to? – zapytał opanowanym tonem, przyglądając się głównie Kaulitzowi, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, że wszystko zależy od jego zgody. On jednak spojrzał na mnie jakoś dziwnie i wreszcie wzruszył jedynie ramionami. – Czy mogę to uznać za zgodę? – dopytał się jeszcze psycholog, na co mój towarzysz skinął tylko lekko głową. – W takim razie, panie Kaulitz, możemy się już na dziś pożegnać. Chciałbym jeszcze porozmawiać z pana kolegą. Myślę, że nie ma pan nic przeciwko – tu zwrócił się do mnie.
Musiałem przyznać, że nieco mnie zaskoczył, ale w końcu również się zgodziłem. Nie miałem zielonego pojęcia, dlaczego chciał gadać ze mną. Czyżby i u mnie zauważył coś wzbudzającego obawy? Po chwili milczenia do sali wszedł strażnik i po krótkiej rozmowie z lekarzem, zabrał stamtąd Toma. Siedzący naprzeciwko mnie mężczyzna tylko spokojnie mi się przyglądał, ale musiałem przyznać, że czułem się nieco niepewnie. Miałem wrażenie, że czyta ze mnie, jak z otwartej książki.
- Czy przyszedł pan na to spotkanie tylko ze względu na kolegę, czy jest jeszcze coś, o czym chciałby pan ze mną porozmawiać? – zapytał, na co ja otworzyłem tylko szerzej oczy ze zdziwienia. Matko, co ja niby miałem mu powiedzieć?
- Przyszedłem, bo inaczej trudniej byłoby namówić Toma na rozmowę z panem. No i… Może chciałem się czegoś dowiedzieć?
- O jego przypadłości, tak? – upewnił się, na co przytaknąłem. – Muszę panu powiedzieć, że to dobrze, że pan Kaulitz ma w panu wsparcie, ale nie będzie pan mógł być wciąż obecny podczas spotkań. Z drugiej strony nie koniecznie wolno mi przekazywać panu informacje na ich temat – oznajmił poważnie, przez co zmieszałem się nieco. Oczywiście obowiązywała go tajemnica, to jasne. Niemniej czułem się źle z myślą, że nie będę nic wiedział, bo Kaulitz na sto procent nie chciałby o tym rozmawiać. – Myślę jednak, że dojdziemy do porozumienia. O ile dobrze się orientuję, panowie są w pewnym sensie… parą. Zgadza się?
- Właściwie tak…
- Mógłbym w pewnym sensie potraktować to jako spotkania rodzinne. Jest pan dla mnie w tej chwili najlepszym źródłem informacji o zachowaniu pana Kaulitza, czy sposobie myślenia. Zanim się przede mną otworzy, co jak mniemam może trochę potrwać, byłoby dobrze, gdybym miał jakiś punkt zaczepienia. W tej chwili prosiłbym, żeby powiedział mi o wszystkim, co pan zauważył. Proszę się nie denerwować i nie martwić, że może pan powiedzieć coś głupiego. Podczas rozmowy z panem Kaulitzem będę się starał ustalić, które z tych informacji są przydatne i prawdziwe. Oczywiście przy następnej rozmowie powiem panu, czego się dowiedziałem i mogę mieć do pana kilka pytań. Czy taka umowa między nami będzie panu odpowiada?
- Oczywiście, ale przed tym chciałbym zapytać o jedną rzecz – stwierdziłem nieco podenerwowany.
- Tak?
- Wiem, że kontaktował się z panem dyrektor tego ośrodka i… Co właściwie panu powiedział?
- Może tak… Byłem drugim psychologiem orzekającym w sprawie pana Kaulitza. Nie rozmawiałem z nim wcześniej osobiście, dość dobrze jednak znam sprawę. Muszę przyznać, że wcale nie zdziwił mnie telefon wujka pana Kaulitza – powiedział, uśmiechając się do mnie miło. – Gdy usłyszałem o kogo chodzi, byłem niemal pewien, jak będzie wyglądała sprawa. Zauważyłem u niego pewne postawy i zachowania jeszcze przed wyrokiem, wtedy jednak nic nie mogłem na to poradzić. Rozumiem, że na chwilę obecną próbujemy przekonać go do tego, żeby dowiódł swojej niewinności? – Właściwie bardziej stwierdził niż zapytał, mimo to kiwnąłem potakująco głową. Nie miałem pojęcia, skąd o tym wiedział, ale jakoś podbudowało mnie to na duchu, że jest ktoś jeszcze, kto w to wierzy. – Więc proszę mi zaufać, zrobię wszystko, co w mojej mocy. Oczywiście wraz z pańską pomocą.
- W porządku. Zgadzam się na każdy warunek – odpowiedziałem chyba zbyt prędko, ale nie mogłem się już powstrzymać. Wreszcie sprawy zaczęły toczyć się w odpowiednim kierunku.
Pozostawało pytanie, czy Kaulitz będzie chciał współpracować do samego końca?

LXXXI.

Opowiedziałem psychologowi wszystko, co tylko potrafiłem z siebie wydusić. Między innymi o tym, jak Tom na początku stanął w mojej obronie, jak siedział w izolatce za to, że wstawił się za mną. Wiedział o tym, że jestem bardzo podobny do jego nieżyjącego brata, ale tego sam się domyśliłem. Był pierwszą osobą, której wyznałem sekret Toma, on jednak przyjął to ze spokojem. Sam czułem się nieco, jakbym był poddawany terapii, chociaż oficjalnie rozmawialiśmy o moim obecnym współlokatorze z celi. Wyjaśniłem mu chociaż niepewnie, jak widzę problem Kaulitza oraz jak doszliśmy do obecnego momentu. Z jednej strony nie pochwalał szantażu emocjonalnego jaki na nim stosowałem, ale w końcu przyznał, że wykonałem za niego kawał dobrej roboty i dodał, że w żadnym wypadku nie powinienem się przed nikim wstydzić za to, że starałem się pomóc.
Spędziliśmy tak ponad godzinę czasu, a gdy wydawało mi się, że temat Toma póki co nam się wyczerpał i to już raczej koniec naszej rozmowy, mężczyzna znowu mnie zaskoczył.
- A może zechciałby mi pan opowiedzieć coś więcej o sobie? – zasugerował, podczas gdy ja wierciłem się już na swoim miejscu, nie mogąc się doczekać, aż mnie stąd wypuszczą i zdejmą mi te cholerne kajdanki. Nie bardzo wiedziałem, co powinienem mu powiedzieć.
- Sądzi pan, że ze mną również coś jest nie tak? – zapytałem, na co on uśmiechnął się do mnie miło.
- Proszę się nie denerwować. Po prostu znam pana sprawę, panie Kaulitz. Wprawdzie pana wyrok został okrojony ze względu na okoliczności, jednak opinia psychologa mówi wyraźnie, że podczas rozprawy nie zaobserwowano u pana skruchy, czy poczucia winy po tym, co się wydarzyło. Myślę, że ma pan dużo szczęścia, inaczej można by podciągnąć to jako morderstwo z premedytacją.
Zrobiło mi się zimno.
- Ja… Nie wiem, co miałbym panu powiedzieć. Chyba… Zamknąłem za sobą ten rozdział, żeby zająć się sprawą Toma.
- Jeśli obawia się pan prawnych konsekwencji od razu mówię, że zostałem tu wezwany przez osobę prywatną, a więc rodzinę pana Kaulitza, nie dyrektora placówki. Obowiązuje mnie tajemnica. Naprawdę nie zamierzam robić panu problemów. Może pan to uznać za moją ciekawość i chęć pomocy.
- Wolałbym jednak, żeby pan nie nagrywał tej części naszej rozmowy… - przyznałem po chwili cicho, spoglądając znacząco na leżący na stoliku między nami dyktafon. Mężczyzna bez słowa go wyłączył.
- Proszę w takim razie spróbować się rozluźnić… Ah – urwał na chwilę, po czym podniósł się od stolika i zostawił mnie na moment samego. Zaraz potem wrócił do pomieszczenia ze strażnikiem, który rozpiął moje kajdanki i zabrał je ze sobą. – Lepiej? – zapytał z uśmiechem, na co ja uśmiechnąłem się tylko nieśmiało. Naprawdę aż tak było widać, że ich nie cierpię? Facet czytał ze mnie, jak z otwartej książki.
- Stanowczo.
- Więc proszę mi teraz wszystko opowiedzieć. O tym, dlaczego odszedł pan od rodziny, o Lucasie i waszej przyjaźni. Przede wszystkim, o tym, co wydarzyło się tamtego dnia, gdy zginął… Alex – rzucił na koniec, zerkając w swoje notatki.
Facet był dobrze przygotowany do tej rozmowy, co nieco zbiło mnie z tropu. Mimo wszystko… w jakiś sposób chyba naprawdę potrzebowałem wygadać się komuś z tego wszystkiego. Wiedziałem, że z jego strony mogę oczekiwać głównie oceny mojej psychiki, ale nie chciałem być oceniany jako człowiek, który zabił. Mówiłem mu więc o tym, jak rodzice próbowali wytępić mój homoseksualizm, przez co wyprowadziłem się. O tym, jak Lucas zawsze był przy mnie i jak bardzo byłem w niego zapatrzony. Jak bardzo wkurzała mnie od zawsze jego ideologia naprawiania świata własnymi rękoma, nadstawiając przy tym karku i jak bardzo obawiałem się, że pewnego dnia go to zgubi. Wreszcie przyszła pora na Alexa, którego nienawidziłem całym sobą nawet teraz, gdy już od dawna go nie było.
Mimowolnie na twarzy psychologa widać było zainteresowanie i wręcz ekscytację tym, co mówiłem, chociaż wydawało mi się, że zapewne często i gęsto wysłuchiwał takich opowieści. Nie wydawał się być zaskoczony tym, że rzeczywiście zabiłem tego człowieka, bo tak sobie postanowiłem. Kazał mi mówić o uczuciach jakie temu towarzyszyły, ale odkryłem, że odnajduję tam głównie strach, że się nie uda, wściekłość, premedytację i… żal. Właściwie żal do Lucasa, że nie potrafił tego zrozumieć, docenić. Gdzieś w międzyczasie tego wszystkiego przeszliśmy nawet na „ty”.
- Więc nie było ci źle z tym, że zabiłeś człowieka? Ani przez chwilę? – dopytywał, na co ja odwróciłem od niego zmieszany wzrok. – Nie oceniam cię, Bill. Chcę cię zrozumieć.
- Nie. On musiał odejść. Może, gdybym nie był tak rozgniewany, udałoby się po prostu wsadzić go do więzienia, a tam ludzie na pewno prędko by go utemperowali, ale… Chciałem wtedy, żeby przestał istnieć. Przestał krzywdzić ludzi.
- Lucasa.
- Tak.
- Nie miałeś koszmarów, nie zacząłeś brzydzić się czy obawiać widoku krwi?
- Moje koszmary skupiały się na rozczarowaniu zachowaniem przyjaciela i miejscem, w którym się znalazłem, a w którym przynajmniej jedna czwarta więźniów miała ochotę zrobić ze mnie… wykorzystać mnie. Alex po prostu zniknął z mojego świata, a pojawiła się cała masa innych brutali i Tom. Nie czułem potrzeby przejmowania się tym… - próbowałem wybrnąć jakoś z tej sytuacji, gdy naprawdę poczułem się jak degenerat.
- A nie przyszło ci do głowy, że część ludzi, którzy otaczają cię w więzieniu jest takimi samymi albo i gorszymi potworami, jak ten Alex? Nie miałeś ochoty, żeby ich również się pozbyć?
- Nie? – odpowiedziałem, krzywiąc się przy tym. – Tu jest ich miejsce. Chociaż jeśli więzienie jest dobrze zorganizowane… To na pewno nie jest odpowiednia kara za ich winy. Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym. Będąc tu skupiam się raczej na tym, czy zamierzają zrobić mi krzywdę, czy nie. Dzięki Tomowi ich obecność tu przestała się dla mnie liczyć. Wszystko… staram się układać pod niego. Robić tak, żeby chciał stąd odejść.
- Może teraz coś o nim? – zasugerował z lekkim uśmiechem, co doprowadziło mnie do rumieńców.
- O Tomie? – upewniłem się, na co mężczyzna skinął twierdząco głową. – Już sporo o nim dziś mówiłem, myślałem, że…
- Nie, nie. Nie, chodzi mi o jego sprawę, ale o was.
- Ah… - mruknąłem, jeszcze bardziej się czerwieniąc. – Więc… Właściwie z początku nie chciałem mieć z nim do czynienia. Z nikim stąd. Działy się straszne rzeczy, on pobił kilka osób i trafił do izolatki, a niedawno powiedział mi, że kiedy wpada w szał, potem nie pamięta, że wyrządził komuś taką krzywdę. To trochę głupie, ale… Pomyślałem, że zmyśla, gdy pierwszy raz to usłyszałem. No i… Odkąd zaczęliśmy się dogadywać i zobaczyłem trochę, jak to wygląda między nim a jego współlokatorami, z którymi wcześniej był w celi, miałem wrażenie, że poznałem innego człowieka. Wydaje mi się, że minęło sporo czasu, nim którykolwiek z nas zorientował się, że wcale nie patrzy na mnie tak, jak na początku.
- To znaczy?
- No… Przecież wyglądam prawie, jak jego brat. Ale powiedział mi, że nie jestem nim dla niego. Z jednej strony zachowywał się, jakby chciał czegoś ode mnie, a z drugiej cały czas powtarzał, że niczego nie chce, bo przecież i tak niedługo stąd wychodzę. Bardzo długo starał się trzymać mnie na dystans, ale kiedy wreszcie zrozumiałem… - przerwałem na chwilę i westchnąłem, przypominając sobie jeszcze o przyjacielu. – Kiedy dotarło do mnie, że coś do niego czuję, odwiedził mnie wreszcie Lucas. Przepraszał mnie i chciał, żebym wyszedł dla niego, żebyśmy byli razem.
- Ucieszyłeś się?
- Nie. Wcale już tego nie chciałem. Wtedy właśnie upewniłem się, że… kocham Toma.
Od tamtej chwili powiedziałem mu jeszcze raz w skrócie, jak to Sam przekonał mnie, że Kaulitz ma problem i że mogę być osobą, która go rozwiąże. Jak szukałem o nim informacji, poznałem prawdę, a potem próbowałem doprowadzić do tego, żeby Tom przyznał się do niej przed sądem.
- Więc ja też powinienem się leczyć? – zapytałem na koniec, gdy już skończyliśmy rozmawiać, a psycholog podnosił się już ze swojego miejsca.
- Widzisz, Bill. Po kimś takim, kim wydajesz się na pierwszy rzut oka, spodziewałbym się, że będziesz miał problemy. Znam wiele osób, które po dokonaniu morderstwa za jakie zostałeś skazany, czyli w obronie własnej, nie potrafiły się z tym pogodzić i dochodziło u nich do zaburzeń. Snu, pożywienia, niektórzy popadali w skrajne emocje i nie potrafili poradzić sobie z tym, co się wydarzyło. Ty natomiast pomimo tego, że zrobiłeś, co zrobiłeś i to z własnej woli, odnalazłeś w sobie wiele siły, żeby odepchnąć od siebie to wydarzenie i skupić się na przyszłości. Nie jesteś wcale taki słaby, jak może się wydawać. Powinieneś czasem zastanowić się nad sobą, Bill, to nie tak, że to jak wszystko się ułożyło jest zasługą jedynie Toma. Zmieniłeś się tu, ale wydaje mi się, że na lepsze. Więzienie nie zdołało cię zniszczyć. Myślę, że wyciągnąłeś nauczkę i więcej nie będziesz szukał takich rozwiązań sytuacji. Tym razem udało ci się wygrać.
- Tym razem?
- Cóż, papiery o ponowne rozpatrzenie sprawy Kaulitza nie zostały jeszcze złożone. Czuję, że będziemy o to walczyć do samego końca. Przed tobą jeszcze długa droga.
Westchnąłem ciężko, gdy do środka wszedł wreszcie strażnik i znów spiął mi nadgarstki kajdankami.
- Chciałem tylko powiedzieć… - odezwałem się jeszcze, gdy opuszczaliśmy już pomieszczenie. – Wiem, że będziesz próbował rozmawiać z nim na niewygodne tematy.
- Wiem, że to nie będzie łatwe.
- Oczywiście, ale… Tom naprawdę bywa agresywny, gdy ktoś próbuje wpłynąć na jego sposób myślenia. Po prostu… wolałbym być w pobliżu.
- W celu? – mężczyzna najwyraźniej nie rozumiał, zagryzłem więc wargę i spojrzałem na faceta, który miał zaprowadzić mnie do celi.
- Kajdanki ani strażnicy panu nie pomogą. Tylko ja potrafię go uspokoić – oznajmiłem z głupią miną. Psycholog chyba był zaskoczony, ale kiwnął lekko głową na znak, że rozumie. To lepiej dla niego. Właściwie dla wszystkich, jeśli Kaulitz naprawdę miałby się wściec, jak ostatnio przez Lucasa.

10 komentarzy:

  1. Ohh, to będzie długa droga ale moE pomoc psychologa wpłynie na nich pozytywnie? Cóż, mimo wszystko Tom i Bill maja ta swoją wiez która ciężko będzie zerwać.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja wyczuwam problemy :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Odcinek jest świetny, ale znając Ciebie możesz im skomplikować życie, może nawet popsuć to co jest, a akurat ten odcinek powinien trwać i skończyć się szczęśliwie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwszy raz wstawiam komentarz na twoim blogu :),chociaż śledzę go wiernie już od bardzo dawna.Jakoś nigdy nie miałam pomysłu na to co bym mogła ci powiedzieć bo komentarze w stylu: wow super opowiadania czy fajna historia kiedy kolejna część? pojawiały się bardzo często i nie było sensu ich powtarzania. Dalej nie wiem co mam ci powiedzieć, ale jak zobaczyłam twój ostatni wpis na fb coś mnie zabolało i postanowiłam, że czas się ujawnić i cię wesprzeć. Ta część jest bardzo dobra tak jak i wszystkie inne a widnieje pod nią tak mało komentarzy pewnie z takiego samego powodu z jakiego ja się nigdy nie udzielałam. Wiesz podziwiam cię za to, że tworzysz już przez tyle lat, że masz ciągle nowe pomysły, opowiadania są coraz lepsze i najważniejsze masz w sobie wytrwałość, której ja nigdy nie miałam. Pamiętaj, że czyta ci wiele osób, które nigdy nie zostawiają komentarzy ale bardzo w Ciebie wieżą i dażą dużą sympatią.:*
    DeKay

    OdpowiedzUsuń
  5. Droga Czokoladko. Już nie można się spodziewać niczego na let-it-fly.blog.onet.pl? Tak kochałam to opowiadanie!

    OdpowiedzUsuń
  6. kiedy kolejny odcinek? Proooszę, dodaj jak najszybciej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no właśnie, planujesz coś dodać w najbliższym czasie? Bo już się nie mogę doczekać :)

      Usuń
  7. Huhu.. Po co czekać na lef if fly skoro nawet tu nic się nie dzieje? :-D CZOKO, UWIELBIAM CIĘ ZA TO, ŻE ZAWSZE MIMO WSZYSTKO ZNAJDZIESZ POWÓD BY NIE DODAĆ ODCINKA, PODZIWIAM CIĘ.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co racja, to racja. Już dawno czoko pisała na Facebooku że doda odcinek, a już sierpień i dalej nic nie ma. Co prawda ja dalej czekam, ale to się powoli staje nudne. Rozumiem, że każdy ma swoje życie ale jeśli odcinek jest gotowy, to wstawienie go na Bloggera to kwestia paru minut.

      Usuń
  8. Błaaagam! Wstaw coś nowego, umieram z ciekawości!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^