poniedziałek, 22 września 2014

Między kratami a rzeczywistością [XCVI-CIII]

Witajcie :). Matko, ledwie pamiętam, jak wygląda blogspot, po takim czasie bez komputera o.O I pomyśleć, że jeszcze żyję xD. Nie, no, żarcik :D. A tak serio, jutro przychodzi umowa i mam nadzieję, że do piątku jakoś dostarczą mi nowy komputer, bo dość mam wyławiania okazji, żeby cokolwiek zrobić na cudzym komputerze (albo w pracy xD). Ale! Widzicie, wyrobiłam się jednak dzisiaj! Wprawdzie nie sprawdzałam, mogą być jakieś literówki... Ale jest odcinek!
Także zapraszam serdecznie, o ile wciąż czekacie, bo teraz muszę nadrobić swój głód twórczy i trochę go zaspokoić wyrzucaniem z siebie dużej ilości literek w każdej wolnej chwili ^^.
No. Także, ja już sobie piszę dalej, póki mam wolnego kompa i żeby nie przedłużać - SMACZNEGO! I liczę gorąco na Wasze opinie :).

Wasza Czekoladka :).



XCVI.

Propozycja psychologa zaskoczyła mnie, jednak dokładnie na to miałem ochotę. Zawsze w jakiś sposób ciekawiła mnie sprawa hipnozy, a po tym, co usłyszeliśmy, byłem jeszcze bardziej zainteresowany i chyba nawet zawiedziony, że to ma być tylko próbka. Tylko nie bardzo wiedziałem, co chciałbym osiągnąć przez ten… trans.
- Hm, więc jest jakiś moment w twoim życiu, który chciałbyś przeżyć jeszcze raz? – zapytał, podchodząc do mnie. Skrzywiłem się nieco, bo na dobrą sprawę… W domu rodzinnym nie układało mi się najlepiej, potem był już tylko Lucas, do którego nie chciałem wracać i więzienie. Pomimo wielu chwil spędzonych tu z Tomem, chciałem przede wszystkim wreszcie wyjść stąd razem z nim.
- Prędzej taki, który mógłby w końcu nadejść… - odparłem zgodnie z prawdą. Psycholog zamyślił się przez chwilę.
- Rozumiem. W takim razie… Jednak zasugeruję ci coś. Wróćmy do dnia, w którym zginął Alex. Oczywiście jedynie za twoją zgodą. Chciałbym mieć pogląd na tę kwestię, jeśli pozwolisz…
- Nie ma mowy – usłyszałem nagle z boku głos Kaulitza i niemal podskoczyłem. – Daj mu spokój. A ty sobie odpuść te durne zabawy, Bill – syknął do mnie chłodno. Przez moment nie wiedziałem, co powiedzieć. Zacisnąłem jedynak tyko wargi ze złości i posłałem znaczące spojrzenie psychologowi.
- Świetnie. Wróćmy do tego dnia, gdy zadźgałem go nożem – warknąłem w stronę Toma, zaraz potem widząc, jak facet gwałtownie wyłącza dyktafon. Cofnął taśmę i wykasował. Sprawdził, żeby przekonać się, na czym kończy się nagranie, po czym spojrzał na mnie poważnie.
- Zdajesz sobie sprawę, co właśnie powiedziałeś, Bill?
- Tak. Za to właśnie zostałem skazany, przecież pan wie.
- Wolałbym uniknąć nagrywania takich rzeczy, nawet jeśli pliki są nienaruszalne dla kogokolwiek – oznajmił, zostawiając dyktafon wyłączony. – Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? Musisz naprawdę się na to zgodzić. Z sobą samym.
- Tak. Skoro uważasz, że jest taka potrzeba.
- Dobrze – rzucił jeszcze krótko, po czym spojrzał na Toma. – Jeśli pan nie chce, nie musi pan przy tym być – powiedział opanowanym tonem. On jednak prychnął tylko i rozsiadł się na swoim miejscu. Coś tak czułem, że nie ruszy się stąd na krok.

XCVII.

Gdy zdarzyło mi się czasem pomyśleć o tamtym dniu, zwykle nic nie czułem. Patrzyłem w przeszłość, jakby dotyczyła kogoś obcego. Minęło sporo czasu, ale nie potrafiłem żałować za to, co zrobiłem. Tym samym byłem raczej zaskoczony, gdy ta hipnoza przyniosła takie, a nie inne skutki. Z początku nie byłem pewien, czy będę w stanie w ogóle wejść w trans. Mężczyzna po uzyskaniu ode mnie ostatecznego potwierdzenia, instruował mnie spokojnym, opanowanym tonem. Właściwie sam nie byłem pewien, w której chwili „wpadłem”. Im bardziej jego głos skłaniał mnie do rozluźnienia się, tym częściej odnosiłem wrażenie, że wtapiam się w krzesło, na którym siedzę. Głowa opadła mi nieco na bok, gdy pozbyłem się wszelkiego napięcia z mięśni i czułem jedynie przyjemne mrowienie. Potem, skupiony na głosie psychologa, usłyszałem, że za chwilę będę musiał się skupić i pozwolić podświadomości odnaleźć dzień, w którym TO się wydarzyło.
Wyjaśnił mi, że mam się nie przejmować, jeśli nie wszystko przebiegnie pomyślnie, skoro to pierwszy raz, gdy tego próbuję. Po czym powtórzył coś na temat silnych emocji i wyostrzonych zmysłów. Ostrzegał, że przeszłość nijak nie może mi teraz wyrządzić krzywdy. Byłem jednak tak daleko, że nie przejąłem się jego słowami. Zdawałem sobie sprawę z obecności Toma, słyszałem, jak wierci się na swoim miejscu, ale to wszystko było gdzieś poza mną. Nagle odliczanie skończyło się, a pstryknięcie palców faceta poczułem, jakby coś we mnie się poruszyło.
- Teraz wyobraź sobie jakieś przytulne miejsce. Jesteś tam? – pytał mnie wolno i spokojnie. Rozumiałem go, ale nie wytrącało mnie to ze skupienia.
- Ta…
- Zobacz, jak unosisz się nad swoim ciałem. Ot, na kilka centymetrów. Potem wyżej. Zaraz powoli zaczniesz opadać, a gdy dotkniesz ziemi, będzie już TEN dzień – przerwał na chwilę, a ja naprawdę czułem się, jak opadający liść. – Teraz stań na nogach i rozejrzyj się. Gdzie jesteś? – zapytał, ale w tamtej chwili ciężko było mi odpowiedzieć.
Nie rozumiałem, czy coś poszło nie tak? Chyba miałem coś zobaczyć? Jeszcze raz twarz tego padalca. Miałem spojrzeć na jego podziurawiony brzuch i jeszcze raz pomyśleć, że należało mu się to. W mojej głowie pojawiały się jednak tylko obrazy ścian, przedmiotów, które poznawałem, ale były tak ulotne, że nie było mowy o wyjaśnieniu czegokolwiek. Próbowałem się skupić, ale to niewiele dawało.
- W porządku. Wejdź głębiej. To twoje wspomnienie, Bill. Możesz nad nim panować. Teraz wejdziesz głębiej w trans – oznajmił i znów zaczął odliczać, dotykając przy tym mojego ramienia. Za każdym razem odczuwałem to, jakby jego dłoń odejmowała mi kilogramów. – Zobacz mieszkanie, w którym zastałeś Alexa. Widzisz je? Wejdź do środka – zasugerował, ale chociaż siedziałem, odnosiłem wrażenie, że nogi mam jak z waty. Kotłowało się we mnie. Zacząłem drżeć. W jednej chwili, gdy tylko przestał mówić, czekając, aż mu odpowiem, poczułem przerażenie i żal. Poczucie beznadziejności i bezradności. Tak dawno tego nie czułem…
Zdałem sobie sprawę, że odkąd jest Tom, te uczucia nie przeważały już w moim życiu. Ale w tamtej chwili nie potrafiłem się uśmiechnąć, chociaż ta myśl podniosła mnie na duchu. Emocje z wewnątrz mnie były tak przejmujące, że siedziałem, krzywiąc się i płacząc. Nie potrafiłem nic zobaczyć, ale nie musiałem. Doskonale pamiętałem tamten dzień. Wtedy byłem jednak przede wszystkim zdenerwowany, a teraz…
- Co jest? – dotarło do mnie pytanie Kaulitza, ale najwyraźniej został uciszony.
- Bill, słyszysz mnie?
- Tak.
- Co tam się dzieje?
- Nie widzę. Nic – wydusiłem, starając się całkiem nie wybuchnąć płaczem, chociaż łzy wycisnęły mi się już z kącików oczu.
- To nie powód do… - Tom znowu próbował coś powiedzieć, ale przerwał.
- Wszedłeś do mieszkania, w którym jest Alex? Czy wyczuwasz czyjąś obecność? Może coś słyszysz?
Ta sugestia znów dotknęła mnie mocno i wtedy, gdy usłyszałem ten paskudny śmiech Alexa, gdy jeszcze przed tym jak wszystko dobiegło końca, kpił sobie ze mnie i ubliżał mi. Wybuchłem niekontrolowanym płaczem. Nie byłem w stanie tego powstrzymać.
- Bill!
- Bill? Weź głęboki oddech. Poczuj, jak powietrze przepływa przez twój nos, gardło i rozpycha twoje płuca. Skup się na ich ruchu. Oddychaj powoli. Wdech i wydech. Czy wciąż jesteś w tym mieszkaniu?
- Tak.
- Co tam się dzieje?
- On… śmieje się. Obraża mnie. I Lucasa.
Nagle zdałem sobie sprawę, że widzę jego twarz. Znów zacząłem płakać. Mimo, że moje dłonie zwisały lekko z oparć, czułem, jakbym w jednej z nich wciąż ściskał nóż. Zaraz potem zobaczyłem siebie uciekającego z miejsca zbrodni.
- Zatrzymaj się tam, gdzie jesteś. Powiedz mi, co czujesz.
- Strach. Żal. Ból… krwawię. Mam… Mam na rękach jego krew. Myślałem, że gdy już to zrobię, przestanę czuć się, jak wyrzutek, że nie będę już tak beznadziejnie bezradny. B… brzydzę się. Brzydzę się jego krwią. Swoimi dłońmi, ja… Boże, ja zabiłem człowieka… - wydarło się z moich ust i zaraz potem zacisnąłem mocno zęby, żeby nie wydusić z siebie ani słowa więcej. Traciłem skupienie, trans ulatywał.
- Skup się raz jeszcze na moim głosie, Bill – zwrócił się do mnie psycholog. Wcale nie chciałem z początku go słuchać, ale w porównaniu z natłokiem myśli i uczuć, który mnie zalał, był tak kojący, że chętnie przystałem na jego prośbę. – Alex był złym człowiekiem, ale morderstwo nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Nie jest również zbyt pomocne przy próbie odbudowania własnej pewności siebie. Nie pomyślisz więcej, że to może być jakiś sposób. Jesteś dobrym człowiekiem, Bill. Kiedy skończę odliczać wyjdziesz z transu i będziesz silniejszy. Nie pozwolisz omamić się obawom. Nie będziesz kulił się w sobie, gdy coś pójdzie nie tak. Wybaczysz sobie to, co zrobiłeś źle i będziesz pewnie patrzył w przyszłość – zakończył, po czym zaczął odliczać. Od pięciu do zera. Pstryknął palcami, a ja jak na zawołanie otworzyłem oczy. Jeszcze czułem strach. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i zmieszany otarłem policzki. Nie miałem odwagi się odezwać.
- Wszystko w porządku? – zapytał troskliwie Tom, na co ja omal znów się nie rozpłakałem. Musiałem odzyskać równowagę. Wziąłem głęboki oddech, a potem łyka wody z przygotowanej dla mnie szklanki.
- Tak, w porządku – odpowiedziałem, wzdychając ciężko.
- Panie Kaulitz, prosiłbym, żeby zostawił pan nas już samych – oznajmił, po czym wezwał strażnika, który przyszedł aby spiąć go kajdankami. – Musimy jeszcze zamienić parę zdań na osobności. Niemniej zapraszam do siebie za kilka dni.
- Kilka dni? – Tom był zaskoczony.
- Myślę, że potrzebuje pan trochę czasu, żeby przemyśleć sobie kilka spraw. Nie chcę się panu narzucać, a jedynie pomóc. Twierdził pan, że oczekuje pan po mnie tej pomocy, więc jeśli uzna pan, że jest gotów ją przyjąć, będę czekał.

XCVIII.

Po słowach psychologa zapadła długa i wyjątkowo nieprzyjemna cisza. Ja sam jeszcze nie otrząsnąłem się z emocji towarzyszących mi podczas hipnozy, jednak w tej chwili byłem już kompletnie zdezorientowany. Tom najwyraźniej przez chwilę nie wiedział właściwie, co ze sobą zrobić. Sądziłem, że spodziewał się tak, jak i ja zresztą, iż terapeuta będzie chciał teraz, żebym powiedział przy nim coś więcej o tym, co miało miejsce przed momentem, tymczasem ten po prostu go odprawił, na dodatek sugerując, by nie przychodził do niego, jeśli nie zamierza współpracować. Potem zobaczyłem złość na twarzy swojego współlokatora z celi, który niemal natychmiast zerwał się ze swojego miejsca, dopiero w drzwiach natykając się na strażników. Ci spięli go niemal natychmiast i wyprowadzili. Przez jakiś czas wpatrywałem się jeszcze w zamknięte drzwi i prawie zapomniałem przy tym, jak się oddycha. Co tam się właściwie wyprawiało?
- Wybacz, Bill, wiem, że jesteś teraz nieco zagubiony, ale musiałem go odprawić – oznajmił spokojnym, acz poważnym tonem. Kiedy wreszcie na niego spojrzałem, na jego twarzy malowało się zatroskanie. – Jak się czujesz? – zapytał, ale ja jedynie spróbowałem rozchylić usta, z których i tak nie chciał wydobyć się żaden dźwięk. Dopiero wtedy zdołałem skupić się na sobie i po prostu spuściłem wzrok na swoje dłonie. – Teraz obaj widzimy, jak bardzo starałeś się odciąć od tamtego wydarzenia. Przykro mi, że cię przez to przeciągnąłem, ale zrobiłem to jedynie dla twojego dobra.
- Ja… Nic nie widziałem, prawie…- wydukałem cicho. – To było straszne – stwierdziłem wreszcie, biorąc głęboki oddech.
- Chcesz mi teraz powiedzieć więcej? – zasugerował opanowanym tonem, nie pocieszając mnie dłużej, ale też za nic nie ganiąc, jakby to, że ukrywałem przed nim i przed sobą tyle bólu, nie miało już żadnego znaczenia. Pokiwałem twierdząco głową.
- Mdliło mnie od kolejnych fal adrenaliny. Bardzo mało brakowało, żeby nogi same mnie stamtąd zabrały, zanim wszedłem do tego mieszkania – zacząłem mówić bardzo, bardzo cicho. Mężczyzna pochylił się nieco w moją stronę, żeby mnie lepiej słyszeć, więc wyprostowałem się nieco. – Kiedy go zobaczyłem słyszałem głównie własny puls dudniący mi w czaszce i jego okrutny śmiech, ohydne słowa… Nie wiem, czy straszniejsze było to, czy moja nienawiść…
- Obwiniałeś go o swoje niepowodzenia, Bill? – wtrącił się lekarz. W pierwszej chwili chciałem zaprzeczyć, ale tylko zamknąłem usta i zastygłem w bezruchu, ledwie oddychając. – Gdyby nie on mógłbyś mieć Lucasa, a jeśli byłby on, wszystko inne też byłoby lepsze, prawda?
- Nie myślałem o tym wtedy w ten sposób – odparłem, krzywiąc się mimowolnie, chociaż jego słowa wielokrotnie przechodziły przez moją głowę tamtego czasu.
- Nie myślałeś w ten sposób, czy usprawiedliwiałeś się troską o Lucasa, chcąc odmienić swój los? – zapytał w końcu wprost, a ja poczułem, jak z tego wszystkiego znów zbierają się w moich oczach łzy. Zakląłem głośno i dość szpetnie, facet jednak ani drgnął. – Nie próbuję cię oceniać. Chcę pomóc ci zrozumieć siebie. Nie muszę mieć racji, przyglądam się temu z daleka, znam już jednak trochę ludzi… - rzucił na koniec, uśmiechając się do mnie łagodnie.
Jak na zawołanie rozluźniłem się nieco, choć doskonale wiedziałem, że zrobił to specjalnie. Tańczyłem, jak mi zagrał, co tu dużo mówić, moja porażka była ogromna, ale pewnie właśnie dlatego miał rację, że pomaga mi w ten sposób.
- Myślę, że… masz… masz rację. Ale to najstraszniejsza rzecz, do jakiej musiałem się w życiu przyznać.

XCIX.

Rozmawialiśmy o tym jeszcze przez kilka chwil. Psycholog najwyraźniej doszedł do wniosku, że dość już namęczyłem się z tymi wspomnieniami i w końcu łaskawie zmienił temat. Nie, żebyśmy mieli tego dnia jakieś łatwe tematy.
- Jest jeszcze kwestia Toma. Spodziewałem się, że nie będzie chciał o tym słyszeć, cokolwiek mu powiem, ale musiałem chociaż spróbować. On tu musi wrócić – dodał na koniec, patrząc na mnie wymownie. Sam skrzywiłem się jedynie, domyślając się, że zapewne do mnie będzie należało zadanie przekonania go do tego. – Nie będę cię przekonywał, żebyś go tu do mnie przyprowadził. Właściwie nie jestem w stanie nic zrobić bez jego przyzwolenia i współpracy. Pozostawiam to więc czasowi. Ile zostało ci jeszcze do wyjścia? – zapytał, na co ja pokręciłem z niezadowoleniem głową.
- Praktycznie miesiąc – odparłem krótko, nie mając ochoty wylewać żali i swoich obaw. Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się nad czymś, po czym zmrużył na mnie nieco oczy.
- Macie kalendarz w celi?
- Mam taki notes… - odparłem nieco zmieszany, po czym on sięgnął po swoją torbę i wyciągnął z niej kalendarz biurkowy. Do tego miesiąca był cały zakreślony, ale następna karta wciąż tkwiła tam nieruszona. Facet wypiął ją ostrożnie, żeby jej na uszkodzić i położył mi przed nosem.
- Powieś to sobie gdzieś w widocznym miejscu i wykreślaj każdy kolejny dzień – polecił, a po chwili zastanowienia sięgnął po pisak i zaznaczył dzień, w którym powinienem zostać wypuszczony. – W ten sposób Tom powinien pamiętać, że kończy mu się czas.

C.

Zgodnie z sugestią psychologa powiesiłem kartę z kalendarza na ścianie i zacząłem wykreślać kolejne dni. Oczywiście nie zrobiłem tego od razu, bo Tom z pewnością by się zorientował, po co to zrobiłem. Odczekałem stosownie do następnego dnia. Trochę się bałem, co zrobię, gdy zapyta mnie o coś związanego z leczeniem. Właściwie prócz tego odliczania lekarz nie mówił mi, co mam robić, ale mimo wszystko po tym, co usłyszałem, nie wyobrażałem sobie niczego innego. Dni jednak mijały, ale Kaulitz unikał tego tematu. Jedynie, gdy wróciłem wtedy do celi, przytulił mnie, mrucząc coś uspokajająco, jako spodziewał się, że wrócę kompletnie rozbity. Tak naprawdę sam się tego po sobie spodziewałem, ale w jakiś sposób zdołałem się  w porę pozbierać, zanim pożegnałem się z psychologiem. Potem powstało oficjalne oświadczenie, że Tom nie jest niebezpieczny dla otoczenia i zaczęliśmy wychodzić na stołówkę i spacerniak. Co dzień zbierało się wokół nas mnóstwo ludzi, żeby dowiedzieć się, co przez cały ten czas działo się z ich dotychczasowym przywódcą. Miałem wrażenie, że dzięki temu mojemu współlokatorowi poprawił się znacznie nastrój, ale z drugiej strony coraz bardziej oddalało go to od myślenia o leczeniu i powrocie do rzeczywistości. Jego uśmiech zaczął pojawiać się znacznie częściej, w przeciwieństwie do mojego.
Minęły prawie dwa kolejne tygodnie. I jedynie dwa następne do mojego wyjścia.

CI.

Gdy po tym czasie nie ruszyłem się nawet z łóżka, gdy była pora wyjść na spacerniak, Tom wreszcie raczył zauważyć, że coś jest ze mną nie tak. Przystanął w drodze do drzwi i spojrzał na niego nieco zmieszany.
- Idziesz?
Tak naprawdę nawet nie miałem ochoty reagować na jego słowa, więc z ociąganiem spojrzałem w kierunku jego twarzy. Nie bardzo wiedziałem, co w ogóle miałbym mu powiedzieć. Byłem tak rozczarowany i przerażony wizją rozstania, że nim się odezwałem, łzy zaczęły cisną mi się do oczu, więc ze złością znów się od niego odwróciłem. Usłyszałem jeszcze tylko, jak klnie pod nosem i oznajmia strażnikowi, że nigdzie się nie wybiera. Potem usiadł na moim łóżku i poczułem, jak wlepia we mnie ten swój wyczekujący wzrok. Jak mógł być taki beztroski, wiedząc, że możemy się więcej nie zobaczyć? Wiedząc, że lada chwila odejdę. Każdego dnia na jego oczach wykreślałem kolejny dzień z kalendarza, ale o nic jak dotąd nawet nie zapytał.
- Chyba musimy pogadać – odezwał się wreszcie, a ja niemal wściekłem się na dźwięk tych słów. Moja cierpliwość wyczerpała się do cna przez ostatnie dwa tygodnie, gdy na każde wspomnienie o terapii zaczynał mnie ignorować.
- Poważnie? – Parsknąłem. – Po co? Idź lepiej zadbać o swoje kontakty i pozycję, bo niedługo i tak nie będziesz już musiał się ze mną użerać! – wyrzuciłem z siebie rozzłoszczony. Zaraz potem podniosłem się na ramieniu, ignorując fakt, że ledwie opanowałem niechciane łzy, a i tak wyglądałem zapewne, jakbym dopiero przestał wyć. – Po prostu sobie idź, co? Zacznę się przyzwyczajać do tego, że cię nie ma – syknąłem, nie spuszczając tym razem wyzywającego wzroku z jego oczu.
- O co masz do mnie pretensje? Chodziłem do tego cholernego psychologa i co mi to dało?
- Wypuścili cię w końcu z celi – rzuciłem z przekąsem.
- Mam dość jego mądrowania się i nikomu nie pozwolę wejść sobie do głowy! Nie mogę nic więcej zrobić. I co? Mam siedzieć i płakać? Mam jeszcze kupę życia przed sobą…
- Chyba chciałeś powiedzieć „gnicia”. W pierdlu.
- Przestaniesz?
- Nie, nie zamierzam, dopóki nie wyjdziesz na spacerniak. Chcę być sam! – oznajmiłem krzykiem, układając się na łóżku plecami do niego. Kaulitz jednak ani drgnął.
Kompletnie nic już z tego nie rozumiałem. Z jednej strony mówił mi o tym, że nie chce mnie stracić, ale za nic nie chciał wyznać swojej niewinności ani nawet współpracować z kimś, kto mógłby wyciągnąć go z tej paranoi. Dlaczego twierdził więc, że chciałby coś dla mnie zrobić, skoro nie kiwnął nawet małym palcem, żeby chociaż nadać wiarygodności swoim słowom?
- Masz rację – odezwał się wreszcie, gdy już myślałem, że zamierza spędzić tak resztę dnia – wyjdę. Będziesz miał chwilę, żeby to sobie przemyśleć – oznajmił, kierując się do wyjścia, podczas gdy ja zostałem tam oniemiały z niedowierzania.
Nie byłem w stanie pojąć jego toku rozumowania. Za nic w świecie.

CII.
Tamtego dnia Tom wrócił ze spacerniaku zziajany, jak rzadko, więc mogłem się jedynie domyślać, jaki musiał dać sobie wycisk, cokolwiek tam robił. Obrzuciłem go jednak tylko krótkim spojrzeniem i wróciłem do książki, którą czytałem, gdy wszedł. Nie odezwał się do mnie jednak ani słowem. Trwało to do czasu, aż wróciliśmy następnego dnia po śniadaniu ze stołówki. Poczułem dreszcze, gdy jego chłodne palce zacisnęły się na moim nadgarstku.
- Przemyślałeś już sobie wszystko? – zapytał, na co ja uniosłem tylko wyżej brwi w zdumieniu.
- To zależy, co niby powinienem według ciebie wywnioskować – rzuciłem, nie zapominając o złośliwym tonie. Nie potrafiłem już inaczej z nim rozmawiać, inaczej pewnie po raz kolejny bym się załamał. I tak nic nie działało.
- Zostały niecałe dwa tygodnie – stwierdził, wskazując ręką na kartkę z kalendarza wiszącą na ścianie. – Chciałbym spędzić je jakoś… wyjątkowo.
- Po co? Wśród tych murów nic wyjątkowego prócz głupoty najwyraźniej nie jest w stanie przetrwać. Rozmawialiśmy o tym setki razy, Tom. Jeśli ty nie wychodzisz, to nie ma dla mnie sensu. Nie chcę „wyjątkowego” czasu z tobą, po którym będę wyjątkowo długo i okrutnie cierpiał, bo ty nie masz chęci nawet wrócić na terapię, że o rzeczywistości nie wspomnę! – wykrzyczałem na koniec, wyrywając nadgarstek z jego uścisku. – Nie rozumiem tylko, na co było ci całe to mieszanie mi w głowie, że będziesz się starać, że nie chcesz mnie tracić. Boże, to były najpospolitsze kłamstwa, jakimi mogłeś mnie karmić, a ja w nie wierzyłem…
- Nie kłamałem – przerwał mi. – Nie możesz mi mówić, że się nie starałem. Po prostu nie wyszło. Co mam jeszcze zrobić?!
Zaniosłem się nieco wymuszonym, histerycznym śmiechem, zaczynając się zastanawiać, czym on myśli, jeśli nie mózgiem ani rozporkiem? Nerką?
- Nieważne – wydusiłem z siebie, gdy tylko się uspokoiłem. – Wiesz, może nie będzie tak źle. Może jeśli w końcu dam wiarę, że wcale nie udajesz, tylko rzeczywiście jesteś głupcem, egoistą i tchórzem, może wtedy nie będę tak tęsknił.
- Nie przeginaj – warknął do mnie Kaulitz, a na jego twarzy pojawiła się stara lodowata maska, za którą wcale nie tęskniłem. Ale miałem już serdecznie dość tego wszystkiego. – Chyba zapominasz z kim rozmawiasz…
- Z największym idiotą w tej placówce – warknąłem krótko, siadając wreszcie na łóżku. Ani trochę się go nie bałem. – Zapomnij. Nie będzie dwóch ostatnich tygodni, nic już nie będzie. Rób sobie, co chcesz, możesz udawać, że mnie tu nie ma. Jak zawsze, gdy tylko coś ci nie odpowiada – oznajmiłem, wyciągając sobie z szuflady książkę.
Może trochę przegiąłem? Doskonale przecież znałem jego charakterek, a jednak po prostu wybuchłem. Wtedy jednak nie myślałem o tym w ten sposób. Kaulitz nie odezwał się do mnie już ani razu. Ani wtedy, ani przez kolejne dwa tygodnie, aż do dnia, gdy spakowany i przebrany w swoje zwykłe rzeczy, po raz ostatni opuszczałem celę.

CIII.

Tom
Odkąd zauważyłem wtedy, jak w oczach błyszczą mu łzy i próbowałem z nim jakoś porozmawiać, odniosłem wrażenie, że to nie jest mój Bill. Jego słowa z kolejnego dnia jedynie utwierdziły mnie w tym przekonaniu, ale jeszcze tego samego popołudnia, gdy dołączyłem sam do chłopaków na boisku, a oni o niego zapytali, zdałem sobie sprawę, jak głęboką pustką zionie moja klatka piersiowa. Zapiekło, jak cholera, ale Bill sam podjął taką decyzję i nie mogłem nic na to poradzić.
- Nie wiem. Dajemy sobie już na wstrzymanie. To i tak ostatnie dwa tygodnie – rzuciłem na odczepnego lodowatym tonem, aby nikt już nie ważył się drążyć tematu, ale najwyraźniej działało to już tylko na nielicznych, co również było jego sprawką. Powiedziałem im więc wreszcie, że Bill mnie rzucił. Inaczej nie potrafiłem tego nazwać, ale prawie wybuchłem, gdy pojawiło się kolejne pytanie.
- O, matko. Coś ty musiał mu zrobić, żeby on się poddał?
- Właśnie. Przecież on na głowie stawał, żeby tylko wszystko było w porządku – rzucił jeszcze Vipe, a ja zacisnąłem tylko mocniej szczękę ze złości.
- Dobra, dajcie mu spokój – uciszył wszystkich Sam, a ja postanowiłem zrobić sobie przerwę od koszykówki.
Obserwowałem go bez słowa przez cały czas, gdy siedzieliśmy razem w celi, ale żaden z nas się nie odzywał i były to najdłuższe godziny milczenia w moim życiu. Gorsze nawet od niekończącej się beznadziejności w izolatce. Skoro teraz nie byłem w stanie pogodzić się z tym, że nie wolno mi się do niego zbliżać, to jak zamierzałem to znieść, gdyby zniknął z dnia na dzień również z mojego wzroku? Może to było jakieś rozwiązanie i Bill jak zwykle miał rację. Może. Tylko dlaczego pomyślałem, że „jak zwykle”?
Zrobiłem się chłodny, warkliwy i nietykalny, chyba nawet bardziej niż przed jego poznaniem. Wtedy byłem inny przynajmniej przy tamtych trzech z poprzedniej celi, z którymi spędzałem większość dnia, ale teraz byli tak bardzo za Billem, że nie potrafiłem na dłuższą metę znieść jego towarzystwa. Ale te dwa tygodnie tortur wreszcie dobiegły końca. Pogodzony, przynajmniej w swoim mniemaniu, z myślą, że teraz chociaż odległość będzie lepszym usprawiedliwieniem dla tego, że nie zbliżamy się do siebie, siedziałem na swoim łóżku, gdy zabierał swoje ostatnie rzeczy. Próbowałem panować nad przyspieszonym biciem serca i nerwami, jakbym co najmniej stał nad przepaścią, a nie czekał na jego opuszczenie więzienia. Po jego ruchach widziałem, jak bardzo był spięty, ale odwracałem wzrok, gdy tylko obracał głowę w moją stronę. Po chwili jego torba wylądowała przy drzwiach i nim się zorientowałem, nasze spojrzenia wreszcie się spotkały. Bill wyglądał, jakby walczył ze sobą przez dłuższą chwilę, aż w końcu zagryzł tylko wargę i spuścił głowę.
- Powodzenia na wolności – odezwałem się wreszcie pierwszy, chcąc ukrócić to milczenie.
- Nie chrzań, Tom. Obaj doskonale wiemy, jak będzie. Żałuję, że to musiało dobiec końca, niedługo będę również żałował, że kiedykolwiek miało miejsce. Nie chce się niepotrzebnie łudzić, nie wrócę tu i nie spotkamy się więcej.
- Więc po prostu… żegnaj? –wydusiłem z siebie, nie spodziewając się w żadnym wypadku, że reakcją na to będzie wybuch płaczu Billa i jego natychmiastowa ucieczka z celi.

Nie wrócę tu i nie spotkamy się więcej…
        Żałuję… że to kiedykolwiek miało miejsce…
        Żegnaj.

Zrobiło się tak pusto. Tak cicho.
Więc tak wyglądały nasze ostatnie chwile? Bez wyznań, tęsknych uśmiechów i jakiejkolwiek nadziei? W końcu ostatnie. Myślałem sobie, że może uda mi się go pocałować albo chociaż pozwoli się objąć, ale nie. On po prostu wybiegł stąd, płacząc. Płacząc przez mnie.
Cholera. Czy ja nie chciałem dopilnować, aby więcej nie bał się i nie cierpiał? Więc dlaczego pozwoliłem mu po prostu odejść? Bez sensu. Mogłem przecież powiedzieć cokolwiek. Cokolwiek, co sprawiłoby, żeby to „żegnaj zabrzmiało jak: mimo wszystko zawsze będę czekał, żeby znów cię spotkać, czy coś takiego. „Żegnaj, Bill. Byłem raczej kiepskim partnerem, ale naprawdę cię kocham”. Naprawdę chciałbym powiedzieć mu coś takiego?… I dlaczego wciąż się nad tym zastanawiam? Przecież już go nie ma.
Już go nie ma. I nie dotrzymam żadnej ze złożonych wcześniej obietnic. W sumie nic nowego…

17 komentarzy:

  1. Że płaczę to nikogo chyba nie zdziwi.
    Mam w sobie tyle skrajnych uczuć po przeczytaniu tego odcinka, że nie mogę pozbierać myśli.
    Gdzieś tam głęboko w sobie miałam tą złudną nadzieję (pewnie jak każdy), że Tom coś zrobi, że jednak się postara, że wyjdzie, albo że przynajmniej ruszy coś w kierunku tego, żeby wyszedł, a tu... klapa. I teraz tak... z jednej strony super, fajnie no bo tego się nie spodziewałam i jestem zaskoczona i ryczę... ale z drugiej zadaję sobie pytanie.. no cholera jasna co z niego za cymbał?!

    Nic więcej sensownego nie napiszę. Bo i co? Zła jestem na kretyna, ale gdzieś tam jeszcze kiełkuje nadzieja, że zmądrzeje.

    Ale powiem Ci Czoko coś co mogę Ci powtarzać codziennie - nigdy nie znajdę drugiej tak dobrej autorki. Wielkie serducho dla Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <3
      Dziękuję :) cieszę się bardzo, że ktoś tak uważa ^^
      Poza tym chyba już wiesz, że lubię zaskakiwać i robić na przekór na zmianę ^^.
      Ale na pocieszenie powiem - to nie koniec tej historii ;)

      Usuń
    2. Wiem i właśnie to lubię w Twoich tekstach. To, że są nieprzewidywalne. Człowiek sobie umyśli własny bieg wydarzeń, a potem zderza się z czymś zupełnie innym. To jest genialne, a że często z tego powodu ryczę to trudno. Dobrze, że to co wychodzi spod Twojej ręki wzbudza uczucia i emocje, a nie jest jedynie pustym tekstem.

      <3

      Usuń
  2. Co ty ze mną robisz, Czoko...
    Mialam się uczyc, ale jestem w takim stanie, ze za cholere nie dam rady. Płaczę...

    OdpowiedzUsuń
  3. Czokuś, płaczę przez ciebie ;(

    OdpowiedzUsuń
  4. Czoko przysiegam ze cie zabije, dlaczegp tak to wyszlo.. od polowy opowiadania rycze jak szalona i nie moge przestac, do jasnej cholery oni musza byc razem!

    OdpowiedzUsuń
  5. Do ostatniego zdania tej części czekałam, aż Tom coś zrobi, by wyjść razem z Billem. Cholera, rzadko się wzruszam czytając FFTH, ale ... to było silniejsze. Nie tak wyobrażałam sobie wyjście Billa z więzienia.

    OdpowiedzUsuń
  6. o matko! ale mam gulę w gardle. Do końca się łudziłam, że Tom jednak coś zrobi, że postara się, a nie...odpuści. Tak obojętnie. Tak brutalnie.
    Jestem w szoku i nie wiem, co więcej powiedzieć. Mam ochotę płakać razem z Billem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam ogromną gulę w gardle. Do samego końca łudziłam się, że Tom coś zrobi, postara się chociaż,a on odpuścił... tak po prostu. Tak obojętnie. Tak brutalnie. Mam ochotę płakać razem z Billem i cieszyć się, że to jednak nie koniec historii i... nie, po Tobie można się jednak wszystkiego spodziewać. ; )

    OdpowiedzUsuń
  8. oj, wybacz. internet mi szwankuje i wysłałam dwa razy.

    OdpowiedzUsuń
  9. czytajac to non stop mialam nadzieje, ze tak to nie zakonczy i Tom zatrzyma jakos Billa przy sobie, albo inaczej - postara sie dołączyc do niego... ale nie zdziwilo mnie to, ze tak jednak sie nie stalo. nie moge sie doczekac nastepnej czesci i jestem strasznie ciekawa jak teraz to rozegrasz. moze Tom dopiero teraz, po stracie, zrozumie wszystko i zacznie sie zmieniac? jestem optymistycznie nastawiona, nie wyobrazam sobie innego zakonczenia, nie w tym przypadku:) wierze, ze beda razem mimo wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  10. Cześć Czokuś!!!
    Chciałam tylko powiedzieć, że beczałam jak bóbr, czytając to ;( ostatnio nadrobiłam wszystko bo nie miałam jak czytać i zrobiły mi się spore zaległości, ale teraz już mogę być na bieżąco i powiem ci, ze jeśli masz zamiar z następnym odcinkiem też tyle zwlekać, to cię odnajdę i uduszę :* Chcę jak najszybciej wiedzieć, co będzie dalej, bo nie wytrzymam będąc w tej nieświadomości...weny i czasu na pisanie życzę i z ogromną niecierpliwością czekam na kolejne odcinki :*

    OdpowiedzUsuń
  11. kiedy możemy spodziewać się czegoś nowego?

    OdpowiedzUsuń
  12. To nadaje się na idealne zakończenie!
    Szczerze? Nie jestem zwolenniczką happy endów, bo to takie przewidywalne i zbyt ugłaskane. Nawet odniosłam wrażenie, że trochę za długo przeciągasz to "leczenie" i zniechęciło mnie takie "naciąganie na siłę do happy endu". Wielbię Twoje poprzednie blogowe pozycje. A ta jest jakaś taka inna, zupełnie nierealna. Nie chcę tego krytykować, raczej udzielić konstruktywnego komentarza, bo sama nie lubię jak wszędzie przewalają się tylko w stylu "uwielbiam to", "genialne", "kocham Cię za coś tam coś tam w Twoim opo" i brak jest prawdziwych, szczerych opinii.
    Powiem tak: początek opka był naprawdę niesamowity. Pięknie wszystko opisywałaś, nowy pomysł zaskakiwał oryginalnością. Potem jakoś zaczęło to umykać.
    Proszę Cię Czokuś, zaskocz mnie. <3

    OdpowiedzUsuń
  13. czokuś kiedy coś nowego ;-(

    OdpowiedzUsuń
  14. czoko!!! błagamy dodaj coś my tu umieramy z tęsknoty!!!! :'(

    OdpowiedzUsuń
  15. No właśnie...Nie każ nam znowu tyle czekać, tym bardziej, że przerwałaś w takim momencie, dodaj coś, chociaż jeden odcinek!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^