niedziela, 19 października 2014

Między kratami a rzeczywistością [CIX-CXVI]

Witam :). Kurczę, zajęło mi to nieco więcej czasu niż bym chciała, ale jestem i tym razem mam dla Was długi odcinek. Miałam dziś przepaskudny dzień, a jednak wbrew wszystkiemu wena mi dopisywała, więc prócz 4,5 strony Wordowej, które przepisałam z kartek, dopisałam jeszcze, no prawie 5 kolejnych :D.
Mam nadzieję, że będzie się Wam podobało ;3. Czekam więc niecierpliwie na Wasze opinie i dziś nie marudzę dłużej, tylko życzę miłego czytania :).

Wasza Czokoladka :).



CIX.
            Gdy usiadłem przy stoliku, przy którego drugiej stronie czekał już na mnie Lucas, odniosłem wrażenie, że oczy dosłownie mu się świecą. Nie potrafiłem jednak dostrzec w tym znaczenia. Gapiłem się na niego bez słowa, czekając, aż powie mi, po co tu przyszedł, ale chłopak najwyraźniej chciał, żebyśmy zostali sami.
            - Po ostatniej wizycie byłem nieco przerażony, jednak coś znowu mnie tu przyciągnęło. Jesteś jeszcze zły o tamten blef?
            - O tym chciałeś ze mną rozmawiać? - odpowiedziałem pytaniem, nie mając zamiaru dzielić się z nim takimi rzeczami.
            - Między innymi. Zastanawiałem się, czy dużo się zmieniło odkąd Bill wyszedł. Pewnie by się mimo wszystko ucieszył, gdybym mu powtórzył, że tutaj jest w porządku. Albo gdybym mógł mu powiedzieć, że już znalazłeś sobie kogoś innego? Może w ten sposób wreszcie przestałbyś go prześladować.
            - O czym ty chrzanisz? - warknąłem, ledwie cokolwiek rozumiejąc z tego, co do mnie powiedział.
            - Nie udawaj durnia, Tom. On cierpi. Nie potrafi za dobrze odnaleźć się sam, a ja to już nie to samo. Coś ty najlepszego narobił?…
            W tamtej chwili nie byłem w stanie nic mu odpowiedzieć. Serce ścisnęło mi się, słabo pulsując życiem. Przecież chciałem wiedzieć. Nie chciałem tylko dopuścić do siebie myśli, że ten cierpliwy, silny Bill naprawdę nie mógł sobie poradzić. Na dodatek miało to mieć "coś" wspólnego ze mną.
            - Więc jak, Tom? Dobrze sobie tu radzisz?
            Wkurwiał mnie, ale - choć sam nie mogłem w to uwierzyć - nie byłem w stanie w żaden sposób mu odpowiedzieć. Czułem się tak okropnie winny, że nie mógłbym odpyskować, ale jednocześnie nie było mowy o płaszczeniu się przed nim czy użalaniu nad sobą.
            - Mam nadzieję, że naprawdę tego żałujesz. Muszę przyznać, że Bill powiedział mi w końcu, że jesteś niewinny. Wprawdzie nie chciał powiedzieć nic więcej, ale… Poradziłem sobie z ułożeniem całej historii. Wiem, co stało się tak naprawdę. Twój brat zabił się sam, a ty wtedy strasznie się poschizowałeś i z jakiegoś powodu wkręcasz sobie na okrągło, że to twoja wina i powinieneś odpokutować. To najgorsza wkręta jaką w życiu słyszałem.
            - Nie radzę ci mówić o czymś, o czym nie masz pojęcia - warknąłem, odruchowo pochylając się w jego kierunku, gotowy do wstania w każdej chwili. Ku mojemu zaskoczeniu chłopak zrobił to samo.
            - Mam bardzo dokładne pojęcie o tym, co dzieje się z Billem. Oraz o faktach, które mówią, że twój brat popełnił samobójstwo, nic już tego nie zmieni, więc ocknij się z tego snu, bałwanie, bo jest wiele osób, które na ciebie czekają na zewnątrz! Nikt z nich nie chce wierzyć, że jesteś mordercą. I nawet jeśli Bill na swoje nieszczęście z jakiegoś powodu postanowił dochować twojego sekretu, ja wcale nie muszę. Chociaż cię szanuję, nie mogę tego tak zostawić. Więc jeśli jego ból nie pomaga ci dokonać odpowiedniego wyboru, ja to zrobię. Postawię ci ultimatum. Albo poradzisz sobie sam, albo przekażę odpowiednim osobom dowody świadczące o twojej niewinności - oznajmił, po czym roześmiał się gorzko. - To naprawdę chore: szantażować kogoś, żeby zdecydował się wyjść z więzienia, nawet jeśli naprawdę ma do czego wracać.

CX.
            Z każdym jego kolejnym słowem żałowałem, że w ogóle zdecydowałem się ruszyć z celi. Ten bezczelny dzieciak stawiał mnie właśnie nad przepaścią i kazał zrobić krok do przodu. Powinienem być raczej przestraszony, jednak czułem przede wszystkim gniew, że ma czelność wpieprzać się w nie swoje sprawy. Nie dość, że grzebał w moim życiu, to jeszcze chciał mnie ustawiać po swojemu. Nie chciałem się na to ot tak po prostu zgodzić.
            - Wy jednak obaj jesteście udani: oszustwa, szantaże, przekręty. Uważasz, że to w porządku? Poza tym… - zacząłem, układając już sobie odpowiedni argument przeciw temu, czym groził mi Lucas. - Nie sądzisz, że Bill wścieknie się, jeśli wydasz sekret, który on ci powierzył? Nie żeby powinien, ale raczej nie zyskasz sobie tak u niego wdzięczności…
            - Ty wciąż nie rozumiesz - przerwał mi, znowu kręcąc z niedowierzaniem głową. - Powiedział mi to, bo jest nieszczęśliwy i nikt nie mógłby tego zrozumieć, nie znając prawdy. Widzisz, Bill zawsze usiłował wyciągać mnie z tarapatów, w które się pakowałem, nawet jeśli niecałkiem mi to odpowiadało. Przykładem jest choćby Alex, przez którego śmierć mieliśmy okazję wszyscy się poznać. To czy wybaczy mi to, co zrobię nie liczy się, jeśli jego twarz w końcu przestanie wyrażać udrękę. Przysięgam, że szlag mnie trafia na widok tego wymuszonego, smutnego uśmiechu, gdy rozmawiając ze mną stara się utrzymywać pozory normalności. A to wszystko twoja wina. Jak możesz być aż tak bezduszny? Czy Bill naprawdę tak niewiele dla ciebie znaczy? Wziąłem cię ostatnim razem za bystrego człowieka, więc dlaczego w tym temacie zgrywasz takiego kretyna?
            - Uważaj na słowa…
            - Boże! Naprawdę tylko to jedno do ciebie dotarło? - warknął, na co zrobiło mi się potwornie zimno wewnątrz. Nienawidziłem tego uczucia. - Nie przyszedłem tu, żeby się z tobą targować. Już powiedziałem, co zamierzam, za kilka dni sprawdzę, co postanowiłeś. I muszę ci powiedzieć, że jestem okropnie zwiedziony, że Bill wybrał kogoś takiego zamiast mnie. Może jak już stąd wyjdziesz, będzie miał okazję zrozumieć, jak głęboko masz go w… sam wiesz gdzie. A teraz już pójdę - rzucił na koniec, po czym podniósł się i ruszył do wyjścia. Chwilę później przyszedł po mnie strażnik, żeby odprowadzić mnie do celi.
            - I co? Pogodziliście po ostatnim? - zapytał złośliwie, na co posłałem mu od razu mordercze spojrzenie. Jeszcze brakowało, żeby teraz on działał mi na nerwy.
            - A co? Wlać ci znowu tak, jak wtedy? - zapytałem, mrużąc oczy.
            I chociaż mężczyzna trzymał mnie ze skutymi za plecami nadgarstkami, widziałem, jak przez moment jego oczy otworzyły się szerzej ze strachu lub zaskoczenia.

CXI.
            Rozmowa z moim nowym pracodawcą nie trwała zbyt długo, a mimo to zdążyłem zrazić się do tego gościa. Odzywał się do mnie, jakby był niewiadomo kim, a przecież to wciąż była mała firma, do której dostałem się dzięki Lucasowi. Tylko czy aby nie powinienem raczej mieć dzięki temu pewnych względów? Nie chodziło o to, że ich oczekiwałem, ale nie spodziewałem się zostać tak chłodno potraktowanym. Na szczęście facet ani słowem nie wspomniał o mojej odsiadce, czy jej powodzie. Podziękowałem więc grzecznie i obiecałem od poniedziałku stawić się w pracy. Był wtorek, więc widocznie nie spieszyło mu się za bardzo do oglądania mnie na oczy.
            Nie miałem specjalnie ochoty kręcić się po mieście, szczególnie sam, więc od razu skierowałem się do mieszkania, choć i tak miałem tam kawałek drogi. Zastanawiałem się nad tym, jak będę dojeżdżał do pracy, ale pozostawała jeszcze nadzieja, że dzięki kumplowi jednak nie będę musiał jeździć autobusami.
            Gdy wróciłem do domu, nikogo w nim nie zastałem. Skrzywiłem się jedynie, rozglądając po pustych pomieszczeniach, ale tak naprawdę nie chciałem siedzieć w żadnym z nich. Wreszcie postanowiłem wybrać mniejsze zło i zająłem miejsce w salonie przed telewizorem. Czy interesowało mnie, co dzieje się na świecie? Nie specjalnie. Musiałem jednak czymś się zająć do powrotu przyjaciela, więc otworzyłem leżącą na stoliku do kawy gazetę i zacząłem ją przeglądać w poszukiwaniu jakiegoś filmu, który byłby w stanie odwrócić moją uwagę od tego, że jestem kompletnie sam.
            Lucas wrócił dopiero jakiś czas po zakończeniu filmu i już z daleka widziałem, że jest wściekły. Nawet nie musiał wpadać z rozmachem do salonu i posyłać mi tego niezrozumiałego spojrzenia. Byłem jednak niemal pewien, że coś znowu nabroił. Za dobrze go znałem. Niewiele zdołał się zmienić pod moją nieobecność.
            - Gdzie byłeś? - zapytałem zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, jednak w odpowiedzi pokręcił tylko lekko głową.
            - Nie pytaj. Jemy coś?
            - Nie zrobiłem obiadu…
            - Nie szkodzi. Zaraz coś poradzimy. Chodź ze mną do kuchni, co? Na co masz ochotę?
            - Luc, na nic. Przecież dobrze wiesz - mruknąłem, przyglądając mu się podejrzliwie. - Na co się tak wściekłeś?
            - Na ludzką głupotę. Na co innego? Po prostu… - urwał, wpatrując się we mnie z jakby niedowierzaniem. - Nie, tego nie da się opisać słowami. Wybacz, ale wolę zająć sie obiadem. Dzisiaj coś na szybko, żebyś nie siedział długo głodny, bo pewnie nic nie zjadłeś… - powiedział, niespodziewaniem zbliżając się w moim kierunku. Pacnął mnie palcem w nos, a potem musnął opuszkami policzek.
            Tym razem zgodziłem się na jego słowa krótkim skinieniem głowy, nie mając bladego pojęcia, co też może właśnie dziać się w jego głowie. Pomyślałem, że może posprzeczał się z tym kolesiem, z którym się spotykał, ale gdy tylko zapytałem, zaprzeczył, machając ręką, jakby jego osoba naprawdę niewiele go interesowała. Sam pokręciłem tylko z dezaprobatą głową, postanawiając dłużej nie drążyć i zabrałem się za pomaganie przyjacielowi. W końcu co dwie pary rąk, to nie jedna.
            W trakcie gotowania okazało się, że Lucas rzeczywiście jest bez humoru, chociaż mimo to starał się zachowywać w porządku wobec mnie. Znałem jego wybuchowość i wiedziałem, że musi wkładać w to dużo silnej woli. Niewiele się jednak odzywał i co jakiś czas przyłapywałem go na tym, że kręcił z niedowierzaniem czy inną dezaprobatą głową. W każdym razie byłem przekonany, że coś musiało się stać. Luc nigdy nie przejmował się tak byle błahostką. Nie naciskałem jednak. Wiedziałem, że prędzej czy później mi powie. Najwyraźniej musiał najpierw poukładać sobie to wszystko po swojemu.

CXII.
            Chyba nie chciałem uwierzyć, że ten chłoptaś mówił poważnie i jest gotów zrobić to, co powiedział. To by oznaczało, że rzeczywiście nie było innego wyjścia, jak się przyznać. Starałem się pocieszać, że jeśli stąd wyjdę, może Bill wybaczy mi ten czas, kiedy musiał na mnie czekać. Albo pośle cię do diabła, jeśli dotrze do niego, że zrobiłeś to tylko ze względu na szantaż Lucasa - pomyślałem gorzko. A mógł to zrobić. Byłem tego boleśnie świadom. Mógł uznać, że nie zrobiłbym tego dla niego. I najgorsze - najwyraźniej miałby rację.
            Kilka razy w życiu dostałem takie lanie, że nie wiedziałem, jak się nazywam. Nie mogłem po tym za bardzo podnosić się z łóżka i nagle nic mi się nie chciało, skoro i tak nie wolno było mi się ruszać. Każdy jeden z tych przypadków był naprawdę przykry, ale nigdy nie doprowadził do tego, co obecnie działo się ze mną w tej przeklętej celi, w której spędziliśmy razem tyle czasu. Od początku wiedziałem, że złamię daną Billowi obietnicę, chociaż nie myślałem o tym otwarcie, ale nie potrafiłem patrzeć w przyszłość, w której nikogo nie było, podczas gdy w teraźniejszości miałem wszystko, o czym mógłbym zamarzyć plus możliwość zdobycia wolności, której wcale nie chciałem. Potrafiłem tylko myśleć o tym, że rzeczywiście wyrządziłem krzywdę komuś, kto wdarł się do mojego serca, nie grożąc mi przy tym nożem, a oddając własne. Miałem chęć zachować się jak małe dziecko: rozpłakać, zatupać i wymusić na swoim losie, żeby się zmienił. Tymczasem nie byłem w stanie podjąć decyzji, gdy przy każdej próbie przed oczyma stawał mi brat, kręcący z niezadowoleniem głową. Od razu atakowały mnie mdłości. Nie potrafiłem uciec od tej wizji. Raz nawet próbowałem sobie wmówić, że to Bill, ale widok szramy na szyi i zakrwawionego noża, sprawił jedynie, że mdłości powracały z podwójną mocą… Nie zmieniało to faktu, że nie chciałem nawet do tego wracać…
            I co teraz? Gdy właściwie nie miałem wyjścia? Wszyscy mieli się dowiedzieć, że zabiłeś się przeze mnie. Mama mnie znienawidzi. Dokąd pójdę? Czy może… Czy Bill mimo wszystko zechciałby mi pomóc? Nie chciałem nawet słyszeć o wychodzeniu stąd. Miałeś rację, nikt nie mógł mnie mieć.
            Po prostu nawet ja sam nie potrafiłem odnaleźć siebie.

CXIII.
            Minęły już trzy dni i w każdej chwili spodziewałem się wezwania na widzenie, chodząc po tej celi, jakbym spodziewał się wydeptać dziurę w podłodze, która pozwoliłaby mi się ukryć. Gdy wreszcie pojawił się strażnik, żołądek podszedł mi do gardła. Ja… chyba się bałem. Wymyśliłem sobie, że powie, iż zmienił zdanie, jakikolwiek argument by przede mną postawił, ale potem pomyślałem o Billu i niemal kolana się pode mną ugięły, gdy okazało się, że mój gość nie jest Lucasem. Opadłem bezsilnie na krzesło naprzeciwko gościa i odetchnąłem cicho, spoglądając na swoje spięte kajdankami nadgarstki.
            - Witaj, Tom. Dawno się nie widzieliśmy - odezwał się do mnie jako pierwszy psycholog. - Dobrze się czujesz? Zrobiłeś się strasznie blady i… Czy ty płaczesz? - zapytał, przez co poderwałem się nieco. Tego tylko mi brakowało! Zamrugałem powiekami, pod którymi jeszcze przed chwilą zbierała się wilgoć i pokręciłem głową.
            Słowa wyleciały z moich ust, zanim zdążyłem się zastanowić nad tym, co mówię.
            - Proszę mi pomóc. Jestem szantażowany - wypaliłem wprost, zaskakując tym mężczyznę.
            - Słucham? Ale przez kogo? Co się wydarzyło?
            - Przyjaciel Billa poznał prawdę o śmierci mojego brata i grozi, że jeśli jej nie wyjawię, on to zrobi. Nie daje mi żadnego wyboru, nie jestem gotowy na coś takiego. Moja rodzina… oni nie mogą się dowiedzieć. Dlaczego wszyscy nie mogą po prostu dać mi spokoju?! - wybuchłem wreszcie.
            - Uspokój się, proszę… - powiedział do mnie kojącym tonem psycholog i przez chwilę zastanawiałem się, od kiedy to my jesteśmy na ty? Jednak w tej chwili potrzebowałem przede wszystkim zrobić coś, żeby dać sobie więcej czasu. Liczyłem na to, że uda mi się coś wymyślić. - Właśnie miałem pytać, jak ci się wiedzie i czy przyszło ci może na myśl wrócić na terapię. Martwiłem się, co się z tobą dzieje odkąd Bill wyszedł - powiedział opanowany, najwyraźniej oddalając się od tematu, który poruszyłem.
            - Proszę skontaktować się z Billem, niech zakaże swojemu kumplowi takich sztuczek.
            - Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić. Dałem mu swoją wizytówkę, ale nie mam z nim kontaktu - oznajmił, uśmiechając się do mnie smutno. Ani trochę mu nie uwierzyłem. - Wiesz, co u niego?
            - Czy to istotne? Naprawdę potrzebuję kogoś, kto go powstrzyma. Nie robi się takich rzeczy…
            - Pytasz mnie, czy Bill jest istotny? - przerwał mi stanowczym pytaniem, marszcząc czoło i już miałem przewrócić oczyma, bo zachowywał się prawie tak samo upierdliwie, jak Lucas. - Zanim czegokolwiek zażądasz, zastanów się sam nad odpowiedzią na to pytanie.
            Zamilkłem jak za każdym razem, gdy ktoś zrobi mi uwagę na jego temat. Bill… Wyobrażałem sobie jego naburmuszoną twarz, która uśmiechała się do mnie po chwili, ale potem po jego policzkach zaczynały płynąć łzy. Przez strach, że prawda wyjdzie na jaw, chwilami byłem w stanie zapomnieć o tęsknocie za nim.
            - Jest istotny - odpowiedziałem cicho. - Ale to nie wszystko. Nie mogę tak po prostu…
            - Dlaczego, Tom? Co takiego się stało, że nie potrafisz zostawić przeszłości? Powiedz mi, jaka jest prawda. Chciałbym cię zrozumieć.
            Wiedziałem, że znowu próbuje robić to, co ostatnimi razy. Namieszać mi w głowie Billem, żebym otumaniony żalem wszystko mu wygadał. Ciepłym tonem mąci mi w głowie, że niby jest po mojej stronie, tylko w celu zrobienia tego samego, do czego chciał doprowadzić Lucas. Zazgrzytałem zębami i nie wiem, dlaczego się na to zgodziłem. Zacząłem mówić, nie widząc  już innej drogi.
            - Ja… On sam się zabił… - wydusiłem z siebie, nie mogąc uwierzyć, że jednak mu o tym mówię. - Zabił się nożem, o który się z nim szarpałem. Rzucił się na mnie, bo… Nie chciałem rozstać się z dziewczyną… To była moja wina.
            - To straszne, dlaczego tak uważasz? Przecież miałeś prawo decydować o swoim życiu. Skoro chciał ingerować w twoje życie, to on popełniał błąd. Ale dlaczego to zrobił? Dlaczego chciał, żebyś zerwał z tą dziewczyną?
            - Był bardzo samotny - powiedziałem nieco ciszej. - Jako starszemu bratu podobało mi się granie super bohatera.
            - Dlaczego to zrobił? Możesz mi powiedzieć. Nikomu nie pisnę ani słowa - obiecał, na co ja zagryzłem nerwowo wargę. Jak zawsze wspomnienie tamtego dnia chciało wycisnąć łzy z moich oczu. Ale ja nie chciałem sobie na to pozwolić.
            - Ubzdurał sobie, że zakochał się we mnie. Wymyślał różne rzeczy, doprowadzał do różnych dwuznacznych sytuacji. Przedstawiłem mu wtedy dziewczynę, żeby dał sobie spokój, nie chciałem mu robić przykrości. Potem… zaczęło się piekło. I ten ostatni dzień… nic do niego nie docierało.
            - Tom, powiedz mi, czy uważasz, że to, co robił, było złe?
            Zapytał, na co utkwiłem w nim nierozumiejący wzrok. Zastanowiłem się nad tym dłuższą chwilę. Nie chciałem tego tak nazywać. Nie chciałem jeszcze bardziej wdeptywać w ziemie nieszczęsnych zwłok własnego brata. Mimo wszystko odpowiedziałem pewnie:
            - Tak.
            - A próbowałeś mu to wytłumaczyć? - zapytał znowu, na co pokiwałem tylko twierdząco głową. - Więc dlaczego się za to obwiniasz? Nie masz żadnego wpływu na czyny innych osób. Nie chcę oceniać tego uczucia, którym cię darzył. Ale człowiek kochający nawet jeśli cierpi, nie pragnie śmierci ukochanej osoby. A rzucił się na ciebie z tym nożem, tak? Powinien był raczej choćby w głębi duszy życzyć ci szczęścia.
            - Pogubił się… - szepnąłem wreszcie w jego obronie, oczyma wyobraźni widząc już tylko jego zapłakaną twarz, która tak nieznośnie często stawała się twarzą Billa, który z kolei w podobnym stanie odchodził z więzienia, zostawiając mnie samego.
            - Owszem, zgadzam się. Jednak to go nie usprawiedliwia.
            - Nic pan nie rozumie…
            - Dręczą cię wspomnienia, które w swojej chorobie zafundował ci brat. Zaufaj mi. Jeśli zgodzisz się, żebym pomógł ci tak, jak Billowi…
            - Słucham…? - warknąłem w pierwszej chwili. Jeszcze moment wcześniej byłem gotów zgodzić się na wszystko, ale znów wróciły słowa kumpla chłopaka i jego groźby. - Pan to nazywa pomocą? Z tego, co wiem, Bill nie radzi sobie z tą waszą ukochaną "rzeczywistością".
            - Myślę, że nie radzi sobie, bo sądzi, że cię stracił. A chyba ty wiesz najlepiej, jak bardzo mu na tobie zależy - odpowiedział mi ze współczującym uśmiechem, co tylko wytrąciło mnie z równowagi, którą na moment odnalazłem w złości.
            Skrzywiłem sie tylko na samą myśl o transie, na który wtedy zgodził się Bill. To było okropne. Nie było mowy, żebym się zgodził. Pokręciłem więc nieco głową na znak sprzeciwu.
            - Proszę powstrzymać Lucasa, a ja przemyślę pana propozycję - zasugerowałem wreszcie.
            - W porządku, postaram się do niego dotrzeć. Ale w takim razie ty dasz mi odpowiedź jutro. Przyjdę do ciebie i lepiej żebyś miał dobre argumenty.
            Odetchnąłem z ulgą. A więc udało się. Punkt dla mnie. Wybacz, Bill. Zapomnij o mnie, proszę…

CXIV.
            Siedziałem jak na szpilkach, w każdej chwili spodziewając się odwiedzin Lucasa albo innego prokuratora, który oznajmi mi, że cały świat wie już o tym, jak zginął mój brat. Tymczasem on zjawił się dopiero na drugi dzień po psychologu, najwyraźniej nie będąc przekonanym co do tego, jaką podjąłem decyzję.
            - Rozmawiałem z waszym terapeutą - oznajmił wreszcie, przyglądając mi się z miną, jakby sądził, że sobie z niego żartuję. Nie było mi jednak do śmiechu. Nie miałem właściwie pojęcia, co konkretnie facet mu nagadał. - Powiedział mi, że podobno masz się zdecydować na powrót do leczenia. To prawda? - zapytał w końcu. W odpowiedzi jednak zahałasowałem kajdankami o stolik.
            - A jak sądzisz?
            - Uważam, że planujesz zrobić durniów ze mnie i z tego faceta, dokładnie tak, jak zrobiłeś to z Billem?
            - Musisz ciągle wracać do jego tematu? - warknąłem wreszcie, widząc, że Lucas najwyraźniej jest bardziej rozgarnięty niż się tego po nim spodziewałem.
            - Owszem, muszę. Wyobraź sobie, że nie jestem tu dla własnego widzimisię. A przynajmniej w bardzo małej części. Zamierzam cię stąd wyciągnąć dla niego, więc tak, będę o nim wspominał bez przerwy. Może za którymś razem ruszy cię sumienie.
            - Wiesz… - mruknąłem, zwyczajowo już pochylając się lekko ku niemu. - Jak już rzeczywiście wyjdę na wolność, należy ci się niezłe manto.
            - Nie. Boję. Się. Twoich. Gróźb, Kaulitz. Nie zrobisz mi nic złego. Szybka piłka. Idziesz na terapię i współpracujesz z doktorkiem albo wychodzę stąd i przekazuję wszystko, co wiem. Chcę znać odpowiedź zanim jeszcze stąd wyjdę. Nie mam dużo czasu, więc streszczaj się.
            Słysząc o tym, że nie mogę dłużej zwlekać, skrzywiłem się wściekle. Naprawdę zrobiłbym wiele, żeby tylko odwlec to wszystko w czasie. Zaczynałem wątpić, czy spontaniczne proszenie psychologa o pomoc było dobrym wyborem. Tych dwóch równie dobrze mogło się dogadać przeciw mnie. Tak, czy inaczej, nie miałem innego wyjścia.
            - Zgadzam się na terapię - powiedziałem wreszcie, nieprzerwanie mordując go wzrokiem.
            - Trzymam cię za słowo, Tom. Jeśli będziesz próbował grać na czas albo stawiał się w trakcie, dowiem się o tym, a wtedy nie czekaj już na mnie i kolejne ostrzeżenie. Nie będę już wtedy liczył na twoją poprawę, jeśli umowa zostanie z twojej strony zerwana, ja dopilnuję, aby każdy kto powinien, dowiedział się, że wcale nie jesteś mordercą - powiedział, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Próbowałem zrozumieć, jak można tak krzywdzić siebie i innych, ale to faktycznie musi być choroba, bo tego nie da się logicznie wytłumaczyć, nawet zdarzeniami, które miały miejsce. Nie wiem sam, którego z was mi bardziej żal: ciebie, czy Billa, który nie potrafi przyjąć do wiadomości, że widocznie nie jest dla ciebie taki ważny, jakby chciał.
            - Więc nie byłoby łatwiej po prostu… żeby zapomniał? - podsunąłem, starając się ignorować to, co powiedział, bo inaczej coś zżarłoby mnie od środka, a przecież chciałem, żeby Lucas zrezygnował ze swojego planu. Najwyraźniej jednak był zbyt uparty, żeby dać złapać się na coś takiego.
            - Widzisz. A ja wolę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Bill będzie się cieszył, że wyszedłeś i może wreszcie przejrzy na oczy, a ty przestaniesz być darmozjadem na więziennym garnuszku i może jakoś znormalniejesz.
            - Mam się dobrze. To głupie - warknąłem.
            - Właśnie dlatego. Do zobaczenia, Tom. Pozdrowiłbym od ciebie Billa, ale jeszcze nie może się dowiedzieć, co robię - rzucił na odchodne, zostawiając mnie tam samego, dopóki strażnik po mnie nie przyszedł.
            - Idziemy od razu na spotkanie z tym twoim psychologiem - oznajmił mi, prowadząc mnie korytarzem w kierunku odpowiedniej sali. To rzeczywiście cudownie, że ci dwaj wszystko sobie ukartowali, a ja mogłem tylko tańczyć, jak mi zagrają. Zastanawiało mnie przez chwilę, czy aby ta jego wizyta dzień wcześniej nie była również sprawką Lucasa.
            - Wolałbym najpierw pójść na obiad - mruknąłem niechętnie, na co strażnik zaśmiał się ze mnie. Przez myśl przeszło mi, że może jednak mu przeszło za tamto, chociaż wcale nie byłem dla niego specjalnie uprzejmy od tego czasu.
            Zresztą. Było mi już wszystko jedno.

CXV.
            Okazało się, że psycholog czekał na mnie już od kilkunastu minut i nawet nie wiedział o tym, że rozmawiałem chwilę wcześniej z Lucasem, w co jednak mu nie uwierzyłem. Spodziewałem się, że zaraz zacznie namawiać mnie na tą posraną hipnozę i jak tonący chwyta się brzytwy, tak ja planowałem już zacząć się tłumaczyć, że nie jestem w stanie się do tego zmusić, a jeśli to zrobię przez groźbę tego chłopaka i tak przecież nic z tego nie będzie… Jednak mężczyzna nie wspomniał o niej ani słowem. Ani przy tym spotkaniu, ani na kolejnych. Dużo rozmawialiśmy. Zapytał mnie nawet, dlaczego wcześniej nie chciałem nic mu powiedzieć, a teraz nagle się przed nim otworzyłem. Chciał znać tego powód, ale nie potrafiłem mu go podać, prócz stwierdzenia, że szukałem pomocy…
            Nasze dyskusje wyglądały nieco inaczej niż wcześniej, chociaż często wracałem po nich do celi poirytowany. Tam jednak nie było nikogo, kto mógłby ukoić moje nerwy, natomiast poza nią nikt by nie zrozumiał. Mimo to nie mogłem zrezygnować z terapii, bo Lucas z pewnością zrobiłby to, o czym mówił. W końcu przywykłem do regularnych rozmów z terapeutą. Nie czułem się po tym wszystkim ani odrobinę zdrowszy, ale wciąż zostawałem na swoim miejscu, a więc stawiałem na swoim. Może i z czasem było mi łatwiej rozmawiać z nim o wszystkim, co mnie gnębiło, ale nie zmieniało to faktu, że pomimo wyrzucania z siebie żali, one wciąż powracały. Kiedy wspomniałem o tym psychologowi, odpowiedział mi, że ktoś mądry powiedział, że tragedia trwa tylko chwilę, a cała reszta cierpienia to nasze dzieło. Gapiłem się wtedy na niego bez zrozumienia i chociaż próbowałem znaleźć sposób, żeby się wyłączyć, to wszystko wciąż wierciło mi dziurę w brzuchu.
            Nawet nie zauważyłem, kiedy moje dni zaczęły kręcić się wokół tych spotkań i rozmów. Czas mi się zlewał, ale wydawało mi się, że minęło go naprawdę wiele, odkąd przyjaciel Billa zgodził się na układ z terapią, zamiast natychmiastowego przyznania się do… niewinności. Wciąż myślałem o tym z gniewem, ale wydawało mi się to dość odległe, żeby to ignorować.
            Gdy któregoś dnia zaprowadzono mnie do innego pomieszczenia niż zwykle, byłem zaskoczony i jako, że trafiłem tam jeszcze przed psychologiem, rozeźlony zdążyłem już nawyszukiwać się powodów, dla których mnie tam przyprowadzono. Był to niewielki kwadratowy pokoik, pomalowany jasnobrązową farbą z białym paskiem przy suficie. W środku znajdowała się skórzana brązowa sofa i fotel do kompletu, stolik i kozetka. Prychnąłem znacząco na ten widok, czekając tylko, aż pojawi sie terapeuta, żeby wybuchnąć.
            - Witaj, jak się dziś czujesz? - zapytał mnie od razu, gdy zamykał za sobą jeszcze drzwi, za którymi dostrzegałem strażników. W kącie pokoju stała nawet duża doniczka z kwiatem.
            - Poirytowany. Co to za cyrki?
            - Chodzi ci o zmianę pomieszczenia? Już jakiś czas temu nad tym myślałem, poza tym dziś mamy wyjątkowe spotkanie - oznajmił, na co posłałem mu lodowate spojrzenie.
            - Kpisz sobie ze mnie, tak? Myślisz, że jeśli postawisz mi kozetkę i kwiatka w kącie, to zgodzę się na wszystko?! Sam mówiłeś, że wymuszona terapia, czy hipnoza nie są skuteczne, więc po co te podchody?! Nie jestem idiotą, nie będzie żadnych transów, hipnozy ani…
            - Zaczekaj, Tom - przerwał mi, kładąc dłoń na moim ramieniu. Niespodziewanie ucichłem i spojrzałem na niego zaskoczony. - Nie masz powodu, by się denerwować. Już dawno przyjąłem, że nie zgadzasz się na hipnozę i nie zamierzam w to ingerować. Masz pełne prawo odmówić sposobu leczenia, który ci nie odpowiada. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby cię dziś do tego nakłaniać - powiedział spokojnie, wskazując mi fotel. - Usiądź sobie wygodnie, porozmawiamy.
            Zaczął jak zwykle i jak zwykle czułem się źle, że na niego naskoczyłem, chociaż to jedynie moje obawy w tym momencie szukały sobie w nim wroga. Westchnąłem zmieszany i zająłem miejsce. Fotel okazał się miękki i wygodny, wbrew temu, jak wyglądał na pierwszy rzut oka. Przymknąłem na moment oczy, żałując, że nie mogę mieć takiego w celi.
            - Chciałbym, żebyś pomógł mi dziś zrobić podsumowanie naszej współpracy - oznajmił, rozsiadając się ze swoją podkładką z notatkami na sofie.
            - Znaczy, że to już koniec?
            - Przekonajmy się - odparł niejasno. - Czy pamiętasz jeszcze nasze pierwsze spotkanie? - zapytał, na co skinąłem twierdząco głową. - Muszę przyznać, Tom, że nie byłeś łatwym pacjentem. Szczególnie na początku. Między tobą a Billem było tyle emocji i przeżyć, że nie miałem najmniejszych szans do ciebie dotrzeć. Spodziewałem się tego, że pozwolisz mu po prostu odejść. Liczyłem na to, że kiedy nie będziesz już za nim wodził wzrokiem, łatwiej będzie się nam dogadać. Nie jestem przekonany, czy miałem rację. Ale w końcu otworzyłeś się przede mną. I nie mówię tu o tamtym widzeniu, gdy byłeś przerażony, że za chwilę po prostu każą ci opuścić więzienie, ale wielu kolejnych spotkaniach, które mamy za sobą. Nauczyłeś się szukać odpowiedzi w sobie, nie reagować na wszystko złością. Przede wszystkim nauczyłeś się rozmawiać o tym, z czym masz problem. Nawet jeśli muszę jasno podkreślić, że zgodziłeś się wrócić do terapii tylko przez groźby Lucasa, co jak sam wiesz na początku bardzo mi się nie podobało, z czasem zacząłem zauważać efekty. Na tyle, na ile zdecydowałeś się mi na to pozwolić, poznałem twoją historię, poznałem historię twojego brata, dowiedziałem się też, że coraz częściej we wspomnieniach mylisz go z Billem. Z tego, co pamiętam ani razu nie zdecydowałeś się rozważyć na głos, co to może oznaczać. Masz może dziś jakiś pomysł?
            - Ty jesteś psychologiem.
            - Owszem, ale ty jesteś pacjentem. I to ty przede wszystkim musisz nauczyć się poznawać siebie. Cudze słowa łatwiej od siebie odrzucić, dlatego chciałbym, żebyś to ty spróbował coś z tego wywnioskować.
            - Tęsknię za nim - powiedziałem wreszcie, wzruszając ramionami. Naprawdę nie cierpiałem mówić wprost o uczuciach. - Nie tylko on się we mnie zakochał, o czym wciąż ktoś zapomina, powtarzając mi, że sprawiam mu ból. Myślę, że to dlatego.
            - Tęsknisz za nim równie mocno, jak za bratem? - podsunął mi, na co przeszły mnie dreszcze. Zastanowiłem się nad tym i wreszcie spuściłem wzrok, nie chcąc odpowiadać. Najwyraźniej facet od razu to pojął, bo usłyszałem jego słabe westchnięcie. - Wiem, że to trudne, ale spróbuj się zmusić.
            - Nie tęsknię za bratem… - wymruczałem w końcu cicho, jednocześnie mając nadzieję, że facet nie usłyszy i że jednak usłyszy, żebym nie musiał tego powtarzać.
            - Czy to dlatego, że tyle przez niego przeszedłeś?
            - Może. Wszystko się sypie, gdy o nim myślę.
            - A jednak na jego miejscu pojawia się Bill. Czy problem związany z nim zajmuje teraz miejsce tamtego?
            - On nie jest problemem - powiedziałem od razu, choć przez dłuższą chwilę nie mogłem zebrać myśli. - Po prostu pojawia się zamiast niego z tęsknoty. Nie widziałem go odkąd go wypuścili - rzuciłem wreszcie, krzywiąc się znacząco.
            - Nie próbowałeś do niego zadzwonić?
            - Nie zostawił mi numeru - niemal warknąłem, denerwując się jak zwykle, gdy wypominał mi coś podobnego. - Poza tym powiedział, że nie spotka się ze mną dopóki sobie kogoś nie znajdzie, czy coś takiego.
            - Rozumiem.
            - Za to ja nie rozumiem jednej rzeczy - oznajmiłem, wpatrując się wyczekująco w mężczyznę, który gestem dał mi znać, żebym powiedział, o co chodzi. - Skoro nawet nie chciał pan namówić mnie na hipnozę, to po co cała ta szopka z terapią?
            - Jest wiele rodzajów terapii. Możliwe, że gdybyś się wtedy zgodził, dziś wszystko byłoby łatwiejsze, ale nie znaczyło to, że się poddałem. Jednak efekty naszej wspólnej pracy przez ostatnie dwa miesiące łatwo dostrzec - stwierdził, na co ja uniosłem jedynie zaskoczony brwi. Po pierwsze: naprawdę minęły dwa miesiące…? Po drugie: jakie efekty?! Terapeuta od razu zauważył moje niedowierzanie, a jednak uśmiechnął się. - Wciąż tego nie dostrzegłeś, Tom? Może jest coś jeszcze, co chciałbyś powiedzieć mi o swoim bracie?
            - Nie. Powiedziałem już wszystko, co mogłem, a nawet dużo więcej. Nie chcę już do tego wracać - oznajmiłem uparcie. - Chcesz, żebym to powiedział? Dobra, był chory. Był chory niemal od urodzenia na wszystko, co się dało, więc dlaczego miałbym nie uwierzyć, że zwariował? Naprawdę chciałbyś dyskutować całą wieczność o tym, że brat rzucił się na ciebie z nożem, a potem poderżnął nim sobie gardło…?
            - Myślę, że to lepsze, niż z tego powodu przesiedzieć całe życie w więzieniu - rzucił w końcu tekstem, który słyszałem już tysiąc razy od Billa i od Lucasa, ale właśnie teraz sprawił, że zrobiło mi się słabo i prawie zadałem sobie pytanie: co ja wyprawiam? - Ciężko mi cię naprowadzić, więc powiem wprost, Tom. Jeszcze dwa miesiące temu nie było mowy, żeby choćby słowem wspomnieć przy tobie o twoim bracie i tamtym dniu. Teraz sam potrafisz o tym mówić z odpowiednim dystansem i przestałeś oszukiwać zarówno samego siebie, jak i innych, że go zabiłeś.
            - Powiedziałem ci prawdę, więc po co miałbym dalej kombinować? - mruknąłem sceptycznie.
            - A jednak chociaż Bill znał prawdę, inaczej do tego podchodziłeś - odparł, tym razem skutecznie mnie uciszając. - Uważam, że ze swojej strony zrobiłem wszystko, co mogłem i twój uraz nie powinien ci więcej przeszkadzać w dokonywaniu wyborów. Oczywiście jeśli będziesz chciał, możemy być w kontakcie i wciąż prowadzić rozmowy podobne tym, które miały miejsce przez ostatni czas. Niemniej, tak jak wcześniej zauważyłeś, to już koniec.
            - I niby jestem już zdrowy? Co ja teraz powiem Lucasowi? On już wie, że to ostatni dzień? - zapytałem nagle zaniepokojony.
            - Owszem, wie. Ale zastanów się, Tom, czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Rozmawialiśmy o twojej rodzinie, o tym, jak mogą zareagować ludzie, obawiałeś się tego. Ustaliliśmy jednak, że nie było w tym twojej winy. Chciałeś jak najlepiej dla swojego brata i oni o tym doskonale wiedzieli, należy im się prawda. Nie przytaknąłeś mi wtedy, ale… Czy naprawdę się ze mną nie zgadzasz?
            - Bill i Lucas też tak mówili - odpowiedziałem po dłuższej chwili ciszy. - I myślę, że… - urwałem, czując, że nie potrafię jednak powiedzieć tego głośno. Podniosłem tylko wzrok na mężczyznę i niezręcznie zagryzłem wargę. Mimo to byłem pewien, że i tak wie, co chciałem powiedzieć.
            - Podobno dom jest tam, gdzie serce. Sam musisz podjąć tę decyzję, ja zrobiłem swoje. Dziś jeszcze jest jedna rzecz, którą przygotowałem i uwierz, że musiałem niemało się natrudzić, żeby to doszło do skutku. Więc jeśli nie masz nic przeciwko, pożegnamy się już, ale zaczekasz tu jeszcze chwilę - poprosił na koniec, podnosząc się ze swojego miejsca. Chyba wciąż byłem jeszcze oszołomiony nagłą informacją o zakończeniu terapii. Wstałem, gdy do mnie podszedł, ciesząc się, że podczas spotkań nie musiałem nosić kajdanek i uścisnąłem mu dłoń po tym, jak ją do mnie wyciągnął. Byłem zaskoczony myślą, że będzie mi brakowało tych rozmów i aż uśmiechnąłem się pod nosem. - Trzymaj się, Tom. Polubiłem cię, chociaż byłeś najbardziej nieprzystępnym z moich pacjentów, ale wierzę, że sobie poradzisz. Na mnie już czas.
            - Więc… hm… - Trudno było mi cokolwiek sensownego z siebie wydusić. - Dziękuję.
            - Cieszę się, że mogłem pomóc. Do zobaczenia - powiedział jeszcze tylko i wyszedł.
            Zagapiłem się skonsternowany w miejsce, gdzie zniknęły jego plecy i nie zdążyłem nawet usiąść, czy zacząć się zastanawiać nad tym, czy rzeczywiście coś się we mnie zmieniło, gdy drzwi otworzyły się ponownie…

CXVI.
            Kilka dni temu zadzwonił do mnie psycholog, prosząc o spotkanie. Byłem zaskoczony nie tylko tym, że tak nagle sobie o mnie przypomniał, ale również dlatego, że zasugerował, iż chciałby mnie odwiedzić. Oczywiście powiedziałem o tym Lucasowi, który z jakiegoś powodu od razu załatwił sobie wolne na kolejny dzień i od rana chodził, jak przecinak. Nic z tego nie rozumiałem, a on nie chciał nic mówić. Byłem jednak już dość zmęczony udawaniem w robocie idealnego pracownika i kolegi z pracy, czy choćby wysłuchiwaniem kolejnych opowieści przyjaciela, co też ciekawego odkrył tego dnia. Właściwie dość miałem już chyba wszystkiego. Dlaczego adwokat musiał kazać mi nakłamać tamtego dnia w sądzie? Może dostałbym dożywocie i nie musiałbym nigdy oglądać tego okrutnie cudownego świata? Obróciłem się na pięcie i oznajmiłem kumplowi, że nie zamierzam z nim rozmawiać, skoro się tak zachowuje i ma jakieś durne sekrety.
            Potem przekonałem się, że najwyraźniej uznał, iż kilka godzin milczenia jest lepsze, niż kilka godzin mojego dręczenia go o to, co wie i dlaczego to przede mną ukrywa.
            Gdy wreszcie doczekaliśmy się odwiedzin terapeuty, przez dłuższy czas nic nie chciało wydać się jaśniejsze niż było chwilę temu. Lucas za to kilkukrotnie próbował mnie namówić, żebym poszedł zająć się czymś w kuchni. Co ten krętacz miał wspólnego z moim psychologiem - nie miałem pojęcia, ale nie podobało mi się to. Posyłałem mu więc jedynie wymowne spojrzenia albo uświadamiałem, że mam gościa i nigdzie się nie wybieram, zaraz wracając jednak do wcześniejszej rozmowy na temat tego, jak mi się aktualnie układa. Zacząłem od mieszkania z Lucasem i pracy, opisując wszystko ze szczegółami, omijając jednak szerokim łukiem całą prawdę. Nie specjalnie chciałem, żeby mój kumpel wysłuchiwał, co się ze mną dzieje po raz kolejny i tak pewnie doskonale widział. W końcu to on musiał nas zostawić, żeby zająć się obiadem.
            - Rozumiem, że to była wersja oficjalna, Bill? - zwrócił się do mnie mężczyzna na co pokiwałem nieco niezręcznie głową.
            - Nie wiem, co się we mnie zmieniło. Jest Lucas. Jest, a przecież zawsze potrzebowałem jego obecności. Mam pracę, są znajomi, ale… Czuję się sam jak palec. Bezbronny, niemal nagi. Nie rozumiem. Im bardziej staram się odegnać o siebie te uczucia, tym bardziej w nich grzęznę… Nie potrafię przestać o nim myśleć… - dodałem na koniec, spuszczając głowę, bo od razu w moich oczach stanęły łzy. Zakląłem cicho pod nosem, postanawiając wziąć się w garść. Zamrugałem powiekami, żeby wilgoć się rozpłynęła i wziąłem głęboki oddech. - Oprócz tego jest całkiem znośnie, ale miałem cichą nadzieję, że masz dla mnie jeszcze jakieś wieści - stwierdziłem, przyglądając mu się wyczekująco. - Rozmawiałeś z nim chociaż? Chociaż spróbował? - dopytywałem, czując, że serce dudni mi w piersi jak wielki dzwon.
            - Bill, widzisz… Tom za kilka dni kończy terapię - oznajmił wreszcie, przez co moje oczy otworzyły się szerzej, a walący mi dotąd po żebrach dzwon nagle jakby ucichł. Czy to możliwe?
            - Czy to… możliwe, że się udało?
            - Niczego nigdy nie możemy być pewni. Wiem tylko, że udało mi się coś w nim otworzyć. Coś się zmieniło. Jednak, nie jestem w stanie powiedzieć ci na pewno, że efekty będą takie, jak obaj tego oczekujemy. W związku z tym, chciałbym cię poprosić, jako psycholog Toma, żebyś przyszedł się z nim spotkać na zakończenie terapii - powiedział wreszcie i tym razem żadną siłą nie byłem w stanie powstrzymać pojedynczych łez.
            - Obiecałem mu, że nigdy, nigdy nie przyjdę. Chyba, że… - zawahałem się. - Nie potrafię uwierzyć, że on naprawdę zdecyduje się wyjść.
            - Przyjdź. Uważam, że żaden z was na tym nie straci, a nawet najmniejsza nadzieja jest warta podjęcia próby. Nie będzie lepszego momentu.
            - Kiedy dokładnie? - zapytałem wreszcie, a on uśmiechnął się do mnie ciepło.
            Teraz stałem naprzeciw tych drzwi, czekając, aż przyjdzie czas na tę chwilę. Serce znów chciało wylecieć mi z klatki piersiowej. Bałem się. Nie miałem zielonego pojęcia, jak się zachować po tym wszystkim, co powiedzieć. Nie wiedziałem nawet, czy zechce ze mną rozmawiać po tym, jak odszedłem nie odzywając się zgodnie z wcześniej wypowiedzianymi słowami.
            Gdy psycholog wyszedł zza drzwi i przywitał się ze mną, byłem już blady jak kartka papieru, czego nie omieszkał mi uświadomić. Lucas nawet nie wiedział, że zostałem poproszony o przyjście, inaczej byłem przekonany, że zechciałby przywlec się tu ze mną. Wiedziałem natomiast, że będę miał szansę spędzić kilka chwil tylko i wyłącznie w towarzystwie Toma i nie potrafiłem sobie tego odmówić.
            - I jak się czujesz?
            - Przerażony - odparłem zgodnie z prawdą. - A on?
            - Zaskoczony. Dopiero dziś powiedziałem mu, że to koniec. Nie wie, co go czeka za chwilę, więc daj mu dojść do siebie, nim zadasz mu jakiekolwiek pytanie. Szczególnie to ważne pytanie, o którym obaj zapewne myślimy. I nie czekaj, aż będziesz gotowy tam wejść, bo będzie tkwił tam do jutra. Powodzenia, Bill. Ja muszę uciekać. Będę trzymał kciuki i na pewno zadzwonię - oznajmił mi jeszcze, po czym chwycił swoją torbę i niemal wybiegł. Musiał być spóźniony.

            Westchnąłem ciężko i spojrzałem na strażnika, który uśmiechał się do mnie rozbawiony. Zapewne nic z tego wszystkiego nie pojmował, ale widocznie bawiło go, że wcześniej byłem tu więźniem, a teraz musiał traktować mnie jak gościa. Chociaż właściwie nigdy nie miałem z nim specjalnie źle. Uśmiechnąłem się słabo na tę myśl i wcisnąłem klamkę. Co racja, to racja - bardziej gotowy na to spotkanie już nie mogłem być.

7 komentarzy:

  1. Czoko! no ja Cię chyba zamorduję. musiałaś przerwać w takim momencie? Jesteś okrutna! grr.
    pomijając moje oburzenie przerwanym odcinkiem...jejku, wzruszyłam się. Był piękny.
    Mam nadzieję, że Tom uwierzy w siebie i zdecyduje się stawić czoło rzeczywistości, bo Bill bez niego coraz bardziej się wypala.
    Jestem zachwycona Twoim pisaniem i proszę, nie każ czekać zbyt długo na dalszą część.
    Weny życzę. A na krwawy płacz niespełnionej macicy polecam rumianek ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaczytałam się... a to już koniec! Przerwać w takim momencie? Och, czuję, że się powtarzam, ale po raz kolejny czuję niedosyt! Czytając dzisiejszy odcinek miałam łzy w oczach, szczególnie w momencie, kiedy Tom mówił o swoim bracie... Mam nadzieję, że nie każesz zbyt długo czekać na nową część, bo chyba nie wyrobię :D Tak bardzo jestem ciekawa spotkania Billa i Toma.

    Życzę weny i miłego wieczoru :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa jestem jak obaj zareagują na to spotkanie.
    Szczególnie ciekawi mnie reakcja drania, któremu w końcu udało się skończyć terapię. Alleluja!
    No zobaczymy, zobaczymy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Do cholery no jakie frustrujące jest zachowanie Toma! przynajmniej w tej pierwszej połowie... Jak mnie irytowały jego słowa, jego myśli, jego postawa. Takie nerwy się we mnie budziły, że myślałam, że przy jednym podejściu nie dokończę tego czytać, bo mój laptop tego nie przeżyje kiedy się na nim wyżyję xD A jakbym takiego Toma miała pod ręką w tej chwili to z pewnością ja bym skończyła w więzieniu za morderstwo z premedytacją! xD
    Po prostu w głowie mi się to nie mieści, że wciąż tak postępuje i karze siebie, bo nadal czuje się winny za śmierć brata i też boi się życia na wolności, a Billa każe za tą miłość jaką go biedak obdarzył... Sam go też kocha, a jednak wolał by ten o nim zapomniał, niż dołączyć do niego na wolności. Nie umiem aż opisać w słowach tej swojej irytacji jaką odczuwam z powodu postępowania Toma. Chociaż z drugiej strony też rozumiem, że to nie może być takie proste. Tom ma nie małe problemy ze sobą po tym jak jego brat odebrał sobie życie na jego oczach i pozostawił go z poczuciem winy. Więc zrozumiałym jest to, że bardzo wpłynęło to na jego psychikę i ciężko jest mu się pozbierać. Nie chciał sobie pomóc, nawet dla Billa, bo był przekonany, że nic mu nie pomoże, a tak jak jest, jest dobrze.
    Jednak co by było jeśli Bill chciałby sobie coś zrobić, z tej całej tęsknoty i z powodu tych dręczących myśli, że może nic nie znaczył dla Toma, że może był tylko jego rozrywką i zabawą, zabiciem czasu, skoro teraz on nie chce wyjść na wolność by z nim żyć. Wtedy to dopiero Tom by się czuł okropnie... Ani przez chwile nie pomyślał o tym, że może doprowadzić Billa do takiego stanu. Chyba, że jednak był przekonany, że Bill jest tak silny by to przetrwać i zapomnieć o nim.
    W każdym razie na całe szczęście Bill ma takiego dobrego przyjaciela. Może szantaż to nie jest zbyt dobra rzecz, ale tym zmusił przynajmniej Toma do terapii i choć Tom był tak oporny i nie wierzył w jej powodzenie, to jednak coś się ruszyło. Coś się zmieniło, otworzył się i wierzę, że już teraz jest na dobrej drodze.
    Chociaż ciągle się zastanawiam, jak to może wyglądać jeśli on wyjdzie. Wcześniej interesowały go kobiety, więc jak to będzie gdy wróci do normalnego świata i one znów zaczną go otaczać... Ciekawi mnie co by było jakby pojawiła się dziewczyna, z którą był w tamtym okresie.
    Myślę też momentami nad tym, czy ta miłość do Billa też nie jest pewnego rodzaju odpokutowaniem. Nie odwzajemnił uczuć brata, a ten się zabił, po czym w życiu Toma pojawia się ktoś tak cholernie podobny do jego zmarłego brata. Czy z powodu tego uderzającego podobieństwa, jego podświadomość nie podpowiadała mu, że musi się nim zaopiekować i dać to czego odmówił bratu. Obdarzyć miłością. Wiem, że Tom uważa, że nie patrzy na Billa w ten sposób, bo przypomina on jego brata, ale czy tak rzeczywiście jest?
    Lubię się tak zastanawiać i wyobrażać co mogłoby być dalej :D ale zobaczymy czym zaskoczysz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w ogóle przerwałaś w takim momencie! I jak ja mam teraz wytrzymać do kolejnej części? Ciężko będzie... Bo jestem ciekawa ich spotkania teraz, co Tom zrobi, co powie po tym czasie i po tej terapii. Czy Bill zauważy w nim po tym jakieś zmiany.
      I szkoda mi Billa, jest taki zawsze najbardziej cierpiący, choć zawsze stara się jakoś walczyć i sobie radzić, choć sam jest również zagubiony. Wiem, że Tom też miał i ma (choć teraz to już na własne życzenie) cholernie ciężko, to jednak zdecydowanie częściej działa mi na nerwy aż za bardzo :D
      A tak poza tym to dopiero dziś przeczytałam Twoją odpowiedź na mój komentarz pod poprzednim odcinkiem. I cieszę się, bardzo, że poprawiłam Ci humor. Miło mi z tego powodu :) Polecam się na przyszłość jakby co haha :D
      I z pewnością napisane przez Ciebie teksty będą zawsze na mnie wpływać. Sama widzisz ile jest we mnie emocji! I tak większości tego co mam w myślach nie umiem wyrazić tak jakbym chciała, niestety. A do tego jeszcze ciężko mi się skupić jak co chwilę coś mi przerywa w pisaniu tego komentarza. Jak ja tego nie lubię! Zawsze wszyscy coś ode mnie chcą, jak akurat jestem zajęta... ;/
      No to na razie chyba na tyle xD I skoro lubisz długie komentarze to dobrze, bo ja jak widać, jak już zacznę pisać to skończyć nie mogę i wszystkie swoje dziwne przemyślenia chcę wyrazić :D Ale tak już mam, obym Cię tym jednak nie zanudziła nigdy hehe :D
      Więc weny życzę i dodawaj coś szybko, bo mnie ciekawość zżera!
      Buziaki :* :)

      Usuń
  5. Czokuś no znowu płakałam :-( to opowiadanie jest po prostu cudowne, ale odcinek znów taaaaki krótki i przerwany W TAKIM momencie, no jak mogłaś?! czekam na jak najszybsze dodanie nowego odcinka, a mam nadzieję, że na szybsze niż teraz, bo ciekawość mnie zżera. tak bardzo chcę wiedzieć co oni teraz zrobią i jak to wszystko się potoczy :-( życzę ogromnej weny kochana i trzymaj się, kocham cię za te opka :-*

    OdpowiedzUsuń
  6. może jakiś odcinek dzisiaj? prooooosimyyyyyyy :(

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^