Witam :). Kurczę, zajęło mi to nieco więcej czasu niż bym chciała, ale jestem i tym razem mam dla Was długi odcinek. Miałam dziś przepaskudny dzień, a jednak wbrew wszystkiemu wena mi dopisywała, więc prócz 4,5 strony Wordowej, które przepisałam z kartek, dopisałam jeszcze, no prawie 5 kolejnych :D.
Mam nadzieję, że będzie się Wam podobało ;3. Czekam więc niecierpliwie na Wasze opinie i dziś nie marudzę dłużej, tylko życzę miłego czytania :).
Wasza Czokoladka :).
CIX.
Gdy usiadłem przy stoliku, przy
którego drugiej stronie czekał już na mnie Lucas, odniosłem wrażenie, że oczy
dosłownie mu się świecą. Nie potrafiłem jednak dostrzec w tym znaczenia.
Gapiłem się na niego bez słowa, czekając, aż powie mi, po co tu przyszedł, ale
chłopak najwyraźniej chciał, żebyśmy zostali sami.
- Po ostatniej wizycie byłem nieco
przerażony, jednak coś znowu mnie tu przyciągnęło. Jesteś jeszcze zły o tamten
blef?
- O tym chciałeś ze mną rozmawiać? -
odpowiedziałem pytaniem, nie mając zamiaru dzielić się z nim takimi rzeczami.
- Między innymi. Zastanawiałem się,
czy dużo się zmieniło odkąd Bill wyszedł. Pewnie by się mimo wszystko ucieszył,
gdybym mu powtórzył, że tutaj jest w porządku. Albo gdybym mógł mu powiedzieć,
że już znalazłeś sobie kogoś innego? Może w ten sposób wreszcie przestałbyś go
prześladować.
- O czym ty chrzanisz? - warknąłem,
ledwie cokolwiek rozumiejąc z tego, co do mnie powiedział.
- Nie udawaj durnia, Tom. On cierpi.
Nie potrafi za dobrze odnaleźć się sam, a ja to już nie to samo. Coś ty
najlepszego narobił?…
W tamtej chwili nie byłem w stanie
nic mu odpowiedzieć. Serce ścisnęło mi się, słabo pulsując życiem. Przecież
chciałem wiedzieć. Nie chciałem tylko dopuścić do siebie myśli, że ten
cierpliwy, silny Bill naprawdę nie mógł sobie poradzić. Na dodatek miało to
mieć "coś" wspólnego ze mną.
- Więc jak, Tom? Dobrze sobie tu
radzisz?
Wkurwiał mnie, ale - choć sam nie
mogłem w to uwierzyć - nie byłem w stanie w żaden sposób mu odpowiedzieć.
Czułem się tak okropnie winny, że nie mógłbym odpyskować, ale jednocześnie nie
było mowy o płaszczeniu się przed nim czy użalaniu nad sobą.
- Mam nadzieję, że naprawdę tego
żałujesz. Muszę przyznać, że Bill powiedział mi w końcu, że jesteś niewinny.
Wprawdzie nie chciał powiedzieć nic więcej, ale… Poradziłem sobie z ułożeniem całej
historii. Wiem, co stało się tak naprawdę. Twój brat zabił się sam, a ty wtedy
strasznie się poschizowałeś i z jakiegoś powodu wkręcasz sobie na okrągło, że
to twoja wina i powinieneś odpokutować. To najgorsza wkręta jaką w życiu słyszałem.
- Nie radzę ci mówić o czymś, o czym
nie masz pojęcia - warknąłem, odruchowo pochylając się w jego kierunku, gotowy
do wstania w każdej chwili. Ku mojemu zaskoczeniu chłopak zrobił to samo.
- Mam bardzo dokładne pojęcie o tym,
co dzieje się z Billem. Oraz o faktach, które mówią, że twój brat popełnił
samobójstwo, nic już tego nie zmieni, więc ocknij się z tego snu, bałwanie, bo
jest wiele osób, które na ciebie czekają na zewnątrz! Nikt z nich nie chce
wierzyć, że jesteś mordercą. I nawet jeśli Bill na swoje nieszczęście z
jakiegoś powodu postanowił dochować twojego sekretu, ja wcale nie muszę.
Chociaż cię szanuję, nie mogę tego tak zostawić. Więc jeśli jego ból nie pomaga
ci dokonać odpowiedniego wyboru, ja to zrobię. Postawię ci ultimatum. Albo poradzisz
sobie sam, albo przekażę odpowiednim osobom dowody świadczące o twojej
niewinności - oznajmił, po czym roześmiał się gorzko. - To naprawdę chore:
szantażować kogoś, żeby zdecydował się wyjść z więzienia, nawet jeśli naprawdę
ma do czego wracać.
CX.
Z każdym jego kolejnym słowem
żałowałem, że w ogóle zdecydowałem się ruszyć z celi. Ten bezczelny dzieciak
stawiał mnie właśnie nad przepaścią i kazał zrobić krok do przodu. Powinienem
być raczej przestraszony, jednak czułem przede wszystkim gniew, że ma czelność
wpieprzać się w nie swoje sprawy. Nie dość, że grzebał w moim życiu, to jeszcze
chciał mnie ustawiać po swojemu. Nie chciałem się na to ot tak po prostu
zgodzić.
- Wy jednak obaj jesteście udani:
oszustwa, szantaże, przekręty. Uważasz, że to w porządku? Poza tym… - zacząłem,
układając już sobie odpowiedni argument przeciw temu, czym groził mi Lucas. -
Nie sądzisz, że Bill wścieknie się, jeśli wydasz sekret, który on ci powierzył?
Nie żeby powinien, ale raczej nie zyskasz sobie tak u niego wdzięczności…
- Ty wciąż nie rozumiesz - przerwał
mi, znowu kręcąc z niedowierzaniem głową. - Powiedział mi to, bo jest
nieszczęśliwy i nikt nie mógłby tego zrozumieć, nie znając prawdy. Widzisz,
Bill zawsze usiłował wyciągać mnie z tarapatów, w które się pakowałem, nawet
jeśli niecałkiem mi to odpowiadało. Przykładem jest choćby Alex, przez którego
śmierć mieliśmy okazję wszyscy się poznać. To czy wybaczy mi to, co zrobię nie
liczy się, jeśli jego twarz w końcu przestanie wyrażać udrękę. Przysięgam, że szlag
mnie trafia na widok tego wymuszonego, smutnego uśmiechu, gdy rozmawiając ze
mną stara się utrzymywać pozory normalności. A to wszystko twoja wina. Jak
możesz być aż tak bezduszny? Czy Bill naprawdę tak niewiele dla ciebie znaczy?
Wziąłem cię ostatnim razem za bystrego człowieka, więc dlaczego w tym temacie
zgrywasz takiego kretyna?
- Uważaj na słowa…
- Boże! Naprawdę tylko to jedno do
ciebie dotarło? - warknął, na co zrobiło mi się potwornie zimno wewnątrz.
Nienawidziłem tego uczucia. - Nie przyszedłem tu, żeby się z tobą targować. Już
powiedziałem, co zamierzam, za kilka dni sprawdzę, co postanowiłeś. I muszę ci
powiedzieć, że jestem okropnie zwiedziony, że Bill wybrał kogoś takiego zamiast
mnie. Może jak już stąd wyjdziesz, będzie miał okazję zrozumieć, jak głęboko
masz go w… sam wiesz gdzie. A teraz już pójdę - rzucił na koniec, po czym
podniósł się i ruszył do wyjścia. Chwilę później przyszedł po mnie strażnik,
żeby odprowadzić mnie do celi.
- I co? Pogodziliście po ostatnim? -
zapytał złośliwie, na co posłałem mu od razu mordercze spojrzenie. Jeszcze
brakowało, żeby teraz on działał mi na nerwy.
- A co? Wlać ci znowu tak, jak
wtedy? - zapytałem, mrużąc oczy.
I chociaż mężczyzna trzymał mnie ze
skutymi za plecami nadgarstkami, widziałem, jak przez moment jego oczy
otworzyły się szerzej ze strachu lub zaskoczenia.
CXI.
Rozmowa z moim nowym pracodawcą nie
trwała zbyt długo, a mimo to zdążyłem zrazić się do tego gościa. Odzywał się do
mnie, jakby był niewiadomo kim, a przecież to wciąż była mała firma, do której
dostałem się dzięki Lucasowi. Tylko czy aby nie powinienem raczej mieć dzięki
temu pewnych względów? Nie chodziło o to, że ich oczekiwałem, ale nie spodziewałem
się zostać tak chłodno potraktowanym. Na szczęście facet ani słowem nie
wspomniał o mojej odsiadce, czy jej powodzie. Podziękowałem więc grzecznie i
obiecałem od poniedziałku stawić się w pracy. Był wtorek, więc widocznie nie
spieszyło mu się za bardzo do oglądania mnie na oczy.
Nie miałem specjalnie ochoty kręcić
się po mieście, szczególnie sam, więc od razu skierowałem się do mieszkania,
choć i tak miałem tam kawałek drogi. Zastanawiałem się nad tym, jak będę
dojeżdżał do pracy, ale pozostawała jeszcze nadzieja, że dzięki kumplowi jednak
nie będę musiał jeździć autobusami.
Gdy wróciłem do domu, nikogo w nim
nie zastałem. Skrzywiłem się jedynie, rozglądając po pustych pomieszczeniach,
ale tak naprawdę nie chciałem siedzieć w żadnym z nich. Wreszcie postanowiłem
wybrać mniejsze zło i zająłem miejsce w salonie przed telewizorem. Czy
interesowało mnie, co dzieje się na świecie? Nie specjalnie. Musiałem jednak
czymś się zająć do powrotu przyjaciela, więc otworzyłem leżącą na stoliku do
kawy gazetę i zacząłem ją przeglądać w poszukiwaniu jakiegoś filmu, który byłby
w stanie odwrócić moją uwagę od tego, że jestem kompletnie sam.
Lucas wrócił dopiero jakiś czas po
zakończeniu filmu i już z daleka widziałem, że jest wściekły. Nawet nie musiał
wpadać z rozmachem do salonu i posyłać mi tego niezrozumiałego spojrzenia.
Byłem jednak niemal pewien, że coś znowu nabroił. Za dobrze go znałem. Niewiele
zdołał się zmienić pod moją nieobecność.
- Gdzie byłeś? - zapytałem zanim
zdążył cokolwiek powiedzieć, jednak w odpowiedzi pokręcił tylko lekko głową.
- Nie pytaj. Jemy coś?
- Nie zrobiłem obiadu…
- Nie szkodzi. Zaraz coś poradzimy.
Chodź ze mną do kuchni, co? Na co masz ochotę?
- Luc, na nic. Przecież dobrze wiesz
- mruknąłem, przyglądając mu się podejrzliwie. - Na co się tak wściekłeś?
- Na ludzką głupotę. Na co innego?
Po prostu… - urwał, wpatrując się we mnie z jakby niedowierzaniem. - Nie, tego
nie da się opisać słowami. Wybacz, ale wolę zająć sie obiadem. Dzisiaj coś na
szybko, żebyś nie siedział długo głodny, bo pewnie nic nie zjadłeś… -
powiedział, niespodziewaniem zbliżając się w moim kierunku. Pacnął mnie palcem
w nos, a potem musnął opuszkami policzek.
Tym razem zgodziłem się na jego
słowa krótkim skinieniem głowy, nie mając bladego pojęcia, co też może właśnie
dziać się w jego głowie. Pomyślałem, że może posprzeczał się z tym kolesiem, z
którym się spotykał, ale gdy tylko zapytałem, zaprzeczył, machając ręką, jakby
jego osoba naprawdę niewiele go interesowała. Sam pokręciłem tylko z
dezaprobatą głową, postanawiając dłużej nie drążyć i zabrałem się za pomaganie
przyjacielowi. W końcu co dwie pary rąk, to nie jedna.
W trakcie gotowania okazało się, że
Lucas rzeczywiście jest bez humoru, chociaż mimo to starał się zachowywać w
porządku wobec mnie. Znałem jego wybuchowość i wiedziałem, że musi wkładać w to
dużo silnej woli. Niewiele się jednak odzywał i co jakiś czas przyłapywałem go
na tym, że kręcił z niedowierzaniem czy inną dezaprobatą głową. W każdym razie
byłem przekonany, że coś musiało się stać. Luc nigdy nie przejmował się tak
byle błahostką. Nie naciskałem jednak. Wiedziałem, że prędzej czy później mi
powie. Najwyraźniej musiał najpierw poukładać sobie to wszystko po swojemu.
CXII.
Chyba nie chciałem uwierzyć, że ten
chłoptaś mówił poważnie i jest gotów zrobić to, co powiedział. To by oznaczało,
że rzeczywiście nie było innego wyjścia, jak się przyznać. Starałem się
pocieszać, że jeśli stąd wyjdę, może Bill wybaczy mi ten czas, kiedy musiał na
mnie czekać. Albo pośle cię do diabła,
jeśli dotrze do niego, że zrobiłeś to tylko ze względu na szantaż Lucasa -
pomyślałem gorzko. A mógł to zrobić. Byłem tego boleśnie świadom. Mógł uznać, że
nie zrobiłbym tego dla niego. I najgorsze - najwyraźniej miałby rację.
Kilka razy w życiu dostałem takie
lanie, że nie wiedziałem, jak się nazywam. Nie mogłem po tym za bardzo podnosić
się z łóżka i nagle nic mi się nie chciało, skoro i tak nie wolno było mi się
ruszać. Każdy jeden z tych przypadków był naprawdę przykry, ale nigdy nie
doprowadził do tego, co obecnie działo się ze mną w tej przeklętej celi, w
której spędziliśmy razem tyle czasu. Od początku wiedziałem, że złamię daną
Billowi obietnicę, chociaż nie myślałem o tym otwarcie, ale nie potrafiłem
patrzeć w przyszłość, w której nikogo nie było, podczas gdy w teraźniejszości
miałem wszystko, o czym mógłbym zamarzyć plus możliwość zdobycia wolności,
której wcale nie chciałem. Potrafiłem tylko myśleć o tym, że rzeczywiście
wyrządziłem krzywdę komuś, kto wdarł się do mojego serca, nie grożąc mi przy
tym nożem, a oddając własne. Miałem chęć zachować się jak małe dziecko:
rozpłakać, zatupać i wymusić na swoim losie, żeby się zmienił. Tymczasem nie
byłem w stanie podjąć decyzji, gdy przy każdej próbie przed oczyma stawał mi
brat, kręcący z niezadowoleniem głową. Od razu atakowały mnie mdłości. Nie potrafiłem
uciec od tej wizji. Raz nawet próbowałem sobie wmówić, że to Bill, ale widok
szramy na szyi i zakrwawionego noża, sprawił jedynie, że mdłości powracały z
podwójną mocą… Nie zmieniało to faktu, że nie chciałem nawet do tego wracać…
I co teraz? Gdy właściwie nie miałem
wyjścia? Wszyscy mieli się dowiedzieć, że zabiłeś się przeze mnie. Mama mnie
znienawidzi. Dokąd pójdę? Czy może… Czy Bill mimo wszystko zechciałby mi pomóc?
Nie chciałem nawet słyszeć o wychodzeniu stąd. Miałeś rację, nikt nie mógł mnie
mieć.
Po prostu nawet ja sam nie
potrafiłem odnaleźć siebie.
CXIII.
Minęły już trzy dni i w każdej
chwili spodziewałem się wezwania na widzenie, chodząc po tej celi, jakbym
spodziewał się wydeptać dziurę w podłodze, która pozwoliłaby mi się ukryć. Gdy
wreszcie pojawił się strażnik, żołądek podszedł mi do gardła. Ja… chyba się
bałem. Wymyśliłem sobie, że powie, iż zmienił zdanie, jakikolwiek argument by
przede mną postawił, ale potem pomyślałem o Billu i niemal kolana się pode mną
ugięły, gdy okazało się, że mój gość nie jest Lucasem. Opadłem bezsilnie na
krzesło naprzeciwko gościa i odetchnąłem cicho, spoglądając na swoje spięte
kajdankami nadgarstki.
- Witaj, Tom. Dawno się nie
widzieliśmy - odezwał się do mnie jako pierwszy psycholog. - Dobrze się
czujesz? Zrobiłeś się strasznie blady i… Czy ty płaczesz? - zapytał, przez co
poderwałem się nieco. Tego tylko mi brakowało! Zamrugałem powiekami, pod
którymi jeszcze przed chwilą zbierała się wilgoć i pokręciłem głową.
Słowa wyleciały z moich ust, zanim
zdążyłem się zastanowić nad tym, co mówię.
- Proszę mi pomóc. Jestem
szantażowany - wypaliłem wprost, zaskakując tym mężczyznę.
- Słucham? Ale przez kogo? Co się
wydarzyło?
- Przyjaciel Billa poznał prawdę o
śmierci mojego brata i grozi, że jeśli jej nie wyjawię, on to zrobi. Nie daje
mi żadnego wyboru, nie jestem gotowy na coś takiego. Moja rodzina… oni nie mogą
się dowiedzieć. Dlaczego wszyscy nie mogą po prostu dać mi spokoju?! -
wybuchłem wreszcie.
- Uspokój się, proszę… - powiedział
do mnie kojącym tonem psycholog i przez chwilę zastanawiałem się, od kiedy to
my jesteśmy na ty? Jednak w tej chwili potrzebowałem przede wszystkim zrobić
coś, żeby dać sobie więcej czasu. Liczyłem na to, że uda mi się coś wymyślić. -
Właśnie miałem pytać, jak ci się wiedzie i czy przyszło ci może na myśl wrócić
na terapię. Martwiłem się, co się z tobą dzieje odkąd Bill wyszedł - powiedział
opanowany, najwyraźniej oddalając się od tematu, który poruszyłem.
- Proszę skontaktować się z Billem,
niech zakaże swojemu kumplowi takich sztuczek.
- Przykro mi, ale nie mogę tego
zrobić. Dałem mu swoją wizytówkę, ale nie mam z nim kontaktu - oznajmił,
uśmiechając się do mnie smutno. Ani trochę mu nie uwierzyłem. - Wiesz, co u
niego?
- Czy to istotne? Naprawdę
potrzebuję kogoś, kto go powstrzyma. Nie robi się takich rzeczy…
- Pytasz mnie, czy Bill jest
istotny? - przerwał mi stanowczym pytaniem, marszcząc czoło i już miałem
przewrócić oczyma, bo zachowywał się prawie tak samo upierdliwie, jak Lucas. -
Zanim czegokolwiek zażądasz, zastanów się sam nad odpowiedzią na to pytanie.
Zamilkłem jak za każdym razem, gdy
ktoś zrobi mi uwagę na jego temat. Bill… Wyobrażałem sobie jego naburmuszoną
twarz, która uśmiechała się do mnie po chwili, ale potem po jego policzkach
zaczynały płynąć łzy. Przez strach, że prawda wyjdzie na jaw, chwilami byłem w
stanie zapomnieć o tęsknocie za nim.
- Jest istotny - odpowiedziałem
cicho. - Ale to nie wszystko. Nie mogę tak po prostu…
- Dlaczego, Tom? Co takiego się
stało, że nie potrafisz zostawić przeszłości? Powiedz mi, jaka jest prawda.
Chciałbym cię zrozumieć.
Wiedziałem, że znowu próbuje robić to,
co ostatnimi razy. Namieszać mi w głowie Billem, żebym otumaniony żalem
wszystko mu wygadał. Ciepłym tonem mąci mi w głowie, że niby jest po mojej
stronie, tylko w celu zrobienia tego samego, do czego chciał doprowadzić Lucas.
Zazgrzytałem zębami i nie wiem, dlaczego się na to zgodziłem. Zacząłem mówić,
nie widząc już innej drogi.
- Ja… On sam się zabił… - wydusiłem
z siebie, nie mogąc uwierzyć, że jednak mu o tym mówię. - Zabił się nożem, o
który się z nim szarpałem. Rzucił się na mnie, bo… Nie chciałem rozstać się z
dziewczyną… To była moja wina.
- To straszne, dlaczego tak uważasz?
Przecież miałeś prawo decydować o swoim życiu. Skoro chciał ingerować w twoje
życie, to on popełniał błąd. Ale dlaczego to zrobił? Dlaczego chciał, żebyś
zerwał z tą dziewczyną?
- Był bardzo samotny - powiedziałem
nieco ciszej. - Jako starszemu bratu podobało mi się granie super bohatera.
- Dlaczego to zrobił? Możesz mi
powiedzieć. Nikomu nie pisnę ani słowa - obiecał, na co ja zagryzłem nerwowo
wargę. Jak zawsze wspomnienie tamtego dnia chciało wycisnąć łzy z moich oczu.
Ale ja nie chciałem sobie na to pozwolić.
- Ubzdurał sobie, że zakochał się we
mnie. Wymyślał różne rzeczy, doprowadzał do różnych dwuznacznych sytuacji.
Przedstawiłem mu wtedy dziewczynę, żeby dał sobie spokój, nie chciałem mu robić
przykrości. Potem… zaczęło się piekło. I ten ostatni dzień… nic do niego nie
docierało.
- Tom, powiedz mi, czy uważasz, że
to, co robił, było złe?
Zapytał, na co utkwiłem w nim
nierozumiejący wzrok. Zastanowiłem się nad tym dłuższą chwilę. Nie chciałem
tego tak nazywać. Nie chciałem jeszcze bardziej wdeptywać w ziemie
nieszczęsnych zwłok własnego brata. Mimo wszystko odpowiedziałem pewnie:
- Tak.
- A próbowałeś mu to wytłumaczyć? -
zapytał znowu, na co pokiwałem tylko twierdząco głową. - Więc dlaczego się za
to obwiniasz? Nie masz żadnego wpływu na czyny innych osób. Nie chcę oceniać
tego uczucia, którym cię darzył. Ale człowiek kochający nawet jeśli cierpi, nie
pragnie śmierci ukochanej osoby. A rzucił się na ciebie z tym nożem, tak?
Powinien był raczej choćby w głębi duszy życzyć ci szczęścia.
- Pogubił się… - szepnąłem wreszcie
w jego obronie, oczyma wyobraźni widząc już tylko jego zapłakaną twarz, która
tak nieznośnie często stawała się twarzą Billa, który z kolei w podobnym stanie
odchodził z więzienia, zostawiając mnie samego.
- Owszem, zgadzam się. Jednak to go
nie usprawiedliwia.
- Nic pan nie rozumie…
- Dręczą cię wspomnienia, które w
swojej chorobie zafundował ci brat. Zaufaj mi. Jeśli zgodzisz się, żebym pomógł
ci tak, jak Billowi…
- Słucham…? - warknąłem w pierwszej
chwili. Jeszcze moment wcześniej byłem gotów zgodzić się na wszystko, ale znów
wróciły słowa kumpla chłopaka i jego groźby. - Pan to nazywa pomocą? Z tego, co
wiem, Bill nie radzi sobie z tą waszą ukochaną "rzeczywistością".
- Myślę, że nie radzi sobie, bo
sądzi, że cię stracił. A chyba ty wiesz najlepiej, jak bardzo mu na tobie
zależy - odpowiedział mi ze współczującym uśmiechem, co tylko wytrąciło mnie z
równowagi, którą na moment odnalazłem w złości.
Skrzywiłem sie tylko na samą myśl o
transie, na który wtedy zgodził się Bill. To było okropne. Nie było mowy, żebym
się zgodził. Pokręciłem więc nieco głową na znak sprzeciwu.
- Proszę powstrzymać Lucasa, a ja
przemyślę pana propozycję - zasugerowałem wreszcie.
- W porządku, postaram się do niego
dotrzeć. Ale w takim razie ty dasz mi odpowiedź jutro. Przyjdę do ciebie i
lepiej żebyś miał dobre argumenty.
Odetchnąłem z ulgą. A więc udało
się. Punkt dla mnie. Wybacz, Bill. Zapomnij o mnie, proszę…
CXIV.
Siedziałem jak na szpilkach, w
każdej chwili spodziewając się odwiedzin Lucasa albo innego prokuratora, który
oznajmi mi, że cały świat wie już o tym, jak zginął mój brat. Tymczasem on
zjawił się dopiero na drugi dzień po psychologu, najwyraźniej nie będąc
przekonanym co do tego, jaką podjąłem decyzję.
- Rozmawiałem z waszym terapeutą -
oznajmił wreszcie, przyglądając mi się z miną, jakby sądził, że sobie z niego
żartuję. Nie było mi jednak do śmiechu. Nie miałem właściwie pojęcia, co konkretnie
facet mu nagadał. - Powiedział mi, że podobno masz się zdecydować na powrót do
leczenia. To prawda? - zapytał w końcu. W odpowiedzi jednak zahałasowałem kajdankami
o stolik.
- A jak sądzisz?
- Uważam, że planujesz zrobić
durniów ze mnie i z tego faceta, dokładnie tak, jak zrobiłeś to z Billem?
- Musisz ciągle wracać do jego
tematu? - warknąłem wreszcie, widząc, że Lucas najwyraźniej jest bardziej
rozgarnięty niż się tego po nim spodziewałem.
- Owszem, muszę. Wyobraź sobie, że
nie jestem tu dla własnego widzimisię. A przynajmniej w bardzo małej części.
Zamierzam cię stąd wyciągnąć dla niego, więc tak, będę o nim wspominał bez
przerwy. Może za którymś razem ruszy cię sumienie.
- Wiesz… - mruknąłem, zwyczajowo już
pochylając się lekko ku niemu. - Jak już rzeczywiście wyjdę na wolność, należy
ci się niezłe manto.
- Nie. Boję. Się. Twoich. Gróźb,
Kaulitz. Nie zrobisz mi nic złego. Szybka piłka. Idziesz na terapię i
współpracujesz z doktorkiem albo wychodzę stąd i przekazuję wszystko, co wiem.
Chcę znać odpowiedź zanim jeszcze stąd wyjdę. Nie mam dużo czasu, więc
streszczaj się.
Słysząc o tym, że nie mogę dłużej
zwlekać, skrzywiłem się wściekle. Naprawdę zrobiłbym wiele, żeby tylko odwlec
to wszystko w czasie. Zaczynałem wątpić, czy spontaniczne proszenie psychologa
o pomoc było dobrym wyborem. Tych dwóch równie dobrze mogło się dogadać przeciw
mnie. Tak, czy inaczej, nie miałem innego wyjścia.
- Zgadzam się na terapię -
powiedziałem wreszcie, nieprzerwanie mordując go wzrokiem.
- Trzymam cię za słowo, Tom. Jeśli
będziesz próbował grać na czas albo stawiał się w trakcie, dowiem się o tym, a
wtedy nie czekaj już na mnie i kolejne ostrzeżenie. Nie będę już wtedy liczył
na twoją poprawę, jeśli umowa zostanie z twojej strony zerwana, ja dopilnuję,
aby każdy kto powinien, dowiedział się, że wcale nie jesteś mordercą -
powiedział, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Próbowałem zrozumieć, jak można
tak krzywdzić siebie i innych, ale to faktycznie musi być choroba, bo tego nie
da się logicznie wytłumaczyć, nawet zdarzeniami, które miały miejsce. Nie wiem
sam, którego z was mi bardziej żal: ciebie, czy Billa, który nie potrafi
przyjąć do wiadomości, że widocznie nie jest dla ciebie taki ważny, jakby
chciał.
- Więc nie byłoby łatwiej po prostu…
żeby zapomniał? - podsunąłem, starając się ignorować to, co powiedział, bo
inaczej coś zżarłoby mnie od środka, a przecież chciałem, żeby Lucas
zrezygnował ze swojego planu. Najwyraźniej jednak był zbyt uparty, żeby dać
złapać się na coś takiego.
- Widzisz. A ja wolę upiec dwie
pieczenie na jednym ogniu. Bill będzie się cieszył, że wyszedłeś i może
wreszcie przejrzy na oczy, a ty przestaniesz być darmozjadem na więziennym
garnuszku i może jakoś znormalniejesz.
- Mam się dobrze. To głupie -
warknąłem.
- Właśnie dlatego. Do zobaczenia,
Tom. Pozdrowiłbym od ciebie Billa, ale jeszcze nie może się dowiedzieć, co
robię - rzucił na odchodne, zostawiając mnie tam samego, dopóki strażnik po
mnie nie przyszedł.
- Idziemy od razu na spotkanie z tym
twoim psychologiem - oznajmił mi, prowadząc mnie korytarzem w kierunku
odpowiedniej sali. To rzeczywiście cudownie, że ci dwaj wszystko sobie
ukartowali, a ja mogłem tylko tańczyć, jak mi zagrają. Zastanawiało mnie przez
chwilę, czy aby ta jego wizyta dzień wcześniej nie była również sprawką Lucasa.
- Wolałbym najpierw pójść na obiad -
mruknąłem niechętnie, na co strażnik zaśmiał się ze mnie. Przez myśl przeszło
mi, że może jednak mu przeszło za tamto, chociaż wcale nie byłem dla niego
specjalnie uprzejmy od tego czasu.
Zresztą. Było mi już wszystko jedno.
CXV.
Okazało się, że psycholog czekał na
mnie już od kilkunastu minut i nawet nie wiedział o tym, że rozmawiałem chwilę
wcześniej z Lucasem, w co jednak mu nie uwierzyłem. Spodziewałem się, że zaraz
zacznie namawiać mnie na tą posraną hipnozę i jak tonący chwyta się brzytwy,
tak ja planowałem już zacząć się tłumaczyć, że nie jestem w stanie się do tego
zmusić, a jeśli to zrobię przez groźbę tego chłopaka i tak przecież nic z tego
nie będzie… Jednak mężczyzna nie wspomniał o niej ani słowem. Ani przy tym
spotkaniu, ani na kolejnych. Dużo rozmawialiśmy. Zapytał mnie nawet, dlaczego
wcześniej nie chciałem nic mu powiedzieć, a teraz nagle się przed nim
otworzyłem. Chciał znać tego powód, ale nie potrafiłem mu go podać, prócz
stwierdzenia, że szukałem pomocy…
Nasze dyskusje wyglądały nieco
inaczej niż wcześniej, chociaż często wracałem po nich do celi poirytowany. Tam
jednak nie było nikogo, kto mógłby ukoić moje nerwy, natomiast poza nią nikt by
nie zrozumiał. Mimo to nie mogłem zrezygnować z terapii, bo Lucas z pewnością
zrobiłby to, o czym mówił. W końcu przywykłem do regularnych rozmów z
terapeutą. Nie czułem się po tym wszystkim ani odrobinę zdrowszy, ale wciąż
zostawałem na swoim miejscu, a więc stawiałem na swoim. Może i z czasem było mi
łatwiej rozmawiać z nim o wszystkim, co mnie gnębiło, ale nie zmieniało to
faktu, że pomimo wyrzucania z siebie żali, one wciąż powracały. Kiedy wspomniałem
o tym psychologowi, odpowiedział mi, że ktoś mądry powiedział, że tragedia trwa
tylko chwilę, a cała reszta cierpienia to nasze dzieło. Gapiłem się wtedy na
niego bez zrozumienia i chociaż próbowałem znaleźć sposób, żeby się wyłączyć,
to wszystko wciąż wierciło mi dziurę w brzuchu.
Nawet nie zauważyłem, kiedy moje dni
zaczęły kręcić się wokół tych spotkań i rozmów. Czas mi się zlewał, ale
wydawało mi się, że minęło go naprawdę wiele, odkąd przyjaciel Billa zgodził
się na układ z terapią, zamiast natychmiastowego przyznania się do…
niewinności. Wciąż myślałem o tym z gniewem, ale wydawało mi się to dość
odległe, żeby to ignorować.
Gdy któregoś dnia zaprowadzono mnie
do innego pomieszczenia niż zwykle, byłem zaskoczony i jako, że trafiłem tam
jeszcze przed psychologiem, rozeźlony zdążyłem już nawyszukiwać się powodów,
dla których mnie tam przyprowadzono. Był to niewielki kwadratowy pokoik,
pomalowany jasnobrązową farbą z białym paskiem przy suficie. W środku
znajdowała się skórzana brązowa sofa i fotel do kompletu, stolik i kozetka.
Prychnąłem znacząco na ten widok, czekając tylko, aż pojawi sie terapeuta, żeby
wybuchnąć.
- Witaj, jak się dziś czujesz? -
zapytał mnie od razu, gdy zamykał za sobą jeszcze drzwi, za którymi
dostrzegałem strażników. W kącie pokoju stała nawet duża doniczka z kwiatem.
- Poirytowany. Co to za cyrki?
- Chodzi ci o zmianę pomieszczenia?
Już jakiś czas temu nad tym myślałem, poza tym dziś mamy wyjątkowe spotkanie -
oznajmił, na co posłałem mu lodowate spojrzenie.
- Kpisz sobie ze mnie, tak? Myślisz,
że jeśli postawisz mi kozetkę i kwiatka w kącie, to zgodzę się na wszystko?! Sam
mówiłeś, że wymuszona terapia, czy hipnoza nie są skuteczne, więc po co te
podchody?! Nie jestem idiotą, nie będzie żadnych transów, hipnozy ani…
- Zaczekaj, Tom - przerwał mi,
kładąc dłoń na moim ramieniu. Niespodziewanie ucichłem i spojrzałem na niego
zaskoczony. - Nie masz powodu, by się denerwować. Już dawno przyjąłem, że nie
zgadzasz się na hipnozę i nie zamierzam w to ingerować. Masz pełne prawo
odmówić sposobu leczenia, który ci nie odpowiada. Nawet przez myśl mi nie
przeszło, żeby cię dziś do tego nakłaniać - powiedział spokojnie, wskazując mi
fotel. - Usiądź sobie wygodnie, porozmawiamy.
Zaczął jak zwykle i jak zwykle
czułem się źle, że na niego naskoczyłem, chociaż to jedynie moje obawy w tym
momencie szukały sobie w nim wroga. Westchnąłem zmieszany i zająłem miejsce.
Fotel okazał się miękki i wygodny, wbrew temu, jak wyglądał na pierwszy rzut
oka. Przymknąłem na moment oczy, żałując, że nie mogę mieć takiego w celi.
- Chciałbym, żebyś pomógł mi dziś
zrobić podsumowanie naszej współpracy - oznajmił, rozsiadając się ze swoją
podkładką z notatkami na sofie.
- Znaczy, że to już koniec?
- Przekonajmy się - odparł niejasno.
- Czy pamiętasz jeszcze nasze pierwsze spotkanie? - zapytał, na co skinąłem
twierdząco głową. - Muszę przyznać, Tom, że nie byłeś łatwym pacjentem.
Szczególnie na początku. Między tobą a Billem było tyle emocji i przeżyć, że
nie miałem najmniejszych szans do ciebie dotrzeć. Spodziewałem się tego, że
pozwolisz mu po prostu odejść. Liczyłem na to, że kiedy nie będziesz już za nim
wodził wzrokiem, łatwiej będzie się nam dogadać. Nie jestem przekonany, czy
miałem rację. Ale w końcu otworzyłeś się przede mną. I nie mówię tu o tamtym
widzeniu, gdy byłeś przerażony, że za chwilę po prostu każą ci opuścić więzienie,
ale wielu kolejnych spotkaniach, które mamy za sobą. Nauczyłeś się szukać
odpowiedzi w sobie, nie reagować na wszystko złością. Przede wszystkim
nauczyłeś się rozmawiać o tym, z czym masz problem. Nawet jeśli muszę jasno
podkreślić, że zgodziłeś się wrócić do terapii tylko przez groźby Lucasa, co
jak sam wiesz na początku bardzo mi się nie podobało, z czasem zacząłem
zauważać efekty. Na tyle, na ile zdecydowałeś się mi na to pozwolić, poznałem
twoją historię, poznałem historię twojego brata, dowiedziałem się też, że coraz
częściej we wspomnieniach mylisz go z Billem. Z tego, co pamiętam ani razu nie
zdecydowałeś się rozważyć na głos, co to może oznaczać. Masz może dziś jakiś
pomysł?
- Ty jesteś psychologiem.
- Owszem, ale ty jesteś pacjentem. I
to ty przede wszystkim musisz nauczyć się poznawać siebie. Cudze słowa łatwiej
od siebie odrzucić, dlatego chciałbym, żebyś to ty spróbował coś z tego
wywnioskować.
- Tęsknię za nim - powiedziałem
wreszcie, wzruszając ramionami. Naprawdę nie cierpiałem mówić wprost o
uczuciach. - Nie tylko on się we mnie zakochał, o czym wciąż ktoś zapomina, powtarzając
mi, że sprawiam mu ból. Myślę, że to dlatego.
- Tęsknisz za nim równie mocno, jak
za bratem? - podsunął mi, na co przeszły mnie dreszcze. Zastanowiłem się nad
tym i wreszcie spuściłem wzrok, nie chcąc odpowiadać. Najwyraźniej facet od
razu to pojął, bo usłyszałem jego słabe westchnięcie. - Wiem, że to trudne, ale
spróbuj się zmusić.
- Nie tęsknię za bratem… -
wymruczałem w końcu cicho, jednocześnie mając nadzieję, że facet nie usłyszy i
że jednak usłyszy, żebym nie musiał tego powtarzać.
- Czy to dlatego, że tyle przez
niego przeszedłeś?
- Może. Wszystko się sypie, gdy o
nim myślę.
- A jednak na jego miejscu pojawia
się Bill. Czy problem związany z nim zajmuje teraz miejsce tamtego?
- On nie jest problemem -
powiedziałem od razu, choć przez dłuższą chwilę nie mogłem zebrać myśli. - Po
prostu pojawia się zamiast niego z tęsknoty. Nie widziałem go odkąd go
wypuścili - rzuciłem wreszcie, krzywiąc się znacząco.
- Nie próbowałeś do niego zadzwonić?
- Nie zostawił mi numeru - niemal
warknąłem, denerwując się jak zwykle, gdy wypominał mi coś podobnego. - Poza
tym powiedział, że nie spotka się ze mną dopóki sobie kogoś nie znajdzie, czy
coś takiego.
- Rozumiem.
- Za to ja nie rozumiem jednej
rzeczy - oznajmiłem, wpatrując się wyczekująco w mężczyznę, który gestem dał mi
znać, żebym powiedział, o co chodzi. - Skoro nawet nie chciał pan namówić mnie
na hipnozę, to po co cała ta szopka z terapią?
- Jest wiele rodzajów terapii.
Możliwe, że gdybyś się wtedy zgodził, dziś wszystko byłoby łatwiejsze, ale nie
znaczyło to, że się poddałem. Jednak efekty naszej wspólnej pracy przez
ostatnie dwa miesiące łatwo dostrzec - stwierdził, na co ja uniosłem jedynie
zaskoczony brwi. Po pierwsze: naprawdę minęły dwa miesiące…? Po drugie: jakie
efekty?! Terapeuta od razu zauważył moje niedowierzanie, a jednak uśmiechnął się.
- Wciąż tego nie dostrzegłeś, Tom? Może jest coś jeszcze, co chciałbyś
powiedzieć mi o swoim bracie?
- Nie. Powiedziałem już wszystko, co mogłem, a nawet dużo więcej. Nie chcę już do tego wracać - oznajmiłem uparcie. - Chcesz, żebym to powiedział? Dobra, był chory. Był chory niemal od urodzenia na wszystko, co się dało, więc dlaczego miałbym nie uwierzyć, że zwariował? Naprawdę chciałbyś dyskutować całą wieczność o tym, że brat rzucił się na ciebie z nożem, a potem poderżnął nim sobie gardło…?
- Nie. Powiedziałem już wszystko, co mogłem, a nawet dużo więcej. Nie chcę już do tego wracać - oznajmiłem uparcie. - Chcesz, żebym to powiedział? Dobra, był chory. Był chory niemal od urodzenia na wszystko, co się dało, więc dlaczego miałbym nie uwierzyć, że zwariował? Naprawdę chciałbyś dyskutować całą wieczność o tym, że brat rzucił się na ciebie z nożem, a potem poderżnął nim sobie gardło…?
- Myślę, że to lepsze, niż z tego
powodu przesiedzieć całe życie w więzieniu - rzucił w końcu tekstem, który
słyszałem już tysiąc razy od Billa i od Lucasa, ale właśnie teraz sprawił, że
zrobiło mi się słabo i prawie zadałem sobie pytanie: co ja wyprawiam? - Ciężko
mi cię naprowadzić, więc powiem wprost, Tom. Jeszcze dwa miesiące temu nie było
mowy, żeby choćby słowem wspomnieć przy tobie o twoim bracie i tamtym dniu.
Teraz sam potrafisz o tym mówić z odpowiednim dystansem i przestałeś oszukiwać
zarówno samego siebie, jak i innych, że go zabiłeś.
- Powiedziałem ci prawdę, więc po co
miałbym dalej kombinować? - mruknąłem sceptycznie.
- A jednak chociaż Bill znał prawdę,
inaczej do tego podchodziłeś - odparł, tym razem skutecznie mnie uciszając. -
Uważam, że ze swojej strony zrobiłem wszystko, co mogłem i twój uraz nie
powinien ci więcej przeszkadzać w dokonywaniu wyborów. Oczywiście jeśli
będziesz chciał, możemy być w kontakcie i wciąż prowadzić rozmowy podobne tym,
które miały miejsce przez ostatni czas. Niemniej, tak jak wcześniej zauważyłeś,
to już koniec.
- I niby jestem już zdrowy? Co ja
teraz powiem Lucasowi? On już wie, że to ostatni dzień? - zapytałem nagle
zaniepokojony.
- Owszem, wie. Ale zastanów się,
Tom, czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Rozmawialiśmy o twojej rodzinie, o tym,
jak mogą zareagować ludzie, obawiałeś się tego. Ustaliliśmy jednak, że nie było
w tym twojej winy. Chciałeś jak najlepiej dla swojego brata i oni o tym
doskonale wiedzieli, należy im się prawda. Nie przytaknąłeś mi wtedy, ale… Czy
naprawdę się ze mną nie zgadzasz?
- Bill i Lucas też tak mówili -
odpowiedziałem po dłuższej chwili ciszy. - I myślę, że… - urwałem, czując, że
nie potrafię jednak powiedzieć tego głośno. Podniosłem tylko wzrok na mężczyznę
i niezręcznie zagryzłem wargę. Mimo to byłem pewien, że i tak wie, co chciałem
powiedzieć.
- Podobno dom jest tam, gdzie serce.
Sam musisz podjąć tę decyzję, ja zrobiłem swoje. Dziś jeszcze jest jedna rzecz,
którą przygotowałem i uwierz, że musiałem niemało się natrudzić, żeby to doszło
do skutku. Więc jeśli nie masz nic przeciwko, pożegnamy się już, ale zaczekasz
tu jeszcze chwilę - poprosił na koniec, podnosząc się ze swojego miejsca. Chyba
wciąż byłem jeszcze oszołomiony nagłą informacją o zakończeniu terapii.
Wstałem, gdy do mnie podszedł, ciesząc się, że podczas spotkań nie musiałem
nosić kajdanek i uścisnąłem mu dłoń po tym, jak ją do mnie wyciągnął. Byłem
zaskoczony myślą, że będzie mi brakowało tych rozmów i aż uśmiechnąłem się pod
nosem. - Trzymaj się, Tom. Polubiłem cię, chociaż byłeś najbardziej nieprzystępnym
z moich pacjentów, ale wierzę, że sobie poradzisz. Na mnie już czas.
- Więc… hm… - Trudno było mi
cokolwiek sensownego z siebie wydusić. - Dziękuję.
- Cieszę się, że mogłem pomóc. Do
zobaczenia - powiedział jeszcze tylko i wyszedł.
Zagapiłem się skonsternowany w
miejsce, gdzie zniknęły jego plecy i nie zdążyłem nawet usiąść, czy zacząć się
zastanawiać nad tym, czy rzeczywiście coś się we mnie zmieniło, gdy drzwi otworzyły
się ponownie…
CXVI.
Kilka dni temu zadzwonił do mnie
psycholog, prosząc o spotkanie. Byłem zaskoczony nie tylko tym, że tak nagle
sobie o mnie przypomniał, ale również dlatego, że zasugerował, iż chciałby mnie
odwiedzić. Oczywiście powiedziałem o tym Lucasowi, który z jakiegoś powodu od
razu załatwił sobie wolne na kolejny dzień i od rana chodził, jak przecinak.
Nic z tego nie rozumiałem, a on nie chciał nic mówić. Byłem jednak już dość
zmęczony udawaniem w robocie idealnego pracownika i kolegi z pracy, czy choćby
wysłuchiwaniem kolejnych opowieści przyjaciela, co też ciekawego odkrył tego
dnia. Właściwie dość miałem już chyba wszystkiego. Dlaczego adwokat musiał
kazać mi nakłamać tamtego dnia w sądzie? Może dostałbym dożywocie i nie musiałbym
nigdy oglądać tego okrutnie cudownego świata? Obróciłem się na pięcie i
oznajmiłem kumplowi, że nie zamierzam z nim rozmawiać, skoro się tak zachowuje
i ma jakieś durne sekrety.
Potem przekonałem się, że
najwyraźniej uznał, iż kilka godzin milczenia jest lepsze, niż kilka godzin
mojego dręczenia go o to, co wie i dlaczego to przede mną ukrywa.
Gdy wreszcie doczekaliśmy się
odwiedzin terapeuty, przez dłuższy czas nic nie chciało wydać się jaśniejsze
niż było chwilę temu. Lucas za to kilkukrotnie próbował mnie namówić, żebym poszedł
zająć się czymś w kuchni. Co ten krętacz miał wspólnego z moim psychologiem -
nie miałem pojęcia, ale nie podobało mi się to. Posyłałem mu więc jedynie
wymowne spojrzenia albo uświadamiałem, że mam gościa i nigdzie się nie
wybieram, zaraz wracając jednak do wcześniejszej rozmowy na temat tego, jak mi
się aktualnie układa. Zacząłem od mieszkania z Lucasem i pracy, opisując
wszystko ze szczegółami, omijając jednak szerokim łukiem całą prawdę. Nie
specjalnie chciałem, żeby mój kumpel wysłuchiwał, co się ze mną dzieje po raz
kolejny i tak pewnie doskonale widział. W końcu to on musiał nas zostawić, żeby
zająć się obiadem.
- Rozumiem, że to była wersja
oficjalna, Bill? - zwrócił się do mnie mężczyzna na co pokiwałem nieco niezręcznie
głową.
- Nie wiem, co się we mnie zmieniło.
Jest Lucas. Jest, a przecież zawsze potrzebowałem jego obecności. Mam pracę, są
znajomi, ale… Czuję się sam jak palec. Bezbronny, niemal nagi. Nie rozumiem. Im
bardziej staram się odegnać o siebie te uczucia, tym bardziej w nich grzęznę…
Nie potrafię przestać o nim myśleć… - dodałem na koniec, spuszczając głowę, bo
od razu w moich oczach stanęły łzy. Zakląłem cicho pod nosem, postanawiając
wziąć się w garść. Zamrugałem powiekami, żeby wilgoć się rozpłynęła i wziąłem
głęboki oddech. - Oprócz tego jest całkiem znośnie, ale miałem cichą nadzieję,
że masz dla mnie jeszcze jakieś wieści - stwierdziłem, przyglądając mu się
wyczekująco. - Rozmawiałeś z nim chociaż? Chociaż spróbował? - dopytywałem,
czując, że serce dudni mi w piersi jak wielki dzwon.
- Bill, widzisz… Tom za kilka dni
kończy terapię - oznajmił wreszcie, przez co moje oczy otworzyły się szerzej, a
walący mi dotąd po żebrach dzwon nagle jakby ucichł. Czy to możliwe?
- Czy to… możliwe, że się udało?
- Niczego nigdy nie możemy być
pewni. Wiem tylko, że udało mi się coś w nim otworzyć. Coś się zmieniło.
Jednak, nie jestem w stanie powiedzieć ci na pewno, że efekty będą takie, jak
obaj tego oczekujemy. W związku z tym, chciałbym cię poprosić, jako psycholog
Toma, żebyś przyszedł się z nim spotkać na zakończenie terapii - powiedział
wreszcie i tym razem żadną siłą nie byłem w stanie powstrzymać pojedynczych
łez.
- Obiecałem mu, że nigdy, nigdy nie
przyjdę. Chyba, że… - zawahałem się. - Nie potrafię uwierzyć, że on naprawdę
zdecyduje się wyjść.
- Przyjdź. Uważam, że żaden z was na
tym nie straci, a nawet najmniejsza nadzieja jest warta podjęcia próby. Nie
będzie lepszego momentu.
- Kiedy dokładnie? - zapytałem
wreszcie, a on uśmiechnął się do mnie ciepło.
Teraz stałem naprzeciw tych drzwi,
czekając, aż przyjdzie czas na tę chwilę. Serce znów chciało wylecieć mi z
klatki piersiowej. Bałem się. Nie miałem zielonego pojęcia, jak się zachować po
tym wszystkim, co powiedzieć. Nie wiedziałem nawet, czy zechce ze mną rozmawiać
po tym, jak odszedłem nie odzywając się zgodnie z wcześniej wypowiedzianymi
słowami.
Gdy psycholog wyszedł zza drzwi i
przywitał się ze mną, byłem już blady jak kartka papieru, czego nie omieszkał
mi uświadomić. Lucas nawet nie wiedział, że zostałem poproszony o przyjście,
inaczej byłem przekonany, że zechciałby przywlec się tu ze mną. Wiedziałem
natomiast, że będę miał szansę spędzić kilka chwil tylko i wyłącznie w
towarzystwie Toma i nie potrafiłem sobie tego odmówić.
- I jak się czujesz?
- Przerażony - odparłem zgodnie z
prawdą. - A on?
- Zaskoczony. Dopiero dziś
powiedziałem mu, że to koniec. Nie wie, co go czeka za chwilę, więc daj mu
dojść do siebie, nim zadasz mu jakiekolwiek pytanie. Szczególnie to ważne
pytanie, o którym obaj zapewne myślimy. I nie czekaj, aż będziesz gotowy tam
wejść, bo będzie tkwił tam do jutra. Powodzenia, Bill. Ja muszę uciekać. Będę
trzymał kciuki i na pewno zadzwonię - oznajmił mi jeszcze, po czym chwycił
swoją torbę i niemal wybiegł. Musiał być spóźniony.
Westchnąłem ciężko i spojrzałem na
strażnika, który uśmiechał się do mnie rozbawiony. Zapewne nic z tego
wszystkiego nie pojmował, ale widocznie bawiło go, że wcześniej byłem tu
więźniem, a teraz musiał traktować mnie jak gościa. Chociaż właściwie nigdy nie
miałem z nim specjalnie źle. Uśmiechnąłem się słabo na tę myśl i wcisnąłem
klamkę. Co racja, to racja - bardziej gotowy na to spotkanie już nie mogłem być.
Czoko! no ja Cię chyba zamorduję. musiałaś przerwać w takim momencie? Jesteś okrutna! grr.
OdpowiedzUsuńpomijając moje oburzenie przerwanym odcinkiem...jejku, wzruszyłam się. Był piękny.
Mam nadzieję, że Tom uwierzy w siebie i zdecyduje się stawić czoło rzeczywistości, bo Bill bez niego coraz bardziej się wypala.
Jestem zachwycona Twoim pisaniem i proszę, nie każ czekać zbyt długo na dalszą część.
Weny życzę. A na krwawy płacz niespełnionej macicy polecam rumianek ; )
Zaczytałam się... a to już koniec! Przerwać w takim momencie? Och, czuję, że się powtarzam, ale po raz kolejny czuję niedosyt! Czytając dzisiejszy odcinek miałam łzy w oczach, szczególnie w momencie, kiedy Tom mówił o swoim bracie... Mam nadzieję, że nie każesz zbyt długo czekać na nową część, bo chyba nie wyrobię :D Tak bardzo jestem ciekawa spotkania Billa i Toma.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i miłego wieczoru :*
Ciekawa jestem jak obaj zareagują na to spotkanie.
OdpowiedzUsuńSzczególnie ciekawi mnie reakcja drania, któremu w końcu udało się skończyć terapię. Alleluja!
No zobaczymy, zobaczymy :)
Do cholery no jakie frustrujące jest zachowanie Toma! przynajmniej w tej pierwszej połowie... Jak mnie irytowały jego słowa, jego myśli, jego postawa. Takie nerwy się we mnie budziły, że myślałam, że przy jednym podejściu nie dokończę tego czytać, bo mój laptop tego nie przeżyje kiedy się na nim wyżyję xD A jakbym takiego Toma miała pod ręką w tej chwili to z pewnością ja bym skończyła w więzieniu za morderstwo z premedytacją! xD
OdpowiedzUsuńPo prostu w głowie mi się to nie mieści, że wciąż tak postępuje i karze siebie, bo nadal czuje się winny za śmierć brata i też boi się życia na wolności, a Billa każe za tą miłość jaką go biedak obdarzył... Sam go też kocha, a jednak wolał by ten o nim zapomniał, niż dołączyć do niego na wolności. Nie umiem aż opisać w słowach tej swojej irytacji jaką odczuwam z powodu postępowania Toma. Chociaż z drugiej strony też rozumiem, że to nie może być takie proste. Tom ma nie małe problemy ze sobą po tym jak jego brat odebrał sobie życie na jego oczach i pozostawił go z poczuciem winy. Więc zrozumiałym jest to, że bardzo wpłynęło to na jego psychikę i ciężko jest mu się pozbierać. Nie chciał sobie pomóc, nawet dla Billa, bo był przekonany, że nic mu nie pomoże, a tak jak jest, jest dobrze.
Jednak co by było jeśli Bill chciałby sobie coś zrobić, z tej całej tęsknoty i z powodu tych dręczących myśli, że może nic nie znaczył dla Toma, że może był tylko jego rozrywką i zabawą, zabiciem czasu, skoro teraz on nie chce wyjść na wolność by z nim żyć. Wtedy to dopiero Tom by się czuł okropnie... Ani przez chwile nie pomyślał o tym, że może doprowadzić Billa do takiego stanu. Chyba, że jednak był przekonany, że Bill jest tak silny by to przetrwać i zapomnieć o nim.
W każdym razie na całe szczęście Bill ma takiego dobrego przyjaciela. Może szantaż to nie jest zbyt dobra rzecz, ale tym zmusił przynajmniej Toma do terapii i choć Tom był tak oporny i nie wierzył w jej powodzenie, to jednak coś się ruszyło. Coś się zmieniło, otworzył się i wierzę, że już teraz jest na dobrej drodze.
Chociaż ciągle się zastanawiam, jak to może wyglądać jeśli on wyjdzie. Wcześniej interesowały go kobiety, więc jak to będzie gdy wróci do normalnego świata i one znów zaczną go otaczać... Ciekawi mnie co by było jakby pojawiła się dziewczyna, z którą był w tamtym okresie.
Myślę też momentami nad tym, czy ta miłość do Billa też nie jest pewnego rodzaju odpokutowaniem. Nie odwzajemnił uczuć brata, a ten się zabił, po czym w życiu Toma pojawia się ktoś tak cholernie podobny do jego zmarłego brata. Czy z powodu tego uderzającego podobieństwa, jego podświadomość nie podpowiadała mu, że musi się nim zaopiekować i dać to czego odmówił bratu. Obdarzyć miłością. Wiem, że Tom uważa, że nie patrzy na Billa w ten sposób, bo przypomina on jego brata, ale czy tak rzeczywiście jest?
Lubię się tak zastanawiać i wyobrażać co mogłoby być dalej :D ale zobaczymy czym zaskoczysz :)
A w ogóle przerwałaś w takim momencie! I jak ja mam teraz wytrzymać do kolejnej części? Ciężko będzie... Bo jestem ciekawa ich spotkania teraz, co Tom zrobi, co powie po tym czasie i po tej terapii. Czy Bill zauważy w nim po tym jakieś zmiany.
UsuńI szkoda mi Billa, jest taki zawsze najbardziej cierpiący, choć zawsze stara się jakoś walczyć i sobie radzić, choć sam jest również zagubiony. Wiem, że Tom też miał i ma (choć teraz to już na własne życzenie) cholernie ciężko, to jednak zdecydowanie częściej działa mi na nerwy aż za bardzo :D
A tak poza tym to dopiero dziś przeczytałam Twoją odpowiedź na mój komentarz pod poprzednim odcinkiem. I cieszę się, bardzo, że poprawiłam Ci humor. Miło mi z tego powodu :) Polecam się na przyszłość jakby co haha :D
I z pewnością napisane przez Ciebie teksty będą zawsze na mnie wpływać. Sama widzisz ile jest we mnie emocji! I tak większości tego co mam w myślach nie umiem wyrazić tak jakbym chciała, niestety. A do tego jeszcze ciężko mi się skupić jak co chwilę coś mi przerywa w pisaniu tego komentarza. Jak ja tego nie lubię! Zawsze wszyscy coś ode mnie chcą, jak akurat jestem zajęta... ;/
No to na razie chyba na tyle xD I skoro lubisz długie komentarze to dobrze, bo ja jak widać, jak już zacznę pisać to skończyć nie mogę i wszystkie swoje dziwne przemyślenia chcę wyrazić :D Ale tak już mam, obym Cię tym jednak nie zanudziła nigdy hehe :D
Więc weny życzę i dodawaj coś szybko, bo mnie ciekawość zżera!
Buziaki :* :)
Czokuś no znowu płakałam :-( to opowiadanie jest po prostu cudowne, ale odcinek znów taaaaki krótki i przerwany W TAKIM momencie, no jak mogłaś?! czekam na jak najszybsze dodanie nowego odcinka, a mam nadzieję, że na szybsze niż teraz, bo ciekawość mnie zżera. tak bardzo chcę wiedzieć co oni teraz zrobią i jak to wszystko się potoczy :-( życzę ogromnej weny kochana i trzymaj się, kocham cię za te opka :-*
OdpowiedzUsuńmoże jakiś odcinek dzisiaj? prooooosimyyyyyyy :(
OdpowiedzUsuń