niedziela, 9 listopada 2014

Między kratami a rzeczywistością [CXVII-CXX]

Witam :).
Wiem, że to wszystko się znowu przeciągnęło, no, ale nie jestem w stanie nic na to poradzić. Nie miałam nawet jak przysiąść, żeby przepisać to, co miałam już napisane na kartkach. Ale już wszystko jest przepisane, nawet zostało mi coś do następnej części, więc mam nadzieję, że pojawi się szybciej - biorąc pod uwagę, że jest jeszcze wolny wtorek, powinno się udać, chociaż jest jeszcze jedna ważna rzecz, do której muszę przysiąść, ale to się jeszcze zobaczy :). Mam nadzieję, że tym razem uda mi dodać prędzej te dwie części ;).
Póki co liczę na Wasze opinie i marudzę już dłuższej ;).


Wasza Czokoladka :).






CXVII.
            Na niekończącą się chwilę na jego widok zapomniałem, jak się oddycha. Wiedziałem, kogo zastanę po wejściu do tego pokoju i nawet nie miałem żadnych konkretnych oczekiwań, nie chcąc boleśnie się zawieść, a jednak odebrało mi dech w piersi, gdy tylko spojrzałem w jego stronę. Minęło kilka miesięcy odkąd ostatni raz się widzieliśmy. Przez ten czas jednak Kaulitz zdołał się nieco zmienić. Już na pierwszy rzut oka było widać, że bardzo dużo ćwiczył. Stanowczo więcej, niż wtedy, gdy ja tu byłem. Wiedziałem też, że w ten sposób zawsze reagował na nerwy czy obawy. I chociaż sam bez niego przechodziłem katusze, coś zabolało mnie wewnątrz na myśl o tym, co on musiał tu przechodzić. Całkiem sam. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, żeby komukolwiek wyjawił prawdę. Nawet po tym, jak wrócił na terapię.
            Tom stał nieruchomo, wpatrując się we mnie, jak w jakąś zjawę. Nie odzywał się, tylko jego oczy powtarzały w kółko: niemożliwe! W tamtej chwili najbardziej w świecie pragnąłem, żeby jego opanowanie zniknęło, żeby zrobił jakiś ruch, powiedział coś. Cokolwiek prócz tej okrutnej ciszy.
            Po krótkim zawahaniu zamknąłem za sobą drzwi i zrobiłem krok w jego kierunku, starając się nie okazywać swojego podenerwowania. Wszystko jednak poszło na nic, gdy zdecydowałem się wydać z siebie pierwsze drżące słowo.
            - Cześć - rzuciłem drżącym głosem, słysząc już, że nie będzie mnie stać na spokojną rozmowę. Niemal wstrzymałem powietrze, widząc, jak zaciska dłonie w pięści, a wargi w cienką linię. Coś się wtedy we mnie złamało.
            Boże, on naprawdę mnie nie chce. Nie chce mnie nawet widzieć na oczy!
            Spuściłem wzrok, nie będąc w stanie znieść tego widoku.
            - Wybacz to najście… - odezwałem się wreszcie, podnosząc mimo wszystko z godnością wysoko głowę. Przez moment zmusiłem się, by przyglądać się jego zachowaniu, aż wreszcie spojrzałem w stronę stolika i kanapy. Och, w tym pomieszczeniu naprawdę nie było nic interesującego. - Dowiedziałem się, że kończysz terapię. Właściwie dopiero wtedy dowiedziałem się, że w ogóle do niej wróciłeś - dodałem nieco gorzko. - Psycholog twierdzi, że tym razem naprawdę się udało. Bardzo się cieszę i… Może to nieistotne, w końcu mieliśmy się więcej nie spotkać, ale… jestem szczęśliwy, że ci się udało.
            - Więc nawet nic nie wiesz… - odezwał się wreszcie bardzo cicho, co sprawiło, że poczułem mrowienie w całym ciele. Kiedy to ostatnio tak zareagowałem na czyjś głos? Na cokolwiek? Spojrzałem na nieco pytająco, na co z jego twarzy znikła lodowa maska. Skrzywił się i zaklął pod nosem. - Przepraszam cię, Bill.
            - P-przepraszasz…? - Nie rozumiałem.
            - To raczej nie poprawi twojego samopoczucia, ale chcę być z tobą szczery. Już w tej chwili, żeby mieć to za sobą. Owszem, przeszedłem terapię, ale nie zrobiłem tego ani dla siebie, ani dla ciebie. On chyba sam powinien ci powiedzieć, ale doszło do tego, że…
            - Nie, nie, nie! - moje ręce wystrzeliły przede mnie bez mojego wpływu, gdy dotarł do mnie pewien sens jego słów. Nie mogłem uwierzyć i jednocześnie nie maiłem już siły dłużej udawać i wstrzymywać emocji czy łez. Jakim cudem? Jakim cudem mogłem sobie ubzdurać jego uczucia do mnie? A może to była moja wina? Odszedłem, uciekłem i przyrzekłem nigdy nie wracać, więc dlaczego miałbym się dziwić, że znalazł sobie kogoś, kto wreszcie znaczył dla niego wystarczająco wiele, żeby zdecydował się zmienić swoje życie? Na jego twarzy malowało się przerażenie, gdy podniosłem na niego załzawione oczy. - Nie chcę tego słyszeć - rzuciłem, uśmiechając się boleśnie. - Oszczędź mi tego, Tom. Już wiem, że nie powinienem był przychodzić. Gdybym tylko wiedział… - jęknąłem niemal, czując, jak wiruje mi w głowie.
            Mój organizm nie mógł sobie znaleźć lepszego momentu na przypomnienie mi, że kiepsko mi idzie dbanie o siebie. Widok pomieszczenia przesłaniały mi łzy i jeszcze wszystko zaczęło się kręcić. Poczułem mdłości. Chciałem stamtąd uciec. Odwróciłem się więc na chwiejnych nogach i ruszyłem do wyjścia.
            - Bill, zaczekaj! - W głosie Kaulitza było słychać panikę, ale nie interesowało mnie teraz, czy za chwilę upadnę na twarz. Nie chciałem mu pozwolić, żeby dokończył. Niemal na niego wpadłem, gdy wskoczył gwałtownie między mnie a drzwi. - Jestem beznadziejny, wiem. Gdyby nie Lucas, pewnie…
            - Kto? - wydarło się z mojego gardła, gdy tylko dotarło do mnie to imię. Oczywiście, jest dość popularne, ale potem zaczęło mi się przypominać zachowanie przyjaciela, jego częste zdenerwowanie i sekrety. Był mi jedyną bliską osobą i pierwszy raz miał przede mną tajemnicę przez tak długi okres czasu. I to jaką. Jak miałem teraz wrócić do mieszkania? Jak psycholog mógł mi nie powiedzieć? Pomyślałem jednak zaraz potem, że Kaulitz równie dobrze mógł to przed nim ukryć. Teraz stał przede mną, najwyraźniej nie bardzo wiedząc, co z sobą zrobić. - Nieważne, nie chcę wiedzieć nic więcej. Już wychodzę, nie przejmuj się… - wydukałem, starając się głęboko i powoli oddychać. Nie potrzebowałem omdlenia w takiej chwili. Wpatrywałem się w klamkę, która wystawała zza jego pleców, jakby miała uratować mi życie.
            - Nie rozumiesz. To nieporozumienie. Ja nic… Lucas po prostu mnie…
            - PRZESTAŃ! - krzyknąłem wreszcie, mając daleko w poważaniu, czy w ten sposób ściągnę nam na głowę strażnika. To nawet wydało mi się jakimś wyjściem z sytuacji. Straż na pewno zabrałaby mnie z tego piekła. I rzeczywiście za chwilę drzwi się otworzyły i nieco przestraszony mężczyzna upewniał się właśnie, że nikomu nic nie grozi.
            - Kaulitz, co ty wyczyniasz?! Jeśli chce wyjść, to go przepuść!
            - Zamknij mordę, bo przysięgam, że jak cię sięgnę, to z zębów nie będziesz już miał co zbierać - warknął do niego Tom i dopiero to nieco mnie otrzeźwiło. Nie chciałem, żeby komuś stała sie krzywda. A wiedziałem, do czego zdolny jest ten człowiek. Szczególnie, że aktualnie nie miał kajdanek.
            - Daj spokój, Tom. Dlaczego tak się uparłeś, żeby opowiadać mi, jak mój najlepszy przyjaciel wbił mi nóż w plecy? - rzuciłem nieco sykliwie.
            - No, wiedziałem, że powinien ci sam… Czekaj, Bill, stój - zaczął mnie znów zatrzymywać, gdy próbowałem go wyminąć, podczas gdy strażnik najwyraźniej nie miał odwagi się bardziej wtrącić. Kaulitz w końcu zamknął mu drzwi przed nosem, znów odcinając mi drogę ucieczki. - Jaki ty się zrobiłeś trudny. Słuchaj, mam gdzieś Lucasa. Nie chodzi o niego, tylko o jego szantażowanie mnie! - udało mu się wreszcie powiedzieć, a mnie oczy otworzyły się szeroko. Co…? - Powiedział, że udało mu się odkryć prawdę i chciał, żebym się przyznał, inaczej on zrobi to za mnie. Skończyło się na tym, że musiałem zgodzić się na terapię. To wszystko - wyjaśnił, wzdychając głośno. - Mówił mi, że… nie radzisz sobie, ale ja nie mogłem. Przecież wiesz, Bill, że nie potrafiłem. Myślałem… że już nigdy więcej cię nie zobaczę, a ty przyszedłeś. Mimo wszystko. I jest mi wstyd.
            - Wstyd? - powtórzyłem ledwie słysząc swój własny głos.
            - Za każde "nie", które wcześniej ode mnie usłyszałeś…
            Wpatrywałem się w niego nierozumiejącymi oczyma przez dłuższy czas. Strażnik najwyraźniej zrezygnował z wtrącania się w naszą rozmowę. Zresztą swojego czasu nie raz i nie dwa kłóciliśmy się ze sobą. Aktualnie nie byłem w stanie pojąć, jakim cudem, tak bardzo się pomyliłem? Dlaczego od razu uznałem, że Kaulitz sobie kogoś znalazł? I to mojego Lucasa? Pewnie dlatego, że to tak brzmiało, a mój kumpel był pierwszym, który chciałby wybić mi go z głowy. I nie dałem mu dojść do głosu. Wciąż nie byłem jednak pewien, jak przyjąć jego słowa. Bałem się znowu popuścić wodzę wyobraźni, tym razem w tę drugą stronę.
            Czując, że moje policzki przypominają dorodne pomidorki, wziąłem głęboki oddech i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Co ja właściwie miałem teraz zrobić? A po co, do cholery, w ogóle tam przylazłeś? Zdawało się odezwać moje drugie, w miarę ogarniające "ja" w moim zakręconym umyśle. Odpowiedź na to pytanie była oczywista. Chciałem za wszelką cenę zabrać go do domu. Zachciało mi się śmiać z własnej głupoty.
            - Lucas… szantażował cię… przeze mnie - powiedziałem wreszcie, kręcąc z niedowierzaniem głową. Jak ten czub mógł w ogóle wpaść na coś tak... genialnego? Nigdy w życiu nie miałbym odwagi na coś takiego. Nigdy też nawet nie poprosiłbym nikogo, żeby zrobił to za mnie. A jednak, gdyby nie liczyć mojej pomyłki sprzed chwili, wyszło mu to całkiem sensownie. Tom przyglądał mi się bez słowa, wciąż jednak nie zbliżając się nawet na krok.
            - Podobno wspomniałeś mu, że jestem niewinny, a reszty dowiedział się sam - powiedział wreszcie, ale tym razem natychmiast zaprzeczyłem ruchem głowy.
            - Nie. Ja mu o wszystkim opowiedziałem - przyznałem się, czując, jak te słowa ciążą mi już na żołądku. Tom na moment odwrócił ode mnie wzrok, najwyraźniej rozczarowany. Albo zły. Spodziewałem się chłodu, ale nie zobaczyłem go ani też nie usłyszałem.
            - Miałem podejrzenia, że po prostu chciał cię kryć, ale… - urwał na moment, śmiejąc się jakby z niedowierzaniem. - Nasłuchałem się wystarczająco, żeby zrozumieć, dlaczego to zrobiłeś. To też… była moja wina.
            To musiał być jakiś dziwny sen. Tak sobie wtedy myślałem, patrząc w jego twarz. To naprawdę był ten sam Tom, którego znałem kilka miesięcy wcześniej? Tamten dostałby szału, gdybym przyznał się przed nim, że zdradziłem jego sekret.
            - Nie jesteś zły? - zapytałem wciąż niepewny, czy się nie zgrywa. Ale on pokręcił tylko przecząco głową. - Naprawdę się zmieniłeś - stwierdziłem, czując powoli, że moje serce wraca do normalnego biegu.
            - Może. Trochę - mruknął zmieszany, wzruszając ramionami, jednak jego oczy ani na moment nie oderwały się od mojej twarzy. - Bill… - zaczął znów po chwili, przy czym zauważyłem, że wreszcie zrobił krok więcej w moją stronę. Na moment wstrzymałem powietrze, całkiem zapominając, że miałem go przecież zapytać, czy chce wyjść, czy to zrobi. Wtedy liczyło się tylko moje imię wymawiane przez jego osobę tak, że pragnąłem zatopić się w tym dźwięku. - Wiem, że… już raz dałeś mi wyraźnie do zrozumienia, żebym się nie zbliżał, bo to koniec… A chwila obecna to nawet nie wynik moich dobrych chęci… Tęskniłem. Niewiarygodnie, nie wiedziałem nawet, że tak można.
            Zaśmiałem się, nie będąc w stanie powstrzymać się przed uśmiechem, który zaraz potem wymalował się na mojej twarzy. Oczy Kaulitza zabłyszczały i znów nieco się do mnie zbliżył, najwyraźniej bliższy nadziei. Chyba rozumiałem do czego dążył, ale przede wszystkim miałem w głowie kompletny mętlik przez nadmiar wyznań, jakimi mnie obsypał. Nigdy mu się to nie zdarzało. Prócz tamtego razu, gdy kazałem Lucasowi powkręcać mu dziwne rzeczy. Nagle poczułem, że muszę zrugać przyjaciela, a potem wyściskać go za wszystkie czasy.
            - Tom, nie umniejszaj moich słów - zwróciłem się po chwili do niego, przez co nadzieja malująca się na jego twarzy nieco przygasła. Ręka, którą po mnie wyciągnął, znów się cofnęła. - Z tego, co pamiętam… A pamiętam chyba każdą spędzoną z tobą wspólnie chwilę… Mówiłem o tym, że to koniec, jeśli nie zamierzasz opuścić więzienia - sprostowałem, na co on widocznie przełknął nieco nerwowo ślinę.
            - Więc… Jeśli się na to nie zdecyduję, nie mam prawa choćby cię dotknąć? - zapytał, na co moje usta rozchyliły się, jednocześnie chcąc potwierdzić i zaprzeczyć. Oddałbym wszystko w tamtej chwili, żeby znaleźć się w jego ramionach. Z drugiej strony nasz psycholog miał rację. Lepszej szansy nie będzie. Westchnąłem ciężko.
            - Zgadza się. Sytuacja się nie zmieniła. Ja jestem na wolności, a ty wciąż jesteś więźniem - powiedziałem wreszcie, choć z bólem i tęsknotą za jego bliskością, która niemal zżerała mnie od środka, gdy w końcu miałem go na wyciągnięcie ręki.
            - Ale… Bill, dopiero skończyłem terapię. Ja… nawet nie wiedziałem, że ją dziś skończę. I może… Potrzebuję trochę… troszkę więcej czasu - stwierdził, na co ja westchnąłem znów i na chwilę odwróciłem od niego wzrok. Świetnie. Więc pewne rzeczy się nie zmieniają.
            - Już słyszałem raz coś podobnego i wiem, że wtedy nic się  nie zmieniło. Nie chcę fałszywej nadziei, Tom… - wyszeptałem cicho, sprawiając, że mój były współlokator z celi zacisnął znów zęby. Naprawdę podziwiałem jego panowanie nad sobą.
            - Proszę - odezwał się w końcu, a ja wybałuszyłem tylko oczy.
            - Słucham?
            - Proszę, pozwól mi. Ten jeden raz, bo zwariuję.

CXVIII.
            Na widok osoby, która pojawiła się w otwartych drzwiach, całkowicie odrętwiałem. Nie byłem pewien, czy nie zmyśliłem sobie właśnie tego, że stoi przede mną Bill we własnej osobie, lustrując mnie uważnym wzrokiem. Przeszły mnie dreszcze, a puls przyspieszył. Gdy wreszcie mogłem usłyszeć jego głos, musiałem mocno nadwyrężyć swoją silną wolę, żeby nie zamknąć go natychmiast we własnych ramionach. Był nieco wymizerniały w porównaniu do chłopaka, którego pamiętałem ze wspólnej celi. Jego słowa sprawiły, że naprawdę poczułem się lepiej, chociaż wydawał się taki niepewny…
            Nie dało się przeoczyć jeszcze kilku innych rzeczy. Na przykład tego, że Bill stracił gdzieś swoją świętą cierpliwość, przez co ledwo udało mi się wyjaśnić, że źle mnie zrozumiał i wcale nie miałem nikogo innego, a już na pewno nie Lucasa! Wszystkie wnętrzności się we mnie przewracały, gdy przez moment najwyraźniej tak właśnie sądził. Serce prawie mi pękło, na widok jego łez. Powiedziałem mu wtedy więcej, niż bym się po sobie spodziewał. Lecz nawet jeśli jego przyznanie się, że wygadał mój sekret kumplowi, było gorzką pigułką do przełknięcia, to naprawdę nie byłem w stanie znieść myśli, że nie wolno mi go tknąć. Teraz o wiele bardziej po długiej rozłące, niż wtedy gdy jeszcze mieszkaliśmy razem w celi. Calutki mój organizm dosłownie błagał o choćby odrobinę jego ciepła, doprowadzając do tego, że upchnąłem swoją dumę w jakimś ciemnym zakątku i byłem gotów błagać.
            Przecież nie mogłem ot tak nagle postawić na głowie całego swojego świata, nawet jeśli ten chłopak okazywał się znajdować w jego centrum.
            Oczy Billa otworzyły się szeroko na dźwięk mojej prośby. Gdy pierwszy szok minął, przymknął je na chwilę, najwyraźniej nie bardzo wiedząc jak zareagować. Zamarłem, gdy w jego oczach znowu zabłyszczały łzy. Dlaczego? Dlaczego po raz kolejny musiałem doprowadzać go do łez? Zakląłem szpetnie, choć tylko w myśli, nie mając odwagi zmącić ciszy, jaka zapanowała między nami, mimo że niełatwo było ją znieść. Chłopak w końcu rozpłakał się otwarcie.
            - Ty przeklęty dupku! - wykrzyczał do mnie przez łzy. - Jak możesz mnie prosić o cokolwiek w takiej sytuacji…? I to w taki sposób? Uważasz, że jestem z kamienia? - wyrzucał z siebie, starając się uspokoić, co ani trochę mu nie wychodziło, aż wreszcie miałem daleko w poważaniu, co na to powie.
            W ułamku sekundy pokonałem dzielącą nas odległość i chwyciłem go mocno w ramiona, dociskając do siebie nieco na wypadek, gdyby zechciał uciekać. Przez moje ciało przebiegło kilka ogromnych stad dreszczy, sprawiając, że nawet mnie przez moment wilgoć zaczęła zbierać się pod powiekami. To było cudowne uczucie, mieć go znów przy sobie, tak blisko. Nawet jeśli szlochał cicho, wtulony w moje ciało.
            - Kocham cię - szepnąłem, nie mając zielonego pojęcia, skąd te słowa wzięły się w moich ustach. Powiedziałem to tak spontanicznie, że niemal mnie to rozbawiło, ale nic nie mogłem poradzić na to, jak bardzo cieszyłem się z obecnej chwili. Miałem wrażenie, że wcześniej nie znałem takiej radości. Chyba… czułem się swobodniejszy. Westchnąłem ciężko, nic z tego nie rozumiejąc. Byłem przekonany, że nic się nie zmieniło. Niby jak? A może to rozłąka z nim tak na mnie wpłynęła? Nie mogłem być niczego pewien.
            Tuż po moich słowach, Bill uderzył mnie zaciśniętą w dłonią w pierś, chociaż ten cios miał mnie raczej uderzyć emocjonalnie niż fizycznie i tym razem trafił w sedno. Nie wiem, ile tak tkwiliśmy, ale żaden z nas nie spieszył się, żeby odsunąć się od drugiego. W końcu to on zrobił pierwszy krok w tył. Szybko otarł twarz z łez, przez dłuższą chwilę starając się na mnie nie patrzeć. Coś przewróciło mi się w żołądku. On też wiedział, że kończy nam się czas.
            - Chyba wiem, o co chcesz mnie teraz zapytać.
            - Jest jakaś szansa, że coś się zmieniło, od kiedy rozmawialiśmy ostatni raz? - zapytał po chwili tak cicho, że ledwie go zrozumiałem.
            Naprawdę bardzo chciałem mu powiedzieć, że coś się zmieniło, że… jakby inaczej się czuję, lżej oddycham, ale nie byłem w stanie wydusić z siebie ani słowa na ten temat. Coś dusiło je w moim gardle. Mimo to nie chciałem, żeby tak po prostu sobie wyszedł. Nie chciałem widzieć, jak płacze.
            Nie chciałem tęsknić.
            Zakląłem szpetnie pod nosem, walcząc z sobą, żeby podjąć jakąś decyzję.
            - Nie chcę… dłużej tkwić tu sam. Ale... boję się.

CXIX.
            Wróciłem do mieszkania wiedziony myślą, że kompletnie osiwieję nim dojdzie do opuszczenia więzienia przez Toma. Jednocześnie czułem się o wiele lepiej. Jego ciepło zdawało się jeszcze nie wyparować z mojego ciała i podejrzanie uśmiechałem się pod nosem. Lucas nie spuszczał ze mnie wzroku ani na chwilę i chodził za mną wszędzie gdzie się dało. Na szczęście chociaż w łazience zostawił mnie w spokoju. Potem i tak, gdy tylko usiadłem spokojnie na kanapie przed telewizorem, zawisnął nade mną, domagając się wyjaśnień.
            - Dzwonił ten psycholog. Prosił, żebyś zadzwonił, gdy tylko będziesz mógł. Był bardzo ciekawy. Pytał nawet, czy nie wspominałeś mi o czymś…
            Wbrew temu, czego się spodziewaliśmy, przez długi czas nikt nie przeszkadzał mnie i Tomowi. Wprawdzie po pewnym czasie nieco zgłodniałem, ale miałem przy sobie dużą paczkę krakersów. Dopiero wieczorem przed zmianą warty ktoś sobie o nas przypomniał, żeby odprowadzić Kaulitza do celi, a mnie do wyjścia. Nawet się nie pożegnaliśmy. Jakoś wiedziałem, że i tak tam wrócę.
            Niemniej to spotkanie nie powinno było raczej tak wyglądać. Wprawdzie Tom zachowywał się jakby rzeczywiście coś się w nim zmieniło, ale ledwie sam to ogarniał. Dostrzegałem to wyraźnie, a nawet on się do tego przyznał. Nie chciałem sobie nic wmawiać, po prostu poczekać jeszcze przez chwilę na to, co przyniesie czas.
            Pamiętam przede wszystkim to, że nie potrafiłem powiedzieć "nie" otumaniony czułościami ze strony Kaulitza, ale byłem cały czerwony ze wstydu na twarzy, obawiając się, że w każdej chwili ktoś może wejść i zobaczyć, co wyprawiamy… Tom szeptał do mnie tak, jakby cichy ton sprawiał, że te słowa nigdy nie padły, a jednak rozpuszczałem się w nich jak płatek śniegu na gorących wargach. W końcu pozwoliłem mu się nawet rozebrać i skupiałem głównie na tym, żeby być cicho. I to jego "wróć do mnie", gdy strażnik poganiał mnie, całego wymiętoszonego i roztrzepanego, do wyjścia.
            Przez moment byłem gotów wrócić do więzienia, zrobić cokolwiek w tym celu. Potem po prostu zachciało mi się płakać. Ale wiedziałem już, że wrócę tam bez względu na wszystko. Rzecz jasna jako gość, ale nie potrafiłem już znieść myśli o rozłące. Miałem dość torturowania nas obu.
            W każdym razie nie umknąłem przed Lucasem i jego dociekliwością. Musiałem się przyznać, że byłem spotkać się z Kaulitzem, który ukończył właśnie terapię, a tak przy okazji to pogodziliśmy się najwyraźniej. Mój kumpel zamierzał już najwyraźniej powiedzieć coś na ten temat, jednak zdążyłem ubiec go z informacją, że wiem już o szantażu, jakiego się dopuścił. To niemal natychmiast go ostudziło.
            - Chciałem pomóc. To była jedyna skuteczna opcja. Poza tym sam widzisz, że dobrze na tym wyszedł, a ja nic tak naprawdę nie zrobiłem. Chociaż powinienem pójść spotkać się z nim, skoro ukończył już tę terapię. Najwyższa pora, żeby wyszedł. Nie powinien mieć więcej wymówek - stwierdził, na co ja skrzywiłem się znacząco.
            - Niema mowy, Luc. Dasz mu spokój - oznajmiłem, chociaż widziałem, że nie zgadza się ze mną. Musiałem mu to jakoś sensownie wytłumaczyć, inaczej niemal pewnym było, że zrobi to bez względu na moje protesty. - Po pierwsze, Tom wie, że to ja ci powiedziałem. Po drugie: tylko go wkurzysz i będzie przez to kombinował. Po trzecie: zdecydowałem się dać mu jeszcze jedną szansę. Proszę cię, żebyś się nie wtrącał. Powiedzmy sobie wprost, że sam będziesz najlepiej wiedział, jeśli będzie coś nie tak…
            - Jak on to robi? Ja nigdy nie robiłem ci takiej sieczki z mózgu. Bill, nie ma sensu dłużej czekać.
            - Chcę mu dać szansę - powtórzyłem twardo. - Nasz terapeuta twierdzi, że terapia się powiodła i zamierzam przekonać się, jakie przyniosła rezultaty. Nie chcę, żeby ktoś to przypadkiem spieprzył.
            - Idiotyzm. Znowu cię omamił.
            - Sam chcę się o tym przekonać, ok? Jeśli masz rację i Tom wciąż tylko gra na zwłokę, sam cię do niego wyślę, ale jeśli nie… Będziesz musiał sobie odpuścić. I tak jestem ci wdzięczny za to, co zrobiłeś, chociaż dziś o mało nie posądziłem cię o zdradę…
            - Co…?
            - Nic, zapomnij - rzuciłem, śmiejąc się z własnych słów. Wyłożyłem się wygodnie na kanapie, kładąc głowę na kolanach przyjaciela. - Spędziłem z nim kilka godzin, a czuję się jak nowo narodzony. Potrafisz to logicznie wytłumaczyć? - rzuciłem z rozbawieniem do przyglądającego mi się sceptycznie kumpla.
            Zlustrował mnie krytycznie, po czym nachylił się nade mnę i… powąchał mnie, po czym prychnął najwyraźniej urażony, gdy ja robiłem się już czerwony po same uszy.
            - Oczywiście, że potrafię. Hormony, seks… bo to dużo człowiekowi potrzeba? Tylko jak znowu skończysz w celibacie, to nie miej do mnie pretensji - powiedział wreszcie naburmuszony.
            - No, wiesz? Chyba nie zostawiłbyś mnie w potrzebie? - rzuciłem, sprawiając, że tym razem to Lucas się zarumienił. Może nie było między nami takiej namiętnej miłości, ale wiedziałem, że jestem dla niego atrakcyjny. Szczególnie po ostatnim czasie. - Oczywiście miałem na myśli ten twój szantaż. Wtedy będziesz mógł go dla mnie wyciągnąć.
            - Grabisz sobie, Bill! Ja nie zostawiam przyjaciół w potrzebie! Chyba, że robią ze mnie durnia! I nie prowokuj mnie!
            - Tylko żartowałem - uciąłem krótko, przekręcając się z głową na jego kolanach, żeby móc wygodnie obejrzeć film, który właśnie zaczął się w telewizji.
            I nie poruszaliśmy tego tematu, jeśli nie było to konieczne. Niemniej odnosiłem wrażenie, że mój kumpel miał za uszami więcej niż chciał mi się przyznać. Nie wiedziałem tylko jeszcze, co to takiego.

CXX.
            Tak naprawdę patrzyłem za znikającym za rogiem chłopakiem, jakbym miał oglądać go po raz ostatni przed egzekucją. Nawet jeśli poprosiłem, żeby wrócił, czy to miało znaczenie? Przyszedł, przekonał się, że wciąż nie jestem w stanie dojść ze sobą do ładu, a do tego wykorzystałem jego miękkie serce i nie tylko… Ja bym sobie nie wybaczył, więc tak naprawdę nie miałem żadnej pewności, że jeszcze go zobaczę. Prędzej spodziewałem się ujrzeć Lucasa, który przyszedłby przypomnieć mi, że cokolwiek bym nie zrobił, czy nieważne z kim się zmówił, postawi na swoim. Nie dawał mi powodów, żebym nie wierzył jego słowom. Skoro nie miałem innego wyjścia, dlaczego wciąż tam byłem?
            Zastanawiałem się nad tym, gdy kolejnego dnia siedziałem na ławce podczas meczu w kosza. Obserwowałem grających więźniów i przyszło mi do głowy pytanie, czy którykolwiek z nich mając możliwość wyjścia na wolność wahałby się choć przez chwilę, czy po prostu zdecydowaliby się ją wykorzystać. Wyraźnie widziałem, jak obecnie wyglądała sytuacja w placówce. Po kilku gadkach Billa udało im się znaleźć system, dzięki któremu nie byłem im tam potrzebny. Przynajmniej do czasu, aż za odsiadujących tu swoje winy ludzi nie pojawią się następni, którzy nie będą już znać panujących obecnie zasad. I czy ktoś w ogóle zauważy, że zniknąłem?
            - Kaulitz, grasz? - zawołał mnie Sam, tym samym wyrywając mnie z zamyślenia.
            - Nie wiem, czy mi się chce.
            - Ty czegoś nie wiesz? Ciekawa sprawa. Lepiej mi powiedz, gdzie byłeś wczoraj, że nie pojawiłeś się na spacerniaku ani na kolacji - zasugerował, siadając obok mnie na ławce. Na boisku zastąpił go ktoś inny.
            - Zawsze coś wywęszysz, co nie? - mruknąłem, nie do końca zadowolony z jego wypytywania się.
            - Dziwnie się zachowujesz od jakiegoś czasu. W celi siedzisz całkiem sam. Wiesz, mam się za twojego… przynajmniej dobrego kumpla. Nazwij to troską, jeśli chcesz. Więc?
            - Widziałem się z Billem - odpowiedziałem wreszcie półprawdą. - Nie spodziewałem się, że… ogłupieję na jego widok. Chyba naprawdę muszę stąd wyjść.
            - Jeśli już nie masz wtyk między strażnikami, raczej nie liczyłbym na to już dzisiaj - odparł, chwytając za butelkę z wodą.
            - Nie, Sam. Wyjść z więzienia, na wolność. Chyba czuję, że dość zapłaciłem już za swoje winy - stwierdziłem, z trudem wyduszając z siebie każde kolejne słowo. Oczyma wyobraźni widziałem tylko Billa, który szlochał cicho w moich ramionach.
            - Gdyby to było takie proste…
            - Sam. Ja naprawdę wyjdę - oznajmiłem mu wreszcie. - Albo sam się na to zdecyduję, albo w końcu ktoś podejmie tę decyzję za mnie, ale naprawdę będziemy musieli się pożegnać.
            - W takim razie miło było cię poznać, Tom - stwierdził, poklepując mnie po ramieniu. - I cieszę się, że Bill cię tu odnalazł. Nie obraź się, ale nigdy tu naprawdę nie pasowałeś - stwierdził, puszczając mi oczko, po czym zmienił kogoś na boisku.
            Chyba spodziewałem się innej reakcji kumpla, jednak nie byłem bardzo zaskoczony. Co innego, gdybym rozmawiał z kimś, kto nieco mniej żyje w swoim świecie niż on, ale może właśnie dlatego tak dobrze się dogadywaliśmy? Sądziłem, że domyślał się lub w jakiś sposób dowiedział więcej niż sam chciałbym przyznać. Niemniej akurat jemu nie miałem tego za złe.
            Podnosząc się z ławki, podjąłem decyzję, że wyznam prawdę, skoro i tak nie mam innego wyjścia. Bill na mnie czekał. Miałem nadzieję, że jeśli teraz wykonam krok, będę miał jeszcze szansę. W końcu wierzył we mnie, choć tak długo go zwodziłem. Nie mogłem dłużej być takim dupkiem…
            Panie Kaulitz, najwyższa pora wziąć się w garść. Nikt nie zwróci ci życia, jeśli sam go sobie nie poukładasz!
            Tym samym za pozwoleniem bibliotekarki podczas wolnego czasu przysiadłem do komputera, żeby przygotować pismo. Tkwiłem tam przed dwa dni, nie mogąc w nijaki sposób tego napisać, aż w końcu zniecierpliwiony poprosiłem przez strażnika, aby wuj umówił mnie z adwokatem. Wprawdzie miałem o nic się nie prosić, ale stanowczo przerastało mnie stojące przede mną zadanie. Może nie koniecznie dlatego, że nie potrafiłem, ale sądzę, że nie miałem cierpliwości do pisania drżącymi dłońmi.
            Chciałem jak najprędzej mieć to za sobą, najlepiej mając z tym jak najmniej wspólnego. Jak na złość dyrektor postanowił osobiście się ze mną zobaczyć, próbując zacząć rozmowę od "słyszałem, że masz do mnie sprawę", co jedynie mnie rozdrażniło, więc odparłem, że tak - chcę rozmawiać z adwokatem i zapytałem, czy już się tym zajął. A że liczył na to, że powiem mu najpierw coś więcej, widocznie nie zdążył, oznajmiłem tylko, że to pilne, po czym zignorowałem go, wykładając się na łóżku z książką w ręce.
            Nie czułem się najlepiej i miałem nadzieję, że ludzie wokół mnie pojmą, że dla ich własnego dobra, powinni trzymać się ode mnie z daleka. Miałem koszmary. Bałem się myśleć o Billu, żeby nie zamienił się w mojego brata. Błagałem w duchu, żeby to się już skończyło.

9 komentarzy:

  1. I znów płaczę przez ciebie. Ale tym razem ze szczęścia!
    Jeju, Czoko, co ty ze mną robisz!
    Uwielbiam cię, kobieto. Naprawdę.
    Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybciej niż poprzednie dwa :D
    Weny, kochana!
    Przy okazji zapraszam do siebie, jeśli znajdziesz czas i ochotę ^^ http://grzech-za-grzechem.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. u m a r ł a m!!! Tom chłopie, wreszcie wziąłeś się w garść!

    OdpowiedzUsuń
  3. Juhu, w końcu Tom, w końcu! Ileż można z tym zwlekać...
    I to magiczne ,,Kocham Cię" z ust Toma...
    Popłakałam się czytając ten rozdział!
    To było magiczne i piękne...

    OdpowiedzUsuń
  4. Czokuś kiedy coś nowego?:(

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekoladko nasza kochana, dodaj już coś nowego, ciekawość mnie zżera i za pewnie nie tylko mnie :-(

    OdpowiedzUsuń
  6. http://wenn-ich-anders-konnte.blog.onet.pl/ czy to jest twój blog?

    OdpowiedzUsuń
  7. Czokuś! ja naprawdę bardzo nie lubię tak pisać, ale czy mogłabyś w końcu coś dodać? naprawdę, my tu wszystkie usychamy! Nie dość, ze przerwałaś w takim momencie, to jeszcze nie dodajesz nic już ponad miesiąc! No ile można męczyć ludzi no? Prosimy, nie każ nam czekać aż do świąt!

    OdpowiedzUsuń
  8. nie wiem co mnie naszło, ale muszę ci to powiedzieć no. czokuś twoje opowiadania to istne arcydzieła i kurka no, czemu skazujesz nas na tak długie czekanie na nową notkę? ;-( z resztą nieważne, piszesz świetnie i strasznie cię podziwiam, sama chciałabym móc tworzyć takie piękne opka, jednak nie dałabym rady, z resztą nawet nie potrafiłabym ułożyć do końca jednej historii. a za to dziękuję tobie, że potrafisz, że świetnie ubierasz to w słowa, tyle emocji przekazujesz, że nadal z nami jesteś i piszesz i mam nadzieję, że będziesz jeszcze długo pisała. pewnie masz jakieś ważne sprawy teraz w życiu i nie możesz dodać kontynuacji, ale poczekam. poczekamy. wiedz, że strasznie cię kocham za to, że jesteś, i że piszesz i z wieeeeeeelką niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, no i wybacz za te wypociny. <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy coś nowego?

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^