niedziela, 12 kwietnia 2015

MKARZ: 1. Szukając rzeczywistości

Witajcie, moi Drodzy :).
Cóż, wiem, że jestem okropna i kazałam na siebie długo czekać. Przepraszam Was za to, nie mam innej wymówki prócz życia, które toczy się tak, a nie inaczej. Jednak mam nadzieję, że pamiętacie, iż zawsze kończę zaczęte opowiadanie i łącznie z Let It Fly, wszystko zostanie ukończone. Chciałam skończyć to opowiadanie, zanim zacznę dalej publikować, ale przeliczyłam się z tym, ile zostało mi do końca i uznałam, że należy się to zarówno Wam, jak i mi, bo choć może nie każdy to doceni, ale naprawdę się starałam (No i miałam urodziny! Wczoraj!), więc publikuję w pewnym sensie następną, a w innym pierwszą część...
Więc tak. Uznałam, że pewien etap tego opowiadania skończył się praktycznie na dobre i należy to zauważyć. W ich życiu nastąpiło wiele zmian, oni się zmienili i... Poprzednia notka była OSTATNIM ODCINKIEM CZĘŚCI PIERWSZEJ. I uznałam, że nowej części należy się osobny tytuł.

Życzę Wam smacznego ;). Mam wielką nadzieję, że jeszcze czekacie <3.
Wasza Czekoladka :)

P.S. Koncert <3 Jeszcze nie mam dość sił, żeby mówić o tym głośno ^^! Ale tęsknię strasznie - cofnęłam się w rozwoju do gimnazjum, moi Drodzy, zrobili mi papkę z mózgu! xD <3

P.S.2 Coś tu się rypie mi z bloggerem, wybaczcie... Fragment, którego nie widać za dobrze zaznaczcie sobie, proszę. Postaram się coś z tym jutro zrobić <3

A więc:
                                                                           KONIEC
części pierwszej
_________________________________________________________________________
CZĘŚĆ DRUGA

Szukając rzeczywistości

1.

            Nie należał do ludzi cierpliwych, ale tym razem taki był. Przez pewien czas tylko słuchał i obserwował, zemsta przecież najlepiej smakuje na zimno. Wiedział, że znajdzie się jeszcze odpowiedni moment do ataku. Taki, który będzie najdotkliwszy i pokrzyżuje wszystkie jego plany. I doczekał się właśnie tej chwili. Znał jego plan dnia, miał go na oku częściej, niż mógłby się tego spodziewać. Chciał odpłacić się pięknym za nadobne szybko i skutecznie. I już wiedział jak to zrobić.

2.
            Prawie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Wszyscy byliśmy już przygotowani na rozprawę Kaulitza, każdy z nas miał tam jakąś rolę do odegrania. Musiałem jeszcze tylko odhaczyć kilka rzeczy na swojej liście drobiazgów do wykończenia pokoju, który uparłem się zajmować z Tomem w mieszkaniu Lucasa. Byłem podekscytowany, jak nigdy wcześniej. Nawet w pracy zaczęło mi się układać, a jako, że często byłem wykorzystywany do załatwiania spraw na mieście, dostałem również służbowy samochód, który bardzo mi pomógł przy zwożeniu nowych rzeczy.
            Jedną z ostatnich spraw do odbębnienia była wizyta u psychologa. Nie do końca wyglądało to tak, że musiałem do niego chodzić. Byłem zdania, że świetnie poradziłbym sobie ze wszystkim sam po tym, jak Kaulitz w końcu zdecydował się wyjść, chociaż na każde wspomnienie o tym mężczyzna pobłażliwie się uśmiechał. Zdecydowałem się na to po kilku wybuchach paniki, że Tom w ostatniej chwili zmieni zdanie i stwierdzi, że jednak woli zostać za kratami. Miewałem koszmary. Natomiast dzięki rozmowom z tym człowiekiem dużo łatwiej było mi uwierzyć, że to rzeczywistość. No i nie chciał ode mnie pieniędzy. W jakiś sposób chyba się zaprzyjaźniliśmy.
            Było już dość późne popołudnie, gdy od niego wychodziłem. Mieliśmy zobaczyć się kolejnego dnia na sali sądowej, gdzie wszystko miało się wyjaśnić i liczyłem całym sercem, że dostanę wreszcie pozwolenie zabrania ze sobą Toma raz na zawsze i skończy się cały ten koszmar oczekiwania.
            Auto zostawiłem na parkingu w pobliżu i szedłem w jego kierunku, skrobiąc wiadomość do Lucasa. Nie specjalnie zwracałem uwagę na to, co działo się wokół. Może gdyby było inaczej i rozejrzałbym się przed wejściem na pasy, chociaż sygnalizacja świetlna pikała, że mogę iść, zauważyłbym, iż coś jest nie tak i wziął nogi za pas. Zamiast tego jednak rozległ się ryk silnika i pisk opon, a ostatnią rzeczą, która utkwiła mi w pamięci była twarz… Twarz, której już nigdy nie spodziewałem się zobaczyć.

3.

            Odliczałem już nie tyle godziny, co minuty do rozprawy. Robiłem to, zamiast zajmować się Billem, który obiecał pojawić się zarówno popołudniu dzień przed, jak i przed samą rozprawą. Tylko, że nie przyszedł. Zdenerwowany wypytywałem nawet strażników, czy przypadkiem czegoś nie wiedzą, ale dowiadywałem się tylko, że nikt go tu nie widział. Czytanie książki nie miało sensu. Gapienie się w ściany i sufit wyprowadzało mnie z równowagi. Zaczynałem nawet rozważać, że naprawdę jestem szalony i wyobraziłem sobie jedynie postać Billa - miałem przecież idealny wzór.
            Nie przespałem ani minuty w nocy przed rozprawą i kręciłem się po celi jak głupi od samego rana, nie mogąc już dłużej znieść oczekiwania. Niemal wyskoczyłem ze swojej skóry, gdy strażnik oznajmił, że na mnie już pora. Wziąłem głęboki oddech i przekląłem w myśli nieobecność tego kłamczucha. Zamierzałem mu nagadać, bo niby co ważniejszego miałoby mu wypaść? To przecież on od samego początku chciał, żebym wyszedł z paki, a teraz ot tak, po prostu go nie było. Zmrużyłem jedynie groźnie oczy, gdy przy samochodzie, którym mieli mnie przetransportować do sądu, zobaczyłem jego kumpla. Uśmiechnął się do mnie głupawo i kiwając na powitanie do strażników, podszedł bliżej.
            - Gotów? - zapytał od razu, a ja miałem ochotę odwarknąć mu coś niemiłego.
            - Gdzie Bill? - odpowiedziałem pytaniem, ignorując całą resztę. Strażnicy nieco się zmieszali, gdy zaparłem się, nie zamierzając póki co zrobić ani kroku dalej i dali nam chwilę.
            - Musiał załatwić jeszcze coś ważnego.
            - Ale będzie na czas? - upewniłem się, wpatrując się w niego uważnie.
            - Oczywiście, że tak! Wszyscy musimy się postarać, żeby ta sytuacja została wyjaśniona - odparł po krótkiej chwili, ale jakoś mu nie wierzyłem. Coś gorzkiego rozlało się po moim żołądku. Jego oczy były przygaszone i podkrążone, jakby nie spał całą noc, jak i ja. Nie spodziewałem się jednak, żebym ja był tego powodem. Zacisnąłem zęby, przez dłuższą chwilę starając się opanować nerwy.
            - Gdzie jest teraz? - zapytałem znowu, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że powinien przestać ściemniać. Wtedy jednak rozdzwonił się jego telefon. Wyciągnął go z kieszeni i odebrał.
            - Widzimy się na miejscu, muszę lecieć - rzucił tylko do mnie i ruszył szybko do swojego auta, mówiąc coś ściszonym tonem do aparatu.
            Bill? Gdzie ty, do cholery, się podziewasz…?

4.

            W drodze na salę rozpraw niemal nie zrezygnowałem. Z nerwów i złości. No, bo gdzie podziewał się ten cholernik? I dlaczego Lucas tak kręcił? Koniec końców rozprawa odbyła się tak, jak to zaplanowano. Prawie. Ku mojemu rozczarowaniu Bill ani na moment nie zaszczycił nas swoją obecnością. Po tym wszystkim, co mi obiecywał, sam musiałem stawić czoła sędziemu, przeszłości i mojej matce, której wprawdzie miało nie być na sali, a jednak płakała tam przez większość czasu i nawet zemdlała na moich oczach. Czułem żal. Byłem wściekły.
            W końcu byłem też wolny, więc mogłem stamtąd wyjść i wygarnąć temu niedotrzymującemu słowa dupkowi, co o nim myślę. Jak mógł nie pojawić się w tak ważnej dla mnie chwili? Zacząłem się zastanawiać, czy to wszystko nie było po prostu szopką wyreżyserowaną przez mojego wuja. W końcu doskonale wiedziałem, że Bill korzystał z jego pomocy. Nie potrafiłem się ucieszyć, że już po wszystkim. Kiedy wreszcie spakowałem swoje rzeczy i mogłem opuścić to paskudne miejsce, po prostu stanąłem jak wryty i nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Przecież za nic nie wróciłbym do matki, nawet jeśli sędzia jasno oznajmił, że nowa wersja wydarzeń znajduje potwierdzenie w dowodach. Nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy po tym, czego musiała dowiedzieć się o swoim nieżyjącym synku.
            Po kilku minutach mojego rozbicia i ogólnej konsternacji, tuż przede mną zatrzymał się samochód. Widziałem go już tego dnia, więc wiedziałem, kto za chwilę z niego wysiądzie. Lucas podszedł do mnie i z głupią miną, zabrał jedną z moich torb. Były trzy, chociaż sam nie wiedziałem, skąd nazbierałem tu tyle rzeczy.
            - Co robisz?
            - Tom, serio. Nie wierzyłem, kiedy Bill mówił mi, że pewnie będziesz tu stał, jak ten kołek, a jednak. Zabieram cię - oznajmił, na co ja uniosłem tylko wyżej brew.
            - Ponosi cię. Znowu. I gdzie jest Bill?
            - Słuchaj, najpierw pojedziemy do mnie zostawić twoje rzeczy, a potem...
            - Niby czemu miałbym zostawiać u ciebie swoje rzeczy? - przerwałem mu, patrząc na niego jak na głupca. Miałem już stanowczo dość tego dnia i zaczynałem tracić cierpliwość, a on nie chciał mi odpowiedzieć na jedno proste pytanie.
            - Naprawdę jeszcze ci nie powiedział, że póki co będziemy mieszkać we trzech...? - zaczął znowu, ale po tym, jak posłałem mu kolejne mordercze spojrzenie, zabrał ode mnie ostatnią torbę, wrzucając ją do bagażnika i odsunął się na bezpieczną odległość. - Dobra, wygrałeś. Najpierw do Billa - rzucił krótko i zajął miejsce kierowcy.
            Wahałem się tylko przez chwilę, kierowany żalem, ale mimo wszystko wsiadłem do tego samochodu. Wciąż miałem złe przeczucia i czułem, że muszę jak najprędzej zobaczyć tego chłopaka.

5.
            Przez całą drogę nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, ale serce miałem już w przełyku, gdy zatrzymaliśmy się na parkingu szpitalnym. Dopiero teraz zaczynało cokolwiek do mnie docierać.
            - Co mu się stało? - zapytałem, zanim jeszcze minęliśmy drzwi budynku. Nie wiedziałem, czy chcę wiedzieć. Chyba wolałbym, żeby Lucas wybuchł teraz śmiechem i stwierdził, że nieźle dałem się wrobić, ale coś mi mówiło, że to czcze nadzieje.
            Do czego to doszło? Wolałbym, żeby zrobiono ze mnie głupca, niż dowiedzieć się, że jemu stała się krzywda.
            Lucas milczał, dopóki nie weszliśmy sami do windy, która miała zawieść nas na czwarte piętro szpitala.
            - Powiedział, że urwie mi jaja, jeśli pisnę choć słówko, nim będzie mógł sam z tobą porozmawiać... ale... - wyraźnie łamał mu się głos. Przerwał i spojrzał mi w twarz, a ja z przerażeniem zauważyłem błyszczące się w jego oczach zły.
            - Gadaj - warknąłem, nie bardzo panując już nad swoim głosem.
            - To moja wina, Tom... - wydukał. Winda otworzyła się, a kilka kroków dalej stanęliśmy przed szybą, za którą w rażąco białej pościeli leżał właśnie Bill. Jego skóra przerażająco przypominała kolorem ten sterylny kolor.
            - Czy... śpi? - zapytałem, ledwie będąc w stanie wydusić z siebie jakikolwiek dźwięk, ale w odpowiedzi Lucas pokręcił tylko przecząco głową. - Mówiłeś, że z nim rozmawiałeś...
            - Tak, wtedy akurat odzyskał na chwilę przytomność. I wtedy... powiedział mi...
            - Lucas! - Wściekłem się w końcu. - Przestań się jąkać i powiedz, co się stało, bo zaraz sam ci trzasnę! - wykrzyczałem, tym samym ściągając na siebie wzroki wszystkich wokół.             Kilka osób pokręciło z dezaprobatą głową, a przechodząca akurat pielęgniarka kazała mi się uciszyć pod groźbą wyproszenia z oddziału. Doszedłem do wniosku, że trochę się zapomniałem, ale przyzwyczajenia nie tak łatwo się pozbyć.
            - Potrącił go samochód. Bill widział kierowcę i... twierdził, że to Alex - odpowiedział mi wreszcie, na co ja zrobiłem tylko głupią minę.
            - Przecież on nie żyje?
            - Alex miał brata. Byli do siebie bardzo podobni... Jestem pewien... to musiał być on. To znów wszystko przeze mnie. Najpierw trafił do więzienia, bo nie potrafiłem zrozumieć, a teraz...
            - Chcesz mi powiedzieć, że ten szmaciarz potrącił go specjalnie? - starałem się nie unosić głosu, kompletnie ignorując załamanie brzmiące w głosie chłopaka, który pokiwał twierdząco głową, starając się uspokoić. Zakląłem szpetnie pod nosem. - Lekarze. Co mówią lekarze? Nic mu nie będzie? Czy ktoś w ogóle zgłosił to na policję? - zacząłem zadawać mnóstwo pytań.
            - Wciąż robią badania. Miał... operację. Podczas rozprawy. Nie wiem. Tom, nie mam pojęcia. Oni chyba czekają, aż się obudzi, ale... Nie wiem!
            Lucas w końcu kompletnie się rozkleił i chociaż w tamtej chwili sam uważałem, że to wszystko jego wina i miałem chęć zgnieść go jak robaka, nie miałem serca patrzeć, jak płacze. Ja sam czułem się, jakby mnie ktoś zahibernował. Serce chyba przestało mi bić, ale wewnętrznie cały drżałem. Na wpół świadomie objąłem chłopaka jedną ręką, gdy zaczął płakać mi w rękaw.
            Chciałem się modlić, żeby tylko nic mu nie było, ale do głowy nie przychodziły mi żadne słowa prócz: proszę, proszę, proszę. To było cholernie niesprawiedliwe.

6.
            Bill się nie budził. Nie chciałem go zostawiać, choć nawet nie pozwolili mi wejść do sali, ale w końcu musiałem zabrać się z Lucasem do jego mieszkania, gdy zrobiłem jednemu z lekarzy awanturę na pół szpitala, bo nie chciał mi udzielić informacji o stanie zdrowia swojego pacjenta. Dopiero kumpel chłopaka uświadomił im, że jestem jego "partnerem", jak to określił, ale i tak kazali mi wrócić, jak się uspokoję. Tak trafiłem do pokoju w mieszkaniu Lucasa, który miałem dzielić z Billem.
            Wszędzie nim pachniało, a najbardziej chyba łóżko. Pomieszczenie nie było zbyt duże, ale wyraźnie przystosowane dla dwóch osób, co musiało znaczyć, że młody od dłuższego czasu przygotowywał się do zabrania mnie do siebie, nie mówiąc mi o tym ani słowa. Leżąc drętwo w łóżku, próbowałem nad sobą panować, ale zwykle dopiero ból zwracał mi uwagę na to, że wbijam sobie nieco za długie paznokcie w dłoń. Nie mogłem uwierzyć, że w niego zwątpiłem, a on nawet ledwo żyjąc myślał o wszystkich, tylko nie o sobie.             Mimowolnie w oczach wielokrotnie stawały mi łzy, ale warczałem wtedy na siebie rozdrażniony, zapewniając się, że Bill wyjdzie z tego cało, a ja przy najbliższej okazji zabiję tego gnoja, który go skrzywdził. Tym samym koło czwartej nad ranem, wciąż nie mogąc usnąć, odnalazłem pokój Lucasa i wcale nie dziwiąc się, że on też nie śpi, zażądałem informacji na temat tego śmiecia. Chłopak jednak pokręcił tylko przecząco głową. Był blady, pod oczami miał sińce i najwyraźniej dopiero niedawno przestał płakać. Zapewne dlatego, że nie miał już na to siły. Po moich słowach patrzył tylko na mnie przez chwilę, a potem zgasił lampkę.
            - Idź spać, Tom. Jutro do niego pójdziemy.
            Zdziwiłem się.
            - Znaczy zaprowadzisz mnie?
            - Jutro idziemy z powrotem do szpitala. Bill naprawdę nigdy by mi nie wybaczył, gdybym pozwolił, żebyś znów trafił do więzienia. Nie po to tyle się męczyliśmy, żeby cię stamtąd wyciągnąć. Wyjdź. Chcę zostać sam - oznajmił kompletnie rozbity. Do tego stopnia, że nie mogłem nawet się z nim kłócić. Westchnąłem ciężko i przetarłem zmęczoną twarz dłonią.
            - Lucas, posłuchaj. To nie twoja wina. Nikt z nas nie mógł wiedzieć, że ten psychol będzie chciał... się mścić - powiedziałem w miarę spokojnie. - Jeśli Bill dziś się nie obudzi, musisz powiedzieć policji wszystko, co wiesz. Muszą go złapać, bo jeżeli ty tego nie dopilnujesz, sam go dopadnę - stwierdziłem, po czym tak, jak chciał, zostawiłem go samego i wróciłem do pokoju Billa.


7.
            Zaraz po przyjeździe do szpitala, jako że lekarz najwyraźniej nie chciał drugi raz wdawać się ze mną w dyskusję, dowiedzieliśmy się, że Bill ocknął się nad ranem, informując nas tym razem szczegółowo o jego stanie zdrowia, a więc obu połamanych nogach, czterech pękniętych żebrach i... uszkodzonym kręgosłupie. Moją pierwszą reakcją było złapanie Lucasa za ubrania i kolejne żądanie wyjawienia mi danych tego skończonego skurwiela. Szybko jednak zostałem od niego odciągnięty, bo resztki świadomości podpowiadały mi, że to szpital, a nie więzienie. Zresztą, co innego było przyłożyć strażnikowi, a co innego pielęgniarce czy lekarzowi. Uspokoiłem się jednak dopiero po tym, jak wyjaśniono mi, że od kiedy Bill trafił do szpitala, przeszedł już cztery poważne operacje, które się powiodły, wciąż jednak musieliśmy czekać na to, aż dojdzie do siebie i będzie można sprawdzić, czy przyniosły oczekiwany efekt. Tyczyło się to szczególnie jego kręgosłupa i tego, czy kiedykolwiek jeszcze stanie na nogach o własnych siłach.
            - Zabiję go. Nie, ja go po prostu zajebię! - wyrzucałem z siebie co jakiś czas, doprowadzając do tego, że Lucas za każdym razem robił się coraz bledszy. Odkąd wróciliśmy do szpitala ani razu się nie rozkleił, ale bez wątpienia wciąż obwiniał się za to, co się wydarzyło.
            Popołudniu pozwolili nam wejść do sali i chociaż mieliśmy zachowywać się cicho, żeby mógł odpoczywać, ponieważ wciąż jeszcze spał, Lucasa nie dało się powstrzymać. Wpadł tam, niemal od razu wybuchając płaczem. Gdy zbliżałem się za jego plecami do łóżka, Bill właśnie otwierał oczy. Jego wzrok najpierw padł na łkającego chłopaka, do którego uśmiechnął się słabo, a potem dojrzał mnie, stojącego kilka kroków za nim. Widocznie chciał coś powiedzieć, ale zacharczał tylko niewyraźnie, podnosząc jedyną całkiem zdrową kończynę do gardła. Poruszył ustami, ale bardziej domyśliłem się, niż zrozumiałem i wycofałem się z salki, żeby poprosić pigułę o coś do picia. Chwilę później wróciłem razem z nią i plastikowym kubeczkiem z wodą, który od razu chciałem podać chłopakowi do zdrowej ręki, ale babka uprzedziła mnie i zabrała go, pomagając mu się napić. Skrzywiłem się.
            - Proszę się nie denerwować, panie Kaulitz. Jest bardzo słaby, lepiej, żeby nie rozlał wszystkiego na siebie - powiedziała, uśmiechając się do niego. - Jak pan się czuje? - zapytała go, nawet nie spoglądając w naszym kierunku. Bill upił kilka łyków i odetchnął ciężko.
            - Wszystko mnie boli - odpowiedział cicho, krzywiąc się przy tym. Zaraz potem znów spojrzał na mnie. Piguła pokręciła głową, po czym podeszła do szklanej szafki, otworzyła ją kluczem wyciągniętym z kieszeni i do kroplówki podłączonej do ręki chłopaka wstrzyknęła jakiś przeźroczysty płyn. - To trochę pomoże, ale pamiętaj, że nie wolno ci się ruszać.
            - I tak nie mam siły... - mruknął Bill, na co mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem.
            - Panowie, pilnować tego łobuza - zwróciła się do nas, pod czym wyszła.
            - Tom? Przepraszam, nie było mnie... Czy wszystko poszło dobrze? Wypuścili cię, prawda? - wypytywał cichym, słabym głosem, a mnie coś cisnęło w klatce piersiowej. Idiota. Po prostu idiota!
            - A skąd miałbym się tu wziąć, gdyby mnie nie wypuścili? Nie uderzyłeś się za mocno w głowę? - warknąłem, chociaż nie było w tym krzty złości, mimo to zaraz potem w oczach chłopaka zobaczyłem łzy.
            - Daj mu spokój - rzucił w moją stronę Lucas w obronie kumpla, najwidoczniej niezadowolony z mojego zachowania, ale w tamtej chwili naprawdę miałem to daleko w poważaniu. Bill był przytomny i to wcale nie było tak, że nie chciał przyjść na rozprawę, o którą tak walczył. I chociaż jego kumpel zapewne z przyjemnością wyrzuciłby mnie za drzwi, chłopak uśmiechnął się do mnie i chyba obaj już wiedzieliśmy, że wszystko jest między nami jasne. Z ulgą przysiadłem na skraju łóżka i dotknąłem bladej, posiniaczonej z prawej strony twarzy tej kaleki, obserwując jak jego oczy nieco się przymykają.


8.
            Na dobrą sprawę niewiele zapamiętałem. Twarz tego dupka, nawet nie wiem, jaki to był samochód. Moment, gdy ocknąłem się między operacjami, z których mgliście zdawałem sobie sprawę i chociaż umierałem z bólu, zmusiłem Lucasa, żeby przyrzekł, że Tom nie dowie się o niczym przed rozprawą. Kolejnym punktem w mojej świadomości była nocna pobudka i wiadomość od pielęgniarki, że "szukał mnie jakiś przystojniak i o mało nie pobił lekarza". Cóż, nie miałem wątpliwości, o kogo chodzi, a jednak serce zabiło mi mocniej, gdy zobaczyłem go w sali szpitalnej. Nie mogłem uwierzyć, że naprawdę wyszedł, a jednocześnie byłem tak bardzo zły, że zabrakło mnie w najtrudniejszym momencie. Na szczęście nauczyłem się czytać jego nastroje jeszcze w celi, więc niemal natychmiast zrozumiałem, że nie ma mi tego za złe. To było dla mnie w tamtej chwili najważniejsze. Stanowczo ważniejsze niż złożenie zeznań. Wprawdzie leżałem tylko jak ta kłoda, niewiele się odzywając, bo gardło miałem obolałe zapewne za sprawą sprzętu, który pomagał mi wcześniej oddychać, ale wewnętrznie skakałem z radości. W oczach stanęły mi łzy i nic nie mogłem na to poradzić. Tom patrzył na mnie tak czule i z przejęciem, że rozpływałem się tam ze szczęścia bez względu na to, że byłem połamany.
            Ale jak to z nim, nie mogło być za łatwo.
            - Zabiję, skurwiela...
            - Tom! - pisnąłem, bo innego dźwięku nie byłem w stanie z siebie wydobyć.
            - Nie tomuj mi! Jak mogłeś być taki nieostrożny? A gdyby cię zabił? Chyba zrobiłbym z niego mięsną sałatkę! I zrobię to tak czy siak, jeśli nie będziesz mógł chodzić!
            - Co?... - mruknąłem, mrużąc niezrozumiale oczy. Wcześniej nie zdążyłem zobaczyć całego swojego życia w ułamku sekundy, ale to dlatego, że za szybko straciłem przytomność i oberwałem z zaskoczenia. Niemniej nie słyszałem też nic o ewentualnych problemach z chodzeniem. Przełknąłem nerwowo ślinę patrząc to na jednego, to na drugiego, ale nagle to oni zaczęli wymieniać znaczące spojrzenia. Owszem miałem się nie ruszać. Miałem połamane nogi i żebra, ale z tego, co wiedziałem, poskładali mnie do kupy. - O czym mówisz, czemu miałbym nie móc chodzić?
            - Nic ci nie powiedzieli? - zapytał zaskoczony Kaulitz, a Lucas zdzielił go za to w ramię, skazując się na jego mordercze spojrzenie.
            - Może jednak wyjdź, co? - zaproponował mu mój kumpel.
            - Ty zaraz wyjdziesz. Bill, czujesz nogi? - zapytał mnie, na co ja nagle z całych sił zapragnąłem ruszyć choćby palcem u stopy. Zamiast tego poczułem, że słone krople zaczęły spływać mi po policzku. Jak mogłem się nie zorientować? Boże, nie czułem. Nie mogłem nic zrobić. Nie odpowiedziałem mu, tylko odwróciłem głowę w bok, starając się opanować. Najchętniej wstałbym i coś zniszczył, ale nie spodziewałem się, żebym w najbliższym czasie mógł choćby jeść sam.
            - Kretyn. Patrz, co narobiłeś! - oburzył się Lucas, po czym znowu zaczął kłócić się z Tomem. Oni nigdy nie wiedzieli, kiedy przestać, a ja nawet nie próbowałem im przerwać, zamykając się w świadomości ze swoim przerażeniem i żalem. Tylko do kogo miałem mieć żal? Do brata Alexa? Czy do siebie, że zrobiłem coś strasznego, za co ten chciał się mścić? No, bo przecież nie do Lucasa, który po prostu miał szczęście do typów spod ciemnej gwiazdy. Zupełnie, jak ostatnio ja, patrząc na Kaulitza rzecz jasna. - Bill? Bill, słuchasz mnie? - dotarło do mnie wreszcie, gdy głos kumpla przebił się przez moje czarne myśli. Poczułem, że ktoś ociera mi łzy z twarzy i jeszcze bardziej się rozbeczałem. - Ty mazgaju, słuchaj! Miałeś operację, lekarz mówi, że wszystko poszło dobrze. Trzeba trochę poczekać, mówię ci. Jeszcze będziesz biegał! - oznajmił mi pogodnie, ja jednak zerknąłem na Toma, który zdawał się nie podzielać jego optymizmu.
            - Tak powiedział lekarz, trzeba poczekać - powtórzył w końcu i on, a potem poczułem, że ściska moją dłoń.
            Mogłem nigdy więcej nie stanąć o własnych siłach. To było naprawdę przerażające. Nie było mi do śmiechu, nie potrafiłem myśleć o amorach ani cieszyć się z wyjścia Toma z więzienia. Chciałem tylko poczuć stopy. Cokolwiek poniżej pasa, do cholery! Dlaczego?! Dlaczego akurat teraz, gdy wszystko wreszcie się układało?

1 komentarz:

  1. A właśnie miałam wejść i zamieścić siarczysty komentarz, że chyba sobie jaja robisz nie dodając nic przez tyle czasu. A tu nagle zaskoczenie bo coś tu wyrosło.
    Cóż, z deszczu pod rynnę. Rozumiem, że teraz będzie piekielnie źle, żebyśmy mogli mocniej docenić happy end, ta? :D

    No i "Cokolwiek poniżej pasa" fak noł! Nawet przy tak rzewnym opisie, gdzie powinnam mu współczuć i nie widzieć nigdzie podtekstów... Cokolwiek! :'D

    Pozdrawiam, Heroinka - ta z KILa. <3

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^