piątek, 23 października 2015

MKARZ: Szukając rzeczywistości [31-35]

Witajcie!
Dla osób, które nie śledzą Czokusiowego fb - wybaczcie tę długą przerwę. Ostatnimi czasy, miesiącami właściwie, dochodzę do wniosku, że w jakiś sposób się wypaliłam. Pomysły są, pisanie nie idzie, ale uparłam się, że nie zostawię tego opowiadania bez zakończenia i w końcu się udało. W pliku na moim komputerze jest już kompletne, a więc teraz nadeszła pora, żeby odcinek po odcinku podzielić się nim z Wami do końca. Zajęło mi to więcej czasu niż chciałam, ale z drugiej strony spodziewałam się większych komplikacji, ogólnie rzecz biorąc jestem zadowolona (chyba). Niemniej podtrzymuję póki co decyzję o oficjalnym zawieszeniu bloga po opublikowaniu ostatniego odcinka MKARZ i to raczej na czas bliżej nieokreślony. Wciąż uważam, że to tematyka bez dna, ale ostatnio najwyraźniej nie czuję się swobodnie, pisząc. Obecnie szukam siebie - pewnie wrócę, jak to ja, ale z czym? - tego też nie jestem w stanie powiedzieć. Może powstanie następne twc, ale nawet jeśli i tak mocno rozważam zmianę tematyki bloga z twc na opowiadania o różnej tematyce, które akurat będą (o ile będą) powstawały.
Na chwilę obecną oddaje w Wasze ręce części 31-35 i życzę smacznego :). Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawicie po sobie jakąś pamiątkę chociaż pod tymi ostatnimi częściami i dacie znać, czy przypadkiem nie zapomniałam, jak to się robi ^^

Wasza Czokoladka :).


31.
            Wiedziałem, że każdy z nas potrzebuje trochę czasu, żeby ochłonąć. Do Toma musiały jakoś dotrzeć moje słowa, pomimo że ja sam martwiłem się, dochodząc do wniosku, że on wciąż jest na drodze do poukładania sobie wszystkiego dobrze w głowie po wyjściu z więzienia. Zresztą jak miałoby być inaczej, skoro najpierw wciąż siedział zamknięty ze mną w szpitalu, a teraz w domu? Przez resztę dnia nie odstępował mnie na krok, chociaż i tak nieczęsto miałem ochotę ruszać się z łóżka. Miałem wielką ochotę spotkać się z naszym psychologiem, żeby poprosić go o radę, jednak zbyt wiele razy wymawiałem się byle głupotą, żeby mnie nie odwiedzał. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że od czasu potrącenia kiepsko sobie radziłem mimo usilnych starań chłopaków, a teraz…?
            Przebudzony kolejnego ranka wpatrywałem się w śpiącego wciąż Toma. Rzadko zdarzało się, żebym rano zastał go jeszcze w łóżku, więc mogłem się jedynie domyślać, że długo nie mógł zasnąć z nerwów. Ja jednak byłem za bardzo zmęczony całym tamtym dniem, by czuwać w nocy razem z nim. Myślę, że mógł obejrzeć przynajmniej jeden film więcej niż ja, nim w ogóle zdecydował się spróbować usnąć.
            Ten i kolejny dzień spędziliśmy tylko we dwóch, siedząc głównie w salonie przed telewizorem. Nie miałem nawet chęci na ćwiczenia, a Kaulitz odpuścił sobie, gdy po raz trzeci rzuciłem stanowczym: nie dziś. Niewiele się do siebie odzywaliśmy, ale nie tak jak zwykle. Potrafiłem zrozumieć, że po tym wszystkim ciężko było ot po prostu przejść do porządku dziennego. Nie chciałem za bardzo naruszać tej ciszy, bojąc się, że za rogiem czeka kolejna burza, jednak martwiłem się. Już nawet nie tyle o Toma, bo byłem w jakiś sposób przekonany, że ten uspokoi się i między nami będzie dobrze. Nie miałem jednak tej pewności co do Lucasa, którego nie widziałem ani razu odkąd opuścił tamtego popołudnia kuchnię. Ani razu nie przemknął przez korytarz, ani razu nie słyszałem też, żeby cokolwiek działo się w jego pokoju. Westchnąłem ciężko i zerknąłem nieco podenerwowany na Toma.
            - Wsadź mnie na wózek, proszę - zwróciłem się do niego, na co on oderwał wzrok od ekranu i podniósł się bez słowa protestu.
            - Łazienka, kuchnia, pokój? Zaniosę cię - oznajmił, po chwili trzymając mnie już na rękach.
            Odchrząknąłem cicho.
            - Pokój Lucasa.
            Kaulitz zamknął oczy.
            - Nie ma go tam - odparł, a mnie zrobiło się słabo.
            - Jak to nie ma?
            - Wyszedł w nocy dwa dni temu. Spałeś już wtedy - dodał, nawet na mnie nie patrząc.
            Nie podobało mi się to. Mało tego, w tamtej chwili zdążyłem się zdenerwować na poważnie.
            - Świetnie. Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć? - warknąłem mimowolnie, tracąc całkiem chęć na wtulanie się w niego.
            Kaulitz jednak nie wyglądał, jakby chciał mnie teraz zostawić w spokoju. Na jego twarzy pojawiła się chłodna maska, ale wyraźnie przebijał się przez nią żal.
            - Nie zamierzałem w ogóle - odparł wreszcie, ku mojemu zaskoczeniu i posadził mnie wreszcie na wózku, jak początkowo go prosiłem.
            - Tom… Lucas mimo wszystko…
            - To on przepadł, ok? Nie zmuszałem go do tego. Nawet go o to nie prosiłem. Już tym bardziej nie o to, żeby przez cały ten czas nie odzywał się do ciebie. Ty też specjalnie nie przejmowałeś się jego nieobecnością.
            - Nie miałem pojęcia, że go nie ma - stwierdziłem, gdy wreszcie dał mi dojść do słowa. - Nie wiesz, gdzie on jest? - Pokręcił przecząco głową. - Ale rozmawialiście nim wyszedł?
            - Nie chcę o tym mówić - mruknął, rozsiadając się na kanapie.
            Dochodząc do wniosku, że nie dowiem się od niego niczego konkretnego, postanowiłem zadzwonić do zguby. Nie byłem pewien, czy w ogóle odbierze, ale wiedząc, że nie ma go w pobliżu, coraz bardziej zaczynałem się o niego martwić. Co mogło przyjść mu do głowy?
            Nachyliłem się w stronę stołu, gdzie leżała słuchawka telefonu stacjonarnego, którego z miejsca nie mogłem sięgnąć, ale zanim zabrałem się za odblokowywanie kół i podjechanie bliżej, Tom podał mi ją, chociaż nie bez ociągania.
            - Zaczekam w kuchni. Zrobię coś do jedzenia - oznajmił i tyle go widziałem.
            On naprawdę nie chciał nawet słyszeć o moim przyjacielu.

32.
            Były takie słowa, o których doskonale wiedziałem, że za nic w świecie nie przejdą mi przez usta. Nigdy w życiu nie wysłowiłbym się, musząc samemu wyjaśnić Billowi, co tak naprawdę zaszło pomiędzy mną a Lucasem, dlatego skłonienie go, aby zrobił to za mnie, było jedyną opcją, żeby jakoś przedstawić tę sytuację. Nie zastanawiałem się wtedy nad tym w jakiej stawiam go pozycji. Byłem zbyt przejęty sobą i Billem, żeby zwrócić na niego uwagę, ale kiedy jakiś czas po wszystkim, w środku nocy usłyszałem hałas taszczenia czegoś przez korytarz, od razu podniosłem się z łóżka. Sam nie mogłem akurat zasnąć i szczerze miałem ochotę pójść tam i mu dogadać, bo tylko jedna osoba prócz nas znajdowała się w mieszkaniu. Nie wydusiłem jednak z siebie ani słowa, gdy po zapaleniu światła on znieruchomiał, starając się jak najbardziej odwrócić ode mnie twarz, a ja i tak zauważyłem, że jest całkiem zapuchnięty od płaczu i zrobiło mi się go żal. I trochę było mi wstyd, że jeszcze przed sekundą chciałem go zmieszać z błotem, żeby nieco sobie ulżyć. Potem zdałem sobie sprawę, że ma ze sobą spakowany plecak i torbę podróżną. Pod drzwiami czekała teczka z laptopem i dokumentami.
            - Co ty wyprawiasz? - odezwałem się, na co Lucas wreszcie spojrzał w moim kierunku.
            - Śpi? - zapytał mnie cicho, na co niepewnie skinąłem głową. - Musimy wszyscy dać sobie trochę czasu. Zajmuj się nim dobrze, gdy mnie nie będzie. Wiem, że Bill ma swoje pieniądze, ale w razie czego zostawiłem kartę, no i… Przeproś go za mnie jeszcze…
            - Nie zamierzam - warknąłem chłodno. Nie cierpiałem, gdy ktoś próbował robić ze mnie skrzynkę pocztową, szczególnie w podobnych sytuacjach. - Skoro uciekasz bez słowa, to twoja sprawa.
            - Wolałbyś, żebym został?
            - Już dawno temu mówiłem, że powinieneś zniknąć.
            - Myślałem… - zaczął, ale w końcu uśmiechnął się tylko gorzko.
            Zamierzałem być dla niego zimny i nieczuły, dać mu do zrozumienia, że ani przez chwilę nie liczyłem się z nim jak z równym człowiekiem, ale mimo wszystko czułem potrzebę zrobienia czegoś zgoła odmiennego. Pokręciłem głową, samemu nie dowierzając.
            - Zawiodłem się na tobie, Luc - rzuciłem znacząco, nie mając jednak ochoty w międzyczasie na niego patrzeć. Rozejrzałem się za to raz jeszcze po korytarzu i coś do mnie dotarło. - Tak naprawdę jedziesz w delegację, prawda?
            Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, ale koniec końców westchnął tylko cicho, raz jeszcze otarł twarz i spojrzał na zegarek, jakby gdzieś się spieszył.
            - To prawda. Szef upomniał się o mnie wreszcie, ale myślę, że to odpowiedni moment. Wybacz, ale muszę się już zbierać, bo nie zdążę na samolot.
            - Szerokiej drogi… - mruknąłem, chcąc już zawrócić do łóżka.
            - Tom, przepraszam - powiedział niespodziewanie, przez co odwróciłem się znów do niego. Zamierzałem mu właśnie odburknąć, że nie chcę więcej o tym słyszeć, ale zanim to zrobiłem, chłopak dosłownie wpadł na mnie, cudem tylko nie pozbawiając mnie równowagi. Wtulił się we mnie.
            - Co ty, do cholery…?!
            - Przepraszam. Wiem, że wcześniej dostałem szansę tylko ze względu na Billa, a teraz… Pamiętam to wszystko przez mgłę albo raczej alkohol. Gdyby nie afera, która wybuchła, uznałbym to za głupi sen…
            - Lepiej mnie puść… - syknąłem i w końcu wymsknąłem się z jego uścisku, nie robiąc mu przy tym krzywdy. Westchnąłem poirytowany, ale Lucas grzecznie cofnął się o krok.
            - Chciałem tylko powiedzieć… Wiem, że traktujesz mnie dla niego, jak zło konieczne, ale dla mnie… naprawdę stałeś się przyjacielem. Nawet raz udało ci się uratować mi życie. Już sobie idę! - Podniósł ręce do góry w geście kapitulacji, gdy posłałem mu lodowate spojrzenie. - Po prostu… chciałbym, żebyś to sobie przemyślał i… może znów mógłbym zostać nieszkodliwym kumplem, co?
            Pokręciłem z niedowierzaniem głową, przecierając zmęczone oczy dłonią. Co ten dupek ode mnie chciał?!
            - Jesteś stworzony do bycia szkodliwym - mruknąłem niezadowolony z jego sugestii. Uśmiechnął się głupawo i założył plecak, potem zarzucił na ramię torbę.
            - Przemyśl to jeszcze. Będę z powrotem jakoś za tydzień - oznajmił mi, otwierając drzwi mieszkania. Potem raz jeszcze spojrzał w moim kierunku. - O ile uznacie, że powinienem wracać.
            - To twoje mieszkanie i nie mój interes, kiedy w nim przebywasz. Możesz je nawet spalić, tylko uprzedź nas wcześniej - wyburczałem.
            - Jesteś okrutny… - stwierdził z cichym westchnieniem, po czym uśmiechnął się do mnie smutno i wyszedł.
            Dopiero po dłuższej chwili zakluczyłem za nim drzwi i zgasiłem światło, próbując przetrawić sytuację sprzed chwili i jego prośbę, która ani trochę mi się nie podobała. Przynajmniej oficjalnie, bo nawet sobie nie chciałem przyznać, że naprawdę polubiłem tego chłopaka, zanim upiliśmy się tym winem i stworzyliśmy to zamieszanie. Nawet próbował mi powiedzieć, że to wina właśnie tego wina, nie jego bezpośrednia wola, ale nie byłem pewien, czy mu wierzę i w ogóle czy chcę wierzyć.
            Wróciłem do pokoju i położyłem się obok Billa, który był błogo nieświadomy tego, co chwilę temu miało miejsce. Tak było właściwie lepiej. Nie zamierzałem mu nic tłumaczyć.

33.
            Odczekałem chwilę, zanim wybrałem numer Lucasa. Chciałem się dowiedzieć, gdzie jest i dlaczego nie był nawet łaskaw poinformować mnie, że gdzieś się wybrał, ale co potem? Na pewno chciałem, żeby wrócił, ale nie byłem pewien, czy chcę tego teraz. Jakby nie patrzeć wreszcie miałem szansę spędzać czas tylko z Tomem i chociaż wisiała między nami jakaś niepewność po ostatniej akcji, było mi z nim dobrze.
            Odebrał po trzecim sygnale, gdy już zaczynałem się zastanawiać, czy może jednak nie powinienem sobie odpuścić. Może wcale nie chciał ze mną rozmawiać, może zwiał, bo jednak to wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażałem?
            - Bill? Jesteś tam? - usłyszałem w końcu, nieco zmieszany westchnąłem. Zamyśliłem się za bardzo.
            - Ja jestem. Pytanie brzmi, gdzie ty się podziewasz i dlaczego ja nic o tym nie wiem?
            - Szef przypomniał sobie o mnie, gdy już spałeś. Pomyślałem, że to kiepski pomysł, budzić cię w środku nocy po tym wszystkim.
            - Nie żartuj sobie. Kiedy to było?! Przecież mogłeś zadzwonić z tysiąc razy, a ja jeszcze chwilę temu sądziłem, że siedzisz przez cały ten czas w pokoju, bo nie chcesz z nami rozmawiać.
            Kumpel zaśmiał się do telefonu, na co ja uniosłem jedynie poirytowany brwi. Co, do cholery, miało to niby znaczyć?
            - Naprawdę nie powiedział ci ani słowa o tym, jak przyłapał mnie w nocy, gdy próbowałem czmychnąć bez słowa? Jest niemożliwy, przysięgam.
            - Chcesz mi powiedzieć, że wyjechałeś bez słowa w delegację? Miałem siedzieć i martwić się, bo co? Bo ostatnio nabroiłeś? - oburzyłem się do słuchawki.
            - Powiedziałem Tomowi. Wiem, że jest uparty, ale nie sądziłem, że będzie milczał tyle czasu. Bill, po prostu po tym, co się stało, a właściwie… Powinienem powiedzieć: po tym, co zrobiłem. Nie miałem odwagi do ciebie zadzwonić. Już trochę minęło od mojego wyjazdu i… sądziłem raczej, że nie chcesz o mnie słyszeć.
            - Ach, nie. Tylko Tom nie chciał nawet być obok naszej rozmowy - uśmiechnąłem się gorzko. - Gdzie jesteś? I kiedy wrócisz tak w ogóle?
            - We Francji, przy samej Zatoce Biskajskiej. Byłem już dwa razy na spacerze, oglądałem zachód słońca. Z tej strony żałuję, że to wypadło akurat teraz. Gdybym aktualnie nie był najgorszym idiotą pod słońcem, może zgodzilibyście się pojechać ze mną. Popołudnia i wieczory mam zwykle wolne, ale niewiele chęci, żeby to wykorzystać.
            Słuchałem go, uśmiechając się nieco pod nosem. Lucas od czasu do czasu wybywał na takie wycieczki i nawet udało mi się ze dwa razy zabrać razem z nim. Nie wiem, jak to się stało i kiedy przestałem być zły, ale naprawdę ciężko było się na niego gniewać. Znaliśmy się tak dobrze i wiedzieliśmy o sobie wszystko. Nikt nie jest idealny, popełniamy błędy, ale… Czy to znaczy, że powinniśmy się poddawać?
            - Luc? Nie możemy dłużej mieszkać razem - stwierdziłem w końcu cicho. - Po tym wszystkim, co nas spotkało, każdy z nas powinien zająć się swoim życiem i jakoś je sobie poukładać… - powiedziałem spokojnie, zaraz potem smakując gorzkiej ciszy. Lucas nigdy nie milczał, jeśli pozwalało mu się dojść do słowa, a jednak znów było inaczej. - Jeszcze nie wiem kiedy i gdzie dokładnie, ale wyprowadzimy się z Tomem. Zrozum, że to dla dobra nas wszystkich.
            Znów zbyt długa cisza.
            - Ja… boję się zostać sam. Doskonale wiesz, że nie potrafię…
            - Wiem, Luc, ale musisz zrozumieć tak, jak kiedyś ja rozumiałem. Nieważne, że oddałem swoje serce innemu. Zawsze będziemy przyjaciółmi - powiedziałem, mając nadzieję, że to go w pewien sposób pocieszy i przekona do mojego postanowienia. - Jestem pewien, że będziemy często się widywać. Będę zadowolony, jeśli będziesz wpadał coś ugotować i opowiedzieć, co słychać w wielkim świecie.
            - Sądzisz, że Tom mnie w ogóle wpuści? - zapytał przez łzy, od czego zrobiło mi się go natychmiast żal, jednak westchnąłem jedynie cicho, przymykając oczy.
            - Na pewno cała złość mu minie za jakiś czas. Wiesz, że jest trudny. Zresztą dostaniesz klucze do naszego mieszkania, więc nie będzie miał innego wyjścia.
            - Wszystko już sobie zaplanowałeś, co? - mruknął, pociągając nosem.
            - Myślałem trochę o tym, jak najlepiej rozwiązać nasz problem…
            - Wasz problem, którym jestem ja - poprawił mnie chłopak, na co przewróciłem tylko oczyma.
            - Nasz wspólny problem, Luc i nie ty nim jesteś tylko… tamta sytuacja. Wierzę, że odrobina dystansu pomoże nam wszystko uspokoić i sądzę, że Tom wtedy również lepiej będzie potrafił docenić twoją przyjaźń.

34.
            Decyzja, którą tak naprawdę podjąłem dopiero podczas dyskusji z Lucasem okazała się prawomocna i postanowiłem jej nie zmieniać. Nawet jeśli po moich ostatnich słowach przyjaciel poprosił mnie, abyśmy skończyli w tym miejscu rozmowę. Nie zapytałem o powód, kazałem mu tylko odzywać się od czasu do czasu i powiadomić mnie o powrocie.
            Po odłożeniu telefonu skierowałem wózek do kuchni, gdzie Tom kończył przygotowanie obiadu. Chciałem od razu o wszystkim mu powiedzieć, dlatego podjechałem do niego na tyle blisko, żeby złapać go za rękaw i oderwać od obecnego zajęcia. Kaulitz spojrzał na mnie, marszcząc z niezadowoleniem czoło, ale nic nie powiedział, wpatrując się tylko we mnie, jakby był rozczarowany, że jednak zadzwoniłem do przyjaciela.
            - Możesz mnie postawić? - zapytałem, na co on zrobił wielkie oczy.
            - Bill, przecież nie…
            - Chyba dasz radę chwilę mnie podtrzymać? - przerwałem mu z uśmiechem i przysunąłem sobie krzesło, żeby móc się o nie oprzeć. Z moimi nogami z każdym kolejnym ćwiczeniem było coraz lepiej, ale nie miałem w nich dość siły, żeby ustać bez pomocy. Zdawałem sobie z tego sprawę, ale naprawdę bardzo nie mogłem się doczekać. Myśl o chodzeniu była dla mnie niemal jak możliwość dokonania cudu.
            - Teraz ci się zebrało na ćwiczenie? - odgryzł się mój chłopak, nim odłożył wszystko. Wytarł dokładnie ręce i złapał mnie pewnie, żeby postawić mnie na nogi. - Co takiego powiedział ci ten karaluch, że od razu…?
            - Tom! - oburzyłem się, nie chcąc dłużej słuchać jego złośliwości. Gdzieś w głębi uśmiechnąłem się na myśl, że kiedyś takie zachowanie wobec niego byłoby dla mnie nie do pomyślenia. A jednak wszystko się zmienia. Dlaczego więc wreszcie nie miałoby się poukładać? - Nie chodzi o ćwiczenie. Po prostu… miałem ochotę postać - powiedziałem, wyciskając z siebie wszystkie siły, żeby robić to nieco pewniej. Na szczęście ręce nie bolały mnie już przy każdym wysiłku. - Powiedziałem Lucasowi, że się wyprowadzimy - oznajmiłem w końcu, nie owijając dłużej w bawełnę.
            Kaulitz o mało mnie nie zabił. A właściwie to cofnął się zaskoczony, a że częściowo się o niego wspierałem, prawie straciłem równowagę. On jednak złapał mnie zaraz potem na ręce i pocałował. Roześmiałem się, chociaż czułem gdzieś tam nutkę goryczy w związku z jego jawną radością, ale nie mogłem mu się dziwić. Sam zdecydowałem się na to nie bez powodu.
            - Kiedy?
            - No… to już nie jest takie proste. Moje fundusze nie wystarczą na utrzymanie mieszkania i dalsze leczenie, a wiesz, że to dla mnie najważniejsze.
            - Znajdę pracę - oznajmił od razu. - Będziemy ćwiczyć w moim czasie wolnym. Trzeba tylko znaleźć odpowiednie miejsce. Daleko stąd.
            Pokręciłem z niedowierzaniem głową.
            - Zos… - urwałem w połowie słowa, zdając sobie sprawę, że wspominanie o zostawianiu mnie samego z Lucasem do czasu, aż się wyniesiemy nie będzie dobrym pomysłem, więc uśmiechnąłem się głupio. - Zostawmy to na razie. Jestem głodny. Zajmiemy się szczegółami później, hm?
            Chłopak raz jeszcze posłał mi spojrzenie pod tytułem: wiem, że coś znowu knujesz, ale wzruszył tylko ramionami i wrócił do szykowania obiadu. Oczywiście postanowiłem mu pomóc, wymieniając się z nim - podejrzliwy wzrok za niewinny uśmiech. Zjedliśmy w spokoju, ale jak można było się spodziewać, zaraz potem zaczął mnie szturmować mieszkaniami, które ewentualnie moglibyśmy wynająć, gdy już znajdzie pracę. Jednak na pytanie, czego będzie sobie szukał, otrzymałem jedynie kolejne wzruszenie ramionami. Naburmuszył się po tym, zostawił mnie w salonie przed telewizorem i oznajmił, że idzie się wykąpać, po czym zaginął przynajmniej na godzinę w naszym pokoju zanim wreszcie zajął łazienkę.
            I to niby ja coś knuję, tak?

35.

            We wszystkim zorientowałem się dopiero kolejnego dnia. Obudziłem się rano sam w mieszkaniu, ale nie bardzo spieszyło mi się ruszać z łóżka, więc tylko próbowałem sam ćwiczyć. Oczywiście szło mi to bardzo opornie, ale wreszcie zmotywowałem się, żeby wejść na wózek i udać się do łazienki za potrzebą. Wyjeżdżałem z niej właśnie, gdy z naprzeciwka otworzyły się drzwi wejściowe i do mieszkania wpadł Tom, robiąc wielkie oczy na mój widok. Zaklął cicho pod nosem, na co ja zaśmiałem się cicho. Chyba spodziewał się wrócić zanim wstanę.
            - Gdzie się podziewałeś od rana, hm? - zapytałem, patrząc na niego z lekkim uśmiechem.
            - Wybacz, trochę mi się przedłużyło.
            - Ale co?
            - Nieważne, dobra? - mruknął, ściągając płaszcz, po czym od razu skierował się do kuchni.
            Następnego dnia, gdy po obudzeniu się znów nie zastałem go w mieszkaniu, dotarło do mnie, że Kaulitz szuka pracy. Kiedy wracał jedliśmy wspólnie obiad, po nim oglądaliśmy coś w TV, a po odpoczynku przychodził czas na ćwiczenia, kąpiel i najczęściej sen, bo zwyczajnie padałem ze zmęczenia. Tom w tym czasie siadał przed komputerem i przeglądał oferty.
            Nie chciał o tym w ogóle rozmawiać, ale udało mi się podsłuchać kilka jego telefonów dotyczących rozmów kwalifikacyjnych i sam nie rozumiałem, dlaczego zajęło mu to tyle czasu przy zapale, jaki okazywał. Zwykle jednak wracał zły albo narzekał, że nie przyjmie się do roboty, w której po tygodniu pobiłby swojego przełożonego. Wydaje mi się, że potrafiłem to zrozumieć i bardziej mnie to bawiło, niż martwiło, że jego poszukiwania idą na marne.

            W międzyczasie wrócił Andreas, jednak przez większość czasu nie było go w mieszkaniu. Gdy był niewiele rozmawialiśmy, a mój chłopak zupełnie go ignorował. W końcu nadszedł jednak dzień, gdy sytuacja miała się zmienić i to jak zwykle w sposób, którego najmniej się spodziewaliśmy.

2 komentarze:

  1. Hej, zdecydowanie nie zapomniałaś jak to się robi !! :) Bardzo się cieszę, że postanowiłaś dokończyć to opowiadanie. Mam nadzieję, że nie zrezygnujesz z pisania i dasz znać na jakim blogu będą publikowane Twoje kolejne opowiadania, jeżeli zdecydujesz się na zmianę tematyki.

    Czekam na kolejne rozdziały. Strasznie byłam ciekawa jak rozwinie się sytuacja po sprzeczce chłopaków. Wynajęcie własnego mieszkania jest chyba jedynym wyjściem. pozdrawiam Karo

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam weny na pisanie komentarzy, ale wiedz, że cały czas jestem, przeczytałam i czekam na dalsze części. Mam nadzieję, że nie będziesz nam kazała długo na nie czekać :D
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^