niedziela, 25 października 2015

MKARZ: Szukając rzeczywistości... [36-42]

Witam :).
Bez zbędnego marudzenia - nie zamierzam kazać Wam długo czekać, skoro wszystko jest już zakończone ^^. Co do opowiadań o innej tematyce - myślę, że raczej nie będę zmieniała już bloga, po prostu zmienię opisy, wygląd itp. :) Ale to już plany na bliżej nieokreśloną przyszłość.
Póki co - smacznego moi Drodzy :)


Wasza Czekoladka :).






36.

            Miałem już dość ciągłego biegania po rozmowach kwalifikacyjnych i irytujących snobów pracujących w tych wszystkich firmach. Rzygać mi się chciało jak patrzyłem na co drugiego i potrafiłem myśleć tylko o tym, że za murami więzienia szybko doprowadziliby go do pionu. Przynajmniej kiedyś by tak było. Potem wszystko zmieniło się za sprawą jednego niewinnego Billa. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, jak to troszczące się o wszystkich stworzenie mogło kogoś zabić. Zawsze wydawało mi się, że gotów jest wybaczyć najgorszemu wrogowi, nie potrafiłem myśleć o nim, jak o mściwej bestii. Nie pomagało mi też to wszystko w skupieniu się. Musiałem dostać tę robotę, byłem o tym wtedy przekonany do żywego, to miało zdecydować o wszystkim i chociaż z początku zamierzałem zupełnie odciąć się od przeszłości, los zdecydował, że z braku innych koncepcji przekonało mnie ogłoszenie ze szkoły sztuk walk. Co niby innego miałbym robić?
            Tego ranka byłem przygotowany na ostateczną próbę mojej cierpliwości i daru przekonywania. Wszystkie dokumenty dotyczące moich osiągnięć zostały w domu rodzinnym, tymczasem nie było mowy o jakimkolwiek kontakcie z nimi. Nie spodziewałem się jednak, żeby ci ludzie tak po prostu przyjęli mnie na słowo honoru. Idąc tam, nie wiedziałem jeszcze co zrobić, żeby ich przekonać, ale zamierzałem za wszelką cenę spróbować.
            Była ósma czterdzieści, gdy zbliżyłem się do budynku, w  którym odbywały się zajęcia. Po wejściu do środka okazało się, że lokal jest niemal pusty. W sali treningowej kręcił się tylko jakiś facet z mopem w ręce. Rozejrzałem się raz jeszcze uważnie, czytając dyplomy porozwieszane wzdłuż jasnych ścian korytarza. Medale, puchary, zdjęcia. To, co zazwyczaj widzi się w szkołach tego typu.
            - Dobry, mogę panu w czymś pomóc? - zaczepił mnie owy sprzątający.
            - Dzień dobry. Przyszedłem w sprawie ogłoszenia. Jest ktoś z kim mógłbym porozmawiać?
            - Wejdzie pan - rzucił tamten i odstawił wiadro z mopem na boku, a sam poprowadził mnie do jakiegoś wewnętrznego pomieszczenia.
            Było nieco zagracone, ale wydawało się wyjątkowo przytulne. Było tam sporo krzeseł, na każdym widniały inicjały, jakby każdy miał swoje wyznaczone miejsce. To jedno wydało mi się nieco dziwne.
            - Akurat wszyscy pojechali dziś na zawody, ale ja chętnie z panem porozmawiam. Przyniósł pan ze sobą potrzebne dokumenty? - zapytał, na co ja skrzywiłem się znacząco.
            - Proszę mi wybaczyć, ale wolałbym rozmawiać z osobą decyzyjną.
            - Rozumiem - uśmiechnął się do mnie facet i puścił mi oczko. - W takim razie przekażę wszystko, co ma pan do powiedzenia.
            - To trochę skomplikowane.
            - Przyniósł pan CV?
            Facet zdawał się być wyjątkowo opanowany, chociaż trochę drażniło mnie to, jak sobie ze mną pogrywał. Mimo to wyciągnąłem to, o co prosił i podałem mu, patrząc na niego z niezadowoleniem. Dopiero teraz, gdy mu się przyjrzałem, doszedłem do wniosku, że nie jest najmłodszy. Zdradzały go siwe pasemka we włosach.
            - Wie pan, kiedy będę mógł przyjść na rozmowę?
            - Jest pan na rozmowie - oznajmił znów twardo, nie przestając się jednak uśmiechać. - Owszem, osobą ostatecznie decydującą jest mój syn, ale on przejął po mnie tę szkołę, więc sądzę, że jestem odpowiednią osobą do przeprowadzenia tej rozmowy - wyjaśnił mi w końcu, po czym o mało nie zapadłem się pod ziemię.
            Byłem przekonany, że mam do czynienia ze zwykłym sprzątającym. Natychmiast poczułem, jak pieką mnie policzki i wszelkie trzewia. Uznałem, że jednak od razu przegrałem to spotkanie.
            - Przepraszam, nie wiedziałem.
            - Nie szkodzi - odparł, jakby nigdy nic, wpatrując się w moje CV. - Napisał pan, że szkolił się pan w naprawdę wielu sztukach walki. Ma pan na to wszystko dokumenty?
            - Owszem… ale nie jestem w stanie ich dostarczyć - powiedziałem, zanim całkiem się zatkałem.
            - Nie rozumiem? - Facet zdziwiony podniósł na mnie wzrok.
            - Znajdują się w miejscu, do którego nie mam dostępu. Mogę panu podać adresy szkół, w których zdawałem egzaminy w celu potwierdzenia i… Nie wiem, cokolwiek pan zechce, ale naprawdę nie mogę panu pokazać swoich dyplomów, choćbym bardzo chciał.
            - To… żart?
            - Zależy mi na tej pracy. Naprawdę się na tym znam.
            - Pracował pan już w zawodzie?
            - Bardziej asystowałem - odparłem, chociaż miałem chęć powiedzieć mu o zajęciach, jakie prowadziłem w więzieniu, ale to nie był raczej dobry sposób na zachęcenie do siebie pracodawcy.
            Jego spojrzenie sprawiało, że zaczynałem się denerwować i przybierałem swój lodowaty wyraz twarzy.
            - Przepraszam, ale… hm - urwał i odchrząknął cicho. - Jeśli to prawda, co pan mówi, znajdujemy się w patowej sytuacji. Nie mogę pana przyjąć bez dowodu na pańskie umiejętności - oznajmił poważnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
            - Naprawdę nic nie da się zrobić?
            - Mógłbym dzwonić do tych szkół, ale… Może sprawdzę osobiście? - zaproponował w końcu, sprawiając, że zapomniałem języka w gębie.
            Sądziłem, że żartuje, ale on wysłał mnie ze strojem do szatni i kazał się rozgrzać. Byłem naiwny, sądząc, że skończy się na pokazówce. Staruch stwierdził, że mam z nim wygrać. Powiedział coś w stylu, że zrobi mi własne egzaminy i jeśli je zdam, poleci mnie synowi pomijając brak dokumentów. Uznałem, że postradał zmysły i jednocześnie byłem pewien wygranej.
            - Którą ze sztuk chce pan walczyć najpierw? - zapytałem, chcąc jakoś odciągnąć moment, gdy do tego dojdzie. I miałem nadzieję, że nie zrobię nic głupiego.
            - Proszę po prostu pokazać mi, co pan potrafi. Wszystkie ruchy dozwolone - oznajmił wreszcie na koniec, uśmiechając się szeroko.
            On naprawdę był kompletnym wariatem.
            Przy pierwszym podejściu umknął mi.
            Przy drugim udało mi się go zablokować, ale on też uniknął mojego ciosu.
            Wreszcie doszło do szybkiej wymiany kopnięć i ciosów, każdy został zablokowany lub udawało nam się zrobić w porę unik. Facet zaczął wyrzucać hasłami "kontra", "blok", "kontra", "unik" i tak na zmianę, jakby zupełnie wiedział, co wydarzy się następne. Czułem się jakby nazywał po imieniu rytm, który ja czułem podświadomie i zacząłem odnosić wrażenie, że coraz lepiej rozumiem się z tym człowiekiem. Gdzieś w międzyczasie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Tuż po tym staruszek odkrył się, a ja bezlitośnie wykorzystałem ten moment. Miałem dość czasu i miejsca, żeby mój cios nabrał odpowiedniej prędkości i siły, aby zwalić go z nóg, a potem wykończyć, ale w ostatniej chwili zapaliła mi się lampka, że to tylko testy. Zwolniłem, ledwie głucho uderzając o jego nogi. Syknął i zachwiał się lekko, ale szybko złapał równowagę i odskoczył, zupełnie odkryty, ale tym razem nie ruszyłem się z miejsca. Takie były zasady. Punkt dla mnie. Przyjąłem pozycję gotowego do kolejnej rundy.
            - Panie Kaulitz, jest pan przyjęty - oznajmił, uśmiechając się pod nosem. Po skroni spływała mu kropla potu. - Póki co proszę skorzystać z pryszniców, ubrać się i przyjść do biura. Będę tam na pana czekał - dodał i ruszył w tamtym kierunku.
            Przez kilka długich chwil wpatrywałem się w niego z niedowierzaniem. Wydawało mi się, że zaraz powie mi, że tylko żartował i naprawdę jest sprzątającym, a ja dałem się zrobić w bambuko. W każdym razie jego umiejętności i wszystko, co jeszcze się wydarzyło, wskazywało na to, że wcale nie wprowadzał mnie w błąd. Westchnąłem w końcu ciężko i wciąż nieco oszołomiony ruszyłem z miejsca.
            Nie miałem ochoty na prysznic, toteż opłukałem się tylko wodą, wytarłem w ręcznik, który tam leżał i po chwili byłem już znowu w tym specyficznym pomieszczeniu. Facet wskazał mi krzesło, na którym napisał moje inicjały. To wydawało się zbyt łatwe, gdyby miało być prawdziwe. Poprosił, żebym na nim usiadł.
            - Ta posada może należeć do pana. Wierzę, że napisał pan całą prawdę w swoim CV, nie chcę wnikać w sprawę dokumentów w tej chwili. Domyślam się, że to ważne dla pana zacząć jak najprędzej, ale prosiłbym spróbować chociaż dostać duplikaty owych papierów, przydadzą się panu i nam. Ale przede wszystkim musimy być ze sobą szczerzy…
            Gdy zapadła cisza, zmroziło mnie jakbym wcale się nie zgrzał przed kilkoma minutami.
            - Co ma pan na myśli? - zapytałem, a on wyciągnął spod biurka jakąś gazetę.
            Nawet nie znałem tego pisma, wyglądało na lokalne, raczej hobbistyczne. Było na nim moje zdjęcie. Nieco niewyraźne, ale wyraźnie moje. Tytuł opowiadał o latach przesiedzianych za niewinność i tragedii rodzinnej. Aż bałem się, co mogli tam napisać.
            - Wyobraża sobie pan? Jedna taka współpracuje z tym brukowcem. Zupełnie przypadkiem trafił w moje ręce, chociaż… Kto wie? - uśmiechnął się nieco. - A więc. Zajmował się pan sztukami walki. Trafił pan do więzienia, chociaż był pan niewinny i spędził pan tam trzy lata na własną prośbę. Jeśli jest pan w stanie zapewnić mnie o swojej poczytalności bardziej niż tym, że nie wyrządził mi pan krzywdy, gdy wiedziałem, że błąd jaki popełniłem w realnej walce mógłby kosztować nawet życie, pana życzenie się spełni.
            - To nie jest… - przerwałem, czując jak buzuje we mnie wściekłość. Jak ktoś mógł mieć na tyle czelności, żeby grzebać w moim życiu? Nie byłem w stanie znaleźć odpowiedzi na to pytanie, a to, że on dolewał własnymi oliwy do ognia, zupełnie wyprowadzało mnie z równowagi. Ale ja naprawdę, naprawdę chciałem tej pracy. - Obwiniałem się za jego śmierć. Za śmierć mojego brata. Uważałem, że zasługuję na to, żeby spędzić resztę życia za kratkami, ale wyszedłem z tego. Ktoś mi pomógł i teraz ja chcę pomóc temu komuś. Czy taka odpowiedź pana satysfakcjonuje?
            - Ludzie będą gadać, a jeśli to się w jakiś sposób rozniesie szkoła poniesie konsekwencje, wie pan o tym? - zapytał znów, na co ja zacisnąłem zęby i ze złością wstałem, uznając, że mam dość.
            Powiedziałem mu wszystko, co chciał, znacznie więcej niż bym chciał i naprawdę nie chciałem dłużej głupio się łudzić. Więźniowie są odrzutkami społeczeństwa - powtarzałem sobie właśnie, gdy ten odchrząknął.
            - Chciałem tylko w ten sposób upewnić się, że będzie pan nad sobą panował bez względu na sytuację.
            - Uczyłem w więzieniu obrony własnej słabszych więźniów - oznajmiłem mu w odpowiedzi, na co on zaczął się śmiać.
            - Świetnie! Uznajmy to za dodatkowe doświadczenie. Lubi pan dzieci?
            - Jeśli mnie słuchają.
            - Więc musi pan się nauczyć, jak przekonać ich do słuchania. Proszę przyjść jutro o piętnastej. Syn będzie czekał z umową dla pana. Do zobaczenia.

37.

            Tego dnia Kaulitz wrócił do mieszkania jakiś nieprzytomny. Jadłem właśnie kanapkę w kuchni, gdy namierzył mnie bezbłędnie i zerknął jakimś niezrozumiałym dla mnie spojrzeniem. Właściwie to wyglądał na zdziwionego.
            - Stało się coś?
            - Dostałem pracę - odparł, jakby nigdy nic, chociaż miał minę, jakby sam nie mógł w to uwierzyć. - Zostałem trenerem sztuk walk w specjalnej szkole. Hm. To było dziwne.
            - Dlaczego dziwne? - zapytałem z rozbawionym uśmiechem, słysząc jego niecodzienną wylewność.
            - Dyplomy mam w domu rodzinnym. Nie poszedłem po nie. Kazał mi ze sobą walczyć, a wiedział kim jestem i… na koniec powiedział, że jutro mam przyjść podpisać umowę - opowiedział mi, na co tym razem ja zrobiłem wielkie oczy.
            Przynajmniej do momentu, gdy zdałem sobie sprawę, że to musiała być walka na zupełnie innych zasadach niż to, do czego dochodziło w więzieniu. Westchnąłem cicho.
            - Tom… - odezwałem się, mając zamiar nieco zejść z tematu jego nowej pracy, która bardzo mnie cieszyła, jednak w tamtej chwili męczyło mnie coś innego. - Znaczy… Gratuluję, udało ci się chyba spełnić nieco marzenia, co? - zasugerowałem, przyciągając go do siebie za rękaw. - Powiedz mi… Zamierzasz odwiedzić matkę?
            Odpowiedziała mi cisza, a oczy Kaulitza natychmiast zniknęły z horyzontu. Przestały mnie też obejmować jego ręce. Westchnąłem cicho i nieco bezczelnie klepnąłem go w tyłek, aż podskoczył zaskoczony.
            - Ej!
            - Pytam poważnie! Myślę, że rozumiem, co tobą kieruje, ale ona z pewnością bardzo za tobą tęskni. Nie każę ci biegać do niej trzy razy w tygodniu, tylko pójść tam chociaż raz, pokazać się, powiedzieć, że wszystko w porządku… - urwałem, patrząc na jego rozgniewaną w tej chwili twarz. - Do osób, które przejmują się moim losem należysz ty i Lucas. To naprawdę kiepska rzecz, nie mieć oparcia w rodzinie. Pomyśl o tym, dobrze? - poprosiłem, szturchając go palcem w brzuch, na co on mruknął coś tylko pod nosem.
            - Idziemy na miasto - oznajmił zaraz potem, ignorując moją pogadankę.
            Zarzucił mnie sobie przez ramię jak worek kartofli, jedną ręką złapał wózek i wyprowadził mnie z kuchni, a potem z mieszkania. Przez cały ten czas krzyczałem i śmiałem się na zmianę, aż na parterze wsadził mnie do wózka i wyprowadził na dwór. Miałem na sobie jakąś luźną koszulkę i dresy, które najłatwiej się zakładało. Nie był to strój wyjściowy, ale w tamtej chwili nie przeszkadzało mi to tak bardzo. Skoro Tom był na tyle zadowolony ze swojej nowej pracy, żeby zapomnieć o nieprzyjemnym temacie, którym go uraczyłem, trzeba było to wykorzystać.
            Wybraliśmy się na lody i do parku, potem na obiad w jakiejś restauracji, gdzie ludzie biegali wokół nas spanikowani, jakby co najmniej Kaulitz był już tam wcześniej. Na wieczór zabrał mnie do kina i spacerem wróciliśmy do mieszkania. Na kilka godzin udało się zapomnieć o wszystkim, co szło nie tak.

38.
            Lucas oczywiście pogratulował Tomowi zdobycia pracy, ale też doskonale zdawał sobie sprawę, co konkretnie to oznacza. Smutny uśmiech na jego twarzy mówił sam za siebie, a człowiek, z którym mieszkaliśmy zupełnie nie przypominał mojego przyjaciela, odkąd wrócił z tej delegacji. Tęskniłem za nim na swój sposób, ale nie sądziłem, żebym bezpośrednio mógł jakoś wpłynąć na jego zachowanie. Każdy z nas wiedział, że tak trzeba i byłem przekonany, że wreszcie i on dojdzie do siebie, i jakoś poukłada sobie wszystko w głowie i w życiu.
            Tymczasem minął pierwszy miesiąc. I tym razem to Tom zmieniał się nie do poznania przez przebywanie w pracy i kolejne lekcje, które prowadził. Wracał do mieszkania zadowolony, zaczynał nawet rozmowy z moim kumplem i jedynie irytował mnie tym, że chociaż dopiero wybraliśmy mieszkanie do wynajęcia, on był już niemal zupełnie spakowany i czekał, aż będziemy mogli się wynieść. Mimowolnie przedłużałem ten okres, ale nie miałem tak naprawdę wpływu na to, że niespodziewanie z pracy zaczęli przysyłać mi coraz więcej roboty i w rezultacie nie miałem ani czasu się spakować, ani zacząć poszukiwania brakujących mebli. Zwykle po śniadaniu zabierałem się do pracy, kończyłem do powrotu Toma, potem czekał obiad i ćwiczenia, po których nie miałem już siły na nic.
            Tom chwilami narzekał z tego powodu, a nawet chciał mnie sam spakować, ale nie zgodziłem się na to. W końcu w weekend przygotowaliśmy wszystko – nasze rzeczy, rzeczy do kupienia, transport. Mieliśmy zając się tym po powrocie Kaulitza z pracy w poniedziałek. Wydawałoby się, że tym razem już wszystko musi potoczyć się tak, jak powinno.
            A jednak…

39.
            Byłą dziewczynę Kaulitza Lucas miał okazję poznać, gdy zajmował się poszukiwaniem dowodów na jego niewinność i musiał w tym celu skorzystać z jej komputera. Musiał wtedy wszystko jej wyjaśnić, żeby mu pomogła. I obiecał, że kiedyś się odwdzięczy. Stało się to niedługo później, bo Sarah szukała akurat pracy. Dostała ją w firmie, w której on zajmował dość wysokie stanowisko, żeby załatwić takie drobiazgi. Od tamtego czasu jednak Lucas rzadko bywał w budynku firmy, a jeszcze rzadziej mieli okazję się spotkać. Natomiast im więcej czasu mijało od wyjścia Toma z więzienia, tym bardziej ona starała się natknąć gdzieś na tego człowieka, żeby wyciągnąć z niego jakieś informacje. Kiedy znowu zaczął częściej pokazywać się w swoim biurze, Sarah z początku jednak nie miała dość okazji i odwagi, żeby do niego podejść. Tym samym chłopak był zaskoczony, gdy podczas lunchu w restauracji budynku przysiadła się do niego z lekko zarumienionymi policzkami.
            - Cześć Lucas. Możemy chwilę porozmawiać?
            - Hm? Cześć – odparł, wyglądając na chwilę z komputera. – W czym mogę ci pomóc?
            - Widzisz, mam coś ważnego do przekazania Tomowi, ale nie ma z nim kontaktu. Nie mógłbyś dać mi jakiegoś namiaru? – zapytała ostrożnie, na co chłopak zamknął swój laptop i dopiero teraz spojrzał na nią uważnie.
            - Mogę mu przekazać, że chcesz z nim pogadać.
            - Więc wiesz, gdzie go szukać?
            - Mieszkam z nim. Więc o co chodzi?
            - Wolałabym osobiście…
            - Mała, przykro mi. Nie wiem, czy jesteś w stanie sobie zobrazować, co Kaulitz zrobiłby mi, gdybym cię tam po prostu przyprowadził. Znałaś go wcześniej, powinnaś coś wiedzieć o jego temperamencie – stwierdził, przyglądając jej się podejrzliwie.
            Pomyślał wtedy, że jest skończonym dupkiem i powinien się opanować, ale niewiele mógł poradzić na to, że wyobraził sobie, jak Tom wraca do swojej byłej i zostawia Billa w spokoju. Przypominając sobie jednak tych dwóch, wiedział aż za dobrze, że to niewykonalne, a poza tym znów okazałby się najgorszą szują pod słońcem dla swojego najlepszego przyjaciela, a na to nie mógł sobie pozwolić bez względu na to, jak bardzo chciałby mieć go dla siebie.
            - Tom? Ale przecież… On by muchy nie skrzywdził…
            - Tak. Może kilka lat temu, zanim pozwoliliście mu zapakować się do puszki. Jeśli kiedyś był miłym chłopcem, teraz jest cholernie pewnym siebie przystojniakiem, który wszystkich najchętniej rozstawiałby po kątach.
            - Nie wierzę…
            - Więc uwierz. Wybacz, ale jestem zarobiony. Mam mu coś przekazać?
            - Nie, postaram się sama coś wymyślić. Dzięki – odparła w końcu, po czym zostawiła go samego.
            Lucas przez chwilę jeszcze patrzył za długimi nogami, idealnie wyeksponowanymi przez spódniczkę i szpilki oraz wysoko upiętą kitką majtającą się to w prawo, to w lewo. Musiał przyznać, że Kaulitz to miał szczęście. Jedna ładna buźka, a zgarniał dla siebie wszystko, co najlepsze.
            Wracając do pracy zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że powiedział tej dziewczynie o kilka słów za dużo. A już tym bardziej nie pomyślał o tym, że ta uda się prosto do działu kadr, żeby zdobyć jego adres. Kobieta zdziwiła się nieco prośbą o podanie adresu jednego z głównych doradców, ale Sarah szybko wyjaśniła, że poproszono ją o przyniesienie jakiś dokumentów, których zapomniał, a że bardzo się spieszył, nie podał jej adresu. Było to nieco naciągane, ale babka połknęła haczyk, a gdy zniknęła jej z oczu, dziewczyna sama znalazła potrzebny adres zupełnie innej osoby.
            I zamierzała pójść tam zaraz po pracy.

40.
            Tomowi zdarzyło się zapomnieć kluczy, ale kiedy ktoś zaczął dobijać się do drzwi, a ja spojrzałem na zegarek, okazało się, że jest jeszcze nieco za wcześnie na jego powrót. W poniedziałki miał dużo grup popołudniowych i wracał raczej późno. Lucas zawsze miał klucz, a nawet bez niego znał jakieś magiczne sztuczki, dzięki którym włamywał się właściwie do własnego mieszkania. Ale to nie był również on. Wyjechałem więc wózkiem z kuchni, w której koczowałem, jak zwykle usiłując ugotować coś jadalnego i nie mogąc zajrzeć przez judasz, po prostu otworzyłem drzwi. Raczej zdziwiłem się na widok nieznajomej dziewczyny, która z drugiej strony zdawała się być jeszcze bardziej zaskoczona moim widokiem.
            - O, Boże… O, Boże… Boże! Zac… To niemożliwe, ty… och…
            Mniej więcej tyle zdążyła wydukać, zanim zemdlała.
            Wpatrywałem się w jej bezwładne ciało leżące gdzieś na progu, nie bardzo rozumiejąc, co się przed chwilą wydarzyło. W obecnej sytuacji naprawdę nie miałem pojęcia, jak mógłbym cokolwiek zrobić. Próbowałem ją docucić, nawet dwukrotnie otwierała oczy, ale na mój widok znów kończyła tak samo. Poirytowany zablokowałem koła w wózku i próbowałem ją chociaż wciągnąć do mieszkania, okazało się jednak, że to wcale nie takie łatwe. Na szczęście zanim oderwałem jej rękę, z pracy wrócił Lucas. Widząc, co i komu robię, oczy o mało nie wyleciały mu z orbit.
            - Gdybym cię nie znał, pomyślałbym właśnie, że znowu zrobiłeś coś bardzo głupiego – oznajmił, odkładając na przedpokój swoje rzeczy.
Zaraz potem podniósł ostrożnie dziewczynę i zaniósł ją do salonu, a ja pojechałem za nimi na wózku. Kumpel wyglądał na nieco przestraszonego.
- Więc co jej się stało?
            - Nie wiem. Otworzyłem jej drzwi, a ona zemdlała. Trzy razy.
            - Więc nie zdążyłeś się przedstawić – mruknął złośliwie, na co ja uniosłem wyżej brew.
            - Znasz ją?
            - Pracuje u mnie w firmie – odparł, zerkając na mnie niepewnie. – O której wraca Tom?
            - Hm? Chyba jakoś niedługo – stwierdziłem, zerkając na zegarek.
            - Sarah? Sarah, obudź się niedobra kłamczucho!
            - Co ma do tego Tom?
            - On bardzo nie chce jej tu zobaczyć, zaufaj mi.
            - Kim ona jest?! – uniosłem się wreszcie, nie chcąc dłużej słuchać wykrętów Lucasa.
            W tej chwili niespodziewany gość znowu otworzył oczy. Tym razem pierwszą osobą, którą ujrzała był mój kumpel, więc jedynie zrobiła przestraszoną minę i poderwała się, odsuwając na bezpieczną odległość od jego groźnie zmrużonych oczu.
            - Co tu robisz?
            - Chciałam porozmawiać… Och, Zac… - jęknęła, gdy znów na mnie spojrzała. Zakryła usta dłonią i zaczęła płakać. – Ty nie możesz być…
            - Bo nie jest. Sarah, czy ja mówiłem niewyraźnie o tym, co Tom mi zrobi, jeśli cię tu zobaczy i dowie się, jak tu trafiłaś?
            Dziewczyna jednak zupełnie go ignorowała, wpatrując się we mnie, jakbym był duchem. Nie była to najprzyjemniejsza świadomość na świecie, ale zdałem sobie sprawę z tego kim jest, jak i z tego, że Kaulitz nigdy nie wypowiedział przy mnie imienia swojego brata, które poznałem w tak niezręcznej sytuacji. Była dziewczyna Toma wpatrywała się we mnie, jakby spodziewała się, że za chwilę opowiem jej historię o tym, jak przeżyłem próbę samobójczą kończąc na wózku, ale nic z tego. Ciężki kamień, który osiadł gdzieś na mojej klatce piersiowej omal nie przygniótł mnie do tego przeklętego wózka, gdy otworzyły się znowu drzwi frontowe.
            - Cholera. Cholera, cholera, cholera! – zaczął zdenerwowany Lucas. – On mnie zabije.
            - Przestań już, ok? – mruknąłem i nie chcąc dłużej znosić wzroku niechcianego gościa, wycofałem się i skierowałem na powitanie chłopaka.
            - Bill? Jestem, możemy zbierać manatki! – wykrzyczał, a zaraz potem uśmiechnął się szeroko, gdy wyjechałem z salonu.
            Miałem właśnie powiedzieć mu o gościu, gdy dziewczyna właśnie wypadła przed drzwi na przedpokój. Lucas próbował ją powstrzymać, ale w efekcie oboje znaleźli się przed zdezorientowanym Kaulitzem, w którego oczach z każdą kolejną chwilą zaczęły pojawiać się strach, panika i złość. On miał tendencje do wracania do mieszkania w nieodpowiednich momentach.
            - To nie moja sprawka – oznajmił od razu głośno Luc. – Tom, naprawdę. Wypytywała mnie o ciebie, ale JA jej tu NIE PRZYPROWADZIŁEM.
            - Możemy porozmawiać? – odezwała się w końcu dziewczyna, wpatrując się w Kaulitza, jakby tylko ona wiedziała, co chodzi mu po głowie.
            Złościło mnie to. Jego lodowa maska, która pojawiała się, a potem wycofywała, zmieszanie na jego twarzy, oczy lustrujące ją bez końca i przeklęte rumieńce. Spojrzał na mnie przez ułamek sekundy, a potem znów patrzył tylko na nią. Byłem tak piekielnie zazdrosny, chociaż można było powiedzieć, że Tom zwyczajnie stał i się nie odzywał, ale ja aż za dobrze zdawałem sobie sprawę z niewypowiedzialności jego większości emocji, które nauczyłem się odczytywać z drobnych gestów.
            Ruszyłem z wózkiem do swojego pokoju i ten ruch dopiero pozwolił Kaulitzowi na dobre oderwać oczy od dziewczyny, a ja jak na złość nie mogłem dobrze wjechać w drzwi sypialni i trzykrotnie zaryłem kółkiem w ścianę, a zaraz potem zakląłem wściekle. Lucas zrobił krok w moją stronę, najwyraźniej chcąc mi pomóc, ale Tom posłał mu tylko lodowate spojrzenie i sam podszedł do wózka i pomógł mi przejechać przed drzwi.
            - Daj mi chwilę – powiedział cicho w stronę dziewczyny i zaraz potem zamknął nas w naszej sypialni.

41.
            Bill ociągał się strasznie z tą przeprowadzką, w pracy nieraz musiałem użerać się z dzieciakami i bywało, że wracałem o cudacznych porach przez dodatkowe zajęcia, ale ogólnie byłem zadowolony i nie mogłem się już doczekać, aż trafimy do własnego mieszkania i wszystko wreszcie będzie na swoim miejscu. Okazało się jednak, że zanim ten moment nastanie, na drodze pojawi się jeszcze jeden problem.
            Byłem przygotowany na marudzenie chłopaka, targanie bagaży i mnóstwo innej roboty, która była do zrobienia, a jednak w żadnym wypadku nie spodziewałem się zobaczyć tam Sarah i to z Billem w jednym pomieszczeniu. Tłumaczenie się Lucasa wszystko tylko dodatkowo skomplikowało, bo nie miałem bladego pojęcia, co on może mieć z tym wszystkim wspólnego.
            Czułem przerażenie. Sądziłem, że uda mi się nie dopuścić do spotkania mojej rodziny czy innych osób, znających mnie przed samobójstwem mojego brata z Billem. Nie dlatego, że się wstydziłem albo nie chciałem przyznać się, że żyję z innym mężczyzną. Chodziło o jego podobieństwo do mojego nieżyjącego brata. Co pomyśleliby po tym wszystkim, dowiadując się, że jestem z kimś tak podobnym do swojego brata, który się we mnie podkochiwał? Mogły wyniknąć z tego tylko kłopoty. I tak nie potrafiłem pokazać się matce na oczy, a co tu mówić o czymś takim? Poczułem się jednak jeszcze gorzej, gdy zobaczyłem swojego chłopaka, który ze spuszczoną głową z nerwów nie był w stanie nawet wjechać do naszego pokoju.
            - Bill? – odezwałem się nieco niepewny, jak zareaguje. – Muszę to jakoś odkręcić…
            - Co musisz odkręcić? – odezwał się wreszcie do mnie, patrząc na mnie ze zbuntowaną miną.
            - Wybacz, ale ona nie może się dowiedzieć o nas. Moja matka nie może się o tobie dowiedzieć, rozumiesz? Nie podoba ci się to, ale muszę z nią porozmawiać. Wyjdę z nią. Jutro zajmiemy się przeprowadzką – powiedziałem, patrząc na niego uważnie, jednak chłopak odwrócił ode mnie wzrok, zapatrzył się na jakiś punkt w podłodze i nie zamierzał się odzywać. Zacisnąłem zęby. Dłonie pociły mi się z nerwów. – Przepraszam. Wrócę tak szybko…
            - Odpuść sobie. Leć. Nikt cię tu nie trzyma – warknął w moim kierunku, nie dając mi dokończyć zdania.
            - Dlaczego musisz w takiej chwili tworzyć dodatkowe problemy? Skąd ona w ogóle się tu wzięła?
            - Idź, zapytaj ją.
            - Szybko wrócę – powiedziałem wreszcie, ale wydawało się, że to nie robi na nim żadnego wrażenia, więc po prostu wyszedłem, niemal dławiąc się goryczą.

42.
            Jeszcze zanim Tom opuścił nasz pokój, wiedziałem dobrze, że przesadzam, a tak naprawdę kieruje mną czysta zazdrość. Dlatego, że ona była kobietą, piękną kobietą, a nikt nigdy nie powiedział, że Kaulitz jest gejem. Dlatego, że ona miała go jeszcze przede mną i on coś do niej czuł, coś co mogło zupełnie nie zniknąć, a teraz ona pojawiła się tu i wzięła mnie za jego nie żyjącego brata. Wiedziałem dobrze, że dla rodziny Toma jako jego partner byłbym bardzo niewygodny, ale ta świadomość, a usłyszenie z jego ust, że mam pozostać w cieniu, bo nikt nie może dowiedzieć się o tym, że mamy ze sobą coś wspólnego, to zupełnie dwie różne sprawy. Czułem się, jak kochanka, która właśnie usłyszała, że jest tą drugą i tak musi pozostać. Wcale nie miałem ochoty się na to wszystko godzić. Wcale też nie miałem na to wszystko wpływu. Pozostawało mi użalanie się nad sobą w zmiętej pościeli, na którą rzuciłem się z wózka, postanawiając nie ruszać się stamtąd, dopóki nie wróci Kaulitz.
            Zamiast niego jednak po jakimś czasie w naszej sypialni pojawił się Lucas. Dawno tam nie zaglądał i właściwie bardzo rzadko rozmawialiśmy, więc domyślałem się, że musiał przejąć się zaistniałą sytuacją.
            - Bill? Wszystko w porządku?
            - Nie jest w porządku! – warknąłem. – Jestem piekielnie zazdrosny. Cholera, Luc, dlaczego ona musiała tu przyjść? Czy kiedy myślę, że wszystko wreszcie będzie dobrze, zawsze musi zjawić się osoba trzecia, która wszystko spierdoli?!
            Mój przyjaciel przez dłuższą chwilę milczał, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczyma.
            - Dlaczego uważasz, że coś się spierdoli? Poszli tylko porozmawiać, sam wiesz najlepiej, jakiego hopla na twoim punkcie ma Kaulitz. Tak, jak powiedziałeś: jesteś zazdrosny – stwierdził, siadając obok mnie na łóżku. Spojrzałem na niego z poziomu pościeli i jęknąłem zrezygnowany. – Stało się coś więcej? – zapytał, patrząc na mnie uważnie.
            - Tak. Tom oznajmił mi, że nikt z jego rodziny nie może się o mnie dowiedzieć. Może masz rację, może tylko dlatego z nią poszedł, ale to wciąż nie zmienia faktu, że… Jestem wściekły, Boże, dawno nie byłem tak zły. Chcę, żeby już wrócił.
            - I najlepiej zmienił zdanie, co? Ale wiesz, Bill, to nie sprawi, że będziesz mniej podobny do jego nieżyjącego brata. Myślę, że rozumiem. Znaczy… Ciebie, że to bolesne i jego, że nie chce tego robić matce. I tak dużo przeżyła: śmierć syna, wyrok Toma, potem okazuje się, że niemal wszystko zostało przedstawione na opak… Na jej miejscu chyba na sam twój widok dostałbym zawału – przyznał, za co posłałem mu lodowate spojrzenie, jedno z tych, których nauczyłem się od Toma. – Wcale sobie nie żartuję.
            - Więc, co? Po prostu mam się z tym pogodzić i siedzieć z założonymi rękoma?
            - Wiesz, że nie jestem specjalistą w myśleniu o przyszłości – mruknął, łapiąc mnie za rękę. Spojrzałem na nasze splecione dłonie, potem w jego twarz. Oj, Lucas. – Myślę sobie, że on się po prostu boi. Ale może za jakiś czas sobie z tym poradzi? W końcu i tak się zmienił od… no, od tamtego czasu – stwierdził, nie podnosząc jednak wzroku na moją twarz. – Nie martw się za dużo, masz ważniejsze rzeczy do roboty. Może poćwiczysz dziś ze mną? – zapytał na koniec.

            I to był dobry pomysł. Jedyny dość sensowny sposób na oderwanie myśli od tego, co aktualnie robi mój chłopak.

5 komentarzy:

  1. bedzie dzisiaj nastepny odcinek?

    OdpowiedzUsuń
  2. No, wreszcie udało mi się wszystko nadrobić i zajęło mi to cały wieczór, ale było warto. :) Podoba mi się, jak rozegrałaś sprawę z więzieniem. Jeszcze tylko ten Michael, chociaż nie wątpię, że i z nim zrobisz porządek. Nie podoba mi się tylko ta cała Sarah, bo wszystko wskazuje na to, że namiesza. I to, że Tom jakby ukrywa się ze swoim związkiem. Nie tak to wszystko miało wyglądać, ale dobrze wiem, że nie jesteś podła i wyprostujesz każdą ścieżkę... ;) Czekam na dalsze części, wszystko, co Twoje, czyta się z przyjemnością. :) Buziak!

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślałam, że zniknęłaś na wieki, poważnie. Ale wróciłaś. Szkoda tylko, że z tak przykrą dla twoich czytelników wiadomością. Ja gdzieś tam jeszcze mam nadzieję, że jednak to wszystko jeszcze się w tobie nie wypaliło, że jeszcze będziesz chciała i będziesz w stanie napisać dla nas jakieś twincestowe opowiadanie, bo nie oszukujmy się, jesteś w tym świetna. Ale zmuszanie się do czegokolwiek też nie miałoby najmniejszego sensu, to nie byłoby już to samo. Dlatego cieszę się, że chociaż to opowiadanie skończysz, chociaż liczę na ciebie Czokuś. Co do innych opowiadań i zmianie wyglądu.. Powiem to tak. Ja nie raz jeszcze tu zajrzę, bo mam tendencję do kilkukrotnego czytania każdego z twoich opowiadań, wiele innych osób na pewno też, więc wydaje mi się, że zmiana wyglądu zmieniłaby także klimat i nie czytałoby się tego już tak super, no nie oszukujmy się, ale zdjęcie bliźniaków gdzieś w tle jest czymś jakby koniecznym, to dodaje wyobraźni. Oczywiście jest to tylko i wyłącznie twój blog, to jest moje zdanie, a ty zrobisz tak, jak będziesz uważała. Napisałam już chyba wszystko, co chciałam więc teraz o odcinku. Nie powiem, że nie nawyrabiałaś, ale w sumie to dobrze. Lubię, gdy opowiadanie nie jest monotonne, są jakieś akcje, gdy trochę się przeciąga, pewnie dlatego, że jesteś w tym naprawdę dobra, umiesz to wszystko ubrać w odpowiednie słowa. Chociaż pojawienie się Sarah wywołało u mnie jakiś niepokój, zachowanie Toma na jej widok.. Mam wrażenie, że tym razem zechcesz zakończyć to wszystko inaczej niż zawsze, ale mam nadzieję, że tego nie zrobisz. Lubię komplikacje, ale szczęśliwe zakończenie to jednak coś, co dla mnie musi wystąpić w dłuższych opowiadaniach. Tak więc z niecierpliwością czekam na część kolejną, mam nadzieję, że niebawem, no i weny życzę.:*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja chyba rozumiem Toma. Nic dziwnego, że boi się ujawniać z tym związkiem, skoro Bill jest AŻ TAK podobny do jego brata. Ale mimo wszytko mam nadzieję, że jakoś dojdą do porozumienia, bo dla Billa to też musi być trudne.
    Pozdrawiam! I niecierpliwie wyczekuję kolejnych odcinków ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kieeeedy następny odcinek? :P

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^