czwartek, 5 listopada 2015

MKARZ: Szukając rzeczywistości... [43-46]

Witajcie :)
Dziękuję Wam, że jeszcze tu ze mną jesteście i... co tu dużo mówić :D.
Co do zmiany bloga, dało mi to do myślenia i z pewnością jeszcze się nad tym zastanowię - celna uwaga :).
A teraz czas dowiedzieć się czo ta Sara, więc lecimy dalej! ^^
Smacznego, moi Drodzy :).


Wasza Czekoladka :).





43.
            Wyprowadziłem ją z mieszkania niemal w tej samej chwili, co opuściłem sypialnię. Bill nie mógł najwyraźniej nawet patrzeć w jej kierunku. Jego zazdrość była jawna i zupełnie bezsensowna. Sarah była kiedyś dla mnie ważna, była piękna i coś nas kiedyś łączyło, ale wszystko prócz jej urody zginęło przez tamte lata spędzone w więzieniu, gdy od mojego aresztowania ani razu nie odezwała się do mnie choćby słowem. Do tego dnia, gdy przyszła psuć krew… wyjątkowo całej naszej trójce. Jeszcze nie wiedziałem zbyt dobrze, co z jej pojawieniem się miał wspólnego Lucas, ale to miało wyjaśnić się, gdy wrócę do domu, bo zamierzałem to z niego wycisnąć.
            Tymczasem próbowałem znaleźć odpowiedni sposób na wyjaśnienie sobie wszystkiego z Sarah. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem nawet czy potrafię jeszcze być choć po części taki, jaki kiedyś byłem. Obecny ja mogłem być dla niej nieco przerażający. Przede wszystkim nie mogłem pozwolić, żeby powtórzyła komukolwiek o spotkaniu Billa.
            Zabrałem ją do restauracji, w której kiedyś bywaliśmy jako para. Czułem na sobie jej wzrok, ale nie miałem w tamtej chwili jeszcze dość opanowania, żeby spojrzeć w jej kierunku. Przez cały czas zastanawiałem się, co będę musiał jej powiedzieć, żeby chciała mnie posłuchać. Przede wszystkim musiałem w jakiś sposób wyjaśnić jej, kim jest Bill, skąd się wziął i dlaczego z nim mieszkam, a to nie było łatwe, biorąc pod uwagę, że nie zamierzałem mówić jej prawdy. Za bardzo bałem się, że ktoś doniesie o tym mojej matce.
            - Chciałam cię przeprosić - odezwała się w końcu jako pierwsza, gdy podali nam już kawę, zupełnie zbijając mnie tym z tropu. - Jest mi wstyd, że uwierzyłam w twoją winę…
            - Nie masz mnie za co przepraszać - przerwałem jej, gdy tylko zdołałem. - Bardzo się starałem, żeby każdy w nią uwierzył, więc nie masz się czym przejmować. Możemy uznać, że sprawy nie było.
            Przez chwilę brzmiała między nami tylko cisza zakłócana szmerami rozmów z innych stolików.
            - Naprawdę bardzo się zmieniłeś, prawda? - zapytała cicho. - Nie miej proszę pretensji do Lucasa, bardzo go dręczyłam, aż w końcu powiedział o kilka słów za dużo i… udało mi się dowiedzieć, gdzie mogę cię znaleźć - wyjaśniła mi zaraz potem, nie dając zupełnie czasu na reakcję odnośnie jej pytania, pozostałem więc z otwartymi ustami i zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.
            Nie zamierzałem jednak tego komentować, bo kto inny jak nie ten cep mógłby się wygadać…? Pokręciłem więc jedynie głową, odwracając od niej z dezaprobatą wzrok.
            - Jak sobie radzisz?
            - Dobrze. Dostałem pracę, właśnie miałem się dziś przeprowadzać do własnego mieszkania. Jest w porządku.
            - Och… Pewnie nie zamierzasz dać mi adresu, co? - zapytała od razu, na co skrzywiłem się mimowolnie, postanawiając uznać to za pytanie retoryczne. - W każdym razie cieszę się. Wszyscy się o ciebie martwią. Chciałam cię poprosić, żebyś odwiedził mamę, ona… czeka na ciebie codziennie. Jest bardzo słaba. Tom, proszę cię, ona o niczym innym nie mówi i prawdopodobnie nie myśli. Wiesz, jak trudno namówić ją do jedzenia?
            - Od kiedy jesteś jej opiekunką, co? - warknąłem, nie mogąc znieść tego, co do mnie mówi.
            - Od kiedy jej młodszy syn popełnił samobójstwo, a drugi poszedł odsiadywać dożywocie za jego morderstwo - odpowiedziała, nawet nie mrugnąwszy okiem. Moje własne otworzyły się szerzej z zaskoczenia.
            Nie spodziewałem się, że będzie przygotowana na moje wybuchy. Kiedyś się tak nie zachowywałem. Nie miałem pojęcia, że jest taka. Wziąłem głęboki oddech i pokręciłem głową. To nic nie zmieniało. Zupełnie nic. W domu czekał na mnie Bill.
            - To nie jest takie łatwe. Nie potrafię spojrzeć matce w oczy…
            - Nie będziesz musiał… - rzuciła cicho, a mnie zrobiło się zimno.
            - Co?
            - Straciła wzrok. Radzi sobie całkiem nieźle. Znaczy… radziła, ostatnio jej się pogorszyło, więc proszę cię… Przyjdź do niej chociaż raz. Powiedz jej, że wszystko będzie dobrze. Może… jeśli w to uwierzy… - urwała i tym razem to jej wzrok powędrował gdzieś po sali. Mimo to od razu zauważyłem, że oczy zaszkliły jej się od łez.
            Jak to możliwe, że tak kochała moją matkę? Na myśl przeszła mi mina Billa, gdy powiedziałem mu, że ze względu na nią właśnie nikt nie może o nas wiedzieć. Przynajmniej nikt z mojej rodziny i znajomych. Nikt, kto mógłby jej powiedzieć. Zaraz potem jednak zrugałem się za to. Przecież to nie tak, on po prostu…
            Nie. Mówiąc wprost, nie wiedziałem, dlaczego tak się zachował. Wydawało mi się, że on jest tym, który rozumie mnie najlepiej i ma opanowanie, którego ja nie miałem. Więc dlaczego?
            - Tom?
            - Wybacz, zamyśliłem się. Ja… Odwiedzę mamę - odpowiedziałem jej w końcu cicho, wpatrując się w swoje dłonie obejmujące filiżankę na blacie stołu.
            Dlaczego zawsze ktoś musiał na mnie wymuszać ważne decyzje? Najbardziej denerwowałem się, że jeszcze nie zapytała o mojego chłopaka. A że najwyraźniej naprawdę chciała prosić mnie tylko o to, co na swój sposób mnie uspokoiło, domyślałem się, że zrobi to zaraz.
            - Chyba wiesz, o co chciałabym cię jeszcze zapytać? - rzuciła w końcu, widocznie podenerwowana.
            - Tak, wiem.
            - Więc…? Kto to jest?
            - To… długa historia - mruknąłem, na co ona odchrząknęła, prowokując mnie do spojrzenia na siebie.
            - Mam czas.
            - Ale ja obiecałem szybko wrócić - odparłem, jak zwykle na przekór.
            - Zawsze musisz mieć ostatnie słowo, co? - zapytała, jakby właśnie uczyła się moich nowych zachowań. Zmrużyłem zniecierpliwiony oczy.
            - Poznaliśmy się w pace. Kilku z więźniów chciało zrobić sobie atrakcję seksualną, więc mu pomogłem. Potem on pomógł mi wyrwać się z przekonania, że jestem bratobójcą, zaprzyjaźniliśmy się. Wyszedł z więzienia pierwszy, Lucas zgodził się przyjąć do siebie nas obu, jest przyjacielem Billa jeszcze z dzieciństwa. I ot, cała historia pokrótce - oznajmiłem na koniec, nie zamierzając zdradzić jej choćby jednego szczegółu więcej.
            - Ale on jest…
            - Wiem, bardzo podobny do Zaca. Bardzo. Ale to nie on. Jest zupełnie inną osobą. I gdyby nie on wciąż siedziałbym w celi na górnej pryczy i wspominał chwilę, gdy brat podciął sobie na moich oczach gardło.
            - A-ale… - zawahała się w końcu. Nie wiedziałem, jak drastycznych obrazów już użyć, żeby wreszcie ją czymś zrazić i nie wiedziałem, dlaczego tak bardzo chciałem to zrobić. Żeby więcej się do mnie nie zbliżała? - Jesteście przyjaciółmi? On dziwnie się zachował i wtedy, gdy za nim pobiegłeś…
            - Zdenerwowałaś go, biorąc go za Zaca. Chyba nie lubi wspominania o nim bardziej niż ja - odparłem, z zaskoczeniem odkrywając, że uśmiecham się na myśl o Billu nawet w takiej chwili. Dziewczyna patrzyła na mnie niezrozumiale. - Wie, że jest do niego podobny i drażni go to, poza tym miał długą i nieprzyjemną drogę do wyprowadzenia mnie z błędnego założenia. Szczególnie w miejscu, w którym nie można się spodziewać, kiedy ktoś wbije ci coś pod żebra.
            Po tych słowach Sara uśmiechnęła się słabo i nieco zbladła.
            - Powinieneś zabrać go ze sobą. Mama na pewno chciałaby poznać osobę, która ci pomogła - stwierdziła, na co ja zacisnąłem zęby.
            Z jednej strony bardzo tego nie chciałem, a z drugiej skoro mama i tak nie mogła widzieć…
            - Muszę to przemyśleć - mruknąłem krótko.
            Czy chciała, czy nie, to był koniec tematu. Pojęła to po kilku pytaniach, na które nie uzyskała odpowiedzi. Szybko się uczyła. Potem zapłaciłem rachunek i pożegnałem się, zabierając wizytówkę, którą mi podała. Miałem dać jej znać, kiedy się pojawię, żeby mogła zadbać o spokój podczas mojego spotkania z matką.

44.
            Podczas kiedy ja zjadałem się od wewnątrz z zazdrości, Lucas znalazł sposób, żeby sensownie wykorzystać moją negatywną energię i podczas ćwiczeń zaczął mnie wkurzać. Upominał mnie, gdy odpływałem myślami i nie skupiałem się na tym, co miałem robić. W rezultacie dogadywał mi cały czas na temat tego, co aktualnie Tom robi ze swoją byłą gdzieś w mieście. A może u niej? Chciałem go zamordować, a potem ją. Koniec końców wyciskałem z siebie siódme poty przy rehabilitacji, a przyjaciel chętnie mnie dopingował.
            - No, dalej! Tylko na tyle cię stać? Niby jak w taki sposób zamierzasz komukolwiek skopać tyłek, co? Chyba dać pstryczek w nosa, jeśli ci się nastawimy.
            - Stul dziób!
            - Sara przegoniłaby cię w swoich najwyższych szpilkach!
            - Nic mnie to nie obchodzi!
            - To bierz się za te kule i dajesz!
            - Żebyś wiedział!
            Mniej więcej w tym momencie dojrzałem w drzwiach salonu Toma, przyglądającego nam się z szeroko otwartymi oczyma. Szczęka mi opadła, bo jak zwykle nikt nie zauważył jego powrotu. Ile słyszał tym razem? Wolałem chyba nie wiedzieć.
            - O… Cześć, Tom. Właśnie ćwiczymy, pomyślałem… Mam sobie iść? - zapytał w końcu z głupią miną, na co Kaulitz wzruszył tylko ramionami.
            - Komu zamierzasz nakopać, Bill? - zapytał zamiast tego mnie, a ja momentalnie spłonąłem rumieńcem.
            - Wszystkim, każdemu z osobna - wymruczałem, odwracając od niego twarz. - Jak tam spotkanie?
            - Lepiej niż się spodziewałem - odparł, a mnie zrobiło się zimno. - Chce, żebym odwiedził matkę i zgodziłem się, ja… powinienem to zrobić.
            - Mówiłem ci od dawna - rzuciłem, zanim zdążyłem to przemyśleć, on jednak spojrzał tylko na swoje stopy.
            - To co? Bierzesz te kule i nakopiesz mi kiedyś wreszcie? - zapytał z lekkim uśmiechem, na co ja prychnąłem tylko.
            Ostatnio szło mi coraz lepiej. Wiele ćwiczeń byłem w stanie już wykonać sam, o ile właśnie nie odlatywałem myślami daleko, ale poprzednia próba utrzymania się o własnych siłach była porażką i naprawdę cały wewnątrz się trzęsłem, siadając na skraju rozłożonej kanapy. Złapałem kule i po kilku głębszych oddechach i niewielkiej pomocy Lucasa dźwignąłem się i zaparłem na nich, próbując znaleźć oparcie w nogach. Mięśnie niechętnie się napinały. Stałem. Podniosłem wzrok na Toma, na którego twarzy widniał delikatny uśmiech i zacisnąłem zęby. Zrobiłem krok do przodu, opierając się na kulach, potem następny i następny, aż udało mi się dotrzeć do drzwi i rzucić w ręce Kaulitzowi, zanim nogi zupełnie opadły z sił. Zakląłem szpetnie pod nosem, ale chłopak podniósł mnie wysoko i po wejściu w głąb pomieszczenia zakręcił mną w kółko.
            - Świetnie! Niedługo będziesz chodził bez tych kul i wszystko będzie jak trzeba - stwierdził, zaraz potem zmuszając mnie, żebym znów stanął na nogach.
            Zrobiłem razem z nim, właściwie wisząc na nim, kilka kroków do kanapy, a resztę po prostu mnie przeniósł. Potem położył mnie na niej, zawisnął nade mną i pocałował mnie długo. Przerwało nam chrząknięcie Lucasa.
            - Ja również bardzo się cieszę. Nie przeszkadzajcie sobie - dodał jeszcze i ruszył do wyjścia.
            - Dzięki, Luc! - rzuciłem za nim jeszcze, zanim Tom znów zamknął mi usta własnymi.
            - Ej! Co ty nagle taki?
            - Nie wiem. Chyba jestem zdenerwowany. I podekscytowany. Wiesz jak dawno nie byłem w domu? Nie widziałem matki od lat, tęsknię za nią, za wszystkimi… - urwał nagle i spojrzał mi w oczy, a mnie znowu przeszedł chłód. Nie byłem w stanie go powstrzymać.
            - A… Cieszę się. Naprawdę, od dawna mówiłem, że powinieneś ich odwiedzić.
            - Pójdziesz tam ze mną, Bill? - poprosił nagle, a ja otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia.
            - Jak to z tobą?
            - Nie chciałbym chwalić się jeszcze naszym związkiem. Nazwałbym cię przyjacielem, jeśli się na to zgodzisz. Moja matka straciła wzrok, więc… i tak nie pozna w tobie mojego brata - oznajmił, na co uśmiechnąłem się lekko.
            - A reszta?
            - Będzie musiała to przełknąć.
            - Kiedy? - zapytałem tylko, uwieszając mu się na szyi.
            - W przyszłym tygodniu. Jak już się wprowadzimy do naszego mieszkania.
            - Dobrze. Daj mi tylko wcześniej znać, ok? - poprosiłem, zadowolony z takiego obrotu sprawy.
            Miałem jeszcze jeden pomysł, a na jego realizację pozostało mi kilka dni, musiałem to przemyśleć.

45.
            Byłem stanowczo zaskoczony tematem rozmowy Billa i jego przyjaciela, ale w rezultacie bardziej mnie to bawiło, niż drażniło. Szczególnie po tym, jak chłopak przeszedł się kawałek w moją stronę. Wprawdzie o kulach i z trudnością, ale wreszcie! Wreszcie stawiał pierwsze kroki! Z tego wszystkiego w tamtej chwili już tylko jedno chodziło mi po głowie.
            - Przenieśmy się do sypialni - poprosiłem, całując go lekko za uchem, gdy zostaliśmy sami.
            Chłopak uśmiechnął się, a na jego twarz wpłynął rumieniec.
            - Weź mnie. Znaczy zanieś! - poprawił się natychmiast, jeszcze bardziej się rumieniąc. - To twoja wina.
            - Jeszcze trochę dziś nabroję… - mruknąłem w odpowiedzi, zarzuciłem go sobie na ramię i chwilę później zamykałem już drzwi naszego pokoju.
            Bill wylądował na pościeli, a ja zbliżałem się do niego niespiesznie, pozbywając się ubrań. Gdzieś w drugim pokoju grała głośno muzyka, a ja uśmiechałem się pod nosem. Wreszcie nikt i nic nie przeszkadzało nam w spokojnym zajęciu się sobą. Chłopak wydawał się okropnie zawstydzony, ale szybko zająłem go pocałunkami. Moje dłonie badały dawno odkryte szlaki i stopniowo pozbawiały go ubrań, przy czym on czynnie starał się mi pomóc. Jego palce sunące po moim karku przyprawiały mnie o dreszcze. Obaj byliśmy w samych bokserkach, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Byłem wdzięczny losowi, że zamknąłem je na zamek.
            - Hej! Przyjechała ekipa od przeprowadzki!
            - Powiedz, że zadzwonię jutro! - warknąłem, nie zamierzając sobie przeszkadzać.
            Bill przez moment miał minę, jakby chciał zapytać, czy ogłupiałem, ale zaraz potem jęknął cicho, gdy zjechałem dłonią poniżej linii jego bokserek.
            Lucas najwyraźniej szybko odpuścił, bo nie słyszałem go już więcej i mogłem dalej zajmować przypominaniem chłopakowi, że naprawdę nie ma się czego wstydzić. Nasze ciała dawno nie były tak gorące i tak blisko siebie, gdy całowaliśmy się i pieściliśmy na wszelkie sposoby, jakie przyszły nam do głowy. Nie miałem wątpliwości, że obaj czekaliśmy na tę chwilę od dłuższego czasu i kiedy przyszło nam na powrót się połączyć, płonąłem cały, jakbym pierwszy raz w życiu wyciągnął ręce po to słońce, które naprawiło mój świat, a teraz jęczało słodko moje imię, wijąc się w pościeli. To, że był podobny do mojego brata nic nie znaczyło, dla mnie był piękny.
            - T-tom! Tom, nie tak ostro… ja zaraz…
            - Śmiało, Billy, ten i jeszcze kilka następnych razy, o ile starczy mi sił, będzie za ostatnie miesiące, gdy sobie nie poużywaliśmy - stwierdziłem, posyłając mu wymowne spojrzenie.
            - Tom! - oburzył się,  a ja poczułem, jak jego paznokcie wbijają się w moje pośladki.
            - Ciii. Nie krzycz tak, bo wszyscy cię usłyszą. Au!
            - Zwolnij - syknął, dociskając moje biodra do siebie tak, bym nie mógł się poruszać.
            Uśmiechnąłem się wymownie pod nosem i ułożyłem na nim ostrożnie, wpijając się znów w miękkie wargi. Po tym nasze rozpalone ciała przy każdym ruchu ocierały się o siebie. I kiedy kochaliśmy się bez pośpiechu, przypominając sobie dokładnie jak cudownie może być razem, dotarło do mnie, że tak naprawdę nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi. Poznając się w więzieniu, byliśmy niepewni jutra, a jednocześnie zdeterminowani, żeby zagarnąć wszystko to, czego pragnie każdy kochający człowiek. Teraz, po tych dziurach na naszej drodze, w które wpadaliśmy, obaj spokornieliśmy, a mimo to czułem się silniejszy niż kiedykolwiek i przekonany, że tym razem jestem w stanie sam dopilnować, aby wszystko się ułożyło. Odzyskaliśmy władzę nad swoim życiem i zyskaliśmy siebie. Zupełnie jakbyśmy narodzili się na nowo, razem.

46.
            Po tamtej rozkosznej nocy byłem już przekonany, że na pewno jest jeszcze coś, co mógłbym zrobić dla Toma, czy raczej dla nas. Przez kolejne trzy dni byliśmy zajęci przeprowadzką, przy której Lucas pomagał nam, choć wydawał się być obrażony. Prawdopodobnie spał w słuchawkach, żeby nas nie słyszeć, bo kolejnego ranka miał coś podobnego kształtem odciśniętego na twarzy. Na dodatek Kaulitz czerwony po same uszy zaserwował mu śniadanie i życzył smacznego. Czwartego dnia oznajmiłem kumplowi, że mam dla niego coś w podziękowaniu, po czym kiedy tylko mój chłopak udał się na swoje zajęcia w szkole sztuk walk, zaproponowałem wypad na miasto.
            - Co masz na myśli, mówiąc "miasto"?
            - No, wiesz… Jakieś sklepy, ciastko, kawa, no i… fryzjer? - rzuciłem na koniec, spoglądając na niego z lekkim uśmiechem.
            Od lat, jeszcze przed tym nieszczęsnym wydarzeniem, które przewróciło moje życie do góry nogami, namawiał mnie na zmianę fryzury, na co kategorycznie się nie zgadzałem. Teraz, gdy widziałem dokładnie zdjęcia brata Toma, postanowiłem pozbyć się tego wyglądu, a to oznaczało drastyczne zmiany.
            - Chcesz podciąć końcówki? - zapytał podejrzliwie, mrużąc na mnie oczy.
            - Ścinanie, farbowanie, coś tam dalej? Znasz się na tym lepiej.
            - Poważnie?! I mogę pomóc ci wybrać fryzurę?
            - Dlatego cię zaprosiłem.
            - Świetnie! Wybaczam ci wszystko! - oznajmił, patrząc na mnie z miną mówiącą, że to nie koniec i zaraz usłyszę coś, co mi się nie spodoba. - Ale zostaniesz dziś blondynem!
            - Co? Nie, nie, nie… Nie godzę się na to.
            - Bill! Tom umrze z wrażenia, mówię ci. To zupełnie zmieni twój wygląd… - urwał nagle i zamrugał oczami, jakby coś do niego dotarło. - Och, jak mogłem nie wpaść na to od razu? - mruknął jakby bardziej do siebie niż do mnie. Nie byłem pewien, co ma na myśli, więc nie odezwałem się. - Robisz to dla niego, nie? Żeby nie przypominać mu Zaca.
            - Chyba miałeś nie używać przy mnie tego imienia - mruknąłem niezadowolony, że wywlekł to na wierzch. - A chciałem po prostu spędzić z tobą miło czas. Ty zawsze musisz się czegoś przyczepić?
            - No, ale powiedz, nie mam racji?!
            - Masz, poniekąd. Wybieramy się dziś w odwiedziny do jego mamy. Będzie tam ta cała Sara, no i nie wiadomo, kto się jeszcze napatoczy. Nie chcę zostać znów wzięty za tego nieboszczyka.
            - Może trochę szacunku? - mruknął pod nosem Lucas, co jednak usłyszałem i od razu zrobiło mi się głupio, a na policzkach pojawiły się rumieńce.
            - Przepraszam. Po prostu nie chcę, żeby w jakikolwiek sposób mnie z nim wiązali. W końcu… Tom kiedyś im chyba powie, kim dla niego jestem? No i nie chciałbym być postrzegany jako kopia jego brata. Nie jestem nim. Poza tym nie będę tęsknił za tym, jak wyglądam teraz. Pora, żeby i to stało się tylko wspomnieniem. Pomożesz mi, Luc?
            - Ech. A od czego ma się przyjaciół? Ale blond. Koniecznie.
            - A niech cię! Niech będzie.

            - Naprawdę?! Ha! Nie wierzę, że się zgodziłeś! Zbierajmy się, zanim zmienisz zdanie!

5 komentarzy:

  1. tylko nie blond...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za kolejny rozdział. Mam nadzieję, że Sarah nie wyskoczy przy następnym spotkaniu z tekstem " oj Tom tak tęskniłam bla bla bla wróć do mnie ..." drażni mnie ta pani... Co do planu Bill'a hmmm blond to zdecydowanie nie ten kolor. Zobaczymy jak Tom zareaguje :) pozdrawiam Karo

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja wiem, że ja powinnam napisać coś bardziej ogarniętego, ale w tym momencie mnie nie stać xD Kocham to! <3 I domagam się więcej scen miłosnych między chłopkami i to z większymi detalami!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy dodasz nowy odcinek?

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy coś nowego? ;(

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^