sobota, 28 listopada 2015

MKARZ: Szukając rzeczywistości... [47-50]

Witajcie! Wiem - wyszło mi to "jutro" jak nic, ale to tylko taka moja nieumiejętność organizowania sobie czasu, ekchem. No, ale nadejszła wiekopomna chwila! ^^ Już się wygadałam wcześniej, że to ostatni odcinek, więc nie będę owijać w bawełnę :).

Pokrótce - ta historia zaczęła powstawać bardzo spontanicznie i bez względu na to, co sobie zaplanowałam, zawsze wymykała się nieco innym torem. Ale co ja mogę? Starałam się jedynie przekazać Wam ją jak najlepiej, tak jak każdą poprzednią... i mam nadzieję jeszcze nie jedną historię :). Wiem, że nie rozstanę się z pisaniem na długo, ale sama nie wiem, co następne wpadnie mi pod pióro. Może będę miała dla Was jakąś niespodziankę na święta? ;>

Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnicie, bo jednak pisania dla Was to spory kawał mojego życia. Nie byłabym tym kim jestem dzisiaj, gdybym nie weszła do świata ffth. Mogę jedynie podziękować, że niemal od początku tak ciepło przyjęliście mnie jako autorkę i wytrwale śledziliście losy bliźniaków ;).

Nie żegnam się, nigdzie nie odchodzę - można mnie znaleźć tam, gdzie zawsze!
Mam nadzieję, że ostatni odcinek MKARZ przypadnie Wam do gustu, bo składam go na Wasze monitory - Czytelicy, nektar nieśmiertelnej weny ;).
Smacznego!

Wasza Czokoladka <3




47.
            Odwlekałem chwilę zgłoszenia gotowości do spotkania z matką stanowczo za długo, ale miałem wystarczająco roboty przy przeprowadzce, żeby nikt nie podejrzewał mnie o głupie wymawianie się, a przynajmniej nikt dotąd nie miał dość czelności, żeby to zrobić. Kiedy wreszcie uznałem, że to będzie ten dzień, z rana oznajmiłem to Billowi, który w odpowiedzi uśmiechnął się tylko lekko i wtulił we mnie bez słowa. Zabierałem go ze sobą, mając świadomość, że przy nim o wiele łatwiej mi nad sobą panować i miałem szczerze w poważaniu kto go zobaczy albo co sobie pomyśli na ten temat. Zamierzałem przedstawić go mamie jako bliskiego przyjaciela, który wyciągnął moje głupie cztery litery z więzienia.
            Chodziłem jak na szpilkach, niemal podskakując za każdym razem, gdy ktoś wyrywał mnie z zamyślenia. Moi uczniowie oczywiście nie omieszkali tego wykorzystać, aby obijać się tego dnia tyle, ile tylko dadzą radę, ale obiecałem im za to dać wycisk przy następnej okazji, na co poszli poskarżyć się mojemu szefowi. Z nim na szczęście udało mi się znaleźć wspólny język i chyba nie sprawiało mu wielkiego problemu przymykanie oczu na moje niektóre dziwactwa.
            Umówiłem się z Billem w pobliżu mojej pracy, więc spodziewałem się, że już tam będzie, kiedy z niej wyjdę, wokół jednak nie widziałem nikogo, kto choćby mógł go przypominać. Usiadłem na ławce, rozglądając się za taksówką, którą powinien przyjechać. Gdy w końcu podjechała jedna z tych dużych, podniosłem się od razu, żeby pomóc mu wysiąść. Jednak zamiast swojego chłopaka ujrzałem odstawionego elegancko blondyna, którego twarz zasłaniało mi siedzenie kierowcy, do którego akurat coś mówił. Westchnąłem więc cicho i usiadłem z powrotem na swoje miejsce, zerkając na zegarek. Spóźnianie się zupełnie nie było w jego stylu.
Wreszcie znudzony wróciłem do obserwowania ulicy. Za światłami stały jeszcze dwie taksówki, w jednej z nich mógł być on. Przynajmniej tak sobie myślałem, dopóki do ławki nie podjechał wózek inwalidzki. Przeniosłem wzrok na blondyna, którego wcześniej widziałem w samochodzie. Był szczupły, naprawdę dobrze ubrany . Nawet nieco głupio się czułem tak lustrując go wzrokiem. Kątem oka zarejestrowałem kolczyk w brwi i wardze, potem usłyszałem jeszcze jego głos i szczęka mi opadła.
-B-Bill…? - wydusiłem z siebie niedowierzająco. - Co ty…?
            - Z sobą zrobiłeś? Widzisz, a Lucas był taki pewien, że ci się spodoba - odparł, krzywiąc się nieco, na co ja zaśmiałem się, wciąż patrząc na niego jak na kosmitę. Zbliżyłem się i wsunąłem palce w jego krótkie blond włosy, uśmiechając się pod nosem.
            - Co ci przyszło do głowy?
            - Myśl, że wolałbym być brany za siebie niż za twojego brata. Poza tym całe życie miałem czarne włosy, ileż można?
            - I nagle tak krótko… - westchnąłem, znowu bawiąc się jego czupryną. Nie mogłem ukryć uśmiechu wkradającego mi się na twarz. - Wyglądasz… zupełnie inaczej - podsumowałem, uznając w duchu, że teraz naprawdę zacznę być o niego chorobliwie zazdrosny i to bardzo dobrze, że poczekał ze swoją przemianą do naszej przeprowadzki. - A te kolczyki…?
            - Hm? Miałem je przed wyrokiem, ale kazali mi je ściągnąć, gdy mnie zamykali - odparł, wzruszając ramionami.
            W tamtej chwili chciałem zabrać go do naszego mieszkania i zamknąć się z nim w naszej nowej sypialni, a nie odwiedzać dawno niewidzianą rodzicielkę.
- Nie podoba ci się…? - zapytał w końcu, widocznie nieco zmieszany.
            - Podoba! Bill, wyglądasz… niesamowicie, naprawdę. Chętnie teraz ukryłbym cię przed całym światem, bo wolałbym mieć na wyłączność choćby pożeranie cię wzrokiem, ale… Czekają na nas - stwierdziłem wreszcie, nachylając się w jego stronę, żeby lekko pocałować jego usta. Chłód stali chirurgicznej przyjemnie musnął moje wargi.
            Chłopak w tamtej chwili zupełnie zawstydzony spuścił wzrok. Raczej nieczęsto zdarzało mi się okazywać mu czułości w środku miasta, na oczach mnóstwa ludzi, ale w tamtej chwili sam czułem, że to nieistotne kto patrzy, ani co pomyśli. Bill był mój i skoro teraz wyglądał jak kolejny cud świata, tym bardziej cały świat powinien wiedzieć jak jest. Mój. Uśmiechnąłem się szerzej na tę myśl.
            - Zbierajmy się już, chciałbym mieć to wszystko za sobą - powiedziałem, obchodząc go, żeby poprowadzić wózek w odpowiednim kierunku.
            - Tom, ale ty naprawdę chcesz odwiedzić mamę tylko ten jeden raz…? - zapytał mnie, gdy przemieszczaliśmy się przez pasy. Westchnąłem cicho.
            - Nie, pewnie nie. Pewnie, jak już raz wrócę, będę chciał się nią zająć. Jest poważnie chora, straciła już wzrok. Nie chcę, żeby do końca życia sądziła, że straciła również obu synów. Nie wiem w ogóle, jak zareaguje, ale… Chcę ją wreszcie zobaczyć, chociaż ręce mi się trzęsą na samą myśl - wyrzuciłem z siebie, a na twarzy mojego chłopaka pojawił się szeroki uśmiech. - Co cię tak bawi?
            - Po prostu się cieszę. Myślę sobie o tym, że kiedyś taka rozmowa byłaby niemożliwa i naprawdę bardzo się cieszę, że nie zamykasz się już przede mną - odpowiedział, na co ja poczułem tylko, że robi mi się nieco głupio. Odchrząknąłem więc niezręcznie.
            - Przesadzasz - mruknąłem cicho, urywając temat.
            Ale i tak nie mogłem oderwać od niego wzroku. Czułem też, że nie tylko ja jeden miałem ten problem, ale za to jedynie ja jeden miałem owy przywilej, że mogłem robić to bezkarnie i wolno było mi wyciągnąć po niego ręce, jeśli tylko będę potrzebował wsparcia lub jeśli tylko zostaniemy sami i wreszcie będę mógł go schrupać. Znów uśmiechnąłem się na samą myśl, ale to była wyłącznie jego wina, że się tak rozbestwiłem. Był zbyt cudowny.

48.
            Im bliżej byliśmy mojego domu rodzinnego, tym bardziej zwalniałem. Z jednej strony chciałem tam iść, z drugiej nie, a z trzeciej zwyczajnie się bałem. Jednak Bill zdawał się to wszystko doskonale rozumieć, spoglądał na mnie co chwila przez ramię i uśmiechał się pokrzepiająco. Byłem mu za to wdzięczny, bo jego wzrok przypominał mi, że nie mogę teraz po prostu stchórzyć i uciec. Sara wypatrzyła nas zanim jeszcze zdołaliśmy dotrzeć do drzwi, otworzyła je i czekała na nas w przejściu. Zaraz po wejściu niemal obezwładnił mnie zapach mojego ulubionego ciasta z dzieciństwa, aż zaparło mi dech w piersiach. Dom. Kiedy ostatni raz tu byłem? Akurat tych ostatnich chwil wolałem nie pamiętać, niemniej…
            - Cześć - odezwała się speszona dziewczyna, wpatrując się teraz ewidentnie w Billa. Jeśli tego nie zrobić, bardzo trudno było teraz zauważyć jego podobieństwo do mojego nieżyjącego brata. Kiedy w końcu spojrzała na mnie, zaczerwieniła się jeszcze bardziej, zdając sobie sprawę, że ją obserwuję.
            Przywitaliśmy się wszyscy grzecznie.
            - Twoja mama czeka w salonie, zaraz przyniosę herbaty i ciasta. Chyba nie muszę mówić, żebyś się rozgościł? W końcu jesteś u siebie - stwierdziła z głupią miną i zostawiła nas, znikając w kuchni.
            - Tom?! Tom, to ty?! - dało się słyszeć z głębi domu, a mnie zrobiło się zimno. Chłopak złapał mnie za rękę.
            - Idź.
            - Sam…?
            - Dołączę do ciebie, gdy mnie zawołasz. Idź - poganiał mnie z lekkim uśmiechem na ustach.
            Wziąłem głęboki oddech, powtarzając sobie, że nie mam się czego obawiać, to przecież moja matka, kobieta, dzięki której znalazłem się na tym świecie. Skinąłem lekko głową, rzuciłem jeszcze jedno spojrzenie w kierunku kuchni i poszedłem powoli do salonu, gdzie w fotelu siedziała moja rodzicielka. Była pochylona w moim kierunku, jakby chciała wstać, a potem jej oczy podniosły się na mnie i niespodziewanie poczułem się nieco słabo. Wyciągnęła po mnie ręce, w jej oczach błyszczały łzy, po chwili rozlewające się szczodrze po jej policzkach.
            - Tom, synku…
            - Przepraszam - odezwałem się w końcu, spuszczając wzrok na swoje stopy. - Wybacz mi mamo, że pozwoliłem młodemu nas tak załatwić, gdybym tylko mógł…
            - Nie przepraszaj mnie, synku. Tak bardzo się cieszę, że nic ci nie jest, że wszystko się wyjaśniło… - mówiła, a po jej policzkach płynęły łzy. Sięgnąłem wreszcie po jej wyciągnięte dłonie, ściskając je lekko, a potem pochyliłem się i ucałowałem je, każdą z osobna, czując, że i mnie zbiera się na płacz. Kobieta przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła, jakbym wciąż był jej małym synkiem, a nie byłym więźniem, oskarżonym o zabicie jej syna. - Urosłeś! Tak się cieszę. Dbasz o siebie dobrze? Nic ci tam nie zrobili? Pokaż mi się jeszcze - rzucała pytanie za pytaniem, powoli się uspokajając. Wydawało się, że niełatwo jest jej się opanować. Potem jednak odsunęła mnie od siebie, aż otworzyłem szerzej oczy ze zdumienia, gdy dotarł do mnie sens jej ostatnich słów.
            Prawie wyrwało mi się: jak to pokaż?! A jednak doskonale widziałem, jak matka lustruje mnie uważnym wzrokiem i uśmiecha się, jakby była ze mnie dumna, że nie zaniedbywałem się przez ostatnie lata. Właśnie myślałem, że muszę sobie z kimś poważnie porozmawiać, gdy dotarły do mnie głosy z korytarza i zanim zdążyłem zareagować, Sara, ta przeklęta manipulantka, wprowadziła do salonu Billa. Szczęka mi opadła, widząc nieśmiały uśmiech na jego twarzy, gdy jeszcze ostatnim razem zareagował na nią wręcz alergicznie. Nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa.
            - Pani Simone? Tom chciał pani kogoś przedstawić - oznajmiła, zatrzymując wózek niedaleko od fotela.
            Podczas gdy ja próbowałem wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, moja matka przyglądała się Billowi i coraz szerzej otwierała oczy, aż w końcu znów zobaczyłem w nich łzy. Cóż, to było do przewidzenia, że akurat ona dojrzy to ukryte podobieństwo nawet, jeśli nikt inny nie zwróciłby na to uwagi, gdyż mój chłopak w tej chwili bardzo różnił się od siebie z rana. Nie miałem bladego pojęcia, co zrobić, więc zerknąłem prosząco na Billa. On niemal natychmiast złapał ze mną kontakt wzrokowy i uśmiechnął się uspokajająco. Byłem w szoku, że moja mama nic jeszcze nie powiedziała, ale jej twarz wyglądała wyrozumiale jak zawsze, gdy za dawnych lat na jaw wychodziły jakieś moje sekrety.
            - Miło mi cię poznać, chłopcze. Jestem mamą Toma, a ty?
            - Ja…? - wydusił z siebie zaskoczony chłopak, patrzył na mnie pytająco, jakby chciał, żebym wyjaśnił mu, jak to się dzieje, że moja mama jednak widzi. - Nazywam się Bill.
            - Poznaliśmy się w więzieniu - odezwałem się, wreszcie odzyskując język w gębie. - To on uświadomił mi, że coś jest ze mną nie tak i pomógł mi z tego wyjść.
            - Bardzo ci dziękuję, Bill - zwróciła się do niego kobieta. - Ja wiedziałam, że Tom nie mógłby zrobić czegoś takiego, ale nie mogłam nic na to poradzić. Dziękuję, dzięki tobie odzyskałam syna - powiedziała, ściskając wciąż moje dłonie. Nie lubię, gdy rozmawia się przy mnie o mnie, jakby mnie tam nie było, jednak matki mają swoje przywileje i z pewnością na to zasługują.
            - Nie musi mi pani dziękować. On uratował mnie, a ja jego. Myślę, że to sprawiedliwe.
            - Och, nie bądź taki skromny. Tom zawsze był uparciuchem, musiało nie być łatwo.
            - Wtedy był moim wybawcą - odpowiedział chłopak, uśmiechając się lekko, choć ja patrzyłem na niego niepewnie.
            - A co takiego zrobił?
            - No…
            - Mamo, więzienie to bardzo brutalne miejsce. Nie każ nam o tym opowiadać - poprosiłem, odwracając od niej wzrok.
            - Więc obronił cię przed bandziorami? To bardzo miło z twojej strony, synku - powiedziała, pociągając mnie lekko za rękę, żebym na nią spojrzał.
            W końcu nie wytrzymałem. Nawet jeśli nie powiedziała choć słowa o tym, że Bill jest podobny do mojego brata, doskonale wiedziałem, że to widzi i szlag mnie w końcu zaczął trafiać.
            - Saro, mogłabyś mi wyjaśnić, dlaczego mnie okłamałaś?
            - Bałam się, że nie przyjdziesz… - odparła cicho. Dopiero teraz zwróciłem na nią większą uwagę, dostrzegając ją siedzącą na kanapie pod ścianą.
            - I tak bym przyszedł! - oburzyłem się.
            - Ale bez Billa, prawda?
            - A ty oczywiście uznałaś, że mama musi go oglądać. Kto dał ci cholerne prawo do decydowania za nas? - zapytałem ją lodowatym tonem, aż znów poczułem, jak Simone ciągnie mnie za rękę.
            - Tom, jesteś nieuprzejmy.
            - Przez długi czas byłem bardzo nieuprzejmy wśród bardzo nieuprzejmych ludzi, uwierz, że ciężko nie przywyknąć.
            - Tom - syknął na mnie chłopak, aż westchnąłem zrezygnowany.
- Wybacz, mamo. Sara powiedziała mi, że straciłaś wzrok…
            - Martwiłeś się o swojego przyjaciela? Tak, widzę, jaki jest podobny do Zaca. Sądzę, że to pomogło wam się poznać i teraz razem jest wam łatwiej, prawda? Więc nie ma w tym nic złego, ja i tak bardzo chciałabym poznać człowieka, który ci pomógł. Który znaczył dla ciebie wystarczająco dużo, żebyś go posłuchał, czy nie mam racji, synku? - zapytała, a mnie szczęka opadła z zaskoczenia.
            - T-to nie tak… my… - zacząłem się jąkać, ale potem szybko urwałem zaciskając zęby. Czy ona zawsze była taka domyślna?
            - Nie myśl sobie, że skoro jestem stara i chora, to przy tym ślepa i głupia - ochrzaniła mnie, na co otworzyłem znów szerzej oczy. Odzwyczaiłem się od tego, że ktoś prócz Billa się na mnie wścieka. Mimo to w jej oczach tuż za łzami tliła się czułość. Uśmiechnąłem się zaraz potem, westchnąłem i kucnąłem sobie przy fotelu tej kobiety.
            - Mamo, kocham tego gościa - powiedziałem wreszcie cicho, wypuszczając jedną z jej dłoni, żeby złapać rękę chłopaka. - Pokazał mi, że mam powód do życia.
            - Kochasz?
Ku mojemu niezadowoleniu dotarł do mnie głos Sary, który zdecydowałem się jednak zignorować. Skoro to wszystko zaszło już tak daleko, nie chciałem przez kolejne lata zbierać się z wyznaniem, kim tak naprawdę jest dla mnie Bill, a jemu pewnie byłoby przez cały ten czas przykro, że musi kłamać w takiej sprawie. A skoro mama zdawała się przełknąć bez większego problemu jego podobieństwo do Zaca, wydawało mi się, że należy kuć żelazo, póki jest gorące.
            - Jesteś w stanie to zaakceptować?
            - Tom… - Chłopak niespodziewanie przerwał mi, pociągnięciem za bluzę. Był zupełnie czerwony na twarzy i chyba wyglądał, jakby chciał stąd uciec w tej chwili nawet bardziej niż ja.
            - Więc nie jesteście jedynie przyjaciółmi - podsumowała Simone, patrząc na mnie, jakby właśnie próbowała coś zrozumieć. Chwilę potem znów się uśmiechnęła. - Chyba pozostaje mi pogodzić się z tym, że nie będę miała więcej wnuków - stwierdziła, na co ja uniosłem wyżej brew.
            - Jak to “więcej”? - zapytałem, patrząc na nią zupełnie bez zrozumienia.
            - O… och. No, tak. Nie wiesz… Sara ma synka, ma prawie dwa i pół roku, prawda?
            - Dwa i pół…? - powtórzyłem, jak zahipnotyzowany, szybko robiąc w głowie kalkulacje, ale to w żaden sposób nie pokrywało się z czasem, jaki spędziłem w więzieniu i ile minęło go od mojego wyjścia stamtąd. - Ale…
            - Nie, to nie twoje dziecko - przerwała mi dziewczyna, zanim zacząłem kręcić, po czym westchnąłem z ulgą. Jedynie Bill wpatrywał się w swoje kolana.
            - Nie przejmuj się, wszystko zrozumiesz w odpowiednim czasie. - Wtrąciła się Simone. - Na wszystko przychodzi czas, tak jak przyszedł na twoje pojawienie się w domu. W moim wieku zrozumiesz, że w tym wszystkim chodzi tak naprawdę o czas.
            - Ale… nie odpowiedziałaś mi - upomniałem się, czując się trochę niezręcznie, gdy od mojego wyznania przeszliśmy w temacie do dziecka Sary. - Właśnie powiedziałem ci, że jestem i zamierzam pozostać w związku z Billem…
            - Och, Tom! - oburzyła się moja matka. - Wiem, słyszałam. Co mam ci powiedzieć? Dać błogosławieństwo? Nie każ mi zastanawiać się, czy mi się to podoba, czy nie. Skoro jesteście razem szczęśliwi, co tu ma do powiedzenia takie stare babsko, jak ja? Cieszę się, że potrafiliście wzajemnie postawić się na nogi - powiedziała, na co ja skrzywiłem się nieco i odchrząknąłem, zerkając na Billa na wózku. Simone chyba również zwróciła uwagę na tę niezręczność. - Chłopcze, nie mej mi za złe tego, co mówię. Tom jest jedynym synem jaki mi pozostał i skoro jesteście razem szczęśliwi, tak widocznie ma być. Bardzo się cieszę, że mogę… Saro! - zawołała nagle i dopiero wtedy zwróciłem uwagę na wybiegającą z pokoju dziewczynę. Zrobiło mi się zimno.
            - Musisz mi coś wyjaśnić, mamo - oznajmiłem poważnie, marszcząc brwi. - Czyje to dziecko? Gdzie on jest i dlaczego ona mieszka z tobą? - zapytałem od razu, już wcześniej zauważając wszędzie jej rzeczy.
            - Mieszka ze mną, odkąd miałam stracić obu synów - odpowiedziała chłodno, co tym razem mnie zaskoczyło, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że zapewne zachowuję się nieco arogancko. - Bardzo mi pomogła. Ale była załamana, gdy Zac… a ciebie zamknęli. No i… zrobiła coś głupiego. Potem podczas badań… - zawahała się. - Bill, czy mogłabym cię prosić, żebyś zaparzył mi ziółek? Wszystko stoi na blacie szafki, więc nie będziesz miał problemu… Oczywiście, jeśli mogę cię prosić…
            - Możesz mówić przy nim.
            - Synku, nie będę miała nic przeciwko, żebyś powtórzył mu później wszystko, co do słowa. Nie mam nic przeciwko temu, żeby wiedział. Musi wiedzieć, ale chciałabym porozmawiać teraz z tobą w cztery oczy. Zgodzisz się na to, chłopcze? - zwróciła się na koniec do chłopaka, który uśmiechając się słabo skinął głową, posłał mi ciepłe spojrzenie i powoli wyjechał z salonu.
            Miałem złe przeczucia, ale matka wciąż patrzyła na mnie tymi troskliwymi oczyma i przez chwilę nie miałem pojęcia, jak się zachować.
            - Hej, może przytulisz starą matkę? Nikt nie patrzy - dodała żartobliwie.
            Zawahałem się przez chwilę, ale zaraz potem wtuliłem się w nią jak dzieciak, którym byłem jeszcze kilka lat temu. Nie wiedzieć skąd w moich oczach pojawiły się łzy, a potem zacząłem łkać jak dziecko. Nagle poczułem się tak beznadziejnie bezradny, a całe opanowanie jakie w sobie miałem na kilka długich chwil wyparowało. Simone jednak nic nie mówiła. Gładziła mnie lekko po głowie z przymkniętymi oczyma i cierpliwie czekała, aż się wypłaczę. Czułem się jak smarkacz i to było cudownie oczyszczające uczucie.
            - Przykro mi, że przeszedłeś przez to wszystko, musiałeś być przerażony…
            - Miałem jego krew na swoich rękach - wyszeptałem w odpowiedzi, gdy już nieco ochłonąłem, bo to wciąż było coś, czego nie potrafiłem zapomnieć. Odsunąłem się nieco od matki, żeby móc na nią patrzeć, a potem przysiadłem obok fotela. - To wciąż trudne, gdy o tym myślę. Ale w tym wszystkim poznałem Billa. Jest bardzo upierdliwy, ale kiedy zrozumiał, że… go kocham, przestał się mnie bać i zaczął się rządzić. To paskudnik, ale potrafi doprowadzić mnie do pionu - powiedziałem, czując się podniesionym na duchu przez samo wspomnienie o nim. - Ale chyba nie o tym chciałaś ze mną rozmawiać? Gdzie ten dzieciak?
            - W swoim pokoju. Tom, posłuchaj. Sara bardzo mnie wspierała, gdy to wszystko się wydarzyło chociaż sama również cierpiała. Zbłądziła na chwilę, ale opamiętała się, to naprawdę dobra dziewczyna…
            - Mamo - próbowałem jej przerwać, ale dała mi znać, żeby tego nie robić.
            - Nie próbuję cię do niej przekonać, żebyś do niej wracał. Chodzi o to, że kiedy jej ciąża wyszła na jaw, podczas badań okazało się, że jest chora. Poważnie chora - dodała, milknąc na chwilę. Coś ciężkiego zbierało mi się na klatce piersiowej.
            - Co chcesz przez to powiedzieć?
            - Musiała wybierać między leczeniem a ciążą, chyba nie muszę mówić, co wybrała? Zostało jej kilka miesięcy. Rok, o ile choroba nie zacznie się szybciej rozwijać. Obiecałam ci nie mówić, ale wtedy nie wiedziałyśmy jeszcze o Billu. Sądziłam, że może zechcesz wrócić do domu… Jednak w tej chwili uważam, że powinieneś wiedzieć. Sara twierdzi, że nie zna nawet ojca chłopca. Tony jest dla mnie jak wnuk, ale jak wiesz, jestem już zbyt stara, żeby zająć się dzieckiem. Prawdopodobnie trafi do domu dziecka, jeśli ktoś się nim nie zajmie.
            Sara dorastała w domu dziecka.
            - Nie… - Nie mogłem nic z siebie wydusić.
            - Nie mogę cię o to prosić, ale pomyśl o tym. Porozmawiaj z Billem. Wiem, że Sara nie potrafiłaby się do ciebie z tym zwrócić do ostatniej chwili, więc mówię ci teraz. Poznaj tego chłopca.
            - Miałbym… wychować dziecko Sary?
            - A planujesz mieć własne? - zapytała, na co ja zacisnąłem tylko usta.
            - Nie myślałem o tym.
            - Rozumiem, dlatego daję ci czas.
            Mama nie drążyła dłużej tematu i kiedy Bill po chwili wrócił z kuchni bardzo się starała, żeby dobrze nam się rozmawiało. Poza tym chyba jeszcze nigdy dotąd nie widziałem swojego chłopaka tak zawstydzonego. Odnalezienie się w sytuacji było dla niego w tamtej chwili bardzo trudne, a przy okazji nie miał też za bardzo drogi ucieczki przed ciekawskimi pytaniami i spojrzeniami Simone. Nie do końca potrafiłem sobie jednak wyobrazić, jak ona się czuje, patrząc na kogoś tak podobnego do Zaca. Miałem nadzieję, że Bill nie będzie potem narzekał, bo przecież bardzo się postarał, żeby za wszelką cenę pozostać sobą.
            Simone wzruszała się jeszcze kilka razy i chociaż z początku bardzo upierałem się, żeby nic jej nie mówić, wciąż wypytywała o więzienie i wydarzenia, jakie miały tam miejsce, a ja w którymś momencie dałem się podejść i odpowiedziałem na kilka niewygodnych pytań. Sara nie pokazała się do samego naszego wyjścia, a mama nie próbowała nas zatrzymywać, gdy uznałem, że dość mam na ten dzień cywilizowanego świata. Zamówiliśmy taksówkę, pożegnaliśmy się i wróciliśmy do swojego nowo urządzonego mieszkania.

49.
            Niespodzianka, jaką planowałem z Lucasem bezwzględnie się udała, co doskonale wiedziałem po wzroku Toma, gdy już rozpoznał we mnie swojego chłopaka. Tu mój kumpel miał rację - Kaulitz wydawał się być oczarowany. Okazało się też, że obaj bardziej obawialiśmy się reakcji jego matki, niż to było konieczne. Wprawdzie za każdym razem, gdy na mnie patrzyła, odnosiłem wrażenie, że szuka w mojej twarzy swojego syna, a jednak nie odnosiła się do tego w żaden sposób. Byłem Billem, bliskim przyjacielem, partnerem jej syna i mogłem poczuć się w pełni zaakceptowany. Zresztą byłem tak bardzo przejęty, że chwilę po zniknięciu Sary, zupełnie o niej zapomniałem i o mało nie zostawiłem swojego płaszcza w salonie.
            Rozmawialiśmy właśnie o tym, że nie było tak źle, gdy zdałem sobie sprawę, że Tom zupełnie mnie nie słucha. Westchnąłem cicho i korzystając z tego, że wylegiwaliśmy się w salonie, przeturlałem się na brzuch i wlazłem mu na klatkę piersiową, prowokując do spojrzenia sobie w twarz. Kaulitz od razu skrzywił się, jakby co najmniej dostał reprymendę za ignorowanie mnie.
            - O czym myślisz? - zapytałem zamiast tego.
            Tak naprawdę domyślałem się, że to ta sprawa, o której nie słyszałem, bo byłem w kuchni, ale wolałem, żeby sam powiedział mi, o co w tym wszystkim chodzi.
            - Bill… wiem, że u ciebie to zapewne wyglądało inaczej, ale… Myślałeś kiedyś o tym, czy… chciałbyś mieć dziecko? - wydusił z siebie wreszcie, a ja o mało się nie zakrztusiłem powietrzem. - Zapomnij, że pytałem…
            - Czekaj! To nie tak, po prostu… zaskoczyłeś mnie. Skąd to pytanie?
            - Wiesz… Zanim się poznaliśmy ja raczej….
            - Chciałeś założyć rodzinę - podsunąłem mu, na co on skinął potwierdzająco głową.
            Ja tylko westchnąłem cicho, bo choćbym nie wiem, jak chciał, nie mogłem dać mu dziecka. Potem przypominając sobie, że Sara ma synka, aż zrobiło mi się słabo. No, bo jakim cudem ta kobieta, jego matka, mogłaby być dla mnie tak miła i kochana, jednocześnie nakłaniając go do zmienienia mnie na dziewczynę? Pokręciłem lekko głową, to na pewno nie tak.
            - Ja raczej zakładałem z góry, że ani ja, ani mój chłopak nie urodzi, więc… - wzruszyłem tylko ramionami, starając się nie zaglądać mu w oczy.
            - A gdyby była opcja? - zapytał, a ja wywaliłem oczy na wierzch. - Gdybyś mógł mieć dziecko, chciałbyś? Znaczy, wiadomo, że nie do końca byłoby twoje, ale… rozumiesz, zaopiekować się, wychować…
            - Myślisz o adopcji? - zapytałem ostrożnie, co on jednak przemilczał.
            - Odpowiesz mi?
            - Nie wiem, ja… Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. To bardzo odpowiedzialne, no i… Nie wiem - urwałem wreszcie, wzruszając ramionami. - Skąd nagle ten pomysł?
            - Po prostu chciałbym wiedzieć - odparł w końcu, chociaż nie chciało mi się wierzyć, że sam wymyślił coś takiego. Odchrząknąłem cicho, odwracając wzrok.
            - Naprawdę nie wiem. Nie chciałbym nad tym myśleć, póki nie stanę całkiem na nogi - oznajmiłem wreszcie, na co Kaulitz skinął jedynie głową, przyjmując do wiadomości moją odpowiedź. Mimo to nie potrafiłem się powstrzymać. - O tym rozmawiałeś z mamą?
            - Mniej więcej - mruknął w odpowiedzi i brzmiało to tak, jakby nie chciał o tym póki co słyszeć, więc westchnąłem tylko i zwaliłem nogi z kanapy.
            Za każdym razem, gdy to robiłem, Tom patrzył na mnie uważnie, jakbym co najmniej miał za chwilę fiknąć koziołka, nawet jeśli całkiem dobrze radziłem sobie z wsiadaniem o własnych siłach na wózek. Szczególnie, że od niedawna, gdy pomagałem sobie kulami, byłem w stanie dość sprawnie podnieść się i przemieścić. On najprawdopodobniej wolałby wciąż nosić mnie na rękach, ale nie dawałem mu się zbyt często. Odwrócił się całkiem od telewizora i spojrzał na mnie uważnie, mrużąc oczy.
            - Wystarczyłoby powiedzieć, czego potrzebujesz.
            - Jeśli będę wciąż siedział na dupie, w końcu zacznę tyć! - odparłem, gramoląc się z odblokowaniem kół wózka.
            - I tak siedzisz na dupie - mruknął, wzruszając ramionami. - Może poćwiczymy?
            - Nie chcę. Byłem dziś na mieście, jestem zmęczony.
            - Kąpiel?
            - Potem…
            - Seks?
            - Póź… Co? - mruknąłem, zatrzymując nagle wózek z szeroko otwartymi oczyma, podczas gdy moje policzki przyozdobiła czerwień.
            Tom wyszczerzył się zadowolony z siebie.
            - Hm… Chętnie zabrałbym nowego ciebie do łóżka - odparł, a ja poczułem, że jeszcze bardziej się rumienię, na co wewnątrz mnie coś poruszyło się wymownie. Gdzie podział się ten zamknięty w sobie Tom? Wciąż nie potrafiłem się przyzwyczaić do tego, jaki się stał. Odpędziłem bezczelne dreszcze i uśmiechnąłem się znacząco w jego kierunku.
            - Podoba ci się?
            - Bardzo.
            Przez moment zagryzałem tylko wargę, zastanawiając się, co z sobą zrobić  w takiej sytuacji. Bez względu na wszystko, to nie była pora, żeby wracać do wizyty u jego mamy, czy niewygodnego pytania, jakie przede mną wcześniej postawił. Nie czułem też już w tej chwili potrzeby zmycia się, żeby uciec od niezręczności.
            - Wiesz, co? Przygotuj jednak tę kąpiel. Tylko zaczekaj na mnie w łazience, wybieram się jeszcze do kuchni. Sam! - dodałem, widząc, że już chciał coś powiedzieć.
            Zbyt często robił wszystko za mnie, a najpewniej chciał rzucić coś w stylu, że wszystkim się zajmie.
            Przewrócił oczyma, ale koniec końców na jego twarzy wymalował się spory, zadowolony uśmiech, który mówił sam za siebie. Najwyraźniej obaj byliśmy uszczęśliwieni takim obrotem sprawy. Wyciągnąłem więc z lodówki sos czekoladowy i trochę owoców, a do tego czystą bieliznę i dokulałem się pod drzwi łazienki, gdzie z uniesionymi brawami czekał już na mnie chłopak. Widząc, co mam w rękach, zaśmiał się cicho, a potem ściągnął mnie z wózka, zarzucił sobie na ramię i bez zbędnych ceregieli, wniósł mnie śmiejącego się do wanny.
            Prawie udało nam się bycie romantycznymi, ale gdyby nie ta woda, łazienka, a potem nasza sypialnia mogłaby przypadkiem zająć się ogniem. Tym buchającym z naszych serc i tym, który płonął w naszych oczach, gdy dostrzegaliśmy tylko siebie nawzajem, zatraceni w swoich objęciach, spazmach i jękach noszących się po całym mieszkaniu.
            Jednak dobrze było zamieszkać bez dodatkowych lokatorów…

50.
            Po tamtych wydarzeniach zdawało się, że epizod z więzienia nigdy nie miał miejsca. Z każdym dniem coraz lepiej radziłem sobie z ćwiczeniami, zacząłem nawet pokazywać się częściej w firmie, w której pracowałem. Odwiedzaliśmy dość często mamę Toma, która również dopingowała mnie bardzo w powracaniu do pełni sprawności. Poznałem lepiej Sarę i jej synka, nie czując się już zagrożonym z jej strony. Lucas zresztą, który swoją drogą po kolejnej delegacji przywiózł ze sobą jakiegoś Francuza, jak to ujął Kaulitz "na pocieszenie", w każdym razie głośno i otwarcie mówił, że z klapkami jakie mamy na oczach, nic nie jest w stanie zagrozić naszemu związkowi. To, co czułem, myślę, że można było nazwać pełnią szczęścia, jakiej pragnąłem.
            Jakoś w tym okresie czasu, gdy ja chodziłem już, podpierając się jedynie nieco jedną kulą, a Tom udawał obrażenie za zakaz noszenia mnie na rękach, któregoś dnia dostaliśmy telefon, że Sara musi udać się do szpitala na badania i czy moglibyśmy przez te dwa, trzy dni zaopiekować się Tonym. Oczywiście nie miałem nic przeciwko temu. Kaulitz przywiózł chłopca popołudniu i wszystko zdawało się być jak zwykle, dopóki nie zobaczyłem jego przybitej miny, kiedy obserwował mnie podczas zabawy z małym. Wtedy też znalazłem mu jakieś zajęcie i zaciągnąłem swojego chłopaka do kuchni.
            - Co właściwie jest Sarze? - zapytałem cicho, żeby dziecko nie słyszało naszej rozmowy.
            - Ona… Nie ma pewności, czy jeszcze wyjdzie na dłużej z tego szpitala.
            - Co…?
            - Widziałeś ją ostatnio?
            - No, tak. Chwaliła się, że schudła - odparłem, zupełnie go nie rozumiejąc.
            - Straciła na wadze. Przez chorobę. Wiem tylko, że straciła szansę na wyleczenie się z niej, chcąc urodzić Tonyego. Prawda, że to bardzo mądry chłopiec? - zapytał i ku mojemu zdumieniu, w jego oczach pojawiły się łzy.
            - O czym ty mówisz…?
            - Pamiętasz, jak pierwszy raz poszedłeś ze mną do mamy? Prosiła cię o zrobienie ziółek…
            Dopiero, gdy mnie o to zapytał, udało mi się posklejać fakty. Rozmawiał z mamą w cztery oczy i jeszcze tego samego dnia zapytał mnie, czy chciałbym mieć dzieci. Wtedy zupełnie nic mi to nie mówiło, ale w połączeniu z wiedzą o chorobie Sary, to zmieniało wszystko.
            - Nie ma sposobu, żeby ją wyleczyć?
            - Choroba rozwijała się mniej więcej w tym okresie, co jej ciąża, leczenie zagroziłoby życiu dziecka, nie zgodziła się na nie i od tamtej chwili było za późno. Lekarze próbowali, ale byli w stanie dać jej tylko trochę więcej czasu…
            - Czyli ona umrze? - zapytałem tym razem już zupełnym szeptem, aż sam je ledwie usłyszałem. Tom jednak nie zamierzał mi na nie odpowiadać wprost.
            - Sara wychowała się w domu dziecka. Jeśli dojdzie do najgorszego, Tony też może tam trafić… Moja mama tego nie chce, dlatego tamtego dnia poprosiła mnie, żebym poznał synka Sary, żebym zastanowił się, czy mogę pomóc. Bill, ja… Ja też nie chcę, żeby odchodziła z tego świata z myślą, że jej syn będzie takim samym niechcianym dzieckiem jak ona. W końcu… tym, co dla niego zrobiła, udowodniła, jak bardzo pragnęła tego dziecka.
            Patrząc przez uchylone drzwi kuchni na pochłoniętego zabawą chłopca, doskonale wiedziałem, że należy mu się bycie kochanym i potrzebnym, ale z emocji nie byłem w stanie wydusić z siebie ani słowa. Dopiero wtedy zrozumiałem zachowanie Toma wobec Sary i małego. Po tym, co powiedział dojrzałem łączącą ich więź, która z pewnością zmieniła swoją barwę przez lata i wydarzenia, a jednak Kaulitz szanował ją i nie mógł znieść myśli o jej chorobie i strachu o syna.
            - Nie podejmę tej decyzji bez ciebie, nie poradziłbym sobie sam z tym zadaniem, więc… pomożesz mi?
            Nawet jeśli wiedziałem, że to najlepsze rozwiązanie sytuacji, nawet jeśli to jedyna opcja i uwielbiałem tego dzieciaka, to nie była łatwa decyzja do podjęcia. Wewnętrznie czułem, że już zgodziłem się na pomoc przy wychowaniu Tony'ego, a jednak bardzo bałem się, że nie podołam temu zadaniu. Mogliśmy rozmawiać między sobą i wszystko ustalać, ale wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że dwóch facetów żyjących ze sobą chce wychowywać wspólnie dziecko. Problemy z tym związane mogły się zacząć, gdy dojdzie do załatwiania spraw urzędowych, a potem gdy chłopiec podrośnie i pójdzie do szkoły. Przed własnymi kłopotami związanymi z moją orientacją zwyczajnie uciekałem albo chowałem się za plecami Lucasa. Tym razem chodziło o odpowiedzialność, a nie możliwość schowania przy najbliższej okazji głowy w piasek.
            - Nie znamy nikogo, kto zechciałby stworzyć dla niego dom? - odezwałem się wreszcie cicho, ze wstydem wpatrując się w swoje stopy.
            - Więc jednak nie chcesz dziecka - stwierdził wyraźnie rozczarowany Kaulitz, na co ja poderwałem na niego wzrok z rozchylonymi w proteście ustami.
            - Nie rozumiesz! Nie chcę, żeby chłopak miał potem problemy, dobrze? Dorastałem wśród dzieciaków, które wiedziały kim jestem i dobrze się bawiły moim kosztem. Wyobrażasz sobie, jak w szkole będzie tłumaczyć, że ma za rodziców gejów?
            - Nie jestem gejem.
            - Nieważne! Jesteś w związku homoseksualnym bez względu na to, jak to sobie nazwiesz! - oznajmiłem mu nieco głośniej niż powinienem, zaraz potem klnąc cicho pod nosem.
            Na szczęście Tony jedynie spojrzał przez chwilę zaciekawiony w naszą stronę i wrócił do swojej zabawy. Westchnąłem cicho i zamknąłem oczy.
            - Przepraszam. Po prostu ja też chcę dla niego jak najlepiej.
            - I myślisz, że będzie mu lepiej u kogoś innego, chociaż to tutaj ma rodzinę? Wiesz, że moja mama i tak ma go za wnuka. Poradzimy sobie, tylko Sara musi oddać mi prawa do opieki nad nim, bo inaczej nie wiem, czy pozwolą go nam adoptować…
            - Wątpliwe - mruknąłem w odpowiedzi, czując, że i tak wciąż panikuję.
            - Nie musimy podejmować decyzji w tej chwili… - zaczął znowu Kaulitz, przyciągając mnie. Nasze ciała na chwilę przylgnęły do siebie, po czym odetchnąłem z ulgą, jaką daje tylko ciepło tej drugiej osoby.
            Niby miałem czas, żeby to przemyśleć, a jednak dręczyło mnie to tak bardzo, że jeszcze tego samego wieczoru, gdy kładłem chłopca spać, zdecydowałem, że nie pozwolę oddać go w obce ręce. Przeczytałem mu jedną z bajek, które ze sobą do nas przytargał, starając się nie zerkać na Toma, który stał za uchylonymi drzwiami, a kiedy Tony usnął, dołączyłem do swojego partnera. Powiedziałem mu, o czym chwilę wcześniej myślałem, gdy obserwowaliśmy jak chłopiec spokojnie oddycha przez sen, a Kaulitz tylko uśmiechnął się szeroko, nic mi nawet nie odpowiadając.
*
            Sara płakała, gdy odwiedziliśmy ją z informacją, że wiemy wszystko o jej chorobie oraz w jakiej sytuacji stawia to ją i jej synka. Tom zaproponował, że już teraz chce uznać dziecko za swoje, żeby wszelkie prawa do opieki nad dzieckiem spadły na niego, gdy nadejdzie na to pora. Cała ta biurokracja kosztowała nas sporo nerwów, czasu i zachodu, ale jeszcze na niespełna miesiąc przed tym, jak matka dziecka przegrała walkę z chorobą, stał się oficjalnie ojcem małego. Nawet gdy znikała w oczach, a jej własne gasły z każdym dniem, wciąż powtarzała, że jest bardzo szczęśliwa, że robimy to dla niej i dla jej synka. Były to również jej ostatnie słowa.
            Pojawienie się na stałe w naszym życiu dziecka było tym, co ostatecznie ustabilizowało nasze życie. Dopiero kiedy zwykła codzienna rzeczywistość zajrzała nam w oczy i poznaliśmy trochę rutyny, byłem w stanie spojrzeć na naszą historię z odpowiednim dystansem. Usypiając wieczorami nad łóżeczkiem Tony'ego, który chciał jeszcze poszaleć, ale w końcu opadał z sił i odpływał, patrzyłem na popełnione błędy i na te dobre rzeczy, zastanawiając się, czy w oczach tego dziecka, dla którego powinienem być wzorem do naśladowania, byłbym któregoś dnia czysty po zsumowaniu tych złych i dobrych uczynków. Na szczęście zawsze, gdy dopadała mnie taka melancholia i żal za własne postępki, pojawiał się Tom, żeby przypomnieć mi, że to ja byłem jego światełkiem w tunelu i pomogłem przeprowadzić nas na odpowiednią stronę murów.


            Odnaleźliśmy naszą rzeczywistość.

5 komentarzy:

  1. Nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Zrobiło mi się totalnie smutno, czuję jakąś pustkę, ale mam cichą nadzieję, że jeszcze do nas wrócisz i zaskoczysz nas jakimś kolejnym niesamowitym twincestem. Co do opowiadania, modliłam się, żeby tylko nie był to blond, bo czarny Bill zawsze był dla mnie taki bezbronny, uroczy, seksowny, ale koniec końców cieszę się, że zakończyło się tak, jak się zakończyło. Co prawda spodziewałam się czegoś zupełnie innego, nie pomyślałabym w ogóle o dziecku, ale fajnie potoczyło się to wszystko. Kocham cię Czokuś za to wszystko, no i wracaj, jeśli tylko zostaniesz natchniona. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :) Mam nadzieję, że sie na mnie nie obrazisz, ale piszę do Ciebie ponieważ potrzebuję pomocy :) Szukam opowiadania Twincest, którym Tom trafia do kliniki, ponieważ jest uzależniony od seksu i w tej klinice jego lekarzem jest Bill i oni się poznają tam, a potem są ze sobą. Nie potrafię przypomnieć sobie autora tego opowiadania (Może nawet to Ty?) ani tytułu, dlatego mam nadzieję, ze Ty lub ktoś z odwiedzającyh Twojego bloga mi pomoże. :)
    Wszystkiego dobrego w nowym roku życzę i pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://wyrwane-z-pamieci.blog.onet.pl/2011/01/24/131-therapy/
      Opowiadanie, które szukasz, i którego autorką jest oczywiście Czoko.

      Usuń
  3. To opowiadanie było piękne. Przeczytałam całość w dwa dni... Piszesz świetnie. Mam nadzieję, że wkrótce zawitasz na bloga z nową historią.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, może jeszcze tu zaglądasz, więc mam takie pytanko. Nie myślałaś może o udostępnieniu swoich tekstów na pdf? Lepiej by się czytało :-)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do podzielenia się wrażeniami! :)
Każdą Waszą opinię możecie uznać za ciasteczko pochłaniane przez moją wenę! ^^